Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowieści z Gniewogrodu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,00

Opowieści z Gniewogrodu - ebook

"Słuchaj no czytelniku! Tak do ciebie mówię!

Dawno żem nie sprzedawał, czasem wątki gubię

Miast o towarze gadać, o czym innym plotę

Że czasy mamy smutne, bo cenią głupotę

Że płytcy ludzie patrzą tylko na urodę,

O tym gdzie krasnoludka, zgubiła swą brodę

I wreszcie o migdałach, czemu na niebiesko

Zostały ozdobione, frazeologii kreska?

Nie powiem, zdarza mi się, krążyć wokół sedna

Pomyślcie, co ma ze mną, redaktorka biedna

Dała zadanie proste, zachęcić do książki

Im lepiej to uczynię, tym większe pieniążki

Jednak zjawił się szkopuł, ot harda zagwozdka

Powieść nie jest banalna, nie każdy jej sprosta

Trzeba przy niej pomyśleć, rozhulać neurony

Jeśliś leniwy chłopie, będziesz zawiedziony!

Jeśli bystrzach z ciebie, to nie pożałujesz

Autor bez poprawności, wszystko komentuje

czas zakończyć reklamę, chociaż kiepsko wyszła

Docencie jednak szczerość, gdyż z serca przyszła"

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8119-967-4
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Sło­ńce do­pie­ro wsta­ło, le­ni­wie wzno­sząc się na nie­bie. Pierw­sze pro­mie­nie świa­tła spa­dły na bu­dzący się las. Dun­can nie spał. Był już po skrom­nym śnia­da­niu. Pół plac­ka, tro­chę kwa­śnej śmie­ta­ny oraz cierp­kie w sma­ku ja­go­dy zna­le­zio­ne na szla­ku. Wszyst­ko to z osob­na nie sma­ko­wa­ło do­brze, ra­zem sma­ko­wa­ło jesz­cze go­rzej.

_– Jesz­cze pięć dni wędrów­ki i będzie wie­przo­wi­na, tłu­sta świn­ka w so­sie z ciem­nych grzy­bów mar­co­wych. Do tego pin­ta piwa albo dwie pin­ty_ – po­cie­szał się w my­ślach.

Za po­trze­bą udał się nad rzecz­kę. Nie po­tra­fił zmu­sić się do oczysz­cza­nia je­lit przy sta­rym Aloj­zym. Cho­ciaż obo­jęt­ny muł za­pew­ne nie prze­jąłby się tym, zna­la­zł ide­al­ne miej­sce w wy­so­kiej tra­wie i od­pły­nął my­śla­mi. Nie śpie­szył się, ko­niec ko­ńców dużo spraw na­le­ża­ło ob­my­ślić. Za­nim sko­ńczył, uj­rzał zgrab­ną po­stać na dru­gim brze­gu.

_– Nie, nie, nie, tyl­ko nie to, szlag!_ – za­klął w my­ślach.

Dziew­czy­na, zda­wa­ło­by się jed­nym ru­chem, zrzu­ci­ła ubra­nia i jesz­cze szyb­ciej wsko­czy­ła do wody. Spa­ra­li­żo­wa­ny Dun­can z ca­łych sił sta­rał się wy­my­ślić co­kol­wiek i, jak to bywa w ta­kich sy­tu­acjach, nie wy­my­ślił nic. Ze spodnia­mi na kost­kach, przy­kuc­ni­ęty sta­rał się nie ru­szać.

_– Mu­szę być jak wąż tuż przed ata­kiem, stać się częścią oto­cze­nia, nie wy­da­wać żad­nych dźwi­ęków, ani na­wet spró­bo­wać drgnąć. Bez­ruch, bez­ruch i ci­sza, bez­ruch i ci­sza_ – po­wta­rzał sku­pio­ny.

Jak się oka­za­ło, wężo­wa stra­te­gia dzia­ła­ła, dziew­czy­na nie­świa­do­ma „dra­pie­żni­ka” w tra­wie z roz­ko­szą od­da­wa­ła się kąpie­li. Kil­ka mi­nut bez­ru­chu nie­zwy­kle ob­ci­ąży­ło chło­pa­ka. Mó­głby przy­si­ąc, że łyd­ki wrzesz­czą: „Ko­niec!”. Uda bo­la­ły go­rzej niż po tre­nin­gu z Val­de­rem. Jak­by tego było mało, przez ogrom­ny wy­si­łek ple­cy za­la­ły się po­tem, któ­ry ze względu na dość nie­ty­po­wą po­zy­cję zna­la­zł dość nie­ty­po­we miej­sce do spły­wa­nia.

Dun­can trwał dziel­nie w bez­ru­chu. Nie wie­dział, ja­kim cu­dem tak dłu­go wy­trzy­mu­je w nie­zbyt ry­cer­skiej po­zy­cji, nie miał też cza­su się nad tym za­sta­na­wiać. Był zbyt za­jęty dziew­czy­ną. Ali­cja, bo tak ją na­zwał, mia­ła wszyst­ko to, cze­go do­tych­czas tyl­ko się do­my­ślał. Do­my­ślał się rzecz ja­sna mi­ni­mum kil­ka razy dzien­nie, umi­la­jąc so­bie do­my­sła­mi pod­róż oraz ro­bi­ąc so­bie z do­my­słów nie­ma­lże nowa dys­cy­pli­nę ry­cer­ską.

_– Po kąpie­li znaj­dę cię. Znaj­dę cię, Ali­cjo!_

_
_

Gdy po­sta­no­wie­nie od­na­le­zie­nia Ali­cji sta­ło się de­cy­zją, a za­raz po­tem naj­bar­dziej wy­cze­ki­wa­nym wy­da­rze­niem jego krót­kie­go ży­cia, Dun­can przy­po­mniał so­bie, że Aloj­zy źle zno­si sa­mot­no­ść. Wy­jący wście­kle osioł zja­wił się tuż za nim, a po chwi­li jego oczy spo­tka­ły się z prze­ra­żo­nym spoj­rze­niem Ali­cji.I.

Przy­szli z rana sko­ro świat, krad­nąc reszt­ki snu...

Gdy się obu­dził, sło­ńce spo­gląda­ło z wy­so­ka, ata­ku­jąc bez­bron­ne po­wie­ki. Stru­mień świa­tła ka­le­czył oczy. _Nikt nie lubi, gdy ktoś może się po­rząd­nie wy­spać, na­wet sło­ńce_ – po­my­ślał. W po­wie­trzu uno­sił się słod­ki za­pach grze­chu i gru­szek. Aloj­zy, skry­ty pod drze­wem, wpa­try­wał się le­ni­wie w swe­go pana, żu­jąc jesz­cze le­ni­wiej zie­lo­ną pap­kę. Znacz­ną cze­ść pap­ki sta­no­wi­ła ośla śli­na, ście­ka­jąca w zde­cy­do­wa­niu zbyt wie­lu miej­scach. Do­strze­głszy to, znie­sma­czo­ny chło­pak od­wró­cił się od za­chęca­jące­go do wy­mio­tów wi­do­ku. Chwi­lę pó­źniej za­brał się za obo­wi­ąz­ko­wy ze­staw po­ran­nych czyn­no­ści. Ziew­nął prze­ci­ągle, wy­da­jąc dud­ni­ący od­głos, ja­kie­go nie po­wsty­dzi­łby się mło­dy bu­haj, po czym, wy­ma­caw­szy swą męsko­ść, po­pra­wił jej uło­że­nie ze zna­nym je­dy­nie mężczy­znom po­łącze­niem de­li­kat­no­ści i sza­cun­ku za­ra­zem.

Do­pie­ro po pew­nym cza­sie zo­rien­to­wał się, że po­zna­na wczo­raj dziew­czy­na znik­nęła. Kie­ro­wa­ny złym prze­czu­ciem, ze­rwał się na nogi. In­stynkt go nie za­wió­dł. Znik­nęły też spodnie, buty, sa­kiew­ka oraz sza­cu­nek do sa­me­go sie­bie. Ten sam sza­cu­nek, któ­ry na sku­tek po­my­śl­nych mi­ło­snych po­czy­nań z pi­ęk­ną Ali­cją nie­zwy­kle uró­sł ze­szłej nocy. Jesz­cze wczo­raj Dun­can nie wie­rzył, że ktoś uwie­rzy jemu! On, mło­dzie­niec z gmi­nu, uwió­dł jed­ną ze stra­żni­czek dróg. Uwió­dł i wy­ko­rzy­stał. Tak mu się przy­naj­mniej wy­da­wa­ło... Ucho­dzące za rów­nie pi­ęk­ne, co nie­uchwyt­ne, stra­żnicz­ki bu­dzi­ły po­dziw i sza­cu­nek wśród miesz­ka­ńców wszyst­kich kra­in. Ob­da­rzo­ne przez przy­ro­dę za­ufa­niem, po­bło­go­sła­wio­ne wi­tal­no­ścią oraz mądro­ścią prze­ma­wia­ły w imie­niu sił na­tu­ry. Strze­gły la­sów, łąk, po­lan, ja­skiń, mo­stów oraz rzek. Zsy­ła­jąc po­my­śl­ną pod­róż na re­spek­tu­jących daw­ne zwy­cza­je lu­dzi oraz kar­cąc py­sza­łków. Ża­den do­wód­ca nie ry­zy­ko­wał prze­pro­wa­dze­nia swo­ich sił nie uzy­skaw­szy wcze­śniej zgo­dy. Wędrow­ni kup­cy zwy­kli zo­sta­wiać drob­ne po­dar­ki przy we­jściu oraz po uda­nym prze­jściu, a pro­ści lu­dzie ucie­ka­li w po­pło­chu, gdy tyl­ko ktoś krzyk­nął: „Wie­dźma!”. Mó­wio­no o nich często, naj­częściej szep­tem, za­wsze spo­gląda­jąc wpierw przez okno w stro­nę naj­bli­ższe­go lasu.

– Tyl­ko głu­piec scho­dzi z wy­dep­ta­nych le­śnych trak­tów, a już tyl­ko kom­plet­ny du­reń bie­rze to za akt od­wa­gi – przy­po­mniał so­bie sło­wa, któ­ry­mi ostrze­gał go po­czci­wy Pad, za­nim opu­ścił ro­dzi­mą wio­skę.

_– Dla­cze­go nic nie wspo­mniał o... hmmm, no wła­śnie? Przed czym, niby przed czym miał mnie ostrzec? Przede mną sa­mym? Głu­pi! Głu­pi, głu­pi ja! –_ po­my­ślał, za­ci­ska­jąc zęby. Był wście­kły. Wście­kły na Ali­cję, na sie­bie, jesz­cze tro­chę na Ali­cję, zno­wu na sie­bie, aż kątem oka do­strze­gł muła. To wy­star­czy­ło. Cały wzbie­ra­jący w nim gniew zna­la­zł ujście. Był jak na­pi­ęty do gra­nic mo­żli­wo­ści łuk, któ­ry cze­ka na od­po­wied­ni cel, by zwol­nić ci­ęci­wę i spe­łnić swo­ją po­win­no­ść. Dun­can po­czuł przy­pływ sił. Zwró­cił się w stro­nę muła, po czym skie­ro­wał się bie­giem w kie­run­ku sta­re­go Aloj­ze­go. Nim zro­bił dwa kro­ki, wy­ko­pyrt­nął się. Po­mi­mo bra­ku świad­ków, po­czuł jesz­cze wi­ęk­sze upo­ko­rze­nie. Łzy same na­pły­nęły mu do oczu, cho­ciaż nie ucho­dził za ma­zga­ja. Pi­ęści za­ci­snęły się moc­no. W od­da­li zo­ba­czył swo­je­go to­wa­rzy­sza, któ­ry jak gdy­by ni­g­dy nic wci­ąż prze­żu­wał ospa­le źdźbła tra­wy. Ten wi­dok w po­łącze­niu z dyn­da­jącą na wie­trze na­go­ścią roz­ju­szył chło­pa­ka. Ze­rwał się na nogi, po­trze­bo­wał kil­ku se­kund by zna­le­źć się twa­rzą w „twarz” z mu­łem.

– Cze­mu nie za­re­ago­wa­łeś?! – za­czął Dun­can, zu­pe­łnie nie­świa­do­my jak dziw­nie wy­gląda pó­łna­gi mężczy­zna, wy­ma­chu­jący ręko­ma w kie­run­ku muła.

– Dla­cze­go nic nie zro­bi­łeś, gdy ona prze­trze­py­wa­ła ci juki? Py­tam cię, dla­cze­go? – po­wtó­rzył zgrzy­ta­jąc zęba­mi.

– Cze­mu się tyl­ko ga­pisz? Do cie­bie mó­wię, do cie­bie, sły­szysz? Ty tępy śmier­dziu­chu! – Aloj­zy mil­czał.

– Mat­ka za­ręcza­ła, że je­steś przy­dat­ny, upa­rła się, że­bym cię za­brał i tak mi się od­wdzi­ęczasz? Gdy­by nie ja, już daw­no by­łbyś ka­wa­łkiem kie­łba­sy. – Wzi­ął głębo­ki wdech.

– KIEŁ-BA-SY! Do­brze sły­szysz? Muły się zja­da. Ro­zu­miesz?! ZJA-DA! Wiesz co? – kon­ty­nu­ował za­cie­kle. – By­łbyś bar­dziej przy­dat­ny jako gów­no. Mó­głby w cie­bie wdep­nąć ja­kiś aglu­ka­ński po­miot albo wy­ró­słby na to­bie kwia­tek, krzak, co­kol­wiek. Wszyst­ko by­ło­by bar­dziej po­ży­tecz­ne od cie­bie! Jak się z tym czu­jesz, że by­łbyś bar­dziej przy­dat­ny w for­mie łaj­na? No jak? Po­wiedz, łaj­da­ku! – Aloj­zy prze­chy­lił gło­wę, jak­by ze zro­zu­mie­niem, na chwi­lę prze­stał żuć. Na­sta­ła chwi­la ci­szy, prze­pla­ta­jącej się z szyb­ki­mi, ryt­micz­ny­mi od­de­cha­mi chłop­ca. Czas zwol­nił. Spoj­rzał w oczy swe­mu panu, po czym roz­le­gł się dźwi­ęk po­tężne­go ośle­go pierd­ni­ęcia.

– Oszzz tyyy... – Dun­can za­mach­nął się, go­tów zdzie­lić zwie­rzę po łbie.

– Zo­staw tego bied­ne­go osła! – za­grzmiał męski głos.

Wy­stra­szo­ne ra­mio­na Dun­ca­na pod­sko­czy­ły, w całe cia­ło na pół se­kun­dy wbi­ło się ty­si­ące ma­łych igie­łek stra­chu. Usta za­ssa­ły gwa­łtow­nie po­wie­trze, usły­szał ci­che „sss”, po czym wy­da­ły z sie­bie ła­ma­nym i zde­cy­do­wa­nie za wy­so­kim gło­sem je­dy­ne, co wpa­dło mu do gło­wy.

– To nie „ło­sioł”. – Cmok­nął, świa­dom prze­języ­cze­nia. – To zna­czy osioł, nie ło­sioł. Tyle że to wła­śnie nie osioł, to muł..., muł to jest – po­pra­wił szyb­ko, plącząc się okrut­nie.

– A kto po­wie­dział, że mó­wi­łem do cie­bie, hę?

Mężczy­zna za­trzy­mał się. Wy­star­czy­ło jed­no spoj­rze­nie spod zmarsz­czo­ne­go czo­ła, aby Dun­can po­czuł się mniej­szy niż był, jesz­cze bar­dziej nagi i kom­plet­nie bez­rad­ny. Ni­g­dy przed­tem nie do­świad­czył ta­kie­go wzro­ku. Za­nim zdążył zna­le­źć ja­kie­kol­wiek sło­wa inne, niż „ale”, któ­rym za­czął zda­nie, stra­cił cały wy­dech na przedłu­że­nie li­ter­ki „e”. Jego „ale­ee” ci­ągnęło się w nie­sko­ńczo­no­ść, pró­bo­wał prze­łk­nąć śli­nę, ale śli­na się sko­ńczy­ła. W gar­dle miał tyl­ko pia­sek. Prze­py­chał go przez su­che gar­dło, wy­ci­ąga­jąc mi­mo­wol­nie bro­dę do przo­du, za ka­żdym ra­zem co­raz moc­niej. Czuł się jak sko­ńczo­ny de­bil, po­wi­nien sku­pić się na sen­sow­nej od­po­wie­dzi, może uciecz­ce, ale zbyt in­ten­syw­nie my­ślał o tym, w jak bez­na­dziej­nej sy­tu­acji się zna­la­zł. Je­dy­ne, co mu się uda­ło, to nie udu­sić się pod­czas wy­mia­ny pły­nów w ustach.

_– Umrę za­raz po tym, jak bo­ha­ter­sko unik­nąłem śmier­ci od wła­snej śli­ny. Nikt nie do­wie się o moim męstwie –_ po­my­ślał roz­cza­ro­wa­ny sobą. – _Za­raz mnie uka­tru­pią! –_ pa­ni­ko­wał. _– Z faj­fu­sem na wierz­chu, ni­czym de­wian­ta. Bo­go­wie wie­dzą, co zro­bią wcze­śniej_. – Za­nim zna­la­zł mądrą od­po­wie­dź albo ja­kąkol­wiek od­po­wie­dź, usły­szał ko­lej­ny głos.

– Daj spo­kój, Ace. Zo­staw chło­pa­ka. Nie jego szu­ka­my.

– Nie mnie? – do­dał nie­po­trzeb­nie, ko­lej­ny raz wy­cho­dząc na dur­nia.

– A po­win­ni­śmy cię szu­kać? – po­dejrz­li­wie, choć dużo ła­god­niej spy­tał Ace, przy­sta­nąw­szy na jed­nej no­dze.

Zna­la­złszy nie­co od­wa­gi, chło­pak od­po­wie­dział.

– Nie, nie! Na­tu­ral­nie, że nie, bo i po co? Nic nie prze­skro­ba­łem, nie mam bo­gactw, wła­ści­wie to... nie mam na­wet spodni... – do­dał po chwi­li na­my­słu.

Spoj­rzał w dół, jak­by chciał po­twier­dzić coś, co po­twier­dze­nia nie wy­ma­ga­ło. Po­ra­nek nie na­le­żał do cie­płych. Chłod­ny wiatr sys­te­ma­tycz­nie sma­gał go po męsko­ści, skur­czo­nej do gra­nic mo­żli­wo­ści. Ni­g­dy nie pa­łał dum­ną za swo­ich roz­mia­rów, ale te­raz wi­dok był ża­ło­sny. Sto­jąc tak w po­zie za­chęca­jącej nie­zna­jo­mych do spo­gląda­nia na jego na­go­ść, na­gle zro­zu­miał, że nie jest mu wstyd. Ba! Było mu już wszyst­ko jed­no.

– Nie wy­gląda gro­źnie, co Ace? – prze­rwał mil­cze­nie ten dru­gi. Nie cze­ka­jąc na od­po­wie­dź, przy­wo­łał Dun­ca­na do sie­bie jed­nym zde­cy­do­wa­nym ru­chem ręki. Ani na chwi­lę nie od­ry­wał od nie­go wzro­ku. Zmie­rza­jąc w kie­run­ku nie­zna­jo­me­go, chło­pak do­pie­ro te­raz spo­strze­gł, że mężczy­źni po­sia­da­ją praw­dzi­wą broń. Sta­lo­wy oręż za­ka­za­ny de­kre­tem sa­me­go Mad­ma­za­ra Gniew­ne­go sta­no­wił wy­po­sa­że­nie je­dy­nie wy­jętych spod pra­wa, bądź tych, któ­rzy go strze­gli.

– _Albo mnie ura­tu­ją, albo za­bi­ją_ – zro­zu­miał Dun­can, zwal­nia­jąc kro­ku.

– Szyb­ciej, prze­cież nie gry­zę! – po­na­glał nie­zna­jo­my. Ubra­ny skrom­nie, nie za­chwy­cał rów­nież po­stu­rą. Bar­dziej szczu­pły niż umi­ęśnio­ny, o wy­so­kim czo­le oraz dłu­gim ja­snym ku­cy­ku wy­ra­źnie pod­kre­śla­jącym za­ko­la, przy­po­mi­nał pro­stacz­ka. O sile jego pre­zen­cji de­cy­do­wał spo­sób po­ru­sza­nia się. Miał w so­bie pe­wien ro­dzaj bier­nej agre­sji, cze­ka­jącej tyl­ko, aby stać się agre­sją ak­tyw­ną. Dun­can mó­głby przy­si­ąc, że czu­je od­dech zła ukry­te­go w cie­niu po­wol­nych, pre­cy­zyj­nych ru­chów mężczy­zny.

– Je­stem Peru Abis. Mów mi Peru. Ten tam to mój to­wa­rzysz Ace – rze­kł spo­koj­nie, gdy chło­pak zbli­żył się na od­le­gło­ść czte­rech stóp.

– Dun­can, Dun­can Da­ries... – za­czął nie­pew­nie. – Czy wy..., chcia­łem spy­tać, czy... Cho­dzi mi o to, czy wy w pew­nym sen­sie....

– Czy chce­my cię za­bić? Ha! – ryk­nął śmie­chem. – Nie, chłop­cze, na­szym za­da­niem jest chro­nie­nie to­bie po­dob­nych przed wszel­ki­mi nie­bez­pie­cze­ństwa­mi z roz­ka­zu sa­me­go Mad­ma­za­ra Gniew­ne­go. Spójrz. – Wy­ci­ągnął miecz z po­chwy i unió­sł go na wy­so­ko­ść gło­wy. Świa­tło za­ta­ńczy­ło na ostrzu, ale nie ude­rzy­ło po oczach, jak­by zga­sło wchło­ni­ęte w oko­li­cy szty­chu. Za­rów­no ręko­je­ść, jak i głow­nia były wy­ko­na­ne skrom­nie, co zu­pe­łnie nie umniej­sza­ło wra­że­nia, ja­kie ro­bił oręż. O roz­dzia­wio­nej gębie zo­rien­to­wał się do­pie­ro po chwi­li. Wi­dok ten naj­wy­ra­źniej spodo­bał się Peru, gdyż do­dał z dumą.

– To Glan­berg, zwa­ny też Bla­skiem. Pierw­szy z mie­czy ru­nicz­nych. – Prze­je­chał de­li­kat­nie, nie­mal czu­le dło­nią po Glan­ber­gu, wpa­tru­jąc się jak za­cza­ro­wa­ny w sło­wa ru­nicz­ne, po czym szyb­kim ru­chem wło­żył Blask z po­wro­tem do po­chwy.

– Czy­li nie je­ste­ście ban­dy­ta­mi? – wy­du­kał Dun­can, a na jego twa­rzy pierw­szy raz dzi­siaj za­go­ści­ła ra­do­ść.

– Je­steś bez­piecz­ny. Co praw­da na­szym ce­lem nie było ra­to­wa­nie mło­dzie­ńca z goła dupą, ale nie od­mó­wi­my po­mo­cy! Do­brze mó­wię, Ace? Ace?! – wy­po­wie­dziaw­szy to, zo­rien­to­wał się, że jego to­wa­rzysz po­grążo­ny do­tych­czas w prze­cze­sy­wa­niu oko­li­cy znik­nął. – Z nim tak za­wsze, nie po­tra­fi ustać w miej­scu – do­dał kręcąc gło­wą. – Jak mó­wi­łem, nic ci nie gro­zi, je­śli...

– Je­śli od­dam wam wszyst­ko, co mam i za­pom­nę, że was wi­dzia­łem, tak? – wsze­dł w sło­wo, cze­go mo­men­tal­nie po­ża­ło­wał.

– Nie, dur­niu, nie masz nic, co mo­gli­by­śmy chcieć, poza tym mó­wi­łem, że dzia­ła­my w imie­niu Gnie­wo­gro­du. Po­mo­że­my ci, je­śli wy­tłu­ma­czysz się z tego, co tu się wła­ści­wie sta­ło. Tyl­ko mów praw­dę, całą praw­dę, ro­zu­miesz? – Jego ton zmie­nił się ze spo­koj­ne­go na jesz­cze bar­dziej spo­koj­ny, ale rów­no­cze­śnie dra­pie­żny. Wzrok wbił w chłop­ca. Po­chy­lił się w jego stro­nę. Był ni­czym zwie­rzę chwi­lę przed ata­kiem, go­to­we do dzia­ła­nia, je­śli tyl­ko uzna to za sto­sow­ne. Wie­dział, że nie żar­tu­je. Za­nim zdążył wy­krztu­sić z sie­bie pierw­sze sło­wo, coś ci­ężkie­go i twar­de­go spa­dło mu na ra­mię, nie­ma­lże gru­cho­cząc ko­ści.

– Tyl­ko nie pró­buj ni­cze­go po­mi­nąć ko­cha­ny – do­dał Ace, po­ja­wia­jąc się zni­kąd. Stał obok. Na zmia­nę kle­pał, ści­skał i ma­so­wał ra­mię mło­dzie­ńca. W jego, zda­wa­ło­by się, przy­ja­ciel­skim ge­ście, przy­ja­ciel­sko­ści było tyle, co mi­ęsa w we­ga­ńskim bi­go­sie. Pod­czas uści­sku po­tężny kciuk je­ździł po ko­ści. Pa­luch zu­pe­łnie nie przej­mo­wał się mi­ęśnia­mi, był ni­czym pług, przed któ­rym ustępo­wa­ły wszyst­kie mi­ęśnie. Jed­no szyb­kie szarp­ni­ęcie – tyle po­trze­bo­wa­łby Ace, by wy­rwać ka­wa­łek mu­sku­łu ra­zem ze skó­rą. Po­mi­mo kiep­skiej sy­tu­acji, Dun­can czuł się le­piej niż jesz­cze 10 mi­nut temu.

_– Nie jest źle_ – po­wta­rzał so­bie w my­ślach. – _Prze­cież nie mam nic do ukry­cia._ Spoj­rzał w dół na wci­ąż skur­czo­ną re­pre­zen­ta­cję swo­jej męsko­ści. – _Zu­pe­łnie nic.._

I za­czął opo­wia­dać. O pro­śbie mat­ki, o skró­ce­niu so­bie dro­gi, o Ali­cji, o wszyst­kim. Mó­wił dużo, sta­rał się uży­wać kwie­ci­stej mowy, po­praw­nie ak­cen­to­wać, a na­wet grać pau­zą w co cie­kaw­szych mo­men­tach. Pla­no­wał po re­ak­cjach nie­zna­jo­mych do­wie­dzieć się o nich jak naj­wi­ęcej. Za­pa­mi­ętać, któ­ra mina zwia­stu­je uśmiech, a któ­ra zło­ść. Po­znać, w jaki spo­sób re­agu­ją i na co. Szyb­ko się uczył, miał zdol­no­ść do za­pa­mi­ęty­wa­nia szcze­gó­łów, więc po­sta­no­wił to wresz­cie wy­ko­rzy­stać! Prze­wi­dy­wał, że zgro­ma­dzo­na w ten spo­sób wie­dza może oka­zać się przy­dat­na. Nie prze­wi­dział jed­nak, jak bar­dzo lubi ga­dać.

Słu­cha­cze co praw­da mo­gli mieć względem nie­go nie­szcze­re in­ten­cje, ale py­ta­nia za­da­wa­li chęt­nie. Nie wcho­dzi­li w sło­wo, nie oce­nia­li, spra­wia­li wra­że­nie za­in­te­re­so­wa­nych, przy­ta­ku­jąc pro­si­li o szcze­gó­ły. Dun­can szyb­ko po­czuł się przy­jem­nie. Zbyt przy­jem­nie, gdyż plan stwo­rze­nia no­ta­tek w gło­wie z owej gło­wy wy­le­ciał. Do­pie­ro gdy sko­ńczył opo­wia­dać, zo­rien­to­wał się, że ma na so­bie spodnie. Nie po­tra­fił so­bie przy­po­mnieć, kie­dy je za­ło­żył. Cze­kał. Cze­kał na opi­nie, może na de­cy­zję, może na wy­rok? Nie wie­dział.

– Co my­ślisz, Ace? – spy­tał Peru, przy­sia­dłszy so­bie na po­ka­źnym ka­mie­niu.

– Cie­kaw je­stem, co mło­dy pla­nu­je. Bez tej no, ten tego go­łej dupy, to i na mądrzej­sze­go wy­gląda – przyj­rzał się po­now­nie Dun­ca­no­wi z góry na dół, tak jak­by go ni­g­dy wcze­śniej na oczy nie wi­dział.

– Może nie na mądrzej­sze­go, ale na ty­ćkę spryt­niej­sze­go – po­pra­wił Peru i po wi­do­wi­sko­wym strze­le­niu się po ko­la­nie do­dał:

– No, no! Prze­sze­dłeś przez grzy­bo­wy las! Trze­ba przy­znać: szczęścia to ci nie bra­ku­je! – za­milk­nął na mo­ment, pa­trząc w dal, po czym nie­spo­dzie­wa­nie huk­nął gło­śnym ba­sem pro­sto w twarz Dun­ca­na.

– Za pan­ną chy­ba nie za­mie­rzasz się uga­niać, co?

– Wła­ści­wie chcia­łem pro­sić was o...

Peru ryk­nął dud­ni­ącym śmie­chem.

– Ha! Wie­dzia­łem! Słu­chaj no! Je­że­li dziew­ka będzie chcia­ła re­pe­tę, to cię sama znaj­dzie, a jak nie będzie chcia­ła, to ty jej nie znaj­dziesz. Szko­da tru­du, szko­da cza­su, do­brze ga­dam? – zwró­cił się do swo­je­go dru­ha.

– Ra­cja! – po­twier­dził pew­nie Ace.

– Ro­bo­ta cze­ka – stwier­dził, od­wró­cił się i od­sze­dł. Ce­cho­wał się po­tężną po­stu­rą. Jego sze­ro­kie ple­cy poza du­żym to­po­rem dźwi­ga­ły sys­tem pa­sków, kla­mer oraz za­pi­ęć od­po­wie­dzial­nych za nie­ko­ńczącą się licz­bę do­dat­ko­wych kie­sze­ni, na­rzędzi oraz taj­nych skry­tek. Na­wet do ma­syw­nych bu­tów, ko­ńczących się da­le­ko za kost­ka­mi, przy­mo­co­wa­ne zo­sta­ły ja­kieś dziw­ne małe ha­czy­ki. Po­mi­mo tak wie­lu ele­men­tów skła­da­jących się na strój, Ace po­ru­szał się swo­bod­nie, nie­wzru­szo­ny do­dat­ko­wym ci­ęża­rem. Ka­bu­ry na noże opla­ta­jące sze­ro­ką pie­rś, gru­ba­śny pas, praw­do­po­dob­nie mo­gący słu­żyć dzie­ciom za hu­śtaw­kę, czy podłu­żna tor­ba za­my­ka­na na sznu­rek obok to­po­ra, wszyst­ko to przy­le­ga­ło ide­al­nie do cia­ła osi­łka. Nie dyn­da­ło pod­czas ru­chu, nie wy­da­wa­ło dźwi­ęków. Po­ru­sza­ło się wspól­nie, w har­mo­nii z Acem. Dun­can był pod wra­że­niem. Pa­trzył z po­dzi­wem na zni­ka­jącą wśród drzew po­tężną syl­wet­kę ko­lo­sa.

Na­sta­ła chwi­la ci­szy. Peru mil­czał. Uznaw­szy to za znak do pod­jęcia ini­cja­ty­wy, Dun­can za­czął na okręt­kę.

– Czy on tak za­wsze ko­ńczy roz­mo­wę w jej środ­ku?

– Taki już jest, nie usie­dzi w miej­scu, ci­ągle pra­ca, obo­wi­ąz­ki i pra­ca. Z na­szej dwój­ki on robi za trzech – stwier­dził ze szcze­rą skrom­no­ścią. Si­ęgnął do kie­sze­ni i wy­ci­ągnął spo­ry bu­kłak. Za­nim jed­nak zde­cy­do­wał się na pierw­szy łyk, ro­zej­rzał się wo­kół, po czym scho­wał go z po­wro­tem. W jego rękach zaś po­ja­wił się znacz­nie mniej­szy po­jem­nik. Tym ra­zem bez wa­ha­nia Peru otwo­rzył ma­nier­kę i łyk­nął, wy­rzu­ca­jąc rap­tow­nie gło­wę w tył. Od­sło­ni­ęta grdy­ka prze­bie­gła aż sie­dem razy po szyi. Naj­wi­docz­niej mia­ła w tym spo­rą wpra­wę, gdyż tem­pa i ryt­mu mó­głby jej po­zaz­dro­ścić nie­je­den od­dział pie­cho­ty.

– Uuu – ra­zem ze świ­stem wy­dy­cha­ne­go po­wie­trza roz­le­gło się zna­ne na ca­łym świe­cie przy­wi­ta­nie or­ga­ni­zmu z pierw­szą daw­ką al­ko­ho­lu. W tym sa­mym cza­sie Dun­ca­na po no­sie ude­rzył słod­ki za­pach mi­ra­be­lek. Nim zdążył zde­cy­do­wać, czy ucho­dzi mu spy­tać o jed­no­ra­zo­wą de­gu­sta­cję, ma­nier­ka bez sło­wa ko­men­ta­rza zna­la­zła się w jego dło­niach. Prze­ta­rł dło­nią jej obśli­nio­ny ko­niec i bez za­sta­no­wie­nia sko­rzy­stał z oka­za­nej mu szczo­dro­ści. Tru­nek za­czy­nał się nie­po­zor­nie, de­li­kat­ną nut­ką sło­dy­czy za­wie­szo­ną na języ­ku. Po chwi­li do­łączy­ły do niej ko­lej­ne. Z po­zo­ru nie­pa­su­jące do sie­bie prze­ró­żne od­cie­nie mi­ra­bel­ko­wa­to­ści szu­ka­ły się chwi­lę w ustach, gro­żąc ka­ko­fo­nicz­ną ka­ta­stro­fą, by na­gle od­na­le­źć się w nie­sa­mo­wi­tym słod­ko-kwa­śnym ta­ńcu. Ta­niec wy­pe­łniał usta, cza­ro­wał har­mo­nią, obie­cy­wał nie­zna­ne, po czym po­wo­li wy­ga­sał, prze­ka­zu­jąc swój ogni­sty tem­pe­ra­ment fali cie­pła roz­le­wa­jącej się swo­bod­nie po ca­łym cie­le. Dun­can ni­g­dy wcze­śniej nie pił cze­goś tak pysz­ne­go. Na jego do­tych­cza­so­we do­świad­cze­nia skła­da­ły się głów­nie do­bre, bo ta­nie wina. Pra­gnął wy­ra­zić po­dziw, jed­no­cze­śnie nie wy­cho­dząc na la­ika. Na­le­ża­ło po­dzi­ęko­wać, ale się nie pod­li­zy­wać. Wy­ko­rzy­stać te­mat do wy­ka­za­nia się elo­kwen­cją, tak­tem oraz hu­mo­rem. Na­stęp­nie wci­ągnąć Peru w swo­bod­ną z po­zo­ru dys­ku­sję. Umie­jęt­nie po­pro­wa­dzo­na po­win­na prze­ko­nać Peru do po­mo­cy w po­szu­ki­wa­niu Ali­cji. W my­ślach był już na eta­pie wspól­ne­go pod­ró­żo­wa­nia z no­wy­mi zna­jo­my­mi. – _Kto wie, może je­śli się wy­ka­żę, po­le­cą mnie Mad­ma­za­ro­wi?_ – fan­ta­zjo­wał. Stwo­rzo­ne z ma­rzeń sce­na­riu­sze przy­pra­wia­ły go o gęsią skór­kę. Nie mógł się do­cze­kać przy­gód u boku dwóch przy­bocz­nych sa­me­go Mad­ma­za­ra Gniew­ne­go. Po­zo­sta­ło je­dy­nie z gra­cją po­pro­wa­dzić dia­log. Wino po­mo­gło, roz­ja­śni­ło umy­sł. Ze­brał po­je­dyn­cze my­śli. Usys­te­ma­ty­zo­wał je. Stwo­rzył mapę roz­mo­wy. Od mi­łej gad­ki o ni­czym w wio­sce Kogo To Ob­cho­dzi, przez mia­stecz­ko ar­gu­men­tów przej­dzie do in­te­re­sów w sto­li­cy o wdzi­ęcz­nej na­zwie Suk­ces. Go­to­wy na pod­róż, do­pin­go­wał się.

– _Ła­twi­zna, je­dzie­my!_ Zmru­żył oczy, od­chrząk­nął, wzi­ął głębo­ki wdech, ob­ni­żył głos i po­czuł siłę na­lew­ki.

– Ale do­bre... – wy­pa­lił, na­stęp­nie za­mil­kł. Ogar­nęła go nie­moc. Po­tem zło­ść. W gło­wie, choć to nie­mo­żli­we, roz­bły­snęła ciem­na pust­ka. Je­dy­ne, o czym po­tra­fił my­śleć, to po­przecz­na bli­zna szpe­cąca szy­ję Peru. Za­uwa­żył ją wcze­śniej, lecz do­pie­ro te­raz wy­ło­ni­ła się z podświa­do­mo­ści i za­częła wa­lić do wrót wy­obra­źni. Nie po­tra­fił jej prze­pędzić. Prze­jęła kon­tro­lę nad zmy­sła­mi. Bli­zna opu­ści­ła jego umy­sł, przy­bra­ła po­stać węża i, wi­jąc się do góry, pra­gnęła ople­ść szy­ję Peru oraz za­pew­ne go po­wie­sić. Znał jej za­mia­ry, ale nie in­ter­we­nio­wał. Po­cze­kał, aż wy­ko­na­ła wy­rok, aż siną dy­go­czącą twarz opu­ści­ły reszt­ki ży­cia. Lu­bił swo­ją wy­obra­źnię, ale nie lu­bił, gdy przej­mo­wa­ła kon­tro­lę. Był wte­dy ska­za­ny na prze­dziw­ne sce­ny, któ­rych nie po­tra­fił prze­rwać. Do­kład­nie tak, jak­by fan­ta­zja re­kla­mo­wa­ła swo­je umie­jęt­no­ści. By zy­skać na cza­sie, po­now­nie ura­czył się wi­nem. Nie spie­szył się, dał so­bie chwi­lę cza­su. Prze­sad­nie, nie­ma­lże te­atral­nie wy­pu­ścił po­wie­trze po dłu­gim hau­ście.

– Wspo­mi­na­łem już, że bar­dzo do­bre? – po­sta­no­wił za­cząć żar­tem. Peru od­po­wie­dział, przy­ta­ku­jąc po­wści­ągli­wie gło­wą. Nie zra­żał się; tym ra­zem do­sko­na­le pa­mi­ętał, co chciał po­wie­dzieć. Ko­lej­ny raz na­brał po­wie­trza.

– Je­steś na to zbyt by­stry, chłop­cze. – rze­kł spo­koj­nie mężczy­zna, ubie­ga­jąc go.

– Na co? – zdzi­wił się.

– Cho­cia­żby na prze­ko­ny­wa­nie mnie do szu­ka­nia mło­dej wie­dźmy. – Uśmiech­nął się.

– Ona nie jest żad­ną wie­dźmą! Tyl­ko stra­żnicz­ką – od­po­wie­dział ze zło­ścią.

– Mało tego! Je­steś zbyt by­stry, żeby pró­bo­wać od­na­le­źć ją sa­me­mu – kon­ty­nu­ował, igno­ru­jąc obu­rze­nie.

– Ali­cja nie może być da­le­ko! Z wa­szy­mi umie­jęt­no­ścia­mi, gdy­by­śmy tyl­ko szyb­ko wy­ru­szy­li...

– ...ale nie wy­ru­szy­my – sta­now­czo prze­rwał. – Ty też nie wy­ru­szysz. Nie wiesz, jak się tro­pi, nie masz sprzętu ani pro­wian­tu. Ha! Przed chwi­lą nie mia­łeś cho­ćby spodni. Rusz gło­wą, tym ra­zem tą na gó­rze. Ona cię wy­ko­rzy­sta­ła.

– _Wy­ko­rzy­sta­ła? Wy­ko­rzy­sta­ła? Wy­ko­rzy­sta­ła? –_ pa­skud­ne echo, od­bi­ja­ło się po ca­łej gło­wie jak sza­lo­ne, z ka­żdym od­bi­ciem dud­ni­ąc moc­niej i wy­ra­źniej.

– Może to tyl­ko tak wy­gląda, może ktoś ją po­rwał? Mu­si­my jej po­móc! Co z wa­szy­mi obo­wi­ąz­ka­mi?! – nie da­wał za wy­gra­ną.

– Nie­wie­le wia­do­mo o stra­żnicz­kach dróg. Zwy­kle zja­wia­ją się, by ob­wie­ścić wolę na­tu­ry, w pew­nym sen­sie są jej częścią. Ro­zej­rzyj się! – roz­ło­żył ręce, wska­zu­jąc oto­cze­nie.

– Ali­cja jest u sie­bie, to jej świat. My­ślisz, że mo­gło spo­tkać ją coś złe­go we wła­snym domu? Co wi­ęcej, w kwe­stii po­szu­ki­wań ufam Ace’owi. Sko­ro uwa­ża, że na­le­ży od­pu­ścić szu­ka­nie wie­dźmy po la­sach, to wiesz, co zro­bię? Od­pusz­czę so­bie szu­ka­nie wie­dźmy po la­sach! Cho­ćby­śmy chcie­li, nie uda nam się. – Spoj­rzał mu w oczy, kła­dąc po­jed­naw­czo rękę na ra­mie­niu.

– Wy­ko­rzy­sta­ła cię, praw­da. Ale ty chy­ba też tro­chę so­bie po­uży­wa­łeś, co? – kon­ty­nu­ował, nie po­zwa­la­jąc mu do­jść do gło­su.

– Ace! – za­wo­łał.

– Cze­go? – z od­da­li za­dud­nił zna­ny bas.

– Ilu znasz ta­kich, co wy­dup­czy­li wie­dźmę?

– Ona nie jest wie­dźmą... – za­pro­te­sto­wał, tym ra­zem znacz­nie ci­szej, pod no­sem i jak­by do sie­bie.

– Nie znam.

– Sły­sza­łeś? – po­wie­dział Peru za­do­wo­lo­ny. – Ja też nie znam ni­ko­go, a tro­chę już cho­dzę po świe­cie. Zo­sta­łeś wy­dy­ma­ny, ale nie po­zo­sta­łeś jej dłu­żny w kwe­stii dy­ma­nia, mam ra­cję? – mru­gnął.

Dun­can nie od­po­wie­dział, jed­nak zdra­dził go po­kry­wa­jący całą twarz ru­mie­niec. Ku jego zdzi­wie­niu, miłe wspo­mnie­nie nocy z Ali­cją wy­ma­lo­wa­ło mu tuż pod no­sem wstręt­ny uśmie­szek. Świa­do­my sy­tu­acji, w któ­rej żad­ne sło­wa nie zo­sta­ły­by po­trak­to­wa­ne po­wa­żnie, pod­dał się. Ko­lej­ny raz po­ko­na­ny przez seks, i to przez taki, co to miał już miej­sce. Zwy­kle prze­gry­wał z obiet­ni­cą sek­su, cho­ćby i do­mnie­ma­ną.

– Ż_ało­sny, je­stem ża­ło­sny. – W_idząc zre­zy­gno­wa­ną fa­cja­tę z przy­kle­jo­nym ob­le­śnym uśmiesz­kiem, Peru kon­ty­nu­ował.

– Nooo pro­szę! Tak jak my­śla­łem. – Po­kle­pał go po ple­cach w ge­ście gra­tu­la­cji. Dun­can po­wo­li od­zy­ski­wał hu­mor.

– Jak to mó­wią? Ci­cha woda brze­gi rwie! Już nie bądź taki skrom­ny. Za by­stry je­steś, żeby trak­to­wać ten epi­zod jako po­ra­żkę. To było zwy­ci­ęstwo. Wzbo­ga­ci­łeś się o nie­co­dzien­ne wspo­mnie­nie. Za­pa­mi­ętaj so­bie: to, co w du­szy, nikt nie ru­szy! Gdy opo­wiem o to­bie, wszy­scy będą ci za­zdro­ścić! – Chło­pak wy­ra­źnie się roz­pro­mie­nił.

– _Ma ra­cję, on na­praw­dę ma ra­cję._

Mężczy­zna naj­wy­ra­źniej prze­czy­tał my­śli Dun­ca­na, po­nie­waż do­dał.

– To jak było jej na imię? Ali­cja?

– Tak się przed­sta­wi­ła..., ale mo­gła kła­mać, w ko­ńcu była... wie­dźmą – rze­kł z go­ry­czą i po­czuł wiel­ką ulgę.

– Zbie­raj­my się – oznaj­mił.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: