Plaże inwazji w Normandii. Pejzaż i historia - Andrzej Łapiński - ebook

Plaże inwazji w Normandii. Pejzaż i historia ebook

Andrzej Łapiński

4,0

Opis

Niezwykły przewodnik po historycznych miejscach normandzkiego wybrzeża

6 czerwca 1944 roku Normandia stała się areną walk na niespotykaną dotąd skalę, które rozstrzygnęły losy i przyszłość Europy. Aliancki desant to przedsięwzięcie imponujące. Również teraz, dziesięciolecia po inwazji armii sprzymierzonych, pamięć o tamtych dniach warta jest przypomnienia i utrwalenia.

Plaże inwazji w Normandii to znacznie więcej niż zwykły przewodnik turystyczny po tej nadmorskiej krainie. To wzbogacona o ciekawe i mało znane historie podróż w czasie i przestrzeni, która pozwoli w pełnej mierze odkryć piękno krajobrazu i intrygujące wątki przeszłości tego regionu.

Obowiązkowa lektura zarówno dla tych, którzy wybrali Normandię za cel swojej turystycznej przygody, jak i tych, których interesuje przebieg jednego z najważniejszych wydarzeń w historii drugiej wojny światowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 785

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
0
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Andrzej Łapiński Plaże inwazji w Normandii. Pejzaż i historia ISBN Copyright © by Andrzej Łapiński, 2019 Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2019All rights reserved Redakcja Jolanta Kusiak-Kościelska Projekt graficzny okładki Agnieszka Herman Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Kochanym rodzicom

Wstęp

Normandia przyciąga w osobliwy sposób. Tę niejednokrotnie zasłyszaną we Francji opinię potwierdziły również moje doświadczenia. Początkowo sadziłem, iż podobnie Francuzi określają każdy z popularnych wśród turystów region kraju i jako wytrawni plenerowi turyści mają ku temu uzasadniony powód. Nic dziwnego, kraj nad Sekwaną natura obdarzyła obfitością przyrodniczo-geograficznej różnorodności, z której czerpią garściami na długo przed rozpoczęciem oficjalnego sezonu wakacyjnego. Dla każdego coś miłego i to w skali wzbudzającej zwykle kłopotliwy wybór, ot embarras de choix [franc. „zakłopotanie wyborem” – przyp. red.], nużący ból głowy z powzięciem decyzji, dokąd tym razem i którym to dziełom natury dać się duchowo obezwładnić. Rozważania na temat Normandii raczej nie wzbudzą takiej rozterki; przeciwnie, kto z Francuzów nie odwiedził krainy Normanów do tej pory, z pewnością to wnet uczyni. Dwie zasadnicze okoliczności stanowią ku temu powód: plenerowe walory nadmorskiej krainy obejmującej ramionami Zatokę Sekwańską (Baie de la Seine) i przebogaty aspekt jej historii z wyraźnie zarysowaną cezurą 6 czerwca 1944 roku. Tego dnia Normandia stała się kolebką nie tylko wyzwolonej i scalonej po wojennym rozdarciu Francji, ale i odrodzonej Europy. Dziesięciolecia po inwazji armii sprzymierzonych pamięć o tamtych dniach nawet o jotę nie straciła na znaczeniu i co istotne, młode pokolenia nie tylko europejskich nacji ochoczo obierają ten kierunek swoistej turystycznej pielgrzymki, przydającej letnim wakacjom rześkiego powiewu duchowej refleksji. Owej sugestywnej dwoistości doświadczyłem w Normandii podczas dokumentacji do książki. Podczas intensywnej podroży z niezbędnym namiotem potwierdziłem tam swoje wyobrażenia i oczekiwania drzemiące we mnie od młodości, kiedy to podświadomość uwodziło samo romantyczne brzmienie słowa „Normandia”. W podróży nie doszukiwałem się jedynie pierwiastków turystycznej atrakcyjności tamtejszego wybrzeża, intensywnie zmieniającego barwną optykę słynnych kąpielisk w zależności od cyklów morza i stopnia letniego przepełnienia. Nie chodziło mi też o wymarzoną do rozmyślań relaksującą ciszę, spowijającą przestrzenie bezludnych wydm, rozwiewaną szelestem szorstkich traw, ani o przyjemność czerpania głęboko do płuc powiewów wiatru podrywających się na krawędziach wysokiej falezy, skąd wzrok wydaje się sięgać daleko poza morski widnokrąg. Było jeszcze coś, co prowadziło mnie tam intuicyjnie i niczym duchowy kompas wiodło od miejsca do miejsca: to wyczuwalne fluidy intrygującej, normandzkiej historii, tradycji i kultury, zakonserwowane w kamiennych murach dosadnych domostw, posiadłości i pałaców, których oryginalnej architektury i mentalnego charakteru na darmo by szukać w innych rejonach Francji. Nie rozmiłowałem się w aurze tutejszych miast, choć każde jest enklawą poruszającej historii, ale osobliwych pierwiastków szukałem poza nimi, bowiem prawdziwa Normandia, zakorzeniona w minionych wiekach, to Normandia prowincjonalna, oddzielona przestrzenią łąk od ośrodków nadmorskiego wypoczynku, egzystująca niejako na uboczu; cicha, skąpana w zieleni i kwiatach, dostojna i zadbana, pielęgnująca znamiona współczesności przesiąknięte konserwatywnym dziedzictwem przeszłości. Klucząc w podróży między oboma światami – zrelaksowaną aurą nadmorza i osadami, wioskami i miasteczkami potomków Normanów – śledziłem losy i ślady alianckiego desantu 6 czerwca roku 1944 wiedziony wskazówkami niepozornego w treści przewodnika Patrice’a Boussela Guide des Plages du Débarquement, nabytego przypadkowo na prowincjonalnym jarmarku nieopodal Chartres. Owe ślady i wspomnienie epokowej inwazji w Normandii troskliwie zachowano, otoczono opieką, obdarzono najwyższym poważaniem i wyeksponowano w sposób godny podziwu. Ich trasą poprowadzi niniejsza wycieczka.

Wydarzenia alianckiego desantu w Normandii to przedsięwzięcie imponujące i zwrotne w dziejach historii ludzkości. Frazę tę powtórzę raz jeszcze na wstępie następnego rozdziału, bowiem na palcach jednej ręki z trudem doliczymy się równie skomplikowanych operacji militarnych zaplanowanych na tak niebotyczną skalę, wykorzystującą tak gigantyczną liczbę sprzętu, dokonanych z tak niebywałą determinacją i w równie krótkim czasie, i co najważniejsze, zgodnie z jej założeniami radykalnie i z powodzeniem odmieniającą katastroficzny kurs historii. Warte będzie to ponownego zaznaczenia.

Militarny rozmach alianckich działań zapoczątkowanych 6 czerwca 1944 roku i ich wynik przebudowujący każdy aspekt europejskiej sceny politycznej to powody, dla których normandzka przygoda powinna znaleźć się w karnecie polskiego turysty doceniającego w podróżach nie tylko przymioty krajobrazowego piękna, ale i osadzone w nim intrygujące wątki owej przeszłości. Współczesności nadają one głębszej, humanistycznej i edukacyjnej treści. Co więcej, klimat proponowanej wycieczki bez wątpienia przebiegnie w aurze wielodniowej, aktywnej, urozmaiconej eskapady.

Z kadrów dokumentalnych filmów z okresu inwazji spoglądają twarze młodzieńców w brytyjskich i amerykańskich hełmach; spadochroniarze poprawiają sobie nawzajem ciężki ekwipunek i usadawiają się w wąskich kadłubach samolotów transportowych i szybowców; żołnierze jednostek pieszych palą nonszalancko przed kamerą, beztrosko uśmiechają się w jej kierunku; barki desantowe płyną bryzgane morskimi falami i fontannami pobliskich eksplozji; żołnierze brną do francuskiego brzegu w wodzie po pas, w niej giną pierwsi z nich, inni padają na piasku nieopodal. Tempo kadrów nie zwalnia, gdy widzimy ich sumiennie opatrywanych przez sanitariuszy, transportowanych do polowych szpitali bądź spoczywających na uboczu, nieruchomo, z twarzami okrytymi białym suknem czy skrawkami munduru. Potem znowu uśmiechy do kamery i nadal beztrosko wydmuchiwany dym papierosowy, jakby w międzyczasie nic istotnego się nie stało. Niewidoczna pozostaje też głęboka zmiana dokonana w sfilmowanych kolumnach marszowych, które podczas kolejnych dni i tygodni walk o Normandię, w obliczu niepomiernych ran, kalectwa i śmierci, zmieniły się w „kompanie braci” – tymi słowami weterani tych wydarzeń opisywali duchową wspólnotę zawiązaną we własnych szeregach. Wycieczka poprowadzi tropami owych młodzieńców. Znajdziemy na niej także ślady polskich żołnierzy i chociaż nie lądowali w pierwszej fazie operacji Overlord, to podczas kolejnych normandzkich batalii zapisali się w pamięci Francuzów wielkim i głęboko docenionym bohaterstwem. Wizyta na największym w Europie Zachodniej polskim cmentarzu wojskowym w Urville-Langannerie zakończy wieloetapową trasę wycieczki.

Przebieg wydarzeń Dnia-D i przytoczone epizody w Plażach inwazji w Normandii są opisane w sposób ramowy, bez wnikania szczegółowo w ich skomplikowaną materię historyczną. To podejście zamierzone i uzasadnione. Gdyby autor zdecydował się na dogłębne zbadanie ich natury, kładąc główny nacisk na dobór warstwy dokumentacyjnej, książka stałaby się jedynie kolejnym poligonem ścierających się sprzecznych nierzadko poglądów i punktów widzenia na ów pamiętny dla świata dzień. Cóż, niejednokrotnie bezpośredni uczestnicy walk i świadkowie prezentowali odmienne stanowiska w ocenie tego samego wydarzenia. Owo „badawcze” podejście skutecznie przesłoniłoby niezwykle ważkie przesłanie zawarte w książce, a jest nim zachęta do wielce relaksującej, krajobrazowej przygody o interesującym podłożu edukacyjnym, prowadzącej do zakątków normandzkiego wybrzeża, gdzie owi młodzi alianccy żołnierze stawiali pierwsze kroki, wnieśli pierwsze powiewy wolności, które też odsłaniając się przed ich oczami, dla wielu pozostały ostatnimi kadrami tak wcześnie przerwanego życia… W naszych sercach ponownie je im przywrócimy.

Aspekt wojny to jedna strona proponowanej przygody. Drugi, równie istotny, równorzędny, to wspomniana przed chwilą aktywna turystyka krajoznawcza, zmierzająca do poznania serca Normandii, dokładniej departamentu Dolnej Normandii (Basse-Normandie). Obydwie tematyki wspaniale się uzupełniają: ciekawość historii i miejsc inwazji jest pretekstem do eksploracji nie tylko modnego i świetnie zagospodarowanego turystycznie wybrzeża morskiego, ale w równej mierze wyśmienitą okazją do wniknięcia w głąb normandzkich regionów Calvados i Manche oraz zetknięcia się ze wzorowo zachowanym światem ich tradycji i unikalnej kultury. Uosabia ją już wspomniana, świetnie zachowana, zamaszysta architektura ziemskich posiadłości i przestronnych budynków wiejskich, wykonywanych z tego samego, jasnego kamienia wapiennego, który osłonecznionym normandzkim wioskom i osadom nadaje iście śródziemnomorskiego kolorytu i temperatury. Owe zabudowania osłaniają mury z tego samego budulca wznoszące się nierzadko na wysokość trzech–czterech metrów, prowadzące zaś pomiędzy nimi drogi przenoszą nas w realny świat późnego średniowiecza. Wizualna nowoczesność normandzkich miasteczek i wiosek jest wprawnie limitowana, a w oczy rzuca się nawyk dbałości o pielęgnowany detal i zachowany zabytek. Nierzadko urbanistyczna przestrzeń przywołuje na myśl scenografie do filmowych baśni. Nie inaczej wygląda niespieszny rytm miejscowego życia dyktowany tradycyjnymi przerwami na poobiednią sjestę. Przygotujmy się więc na urzędy, sklepy i recepcje campingów zamknięte we wczesnych godzinach popołudniowych.

Wstępem do marszruty każdego z siedmiu etapów wycieczki jest fraza ­Kilka słów przed wyruszeniem w trasę…, zawierająca zwięzły opis mających tam miejsce działań militarnych. Dodatkowe informacje i szczegóły pojawiają się przy okazji wskazywanych postojów i miejsc istotnych dla przebiegu wydarzeń w Normandii. Dotyczy to epizodów walk, krótkiej charakterystyki niemieckich umocnień obronnych, zarekomendowania ekspozycji muzealnych itp.

Zaprezentowana trasa poszczególnych etapów nie unika dróg podrzędnych, niekiedy bocznych, nawet polnych; wręcz przeciwnie: poszukuje na nich większego zasobu ciekawostek obyczajowych i krajobrazowych podnoszących smak wycieczki. Obaw nie powinny więc wzbudzić wąskie dróżki wiodące równinami pól.

Wytłuszczona czcionka podkreśla obowiązujące w danym momencie kierunki podróży, tzn. numery dróg i miejscowości docelowych, do których aktualnie zmierzamy. Wytłuszczona kursywa dotyczy głównie nazw ulic, którymi w danej chwili podążymy, natomiast zwykła kursywa oznacza informacje dodatkowe, jak np. nazwy obiektów istotnych dla zachowania orientacji w terenie. Wyróżnienia te pozwalają łatwiej dostrzec w tekście kluczowe słowa dla płynnego przebiegu wycieczki.

W przypadku opisanych obiektów pamięci, pomników i tablic pamiątkowych, stanowiących przewodni wątek wycieczki, widnieją również wytłuszczone nazwy francuskie zawarte w nawiasach. To niejako milowe kamienie naszej podróży.

Powtarzane w akapitach z regularną monotonnością zwroty typu „po x km…”, „około x km dalej…”, „na pierwszym skrzyżowaniu…” czy też „rondo opuścimy x zjazdem”, nie są skutkiem szczupłego zasobu słów, ale prostym, schematycznym sposobem klarownego zorientowania w terenie, uświadomienia dystansów na najbliższych odcinkach i utrzymania właściwego kierunku podróży. Podobnie z np. logicznie niefortunnym sformułowaniem „skrzyżowanie przecinamy na wprost” używanym z rozmysłem, by tym dobitniej podkreślić zalecany kierunek jazdy.

Niemal każda miejscowość na trasie wycieczki oraz każdy obiekt istotny dla opowieści o Dniu D jest opatrzony koordynatami GPS. Przyda się nam on na wypadek zmiany proponowanej trasy wycieczki w rezultacie dowolnego wyboru czy też w przypadku jej zgubienia (np. nieprzewidziane objazdy itp.). Współrzędne GPS widnieją przy nazwach miast spodziewanych na trasie i wskazują centrum aglomeracji lub lokalizację interesującego nas tam obiektu, tak więc koordynaty miejscowości i miejsca naszego zainteresowania mogą się pokrywać. Pamiętajmy jednak, że GPS posiada tyle samo zalet, co wad, a niepoparte mapą kierowanie się jego wskazaniami może wyprowadzić na manowce. W celu utrzymania historycznej logiki wycieczki zalecam więc trzymanie się kolejności tekstowych objaśnień przejazdów. Niewątpliwie wspomoże nas w tym mapa regionu, którą nabędziemy na większych stacjach benzynowych w Normandii i tamtejszych księgarniach. W celu utrzymania płynności podróży sugeruję, by osoba towarzysząca odczytywała kierowcy kolejne wskazówki prowadzące krok po kroku od miejsca do miejsca lub też wcześniejsze nagranie fragmentów trasy na dyktafon i odsłuchiwanie ich na bieżąco podczas podróży.

Opis trasy wycieczki zawiera wskazania kierunków na rondach i skrzyżowaniach, ale należy wziąć pod uwagę, iż infrastruktura francuskich dróg to materia niezwykle żywa i nieustannie modernizowana. Z tego powodu może się zdarzyć, iż opisane w tekście niektóre klasyczne skrzyżowania dróg i ulic zastąpiono w międzyczasie układem ronda. Nie powinno to jednakże dezorientować, bowiem kierunki i cyfrowe oznaczenia tras pozostają te same. Miejmy też świadomość, iż historia D-Day to nie miniona przeszłość, ale i dzisiejsza codzienność, ponieważ podczas kolejnych rocznic desantu pojawiają się nowe pomniki i inauguruje się pamiątkowe tablice tamtych wydarzeń, stopniowo także zmienia się otoczenie dotychczasowych miejsc pamięci: zarządy miejskie i gminne nieustannie dbają o ich wyróżnienie, wzbogacając np. o pomocne panele informacyjne, historyczne eksponaty plenerowe itp. Ich braku w opisie proszę nie uważać za uchybienie autora.

Poszczególne etapy wycieczki nie określają niezbędnego czasu na ich pokonanie. Pozostawmy to indywidualnym preferencjom i dysponowaniu czasem zgodnym z potrzebami i oczekiwaniami. Regiony Calvados i Manche oferują niezliczone atrakcje aktywnego bądź pasywnego wypoczynku, których pokusy nie uda się uniknąć, tak więc dłuższy, najmniej kilkunastodniowy przedział czasu poświęcony proponowanej wycieczce jest raczej pewny.

Z zamiłowania do wakacji pod namiotem autor poleca tę formę wycieczki na plaże inwazji, jednakże proszę wziąć pod uwagę, iż zadowalająca liczba campingów, satysfakcjonujących zarówno oszczędnych, jak i poszukujących kosztowniejszej wygody w plenerze, nie jest gwarancją uzyskania miejsca pod namiot ot tak „prosto z drogi”. Wakacyjny sezon w Normandii to wielce popularna, międzynarodowa marka sama w sobie. Dla pewności zalecana jest więc wcześniejsza, zwykle bezpłatna rezerwacja. Strona internetowa www.campingfrance.com pomoże dokonać tego zabiegu, proponując menu w językach: francuskim, angielskim, niemieckim i hiszpańskim.

Życzę Państwu wycieczki obfitującej w miłe sercu przygody, pozytywne doznania i poszerzoną wiedzę. Życzę, by na ścieżkach dalekich od utartych szlaków Normandii niezawodnie prowadził Państwa kompas ciekawości i wtórował mu szelest migawki fotograficznego aparatu.

Andrzej Łapiński

Chartres, Francja

Przed inwazją

Alianci

Inwazja 6 czerwca roku 1944 w Normandii należy do niewielu dokonań na przestrzeni ludzkości, którego określenie „zwrotnym w dziejach historii” nie wzbudzi dyskusji. Sukces militarny aliantów stał się przełomowym w rozbiciu pożerającej świat dyktatury faszyzmu. Front sprzymierzonych, niczym lemiesz buldożera, zepchnął hitleryzm do jego kolebki i w Norymberdze oddał pod sąd autorów największej ludzkiej tragedii współczesnej Europy. Na fakt ten należy jednak spojrzeć dużo szerzej, bowiem powodzenia całej operacji Overlord nie można rozpatrywać w oderwaniu od wydarzeń na froncie wschodnim, gdzie ofensywa radziecka nieustannie uginała słabnące linie Wehrmachtu w seriach krwawych, niekończących się walk. Związanie tam kolosalnej liczby 157 dywizji niemieckich rokowało strategiczne powodzenie operacji na drugim krańcu Europy. Od wybuchu wojny niemiecki sztab generalny sumiennie rozważał karty rozgrywane przy pokerowym stole II wojny światowej i nie sądził, by po tragicznych dla USA skutkach poprzedniej, kraj ten miałby najmniejszą ochotę ponownie wtrącić się do porządkowania europejskiego bałaganu. Japoński atak na Flotę Pacyfiku w Pearl Harbour spalił te oczekiwania na panewce: Stany wkroczyły na scenę światowej wojny i rozpoczęły intensywny proces zbrojeń. Chociaż dla prezydenta Roosevelta batalia na Pacyfiku nosiła status priorytetu, to jasne było, że wnet amerykańska potęga zagrozi strategicznej pozycji Niemiec. Wzmocnienie zachodnioeuropejskiej flanki Wehrmachtu stało się więc dla Hitlera koniecznością, a wybrana metoda – wznoszone od 1943 roku umocnienia Muru Atlantyckiego – zdawały się ponad miarę spełniać wszelkie wymagania obrony w przypadku inwazji z terenu Wielkiej Brytanii. Morska bariera i wybrzeże usiane fortyfikacjami napawały Führera pewnością siebie na tyle wysoką, by obronę odcinka wybrzeża Holandii i Francji powierzyć „tylko” 59 dywizjom.

U progu lata 1944 roku Wehrmacht i Rosjanie ścierali się niczym dwa potężne młyńskie koła, gdy rankiem 6 czerwca na plaże Normandii wybiegli alianccy żołnierze. To nie tylko dzień wielkiej ulgi dla okupowanej Francji i nadziei dla Europy, ale przede wszystkim długo oczekiwana otucha dla Armii Czerwonej i odpowiedź sprzymierzonych na naciski Stalina o uruchomienie frontu zachodniego. Rozbicie na Białorusi, na początku tego samego lata, Grupy Armii Środek rozkruszyło militarną spójność III Rzeszy i wprowadziło ją w wir wydarzeń, których odśrodkowe siły nie pozwoliły utrzymać pod kontrolą. Doceniając bojową determinację niemieckich jednostek i dyscyplinę, którą Wehrmacht zachowywał w ekstremalnych sytuacjach, alianci na długo przed inwazją wprowadzili strategię długoterminowego kruszenia jego wojennego zaplecza. Regularne bombardowania newralgicznych rejonów Niemiec dezorganizowały wojenny przemysł III Rzeszy i osłabiały jej zdolność do odbudowy strat ponoszonych zarówno na frontach, jak i na zapleczu. Poza tym związano ją zażartymi walkami we Włoszech, usidlając tam silne jednostki tak teraz potrzebne gdzie indziej. Pozytywnie wyklarowała się też sytuacja na morzu, bowiem przewaga Royal Navy nad Kriegsmarine, uzyskana w rezultacie ofiarnej bitwy o Atlantyk, to kolejny z atutów prowadzący do sukcesu największej w dziejach wojen morskiej operacji desantowej. Nosiła ona kryptonim Neptun i stanowiła pierwszą fazę operacji Overlord – strategii ataku prowadzącego do wyzwolenia Normandii i rejonów północno-zachodniej Francji. Flota 6 939 okrętów wojennych i statków handlowych sprzymierzonych bander, w przewadze angielskich, amerykańskich i kanadyjskich, ale i francuskich, norweskich, polskich, greckich i holenderskich, stworzyła inwazyjną armadę, której świat w takiej skali pewnie już nie zobaczy.

Zdobycie 6 czerwca 1944 wysuniętych przyczółków w Normandii i umocnienie się aliantów w pasie wybrzeża to jeszcze nie zwycięstwo, a jedynie jego kruchy, o niczym nieprzesądzający zalążek. Walczące tam jednostki wymagały regularnego zaopatrzenia sprzętowego i uzupełnień w ludziach, dostarczanego noc i dzień kanałami żeglugowymi i powietrznymi; potrzebowano dostępu do nowych lotnisk polowych i portowych przystani, rozwiniętej siatki polowych szpitali, bezpiecznej ewakuacji rannych do Anglii, kolosalnych ilości paliwa… O te wszelkie aspekty prowadzenia wojny w najdrobniejszych detalach zadbano w opracowaniach operacji Overlord. Równie szczegółowe dyspozycje, jednakże dotyczące podwyższonej gotowości bojowej na wypadek ataku z terenu Wysp Brytyjskich, dowództwo niemieckie rozesłało dużo wcześniej do wszystkich garnizonów odpowiedzialnych za niezawodność gniazd oporu w strukturze Altantikwall – Muru Atlantyckiego. W zgodnych opiniach dowódców odcinków dopilnowano tu wszystkiego, choć w wielu obiektach prace kontynuowano.

Jak pokazały kolejne dni i tygodnie, finałowe powodzenie w bitwie o Normandię to nie tylko heroizm żołnierzy na pierwszej linii frontu, budzonych każdego dnia do kolejnej serii zmagań z niemal pewną śmiercią, piszących w przerwach walk sentymentalne listy do bliskich, za chwilę zmagających się z wrogiem w wymianie ognia na odległość lub nierzadko w brutalnej walce wręcz; Normandia to także hart ducha tysięcy ludzi ze służb na odległym zapleczu frontu, wytrwałości marynarzy na pozornie bezpiecznym już morzu i lotników każdej z formacji podrywanych co chwilę do lotów podczas dnia i nocy – wszyscy oni, bez wyjątku, stawili czoła ciągłemu niebezpieczeństwu, skrajnemu napięciu, poczuciu odpowiedzialności i potrzebie nadludzkiego wysiłku porównywalnego z heroizmem żołnierzy na pierwszej linii ognia. Obraz współgrających wtedy ze sobą odczuć trwogi i radości, aktów barbarzyństwa i bohaterstwa, bezsilności i nadnaturalnych czynów doskonale opisuje porównanie Normandii do współczesnego Armagedonu, gdzie starły się ówczesne moce Dobra i Zła. Poprzedziły go wzajemne podchody i taktyczne rozgrywki mające zwieść przeciwnika w jego strategicznych analizach. Tu i tam szpiegowano, obserwowano, wnikliwie badano najdrobniejsze szczegóły ujawniające słabe punkty adwersarza. Obliczu czysto wojskowych posunięć towarzyszyły też nie mniej poważne manewry polityczne.

Dnia 12 lutego roku 1944 naczelny dowódca Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych, generał Dwight Eisenhower, otrzymał polecenie wejścia do Europy i podjęcia, wraz z sojusznikami, operacji militarnych prowadzących do rozbicia III Rzeszy. Dzień ten wieńczył trzyletni okres dyplomatycznych, międzypaństwowych uzgodnień wiodących do scementowania wspólnej, międzynarodowej decyzji. Wynikały z niej gigantyczne, wielorakie wyzwania: ekonomiczne to przemodelowanie całego sektora przemysłu zbrojeniowego Anglii i Stanów Zjednoczonych, militarne natomiast to niezbędne przejęcie szlaków morskich i powietrznych między USA i Wielką Brytanią będących pod kontrolą Kriegsmarine i Luftwaffe. Zadanie klęski wilczym stadom U-Bootów podczas bitwy o Atlantyk miało przełomowe znaczenie. Pod koniec roku 1943 Wehrmacht osłabł również na lądzie i w powietrzu, a potencjał industrialny Niemiec topniał z każdym kolejnym nalotem na okręgi przemysłowe. W tym czasie działania Japończyków na Dalekim Wschodzie i Pacyfiku zmusiły Amerykanów i po części też Brytyjczyków do przerzucenia tam znacznych sił. Nie można było też dłużej zwlekać z podjęciem wojskowej współpracy z ZSRR, bowiem Stalin nalegał na uruchomienie drugiego frontu odciążającego jego wyczerpane armie.

Sprzymierzeni z jednej strony jednoczyli się ideą walki ze wspólnym wrogiem, z drugiej – zasadniczo różnili koncepcjami jej poprowadzenia. Narady sztabowe każdego niemal szczebla służyły ścieraniu się buńczucznej i imperialnej postawy Brytyjczyków i amerykańskiego woluntaryzmu, ale, co najważniejsze, w słownych potyczkach nie tracono z pola widzenia naczelnego celu, a przynajmniej nie tracili go Franklin Delano Roosevelt i Winston Churchill. Po dokonaniu inwazji w Afryce Północnej w listopadzie 1942 przyszli alianci spotkali się w styczniu roku następnego w Casablance i naszkicowali zarys epokowej operacji planowanej na rok 1944. Funkcję COSSAC – Szefa Sztabu Dowództwa Wojsk Sprzymierzonych (Chief of Staff to the Supreme Allied Commander) powierzono wtedy brytyjskiemu generałowi Frederickowi Morganowi. Podczas konferencji w Waszyngtonie obie strony zatwierdziły stan liczebny wojsk i zakres wyposażenia oddanych do dyspozycji generała Morgana. W trybie pilnym przygotował on wstępny projekt operacji o kryptonimie Overlord. Jego autorzy zyskali obustronny i nieograniczony dostęp do wszelkich tajemnic wojskowych dotyczących nie tylko operacji morskich dokonanych do tej pory, ale również aktualnie toczonych, w tym też planowanych. Wnikliwie przeanalizowano wszelkie aspekty świeżej w pamięci operacji Jubilee – nieszczęsnego Rajdu na Dieppe z sierpnia 1943 roku, zakończonego zdziesiątkowaniem kanadyjskiej dywizji.

Pod uwagę brano trzy możliwe rejony desantu we Francji: najbliższe z Anglii plaże Pas-de-Calais, Normandię i wybrzeże Bretanii, która jako pierwsza odpadła ze względu na zbyt duże oddalenie. Pas-de-Calais wyeliminowano w drugiej kolejności, jako pomysł strategicznie zbyt oczywisty. Pozostała Normandia z plażami regionu Calvados i Manche oraz atutem dużego portu morskiego Cherbourg. Pierwsza zatwierdzona koncepcja alianckiego dowództwa zakładała desant w obrębie Zatoki Sekwańskiej z udziałem 3 dywizji wspieranych jednostkami spadochronowymi na każdym skrzydle. Bez sensownej odpowiedzi natomiast pozostawały dwa istotne pytania: jak zagwarantować całej operacji tak wielką liczbę jednostek pływających oraz kto personalnie będzie nią dowodził? Konsensus osiągnięto w grudniu roku 1943: na stanowisko dowódcy Alianckich Sił Ekspedycyjnych w Europie powołano generała Dwighta Eisenhowera, natomiast podległe mu rodzaje wojsk objęli Brytyjczycy: siły lądowe powierzono generałowi Bernardowi Montgomery’emu (Bernard Montgomery został awansowany do stopnia marszałka dopiero w dniu 1 września roku 1944, tak więc w opisie działań czasu inwazji w Normandii będziemy posługiwać się jego aktualnym wtedy stopniem generalskim), morskie – admirałowi Bertramowi Ramsayowi, lotnictwo przejął marszałek Trafford Leigh-Mallory. Sugestie Montgomery’ego wniosły istotne poprawki do planu operacji Overlord i na początku roku 1944 siły desantowe powiększono o dodatkowe trzy dywizje piechoty. Teatrem nadchodzącej bitwy miało stać się normandzkie wybrzeże podzielone na pięć sektorów. Skrajny, wschodni sektor Sword Beach wyznaczał port Ouistreham. Dalej na zachód, po przestrzenie półwyspu Cotentin, wydzielono kolejno Juno Beach, Gold Beach, Omaha Beach i Utah Beach.

Brytyjski marszałek, sir Alan Francis Brooke, szef imperialnego sztabu generalnego, wielce niepokoił się o przebieg oczekiwanych wydarzeń. W przede­dniu inwazji zapisał: „Ciężko mi, jak myślę o tej operacji. W najlepszym wypadku będzie ona daleka od oczekiwań większości ludzi niedoceniających wszystkich trudności. Co gorsza, może stać się ona największą klęską tej wojny”1.

W Dniu D alianci ruszali za kanał pewni, iż zadbali o wszystko; Niemcy w tym czasie uszczelniali Altantikwall, upewniając się o jego niezawodności.

Wehrmacht

W porównaniu z zaangażowaniem potencjału militarnego na froncie wschodnim siły Wehrmachtu na zachodzie Europy wydawały się mocno uszczuplone, co naturalnie nie świadczyło o ich niezdolności powstrzymania zamorskiej interwencji. Naczelne Dowództwo Zachód (Oberkommando West), czyli formacje Wehrmachtu we Francji, Belgii i Holandii, miał pod sobą Feldmarschall Karl von Rundstedt. Oficer starej daty, mocno zniechęcony do Hitlera i nazywający go „nadętym czeskim kapralem” – epitetem, jaki Führerowi ukuł prezydent Republiki Weimarskiej, marszałek Paul von Hindenburg. Rundstedtowi zarzucano, iż niezbyt ambitnie dbał o techniczny poziom podległych mu jednostek. Szef jego sztabu, general Günther Blumentritt, często ubolewał nad niedostatkiem pojazdów zmotoryzowanych, bowiem w szerokim zakresie dywizje zachodnie nadal używały konnych zaprzęgów. Co więcej, naloty alianckie regularnie dewastowały tu infrastrukturę obronną i zaplecze armijne, w efekcie czego spadły rezerwy paliwa, amunicji i części zamiennych do uzbrojenia. Paraliżowane linie komunikacyjne wydłużały okresy uzupełnień i napraw zniszczonego sprzętu, niejednokrotnie je wręcz uniemożliwiając. Niedostatek pojazdów mechanicznych wymuszał na oddziałach pieszych długie i wyczerpujące marsze, co w rezultacie odbijało się na aktualnej sprawności bojowej. Inny aspekt stanu niemieckiego wojska na Zachodzie to ściągnięte tu do odbudowania jednostki mocno przetrzebione przez Rosjan. Niedobór w ludziach kompensowano w nich poborem wśród jeńców wojennych podbitych krajów lub oficjalnie zwerbowanych cywilów, tworząc odesłane później do Francji tzw. Osttruppen – pułki i bataliony złożone w przewadze z żołnierzy rosyjskich, gruzińskich, Ukraińców czy też Polaków. Przykładem jest 21 batalionów „rosyjskich”, podległych 7 Armii Wehrmachtu (7. Armeekorps). Zastrzeżenia wzbudzały również inne aspekty uzbrojenia pozostające pod zarządem Oberkommando West, w tym artyleria nabrzeżna, która po części stanowiła bolączkę całego Muru Atlantyckiego. Wielu sugerowało nowocześniejsze dozbrojenie w tej kwestii, wskazując na wysoki współczynnik obsadzenia go bronią ciężką wyprodukowaną jeszcze na długo przed I wojną światową, jak i zbyt różnorodną, zdobytą podczas kampanii w Polsce, Francji, Norwegii i Rosji. Przeciwwagę tak widzianych minusów w atlantyckiej linii fortyfikacji stanowiły natomiast świetnie wyekwipowane jednostki pancerne SS stacjonujące w prowincji Calvados w ostatnich dniach wiosny roku 1944. Przekonanie o pewności niemieckich pancerniaków wynikało tu z przeświadczenia o wysokiej sprawności i skuteczności własnego sprzętu, a wysokie morale płynęło z uroków sielskiego, normandzkiego krajobrazu, tutejszej kuchni i nieprzebranych zapasów calvadosu – tradycyjnego tutaj i doskonałego jabłkowego brandy.

Niemal wszyscy niemieccy generałowie Oberkommando der Wehrmacht – Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu – wskazywali rejon plaż Pas-de-Calais jako optymalny dla alianckiego ataku na Europę. Zaledwie kilku z nich nie podzielało tej opinii i przestrzegało przed Normandią, ale nie wpłynęło to na zmianę błędnych ocen. Przy Pas-de-Calais mocno obstawał sam Adolf Hitler, choć momentami wydawał się podzielać sugestie mniejszości. Na wszelki wypadek zdecydował, że Feldmarschall Erwin Rommel – sławny Lis Pustyni – uda się do Normandii w celu inspekcji umocnień Muru Atlantyckiego. Ambicjonalne tarcia między marszałkami Rundstedtem i Rommlem, wynikające z odmiennych taktyk wobec hipotetycznego desantu w Normandii, zmusiły Führera do przejęcia na siebie uprawnień wyłącznego dysponowania podległych im do tej pory doborowych jednostek pancernych SS. Okoliczność ta odegrała fundamentalną rolę w przebiegu wydarzeń pierwszego dnia batalii o normandzkie plaże.

Wymienione bolączki armii niemieckiej we Francji, choć ukazują jej słabe punkty, to w najmniejszym stopniu nie przesłaniają atutów, a właśnie one wzbudzały wysokie obawy alianckiego wywiadu. Znaczna liczba niezwykle groźnych dział Flak kalibru 88 mm (Flugzeugabwehrkanone) i pułki czołgów Pantera (Panzerkampfwagen V Panther) oraz Tygrysów (Panzerkampfwagen VI Tiger) stanowiły oręż nie tylko niebezpieczny, ale przede wszystkim nieobliczalny, w doświadczonych rękach wysoce śmiercionośny. Nieustannie akcentowano fanatyzm, nieustępliwość i brawurę niemieckich żołnierzy. Bonaparte twierdził, że jeden wprawiony w walce żołnierz wart jest dziesięciu bez bitewnego doświadczenia. Owych „wprawionych”, głównie wysokiej klasy podoficerów, Wehrmacht posiadał w dużej liczbie i wciąż szkolił nowych, na bieżąco zaprawiając ich w boju. W okresie wiosny roku 1944 wprowadził w szeregi dużo więcej doświadczonych walką podoficerów panujących nad zamętem pola bitwy, aniżeli udało się to Anglikom i Amerykanom. Innymi słowy front wschodni, pomimo ponoszonych tam strat, rekompensował ubytki wartkim dopływem chętnych do walki rekrutów i bardzo intensywnie wzmacniał szarże podoficerskie, niezwykle ważne w przełomowych fazach bitew. Rzutowało to na sprawność, z jaką armia niemiecka zabliźniała rany i zwierała szyki żołnierzy gotowych do walki do ostatniego naboju. Do takich należeli między innymi Michael Wittmann, samotnie rozbijający swoim Tygrysem natarcie brytyjskiej 7 Dywizji Pancernej (7th Armoured Division) oraz Hans von Luck, którego postawa skomplikowała przebieg alianckiej ofensywy Goodwood. Kilka słów więcej na temat obu niemieckich oficerów powiemy na siódmym etapie wycieczki.

Mur Atlantycki liczył prawie 3 900 kilometrów długości, mając początek w Norwegii (Festung Norwegen), opatrywał plaże Holandii, Belgii i Francji i kończył się na granicy francusko-hiszpańskiej. Podczas inspekcji Muru na początku roku 1944 Rommel doszedł do wniosku, że istniejące instalacje obronne nie są wystarczające i należy je wzmocnić, a nawet rozbudować. Organizacja Todt zabrała się za budowę kolejnych Widerstandsnests – punktów oporu składających się z mniejszych lub większych zespołów żelbetowych bunkrów, usytuowanych w linii wybrzeża i w głębi lądu. Wyposażono je w armaty ciężkiej i lekkiej artylerii polowej, działa przeciwpancerne, ufortyfikowane stanowiska ciężkich karabinów maszynowych, moździerzy. Gniazda oporu otaczały pola minowe i przeszkody terenowe paraliżujące animusz natarcia piechoty i pojazdów pancernych wroga. Te ostatnie kapitulować miały również na linii masywnych murów przeciwczołgowych bądź przeciwczołgowych dołów. Jednostkom morskim zagrażały gęsto rozsiane miny pływające, bezpośredni zaś pas wybrzeża, rytmicznie odsłaniany i zalewany wodami przypływów, zapełniono lasem pochylonych ku morzu pali z ładunkami wybuchowymi, tworzących zaporę do niszczenia nawodnych jednostek pływających. Na ryzyko poważnych zniszczeń wystawiono alianckie szybowce desantowe eskadr transportowych, bowiem drągi i pale, nazwane „szparagami Rommla” (niem. Rommelspargel), wbijano tysiącami na przestrzeniach pół i łąk, ograniczając do minimum tereny potencjalnych lądowisk. Na bezpośrednim zapleczu normandzkiego Muru zalano gigantyczne przestrzenie łąk i pól, tworząc bagniste akweny i tym samym kolejny sektor terenowych przeszkód nie do przebycia. Aby sprostać tak solidnie „nafaszerowanej” niespodziankami obronie wybrzeża, alianci zmuszeni zostali do przygotowania nietypowych rozwiązań i zapewnienia nowatorskich odmian sprzętu zmechanizowanego zdolnego do stawienia czoła wszelkim formom ufortyfikowania i naturalnym przeszkodom terenowym.

Bunkier obserwacyjny baterii WN48 / Longues-sur-Mer

Pole widzenia bunkra obserwacyjnego baterii WN 48 / Longues-sur-Mer

Brytyjczycy i Amerykanie rozszyfrowali niemieckie i japońskie systemy kodowe i mieli nieskrępowany wgląd w treści depesz dyplomatycznych między Berlinem i Tokio. W skali wojskowej to nieoceniony atut, służący uprzedzaniu działań wroga i nieustanne ustawianie go w narożniku. Abwehrze – niemieckiemu wywiadowi – los już tak szczęśliwie nie sprzyjał, ale bez dyskusji można przyjąć tezę, iż gdyby Wehrmacht dysponował szerszym zakresem informacji wywiadowczych, powstrzymałby aliantów na plażach Normandii. Głębiej posunięta infiltracja środowisk brytyjskiego społeczeństwa przez wywiad Abwehry dałaby jej z pewnością wystarczający zasób informacji prowadzących do właściwych konkluzji. Brytyjski kontrwywiad w dużym stopniu panował nad bezpiecznym obiegiem informacji wojskowych i do tego dysponował obszerną wiedzą o niemieckiej siatce wywiadowczej na Wyspach. Co więcej, zdemaskowanie jej przebiegło bardzo „umiejętnie”, a przeciągnięty na drugą stronę agent o pseudonimie Garbo – Hiszpan Juan Pujol – karmił wkrótce Abwehrę informacjami utwierdzającymi sztab generalny Rzeszy o spodziewanej inwazji w rejonie Pas-de-Calais. Kontrolowany, sukcesywny wypływ tym szlakiem „tajnych” danych wpleciono w przygotowania operacji Overlord. Również Niemcy nie pozostawali w tyle, montując obraz własnej infrastruktury obronnej nie zawsze zgodny ze stanem faktycznym. Dezinformacja i podstęp w okresie wiosny 1944 stały się więc dla obu stron orężem nie mniej ważnym, jak nowoczesny rodzaj broni oddany w ręce żołnierzy. Jak pokazały późniejsze wydarzenia, to właśnie drobiazgowo przygotowane i szeroko posunięte zwiedzenie legło u podstaw alianckiego sukcesu w Normandii, a wprowadzenie niemieckiej machiny wojennej na fałszywy trop okazało się majstersztykiem. Doskonałym przykładem walki wywiadów, dezinformacji i gry pozorów okazała się operacja Fortitude, przeprowadzona na niespotykaną do tej pory skalę. Na jej potrzeby stworzono zupełnie nową, niezwykłą armię – amerykańską 1 Grupę Armijną (First United States Army Group), wyposażoną w setki czołgów, pojazdów opancerzonych, armat i samolotów transportowych, szybowców… Wywiad Rzeszy skrupulatnie analizował dane o jej rozmieszczeniu i aktywności, nie orientując się, iż wielkim nakładem czasu i sił studiuje amerykański sprzęt bojowy wykonany z elementów nadmuchiwanych, sklejki i materiałów pokryciowych, wiernie oddających wygląd prawdziwego sprzętu zmechanizowanego. First United States Army Group rozlokowano w dziesiątkach baz rozprzestrzenionych na wybrzeżu naprzeciw Calais. Tysiące makiet regularnie przenoszono z miejsca na miejsce, symulując manewry i ruchy jednostek szykujących się do większej akcji. Zintensyfikowana komunikacja radiowa między nimi sugerowała podniesiony stan gotowości bojowej, a mianowanie jej szefem generała Pattona (przeniesionego tu karnie między innymi za spoliczkowanie żołnierza), w opinii niemieckiego sztabu najgroźniejszego z alianckich dowódców, bezsprzecznie dowodziło desantu kierowanego na Pas-de-Calais. Podobne przedsięwzięcie dywersyjne, nazwane Fortitude Nord, przeprowadzono w Szkocji, gdzie usadowienie fikcyjnej 4 Armii sugerowało również inwazję na Norwegię.

Informacje o Normandii spływały do brytyjskiego wywiadu w najróżniejszy sposób i w tej materii wykazano sporo pomysłowości. Przykładem są apele emitowane przez BBC do brytyjskich słuchaczy o przysłanie widokówek ze spędzonych tam przedwojennych wakacji. Porównania z aktualnymi zdjęciami lotniczymi potrafiły wiele powiedzieć. La Résistance – francuski ruch oporu – ze swojej strony notowała postępy prac na Murze Atlantyckim, śledziła ruchy jednostek okupacyjnych w rejonie nadmorza i sprawozdawała o ich posunięciach na dalszym zapleczu. Zdjęcia lotnicze prowincji Calvados i Manche trafiały na stoły alianckich analityków rozbierających na czynniki pierwsze szczegóły obiektów obronnych i przeszkody terenowe. Zgodnie z analizami sugerowano sztabowi użycie jednostek określonego typu i specjalistycznego sprzętu. Nocami na normandzkich plażach wyłaniali się z morza nurkowie i odwiertami pobierali z nich próbki gruntu dla oceny trwałości podłoża, tak niezbędnej dla desantu ciężkiego sprzętu pancernego. W pozyskiwaniu informacji nie pomijano nawet najdrobniejszych nowinek. Wreszcie nastąpił dzień, kiedy machina inwazji nie mogła już być zatrzymana, a o chwili włączenia jej pierwszego biegu miał zdecydować nie generał Eisenhower, a meteorolog.

W przeddzień desantu alianci dysponowali większością niezbędnych informacji służących najlepszemu z możliwych przygotowaniu epokowej kampanii. Dnia 5 czerwca roku 1944 o godzinie 23.15 radio BBC nadało drugą część strof „Piosenki jesiennej” (Chanson d’automne) Paula Verlaine’a, skierowaną do francuskiego ruchu oporu. La Résistance otrzymała sygnał ruszenia tak długo oczekiwanej inwazji.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 A. Brooke, War Diaries 1939–1945, Phoenix Press 2002, s. 554 (pod datą 5 czerwca 1944). Wszystkie cytowane fragmenty zostały przetłumaczone przez autora.

Etap pierwszy – Bitwa o mosty

Kilka słów przed wyruszeniem w trasę

Wieloetapową wycieczkę śladami historii walk na plażach Normandii proponuję rozpocząć w Caen – mieście o strategicznym znaczeniu dla obu walczących podczas wojny stron: dla aliantów był to klucz do powodzenia dalszej kampanii na terenie Francji i Europy Zachodniej, klucz do bram III Rzeszy; dla Niemców natomiast – najważniejszy z rygli blokady utrzymującej sprzymierzonych w pasie plaż Normandii, gdzie pomimo pierwszych sukcesów i zepchnięcia wroga do defensywy ich pozycja strategiczna nadal wydawała się krucha i nie do końca wyklarowana. Aby przełamać ów stan niepewności w bitwie o Normandię, by zagwarantować pozycję bezsprzecznie nadrzędną wobec nieprzyjaciela, obie strony nie przebierały w środkach i każda z nich płaciła z góry monetą najdroższą – życiem żołnierzy. Paradoks polegał na sile klinczu, którego nie można było popuścić; na szalach historii wolność i demokracja niepewnie ważyły się ze śmiercionośną dyktaturą. Nieprzemijającym rachunkiem wystawionym potomności w tamtych dniach są starannie utrzymane cmentarze wojenne Normandii, które jeszcze przez kolejne dziesięciolecia będą świadczyć o największej ofierze złożonej w imię odniesionego tutaj zwycięstwa. Na płytach nagrobnych wojskowych cmentarzy, niczym na kartach tragicznej powieści, czytamy nazwiska niezapomnianych bohaterów, idących odważnie i z uśmiechem, jak pokazują dokumentalne filmy, na spotkanie z wojennym przeznaczeniem. Nasza podróż tymi samymi szlakami powiedzie w zgoła odmienny sposób; historia da nam asumpt do intensywnej, normandzkiej przygody krajobrazowej, a pejzaże rozbudzą apetyt na niuanse historii. Poruszmy więc na chwilę jej skarbiec i poznajmy fakty z najdalszej przeszłości Caen, które zrodziło się z przemożnego pragnienia władzy jednego z normandzkich książąt – Wilhelma. Jego życie to pasmo zwątpień i słabości młodości, której doświadczał, nosząc przydomek Bękarta, po późniejszą sławę budzącego respekt księcia, następnie zdobywcy Anglii i jej króla.

Zamek książęcy w Caen / Château Ducal de Caen

W roku 1060 Wilhelm ukończył budowę Château1 Ducal – zamku książęcego – wokoło którego rozkwitało Caen. Sześć lat później zebrał flotę, popłynął na Wielką Brytanię. Dnia 14 października 1066 roku pokonał w bitwie pod Hastings króla Harolda II, który legł na polu walki. Narodził się nowy władca Anglii – Wilhelm Zdobywca – Guillaume le Conquérant, jak nazywali go Normanowie, i William the Conqueror dla Saksonów. Zamek książęcy przetrwał od tamtych czasów, stanowiąc rezydencję nie tylko dla normandzkich książąt, ale i angielskich królów. Rozbudowali go do formatu jednej z największych fortyfikacji obronnych Europy. Upływ wieków manipulował przeznaczeniem zamku, który z prestiżowej roli fortecy królewskiej zredukowano niegdyś do roli rekruckich koszar. Dawną świetność fortecy spostrzegamy z daleka w potędze jej murów i baszt; inne jej zachowane atuty należy wyśledzić podczas interesującego spaceru do ich wnętrza. Przekraczając bramy fortecy, odkryjemy przestrzenie oddane architekturze średniowiecznej przeszłości: odrestaurowanemu kościołowi Świętego Grzegorza z początku XI wieku (Église Saint-Georges), ruinom barbakanu zniszczonemu w roku 1793, murom Starego Pałacu (Le Vieux Palais), la terrasse d’artillerie… Historyczne sale oddano ekspozycjom Musée de Normandie i Musée des Beaux-Arts (Muzeum Sztuk Pięknych), okolicznościowym wystawom wielorakiej tematyki, wypełniono gwarem tematycznych spektakli. Pomimo mocno zaakcentowanej tu współczesności, teren château to miejsce nieustannych prac renowacyjnych i czynnych poszukiwań archeologicznych, bowiem skarbnica jego tajemnic na długo jeszcze pozostanie niespenetrowana.

Zatem w drogę!

Wycieczkę do plaży inwazji w Normandii rozpocznijmy więc w historycznym sercu Caen, u stóp Château Ducal de Caen, przy rozległej fontannie na ulicy Esplanade de la Paix (49.188781, -0.363807), oddzielającej wjazd do château od kompleksu nowoczesnych budynków Université de Caen. Aby tam dojechać, należy okrążyć zamek, kierując się wskazaniami na Ouistreham / Car Ferry.

Od momentu, kiedy miniemy budynki uniwersytetu po lewej stronie i ruin zamku po prawej, kierujmy się na wprost, przetnijmy skrzyżowanie na światłach i podążmy Rue Léon Lecornu. Nitka ulicy, która wnet zmieni się wAvenue Georges-Clemen­ceau, poprowadzi nas prosto na dystansie prawie 2 km. Wskazany kierunek to nadal Ouistreham / Car Ferry. Osiągniemy rondo, które opuścimy 2 zjazdem, wjeżdżając na dwupasmową trasę D 515 / Ouistreham / Car Ferry. Przejedziemy pod mostem trasy krajowej N 814 i trzymajmy się lewej strony drogi.

Po około 6 km zauważymy tablicę informującą o zjeździe na Bénouville 800 m dalej. Pojawi się również interesująca nas nazwa Memorial Pegasus.

Zjedziemy na trasę D 514 / Bénouville. Po wjechaniu w granice Bénouville, na rondzie prosto, 2 zjazd w kierunku Ranville.

Avenue du Commandant Kieffer prowadzi prosto do historycznego mostu Pegaza – Pegasus Bridge / Pont de Pégasus (49.242527, -0.274584) – przerzuconego nad kanałem Caen (Canal de Caen à la Mer). Przejedźmy na drugą stronę kanału i skręćmy w pierwszą ulicę na lewo, na parking Muzeum Pegasus (Mémorial Pégasus) (49.242958, -0.271905).

Wróćmy pieszo przez most.

Po drugiej stronie kanału Caen znajdują się dwie restauracje. Na frontowej ścianie Café Gondrée widnieje tablica pamiątkowa o treści: „Pierwszy dom we Francji wyzwolony w ostatniej godzinie 5 czerwca 1944 roku przez Oxfordshire and Buckinghamshire Light Infantry z 6 Brytyjskiej Dywizji Powietrzno­desantowej pod dowództwem majora R. Johna Howarda” (informacja na tablicy wydaje się mglista, bowiem w końcówce nocy 5 czerwca spadochronowa jednostka desantowa dopiero startowała z terenu Anglii, a zrzut rozpoczął się krótko po północy 6 czerwca – o tym dalej). Po drugiej stronie ulicy szwedzkie działo przeciwlotnicze Bofors 40 mm jest niejako punktem orientacyjnym restauracji Les 3 Planeurs (Trzy Szybowce). Bywalcy Bénouville zdziwią się, bowiem wcześniej odnajdywali tu angielski czołg Centaur IV – zabytek dni inwazji. Nie odszedł on jednakże w niepamięć, przeciwnie, pieczołowicie odrestaurowany i jak nowy, prosto z linii zbrojeniowego zakładu, trafił do parkowej ekspozycji Mémorial Pégasus. Spójrzmy na most, zanim przejdziemy przez rzekę i odkryjemy unikalne eksponaty muzeum.

Café Gondrée / Bénouville

Pegasus Bridge (49.242475, -0.274409)

Most zwodzony w Bénouville wybudowano w 1934 roku. W tej kategorii mostów była to konstrukcja unikalna pod względem systemu unoszenia trapu mostu. W roku 1960, ze względu na poszerzenie koryta wodnego kanału de Caen, most przedłużono o pięć metrów. W roku 1993 zastąpiono go nowym i wygodniejszym, zachowując jednakże zewnętrzną sylwetkę zabytkowego. Doświadczony wojną most zdemontowano i złożono na spoczynek niespełna sto metrów dalej, by pewnego dnia, za symbolicznego jednego franka, przekazać zabytek powstałemu muzeum Mémorial Pegasus.

Most Bénouville był pierwszym mostem we Francji zdobytym podczas inwazji. Popularniejsza jego nazwa to Pegasus Bridge (franc. le Pont Pégase). Nadano mu ją na cześć wyzwolicieli – spadochroniarzy brytyjskiej 6 Dywizji Powietrznodesantowej (6th Airborne Division), na której rękawach mundurów widniał emblemat uskrzydlonego Pegaza. Wzięli oni udział w operacji desantowej o kryptonimie Deadstick, o kilka godziny poprzedzającej inwazję wojsk alianckich na plaże Normandii. Jej cel zakładał opanowanie mostów Bénouville na rzecznym kanale Caen oraz oddalonego o 500 metrów mostu Ranville na rzece Orne. Dla brytyjskich oddziałów desantowych, lądujących w Dniu D na Sword Beach, stanowiły one w późniejszej fazie bitwy o Normandię jedyną możliwość szybkiego rozwinięcia działań militarnych w kierunku wschodnim. Po przejęciu obiektów rola spadochroniarzy wydawała się jeszcze trudniejsza: za wszelką cenę musieli odeprzeć spodziewane kontrataki niemieckie, a mosty utrzymać do chwili nadejścia posiłków z pobliskiej Sword Beach. Odbicie mostów przez Wehrmacht groziło kontratakiem na lewe skrzydło desantujących aliantów i w konsekwencji zniweczeniem założeń operacji Overlord. Trudność planu Deadstick pomnażały wcześniejsze doniesienia wywiadu o minerskim okablowaniu mostu w Bénouville zaobserwowanym przez członków Résistance, najwyraźniej w celu jego zniszczenia. Desant poprzedziły więc miesiące szczegółowych przygotowań ataku na ten obiekt w oparciu o zdjęcia lotnicze i szczegółową makietę mostu.

Dnia 5 czerwca 1944 roku o 22.56 z bazy RAF-u Tarrant Rushton w południowej Anglii, bombowce typu Halifax wyholowały nad kontynent 6 szybowców transportowych typu Horsa ze 181 żołnierzami 6 Dywizji Powietrznodesantowej (6th Airborne Division). Podstawę grupy uderzeniowej stanowili spadochroniarze Kompanii D 2 Batalionu pułku Lekkiej Piechoty Oxfordshire & Buckinghamshire (Oxfordshire & Buckinghamshire Light Infantry). Formacja minęła kanał La Manche siedem minut po północy, a desant nad Bénouville rozpoczął się dziewięć minut później, o 00.16 6 czerwca. Pomimo ciemności i powały chmur bezbłędnie osiągnięto miejsce zaplanowanego lądowania. Pierwszy szybowiec znieruchomiał zaledwie 50 metrów od mostu Bénouville, dwa kolejne niecałe 100 metrów dalej. Misją dowodził major John Howard, cywilnie oficer policji z Oxfordu.

Załogę mostu Bénouville stanowiło 50 żołnierzy z 736 Pułku Grenadierów 716 Dywizji Piechoty Wehrmachtu (736 Grenadier-Regiment 716 Infanterie-Division). Niemal wszystkich zaskoczono we śnie. Trzymający wartę Gefreiter Helmut Romer był przekonany, że pobliski hałas to spadający ogon bądź skrzydło angielskiego bombowca zestrzelonego nad Caen i fakt ten zbagatelizował. Oprzytomniał, dostrzegając z przerażeniem nadbiegających napastników o twarzach poczerniałych farbą maskującą. Wszczął alarm, ale na skuteczną obronę było za późno. Część spadochroniarzy skierowała się do bunkra u wjazdu na most i unicestwiła go dwoma granatami wrzuconymi do wnętrza; czterdziestu innych wbiegło na most z zadaniem zabezpieczenia jego przeciwległego krańca. W tym samym czasie saperzy przecinali przewody detonacyjne. Jak się potem okazało, Niemcy mostów nie zaminowali. Odpowiedzialny za ich ochronę Major Hans Schmidt nie zrobił tego w obawie przed groźbą sabotażu miejscowych partyzantów. Przeznaczone do tego celu ładunki wybuchowe spoczywały w pobliskim blokhauzie.

Akcja zajęcia mostu Bénouville trwała tylko 10 minut. 12 skoczków raniono, poległo dwóch ludzi: starszy żołnierz Fred Greenhalgh utonął w pobliskim stawie, gdy jego szybowiec przełamał się na pół i wpadł do wody – to pierwsza ofiara śmiertelna inwazji – natomiast porucznik Den Brotheridge zmarł śmiertelnie raniony w wymianie ognia na moście. Porucznik był pierwszym żołnierzem alianckim zabitym z ręki wroga w ramach operacji Overlord. Major Howard założył stanowisko dowództwa w domu należącym do rodziny Gondrée. Stamtąd, zgodnie z ustaleniami, radiotelegrafista Edward Tappenden wielokrotnie wysłał płynącym ku Sword Beach okrętom desantowym lakoniczną wiadomość: „Ham and Jam” („szynka i konfitury”). W istocie zawierała ona kluczową dla operacji informację, bowiem słowo „szynka” oznaczało zdobycie mostów (także tego na rzece Orne), a „konfitury”, iż nie są uszkodzone. Brytyjscy spadochroniarze umocnili pozycje wokoło mostu Bénouville. Oczekiwano niemieckiego kontrataku. Planowane wsparcie oddziału Lorda Lovata miało nadejść dopiero za kilkanaście godzin. Teraz należało trzymać się tu za wszelką cenę.

Nocna kanonada obudziła pobliską kwaterę dowodzenia Wehrmachtu. Początkowo sądzono tam, że to nocne ćwiczenia ochrony mostów, ale kolejne napływające informacje potwierdziły obecność wroga. O godzinie 1.20 wydano rozkaz odbicia mostów i niecałą godzinę później czołgi stacjonującego w pobliskim Cairon 192 Pułku Grenadierów Pancernych (192 Panzergrenadier-Regiment) dotarły w okolice mostu Bénouville. Pierwszy z nich, ten na czele kolumny, trafiono granatnikiem przeciwpancernym PIAT – jedynym w posiadaniu brytyjskiej kompanii. Pozostałe czołgi wycofały się i co dziwne, wówczas Niemcy nie podjęli kolejnego, bezpośredniego ataku i ograniczyli się do ostrzału z broni maszynowej i moździerzy. Podczas następnych kwadransów ginęli kolejni skoczkowie i zliczono wielu rannych. Niektórymi plutonami dowodzili teraz kaprale.

Wraz ze świtem wzrosło zagrożenie ze strony niemieckich snajperów ostrzeliwujących most niemal z każdego kierunku. Żniwo zbierał snajper z dachu pobliskiego Château Bénouville, nota bene dobrze zakamuflowanej komórki Résistance. Do jego wyeliminowania Anglicy użyli początkowo zdobyte działo przeciwpancerne, ale z powodu obecności w pałacu cywilów major Howard zaprzestał nim ostrzału.

Około 9.00 rano od strony Ouistreham nadpłynęły dwie kanonierki Kriegsmarine i otworzyły ogień z 20 mm działek. Spadochroniarze unieszkodliwili pierwszą z nich, niszcząc sterówkę granatem z PIAT-a. Druga łódź wycofała się. Godzinę później nad mostem Bénouville pojawił się Junkers 88 i w locie nurkowym celnie zrzucił bombę, jednakże ta nie eksplodowała; odbiła się od przęsła i wpadła do kanału. O 10.30 dowódca 84 Korpusu Armii (84 ­Armeekorps), General Erich Marcks, wydał rozkaz ataku 21 Dywizji Pancernej w kierunku rzeki Orne, lecz wnet rozkaz ten został odwołany przez zwierzchnictwo 7 ­Armii. Szczęśliwie dla Brytyjczyków kolejne decyzje niemieckiego dowództwa, często wzajemnie się wykluczające, obniżyły skuteczność dość nieporadnie podejmowanych działań odwetowych.

W operacji Overlord udział wzięły jednostki niemal wszystkich państw koalicji antyhitlerowskiej. Nie zabrakło Szkotów. Niewątpliwie najpopularniejszym spośród nich był dowódca szkockich komandosów – Lord Lovat – i jego nieodstępny dudziarz, Bill Millin. Dnia 6 czerwca o 7.30 rano podległa lordowi 1 Brygada Specjalna (1st Special Service Brigade) zeszła pod ostrzałem na plażę Sword na odcinku portowego miasta Ouistreham. Jej zadaniem było zluzowanie kompanii majora Howarda. Podczas przedzierania się przez plażę Lovat nakazał Millinowi grać Let’s play Highland Laddie. Zdarzenie dobrze zapamiętał Maurice Chauvet, zmarły w 2010 roku weteran desantu na Sword Beach. Chauvet należał do 1 Batalionu Strzelców Morskich (1er Bataillon de Fusilier Marins) sił zbrojnych Wolnych Francuzów (Forces Françaises Libres – FFL). Batalion uformował kapitan korwety Phillip Kieffer i jednostka przeszła do historii pod nazwą Commando Kieffer. Komando wchodziło w skład Brygady Specjalnej Lorda Lovata. Zgodnie ze wspomnieniami Chauveta, w chwili, gdy Millin nacisnął na dudy, na kilkadziesiąt sekund zamarł niemiecki ostrzał w tej części plaży.

Dudy Billa Millina / Muzeum Mémorial Pégasus / Bénouville

Trzynaście godzin po desancie brytyjscy spadochroniarze w Bénouville również nie kryli zdziwienia, gdy w przerwach między wybuchami doszły ich dźwięki szkockiego instrumentu. Tutaj również na krótko zastygł niemiecki ostrzał. Lord Lovat, w swoich tradycyjnie noszonych do boju welurowych spodniach i kurtce, ze strzelbą myśliwską przewieszoną przez ramię, wkraczał do Bénouville na czele szkockiego regimentu. Obok Millin, dmący melodię Blue bonnets over the border. Do czerwonych beretów Howarda dołączyli dokładnie o godz 13.02, mając 2 minuty opóźnienia wobec założeń planu, za co Lovat przeprosił.

Powiedzmy parę słów o cywilach i powróćmy jeszcze na moment do wydarzeń z tamtej nocy. Kanonada na moście wyrwała ze snu George’a i Teresę Gondrée. Z okna kawiarni, której byli właścicielami, obserwowali walkę tuż obok. Rykoszety na murach domu zmusiły przerażoną rodzinę do szukania pewniejszego schronienia. Z córkami zeszli do piwnicy. Rano nie potrafili natomiast ukryć łez radości. George wykopał 99 butelek szampana ukrytych w ogrodzie i świętował ze spadochroniarzami, natomiast Teresa uściskała każdego po kolei, a ciemnej farby ich kamuflażu nie zmyła z policzków przez kilka następnych dni. Najstarsza z córek państwa Gondrée, Arlette, po latach przejęła kawiarnię. Nadal odwiedza ją wielu weteranów operacji Deadstick; z okazji kolejnych rocznic widywano tu przy kawie majora Johna Howarda. Niestety, nieporozumienia z Arlette spowodowały, iż weterani Kompanii D odwiedzają już tylko Les 3 Planeurs. Maurice Chauvet twierdził, że pierwszym domem oswobodzonym w nocy 6 czerwca nie był ten należący do rodziny Gondrée, jak przytaczają zwykle historyczne źródła, ale właśnie Les 3 Planeurs.

Po drugiej stronie drogi, pod daszkiem tuż przy moście, umieszczono tablicę, na której widnieje symbol jednostki wyzwolicieli i napis „Pegasus ­Bridge”. Pod nim tekst w językach angielskim i francuskim stwierdza: „6 Brytyjska Dywizja Powietrznodesantowa wylądowała tutaj w nocy z 5 na 6 czerwca 1944 roku jako szpica wyzwolicielskich wojsk sprzymierzonych”. Oryginalna tablica z okresu wojny znajduje się w muzeum.

W tym miejscu drobna informacja łącząca most Pegasus z naszym krajem: most identycznej konstrukcji, jedyny zwodzony most kolejowy w Polsce, w rzeczy samej europejski unikat, przerzucono w roku 1936 nad odnogą Odry – rzeką Regalicą. Most mierzy 261 metrów długości i składa się z trzech przęseł, z których zwodzone jest jedno o długości 17 metrów i wadze 163 ton. Funkcjonowanie jego doskonale wyważonej konstrukcji nośnej zapewnia silnik o mocy jedynie 32 koni mechanicznych. Wyjeżdżając ze Szczecina Autostradą Poznańską A31, mińmy kąpielisko Dziewoklicz i 400 metrów przed mostem Gryfitów skręćmy w prawo w polną drogę. Polski Pegasus Bridge znajduje się 800 metrów dalej.

Muzeum Pegasus (Mémorial Pégasus) (49.242390, -0.272239) zainaugurowano w roku 2000. Pamiątkową ekspozycję poświęcono 6 Dywizji Powietrznodesantowej (6th Airborne Division), której spadochroniarze pierwsi poczuli pod butami francuską ziemię, szczególnie zaś koncentruje się na jednostce przybyłej w trzech szybowcach i jej spektakularnej akcji opanowania i utrzymania mostu w Bénouville. Broń ręczna, pojazdy wojskowe, tablice poglądowe, zdjęcia i archiwalne dokumenty, autentyczne mundury wojskowe i osobiste przedmioty żołnierzy zgromadzone w budynku muzeum czynią ekspozycję niezwykle interesującą i wyczerpującą w tematyce wydarzeń Dnia D. Każdy z eksponatów, nawet najdrobniejszy, ma własną historię i kryje dramatyczne przeżycia żołnierza, do którego należał. Ze zrozumiałych względów uwagę gości przyciągają sławne dudy Billa Millina (Cornemuse de Bill Millin) stanowiące jedną z perełek zbioru2.

W opinii historyków najcenniejszym okazem muzeum, poza wieloma bezcennymi, jest historyczny most w całości wyeksponowany w muzealnym parku, a oko i zainteresowanie przyciągną inne militarne rarytasy, jak wspomniany już przy Les 3 Planeurs angielski czołg Centaur IV. Pojazd ten należał do jednostki pancernej Royal Marines Armoured Support i brał udział w desancie 6 czerwca 1944 roku na plażę Sword w okolicy La Brèche d’Hermanville. Jednostka ta składała się z dwóch pułków, z których jeden przydzielono do brytyjskiej 50th Division, natomiast drugi włączono do 3rd Canadian Division. Czołg obsługiwało 5 ludzi i dysponował haubicą kalibru 95 mm. Bojowe przeznaczenie czołgów tego typu podczas ataku 6 czerwca miało polegać na ich wsparciu ogniowym jedynie w początkowej fazie lądowania i nie dalej, jak kilometr w głębi lądu, bowiem nie dysponowały one odpowiednią strukturą dowodzenia i zaplecza technicznego. W rzeczywistości w akcji pozostały o wiele dłużej, ponieważ ogień utrzymywały przez okres 15 dni, docierając w rejony oddalone od wybrzeża o niemal 15 kilometrów. Widoczna na czołgowej wieżyczce biała podziałka stopniowa służyła zewnętrznemu obserwatorowi, na przykład dowódcy baterii artylerii lądowej, do podawania załodze czołgu parametrów kontowych określanego celu i skierowania tam ostrzału.

Kolejne zajmujące eksponaty to chociażby amerykański pojazd półgąsienicowy M3A1, których podczas wojny wyprodukowano ponad 40 000 sztuk; angielskie działa: 25-funtowe działo polowe Ordnance i działo kalibru 150 mm. Nie mniej unikalne eksponaty to egzemplarz rewolucyjnego, wojskowego mostu Baileya (Bailey Bridge), imponująca replika transportowego szybowca Horsa oraz, w ochronnej gablocie, pokaźny, oryginalny fragment kadłuba zachowanego od ostatniej wojny. Plenerowa ścieżka prowadzi do tablic pamiątkowych z nazwiskami poległych żołnierzy 2nd Battalion Oxfordshire & Buckinghamshire Light Infantry, miniemy pomnik ku czci porucznika Dena Brotheridge’a, pomnik brygadiera Jamesa Hilla, który pomimo zadanych ran dowodził walką 3 Brygady Spadochronowej (3rd Parachute Brigade).

Eksponaty muzeum Mémorial Pégasus / Bénouville

Historyczny most Pegasus w plenerowej ekspozycji muzeum Mémorial Pégasus / Bénouville

Po drugiej stronie Avenue du Commandant Kieffer, naprzeciw wjazdu do muzeum, odnajdziemy równie interesujące miejsca, bowiem tuż za mostem, przy rzece, na stanowisku ogniowym, przyjrzyjmy się niemieckiemu działu przeciwpancernemu chroniącemu onegdaj most w Bénouville. To właśnie to działo angielscy spadochroniarze wykorzystali do ostrzału pobliskiego zamku Bénouville. Przy ścieżce prowadzącej w głąb łąki umieszczono pomnik majora Johna Howarda oraz płyty wskazujące miejsca lądowań trzech szybowców (Mémorial John Howard / Lieu d’atterrissage des 3 planeurs).

Mémorial Pégasus – adres: Avenue du Major Howard, 14860 Ranville.

Muzeum czynne jest od 1 lutego do 31 marca w godz. 10:00–17:00; od 1 kwietnia do 30 września w godz. 9:30–18:30; od 1 października do 15 grudnia w godz. 10:00–17:00. Placówka zamknięta jest w dniach od 16 grudnia do 31 stycznia. Bilety wstępu: dorośli – 7,50 euro, studenci i młodzież – 5,00 euro, dzieci poniżej 8. roku życia – wstęp wolny.

Mosty Pegasus i Ranville zostały wpisane w roku 1972 na listę miejsc i obiektów o wybitnym znaczeniu dla historycznego dziedzictwa Francji, podobnie CaféGondrée (1987).

Ruszamy w drogę. Opuszczamy teren Memorial Pegasus i skręcamy w lewo w Avenue du Commandant Kieffer.

Rondo przetnijmy na wprost, 2 zjazd, kierunek D 514 / Ran­ville.

Most Ranville na rzece Orne znajduje się niecałe 200 m dalej. To jedna z dwóch jego nazw, która pochodzi od miejscowości, do której teraz zmierzamy.

Most Ranville praktycznie bez walki zajęła Kompania D, 2nd Battalion Oxfordshire & Buckinghamshire Light Infantry przybyła nad Normandię na pokładach dwóch innych szybowców. Niemiecka załoga po prostu zbiegła. 6 Pluton dowodzony przez porucznika Denisa Foxa posłał za uciekinierami jedynie krótką serię z automatu. Dalsze wydarzenia na moście opisał we wspomnieniach bohater tej akcji, porucznik Henry John Sweeney, dowodzący 5 plutonem: „Zorientowałem się, że most został całkowicie opanowany. Wchodząc na niego, wiedziałem, że ktoś już tu był przede mną, jednakże wtedy miałem to okropne odczucie, że idę po moście, który zaraz pod nogami wyleci w powietrze. Pognałem przezeń z duszą na ramieniu i zatrzymałem się trochę zawiedziony, bo przecież wszystko, czego teraz dokonaliśmy, miało służyć zabiciu wroga, zadźganiu go, wyleceniu samemu w powietrze lub coś w tym rodzaju a tu, po drugiej stronie mostu, nie było nic innego, jak tylko wyraźnie dostrzegalna sylwetka Denisa Foxa”3.

5 pluton nie tracił czasu na okopanie się wokoło mostu. Ledwie to ukończyli, usłyszeli stłumione, zbliżające się od strony południowej głosy czterech, tak się wydawało, mężczyzn: „Odpowiedzieli na nasze wezwanie, co brzmiało, jakby byli Niemcami, więc otworzyliśmy ogień i zabiliśmy ich. Odnaleźliśmy ich rankiem. Niestety, jednym z nich był [brytyjski] spadochroniarz”4. Trafionym przez własnych żołnierzy był skoczek-zwiadowca, pathfinder z 22nd Independent Parachute Company, zatrzymany przez żołnierzy 21. Panzer-Division i właśnie prowadzony na przesłuchanie.

Wnet okopanych wokoło mostu spadochroniarzy doszedł odgłos nadciągającej w mroku nocy walki. Sweeney kontynuuje: „Usłyszeliśmy chrzęst silników i hałas czegoś, co brzmiało jak nadjeżdżający pojazd ciężki… Pomyślałem: No to do boju! To pierwszy atak czołgowy! Rozkazałem gotowość. Nieopodal wyłoniły się przyćmione, żółte światła, zbliżał warkot silnika z przydźwiękiem klekotu gąsienic. […] Pojawił się oficerski pojazd półgąsienicowy w asyście motocyklisty. Ukryci w rowach po obu stronach drogi wyczekaliśmy, aż nas miną i wtedy otworzyliśmy ogień”5. Skutecznie ostrzelano wtedy pojazd Schützenpanzerwagen Sd.Kfz.251 – najpopularniejszy ówcześnie w Wehrmachcie półgąsienicowy transporter opancerzony. Niemcy padli zabici bądź ranieni. Pojmano Majora Schmidta dowodzącego tym tak strategicznie ważnym dla obu stron odcinkiem, Przybył tu ze zwiadem z własnej kwatery dowodzenia w Ranville, zaniepokojony rozbudzonym nocą rozgardiaszem.

Trzeci z szybowców Horsa przewidzianych do akcji na moście Ranville mylnie osiadł 12 kilometrów na północ od Bénouville i spadochroniarze dowodzeni przez porucznika Maddena zmuszeni zostali do ryzyka długiego przemarszu przez niemieckie linie. Szczęśliwie bez strat dołączyli do własnej kompanii. Most z czasem przyjął nazwę Horsa Bridge, oficjalnie nadaną mu w roku 1971. Po lewej stronie drogi, tuż przed mostem, zauważymy tablicę pamiątkową (Stèle Horsa Bridge) (49.240413, -0.267178) wspominającą akcję jego zdobycia w noc z 5 na 6 czerwca 1944 roku.

Próby zniszczenia przez Niemców mostów w Bénouville i Ranville nie zakończyły się wraz z sukcesem operacji Deadstick. Obronione i zabezpieczone, chwilowo niezagrożone, w pełni drożne funkcjonowały od tej chwili niczym aorta przetaczająca alianckie wzmocnienia w sprzęcie i ludziach, konsolidujących z poświęceniem i bez zwłoki przestrzeń przyczółka na wschód od rzeki Orne. Szczególną misję niemieckie dowództwo zleciło tzw. Kampfschwimmer, jednostce ludzi-żab, nowo powołanej w strukturach Kriegsmarine. Zniszczenie owych mostów było pierwszym zadaniem, jakie zlecił jej admirał Hellmuth Heye, który między innymi od kwietnia roku 1939 do września 1940 piastował funkcję kapitana ciężkiego krążownika Admiral Hipper. Z jego wyboru akcję poprowadził Oberlejtant Hans-Friedrich Prinzhorn. Nocą z 22 na 23 czerwca 1944 roku dwie grupy nurków, każda po trzech, zeszły do wody godzinę przed północą: pierwsza do kanału Caen, druga do rzeki Orne. Każda dysponowała morską torpedą o wadze 800 kilogramów. Owe, dostosowane do wyporności morskiej wody, w słodkiej szły niemal jak kamień na dno i aby zapewnić im stosowną wyporność, a tym samym „sterowność”, przymocowano do nich puste kanistry. Detonatory ustawiono na 5.30 rano. Nurkowie podążający kanałem dotarli do celu pomimo trudności w transportowaniu torpedy. W mroku nocy, w kompletnie dochowanej ciszy umocowano ją do filara i trójka zawróciła, by jeszcze tej nocy powrócić do bazy w Caen. Podstawa mostu eksplodowała zgodnie z czasomierzem, natomiast zupełnie niezgodnie z oczekiwaniami zleceniodawców. Ku ich zaskoczeniu w drzazgi obrócono konstrukcję innego, „nieprzewidzianego” mostu. Okazało się, że narada przedoperacyjna skupiła się na detalach dostarczonego nurkom szkicu, na którym nie naniesiono innego, mniejszego mostu, poprzedzającego ten główny, docelowy. Drugiej ekipie nurków nocna pora wróżyła znacznie więcej stresu i gorączki obaw, których nie studziły wody rzeki. Na samym progu misji, krótko po zejściu do wody i ustabilizowaniu torpedy w rzecznym nurcie z powodu niedyspozycji z ekipy odpadł jeden z pływaków. Dwaj pozostali nie położyli jednakże uszu po sobie i potęgując wysiłek, pchnęli torpedę przed siebie. Bez większych przeszkód osiągnęli rejon mostu Ranville i niezauważeni przytwierdzili doń destrukcyjny ładunek. Zawrócili i bez najmniejszego plusku skierowali się w górę rzeki. Niestety, dotychczasowy wyczyn wyczerpał siły płetwonurków i nie byli w stanie podołać silnemu nurtowi Orne. Noc, w której ciszy rozległ się miły ich uszom huk eksplodującego mostu, okazała się zbyt krótka, by osiągnęli choćby najdalsze, bezpieczne przedmieścia Caen. W szarówce świtu odnaleźli zarośnięty odpływ z pobliskich zabudowań wiejskich i przyczaili się tam, przeczekując kolejne fale obławy na dywersantów. Do Caen powrócili dopiero następnej nocy, kontynuując tym razem odwrót mniej wyczerpującym korytem sąsiedniego kanału.

Błędem jest sądzić, że w ramach operacji Overlord spadochroniarze z Bénouville i Ranville należeli do pierwszych, którzy osiągnęli grunt francuskiej ziemi. Do sukcesu operacji Deadstick potrzeba było jeszcze kogoś. Dnia 5 czerwca 1944 roku o godzinie 22.00 sześć dwusilnikowych maszyn typu Albemarle poderwało się z lotniska Harwell w hrabstwie Berkshire. Na pokładzie każdej z nich miejsce zajęło dziesięciu skoczków – zwiadowców (pathfinders) z 22 Niezależnej Kompanii Spadochronowej (22nd Independent Parachute Company). Ich specjalność to wskazanie stref lądowania i zrzutu spadochronowego pilotom spodziewanych tutaj wkrótce maszyn transportowych i szybowców. Owo „oświetlenie” to wizualne wskazanie konkretnego obszaru przez włączenie w ostatniej chwili lamp rozstawionych w kształcie litery T bądź naprowadzenie radionamiarowe za pomocą rozmieszczenia nadajników AN/PPN-1A Beacon, popularnie zwanych Eureka. Wybrani do misji pathfinders to ochotnicy, a nałożone na nich zadanie to oznaczenie trzech stref zrzutów spadochronowych (Drop Zones) oznaczonych kolejno: N w okolicy Ranville przewidzianej do lądowania brytyjskiej 5th Parachute Brigade, V w pobliżu Varaville (5 kilometrów na południe od Cabourg), gdzie spodziewano się brytyjskiego 9th Parachute Battalion i 1st Canadian Parachute Battalion, oraz K w sąsiedztwie Sannerville i Touffréville (3 kilometry na zachód od Troarn), dokąd zamierzano posłać 3rd Parachute Brigade wraz ze spadochroniarzami 8th Parachute Battalion. Okolice wymienionych stref zrzutu pojawią się w trakcie wycieczki i zasygnalizujemy je w odpowiednim momencie. Pathfinders jako pierwsi zmuszeni zostali do stawienia czoła przeciwnościom, z jakimi w pełnej skali musieli sobie radzić spodziewani wkrótce nad Normandią spadochroniarze głównego zrzutu. Owych przeciwności, krzyżujących, a niekiedy całkowicie paraliżujących zwiadowcom wypełnienie drobiazgowo nakreślonych zadań było wiele, a główne to kapryśne warunki atmosferyczne w nocy, konieczne zmiany kursu niosących ich samolotów transportowych unikających ostrzału przeciwlotniczego oraz połacie mgieł dezorientujące w dostatecznym zidentyfikowaniu właściwego miejsca ich skoku. W efekcie pathfinders lądowali „na ślepo”, z dala od przewidzianych stref własnych zadań. Kilku z nich nieszczęśliwie wylądowało w pobliżu stanowisk niemieckich i trafiło do niewoli, inni zlokalizowali się kilka kilometrów od celu, próbując określić położenie przy pomocy kompasów, lub, jak kapitan Anthony Windrum, miejscowymi drogowskazami. Również jeden z samolotów niosący oświetlaczy dla strefy K zrzucił ich w rejonie N, w okolicy Ranville. Nieświadomi pomyłki ustawili tu swoje nadajniki i urządzenia świetlne, część – pośród dorodnych upraw rolnych, czyniąc je słabo dostrzegalnymi z powietrza. W rezultacie elementy 3rd Parachute Brigade i 8th Parachute Battalion zmierzające z głównym zrzutem do Drop Zone K osiadły w rejonie N, nim pół godziny później dotarli tu dopiero pathfinders odpowiedzialni za ten rejon i oświetlili go zgodnie z oczekiwaniami. Ponadto kłopoty zwiadowcom mnożyła utrata zagubionego sprzętu bądź uszkodzonego przy lądowaniu, i tak na przykład oświetlacze strefy V oświetlili ją jedynie dwoma zachowanymi, zielonymi latarniami. Inni pathfinders zrzuceni zbyt daleko na wschód, pozbawieni szansy osiągnięcia celu, pod presją czasu i brzemieniem odpowiedzialności uruchomili światła i transmitery tam, gdzie akurat dotarli – w okolicach lasu Bavent (le Bois de Bavent).

Dnia 6 czerwca, dziesięć minut przed pierwszą w nocy w rejonach zrzutów N, V i K rozpoczął się zasadniczy desant głównych sił brytyjskiej 5 Brygady Spadochronowej (5th Parachute Brigade). To pierwsze bojowe zadanie jednostki utworzonej w roku 1943 w ramach 6th Airborne Division. Praktycznie podzieliła ona kłopoty pathfinderów i lądowanie pociągnęło za sobą katastrofalne rozproszenie jednostki w terenie. Pomimo lądowania niedaleko Ranville rozrzut ludzi był tak duży, że do 3.00 nad ranem zebrano niewiele ponad połowę jej stanu osobowego. Pół godziny później w jednym z 49 szybowców wylądował tu generał Richard Gale, pierwszy tak wysokiej rangi dowódca brytyjski na wyzwalanej ziemi francuskiej. Pieszo powędrował do opanowanego w międzyczasie Ranville, gdzie założył stanowisko dowodzenia.

Brytyjczycy rozpatrzyli wszelkie, nawet najdrobniejsze detale planowanych działań w Normandii i z rękawa można by sypać stosownymi innowacjami użytych tam sprzętów bojowych. Wiele z nich omówimy dalej na trasie wycieczki. Wykorzystali również wszelkie dostępne możliwości osłony żołnierzy przed zagrożeniem, a jedną z nich warto przytoczyć przy okazji działań jednostek spadochronowych. Chodzi o żołnierza dwóch imion: Briana vel Binga z 13 Batalionu Spadochronowego Lancashire (13th Lancashire Parachute Battalion). W kronice jednostki zapisał się odwagą i duchem walki, które doceniono odznaczeniem. Brian czy Bing? Kwestia imienia wyjaśni się za chwilę. Na razie pozostańmy przy Bingu.

Binga włączono do programu szkolenia spadochronowego i wiele musiał sobie przyswoić, by w końcu włączono go do czynnej służby. Wyuczona specjalność – saper; nabyta umiejętność – identyfikowanie min na polu walki. W Dniu D skoczył nad Ranville i jak reszta batalionu lądował w ogniu artylerii przeciwlotniczej. Od tej chwili trwał niezmiennie na pierwszej linii frontu, nieustannie skuteczny w swojej misji. Bez uszczerbku dla zdrowia doczekał końca walk o Normandię. Potem na krótko wrócił na tyły i kilka tygodni przed końcem wojny skakał ponownie, tym razem już nad III Rzeszą, gdzie przemierzył bitewny szlak do plaż Bałtyku. Jak widać pułkowa „13” nie każdemu przesądzała o fatalnym losie. Dwa lata po wojnie Binga, jako jedynego w oddziale, odznaczono medalem z brązu za, jak to formalnie ujęto, conspicuous gallantry – wyróżniającą się waleczność. Lecz medal to nie jedyny z czynników wyróżniających Binga w batalionie; drugi to sylwetka, bowiem Bing był… mieszanką alzackiego owczarka i collie.

Briana – to „cywilne” imię owczarka – włączono do śmiałego eksperymentu poprzedzającego Dzień D – wyszkolenie tzw. paradogs – psów-spadochroniarzy (parachute dogs) przyuczonych do tropienia min różnego rodzaju, udziału w patrolach, rozpoznawaniu nieprzyjaciela i alarmowaniu o jego obecności. Ich późniejsza, czysto sentymentalna rola batalionowych maskotek wypełniała się dopiero „po godzinach”.

Ideę czteronożnych żołnierzy rozwinął kapral Ken Bailey, obdarzony zamiłowaniem do zwierząt i weterynaryjną wiedzą. W roku 1941 powierzono mu War Dog Training School w Hertfordshire w Anglii, natomiast ministerstwo obrony zajęło się rekrutacją czworonogów: radio zachęcało posiadaczy psów do „oddelegowania” swoich pupili dla potrzeb wojny. W jej trudnych warunkach liczba chętnych pozbycia się zwierzęcia okazała się dużo większa od spodziewanej i w pewnym momencie „psia szkoła” przypominała psi przytułek. Bohaterów typowano więc pośród sierot. Na tej bazie sformowano pierwszy „zespół”.

Ken Bailey zanotował w dzienniku: „Jednym z psów wybranych do treningu jest dwuletni Bing – mieszaniec owczarka alzackiego i collie – którego właścicielka, pani Betty Fetch, nazywała Brian. Jak mówiła, po oszczenieniu był najsłabszym z miotu, a późniejszy niedostatek wojny skazywał go na najgorszy los”6. Bailey wspomina jeszcze dwa owczarki alzackie wskazane do szkolenia: Monty i Ranee. Wszystkie świetnie spisały się jako paradogs, przede wszystkim Ranee – jedyna suczka-spadochroniarka podczas drugiej wojny światowej.

Oswajanie zwierząt z hałasem i tubalnymi dźwiękami otworzyło pierwszy etap szkolenia. W bazie Larkin Garrison opiekunowie z psami zajmowali na kilka godzin miejsca w ładowniach samolotów transportowych z włączonymi silnikami. Psy stopniowo oswajano z zapachem prochu i materiałów wybuchowych. Mistrzowskie lekcje to wyrobienie w zwierzęciu odpowiedniego zachowania pod ostrzałem, nawyku „chłodnego” zachowania w chwili pojmania przez wroga jego przewodnika, sztuki powalania przeciwnika na ziemię. Na tym skupiły się dwa pierwsze miesiące instruktażu. Po nich nastąpiły prawdziwe loty.

Dla paradogs idealne okazały się spadochrony do zrzutu miniaturowych, 32-kilogramowych motocykli Excelsior Welbike zaprojektowanych specjalnie do zadań powietrznodesantowych7. Zwierząt przed planowanym zrzutem nie karmiono i nie podawano im wody. Czyniono to dopiero po wylądowaniu, by łaknienie i wyrobiony odruch warunkowy zachęcał je do spiesznego opuszczenia maszyny w locie. W kwietniu roku 1944 Bailey oddał pierwszy skok z suczką Ranee. Zabrał na tę okoliczność kilogram mięsa. Podczas lotu Ranee spokojnie leżała u stóp instruktora, uważnie obserwując wyskakujących żołnierzy. W końcu nadszedł czas i wyskoczyli. Bailey zanotował: „Mój spadochron się otworzył i ustawiłem się do linii lotu. Pies znajdował się nieco wyżej i 30 metrów ode mnie. Jego spadochron lekko się obracał. Ranee rozglądała się trochę zdziwiona, ale nie przestraszona. Krzyknąłem do niej, a ona spojrzała na mnie i mocno zamachała ogonem. Wylądowała przede mną; rozluźniona i zadowolona. Podczas lotu nie okazała zniecierpliwienia ani obawy przed zbliżająca się ziemią. Upadła i przetoczyła się, ale zaraz wstała i rozglądała się. Osiadłem 40 metrów dalej i natychmiast do niej pobiegłem, uwolniłem ją z uprzęży i podałem jej mięso”8.

Z każdym kolejnym skokiem zwierzęta nabywały obycia i rutyny, doświadczenia, które procentowało opuszczaniem przez nie samolotu nawet bez potrzeby sugestywnego podpychania w przestwór wiatru huczącego w otwartych drzwiach.

Dnia 5 czerwca 1944 roku spadochroniarze 13th Lancashire wystartowali o godzinie 23.30. O 1.10 samoloty nadleciały nad Normandię. Zadanie batalionu to zabezpieczenie okolic strefy zrzutu N (DZN) oraz okolic mostów na kanale Caen i rzece Orne, zdobytych już przez żołnierzy Oxfordshire and Buckinghamshire Light Infantry. Misja przebiegała relatywnie bez zakłóceń. Maszyny wleciały w strefę spodziewanego ostrzału. Otworzono drzwi samolotu, przez które wtargnął świst powietrza przytłumiony hukami. Kabinę rozświetlały rozbłyski pocisków przeciwlotniczych Flak, alinie pocisków smugowych krzyżowały się wokoło kadłubów transportowców, trzęsących się teraz niczym ciężarówki na wybojach. Bailey leciał z Bingiem i jak zwykle przygotowywali się do skoku na końcu kolejki. Nadszedł ten moment i instruktor skoczył bez zawahania, natomiast pies przestraszył się hałasu w takiej skali i zawrócił od drzwi. Ukrył się w kącie maszyny. Podobno to lotnik koordynujący skoki zdjął słuchawki, podniósł Binga i po prostu wyrzucił na zewnątrz. To nie koniec psich perypetii. Lądowanie przyniosło czworonogowi kolejny stres: zawisł na drzewie wysoko nad ziemią. Minęły dwie długie godziny, zanim zauważyli go „koledzy” z batalionu i ściągnęli na ziemię. Brian potrzebował opatrzenia dwóch głębokich ran odniesionych najpewniej od odłamków pocisków moździerzowych.

Dalsza psia służba w 13th Lancashire przydała Brianowi i innym psom uznanie w odszukiwaniu min i niebezpiecznych pułapek. Czym podczas akcji charakteryzowało się zachowanie czworonożnych wywiadowców? Otóż kilka sekund wystarczyło im zwykle na obwąchanie podejrzanego miejsca i zlokalizowanie niebezpieczeństwa. Siadały tam i wytrwale, z satysfakcją, oczekiwały nadejścia przewodnika. Pomagały również patrolom lokalizować większe bądź mniejsze zgrupowania nieprzyjaciela w pobliżu, ostrzegać swoich o zagrożeniu nieopodal. Instynktownie wyczuwały niemieckich żołnierzy, „obcych” wywąchiwały w powiewach powietrza, a „swoich” do czujności zmuszały nagłym przywarciem do ziemi i intensywnym wpatrywaniem się w wiadomy im punkt otoczenia. Wielu alianckich żołnierzy zawdzięczało swoje zdrowie i życie ich nieomylnemu instynktowi i przezornej wierności.