Renee - ebook
Renee - ebook
Wszyscy boimy się duchów, ale też lubimy o nich czytać. Słynne zjawy jak: Belphègor z Luwru, Duch z Opery Paryskiej, Biała Dama, albo Skarbek z kopalni, zagościły już na dobre do światowej literatury i nie tylko. Powstały balety, piosenki, obrazy. Katarzyna Ducros, autorka książki „Renée”, już od pierwszych stron buduje napięcie, które wzrasta wraz z rozwojem wydarzeń. Pojawienie się ducha w Miejskiej Szkole Artystycznej wzbudza w uczniach strach, ale również zdziwienie i niepodpartą chęć rozwikłania zagadki: kim jest tajemnicza zjawa, nucąca dziwną, ale jakby znaną melodię? Bohaterowie krok po kroku docierają do pewnych wskazówek. Okazuje się, że przyczyn pojawiania się widma należy upatrywać w XVIII wieku, kiedy budynek placówki należał do hrabiny Elżbiety. Razem z nią mieszkała tu jej synowa, która była guwernantką dzieci Ludwika XVI i Marii Antoniny przed rewolucją francuską. Z czasem docierają do informacji, że tajemnicza kobieta miała powiązania z Polską i Jakubem Polakiem – muzykiem.
Niezwykle ciekawa fabuła sprawia, że czytelnik razem z bohaterami dąży do rozwikłania zagadki. Słownictwo młodzieżowe uwiarygodnia przedstawione w powieści zdarzenia i czyni tekst atrakcyjniejszym, przystępnym dla nastolatków.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8119-129-6 |
Rozmiar pliku: | 7,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Arsen, idź zobacz, kto puka do drzwi wejściowych. My, dziewczynki, robimy sobie przerwę. Możecie iść się napić.
Dzieci wybiegły ze studia tańca do garderoby, a Arsen poszedł otworzyć drzwi wejściowe.
Barbara, profesor i pedagog tańca, zmieniła ścieżkę muzyczną w odtwarzaczu i powtarzała kroki do tańca, który postanowiła pokazać dzieciom po krótkiej przerwie.
– Proszę pani, nikogo nie ma za drzwiami – krzyknął z korytarza zdziwiony Arsen.
– To dziwne, wydawało mi się, że ktoś głośno pukał. Szkoda, że dzwonek nie działa. Wracajmy do sali – zdecydowała nauczycielka.
Zajęcia taneczne ponownie się rozpoczęły, wypełniając aneks Miejskiej Szkoły Artystycznej przyjemnymi dźwiękami skocznej melodii. Szkoła ta podzielona była na kilka departamentów znajdujących się głównie w jednym, dużym budynku. Dla komfortu i stworzenia większej przestrzeni do tańca, władze miasta postanowiły zaadaptować dodatkowo inne pomieszczenia, oddalone nawet o kilkaset metrów od głównej siedziby centrum edukacji młodych adeptów sztuki.
Aneks nazwano „Studio Mariusa Petipy” na pamiątkę słynnego tancerza i choreografa francuskiego, żyjącego w Rosji, autora najsłynniejszych baletów. Największą salą departamentu tańca było właśnie to pomieszczenie, które z jednej strony sąsiadowało ze szkołą podstawową i przedszkolem, a pozostałe ogrodzenia dzieliło z parkiem miejskim zwanym „Kaczym Parkiem”. Oczywiście nazwa była uzasadniona obecnością różnego rodzaju dzikich kaczek, które upodobały sobie ten zakątek na wypoczynek w trakcie długiej wędrówki okresu migracji sezonowych. Najdziwniejsze było to, że w lecie nie chciały już nigdzie odlatywać, tylko zostawały tutaj, aby założyć nowe rodzinne gniazda i pozwolić się wykluć młodym pisklętom. To przyjemne otoczenie nadawało temu miejscu uroku i zachęcało do organizacji różnych atrakcji. Nawet głośne bale i kermesy dla mieszkańców miasta, przeciągające się do późnych godzin nocnych, odbywały się w sali „Mariusa Petipy” nie wadząc nikomu. No, może tylko kaczkom, ale one się nie skarżyły, wręcz przeciwnie, chętnie zjadały okruchy i resztki przysmaków pozostałych po takich festynach. Kilka razy nawet sam prezydent miasta wziął udział w tych imprezach i zaskoczył wszystkich, odtańcowując wszelakie układy taneczne w różnych stylach i kombinacjach, poczynając na „la bourée”, poprzez walce, menuety i kończąc na... wyczynach hip–hopowych, proponowanych przez Karima.
Oj, tak, tak, dużo się działo w sali tanecznej przy „Kaczym Parku”.
2
W następny piątek lekcja tańca zaczęła się jak zwykle. Najpierw krótka rozgrzewka, trochę solfeżu i wkrótce dało się słyszeć dźwięki skocznej muzyki, granej na akordeonie przez samą Barbarę. „Branle des chevaux”, taniec skoczny i żwawy, bawił dzieci. Szybko więc przyswoiły kroki.
Na znak nauczycielki wszyscy ustawili się w kole, podając sobie ręce i pierwsze takty muzyki nadały rytm całości. Najpierw dwa kroki w lewo. Duże kroki. Potem dwa w prawo, mniejsze i wyraźnie dostawne. Następnie znów w lewo, coraz większe kroki, i ponownie na prawo. Młodzi tancerze, wsłuchując się w rytm akompaniamentu, zaczęli poruszać się zgodnie, razem, falując coraz to płynniej połączonymi w nierozerwalnym uchwycie rękami. Miarowo, energicznie, jak dobrze naoliwiony trybik jednej maszyny, kółeczko zaczęło się kręcić według ściśle ustalonego schematu. Nagle rytm przyspieszył i kroki skomplikowały się nieco bardziej. W przerwach między zwykłymi dostawnymi, tancerze dodali lekkie podskoki i indywidualne obroty. Krąg zataczany przez uczestników nie stracił nic na swojej perfekcyjnej, kulistej formie. Wręcz przeciwnie, zmienne posunięcia, pochyły i przeskoki, dodały mu interesujących, trójwymiarowych ondulacji. Cały czas dzieci tańczyły skierowane przodem do środka koła, a ich uwaga skoncentrowana była na zachowaniu tego centrum i wspólnej równowagi. To trudne zadanie, szczególnie gdy partnerzy są różnego wzrostu. Uczniowie Barbary potrafili temu sprostać, zwłaszcza dzięki doskonałym radom ich ulubionej profesorki i wielu godzinom ćwiczeń różnych figur i układów tanecznych. Barbara, widząc zaangażowanie i koncentrację swoich uczniów, ucieszyła się ze wspaniałych efektów ich pracy. W nagrodę obiecała swoim młodym artystom inną, bardziej rozwiniętą wersję „Branle des chevaux”, taniec parami po obwodzie koła. Dzieciom tak spodobał się ten pomysł, że z radością zgodziły się na jego realizację.
Po upływie godziny, a przed rozpoczęciem nauki następnego tańca, kończącego piątkowe zajęcia, Monika poprosiła o krótką przerwę.
– Proszę pani, jest mi gorąco. Czy mogę pójść do szatni i napić się wody? Zostawiłam ją w plecaku.
Barbara zgodziła się i nagle... Zimny i nieprzyjemny powiew wiatru wtargnął niespodziewanie do sali.
– Och, chyba ktoś wszedł do budynku. Pójdę sprawdzić, a wy w tym czasie odpocznijcie momencik. Wykonaliście dzisiaj kawał dobrej roboty – powiedziała nauczycielka, wspominając z przyjemnością postępy swoich uczniów.
Zadowolona i z uśmiechem na twarzy skierowała się w stronę przedsionka.
Tam nie było jednak nikogo.
Ogarnęło ją jakieś dziwne uczucie. Nieznane. Jakby czyjaś obecność.
Obok...
Blisko...
Bardzo blisko...
3
– Proszę pani! Monika schowała mi tornister do kabiny prysznicowej! – rozwrzeszczał się Arsen. Jego krzyki dobiegały z sali, gdzie dzieci pozostawione same sobie, rozstrzygały ważny spór.
– To nie ja, to nieprawda! – odparła ze łzami w oczach Monika.
– No a kto? Tylko ty wychodziłaś – poparła chłopca Joanna.
– Chyba jesteśmy zmęczeni całym tygodniem – powiedziała nauczycielka, wracając z przedsionka, zamyślona i roztargniona. – Dzisiaj skończymy wcześniej, możecie iść się przebrać. Jeżeli wasi rodzice czekają na dole, możecie już wyjść. A reszta czeka w szatni.
Barbara zaczęła sprzątać swój sprzęt i akcesoria do tańca. Odłożyła je do schowka i zasłoniła kotary na wielkich, oszklonych oknach nowoczesnej i przestronnej sali. Myślała o wydarzeniach dzisiejszego wieczoru i o zmiennych humorach swoich uczniów. W zasadzie byli mili i przyjemni w codziennych kontaktach. Jednak czasem potrafili się nagle zupełnie zmienić. Wówczas figlom i psikusom nie było końca. Wtedy dopiero pojawiały się problemy. Barbarze przypominało to jej własne, młodzieńcze lata, spędzone w Narodowym Konserwatorium Tańca.
„Byliśmy tacy, jak oni. Często żartowaliśmy i zdarzyło się, że sprawiliśmy komuś przykrość. Nawet profesorowie byli celem naszych psot i przytyczek” – pomyślała Barbara z rozrzewnieniem. Przypomniała sobie pewną historię, kiedy to postanowili zakpić z samego dyrektora szkoły.
Podczas gdy on przebierał się po zajęciach, zaszyli mu górny otwór swetra. Ponieważ on nie spodziewał się żadnej niespodzianki, to w biegu do swojego biura nie zdążył wciągnąć ubrania przez głowę. Szamocząc się i wydając dziwne dźwięki wyglądał jak upiór. Uczniowie, którzy byli świadkami tej sceny, a było ich wielu, najpierw się wystraszyli, ale później autentycznie skręcali się ze śmiechu. Dobrze, że dyrektor miał poczucie humoru i nie ukarał winowajców. Tylko tak troszeczkę ich skarcił i nakłonił do... generalnych porządków w całej szkolnej szatni. W momencie, kiedy nauczycielka przypomniała sobie tę historię, przeszły ją ciarki.
– Taka tam zjawa – pomyślała. Dzisiaj też mógł to być czyjś żart lub zwykłe, naturalne odgłosy.
Podświadomie jednak Barbara czuła niepokój i lekki strach po tych wieczornych przejściach. Postanowiła zlekceważyć całą sytuację i myśląc, że jest zmęczona, zdecydowała szybko wrócić do domu.
Koniec Wersji Demonstracyjnej
Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.
Wydawnictwo Psychoskok