Zamach na Lenina. Krótka historia „Ruchu” - Jacek Wegner - ebook

Zamach na Lenina. Krótka historia „Ruchu” ebook

Jacek Wegner

3,0

Opis

 

Był rok 1970. Muzeum i pomnik Lenina w Poroninie były jednym z symboli sowieckiej dominacji nad Polską. Znienawidzone i wyśmiewane tkwiły jednak od ćwierć wieku w jednym z najpiękniejszych miejsc kraju.

 

 

 

Grupa młodych ludzi uznała na przekór wszystkiemu, że nie będzie biernie znosić tej ingerencji w polskie poczucie wolności. Przygotowali zamach.

 

Przeszli do historii pod nazwą „Ruch”.

 

 

 

 

 

Od książki Jacka Wegnera trudno się oderwać, bo choć mówi o wydarzeniach prawdziwych, to jej akcja rozwija się niczym u Toma Clancy’ego, czy Fredericka Forsytha. Gdybyśmy żyli w Ameryce, to w Hollywood powstałby oparty na niej sensacyjny thriller, w którym główne role zagraliby Ryan Gosling i Cameron Diaz…

 

 

 

 

 

W 2013 roku książka została wydana w wersji papierowej.

 

 

 

 

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 326

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (2 oceny)
1
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok Konin 2017

Jacek Wegner „Zamach na Lenina. Krótka historia „Ruchu”.”

Copyright © by Jacek Wegner, 2013

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2017

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Kamil Skitek

 Opracowanie techniczne przypisów i skanów: 

Robert Ratyński

Korekta: Zespół

 Na okładce zdjęcie z zasobów pani Anieli Bafi

ISBN: 978-83-8119-153-1

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Autor dziękuje

Panu Arturowi Dmochowskiemu za sugestię

tytułu.

Wyznanie autorskie

Są to opowieści o zamiarze, który nie został spełniony. Główny, więc temat – pomysł zamachu na Lenina, a mówiąc niemetaforycznie i konkretnie, zniszczenia w 1970 r. muzeum Lenina w Poroninie – schodzi siłą rzeczy na dalszy plan. Bo jak opowiadać o tym, czego nie było? Tak można tylko w baśniach. A tu nie ma żadnych zmyśleń – bohaterowie, autentyczne postaci, z których wielu żyje pośród nas, spiskowali, wpadli, zeznawali, stawali przed sądem, siedzieli w kryminale, wyszli zza krat i od nowa spiskowali...

Nie byli pierwsi. Najpierw antybolszewicy w Rosji już bolszewickiej latem 1918 r. próbowali zgładzić Lenina. Nie udało się. Tak jakby jakieś tajemne siły chroniły twórcę tego państwa i to państwo. Ale podobno i tak nie zmarł śmiercią naturalną, choć w historiografii spod znaku sierpa i młota głosi się, że umarł w 1925 r. na atak serca.

Została nam narzucona pamięć o nim, jego kult, pomniki i wszelkie symbole materialne, nawet muzea, które trzeba było unicestwić, bo gniotły świadomością zniewolenia, podobnie jak gigantyczna cerkiew w Warszawie na placu Saskim, dziś Piłsudskiego, którą zaraz po 1918 r. rozebrali nasi pradziadowie i dziadowie, żeby nie patrzeć na ślady niewoli. Ba – dla nich usunięcie budowli nie nastręczało żadnych kłopotów ani na nic nie narażało, nie było już bowiem tych, którym zależało, żeby w środku Warszawy tkwił znak zwycięstwa rosyjskiego nad nami.

Kilka było ich w Polsce pojałtańskiej – do, mniej więcej, 1990 r. – najważniejszych ekspozycji leninowskich (abstrahuję od nazw huty, stoczni i wielu innych komunistycznych przedsiębiorstw oraz ulic): warszawska, bo w stolicy PRL. I w Poroninie, gdzie podobno przed pierwszą wojną światową Lenin pił wódkę z podobnymi do siebie rewolucjonistami, którzy na milionach trupów budowali później świat rozpasanej zbrodni, cynizmu i kłamstwa.

Poroniński monument chciano podobno wysadzić już w 1953 r., lecz nie wyszło. Do projektu powrócili młodzi inteligenci skupieni w organizacji, której nie nazywali organizacją, żeby nie zwrócić uwagi czujnej jak oczy Lucyfera Służby Bezpieczeństwa. Swoje zgromadzenie uznawali po prostu za związek, bez żadnej przydawki.

I nie powiodło się – z dwóch powodów. Poronińska statua Lenina była ogromna, a oni nie mieli odpowiedniego ładunku, żeby ją rozkruszyć. Postanowili zatem podpalić muzeum. I też nie wyszło, gdyż w dniu planowanego zamachu na pamięć Lenina, niby utrwaloną na Podhalu, aresztowali ich esbecy.

A los zachichotał, bo nieziszczone plany spiskowców spełnili po dwudziestu prawie latach inni, właściwie już bez żadnych traumatycznych przeżyć. A więc jednak rzeczywistość niczym z baśniowym happy endem...

Niezmaterializowane, a tworzone z wielką determinacją i odwagą, projekty spalenia muzeum leninowskiego były i są niewątpliwie z punktu widzenia skutków politycznych więcej niż błahe. Lecz historia wcale nie musi obfitować w wielkie wydarzenia, żeby była dramatyczna i ważna. Natomiast zawsze uwidacznia postawy tych, którzy ją tworzą. I to jest w dziejach najistotniejsze.

Jak twórcy niespełnionych planów znieśli aresztowanie, śledztwo, kilkuletnie więzienie? Jacy byli po wyjściu z kryminału? A co dzisiaj sądzą o swych kilkumiesięcznych przygotowaniach do niezwykłej w PRL, i chyba w ogóle, dywersji. Czy wierni są swym dawnym pobudzeniom?

Zapraszam do refleksji nie nad przygotowaniami zniszczenia przybytku bolszewickiego na Podhalu, ponieważ ich opis zmieściłby się na kilku stronach. Natomiast zachęcam do wspólnego przyglądania się postawom i zachowaniom bohaterów tamtego niespełnionego czynu. I aż dziwne, że dotychczas żaden psycholog ani socjolog nie zajął się tym. A przedmiot jest arcyciekawy, gdyż uwydatnia, jeśli mogę tak górnolotnie powiedzieć, odcienie jestestwa duchowego spiskowców, którym się nie udało.

Moje spostrzeżenia nie będą chyba ani nudne, ani czcze, gdyż żadna różnorodność, zwłaszcza kiedy są w niej wewnętrzne sprzeczności, nie może być nużąca i pusta. Tym bardziej że troje dawnych spiskowców własnym językiem wspomina swe działania i mękę uwięzienia razem z czwartym, który też był w tajnym związku, aczkolwiek nie należał do grupy dywersyjnej. Ile tedy ciekawych, nie powiem przez skromność – odkrywczych – wiadomości może przynieść lektura tego, co napisałem.

Spróbujmy zatem, tracąc jedynie odrobinę czasu (książka przecież nie jest gruba), przekonać się, czy nie przesadzam, nie koloryzuję, nie blefuję.

Bohaterowie niespełnionego czynu

Podróż na dwa lata

WSPOMNIENIA JANUSZA KRZYŻEWSKIEGO

Zdjęcie współczesne

Fot. Autor

W sprawie Poronina spotykaliśmy się przy ul. Kościelnej w Warszawie. O zebraniach zawiadamiał mnie Wiesiek Kęcik, którego znałem od dawna z harcerstwa. Przychodził do mnie do biura, pracowałem wtedy na Służewcu. Pierwszy raz nie powiedział, o co chodzi. Dowiedziałem się na miejscu. Gdy przyszedłem, drzwi otworzył Wiesław Jan Kurowski; często później zmienialiśmy mu kolejność imion i był albo Janem Wiesławem albo Wiesławem Janem. Potem pojawiło się kilka innych osób, m.in. Benedykt Czuma, Andrzej Czuma, Andrzej Woźnicki. Benedykt i Andrzej Woźnicki przyjechali z Łodzi motocyklem i twierdzili, że byli inwigilowani. Zauważyli bowiem przed domem, gdzie się zgromadziliśmy, samochód, który podobno na szosie jechał za nimi. Właściwie powinniśmy wtedy przełożyć urzeczywistnianie naszych zamierzeń na inny termin lub w ogóle je zaniechać... Tymczasem przechodziliśmy nad tymi spostrzeżeniami do absolutnego porządku. I dzisiaj, po prawie półwieczu, nie mogę pojąć tej niefrasobliwości. Oczywiście sam się obwiniam, że wówczas też nie zareagowałem...

* * *

7 lipca 1970 r. kpt. Służby Bezpieczeństwa St. Zemełka wystosował o tym stosowną notatkę:

Grupa osób pod kierownictwem Andrzeja Czumy miała dokonać w dniu 21 czerwca 1970 r. wysadzenia Muzeum Lenina w Poroninie. W dniu 15 czerwca 1970 r. w mieszkaniu przy ul. Kościelnej 14/16 m. 12 w Warszawie odbyła się narada w składzie:

Kurowski Wiesław

Czuma Andrzej

Czuma Benedykt

Kęcik Wiesław

Górszczyk Marzena

Niesiołowski Marek

Woźnicki Andrzej

Krzyżewski Janusz

Gołębiewski Marian

Na naradzie tej omówiono plan akcji oraz rozdzielono zadania.

W dniu 18 czerwca w mieszkaniu Andrzeja Czumy w Warszawie – Włochy ul. Jagny 11 odbyła się narada w składzie:

Andrzej Czuma

Jan Kurowski

Wiesław Kęcik

W czasie tej narady wniesiono poprawki do planowanej akcji.

Na naradzie tej omówiono plan akcji oraz rozdzielono zadania.

Następna akcja odbyła się dnia 19 czerwca 1970 r. w mieszkaniu przy ul. Kościelnej 14/16 m. 12 W naradzie tej wzięli udział:

Kurowski Jan, Wiesław

Czuma Andrzej

Czuma Benedykt

Kęcik Wiesław

Górszczyk Marzena

Niesiołowski Marek

Woźnicki Andrzej

Krzyżewski Janusz

Gołębiewski Marian ps. Władysław

Na naradzie tej Andrzej Czuma oświadczył, że za całokształt planowanej akcji jest odpowiedzialny osobiście. Uczestników planowanej akcji podzielono na trzy grupy.

Na naradzie tej omówiono plan akcji oraz rozdzielono zadania.

Grupa I

/bezpośrednio zakładająca materiały zapalające/ W skład jej wchodzili:

Niesiołowski Marek

Krzyżewski Janusz

Górszczyk Marzena

Miklaszewska Bożena (nieobecna na naradzie)

Na naradzie tej omówiono plan akcji oraz rozdzielono zadania.

Grupa II

Grupę te stanowić mieli dwaj kierowcy samochodów osobowych: Benedykt Czuma i „Władysław”

Zadaniem tej grupy było przewiezienie materiałów do Zakopanego a następnie przekazać je grupie I-ej oraz podstawienie tych samochodów do Poronina i zabranie stamtąd Grupy I po wykonanej akcji.

Grupa III

Grupę te stanowić mieli Andrzej Woźnicki i Elżbieta Nagrodzka. Grupa ta miała pojechać do Szczyrku i tam zapewnić alibi dla grupy I-ej i II-ej. Miano wykonać zdjęcia fotograficzne, wykupić bilety na wyciąg itp.

Na naradzie tej /19.6.70r./ Marek Niesiołowski poinformował o przygotowanych materiałach zapalających. Zostały bowiem przygotowane płyny zapalające oraz czasowe zapalniki działające z półtoragodzinnym opóźnieniem. Wykonany został również kanister blaszany na płyn, który miał być wlany do otworów wentylacyjnych, a także przygotowano 4 butelki z płynem zapalającym i zapalnikiem czasowym. Butelki te miały być podłożone wewnątrz budynku. Termin akcji został wyznaczony na dzień 21 czerwca 1970 r.

Część Grupy I-ej w składzie Marzena Górszczyk, Bożena Miklaszewska i Janusz Krzyżewski mieli wyjechać pociągiem z Warszawy dnia 20 czerwca o godz. 23.08. Dwa samochody „fiat” oraz „warszawa” lub „skoda” miały wyjechać z Warszawy dnia 21 czerwca o godz. 4-ej rano. O godz. 11:00 miało nastąpić spotkanie Grupy I-ej w barze „Domu Turysty” w Zakopanem. Marek Niesiołowski miał spotkać się kolejno z kierowcami pierwszego i drugiego samochodu w kawiarni hotelu „Giewont” lub w barze mlecznym przy ul. Kościuszki. Następnie Grupa I-a miała odebrać materiały zapalające z samochodu „fiat”, który miał stać na parkingu k/Domu Turysty.

Grupa I-a miała odjechać do Poronina autobusem PKS o godz. 14.20. Po przyjeździe do Poronina Grupa I-a miała podłożyć materiały zapalające w Muzeum, w momencie uznanym za dogodny. W tym czasie kierowcy mieli przyjechać do Poronina. Samochód „fiat” miał zatrzymać się przed mostem na potoku „Poroniec” a drugi samochód w odległości ok. 200 m. za „fiatem” tak, aby kierowcy widzieli się nawzajem. Kierowcy na miejscu mieli już być o godz. 15:45.

Po podłożeniu materiałów zapalających, grupa ta miała wyjść na szosę Zakopane – Nowy Targ w kierunku przystanku PKS – Poronin-15-tka, udając autostopowiczów.

Niesiołowskiego i Miklaszewską miał zabrać „fiat” a Janusza Krzyżewskiego drugi samochód w odstępie jednej minuty.

W samochodach mieli się przebrać w inne ubrania, z wyjątkiem Marzeny Górszczyk, która w miejscu spotkania się z Grupą III-ą miała na miejsce dziewczyny, która wracała z A. Woźnickim ze Szczyrku i założyć skafander dziewczyny (Nagrodzkiej).

Po wykonaniu akcji wszystkie 3-y grupy miały się spotkać przed zadziałaniem materiałów zapalających w odległości ok. 60 km od Poronina w kierunku Katowic[1].

* * *

Oprócz Wiesława Kęcika nie znałem nikogo. A jednak Wiesiek musiał o mnie powiedzieć Andrzejowi Czumie, gdyż ten niespodziewanie podszedł, przedstawił się i od razu zaproponował, żebyśmy mówili sobie po imieniu: to przecież nasz harcerski obyczaj. Andrzej Czuma zaraz, bez wstępów, oznajmił, że mamy wysadzić pomnik Lenina w Poroninie. Skinął na mężczyznę nieco młodszego ode mnie, powiedział, że to Marek i że mamy działać razem. Zapytał, czy się zgadzam.

Na początku miałem wątpliwości, nie wierzyłem, że rzeczywiście szykowana jest akcja zniszczenia pomnika, raczej dopuszczałem możliwość montowania dopiero organizacji, a plan wydawał mi się grą, sprawdzianem ludzi, czy są gotowi do takiej działalności.

Nie można było na razie ustalić dokładnego czasu tego dokonania, ponieważ nie mieliśmy jeszcze odpowiedniego ładunku wybuchowego, więc rozmawialiśmy nie o szczegółach planowanego przedsięwzięcia, ale raczej o ideowym jego znaczeniu, jako proteście przeciw pompie, którą władze szykowały z okazji setnej rocznicy urodzin Lenina. Zrozumiałem więc sens zamierzenia, że będzie to spektakularna akcja, która powinna wstrząsnąć społeczeństwem, podobnie jak dywersje dokonywane przez AK podczas okupacji.

Okazało się, że substancja eksplodująca, którą mieliśmy rozkruszyć muzeum i pomnik wodza rewolucji, wyprodukowana przez chemika, naukowca Politechniki Łódzkiej, nie nadawała się do tego celu – można było jedynie podpalić nią drewniany, góralski dom, gdzie gromadzono niczym relikwie pamiątki (zresztą bardzo ubogie) po przebywaniu tu – podobno! – w latach 1913-1914 Lenina. Trzeba więc było zdobyć silniejszy środek. Najlepszy byłby plastik, coś w rodzaju „koktajlu Mołotowa” lub dynamit. Naukowiec-chemik nadal nad tym pracował. Pojawiła się też druga trudność – zapalnik. Chodziło o taki inicjator, który miałby odpowiednią zwłokę, od niej przecież zależało powodzenie naszego planu: odpalenie ładunku, gdy mielibyśmy być już daleko od Poronina. Chemik wyprodukował nareszcie odpowiednie substancje. Podobno wypróbowano je gdzieś w głuszy leśnej pod Łodzią. Zapewniano nas, że wszystko działa bez zarzutu. Benedykt Czuma przywiózł zapalnik do substancji zapalającej. Była to rurka zalutowana z obu stron, miała określony czas do inicjacji... Zastanawialiśmy się przez chwilę, co zrobilibyśmy, gdyby nagle weszli do mieszkania esbecy? Wymyśliłem, że wtedy powinniśmy umieścić rurkę w wywietrzniku...

Postanowiono. Alea iacta est. Mieliśmy wzniecić ogień 21 czerwca 1970 r., w niedzielę...

* * *

Krzyżewski na zebraniach operacyjnych, na których omawiano już szczegóły podpalenia, 15 i 19 czerwca 1970 r., zauważał, że Andrzej i Benedykt Czumowie omawiając zamierzenie poronińskie ustawicznie się sprzeczali.

Na ostatnim spotkaniu dowiedział się, od Andrzeja Czumy, od którego dostał 500 zł na bilet i inne ewentualne wydatki, że pojedzie do Zakopanego pociągiem wyjeżdżającym z Warszawy godz. 23 (...). Jego zadaniem było podłożenie ładunków w miejscach, które sam wybierze[2].

* * *

Plan był taki: udając turystów niby zwiedzających miejsca z pamiątkami po twórcy Rosji bolszewickiej i terroru, przy którym bladło nawet okrucieństwo rewolucjonistów francuskich w Wandei, powinniśmy z Markiem wypchnąć szybę piwnicy i wrzucić do środka ładunek z zainicjowanym zapalnikiem. Nie było to łatwe do spełnienia, gdyż w muzeum nie byliśmy nigdy. Jego pomieszczenia wewnętrzne znaliśmy jedynie z opisu i przede wszystkim ze zdjęć Wiesława Jana Kurowskiego.

Znałem, gdzieś przeczytałem, taki sposób wybijania szyb bez hałasu: przykleja się do niej (najlepiej miodem) kawałek papieru czy gazety, później wypycha szybę do środka, ona upadając nie tłucze się, nie słychać więc dźwięku rozbijanego szkła, tylko pacnięcie, zresztą bardzo ciche. Zapalnik, według obliczeń, powinien mniej więcej po pół godzinie wzbudzić materiał, który wprawdzie nie miał dużej siły eksplozji, ale dawał za to dużo ognia, a przecież muzeum poronińskie jest drewniane i paliłoby się szybko. Z rozkruszenia pomnika definitywnie trzeba było zrezygnować, ponieważ, jak rzekłem, nie uzyskaliśmy jednak, mimo wielu prób, ani dynamitu, ani „koktajlu”.

Po operacji z piwnicą mieliśmy pieszo, dziarskim krokiem, przejść do czekających na nas nieopodal dwóch samochodów i odjechać. Po drodze, w umówionym miejscu, zaplanowane było spotkanie z kolegami, którzy daliby nam bilety z kolejki w Szczyrku, po czym zmieniwszy ubrania, powinniśmy już bez dłuższych postojów wracać do Warszawy. Marek ze mną jednak nie pojedzie. Zdecydowano, że skoro mieszkał w Łodzi, to stamtąd bezpośrednio uda się do Zakopanego.

Wybrałem się więc na warszawski dworzec sam, ubrany jak turysta. W plecaku miałem drugie ubranie turystyczne, w które powinienem przebrać się po wysadzeniu, a raczej podpaleniu muzeum, a to na sobie, wyrzucić. Podróżować miałem z dwiema dziewczynami, tak postanowiono na Kościelnej. Jedną – Marzenę – poznałem na naszych spotkaniach. Była to młoda, ładna kobieta o kruczoczarnych, gęstych, jakby ciężkich włosach, w okularach. Robiła wrażenie niedostępnej intelektualistki, zresztą, jak się szybko przekonałem, była w rzeczy samej bardzo inteligentna.

Drugiej – Bożeny – nie zdołałem poznać, powiedziano mi o niej, że na dworcu dołączy do nas, Marzeny i do mnie. Marzena znała dokładnie miejsce spotkania z nią. Bożeny jednak nigdzie nie było. Niezrażeni tym, gdyż na wszelki wypadek Czuma ustalił wcześniej drugie miejsce spotkania, znała je Marzena, w odpowiednim przedziale, staliśmy spokojnie na peronie, czekając na wjazd pociągu...

* * *

Ową „Bożeną” była Bożena M. Środowisko Czumów poznała w 1968 r. na pielgrzymce do Częstochowy. Mieszkała w Warszawie przy ul. Kościelnej i udostępniała swe mieszkanie na spotkania organizacyjne. Przechowywała też maszyny do pisania. Andrzej Czuma tak był pewien, że weźmie ona udział w zamachu na muzeum, iż wcześniej jej o tym nie powiedział. Natomiast zaproponował, żeby pojechała z listem, którego nie chciał wysłać pocztą, do Gdańska, do jego dobrego znajomego, prawie przyjaciela, Sławomira Daszuty. Odmówiła.

W końcu Czuma zaproponował jej wspólny z Marzeną i Krzyżewskim wyjazd do Poronina. Nie powiedziała, że nie, lecz nie przyszła na peron. Aresztowana i przesłuchiwana nikogo nie zdradzała ani oczerniła, a mogła mieć żal do A. Czumy, że nią bez jej wiedzy manipulował. Odegrała rolę tak znikomą, 

JACEK WEGNER – dziennikarz i wykładowca dziennikarstwa. W Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego przez 20 lat prowadził zajęcia z warsztatu dziennikarskiego.

Kierował też firmą, która szkoliła menedżerów PR, rzeczników prasowych i redaktorów reklam.

W dziennikarstwie przeszedł drogę od adiustatora, reportera, redaktora prowadzącego i kierownika działu, po redaktora naczelnego. Pracował m.in. w TVP, w dziennikach „Kurier Polski”, „Exspress Wieczorny” i „Rzeczpospolita” oraz w tygodnikach „Kultura” i „Tygodnik Centrum”. Publikował w czasopismach literackich, kulturalno-społecznych i politycznych, takich jak „Więź” i „Twórczość”.

W latach osiemdziesiątych był taksówkarzem. Swoje doświadczenia opisał w książce wydanej w drugim obiegu. Opublikował też m.in. książki: „Konwicki. Czarodziej naszego losu”, „Sternicy. Opowieść o 10 przywódcach PPR-PZPR”, „Bez świadków obrony. Historia Jerzego i Ryszarda Kowalczyków”, „Biesy sarmackie” oraz „Rzeczpospolita – duma i wstyd”.

[1] IPN BU 01820/17, t. 19; w powyższym cytacie zachowałem pisownię oryginalną.

[2] IPN BU 01917/61/DVD/2, cz. 11.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok