Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gdyby ocean milczał - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,90

Gdyby ocean milczał - ebook

Powieść o obecności oraz jej braku. O bólu po stracie i radości z odnowy. Marzeniach – ich spełnianiu i niespełnianiu. Tęsknotach i rozczarowaniach. Tolerancji i jej przeciwieństwie. O rozwijaniu skrzydeł – czasami anielskich.

Zdarzył się zamach islamskiego terrorysty nad Sekwaną w Paryżu, który odebrał życie wielu ludziom, bo znaleźli się w złym czasie i w złym miejscu. Matce odebrał córkę, siostrze – siostrę, córce – matkę. I nic już po tragicznej śmierci Isabel/Isabelle nie było takie samo, chociaż dla tych, którzy pozostali, świat się nie skończył.

Spis treści

Początek i koniec.
Nowe stare życie.
Codzienność nie jest zła.
Wina.
Nowy, dobry czas.
Tajemnica.
Kiedy miłość przychodzi.
Mama, jakiej nie znałam.
W poszukiwaniu toma.
Czym jest prawda?
Kiedy prawda wygrywa.
Zwątpienie.
Kiedy życie zmienia bieg.
Dzień, na który wszyscy czekali.
Pożegnanie.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8119-580-5
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Moja przyjaciółka Agnieszka przeczytała „Gdyby ocean milczał” i powiedziała:

– Miałaś swoją muzę, Colette to przecież nikt inny jak Julka.

Wzruszyła mnie, chociaż może najzwyczajniej w świecie zna dobrze swoją chrzestną córkę.

„Gdyby ocean milczał” dedykuję mojej córce Julii, która rzeczywiście była inspiracją do stworzenia postaci Colette. Córciu, zapożyczyłam niektóre Twoje przemyślenia i stworzyłam dziewczynkę, która tak jak Ty widzi więcej, czuje bardziej i co najważniejsze – nie boi się prawdy.Początek i koniec

Czasami jedna chwila, moment, ułamek sekundy wystarczy, by zmienić nasze życie w diametralny sposób. To tak jakby nagle otworzyła się przepaść… a my spadamy w nią głęboko i nie ma już nic, tylko pustka. Właśnie ta pustka staje się naszym wiernym towarzyszem. Dokądkolwiek idziemy podąża za nami ramię w ramię, zawsze tuż obok. Czy jest gdzieś jej kres?

Tego dnia było piękne majowe popołudnie, piłam kawę w cudownej knajpce nad Sekwaną. Obserwowałam dzieci biegające na brzegu, miały taki beztroski śmiech, ich rodzice popijali lampki wina przy stoliku obok. Paryż tego dnia obfitował w mnóstwo kolorowych barw, czułam niewymowny, niczym niezmącony spokój. Już dawno nie było we mnie tyle wolności, chwilę wcześniej odebrałam dyplom ukończenia studiów. Stałam się pełnoprawną dziennikarką. Spełniły się wszystkie moje dotychczasowe marzenia. Z małego rodzinnego miasteczka Carnac przeprowadziłam się do cudownego, kipiącego życiem Paryża. Czułam się tutaj jak ryba w wodzie. Moim kolejnym celem było zdobycie pracy w jednej z prestiżowych paryskich gazet. W taki dzień jak dzisiaj byłam prawie pewna, że już niedługo zrealizuję i to marzenie. Popijając kawę, czekałam na moją siostrę Isabel, dwa dni wcześniej przyjechała z Carnac, byśmy mogły spędzić razem trochę czasu. Miałam nadzieję, że przywiezie ze sobą mamę, ale ona wciąż nie mogła mi wybaczyć, że porzuciłam Carnac i zaczęłam życie na własny rachunek. Liczyła na to, że razem z Isabel przejmę rodzinną sieć sklepów z pamiątkami oraz mały pensjonat i osiedlę się w rodzinnym domu blisko brzegów Atlantyku. Zawsze byłam inna niż Isabel – gdy jej wystarczał kubek mleka, ja żądałam gorącej czekolady, kiedy ona cieszyła się z singla swojego ulubionego piosenkarza, ja chciałam całej płyty. Chyba byłam jak tata, on też chciał brać życie garściami, próbował wycisnąć z niego, ile się da, nie bał się ryzykować. Czasami zastanawiałam się, dlaczego wybrał na kobietę swojego życia właśnie mamę. Ewidentnie byli z innej planety, kochali się, ale kiedy tato chciał latać, ona zawsze podcinała mu skrzydła. Godził się z tym, chociaż czasami miałam wrażenie, że przez tę miłość nigdy do końca nie mógł być sobą. Dopóki żył, zawsze łagodził konflikty między mną i mamą, a kiedy odszedł, nic już nie było takie samo i nagle jego marzenia o wielkim mieście i pracy dziennikarza stały się moimi. Rozwinęłam skrzydła – jestem tu i teraz bardzo szczęśliwa, spełniona. Jaki cudowny ten dzień, pomyślałam i w tym samym momencie podbiegła do mnie Colette z malutkim bukiecikiem niezapominajek.

– Gdzie mamusia? – zapytałam.

– Idzie – odpowiedziała, wskazując palcem na podążającą w moją stronę Isabel, i pobiegła do bawiących się dzieci. Isabel wyglądała pięknie, miała na sobie cudowną białą przewiewną sukienkę, lekki wiatr smagał ją na wietrze niczym żagiel. Już dawno nie widziałam jej tak pięknej, podążała w moją stronę pewnym krokiem z lekko uniesioną głową.

– Dziękuję za niezapominajki – powiedziałam, kiedy nadeszła. – Niektóre chwile należy zapamiętać na zawsze. Pomyślałam, że masz dzisiaj taką chwilę… – zwróciła się do mnie, siadając, i wyjęła z torebki zdjęcie, które przesunęła w moją stronę.

Obejrzałam fotografię, stała z jakimś mężczyzną.

– Postanowiłam go odnaleźć – dodała, kiedy spojrzałam na nią pytająco, wskazując palcem na mężczyznę, którego widziałam pierwszy raz w życiu.

– Ale kto to?

– To jej tato – odpowiedziała, patrząc na beztrosko biegającą wraz z innymi dziećmi Colette.

– Przecież zawsze mówiłaś, że to była tylko jedna noc, że nie jesteś w stanie go odszukać, że nie wiesz, kim był… a teraz wyjmujesz wasze wspólne zdjęcie… nie rozumiem.

– To nie była jedna noc… To był wspaniały tydzień pełen romantycznych uniesień i snów. Oboje znaleźliśmy się na wyspie marzeń całkowicie sami. Ja miałam złamane serce, on przechodził kryzys małżeński. Malediwy to cudowne miejsce na romans. Tak bardzo chciałam chociaż chwilę poczuć się szczęśliwa. Całe życie byłam rozważna i ostrożna, tego wieczoru postanowiłam taka nie być, chciałam tak samo jak tato i ty sprawdzić, jak smakuje życie, kiedy nie myślisz o konsekwencjach, kiedy zwyczajnie się nim cieszysz. Zapytał, czy wypiję z nim lampkę wina, wypiłam. Spędziliśmy razem cudowny tydzień i rozstaliśmy się. Teraz, kiedy Colette dorasta, ma już prawie sześć lat, coraz częściej pyta, dlaczego nie ma taty… a przecież ma… i ocean… on wciąż szumi… Gdyby chociaż na chwilę zamilkł.

– Co ma do tego ocean?

– Pamiętasz? Tato mawiał, że szum oceanu pcha go do przodu, każe walczyć, szukać szczęścia, że jest namacalnym dowodem na to, że życie prze do przodu, nie znosi próżni. Od jakiegoś czasu, kiedy spaceruję nad oceanem, nie słyszę nic innego, nie słyszę pisku mew, nie słyszę gwaru dobiegającego z pobliskich restauracji, tylko ten szum powodujący u mnie straszne wyrzuty sumienia. Colette jest już taka duża, a ja czuję, że jestem w próżni, że muszę coś zrobić ze swoim życiem, coś zmienić, może odszukanie Toma… to jakiś początek.

– Cholera, zawsze myślałam, że mówimy sobie wszystko…

– Bo mówimy… To jedyna tajemnica, jaką skrywałam przed tobą.

– Dlaczego?

– Nie wiem.

– Kochałaś go? Dlatego wciąż jesteś sama? – dopytywałam. Nie odpowiedziała, po raz kolejny spojrzała na Colette.

– Jaki błogi ten dzień, jak cudownie pachnie dzisiaj powietrze i ta kawa tak pyszna, wszystko jest możliwe… – powiedziała, kiedy znienacka usłyszałyśmy pisk opon i obie odwróciłyśmy głowę w stronę hamującego auta.

Jakiś mężczyzna wyszedł z samochodu, krzycząc w imię Allacha! Potem ten odgłos, straszny odgłos wystrzeliwanych kolejno kul. Krzyk… ludzie strasznie krzyczeli, padłam na ziemię, a Isabel pobiegła w kierunku Colette. Poczułam ból i jakiś mężczyzna upadł tuż obok… Zamknęłam oczy i zakryłam uszy, by nie słyszeć tego strasznego hałasu wystrzeliwanych pocisków. Nie wiem, co było straszniejsze, krzyki czy strzały. Chwilę później na krótki moment nastała cisza, a zaraz po niej usłyszałam dźwięki syren. Bałam się podnieść, strach i przerażenie paraliżowały moje ciało. Co się właściwie stało? Wreszcie otworzyłam mocno zaciśnięte powieki, usiadłam na chodniku. Spojrzałam na filiżankę kawy stojącą przy krześle, na którym siedziała Isabel. Wszystko obok było w kompletnym nieładzie, tylko ta kawa i jej krzesło stały nietknięte.

– Isabel…! Boże, gdzie jest Isabel?! – krzyknęłam. Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Nogi stały się dziwnie ciężkie. – Isabel!

– Ciociu… chcę do mamusi – powiedziała Colette, która przybiegła nie wiadomo skąd.

– Colette, kochanie… – Przytuliłam ją mocno, by nie patrzyła wokół. To nie dzieje się naprawdę, powtarzałam w duchu. Wszędzie była krew, niektórzy nie podnosili się z chodnika, inni biegali bez celu, jeszcze inni płakali, nie wiedziałam, co robić… szukać Isabel czy trzymać małą tak, by nie widziała tego piekła.

– Potrzebuje pani pomocy? – zapytała ratowniczka medyczna. – Muszę znaleźć siostrę… Weźmie pani na chwilę małą? – zapytałam, podając jej Colette.

Zaczęła coś mówić, ale nie słyszałam, wyszłam z osłupienia i po omacku, w panice zaczęłam szukać Isabel. Po chwili kilkanaście metrów od brzegu Sekwany, tuż obok miejsca, w którym bawiła się Colette, dostrzegłam jej białą sukienkę. Podbiegłam do niej, leżała twarzą do ziemi.

– Isabel kochana, obudź się – powiedziałam, próbując ją podnieść. Jej biała sukienka tonęła we krwi. – Isabel, proszę, otwórz oczy… Isabel…

Ale moja Isabel już nie żyła… odeszła. Zaczęłam krzyczeć, a potem usiadłam obok niej i przytuliłam ją mocno, patrząc na dzieci, które jeszcze przed chwilą tak beztrosko się śmiały. Teraz zanosiły się płaczem, ściskając swoją mamę, podczas gdy ratownicy reanimowali ich tatę.

– Isabel, moja kochana, obudź się, proszę – szepnęłam. Ściskałam ją mocno, nie wiem jak długo, czas jakby nagle stanął w miejscu. Chyba przerażenie sprawiało, że nie mogłam płakać, więc tylko tuliłam ją mocno, całując co chwila po głowie. – Moja kochana Isabel, to przecież niemożliwe – powiedziałam, kiedy usłyszałam nad sobą głos ratowniczki.

– Musi pani wrócić do dziewczynki… mała panikuje. Proszę zostawić siostrę, to już jej nie pomoże… Słyszy mnie pani? – zapytała, przyklękając obok, a ja patrzyłam na nią obojętnie. – Jak ma pani na imię?

– Jestem Nicole – odpowiedziałam.

– Nicole, musisz wziąć się w garść, czeka na ciebie małe, przerażone dziecko.

– Nie mogę jej tu zostawić – odpowiedziałam, mocno tuląc Isabel. Chwyciła moją twarz.

– Popatrz na mnie, Nicole… Musisz zająć się małą!

Ostatni raz ucałowałam Isabel, wstałam, a ratowniczka zaczęła wycierać ze mnie jej krew.

– Nie możesz tak pokazać się małej, proszę, to butelka z wodą, opłucz ręce.

– Co się stało? – zapytałam.

– To był atak terrorystyczny – odpowiedziała i drżącymi rękami zaczęła przemywać mi twarz. – Cholera! Wszędzie masz krew – dodała, nerwowo wycierając moje ubranie.

Odwróciła głowę i spojrzała w stronę karetki, w której siedziała Colette.

– Boże, gdzie jesteś? – zajęczała bezsilnie, a potem zdjęła bluzkę i nałożyła ją na mnie. – No, już lepiej, musisz iść do małej.

– Nie mogę… Co jej powiedzieć?

– Zabiorą was do szpitala, tam będzie czekał psycholog. Słyszysz mnie, Nicole? – Ponownie mną wstrząsnęła.

– Słyszę.

– No już, idź – powiedziała, pchając mnie w kierunku karetki. – Ona jest przerażona.

Colette zawinięta w koc siedziała z jakąś kobietą. Podeszłam i tuląc ją do siebie, zaczęłam strasznie szlochać.

– Gdzie mamusia, ciociu?

– Mamusia… kochanie moje… zabrały ją anioły.

– Chcę do mamusi.

– Wiem, kochanie, wiem.

Zawieźli nas do najbliższego szpitala, posadzili wraz z innymi w jakiejś poczekalni i biegali jak szaleni, walcząc o życie tych, którzy jeszcze mieli szansę. Mocno wtulona we mnie Colette drżała jak galaretka.

– Zimno ci, kochanie?

– Nie, ciociu, chciałabym do mamusi.

– Colette… mamusia odeszła.

– Zadzwońmy po babcię, niech nas stąd weźmie – powiedziała i w tej samej chwili zrozumiałam, że muszę zawiadomić mamę. – Masz telefon, ciociu? – Patrzyła na mnie swoimi dużymi, przerażonymi oczyma.

– Telefon… tak, mam w kieszeni spodni. Wyjęłam komórkę i wybrałam numer mamy.

– Tak?

– Mamo… – rozpłakałam się.

– Co się stało?

– Mamo… – Szlochałam, nie mogąc wydobyć z siebie nic więcej.

– Babciu, przyjedź po nas, bo mamę zabrały anioły – powiedziała Colette, chwytając mój telefon.

W tej samej chwili wzięłam się w garść.

– Mamo, był atak…

– Wiem, oglądam telewizję… Czy Isabel…?

– Tak.

– Gdzie jesteście?

– Gdzie jesteśmy? – zapytałam lekarza przechodzącego obok. Odebrał mi słuchawkę i podał dokładny adres. Potem zabrał nas do jakiegoś lekarskiego pokoju, usadowił na kanapie i podał coś na uspokojenie.

– Mała nie powinna na to wszytko patrzeć, zostańcie tutaj do czasu, kiedy ktoś po was przyjedzie. – Pogłaskał Colette po głowie. – Pewnie za chwilę zaśnie po tym leku… a i pani poczuje się trochę lepiej.

– Lepiej? Moja siostra przed chwilą… – Nie skończyłam zdania, spoglądając na Colette, nie chciałam wybuchnąć płaczem, ale znowu to zrobiłam.

– Proszę cię, ciociu, nie płacz, bo strasznie się boję – powiedziała.

Lekarz wyszedł bez słowa, siedziałyśmy chwilę w ciszy. Po jakichś piętnastu minutach Colette rzeczywiście zasnęła. Spoglądałam na nią i pierwszy raz w życiu czułam taką niemoc. To przecież niemożliwe – myślałam. Boże, gdzie jesteś? Pomóż mi, proszę, albo obudź z tego strasznego snu. Tak, może to tylko zły sen, może to nie dzieje się naprawdę.

Jakaś pielęgniarka weszła, szukając nerwowo czegoś w szafce stojącej obok.

– Proszę pani…

– Tak? – Spojrzała na mnie pytająco.

– Czy to wszystko naprawdę się dzieje?

– Zawołam do pani psychologa.

– Nie chcę psychologa, chcę wiedzieć, czy to prawda.

– Przykro mi.

– Przywieźli tu również martwych? – zapytałam.

– Chciałaby się pani z kimś pożegnać?

– Już się pożegnałam, ale boję się, że ją zostawili.

– Nie zostawili, proszę się nie obawiać. Muszę iść… przepraszam. Kolejne trzy godziny wpatrywałam się w zegar i modliłam, by Colette nadal spała, by nie czuła tego strasznego bólu, który przeszywał całe moje ciało. Chciałam zasnąć… tak jak Isabel, na zawsze, ale oddech wtulonej we mnie Colette sprawiał, że w tej chwili, która zdawała się bez nadziei, pojawiało się światło mówiące, że muszę żyć dalej. W końcu do pokoju weszła mama, oparła się o drzwi i stała w bezruchu. Po chwili usiadła tuż obok mnie.

– Mamo… – Chwyciłam jej rękę, nie zmieniając pozycji, by Colette się nie przebudziła.

– Gdzie Isabel?

– Nie wiem.

– Chcę ją zobaczyć – powiedziała i szybkim krokiem opuściła pokój. – Chcę zobaczyć moją córkę! – usłyszałam, jak krzyczy za drzwiami, i po raz kolejny strasznie się rozpłakałam.

Wróciła po jakichś dwóch godzinach, wyglądała inaczej niż zwykle. Jej twarz była dziwnie spokojna, ale miałam wrażenie, że w ciągu tych dwóch godzin stała się o kilkanaście lat starsza.

– Musimy jechać do domu – powiedziała.

– A Isabel?

– Wszystko już załatwiłam, Isabel też wróci… wróci do Carnac już na zawsze… Mój Boże, powiedz dlaczego? – wyszeptała przez łzy.

Przeniosłyśmy śpiącą Colette do samochodu. Ułożyłam ją na tylnym siedzeniu i okryłam kocem.

– Jak my jej to wytłumaczymy? – zapytałam mamę, ale ona nic nie odpowiedziała. – Możesz prowadzić? – Spojrzałam na jej drżące dłonie.

– Mam wyjście?

– Możemy zostać u mnie do jutra.

– Wracamy do domu – odpowiedziała stanowczo i odpaliła samochód.

To była najdłuższa droga w moim życiu. Jechałyśmy kilka godzin w milczeniu. To milczenie chwilami było zbawienne, a chwilami przerażało mnie tak bardzo, że po całym moim ciele przechodziły mrówki. Kiedy dojeżdżałyśmy, była już prawie noc, mała obudziła się pod samym domem. Spojrzała na mamę i powiedziała:

– Babciu, mamusi już nie ma.

Wtedy mama pękła i rozpłakała się jak dziecko. Tuliła ją i płakała ze wszystkich sił. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie.

– Kochanie, dajmy babci popłakać – powiedziałam, zabierając jej z ramion rozdygotaną Colette.

Weszłyśmy do domu, zawsze kiedy tutaj wracałam, Isabel piekła moje ulubione ciasto piernikowe, dzięki czemu po całym domu roznosił się przyjemny zapach. Dzisiaj dom pachniał samotnością. Jej zdjęcie stojące na komodzie sprawiło, że poczułam straszną, przerażającą tęsknotę, wiedziałam, że ta tęsknota zostanie za mną do końca życia.

– Mogę z tobą spać, ciociu? – Colette przerwała moje zamyślenie.

– Oczywiście. Zrobiłam nam łóżko w pokoju gościnnym.

Na Colette chyba wciąż jeszcze działały leki, bo gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, natychmiast zasnęła. Zaparzyłam dwie herbaty i cierpliwie czekałam na mamę. Przed oczyma miałam obraz uśmiechniętej Isabel podążającej w moją stronę w tej cudnej białej sukience. To niemożliwe – myślałam. Przecież jeszcze kilka godzin wcześniej miała plan na nowe życie, obie miałyśmy… A teraz… Jak ja mam dalej żyć… jak my mamy dalej żyć? Czułam taki straszny ból i pustkę, jakiej nie zaznałam nigdy przedtem. Po jakiejś godzinie wróciła mama. Usiadła obok mnie.

– Zawsze wiedziałam, że ten Paryż to nic dobrego.

– Mamo…

– Będziesz musiała tu wrócić, Colette musi mieć matkę, a ja jestem już za stara. Więcej nie będę płakać. Musimy się wziąć w garść. Trzeba dać Colette poczucie bezpieczeństwa.

Zrobiła, jak powiedziała, nawet na jej pogrzebie nie uroniła ani jednej łzy. Momentami miałam wrażenie, że stała się zimna jak lód, ale serce, jakie okazywała Colette, zupełnie zaprzeczało jej zlodowaceniu. Ze mną rozmawiała tyle, ile musiała, zazwyczaj na temat pracy. Nie wypowiadała jej imienia, a kiedy Colette pytała o Isabel, odpowiedzi zostawiała mnie i zazwyczaj wychodziła z pomieszczenia. Zawsze wtedy bardzo brakowało mi taty, on z pewnością umiałby zaradzić coś na jej smutek, sama nie potrafiłam jej pomóc. Niewątpliwie dzień, w którym zginęła Isabel, na zawsze zmienił życie całej naszej trójki. Pustka, która pojawiła się w naszym życiu, na dobre rozgościła się w naszych sercach. Często zastanawiałam się, jakim prawem obcy mi Bóg o dumnym imieniu Allach zadecydował o tym, by zabrać Colette mamę, a mnie siostrę. Jakim prawem jakiś obcy człowiek strzelił i zatrzymał serce Isabel, która przecież miała dla kogo żyć? Czy rzeczywiście decyzję o śmierci podjął sam Allach i kim naprawdę jest Allach? Jeśli faktycznie wydał wyrok, to gdzie Ty byłeś w tym momencie, mój Boże? Obcy Bóg zabijał Twoje dziecko. Dlaczego zawiodłeś, Boże, i gdzie były anioły, w które tak bardzo wierzyła Isabel? Gdzie, do cholery, wszyscy byli? Dlaczego nikt nie zatrzymał kul?

– O czym tak myślisz? – przerwała mi mama.

– O Allachu.

– Przestań, to nie Allach ją zabił, tylko terroryści i ten cholerny Paryż.

– Zastanawiasz się czasem, kim on jest?

– Kto?

– Allach.

– Zastanów się, proszę. Pistolet tego dnia trzymał człowiek! Zły człowiek, który zapewne mieszka w tym cholernym Paryżu!

– Krzyczał „w imię Allacha”, mamo – powiedziałam z nienawiścią, jakiej w sobie nigdy nie miałam.

– Na miłość boską, Nicole!

– Jaką miłość, mamo? Nasz Bóg nic nie zrobił, nie okazał ani miłości, ani tym bardziej miłosierdzia.

Złapała moją rękę.

– Nigdy tak nie mów, Nicole, słyszysz, nigdy tak nie mów!

– Dlaczego, mamo?

– Bo tylko myśl o tym, że Isabel jest w niebie, że każdego dnia raduje się wiecznym rajem, pozwala mi nadal żyć! Nigdy więcej nie obrażaj żadnego z bogów! Rozumiesz? I zapamiętaj raz na zawsze: Isabel zginęła, bo… – zamilkła.

– Żadnego z bogów? Słyszysz, co mówisz? Przez całe życie uczyłaś nas, że jest jeden Bóg! Zresztą nieważne. Muszę na parę dni pojechać do Paryża – zmieniłam temat, a ona spojrzała na mnie z zawodem, więc zaczęłam tłumaczyć: – Muszę wynająć komuś mieszkanie, spakować najważniejsze rzeczy… przecież wszystko co moje zostało właśnie tam.

– Powinnaś sprzedać to mieszkanie – odpowiedziała chłodno.

– Sprzedać? To przecież prezent od taty.

– Najbardziej nieudany prezent – podsumowała.

– Co ty mówisz? Byłam tam bardzo szczęśliwa…

– Nie chcę rozmawiać o Paryżu – przerwała mi w pół zdania. – Skoro musisz, to jedź, ale nie mów Colette, dokąd jedziesz, i wracaj szybko – powiedziała jednym tchem i wyszła z kuchni.

– Ciociu, dlaczego babcia jest zła? – zapytała Colette, która minęła się z mamą w drzwiach.

– Nie wiem, kochanie. Może pójdziemy na spacer?

– Nad ocean, ciociu?

– Dobrze, nad ocean.

Doszłyśmy do plaży. Colette, jak to dziecko, szybko ściągnęła buty i pobiegła moczyć stopy w falach, które rozbijały się o brzeg. Usiadłam na piasku, obserwując, jak beztrosko próbuje przed nimi uciekać. Śmiała się i co chwila kiwała do mnie ręką. Chyba po raz pierwszy od śmierci Isabel widziałam ją taką radosną. Czułam się z tym fatalnie, chociaż chyba powinnam była się cieszyć. Życie biegło do przodu i mimo tego strasznego wydarzenia, nie zwolniło ani na minutę.

– Ciociu, ale super – powiedziała, kiedy przybiegła się przytulić, a zaraz potem zaczęła budować zamek z piasku. Oderwała się od piaskowej budowli kilkanaście minut później i patrząc na mnie swoimi dużymi oczyma, zapytała:

– Ciociu, a dlaczego ocean tak szumi?

– Dlaczego szumi? – powtórzyłam.

– Tak, dlaczego?

– Nie wiem, kochanie – odpowiedziałam, próbując zatrzymać łzy, ale je dostrzegła.

– Dlaczego płaczesz?

– Bo przypomniałam sobie dziadka. Kiedyś kazał mi obiecać, że zrealizuję wszystkie swoje marzenia, mówił, że gdy zwątpię w swoje siły, to mam przyjść właśnie tutaj.

– Po co tutaj?

– Żeby posłuchać oceanu… Jego szum miał mi przypominać, że dam radę, że znajdę siły, bo życie pędzi do przodu i nie znosi próżni.

– Mamusia też mi to powiedziała.

– Co ci powiedziała?

– To samo, ciociu. Powiedziała to o próżni i jeszcze, że niedługo nasze życie się zmieni, i babcia bardzo się na nią o to pogniewała.

– Może zwyczajnie było jej przykro, bo te słowa przypomniały jej dziadka. Babcia przecież nigdy nie gniewała się na twoją mamusię. Coś pewnie ci się zdawało, a zmieniając temat… muszę na parę dni wyjechać, zostaniesz z babcią, dobrze?

– Ale wrócisz, ciociu?

– Wrócę, kochanie, a wcześniej będziemy do siebie dzwonić, dobrze?

Skinęła głową i mocno się przytuliła.

Kolejnego ranka wyściskałam ją, sprzedając jej bajkę o krótkiej podróży służbowej, i wyruszyłam do miasta, które jeszcze stosunkowo niedawno było dla mnie całym światem, spełnieniem najskrytszych marzeń. Po kilku godzinach drogi byłam na miejscu. Miałam nadzieję, że Paryż stanie się dla mnie odrażający, że go znienawidzę, ale niestety, mimo tego, co się wydarzyło, nadal był miłością mojego życia, dlatego zaparkowałam auto i ruszyłam na spacer ulicami tego jakże cudnego miasta. Miałam wrażenie, że Paryż oddycha dzisiaj głośniej aniżeli kiedykolwiek przedtem. Chłonęłam jego piękno, które przenikało moje ciało, i znowu czułam się tak, jakby świat leżał u moich stóp. Idąc przed siebie, mijając dobrze znane mi miejsca, doszłam do rozwidlenia, które prowadziło do kafejki, w której tego tragicznego dnia siedziałyśmy razem z Isabel. Całkiem nieoczekiwanie w mojej głowie niczym slajdy zaczęły wyświetlać się te wszystkie straszne obrazy, ponownie usłyszałam krzyki, poczułam strach, pobiegłam więc w przeciwnym kierunku. W biegu wsiadałam do autobusu. Jechałam gdzieś przed siebie, mijając kolejne ulice Paryża. W końcu wysiadłam na jakimś przystanku i bez celu podążałam przed siebie, szłam tak, przypominając sobie jej uśmiech i nadzieję, którą miała w oczach tego okrutnego dnia. Potknęłam się na zdeformowanym chodniku i w tej samej chwili uświadomiłam sobie, że zupełnie nie mam pojęcia, gdzie jestem.

– Przepraszam, jaka to dzielnica? – zapytałam przypadkowego przechodnia.

– Jest pani turystką i zgubiła się, tak? – zapytał mężczyzna, szeroko się uśmiechając. Nie chciało mi się tłumaczyć, więc przytaknęłam. – To Dzielnica Łacińska, zaprowadzę panią – powiedział, wskazując, bym podążyła za nim.

– Dokąd mnie pan zaprowadzi?

– Pewnie chciała pani zwiedzić tutaj meczet, prawda? Prawie każdy turysta, który zagląda w te rejony, chce zobaczyć meczet, to blisko, idę w tę samą stronę – powiedział, wskazując na wielki białobeżowy budynek.

Stanęłam jak wryta.

– Co jest? Nie chce pani zwiedzać meczetu? – zapytał zdziwiony moją reakcją.

– Miałabym zwiedzać meczet?

– A nie po to pani tutaj przyszła? Nie chciała pani zobaczyć domu Allacha? Coś się stało? Stała się pani dziwnie blada. Proszę usiąść – powiedział, sadzając mnie na ławce z widokiem na… na dom Allacha. – Chce pani wody?

– Dziękuję, poradzę sobie.

– Na pewno? Szczerze powiedziawszy, trochę się spieszę.

– Poradzę sobie – powtórzyłam dosyć niegrzecznie, co spowodowało, że szybko się oddalił.

Siedziałam nieruchomo, patrząc na dom tego, którego imię przerażało mnie tak bardzo, że momentami trudno było mi złapać oddech. Po jakiejś godzinie bezsensownego wpatrywania się dostrzegłam wycieczkę wchodzącą do meczetu. Wmieszałam się w tłum turystów i razem z nimi weszłam do środka. Drżały mi ręce i nogi, czułam pieczenie w żołądku, a moje serce waliło jak oszalałe. Nie wiedziałam, dlaczego tu jestem, podążałam za wycieczką i przyglądałam się tej budowli z wyjątkową precyzją, chociaż słowa przewodnika odbijały się od mojej głowy i zupełnie nic z nich nie pojmowałam. Spodziewałam się dostrzec tutaj chłód, ale budowla była dosyć kolorowa, zdobił ją różnobarwny marmur, a jej elementy konstrukcyjne pokrywała mozaika z kwiatowymi elementami.

– Pięknie tu, prawda? – powiedziała kobieta z wycieczki, zupełnie mnie dezorientując.

– Pięknie, przerażająco pięknie – odparłam i poczułam łzy na policzku.

– Sala modlitw to część meczetu zamknięta dla zwiedzających, dlatego przejdziemy teraz do ogrodu mauretańskiego – usłyszałam głos przewodnika i podążyłam zgodnie z jego zaleceniem.

Weszliśmy do ogrodu. W oczy rzuciła mi się dosyć ostra turkusowa mozaika, po której chodziliśmy i mnóstwo zieleni otaczającej dosyć jasne ściany. Zacisnęłam pięści ze wszystkich sił, pragnęłam, by wszystko to zniknęło, by zawaliło się jak domek z kart. Jednak budowla bardzo dumnie wznosiła się ku górze, porażała pięknem, które ją otaczało, a przecież dom tego, który zabił moją siostrę, nie powinien mnie zachwycać. Wycieczka podążyła dalej, a ja zostałam, tkwiłam mniej więcej w środku tego malowniczego miejsca, dokładnie się mu przyglądając. Turkusowa mozaika kojarzyła mi się z taflą wody, uklękłam na niej.

– Kim jesteś, Allachu ? – wyszeptałam. – Klęczę w twoim domu, piękno, które u ciebie zastałam, tak głęboko dotyka mojej duszy, że aż boję się poruszyć… Kim jesteś, Allachu? Miałam cię za kata, a jeśli naprawdę jesteś Bogiem, to czyim? Kim są ludzie, którzy zabili moją siostrę? Czy naprawdę to twoje dzieci, Allachu? Bóg powinien być dobry, Allachu, mój Bóg jest dobry i miłościwy, a ty, Allachu, kim jesteś? Skoro uważasz się za tak wielkiego, by przelewać krew niewinnych, miej odwagę się odezwać. Nienawidzę cię, Allachu! Nienawidzę wszystkiego, co cię otacza, nawet turkus pod moimi stopami jest dzisiaj moim wrogiem… Obrażam cię, Allachu, czemu do mnie nie strzelasz? Nienawidzę cię, Allachu.

Opuściłam meczet z olbrzymim niezrozumieniem i poczuciem bezsilności. Ostatni raz taką bezsilność czułam, kiedy trzymałam w ramionach martwą Isabel. Do mieszkania wróciłam o zmroku, panował w nim nieład, który zostawiła Isabel, spiesząc się na kawę ze mną. Na biblioteczce leżała jej pomadka, a tuż obok stały perfumy. Powąchałam je i poczułam, jakby stała obok. Wszędzie były porozrzucane jej ubrania, widać było, że tego dnia naprawdę chciała wyglądać pięknie. Przypomniałam sobie jej słowa i pomyślałam, że chyba faktycznie chciała wszystko zmienić. A teraz… teraz już nic nie da się zmienić, no może prócz moich planów, które przez to wydarzenie zmieniły się same. Moje rozmyślanie przerwał dźwięk telefonu.

– Nicole, to ja, Ann. Paul mówił mi, że mignęłaś mu dzisiaj w autobusie, czy to prawda? Jesteś w Paryżu?

– Tak, jestem.

– Wreszcie wróciłaś.

– Ann, ja tylko na chwilę…

– Co ty mówisz?

– Wszystko się zmieniło… sama rozumiesz…

– Twoje marzenia się zmieniły? Zamilkłam.

– Halo, jesteś?

– Jestem.

– Pytam, czy zmieniły się twoje marzenia?

– Nie… ale nagle straciły na ważności.

– Jesteś u siebie?

– Tak.

– Wpadnę za chwilę… Wstaw wodę na kawę.

Rzeczywiście przyszła za chwilę i rzuciła mi się na szyję, jakbyśmy nie widziały się latami. Ann od zawsze była moją najlepszą przyjaciółką. Razem skończyłyśmy szkołę średnią w Carnac, razem przeprowadziłyśmy się do Paryża i razem studiowałyśmy. Była dla mnie jak siostra, czasami wydawało mi się, że kochałam ją bardziej niż Isabel. Isabel była mi bliska, ale zupełnie inaczej, wiedziałam, że mogłam jej zaufać i zwierzyć się z najskrytszych tajemnic, jednak miała tak różną osobowość, że na wiele rzeczy patrzała zupełnie inaczej niż ja. Lubiła inne stroje, inne imprezy, cieszyły ją rzeczy, które mnie wydawały się niezrozumiałe. Nawet lody jadła o smakach, których ja nie lubiłam. Ann była prawie jak mój skan, czasami wydawało mi się, że czytamy sobie w myślach. Miałyśmy wspólne marzenia, pragnęłyśmy podobnych rzeczy. Siostra z wyboru różni się od prawdziwej tym, że tutaj nie dostajemy nic w prezencie. Ann nie była moją siostrą dlatego, że któregoś dnia moja mama zaszła w ciążę i ją urodziła, darując mi w ten sposób rodzeństwo. Ann była moją siostrą, ponieważ sama ją sobie wybrałam, ponieważ chciałam, ponieważ pragnęłam z wszystkich sił, żeby to właśnie ona nią była, i Bóg mi świadkiem, że nią była. Dlatego właśnie teraz, w tej chwili, nagle zaczął paraliżować mnie straszny lęk, że oprócz Isabel stracę i ją, bo przecież do Carnac tak daleko.

– Twoje milczenie mnie przeraża – powiedziała, kiedy już mnie puściła. – Od pogrzebu Isabel nie widziałyśmy się, a słyszałyśmy sporadycznie w krótkich rozmowach telefonicznych, które były właściwie o niczym. A przecież ja też cierpię. Gdybyś zadzwoniła, gdybyś dała znać, przyjechałabym nawet na koniec świata – powiedziała jednym tchem.

– Przepraszam, skupiłam się na Colette i zapomniałam o całym świecie.

– Ale świat nie zapomniał o tobie, pamiętasz, co mówił twój tata… życie trwa, dopóki ocean szumi. Wrócisz, prawda? Weźmiesz ze sobą Colette i wrócisz?

– Nie… to nie jest możliwe. Isabel nie przyjechałaby do Paryża, gdyby nie ja. Gdyby nie moje marzenia, gdyby nie ten cholerny egzamin, Isabel nadal by żyła. Wiem, czego by chciała… żeby Colette wychowywała się w Carnac. Muszę spełnić jej życzenie, jestem jej to winna.

– Co ty opowiadasz? Winisz się za jej śmierć? Przecież to nie ty strzelałaś!

– Wiem, ale to ja zaprosiłam ją na tę cholerną kawę…

– Nie możesz tak myśleć! Co na to twoja mama?

– Ona chyba też myśli, że to moja wina, czuję to każdego dnia. Nie mówi o tym głośno… Ann, tak bardzo mi ciężko – wybuchłam nagle płaczem, a ona mocno mnie przytuliła.

Została na noc, jak za starych dobrych czasów wypiłyśmy dwie butelki wina i gadałyśmy do rana. Postanowiłyśmy, że Ann wypowie umowę na swoje mieszkanie i razem z Paulem, jej chłopakiem, przeniosą się do mojego mieszkania. Mimo sugestii mamy coś mi mówiło, że nie powinnam sprzedawać tego mieszkania. Pamiętam, jaki radosny był tato tego dnia, kiedy wręczył mi do niego klucze. Rozwiązanie wydawało mi się idealne, Ann i Paul byli gwarancją, że zamieszkają w nim uczciwi ludzie, którzy odpowiednio o nie zadbają. Obiecałyśmy sobie, że kolejny dzień spędzimy na bezsensownym szlajaniu się ulicami Paryża. Na studiach co jakiś czas organizowałyśmy sobie taki dzień – polegało to na beztroskim całodniowym przechadzaniu się najbardziej lubianymi przez nas ulicami. Zabawne, również tutaj byłyśmy zgodne… kochałyśmy te same miejsca, te same ulice, te same knajpki. Pomyślałam, że to będzie moje pożegnanie z Paryżem, że po tym wszystkim, po tych kilku cudownych latach należy nam się taki jeden dzień, w którym powiem mu: przepraszam, ale muszę odejść.

Wstałyśmy skoro świt i zrobiłyśmy sobie iście królewskie śniadanie na tarasie. Jakoś udało nam się odstawić na bok smutki i odnaleźć czystą radość tego poranka. Popijając kawę, przyglądałam się triumfującej z daleka wieży Eiffla. Znowu przypomniał mi się tato. Weszliśmy kiedyś razem na jej szczyt.

– Zapamiętaj ten widok, córciu – powiedział wtedy. – Zapamiętaj, że to Paryż leży u twoich stóp, a nie ty u stóp Paryża.

– Tatusiu, co robić? – wyszeptałam.

– Też o tym myślę – przerwała moje zadumanie Ann.

– O czym?

– Żeby dzisiaj na nią wejść – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.

– Wspaniały pomysł… cudowny – rzuciłam szczerze uradowana jej propozycją.

Dwie godziny później stałyśmy na samym jej szczycie.

– Nigdy nie widziałam nic piękniejszego, bo dla mnie nie ma równie pięknego widoku na świecie. Nie ma cudowniejszej, doskonalszej chwili od tej, kiedy piękny i cudownie dostojny Paryż pochyla się nad naszymi stopami, prawda, Ann?

Uśmiechnęła się lekko i zamknęła oczy, jakby chciała czuć zapach tej chwili, wiatr delikatnie czesał jej kasztanowe loki. Jej beztroska sprawiła, że znowu to poczułam.

– Nigdzie indziej nie czuję się tak wolna jak tutaj – powiedziałam, a ona spojrzała na mnie, znów się uśmiechnęła i oparła głowę o moje ramię.

– Pamiętasz, jak obiecałyśmy sobie, że nic nas nigdy nie rozdzieli? – zapytała.

– Miałyśmy po trzynaście lat… tak, pamiętam.

– Chcę dzisiaj obiecać ci to samo, nic nigdy nie zerwie więzi, która nas łączy. Zawsze będziesz moją siostrą, bez różnicy, czy będziesz tutaj w Paryżu, czy w Carnac.

– Wiem… ale nie mówmy dzisiaj o Carnac, chcę czuć tylko Paryż.

Zrobiłyśmy, jak planowałyśmy, to był cudowny dzień. Odwiedziłyśmy wszystkie kochane przez nas miejsca, spacerowałyśmy uliczkami, które były nam szczególnie bliskie. Zatrzymałyśmy się w naszych ulubionych knajpkach, a wieczorem razem z Paulem odwiedziliśmy nasz ulubiony klub. Tańczyłyśmy do białego rana, a skoro świt boso i po pijaku wróciłyśmy do mieszkania. Biedny Paul, który jako jedyny nie poddał się cudownemu smakowi wina, musiał tachać nas prawie dwa kilometry, a kolejnego dnia jakby nic się nie stało, obudził nas koło południa.

– Umyć nogi i na śniadanie – powiedział, odsłaniając rolety.

– Nogi? O czym ty mówisz? – zapytała Ann.

– O tym, że wróciłyście na boso – odpowiedział.

– O Boże, to się da w ogóle domyć? – powiedziałam zszokowana, patrząc na swoje stopy.

Paul parsknął śmiechem, a potem pochylił się nad Ann, ofiarował jej buziaka i kolejny raz ponawiając zaproszenie na śniadanie, wyszedł z sypialni.

– Gdzie ty go znalazłaś? – zajęczałam z lekką zazdrością.

– Sam się znalazł – odpowiedziała, pociągając mnie za rękę. Kiedy zaczęłyśmy popołudniowe śniadanie, zadzwoniła Colette.

– Ciociu, wracasz dzisiaj?

– Jutro, kochanie.

– Dlaczego tak długo ciebie nie ma?

– Mam tutaj trochę spraw, ale jutro z rana wyjadę…

– Babcia zabiera mi telefon, to do jutra, ciociu.

– Do jutra, kochanie.

– Dlaczego do jutra? – usłyszałam oschły głos matki.

– Dlatego, że wracam jutro.

– Sprzedasz to cholerne mieszkanie?

– Nie… bo kocham je, mamo.

W tym momencie się rozłączyła, a ja poczułam, że znowu ją zawiodłam.

– Miała nadzieję, że sprzedam mieszkanie – powiedziałam do Ann. – Twoja matka potrzebuje czasu. Pamiętaj, że śmierć Isabel nie spowodowała i nigdy nie spowoduje, by ocean zamilkł… Zawsze o tym pamiętaj, proszę – powiedziała, chwytając moją rękę.

– Dlaczego właściwie nie bierzesz pod uwagę opcji, w której wrócisz tutaj razem z małą? – zapytał znienacka Paul.

– To zwyczajnie niemożliwe. Muszę wychować Colette tak, jakby życzyła sobie tego Isabel, a ona kochała Carnac.

– Naprawdę? Byłaś najlepsza na roku, a teraz chcesz prowadzić podrzędne sklepiki z pamiątkami?

– Z tym strasznie się męczę, dlatego pomyślałam, że jak wrócę, zajmę się pensjonatem, a mama niech walczy z tymi swoimi sklepikami. Nie wiem, jak to możliwe, ale ona je uwielbia.

– A ciebie zadowoli zmiana pościeli turystom?

– Zacznę od jakiegoś remontu… może uda mi się wejść we współpracę z jakimiś większymi firmami. Przecież teraz często właśnie wielcy przedsiębiorcy decydują się na zjazdy integracyjne swoich pracowników w uroczych małych pensjonatach.

– Boże, ty naprawdę myślisz, żeby zostać tam na stałe – powiedziała z przerażeniem Ann.

– Przecież już ci to tłumaczyłam.

– Myślałam, że to chwilowe, że dojrzejesz do tego, iż to nie jest dobra decyzja.

– Inna nie wchodzi w grę.

– Nicole, do cholery… przecież ty zupełnie tam nie pasujesz!

– Ale Isabel pasowała, a Colette to jej córka.

– Nie jestem pewna, czy Isabel oczekiwałaby takiego poświęcenia z twojej strony.

– Będziemy was odwiedzać… obiecuję, że przynajmniej raz w miesiącu. No, popatrz w kalendarz, za miesiąc twoje urodziny. Przyjadę na pewno.

Rozpłakała się, a Paul chwycił ją za rękę.

– Nie płacz, Ann – powiedziałam. Od kiedy odeszła Isabel, wiem już, że to nie jest powód do łez. Ludzie rozlewają łzy na lewo i prawo, płaczą o byle błahostki. Zamartwiają się tym, że nie stać ich na nowe mieszkanie albo superauto, i rozczulają nad sobą, kiedy na przykład złamią nogę i z tego powodu nie mogą wyjechać na zaplanowany urlop, albo kiedy nie mogą dostać upragnionej pracy, a to wszystko nic… zwyczajne nic! Pomyśl, co czuje ta mała istota, która z dnia na dzień straciła matkę… Nie płacz, Ann, to naprawdę nie jest powód do łez.

– Czuję, jakbym cię bezpowrotnie traciła.

– Bezpowrotnie straciłyśmy Isabel… ale my… przecież jesteś moją siostrą, teraz już jedyną, jaką mam. Zawsze będę się o ciebie troszczyć, nawet jeśli na dłuższy czas… pewnie jakieś dziesięć, może piętnaście lat, zanim Colette nie dorośnie, zamieszkam w Carnac. Może jednak powinnam wrócić już dzisiaj…

– Odwieziemy cię i przy okazji odwiedzimy rodziców Ann – zaproponował Paul.

– Paul, do cholery! – warknęła na niego.

– Ja zwyczajnie ją rozumiem… rozumiem, że nie może inaczej. – Właśnie tak. Nie mogę inaczej. Nie płacz, Ann, chodź, pomóż mi spakować rzeczy.

Wyjechałam tego samego wieczoru. Jadąc, rozmyślałam o tym, jak teraz ułożyć swoje życie, by znaleźć w nim choć namiastkę własnego ja. Isabel bardzo wierzyła w anioły, chociaż po jej śmierci każdego dnia zastanawiałam się, dlaczego jej nie uratowały; coraz częściej z nimi rozmawiałam, powierzając im swoje troski. Miałam głębokie przekonanie, że moja siostra jest właśnie wśród nich, może nawet zasłużyła na skrzydła. W każdym razie dzisiaj poprosiłam anielskie istoty, by pomogły mi przekonać mamę do zmian, które chciałam wprowadzić w pensjonacie.

Zajechałam pod dom blisko dwudziestej drugiej, w jadalni paliło się światło, przez okno dostrzegłam mamę. Siedziała przy stole wpatrzona w jeden punkt. Weszłam do domu. Mój powrót wyraźnie ją zaskoczył.

– Colette śpi? – zapytałam.

– Śpi.

– Mamo, muszę z tobą porozmawiać.

– Boże… Ty chcesz tam wrócić, tak?

– Nie, ale jeśli mam tu zostać, chcę wprowadzić kilka zmian.

– Słucham.

– Nie chcę i nie mogę pomagać ci w prowadzeniu sklepów. Zajmę się pensjonatem… zrobię remont, spróbuję poprowadzić go nieco inaczej.

– Tak jak zawsze chciał tego tato, prawda?

– Nic nie poradzę na to, że mnie i tacie zawsze było po drodze… Nic nie poradzę, że nasze marzenia szły w tym samym kierunku, mamo. Czy to źle, że pragnę od życia więcej niż ty czy Isabel?

– Możesz zrobić z pensjonatem, co chcesz, i tak jest twój.

– Słucham?

– Tato przepisał go na ciebie bardzo dawno temu.

– Jak to? Dlaczego ja nic nie wiem.

– Bo zabronił ci mówić, wszystko przez ten pieprzony Paryż. Najbardziej na świecie pragnął dla ciebie Paryża… sam nie mógł go mieć… Twoim zdaniem pewnie przeze mnie.

– Nigdy tak nie myślałam, tata wybrał. Widocznie ciebie kochał bardziej aniżeli Paryż.

– Może… ale przez całe nasze małżeństwo musiałam nosić to brzemię… a potem jeszcze ty… kiedy dorosłaś i codziennie snułaś plany o wielkim życiu w Paryżu…

– Mamo, przecież to były moje marzenia. Skoro tato tak pragnął dla mnie Paryża, skąd pomysł z przepisaniem pensjonatu?

– To był jego plan awaryjny. Powiedział kiedyś, że musi cię zabezpieczyć, na wszelki wypadek, gdyby, nie daj Bóg, życie zweryfikowało twoje marzenia. Wiedział, że sieć sklepików, które tak uwielbiam, ciebie zwyczajnie udusi.

– I życie zweryfikowało moje marzenia… niestety – powiedziałam, siadając tuż obok niej.

– Rób z pensjonatem, co chcesz, tylko pamiętaj, że teraz musisz być matką. Teraz liczy się przede wszystkim Colette.

– Tak jak dla ciebie liczyła się przede wszystkim Isabel, prawda?

Spuściła głowę.

– Dobranoc, Nicole.

– Dobranoc, mamo.

Koniec wersji demonstracyjnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: