Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Czarny łabędź. Jak nieprzewidywalne zdarzenia rządzą naszym życiem - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarny łabędź. Jak nieprzewidywalne zdarzenia rządzą naszym życiem - ebook

NAJBARDZIEJ PROROCZA KSIĄŻKA XXI WIEKU!

Co łączy wynalazek wynalazek koła, zagładę Pompejów, krach na Wall Street, Harry'ego Pottera i Internet? Dlaczego wszyscy prognostycy są oszustami? Co miłośnicy Katarzyny Wielkiej mogą nam powiedzieć o prawdopodobieństwie? Dlaczego nigdy nie powinieneś gonić ruszającego pociągu ani wierzyć codziennym gazetom?

Bestsellerowa książka Nassima Nicholasa Taleba analizuje zjawisko Czarnych Łabędzi: niespodziewanych wydarzeń, które spadają na nas nagle i odciskają ogromne piętno na naszym życiu. Czy to będzie wybuch I wojny światowej, dojście Hitlera do władzy, zamachy z 11 września 2001 roku w Nowym Jorku, kryzys finansowy 2008 roku czy aktualna pandemia koronawirusa Covid-19, wydarzenia te całkowicie zmieniają podstawy naszego życia. Ich wpływ na los świata jest ogromny, ale są niemożliwe do przewidzenia, dopiero po ich wystąpieniu staramy się je zracjonalizować.

"Połączenie niskiej przewidywalności i znacznych skutków dla otaczającej rzeczywistości czyni Czarnego Łabędzia wielką zagadką" - pisze Nassim Nicholas Taleb. I proponuje czytelnikowi rozwiązanie tej zagadki. Jego książka to niezmiernie ważna lektura dla wszystkich, którzy chcą żyć świadomie w dzisiejszym, pełnym niepewności i niebezpieczeństw, szybko zmieniającym się świecie.

„Najbardziej proroczy głos ze wszystkich".

GQ

„Ta książka zmieniła współczesne myślenie".

The Times

„Czarny Łabędź zmienił mój pogląd na to, jak działa świat".

Daniel Kahneman, laureat Nagrody Nobla

Ponad 3 mln sprzedanych egzemplarzy na świecie.

Przetłumaczona na 33 języki!

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8116-940-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

PROLOG

O UPIERZENIU PTACTWA

Zanim odkryto Australię, mieszkańcy Starego Świata byli przekonani, że wszystkie łabędzie są białe. Trwali niezachwianie w swej wierze, ponieważ dowody empiryczne zdawały się ją całkowicie potwierdzać. Widok pierwszego czarnego łabędzia mógł się okazać interesującą niespodzianką dla kilku ornitologów (i innych ludzi szczególnie zainteresowanych upierzeniem ptaków), ale nie o to chodzi. Historia ta ilustruje poważne ograniczenie procesu wnioskowania opartego na obserwacjach lub doświadczeniach oraz kruchość naszej wiedzy. Jedno spostrzeżenie może obalić ogólną tezę, postawioną na podstawie tysięcy lat obserwacji milionów białych osobników. Wystarczy do tego jeden jedyny (i, jak słyszałem, dość brzydki) czarny ptak¹.

W niniejszej książce wychodzę poza dziedzinę rozważań filozoficzno-logicznych ku rzeczywistości empirycznej, która od dzieciństwa stanowi moją obsesję². Tym, co nazywam Czarnym Łabędziem (pisanym wielką literą), jest zdarzenie wykazujące poniższe trzy cechy.

Po pierwsze, jest nietypowe, ponieważ wykracza poza domenę naszych zwykłych oczekiwań, jako że żaden element przeszłości nie wskazuje wyraźnie na możliwość jego zaistnienia. Po drugie, wywiera drastyczny wpływ na rzeczywistość (w odróżnieniu od ptaka o nietypowym upierzeniu). Po trzecie, mimo braku typowości tego zdarzenia nasza natura każe nam szukać po fakcie uzasadnienia jego wystąpienia, tak by stało się wytłumaczalne i przewidywalne.

Zatrzymajmy się w tym miejscu, by przyjrzeć się owej triadzie, na którą składają się rzadkość występowania, drastyczny wpływ i retrospektywna (a nie prospektywna) przewidywalność³. Niemal wszystko na świecie da się wyjaśnić przez odwołanie do niewielkiej liczby Czarnych Łabędzi, począwszy od powodzenia określonych idei i religii, przez dynamikę wydarzeń historycznych, aż po rozmaite elementy naszego życia osobistego. Odkąd zostawiliśmy za sobą epokę plejstocenu, około dziesięciu tysięcy lat temu, wpływ Czarnych Łabędzi na rzeczywistość nieustannie rośnie. Zjawisko to nasiliło się w okresie rewolucji przemysłowej, gdy świat stał się bardziej skomplikowany, a zwykłe zdarzenia, które poddawane są analizie, które się omawia i próbuje przewidzieć na podstawie tego, co wyczytamy w gazetach, przestały występować zgodnie z dotychczasową logiką.

Zastanówcie się na przykład, w jak niewielkim stopniu wasze rozumienie świata w przeddzień wydarzeń z 1914 roku pomogłoby wam odgadnąć, co ma się stać dalej. (Nie oszukujcie, odwołując się do wyjaśnień, które wbił wam do głowy nudny nauczyciel historii w liceum). A przewidzieć dojście Hitlera do władzy i kolejną wojnę? Albo gwałtowny upadek bloku sowieckiego? A konsekwencje narastającej fali fundamentalizmu islamskiego? Skutki rozpowszechnienia Internetu? Czy też krach na giełdzie z 1987 roku (i jeszcze bardziej zaskakujący powrót koniunktury)? Trendy, epidemie, style w modzie, idee, narodziny nowych gatunków i szkół artystycznych — wszystkie te zjawiska wykazują dynamikę Czarnych Łabędzi. W zasadzie niemal wszystkie ważne procesy można zaliczyć do tej kategorii.

Połączenie tych cech — niskiej przewidywalności i znacznych skutków dla otaczającej rzeczywistości — czyni Czarnego Łabędzia wielką zagadką; nie na tym jednak skupiam się w niniejszej książce. Omawiając to zjawisko, warto dodać, że mamy tendencję do zachowywania się w taki sposób, jakby ono nie istniało! I nie mówię tu tylko o was, waszym kuzynie Joeyu i o sobie, lecz o niemal wszystkich „badaczach społecznych”, którzy przez ponad sto lat działali na podstawie błędnego założenia, że ich narzędzia pozwalają mierzyć niepewność. Zastosowanie owych metod do rzeczywistych problemów przyniosło bowiem absurdalne rezultaty; miałem okazję przekonać się o tym w dziedzinie finansów i ekonomii. Zapytajcie swojego opiekuna inwestycyjnego o to, jak rozumie „ryzyko”, a prawdopodobnie opowie wam o sposobach mających na celu wykluczenie możliwości zaistnienia Czarnego Łabędzia — a zatem pozwalających ocenić łączne ryzyko nie lepiej niż astrologia (w dalszej części książki pokażę, w jaki sposób ukrywa się to intelektualne oszustwo za pomocą matematyki). Problem ten występuje powszechnie w dziedzinie nauk społecznych.

Podstawowym tematem niniejszej książki jest charakteryzująca nas nieświadomość owej losowości, szczególnie w odniesieniu do dużych odchyleń: dlaczego nam wszystkim, naukowcom i laikom, ważniakom i szarym obywatelom, drzewa zwykle przesłaniają las? Dlaczego skupiamy się na drobiazgach, zamiast myśleć o poważniejszych, potencjalnie istotnych zdarzeniach, mimo oczywistych dowodów ich ogromnego wpływu na rzeczywistość? I dlaczego czytanie gazet tak naprawdę obniża naszą wiedzę o świecie, jeśli wiecie, co mam na myśli?

Łatwo zauważyć, że życie kształtują nieliczne, przełomowe zdarzenia. Nie jest trudno docenić rolę Czarnych Łabędzi, gdy siedzi się wygodnie w fotelu (albo na stołku barowym). Proponuję zatem następujące ćwiczenie. Zastanówcie się nad własną historią. Policzcie ważne wydarzenia, przemiany technologiczne i wynalazki, do których doszło w waszym otoczeniu od chwili, kiedy przyszliście na świat, i porównajcie je z wcześniejszymi przewidywaniami. Ile z tych zmian przebiegało zgodnie z jakimkolwiek harmonogramem? Przyjrzyjcie się swojemu życiu prywatnemu, na przykład temu, jak wybraliście zawód albo poznaliście swoich partnerów; pomyślcie o decyzji o emigracji z ojczyzny, o wszystkich zdradach, które was spotkały, o sytuacjach, w których nagle się wzbogaciliście albo straciliście dużo pieniędzy. Jak często takie zdarzenia przebiegały zgodnie z planem?

TO, CZEGO NIE WIEMY

W myśl idei Czarnego Łabędzia to, czego nie wiemy, staje się znacznie ważniejsze od tego, co wiemy⁴. Pamiętajmy, że wiele Czarnych Łabędzi wywołuje, a także nasila sam fakt, że są one niespodziewane.

Weźmy na przykład atak terrorystyczny z 11 września 2001 roku: gdyby 10 września można było sobie wyobrazić takie ryzyko, nigdy by do tych wydarzeń nie doszło. Gdyby faktycznie brano pod uwagę taką możliwość, między wieżami WTC krążyłyby myśliwce, kabiny pilotów miałyby zamknięte kuloodporne drzwi i atak po prostu by nie nastąpił. Być może zdarzyłoby się coś innego. Co? Tego nie wiem.

Czy to nie dziwne, że coś się dzieje właśnie dlatego, że miało się nigdy nie wydarzyć? Jak możemy się bronić przed czymś takim? Wszystko, czego się dowiedzieliśmy po atakach (na przykład, że Nowy Jork jest łatwym celem dla terrorystów), może okazać się nieistotne, jeśli wróg wie, że już to wiemy. To paradoks, jednak w tej strategicznej rozgrywce wszystko, co wiemy, może się okazać całkowicie pozbawione znaczenia⁵.

Ma to zastosowanie w szeroko pojętym biznesie. Pomyślcie o „tajemnicy sukcesu” restauratorów, którzy świetnie sobie radzą na rynku. Gdyby ich sekrety były powszechnie znane lub oczywiste, każdy mógłby je odkryć, a wówczas przestałyby uchodzić za coś wyjątkowego. Kolejny wielki sukces w branży gastronomicznej wyniknie z pomysłu, który nie przychodzi do głowy dzisiejszym restauratorom. Musi on w jakiś sposób wykraczać poza ich oczekiwania. Im ów sukces będzie bardziej niespodziewany, tym mniejsza konkurencja i tym większy triumf biznesmena, który wcieli ten pomysł w życie. Tak samo sprawy się mają z branżą obuwniczą i wydawniczą — i z każdym innym biznesem. Podobnie jest w dziedzinie teorii naukowych — nikogo nie interesuje słuchanie banałów. Ogólnie rzecz biorąc, efekt jakiegokolwiek ludzkiego przedsięwzięcia jest odwrotnie proporcjonalny do jego oczekiwanego poziomu.

Weźmy na przykład tsunami na Oceanie Indyjskim w grudniu 2004 roku. Gdybyśmy się go spodziewali, nie wyrządziłoby tylu szkód — obszary, na których wystąpiło, byłyby mniej zaludnione, istniałby system wczesnego ostrzegania. To, o czym wiecie, nie może naprawdę was zranić.

EKSPERCI I BEZMYŚLNE KUKŁY

Niemożność przewidzenia nietypowych zdarzeń oznacza, że nie potrafimy przewidzieć biegu historii, to one bowiem wywierają ogromny wpływ na rozwój sytuacji.

Tymczasem zachowujemy się tak, jakbyśmy umieli przewidywać przyszłość albo — co gorsza — jakbyśmy byli w stanie zmienić bieg historii. Opracowujemy trzydziestoletnie prognozy deficytu systemu zabezpieczeń społecznych i cen ropy naftowej, nie zauważając, że nie potrafimy przewidzieć nawet tego, jaka będzie ich wartość następnego lata — błędy w naszych prognozach dotyczących wydarzeń politycznych i gospodarczych są łącznie tak monstrualne, że za każdym razem, kiedy sprawdzam dane empiryczne, muszę się uszczypnąć, by się upewnić, czy to nie sen. Zaskakuje nie tyle skala naszych błędów, ile fakt, że nie zdajemy sobie z nich sprawy. Niepokoi to bardziej, gdy angażujemy się w śmiertelnie niebezpieczne konflikty: wojny cechuje fundamentalna nieprzewidywalność (o czym nie mamy pojęcia). Nie rozumiejąc zależności przyczynowo-skutkowej między obraną strategią a podejmowanymi działaniami, przez swoją agresywną ignorancję możemy z łatwością wywołać Czarne Łabędzie — jak dziecko, które bawi się zestawem małego chemika.

Owa niezdolność przewidywania przyszłości w otoczeniu narażonym na występowanie Czarnych Łabędzi, połączona z ogólnym brakiem świadomości tego stanu rzeczy, oznacza, że niektórzy specjaliści uważający się za ekspertów, w rzeczywistości nimi nie są. Ich dotychczasowe wyniki świadczą o tym, że nie znają się na swojej dziedzinie lepiej niż ogół społeczeństwa, za to potrafią o swej pracy znacznie lepiej opowiadać — albo, co gorsza, mydlić innym oczy za pomocą skomplikowanych modeli matematycznych. A przy tym częściej noszą krawat.

Czarne Łabędzie są nieprzewidywalne, dlatego powinniśmy przystosować się do tego, że istnieją (zamiast naiwnie próbować je przewidzieć). Możliwości jest wiele, wystarczy skoncentrować się na antywiedzy, czyli na tym, czego nie wiemy. Na przykład możemy nauczyć się czerpać korzyści z Czarnych Łabędzi (niosących ze sobą pozytywne skutki), maksymalizując swoją ekspozycję na takie zdarzenia. Właściwie w niektórych dziedzinach — takich jak odkrycia naukowe i inwestycje typu venture capital — to, co nieznane, przynosi nieproporcjonalnie wyższe zyski, ponieważ w przypadku rzadkich zdarzeń zazwyczaj mamy niewiele do stracenia i wiele do zyskania. Jak się przekonamy, wbrew teoriom z zakresu nauk społecznych niemal żadne istotne odkrycia czy technologie nie są owocem projektów i planów — to po prostu Czarne Łabędzie. Odkrywcy i przedsiębiorcy nie realizują założonego z góry harmonogramu — zamiast tego skupiają się raczej na jak najintensywniejszym kombinowaniu i wykorzystywaniu nadarzających się okazji. Nie zgadzam się zatem z wyznawcami Marksa i Adama Smitha: wolne rynki sprawdzają się nie dlatego, że nagradzają lub „premiują” określone umiejętności, tylko dlatego, że może się na nich poszczęścić tym, którzy odważnie stosują metodę prób i błędów. Optymalna strategia polega więc na tym, żeby jak najwięcej kombinować i maksymalnie wykorzystać potencjał Czarnych Łabędzi.

NAUKA UCZENIA SIĘ

Przejdźmy do kolejnego problemu wynikającego z nadmiernej koncentracji na tym, co wiemy: zwykle uczymy się konkretów, a nie ogólnych zasad.

Jakie wnioski wyciągnięto z ataków z 11 września? Czy ludzie zrozumieli, że niektóre sytuacje ze względu na swą dynamikę wykraczają w dużej mierze poza granice przewidywalności? Nie. Czy zdali sobie sprawę z błędu, jaki kryje się w naszym podejściu do rzeczywistości? Nie. Czego się nauczyli? Nauczyli się dokładnie zasad, jak unikać islamskich prototerrorystów i wieżowców. Wiele osób powtarza mi, że lepiej przyjąć postawę pragmatyczną i podjąć konkretne działania, zamiast „teoretyzować” na temat wiedzy. Historia linii Maginota pokazuje, że mamy tendencję do skupiania się na szczegółach. Po I wojnie światowej Francuzi chcieli się ustrzec kolejnej inwazji, dlatego wznieśli fortyfikacje wzdłuż drogi, którą poprzednio nadeszły niemieckie wojska. Hitler po prostu je ominął, bez (większych) trudności. Francuzi wyciągnęli nauczkę ze swoich błędów, ale byli w tym zbyt dosłowni. Okazali się zanadto praktyczni i za mocno skupieni na własnym bezpieczeństwie.

Nie można tak po prostu zrozumieć, że nie rozumiemy, iż czegoś nie rozumiemy. Problemem jest struktura naszego umysłu: nie przyswajamy reguł, lecz jedynie fakty i nic poza nimi. Nauka metareguł (na przykład reguły, że mamy trudności z przyswajaniem reguł) idzie nam ciężko. Gardzimy tym, co abstrakcyjne; mamy to w głębokim poważaniu.

Dlaczego? Posłużę się zabiegiem, któremu poświęcam resztę niniejszej książki, mianowicie postawię tradycyjną wiedzę na głowie, żeby wykazać, jak nieprzystosowana jest ona do współczesnego świata, naszej złożonej i w coraz większym stopniu rekurencyjnej rzeczywistości⁶.

Zadajmy jednak poważniejsze pytanie: do czego służy nasz umysł? Wygląda na to, że dostaliśmy niewłaściwą instrukcję obsługi. Umysł człowieka prawdopodobnie nie służy do myślenia ani introspekcji. Gdyby do tego służył, łatwiej byłoby nam odnaleźć się w dzisiejszym świecie; jednocześnie nie pozwoliłby nam przeżyć, więc nie mielibyśmy sposobności się nad tym zastanawiać — mój przodek, introspektywny myśliciel dumający nad hipotetycznym rozwojem wydarzeń, padłby ofiarą lwa, a jego bezmyślny kuzyn o lepszym refleksie zdążyłby uciec. Pamiętajmy, że myślenie jest czasochłonnym zajęciem i zasadniczo można je uznać za marnowanie energii; że nasi przodkowie przez ponad sto milionów lat funkcjonowali jako bezmyślne ssaki, a w tym krótkim okresie w historii człowieka, odkąd nauczyliśmy się używać mózgu, używaliśmy go w celach o marginalnym znaczeniu. Dane wskazują na to, że myślimy znacznie rzadziej, niż nam się wydaje — oczywiście z wyjątkiem momentów, kiedy rozmyślamy na temat myślenia.

NOWY RODZAJ NIEWDZIĘCZNOŚCI

Z przykrością się myśli o ludziach, których źle potraktowała historia. Przykładem są „poeci wyklęci”, tacy jak Edgar Allan Poe czy Arthur Rimbaud, wzgardzeni w swoich czasach, a później wynoszeni pod niebiosa, których twórczością dziś uszczęśliwia się na siłę uczniów. (Istnieją nawet szkoły mające za patronów ludzi, którzy rzucili naukę). Niestety, uznanie przyszło odrobinę za późno, żeby mogli poczuć przypływ serotoniny albo przekuć je na sukces w życiu osobistym. Ale zapomnianych bohaterów jest więcej. Istnieje bardzo smutna kategoria ludzi, o których bohaterstwie nie mamy pojęcia — nie wiemy, że uratowali nam życie, że pomogli nam uniknąć różnych katastrof. Nie pozostawili po sobie żadnych śladów i sami nie byli świadomi swojego wpływu na rzeczywistość. Pamiętamy męczenników, którzy zginęli za sprawę, bo o nich słyszeliśmy, a nie ludzi, którzy działali nie mniej skutecznie, chociaż nie mieliśmy o tym pojęcia — właśnie dlatego, że ich walka zakończyła się sukcesem. Nasza niewdzięczność wobec „poetów wyklętych” blednie w obliczu tego rodzaju obojętności. To znacznie brutalniejszy typ niewdzięczności, bo wywołuje w cichym bohaterze poczucie bezużyteczności. Zobrazuję to następującym eksperymentem myślowym.

Załóżmy, że pewien ustawodawca dzięki swojej odwadze, wpływom, intelektowi, wizji i wytrwałości zdołał wprowadzić w życie prawo, które zaczyna obowiązywać 10 września 2001 roku. Nowe przepisy nakazują zamontowanie w każdym kokpicie kuloodpornych drzwi, zamkniętych przez cały czas lotu (co pociąga za sobą wysokie koszty dla walczących o przetrwanie linii lotniczych) — na wypadek, gdyby terroryści postanowili użyć samolotów w ataku na nowojorskie World Trade Center. Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale to tylko eksperyment myślowy (zdaję sobie sprawę, że trudno uwierzyć w istnienie ustawodawcy obdarzonego intelektem, odwagą, wizją i wytrwałością; właśnie o to chodzi w tym eksperymencie). Wspomniana ustawa nie spotyka się z uznaniem personelu lotniczego, ponieważ utrudnia mu życie. Z całą pewnością jednak może zapobiec wydarzeniom z 11 września.

Człowiekowi, który wprowadził obowiązek zamontowania zamków w drzwiach kokpitów, nie stawia się pomników na miejskich placach; nawet w jego nekrologu zabraknie choćby wzmianki o jego zasługach. „Joe Smith, dzięki któremu nie doszło do katastrofy z 11 września, zmarł w wyniku powikłań związanych z chorobą wątroby”. Zważywszy na to, jak zbyteczne i kosztowne wydawało się proponowane przez niego rozwiązanie, opinia publiczna, przy wydatnym wsparciu pilotów lotniczych, będzie wręcz chciała doprowadzić do odwołania go ze stanowiska. Vox clamantis in deserto. Taki człowiek przejdzie na emeryturę w depresji, z dojmującym poczuciem klęski. Umrze w przekonaniu, że nie dokonał w życiu niczego pożytecznego. Chciałbym pójść na jego pogrzeb, niestety, drodzy czytelnicy, nie wiem, jak go znaleźć. Mimo wszystko uznanie może przynieść prawdziwą satysfakcję. Wierzcie mi, nawet ci, którzy zarzekają się, że nie wierzą w pochwały i oddzielają pracę od jej owoców, czują dzięki nim przypływ serotoniny. Oto tragedia cichego bohatera — nawet jego własny układ hormonalny sprzysięga się przeciwko niemu, nie oferując mu żadnej nagrody.

Wróćmy jeszcze raz do wydarzeń z 11 września. Komu przyniosły uznanie? Tym, których widzieliście w mediach, w telewizji, dokonujących bohaterskich czynów, i tym, którzy usiłowali wywołać w was wrażenie, że dokonują bohaterskich czynów. Do tej ostatniej kategorii zaliczają się tacy ludzie, jak prezes NYSE (nowojorskiej giełdy papierów wartościowych) Richard Grasso, który „uratował giełdę” i otrzymał za to ogromną premię (równowartość kilkunastu tysięcy przeciętnych wynagrodzeń). A polegało to na tym, że otworzył sesję, uderzając w dzwon podczas transmisji w telewizji — telewizji, która, jak się przekonamy, jest nośnikiem niesprawiedliwości i główną przyczyną naszej niewiedzy o zjawisku Czarnych Łabędzi.

Kto zyskuje uznanie: ten pracownik banku centralnego, który nie dopuścił do recesji, czy ten, który przychodzi, żeby „naprawić” błędy poprzedników, i przypadkiem znajduje się na stanowisku w okresie ożywienia gospodarczego? Kto jest cenniejszy: polityk, który nie dopuści do wybuchu konfliktu zbrojnego, czy ten, który wypowie nową wojnę (i będzie miał dość szczęścia, żeby ją wygrać)?

Mamy tu do czynienia z tą samą odwróconą logiką, co w przypadku wartości tego, o czym nie wiemy; wszyscy rozumieją, że profilaktyka jest ważniejsza od leczenia, ale mało kto nagradza za działania profilaktyczne. Gloryfikujemy tych, którzy zapisali się na kartach historii kosztem tych, o których milczą podręczniki. Ludzkość jest nie tylko powierzchowna (co daje się do pewnego stopnia uleczyć), lecz także bardzo niesprawiedliwa.

ŻYCIE JEST BARDZO NIECODZIENNE

Trzymacie w ręku książkę o niepewności; zdaniem jej autora rzadkie zdarzenia są równoznaczne z niepewnością. Można to odczytać jako dość kategoryczną tezę — że chcąc zrozumieć zdarzenia powszednie, musimy zgłębić tajniki zdarzeń rzadkich i skrajnych — dlatego chciałbym uściślić tę opinię. Istnieją dwa możliwe podejścia do otaczających nas zjawisk. Po pierwsze, można pominąć wyjątki i skupić się na tym, co „normalne”. Obserwator ignoruje odstępstwa od reguły i bada zwykłe przypadki. Drugie podejście zakłada, że aby zrozumieć jakieś zjawisko, najpierw należy się przyjrzeć sytuacjom skrajnym, szczególnie gdy — jak przy Czarnych Łabędziach — ich łączne skutki dla otoczenia mogą być olbrzymie.

Normalność niezbyt mnie interesuje. Jeśli chcecie się czegoś dowiedzieć o waszym przyjacielu, jego temperamencie, zasadach etycznych i kulturze osobistej, musicie zobaczyć, jak zachowa się w ekstremalnych okolicznościach, a nie w codziennym, spokojnym życiu. Czy można ocenić, jakie zagrożenie stanowi przestępca na podstawie jego zajęć w zwykły dzień? Czy można zrozumieć zdrowie, nie uwzględniając egzotycznych chorób i epidemii? To, co normalne, często ma niewielkie znaczenie.

W życiu społecznym niemal wszystkie procesy zachodzą na drodze rzadkich, lecz brzemiennych w skutki wstrząsów i zmian; tymczasem badania społeczne koncentrują się niemal wyłącznie na typowych przypadkach, wykorzystując przede wszystkim „rozkład normalny”, z którego wynika tyle co nic. Dlaczego? Otóż rozkład normalny pomija duże odchylenia. Nie potrafi ich uwzględnić, a przy tym daje nam złudną pewność, że poskromiliśmy niepewność. W mojej książce określam go skrótem WIO (wielkie intelektualne oszustwo).

PLATON I NERD

Główną przyczyną wybuchu powstania Żydów w I wieku naszej ery był fakt, iż Rzymianie upierali się, by umieścić w świątyni żydowskiej w Jerozolimie pomnik Kaliguli w zamian za umieszczenie posągu żydowskiego boga Jahwe w ich świątyniach. Rzymianie nie zdawali sobie sprawy z tego, że abstrakcyjny, wszechobecny bóg Żydów (i późniejszych lewantyńskich monoteistów) nie miał nic wspólnego z antropomorficznymi, aż nadto ludzkimi postaciami, które ci określali mianem deus. A co najistotniejsze, żydowskiego boga nie sposób było przedstawić symbolicznie. Na tej samej zasadzie to, co wielu ludzi utowarowia i określa jako „nieznane”, „nieprawdopodobne” albo „niepewne”, dla mnie jest czymś zupełnie innym; nie stanowi ścisłej i konkretnej kategorii wiedzy. Nie jest domeną nerdów, tylko jej całkowitym przeciwieństwem: to brak (i ograniczenia) wiedzy. Zaprzeczenie wiedzy. Powinniśmy nauczyć się unikać określeń odnoszących się do wiedzy, gdy opisujemy jej odwrotność.

Nawiązując do filozoficznych idei (i osobowości) Platona, platońskością nazywam naszą tendencję do mylenia mapy z terytorium, do koncentrowania się na czystych i jasno zdefiniowanych „formach”, zarówno obiektach, takich jak trójkąty, jak i koncepcjach społecznych w rodzaju utopii (społeczeństw stworzonych według konkretnych, „sensownych” założeń) czy nawet narodowości. Kiedy nasz umysł zaprzątają te idee i czyste konstrukty, przyznajemy im pierwszeństwo kosztem innych, mniej eleganckich pojęć o mniej uporządkowanej i przejrzystej strukturze (w dalszej części książki stopniowo rozwijam ten wątek).

Platońskość wytwarza w nas złudzenie, że rozumiemy więcej niż w rzeczywistości. Nie jest to jednak ogólnie obowiązująca prawidłowość. Nie twierdzę, że platońskie formy nie istnieją. Modele i konstrukcje, owe intelektualne mapy rzeczywistości, nie zawsze są błędne; dotyczy to tylko części ich konkretnych zastosowań. Trudność bierze się stąd, że: a) nie wiadomo z góry, w którym miejscu mapa okaże się przekłamana (to staje się jasne dopiero po fakcie), i b) wspomniane błędy mogą mieć poważne konsekwencje. Owe modele przypominają leki, które mogą pomóc, ale wywołują nieoczekiwane i bardzo ostre efekty uboczne.

Platoński uskok to punkt zapalny, miejsce, w którym platoński sposób myślenia wchodzi w kontakt z niechlujną rzeczywistością, a przepaść między tym, co wiecie, a tym, co wydaje wam się, że wiecie, staje się niebezpiecznie głęboka. Właśnie tu rodzi się Czarny Łabędź.

ZBYT NUDNE, ŻEBY O TYM PISAĆ

Podobno kiedy aktorzy na planie artystycznych filmów Luchina Viscontiego wskazywali zamkniętą szkatułkę, która miała kryć w sobie klejnoty, leżała w niej prawdziwa biżuteria. W ten sposób reżyser chciał się upewnić, że aktorzy wejdą w swoje role. Według mnie Visconti mógł się również kierować czystym poczuciem estetyki i pragnieniem autentyczności — zwodzenie widza mogło wydawać mu się czymś niewłaściwym.

Niniejsza książka stanowi esej wyrażający jedną główną tezę: nie zajmuję się recyklingiem ani przetwarzaniem cudzych pomysłów. Esej to spontaniczne rozważania, a nie raport naukowy. Przepraszam, jeśli pominę w tej publikacji kilka oczywistych wątków, ale wyznaję pogląd, że jeśli ja nie mam ochoty o czymś pisać, to czytelnicy nie będą mieli ochoty o tym czytać. (Poza tym kryterium unikania nudy może pomóc usunąć z książki to, co w niej zbyteczne).

Gadanie nic nie kosztuje. Ktoś, kto na studiach miał za dużo (albo za mało) zajęć z filozofii, mógłby zaoponować: przecież widok Czarnego Łabędzia nie podważa teorii, że wszystkie łabędzie są białe, jako że z technicznego punktu widzenia czarny ptak nie jest łabędziem, gdyż podstawową cechą łabędzia jest białe ubarwienie. Z kolei ci, którzy naczytali się za dużo Wittgensteina (i komentarzy do jego pism), mogą wierzyć w znaczenie kwestii językowych. Oczywiście są one ważne na wydziałach filozofii, ale my, praktycy i decydenci w prawdziwym świecie, zostawiamy je sobie na weekend. Jak wyjaśniam we fragmencie zatytułowanym Niepewność nerda , mimo swojego intelektualnego powabu te niuanse nie mają istotnego wpływu na sprawy, którymi zajmujemy się od poniedziałku do piątku, w odróżnieniu od poważniejszych (choć pomijanych) kwestii. Ludzie wykładający na uczelniach mają niewielkie doświadczenie z prawdziwymi sytuacjami, w których trzeba podejmować decyzje w warunkach niepewności, dlatego nie wiedzą, co jest ważne, a co nie — i dotyczy to nawet badaczy niepewności (a może szczególnie badaczy niepewności). To, co nazywam praktyką niepewności, może obejmować piractwo komputerowe, spekulacje cenami surowców, hazard na zawodowym poziomie, pracę dla pewnych gałęzi mafii albo niemal nałogowe zakładanie nowych firm. Jestem więc przeciwnikiem „sterylnego sceptycyzmu”, na który nic nie można poradzić, oraz przesadnie teoretycznych rozważań lingwistycznych, przez które znaczna część współczesnej filozofii stała się nieinteresująca dla bytu nazywanego cynicznie opinią publiczną. (W przeszłości ci nieliczni filozofowie i myśliciele, którzy nie byli niezależni finansowo, utrzymywali się dzięki wsparciu mecenasów. Dziś losy pracowników naukowych w rozmaitych abstrakcyjnych dziedzinach zależą wyłącznie od opinii innych naukowców. Brakuje weryfikacji zewnętrznej, co od czasu do czasu przynosi ten patologiczny skutek, że przedsięwzięcia akademickie zamieniają się w prymitywną rywalizację na pokaz. Poprzedni system miał swoje wady, ale przynajmniej narzucał pewne standardy merytoryczne).

Filozof Edna Ullmann-Margalit⁷ odkryła w mojej książce pewną niespójność i zwróciła się do mnie o wyjaśnienie, dlaczego posłużyłem się właśnie metaforą Czarnego Łabędzia do opisu tego, co nieznane, abstrakcyjne i nieprecyzyjnie niepewne — białych kruków, różowych słoni albo wymierających mieszkańców dalekiej planety orbitującej wokół Tau Ceti. Przyłapała mnie na gorącym uczynku. Faktycznie, mamy tu do czynienia z niespójnością; ta książka to pewna opowieść, ponieważ wolę posługiwać się opowieściami i anegdotami, żeby pokazać, jak łatwo wierzymy w rozmaite historie i jak jesteśmy podatni na niebezpieczne skróty narracyjne⁸.

Opowieść można zastąpić tylko inną opowieścią. Metafory i opowieści (niestety) oddziałują na nas znacznie silniej niż idee; a przy tym są łatwiejsze do zapamiętania i przyjemniej się je czyta. Jeśli mam zaatakować to, co nazywam dyscyplinami narracyjnymi, najlepszym narzędziem będzie właśnie narracja.

Idee pojawiają się i znikają, a tym, co pozostaje, są opowieści.

PODSUMOWANIE

W mojej książce potwór to nie tylko rozkład normalny czy statystyk, który sam siebie oszukuje, ani też splatonizowany uczony, który potrzebuje teorii, żeby zamącić sobie w głowie. Jest nim również nasza potrzeba „koncentracji” na tym, co ma dla nas sens. Życie na naszej planecie w dzisiejszych czasach wymaga znacznie więcej wyobraźni, niż mamy w wyposażeniu. Brakuje nam fantazji i tłumimy ją u innych.

Zwróćcie uwagę, że pisząc, nie opieram się na bestialskiej metodzie przytaczania wybiórczych „dowodów na potwierdzenie mojej tezy”. Z przyczyn, które wyjaśniam w Rozdziale 5, nazywam ten nadmiar dowodów naiwnym empiryzmem — wiele anegdot dobranych w taki sposób, żeby pasowały do określonej historii, nie jest jeszcze żadnym dowodem. Każdy, kto szuka potwierdzenia własnych poglądów, bez wątpienia znajdzie wystarczająco dużo argumentów, żeby zamydlić oczy sobie i swoim kolegom⁹. Idea Czarnego Łabędzia opiera się na strukturze losowości w rzeczywistości empirycznej.

Podsumowując: w tym (osobistym) eseju nadstawiam karku i twierdzę, wbrew temu, co nawykowo myślimy, że w naszym świecie dominują zdarzenia skrajne, nieznane i wysoce nieprawdopodobne (zgodnie z naszą obecną wiedzą), podczas gdy my marnujemy czas, zajmując się tym, co znane i powtarzalne. Płynie stąd wniosek, że zdarzenia ekstremalne należy przyjąć za punkt wyjścia naszych rozważań, a nie wyjątek zamiatany pod dywan. Stawiam tu również odważniejszą (i bardziej irytującą) tezę, że mimo całego postępu i wzrostu naszej wiedzy, a być może właśnie ze względu na nie, przyszłość staje się coraz mniej przewidywalna, a zarówno natura ludzka, jak i „nauki” społeczne sprzysięgły się, żeby to przed nami ukryć.

ORGANIZACJA KSIĄŻKI

Książka ułożona jest według prostej logiki: od rozważań czysto literackich (pod względem merytorycznym i formalnym) przechodzi do zagadnień wybitnie naukowych (pod względem merytorycznym, choć nie formalnym). Do psychologii odwołuję się głównie w Części I i na początku Części II; biznesem i naukami przyrodniczymi zajmuję się przede wszystkim w drugiej połowie Części II i w Części III. Część I, ANTYBIBLIOTEKA UMBERTA ECO, CZYLI JAK SZUKAMY POTWIERDZEŃ, poświęcona jest w większości temu, w jaki sposób postrzegamy wydarzenia historyczne i bieżące, oraz zakłóceniom naszej percepcji. Część II, PO PROSTU NIE UMIEMY PROGNOZOWAĆ, dotyczy przyszłości oraz skrywanych ograniczeń niektórych „nauk” i opisuje, jak sobie radzić z tymi ograniczeniami. W Części III,TE SZARE ŁABĘDZIE EKSTREMISTANU, omawiam szerzej kwestię zdarzeń ekstremalnych, wyjaśniam, jak powstaje rozkład normalny (czyli wielkie intelektualne oszustwo), i analizuję koncepcje z dziedziny nauk przyrodniczych i społecznych kryjące się pod enigmatycznym mianem złożoności. Część IV, ZAKOŃCZENIE, będzie bardzo krótka.

Pisanie tej książki przyniosło mi nieoczekiwaną radość — w zasadzie napisała się sama — i mam nadzieję, że czytelnicy też jej doświadczą. Przyznaję, że spodobało mi się to wycofanie do świata czystych idei po trudach aktywnego życia w świecie transakcji finansowych. Po publikacji zamierzam spędzić trochę czasu z dala od zgiełku forum publicznego, żeby w całkowitym spokoju zastanowić się nad moimi koncepcjami filozoficzno-naukowymi.

1. Dzięki rosnącej popularności telefonów komórkowych z aparatami fotograficznymi stałem się posiadaczem ogromnej kolekcji zdjęć czarnych łabędzi, nadsyłanych mi przez podróżujących czytelników. Na minione święta Bożego Narodzenia dostałem również skrzynkę wina Black Swan (piłem lepsze), kasetę wideo (nie oglądam wideo) i dwie książki. Wolę zdjęcia.

2. Posłużyłem się metaforą logiczną czarnego łabędzia (pisanego małą literą) do opisu zdarzeń należących do kategorii Czarnych Łabędzi (pisanych wielką literą), ale nie należy mylić tego pojęcia z problemem logicznym stawianym przez wielu filozofów. Chodzi tu nie tyle o wyjątki, ile o nieproporcjonalnie dużą rolę, jaką skrajne zdarzenia odgrywają w wielu dziedzinach życia. Co więcej, problem logiczny dotyczy możliwości wystąpienia wyjątku (jakim jest czarny łabędź); ja mówię o roli wyjątkowego zdarzenia (jakim jest Czarny Łabędź), które skutkuje erozją przewidywalności, a także o potrzebie odporności na Czarne Łabędzie niosące negatywne skutki i ekspozycji na pozytywne Czarne Łabędzie.

3. Czarnym Łabędziem jest również wydarzenie, którego się spodziewamy, a do którego nie dochodzi. Zwróćmy uwagę, że mamy tu do czynienia z pewną symetrią: wystąpienie wysoce nieprawdopodobnego zdarzenia jest tym samym, co niewystąpienie zdarzenia wysoce prawdopodobnego.

4. Czarny Łabędź jest wynikiem zbiorowych i indywidualnych ograniczeń (lub zniekształceń) epistemicznych, przede wszystkim ograniczenia zaufania do wiedzy; nie jest to zjawisko obiektywne. Najpoważniejszym błędem w interpretacji zdarzeń, które nazywam Czarnymi Łabędziami, jest próba zdefiniowania „obiektywnego Czarnego Łabędzia”, który dla wszystkich obserwatorów oznaczałby to samo. Wydarzenia z 11 września 2001 roku były Czarnym Łabędziem dla ofiar, ale z pewnością nie dla sprawców. Wątek ten omawiam dokładniej w Posłowiu.

5. Idea wytrzymałości: dlaczego formułujemy teorie służące stawianiu prognoz i przewidywań, nie zastanawiając się nad ich wytrzymałością i konsekwencjami błędów popełnianych na ich podstawie? Znacznie łatwiej poradzić sobie z problemem Czarnego Łabędzia, jeśli skupimy się na wytrzymałości na błędy, zamiast udoskonalać nasze prognozy.

6. W tym kontekście rekurencyjność oznacza, że w dzisiejszym świecie działa coraz więcej pętli sprzężenia zwrotnego, przez co określone zdarzenia stają się przyczyną kolejnych zdarzeń (na przykład ludzie kupują jakąś książkę, dlatego że kupili ją inni), wywołując efekt kuli śnieżnej i pociągając za sobą arbitralne i nieprzewidywalne konsekwencje zasady „zwycięzca bierze wszystko”. Żyjemy w środowisku o zbyt szybkim obiegu informacji, co przyspiesza rozprzestrzenianie się tej epidemii. Podobnie określone zdarzenia mogą dlatego mieć miejsce, że miało do nich nie dojść. (Ludzka intuicja jest przystosowana do środowiska, w którym zależności przyczynowo-skutkowe są łatwiejsze do zrozumienia, a obieg informacji — wolniejszy). Tego rodzaju losowość nie istniała w epoce plejstocenu, ponieważ życie społeczno-ekonomiczne rządziło się wówczas znacznie prostszymi regułami.

7. Edna Ullmann-Margalit była profesorem filozofii na Hebrew University of Jerusalem. Zmarła w 2010 roku — przyp. red.

8. Metafora czarnego łabędzia nie jest koncepcją nowożytną, mimo że jej autorstwo przypisuje się zwykle Popperowi, Millowi, Hume’owi i innym filozofom. Wybrałem ją dlatego, że odpowiada starożytnej idei „rzadkiego ptaka”. Rzymski poeta Juwenalis pisał o „ptaku tak rzadkim jak czarny łabędź” — rara avis in terris nigroque simillima cygno.

9. Naiwnym empiryzmem jest również uzasadnianie swoich argumentów elokwentnymi cytatami nieżyjących autorytetów. Zawsze znajdzie się ktoś, kto wypowiedział okrągłe zdanie potwierdzające wasz światopogląd — i niezależnie od tematu dyskusji zawsze można znaleźć innego martwego myśliciela, który postawił dokładnie przeciwną tezę. Oprócz Yogiego Berry nie zgadzam się z niemal wszystkimi ludźmi, których cytuję w tej książce.CZĘŚĆ I. ANTYBIBLIOTEKA UMBERTA ECO, CZYLI JAK SZUKAMY POTWIERDZEŃ

CZĘŚĆ I

ANTYBIBLIOTEKA UMBERTA ECO, CZYLI JAK SZUKAMY POTWIERDZEŃ

Pisarz Umberto Eco należał¹ do nielicznej klasy uczonych mających encyklopedyczną wiedzę, dociekliwy umysł i coś interesującego do powiedzenia. Był właścicielem bogatej biblioteki (zawierającej trzydzieści tysięcy książek), a swoich gości dzielił na dwie kategorie: tych, którzy na jej widok reagują okrzykiem: „Wow! Signore professore dottore Eco, jaka wspaniała biblioteka! Ile z tych książek już pan przeczytał?”, i pozostałych — bardzo niewielką mniejszość — którzy rozumieją, że prywatna biblioteka nie ma łechtać próżności właściciela, lecz stanowi narzędzie badawcze. Książki przeczytane są znacznie mniej wartościowe od książek nieprzeczytanych. W takiej bibliotece powinno się znajdować tyle wiedzy, której jeszcze nie posiadacie, ile tylko pozwala wam jej tam umieścić wasza kondycja finansowa, oprocentowanie kredytów hipotecznych i trudna obecnie sytuacja na rynku nieruchomości. Z wiekiem gromadzić będziecie coraz więcej wiedzy i więcej książek, a rosnąca liczba nieprzeczytanych pozycji na półkach będzie dla was jak wyrzut sumienia. Właśnie tak to działa, im więcej wiecie, tym więcej rzędów nieprzeczytanych książek macie w bibliotece. Nazwijmy tę kolekcję nieprzeczytanych książek antybiblioteką.

Zwykle traktujemy swoją wiedzę jako własność prywatną, którą powinniśmy chronić i której należy strzec. To ozdoba pozwalająca nam piąć się po szczeblach kariery. Zatem owa skłonność do uchybiania wrażliwości bibliotecznej Eco przez skupianie się na tym, co znane, to ogólnoludzki błąd, który rozciąga się na nasze operacje myślowe. Ludzie nie obnoszą się z antyżyciorysami. Nie rozgłaszają, czego nie studiowali lub nie doświadczyli (to zadanie ich konkurencji), ale byłoby miło, gdyby to robili. Musimy postawić na głowie nie tylko logikę bibliotek; będziemy również pracować nad tym, żeby postawić na głowie samą wiedzę. Zauważmy, że Czarne Łabędzie biorą się z faktu, iż nie rozumiemy prawdopodobieństwa zajścia niespodziewanych zdarzeń — klucz leży właśnie w tych nieprzeczytanych książkach. Trochę zbyt poważnie traktujemy to, co już wiemy.

Antyuczonego — człowieka, który skupia się na tych nieprzeczytanych książkach i próbuje nie postrzegać swojej wiedzy jako skarbu ani swojej osobistej własności, ani nawet sposobu na podniesienie poczucia własnej wartości — będziemy określać mianem sceptycznego empiryka.

Rozdziały w tej części dotyczą kwestii, w jaki sposób ludzie podchodzą do wiedzy i dlaczego wolimy anegdoty od danych empirycznych. Rozdział 1 pokazuje, jak zjawisko Czarnego Łabędzia zakorzenione jest w historii mojej własnej obsesji. W Rozdziale 3 dokonuję podstawowego rozróżnienia między dwiema odmianami losowości. Później, w Rozdziale 4, wracam pokrótce do problemu Czarnego Łabędzia w jego pierwotnej postaci, skupiając się na tym, jak na podstawie obserwacji dokonujemy generalizacji. Następnie zajmuję się trzema aspektami tego samego problemu Czarnego Łabędzia: a) efektem potwierdzenia, w Rozdziale 5, przez który niesłusznie gardzimy dziewiczą częścią biblioteki (czyli naszą tendencją do skupiania się na tym, co potwierdza naszą wiedzę, a nie na tym, co uświadamia nam naszą ignorancję); b) ułudą narracyjną, czyli naszą skłonnością do mydlenia sobie oczu za pomocą rozmaitych opowieści i anegdot (Rozdział 6);c) tym, jak emocje przeszkadzają nam wyciągać właściwe wnioski (Rozdział 7); i d) problemem milczących dowodów albo sztuczek, którymi historia posługuje się po to, żeby ukryć przed nami Czarne Łabędzie (Rozdział 8). W Rozdziale 9 omawiam śmiertelnie niebezpieczny błąd, polegający na budowaniu wiedzy na podstawie świata gier.

1. Umberto Eco zmarł 19 lutego 2016 roku; niespełna dziewięć lat od ukazania się amerykańskiego wydania The Black Swan (2007).ROZDZIAŁ 2. Czarny Łabędź Jewgienii

ROZDZIAŁ 2

Czarny Łabędź Jewgienii

Różowe okulary a sukces – Jak Jewgienia przestała wychodzić za mąż za filozofów – A nie mówiłem?

Pięć lat temu Jewgienia Nikołajewna Krasnowa była nieznaną i niepublikowaną pisarką o osobliwej przeszłości. Ta neurobiolożka z zacięciem filozoficznym (jej trzej pierwsi mężowie byli filozofami) wbiła sobie do swojej upartej francusko-rosyjskiej głowy, że przedstawi własne badania i koncepcje w formie literackiej. Ukryła teorie naukowe w opowiadaniach, wplatając w nie rozmaite komentarze autobiograficzne. Unikała dziennikarskich sztuczek stosowanych we współczesnej literaturze faktu („W pewien bezchmurny kwietniowy poranek John Smith wyszedł z domu…”). Wypowiedzi w obcych językach zawsze pozostawiała w oryginale, dołączając tłumaczenia niczym napisy w kinie. Odmawiała przekładania na łamany angielski rozmów, które odbyły się łamanym włoskim¹.

Żaden wydawca nawet by na nią nie spojrzał, gdyby nie zbiegło się to z pewną modą na tych nielicznych naukowców, którzy potrafili posługiwać się choćby na wpół zrozumiałymi zdaniami. Kilku wydawców zgodziło się z nią porozmawiać. Podczas spotkań wyrażali nadzieję, że przestanie zachowywać się jak dziecko i napisze „książkę popularnonaukową o świadomości”. Zainteresowała ich na tyle, że byli uprzejmi przesyłać jej listy odmowne, a nawet — okazjonalnie — obraźliwe komentarze, zamiast raczyć ją znacznie bardziej obraźliwym i upokarzającym milczeniem.

Wydawcy nie mieli pojęcia, co myśleć o rękopisie Jewgienii. Nie potrafiła nawet odpowiedzieć na ich pierwsze pytanie: „Czy to literatura piękna, czy literatura faktu?”. Nie wiedziała, jak wypełnić rubrykę „Do kogo skierowana jest ta książka?” na formularzach wydawniczych. Stale słyszała: „Musisz zrozumieć, kim są twoi czytelnicy” albo „Amatorzy piszą dla siebie, zawodowcy piszą dla innych”. Miała trzymać się konkretnego gatunku, ponieważ „księgarnie nie lubią zamieszania i muszą wiedzieć, na której półce umieścić książkę”. Pewien redaktor dodał troskliwie: „Moja droga, to się sprzeda najwyżej w dziesięciu egzemplarzach, wliczając te kupione przez twoich byłych mężów i członków rodziny”.

Pięć lat wcześniej Jewgienia wzięła udział w znanym warsztacie pisarskim, z którego wyszła zdegustowana. „Dobre pisarstwo” najwyraźniej oznaczało konformizm wobec arbitralnych zasad, traktowanych jako prawdy objawione, bo potwierdzonych czymś, co nazywamy doświadczeniem. Pisarze, których tam poznała, uczyli, jak udoskonalić metody uznawane za skuteczne: wszyscy imitowali styl opowiadań publikowanych w starych numerach magazynu „The New Yorker” — nie zdając sobie sprawy, że nowatorstwo z definicji wyklucza wzorowanie się na czymkolwiek. Już sama formuła „opowiadania” wydawała się Jewgienii zbyt naśladowcza. Prowadzący warsztat delikatnie, acz stanowczo oznajmił jej, że nie ma dla niej żadnej nadziei.

Ostatecznie Jewgienia opublikowała cały tekst swojej książki, zatytułowanej Historia rekurencji, w Internecie. Znalazła tam wąskie grono czytelników, między innymi bystrego właściciela małego, nieznanego wydawnictwa, który nosił okulary w różowych oprawkach i mówił odrobinę po rosyjsku (przekonany, że posługuje się nim płynnie). Zaproponował, że wyda jej książkę, i przystał na postawiony przez nią warunek, że tekst ma się ukazać bez żadnych zmian. Ze względu na to zastrzeżenie zaoferował Jewgienii zaledwie ułamek tego, co standardowo wypłaca się jako honorarium — niewiele ryzykował. Zgodziła się, bo nie miała innego wyboru.

W ciągu pięciu lat Jewgienia awansowała z „upartej i trudnej w kontakcie egocentryczki bez talentu, który mógłby ów charakter uzasadniać”, na osobę „wytrwałą, zdecydowaną, skrupulatną i bezwzględnie niezależną”. Jej książka powoli zdobywała popularność, stając się jednym z największych i najdziwniejszych sukcesów w historii literatury. Sprzedała się w milionach egzemplarzy i zyskała tak zwane uznanie krytyki. Amatorskie wcześniej wydawnictwo przerodziło się w dużą korporację, w której gości wita (uprzejma) recepcjonistka. Książka Jewgienii została przetłumaczona na czterdzieści języków (nawet na francuski). Jej zdjęcia są wszędzie. Uchodzi za pionierkę tak zwanej szkoły konsiliencji. Wydawcy wyznają teraz teorię, że „kierowcy ciężarówek, którzy czytają książki, nie czytają książek napisanych dla kierowców ciężarówek”, i utrzymują, że „czytelnicy gardzą pisarzami, którzy im dogadzają”. Według powszechnej dziś opinii równania i żargon mogą skrywać trywialność lub niemerytoryczność prac naukowych; tymczasem proza konsiliencka poddaje się ocenie czytelników, gdyż ukazuje idee w surowej postaci.

Jewgienia przestała już wychodzić za mąż za filozofów (o wszystko się wykłócają) i dziś ukrywa się przed prasą. Literaturoznawcy wyjaśniają w swoich wykładach, z czego wynika nieuchronność nowego stylu pisania. Ich zdaniem podział na literaturę piękną i literaturę faktu jest zbyt archaiczny, by mógł utrzymać się we współczesnym społeczeństwie. Nie mają wątpliwości, że należy zasypać przepaść między nauką a sztuką. Po fakcie talent Jewgienii wydaje się oczywisty.

Wielu wydawców wypominało Jewgienii, że nie przyszła do nich ze swoim manuskryptem. Przekonywali, że natychmiast dostrzegliby wartość jej pracy. Za kilka lat jakiś literaturoznawca napisze esej zatytułowany Od Kundery do Krasnowej, w którym wykaże, że zalążki jej koncepcji pojawiły się już u Kundery — prekursora stylu łączącego esej z metakomentarzem (Jewgienia nigdy nie czytała Kundery, ale widziała film nakręcony na podstawie jednej z jego książek — w filmie nie było żadnych komentarzy). Inny wybitny uczony dowiedzie, że na każdej stronie jej dzieła widać wpływ Gregory’ego Batesona, który również wprowadzał sceny autobiograficzne do swoich prac badawczych (Jewgienia nigdy nie słyszała o Batesonie).

Książka Jewgienii jest Czarnym Łabędziem.

1. Jej trzeci mąż był włoskim filozofem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: