Jeszcze będzie przepięknie - Sabina Czupryńska - ebook + książka

Jeszcze będzie przepięknie ebook

Sabina Czupryńska

3,6

Opis

Opowieść o miłości, której końca z pozoru nic nie zapowiadało, o związku, któremu z pozoru nic nie zagrażało, o życiu, które z pozoru było lekkie, łatwe i przyjemne, ale koniec się zbliżał. I nadszedł. I wtedy dopiero się zaczęło…

Jaśmina ma 39 lat i rozstała się z mężem. Została sama, jak setki kobiet każdego dnia, i musiała sobie z tym poradzić.

Czasem ironicznie, czasem bardzo serio o przeżyciach po rozstaniu, o rozpaczy, załamaniu, smutku i żalu, ale przede wszystkim o podnoszeniu się, odzyskiwaniu siebie, o radości i rozpoczynaniu od nowa.

Sabina Czupryńska – pisarka, kostiumografka. Autorka powieści "Kobiety z domu Soni", "Ta druga słodka i ostra", "Zawirowanie" oraz zbioru opowiadań "Dziesięciu, którzy…". Pracuje w teatrze, pisze w domu, albo odwrotnie. Lubi sukienki, kino i jazz, ale przede wszystkim obserwować ludzi.

PYTANIA DO SABINY CZUPRYŃSKIEJ

  • ulubiona zbitka słowna: cząstki elementarne, podstawowa jednostka emocjonalna:)
  • ulubiony spójnik: oraz (wg mojej koleżanki z Paryża nikt już dzisiaj tak nie mówi)
  • ulubione zdanie z książki: "Zdobądźmy się na odrobinę szaleństwa i napijmy się szampana przed śniadaniem"
  • zdanie z książki, z którym się zgadzam: "Rodzimy się w bólu, żyjemy bez sensu i umieramy w męczarniach" :)
  • pisarz, z którym kradłabym konie: Jerzy Pilch
  • z którym poszłabym na kolację : gdyby nie fakt, że z przejęcia nic bym nie przełkneła, a w takim wypadku szkoda stolika i pieniędzy - też Jerzy Pilch
  • ulubiony kolor w tytule książki: Stalowe - magnolie
  • literacka potrawa, której nigdy nie jadłam, a której bardzo bym chciała spróbować: smażone zielone pomidory
  • postać literacka, którą kochałam w dzieciństwie :Tomek Wilmowski (podróżnik i bohater, ha!)
  • pierwsza "książka", którą napisałam: oczywiście o miłości, to był ciąg dalszy historii z teledysku Elton Johna do piosenki "Sacrifice", miałam 12 lat;)
  • którego ze swoich bohaterów lubię najbardziej: Milę i Grega z "Zawirowania"
  • którego bym się bała, gdybym spotkała go w rzeczywistości: nie bałabym się, ale analizowała z niezdrową fascynacją Julię z "Kobiet z domu Soni", Krystynę z "Ta druga, słodka i ostra" i Marcina z "Jeszcze będzie przepięknie", bo to postaci nie złe, ale głęboko smutne
  • dlaczego "Jeszcze będzie przepięknie": bo wszystko można przerobić, nawet jeśli jest większe od nas
  • gdyby powstał film na podstawie mojej ostatniej książki chciałabym, żeby: Jaśminę zagrała Magdalena Cielecka, a w epizodzie wystąpił Radzimir Dębski;)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 261

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (30 ocen)
9
8
7
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wiktor10

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonałe studium przejścia przez rozstanie, świetny język z przewrotnymi puentami. I nadzieja na koniec.
00

Popularność




 

Copyright © Sabina Czupryńska, 2018

Projekt okładki

Agata Wawryniuk

Zdjęcie na okładce

© Steve Prezant/Indigo Images

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Joanna Habiera

Korekta

Katarzyna Kusojć

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8123-916-5

Warszawa 2018

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

 

Bang bang, he shot me down

Bang bang, I hit the ground

Bang bang, that the awful sound

Bang bang, my baby shot me down1

1 Bang Bang, zastrzelił mnie

Bang Bang, upadałam na ziemię

Bang Bang, cóż za okropny dźwięk

Bang Bang, mój ukochany mnie zastrzelił.

 

Z wyjątkiem Kate Winslet, Małgorzaty Kożuchowskiej, Russella Crowe’a, Radzimira Dębskiego, Meryl Streep, Marii Czubaszek, taksówkarza i pani sprzedającej golonkę, wszystkie postaci w tej książce są fikcyjne.

Autorka zaznacza również, że niniejsza opowieść nie jest autobiografią, choć wiele z opisanych tutaj historii inspirowanych jest prawdziwymi zdarzeniami.

Podczas pisania nie ucierpiało żadne zwierzę ani rowerzysta.

 

 

Były Mężczyzna Mojego Życia zabił mnie latem przestępnego roku. Było wtedy bardzo gorąco. Akurat odniosłam sukces i miałam na sobie czerwoną sukienkę. Sukces nie wynagradza straty. Sprawca pozostaje na wolności. Prawdopodobnie nie działał sam, a zbrodnię planował z wyprzedzeniem. Ciała nie znaleziono. Moja rodzina wciąż obciąża go odpowiedzialnością za tę tragedię, ale nie domaga się już sprawiedliwości. W miłości nie ma sprawiedliwości. Bywa za to bang bang.

 

Myślałam, że umrę.

To koniec. Wszystkiego. Nie ma już świata i nie ma już ciebie.

Masz wrażenie, że otacza cię pustka. Zostałaś sama. Inni są po drugiej stronie. Bardzo daleko. Ostatecznie jednak to i tak nie ma znaczenia, bo zaraz umrzesz. Umrzesz i wszystko będzie dobrze.

Miłe złego początki

Kilka lat temu rozstałam się z mężem. Myślałam wtedy, że to rozstanie z Miłością Mojego Życia. Dziś, kiedy siadam do opowiedzenia tej historii, czuję silną potrzebę dopisania tu jednego słowa – byłą. Byłą Miłością Mojego Życia. „Dziś”, czyli wtedy, gdy nie ma już „kiedyś”. Doczytaj tę historię do końca, bowiem „po” jest zawsze lżejsze, łatwiejsze i jaśniejsze niż „przed” oraz „w trakcie”.

„Po” musi przyjść. Zaufaj „po”.

Oczywiście, to wszystko trwa bardzo długo. Za długo. Zawsze za długo. Mówi się: w końcu wszystko będzie dobrze. Jeśli nie jest dobrze, znaczy, że to jeszcze nie jest koniec. I jeszcze jedno: ten koniec zawsze przychodzi. W końcu. To koniec końców. Jeśli wcześniej nie pęknie ci serce albo nie umrzesz na wiele innych dostępnych sposobów, doczekasz tego końca. Obiecuję.

Bez względu na to, jak zaplanujesz dalej swoje życie, pamiętaj, że mimo nieprzyjemnych doświadczeń, dla higieny emocjonalnej, mimo wszystko warto mieć poczucie, że się kogoś kochało. Bo to rozkoszny stan. Zwłaszcza jeśli z wzajemnością. Kochałam. I on też. Tak mówił. Był taki czas, że miałam przeczucie graniczące z pewnością, że kłamał, ale mógł to być z mojej strony wynik nieprzerobionej złości, zaniedbanej terapii albo zespołu napięcia przedmiesiączkowego. Dziś myślę, że może wcale nie kłamał, tylko przestał. Można przestać. Kiedyś się przestaje. Przestaje się robić w majtki, ssać kciuka, chodzić do szkoły, nosić mini (choć wcale nie chce się przestać), jeść słodycze (choć bardzo nie chce się przestać), kupować książki, wierzyć kandydatom na prezydenta, wbiegać z lekkością po schodach i kochać. Kochać też się przestaje. Czasem, bo nie zawsze. Na szczęście.

Rozstałam.

Roz-stać to jakby stać obok siebie i nagle pójść w przeciwne strony, roz-łączyć się, czyli przestać się łączyć. Tyle w kwestii etymologii, a w kwestii na życie to oznacza, że on:

się wyprowadził

odszedł

zostawił mnie

w takiej kolejności o tym mówiłam. Tak, to były etapy przyswajania najokrutniejszej prawdy. Najpierw wydawało mi się, że on po prostu się wyprowadził. Takie myślenie łagodzi ból, bo wyprowadzić się to nie to samo, co odejść. Ludzie ciągle to robią. Wyprowadzają się, przeprowadzają, wprowadzają. Ma to związek ze zmianą przestrzeni, rzadziej, a przynajmniej nie od razu bezpośrednio z drugą osobą. Łatwiej jest właśnie w ten sposób o tym myśleć.

Później, ku swojemu zaskoczeniu, skonstatowałam, że mój mąż odszedł. No, po prostu odszedł. Dziwne, ale możliwe. Ludzie ciągle to robią. Wchodzą, wychodzą, przechodzą, odchodzą. Codziennie. Ma to związek z przemieszczaniem się z miejsca na miejsce, ale nie od razu bezpośrednio z odchodzeniem od drugiej osoby, często do kolejnej osoby. A jednak taka wersja też jest możliwa, tyle że kiedy się myśli o tym w kontekście „chodzenia”, łatwiej znieść opuszczenie.

Ostatecznie zrozumiałam, że mój mąż mnie zostawił. Mocne słowa. Ale – wbrew sprzeciwowi pulsującemu w całym ciele i umyśle – prawdziwe. Ludzie ciągle to robią. Ale przecież nie on, przecież nie mi, przecież nie mnie, przecież nie ja, przecież nie…! A jednak tak.

Kiedy doszłam do momentu, w którym zaczęłam otwarcie mówić: zostawił mnie, mogłam również otwarcie płakać nad sobą, użalać się, oczekiwać współczucia, być wściekła i żądać sprawiedliwości, która miała nigdy nie nadejść. To wiązało się z coming outem: Uwaga, świecie i wy wszyscy, których to nie obchodzi: zostałam zostawioną kobietą.

Tak to brzmi. Jeśli starczy ci odwagi, wykup sobie na mieście bilbordy z tym hasłem. Jeśli ci nie starczy, nie martw się, zaoszczędzisz pieniądze. Ważne, że przyznasz to przed sobą. Będziesz wymiotować i chudnąć. Albo na odwrót.

Powiem to, bo większość o tym milczy: to jest bardzo wstydliwy stan.

W zerówce zapomniałam przynieść pieniądze na wycieczkę i autokar odjechał, zostawiając mnie samą pod szkołą, wstydziłam się, ale nie aż tak.

W siódmej klasie nie umiałam serwować na lekcji siatkówki i wuefista powiedział, że jestem do niczego, wstydziłam się, ale nie aż tak.

W liceum, kiedy szłam do tablicy rozwiązać zadanie z matematyki, zahaczyłam o ławkę i rozerwałam spodnie na pupie, wstydziłam się, ale nie aż tak.

Na studniówce chłopak, którego zaprosiłam, powiedział „wziąść” zamiast „wziąć” i tańczył ze mną, jakby miał skręcone obie kostki u nóg, każdą w inną stronę, wstydziłam się, ale nie aż tak.

Na egzaminie na prawo jazdy przejechałam na znaku stopu, na studiach przyszłam pijana na zajęcia z historii mody, w pierwszej pracy pomyliłam dyrektora z portierem, na pierwszym proszonym obiedzie u przyszłych teściów powiedziałam, że nie jem mięsa. Za każdym razem się potem wstydziłam, ale za każdym razem nie aż tak.

Całe dzieciństwo przygotowuje nas do życia we wstydzie. Wciąż jesteśmy zawstydzani: a któż taką kupę zrobił, no zobacz, jak Jasio ładnie je, no popatrz, cała się umazałaś, a cóż to jest na tym rysunku – kto to widział różowe drzewo, nie wiesz, gdzie leży Australia, nie wstyd ci? Itp., itd. Niby można się przyzwyczaić, ale dyskomfort pozostaje.

Wstydliwy stan, który towarzyszy byciu porzuconą, wiąże się z czymś jeszcze. Mianowicie z poczuciem, że jest się gorszą od innych kobiet albo całkowicie wyzutą z kobiecości. Wiadomo, jak żona na schwał, chłop nie będzie szukał gdzie indziej, głosi starożytna mądrość miast i wsi, niepoparta naukowymi przykładami. Nieprawdziwa, ale silnie zakorzeniona w świadomości. Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą, a co dopiero starożytna mądrość.

Czujesz więc, że nie sprostałaś. Że wszystko robiłaś źle, jesteś beznadziejna i nagle wszyscy to zobaczą, bo zostałaś porzuconą kobietą. To jest naprawdę wstydliwy stan. Wystarczająco, by popaść w apopleksję, anoreksję, alkoholizm, coś tam jeszcze na „a” i nie wychodzić z domu. Ale kiedy już dokonasz coming outu, jest szansa, że część obserwatorów zacznie ci współczuć. Mnie współczuli, choć w tamtym czasie miałam poczucie, że niewystarczająco. Zaczyna jednak się tworzyć wkoło ciebie pewna grupa wsparcia, która na ten moment nieco niweluje poczucie osamotnienia. To bardzo cenne. Jak mówi Carrie Bradshaw2: „Nieważne, kto ci złamie serce ani jak długo będziesz się kurować, bez przyjaciółek nie dasz rady”. Carrie Bradshaw nie istnieje, ale ma rację. Oto paradoks.

Kilka lat bycia porzuconą kobietą. To mało i dużo. Można wyhodować agrest, ale drzewko bonsai już nie. Każdy potrzebuje tyle czasu, ile potrzebuje – uwaga, mądrość Pałlo Koelo.

W tym czasie dużo się dzieje. Albo nic. Wiele zależy od ciebie. Ja namawiam, żeby się działo, bo inaczej czas płynie wolniej. Wtedy co prawda wolniej się starzejemy, ale za to skuteczniej. Zbieranie doświadczeń czyni nas dojrzałymi i odmładza. Kolejny paradoks. Polecam. Jaśmina Walczak z domu Mikołajska. Właściwie to już tylko Mikołajska.

W mojej orbicie znalazło się wtedy wiele osób, kilka zwierząt i tłum pojazdów mechanicznych. Niektóre z tych osób to mężczyźni. Niektóre kobiety. Więcej miejsca zajmują mężczyźni, bo zdarza się, że stają się oni jednym ze sposobów radzenia sobie z samotnością. Często barwnym, czasem niebezpiecznym, a w istocie po prostu jednym z wielu. Nie wiem, czy lepszym od kościoła, egzotycznych wycieczek, kursów gotowania, adoptowania psa, tatuowania łydek, czy obozu jogi w Bieszczadach. Nie wiem. Nie wartościuję. Każdemu według potrzeb, jak mówili marksiści.

Z tego miejsca serdecznie wszystkich pozdrawiam i dziękuję za poświęcony mi czas. Udział wzięli:

•  Mateusz, 30 lat, grafik, łysy, z brodą, niebieskie oczy, w okularach, przedwcześnie żonaty ojciec czternastoletniej córki. Dzwonił zawsze dwa razy dziennie. Pewnego wieczoru przysłał mi Blue Eyes Eltona Johna. Wiedziałam, że przepadł. Za pierwsze pieniądze, które zarobił na zleceniu ode mnie, kupił dziecku puchową kurtkę na zimę. Ironia z pozytywistycznej lektury. Zrozumiałam, że mężczyzna z żoną i z dzieckiem nie oznacza mężczyzny dojrzałego.

•  Piotr, 37 lat, lekarz kardiolog, amator kitesurfingu i świńskich zdjęć. Przystojny, choć nie mój typ. Uroda żurnalowa, głos przepitej handlarki burakami. Dzwonił z dyżuru po kilka razy w nocy. Poprosiłam, żeby się odczepił, bo mówił tak niewyraźnie, że konwersacja z nim była udręką. Zrozumiałam, że mężczyzna wykonujący prestiżowy zawód nie oznacza mężczyzny mądrego.

•  Grzegorz, 40 lat, instruktor jogi, łysy, oczy błękitne, seryjny samobójca, amator adidasów firmy Nike i cytatów z Tołstoja. Powiedział, że kocha po kilku dniach znajomości. Tu przestrzegam. W takich wypadkach to nie miłość, tylko desperacja. Zrozumiałam, że mężczyzna deklarujący miłość nie oznacza mężczyzny, który kocha.

•  Michał, 36 lat, dyrektor IP, łysy, z brodą, błękitne oczy, amator joggingu, notorycznie w terapii, milczący, miał silny, zbyt silny uścisk. Powiedział: „jesteś atrakcyjna” – brrrr... Przestałam odbierać telefony. Zrozumiałam, że mężczyzna po terapii nie oznacza mężczyzny stabilnego emocjonalnie.

•  Sebastian, 46 lat, prezes znanego klubu sportowego, łysy, bez brody, oczy niebieskie, ale wąskie, spojrzenie przenikliwe, amator podróży, atletyczna, acz dyskretna budowa ciała, miał gest, bogaty i niecierpliwy. Dzwonił prawie ciągle, ponieważ odbierałam tylko co czwarty telefon, stwierdził „to chyba nie ty”. Miał rację. Zrozumiałam, że mężczyzna o wysokiej pozycji i zarobkach nie oznacza mężczyzny odpowiedzialnego.

•  Rafał, 44 lata, sprzedawca w sklepie rowerowym, były kolarz, brunet, oczy brązowe, cichy, spokojny ojciec niepełnosprawnego syna. W trakcie rozwodu. Normalny. Wytrwały. Nudny. Tak niewyraźnie wpisał się w mój życiorys, że nie pamiętam, co się z nim stało. Zrozumiałam, że mężczyzna spokojny nie oznacza mężczyzny męskiego.

•  Paweł, 39 lat, malarz i kierowca TIR-a (sic!), alkoholik, żonaty, ojciec dwójki pięknych dzieci, brodaty, jasne włosy, siwiejący, błękitne oczy. Prawie ideał... gdyby nie wszystko, co powyżej. Nie uprawiał sportu. Jesteśmy znajomymi. Świetny rozmówca, więc od czasu do czasu na ławce w okolicznym parku gawędzimy o sztuce. Apeluje: kochajcie pijaków, dziewczęta! Zrozumiałam, że ideał nie istnieje.

•  Tomek, 40 lat, właściciel firmy sprzątającej, brunet, z brodą, amator zdrowego żywienia, jazdy na rowerze, tanga i warsztatów samorozwojowych. Chciał napisać książkę. Dzwonił kilka razy dziennie, potem się zakochał. Nie we mnie, rzecz jasna. W sumie dobrze. Zrozumiałam, że mężczyzna ustabilizowany nie oznacza mężczyzny interesującego.

•  Leszek, 40 lat, pracownik ochrony, brunet, oczy brązowe, broda, hollywoodzki uśmiech, farbowany intelektualista, rozwiedziony, dwójka dzieci, amator siłowni i jazdy na rowerze, romantyk do potęgi. Dzwonił nieustająco. Doprawdy nie mam pojęcia, o czym rozmawialiśmy. Chyba głównie on mówił. Ja przemówiłam tylko raz: to nie ma sensu. Zrozumiałam, że mężczyzna, który sprawia znakomite pierwsze wrażenie, nie oznacza mężczyzny znakomitego.

•  Aleks, 38 lat, patolog sądowy, blondyn, oczy jak suchy lód, wysmakowany gust, amator fitnessu, jogi, joggingu, jazdy na rowerze, skakania na skakance, starych samochodów i własnego ciała, a wraz z nim nagich zdjęć. Swoich. Dzwonił rzadko. Z uprzejmym uśmiechem i zawodowym uściskiem dłoni powiedzieliśmy sobie „dziękuję” i poszliśmy każde w swoją stronę. Na ulicy mówimy sobie „dzień dobry”. Interesujący materiał na bohatera thrillera. Szkoda, że takiego nie napiszę. Zrozumiałam, że jeżeli mężczyzna mówi o sobie złe rzeczy – nie kłamie i należy go słuchać, a następnie się z nim rozstać.

Wnioski: brodaci (często), błękitnoocy (głównie), łysi (raz na jakiś czas), amatorzy sportu (z jednym wyjątkiem). Mężczyźni uprawiają sporty, choć mi specjalnie na tym nie zależy. Im wręcz przeciwnie. Dlaczego? Bo kult jest. Ciała i młodości. Jestem nieadekwatna i niekultowa, ćwiczę tylko mięśnie mózgu.

Co do lubienia. Czy ja w ogóle lubiłam któregokolwiek z nich? Czy którykolwiek z nich mnie lubił? Niektórzy deklarowali to kilkakrotnie. Jeden, że „cholernie” (ale to już po tym, gdy się pożegnaliśmy), inny powiedział to chyba raz, ale za to był najwytrwalszy w kontakcie. Kilku, że uwielbiają (wyższa forma „lubię), jeden, że kocha (najwyższa forma lubienia), jeden uznał, że jestem atrakcyjna – grrrr!

Z perspektywy czasu wiem, że żadnego z nich nie zamierzałam pokochać. W ogóle nie miałam do tego głowy, nie wspominając o sercu. No, jednego może na upartego bym chciała, ale na szczęście nie pozostawił mi złudzeń. Pozostali: dzięki nim sporo się o sobie dowiedziałam.

Pytanie: dlaczego z żadnym nie wyszło? Tyle szans, tyle możliwości, tyle oczekiwań – niektóre zbieżne. A nie wyszło. No, przecież nie musiało. Traktuj porażki jako doświadczenie, naukę, zabawę. Z tego miejsca ogłaszam i namawiam, żebyś miała to w pamięci: po to wielokrotnie nie wychodzi, żeby mogło wyjść raz a dobrze. Naprawdę. Potwierdzam to własną osobą.

Z kobietami jest nieco inaczej. Właściwie zupełnie inaczej. Kobiety, w przeciwieństwie do mężczyzn, nie wnoszą potencjału seksualnego i niepewnej perspektywy erotycznej, która czasem mydli oczy, a czasem plecy. Dzięki temu bezinteresownemu podejściu można się wiele od kobiet dowiedzieć, i to bez uszczerbku na zdrowiu i godności. Warto, aby te kobiety przy okazji były mądre. Ale nawet od głupich płynie mądrość, na zasadzie à rebours naturalnie.

W tamtym czasie w moje życie siłę, refleksję i światło wniosły:

•  Eleonora, 79 lat, lekarka, malarka, krótkie białe włosy zaczesane do góry, szminka, paznokcie i buty – pomarańczowe, szczupła. Powiedziała: Jesteśmy przede wszystkim kobietami, a tylko bywamy matkami, żonami, szefowymi, kochankami. Zmieniamy pieluchy, gotujemy obiady, siedzimy w biurze, dostarczamy przyjemności. A w międzyczasie uprawiajmy sztukę. Sztukę bycia, życia, zarządzania, obdarowywania. Każdą z ról powinnyśmy docenić. Każdą.

•  Izabela, 55 lat, wysoka, długie czekoladowe włosy, olśniewający uśmiech. Powiedziała: Wierzę, że rozstanie było najlepszym rozwiązaniem, i nie przyjmuję z tego powodu wyrazów współczucia, jedynie kwiaty i czekoladki.

•  Zacharia, 63 lata, fryzjerka, moja sąsiadka, duże piersi, solidne nogi i hollywoodzkie wcięcie w talii, straciła dziecko i macicę w bardzo młodym wieku. Powiedziała: Ktoś za tym wszystkim stoi. Ktoś mądrzejszy od ciebie, dzieciaku.

•  Marta, 38 lat, matka Maćka, syna mojego byłego męża. Powiedziała: Ja też nie od razu wiedziałam, co się dzieje. I: Podziękuj mu.

Ze zwierzętami bywa różnie. Nigdy nie miałam żadnego „dla siebie”. To raczej one mnie sobie w różnych celach przysposabiały i uczyły pokory.

•  Kris o poranku zwany Alaską, malamut, piękny, spokojny i dumny. Obiekt totalnego szaleństwa, pierwszy nauczył mnie bezinteresownej miłości i przeprowadził przez smutek i żałobę.

•  Zyta, kotka mojej sąsiadki, miałam jej doglądać podczas nieobecności Zacharii, która wyjechała do sanatorium, gdzie zapoznała swego przyszłego męża. Nie lubię kotów, chyba z wzajemnością. Ale codziennie sprawdzałam, co u Zyty. Czy ma jedzenie, picie i czystą kuwetę. Pilnowałam wszystkiego. Sumiennie i regularnie.

– Zyta! Cześć! – wołałam od progu.

Nigdy mi nie odpowiedziała, ale też nie miałyśmy wielu wspólnych tematów, więc nie nalegałam. Zauważyłam, że uwielbia wylegiwać się w sypialni na wielkim łóżku swojej pani, obleczonym w białe, sztuczne, długowłose futro. Jako że była biała jak śnieg, zlewała się z tą kapą wizualnie, tylko lewe brązowe ucho pomagało namierzyć jej współrzędne. Miewała lepsze dni, gdy była bardziej otwarta na kontakt, uchylała wtedy jedną powiekę i wystawiała język, ale zwykle przebywała na emigracji wewnętrznej i słyszałam tylko jej pochrapywanie przez sen. Właściwie ani razu nie widziałam jej na nogach. Traktowałam Zytę jak rozpieszczonego, egocentrycznego lenia, który pochłania i wydala, na co akurat miałam dowody, bo sprzątałam jej kuwetę.

Pewnego dnia przyszłam, zawołałam „cześć, Zyta” i jak zwykle nie dostałam odpowiedzi, skierowałam więc wzrok na łóżko, ale tam jej nie znalazłam. Podeszłam bliżej, żeby namierzyć ją w falach syntetycznego futra pełnego jej włosów i nieodłącznych roztoczy. I nic. Obeszłam cały dom, ogród, nawołując ją raczej odruchowo, bo przecież nigdy w życiu nie przybiegłaby łasić się do moich stóp. Nigdzie jej nie było. Z ogrodu wróciłam do domu przekonana, że urwała się na miasto i wróci w nocy. Dla porządku obeszłam jeszcze łóżko i wtedy ją zobaczyłam. Dwoma tylnymi łapami stała na ziemi, jedną przednią unosiła wysoko, jakby komuś machała, a drugą obejmowała brzeg łóżka, jakby chciała się wspiąć, ale nie miała siły podskoczyć.

– Zyta, ty fajtłapo – powiedziałam i ukucnęłam, żeby ją podsadzić. Była zimna i sztywna.

Miałaś kiedyś w ręku coś zimnego i martwego oprócz piersi kurczaka? No, ja też nie. Wypuściłam ją gwałtownie. Nawet, muszę przyznać, trochę ją właściwie wyrzuciłam z rąk i natychmiast sobie uświadomiłam, że tak jej zostawić nie mogę. Rozkładające się zwłoki zaczęłyby śmierdzieć w całym domu, a poza tym chciałam oszczędzić Zacharii widoku jej martwego pupila. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, podobno. Ponieważ nie miałam już ani męża, ani samochodu, ani nawet wolnej gotówki, a mój brat nie odbierał telefonu, zostałam sama z tym fantem, z tym faktem, a mówiąc wprost, z tym kocim trupem.

Zwymiotowałam. Włożyłam gumowe rękawice kuchenne. Opróżniłam skórzany kuferek na biżuterię, w którym Zacharia trzymała swoje ukochane skarby, czyli biżuterię po uchodźcach przejętą przez jej matkę w chwili osiedlenia się na ziemiach odzyskanych, biżuterię po byłym mężu, który był hojny i miał dobry gust, i najdroższą jej sercu biżuterię wykonaną z modeliny, makaronu i filcu przez wnuki, uzbierała się niezła sterta. I spróbowałam wcisnąć do kuferka martwą Zytę. Nic z tego. Szybko pogodziłam się z faktem, że albo przednie, albo tylne łapy będą wystawać. Wybrałam przednie. Wyglądały bardziej nonszalancko. Chwyciwszy kuferek za skórzaną rączkę, udałam się na przystanek autobusowy.

W tym sezonie absolutnym masthefem modowym było kolorowe kimono, które w połączeniu z zeszłorocznym hitem, czyli kwiecistym kombinezonem, nadawało tej stylizacji rys piżamowy. Do kompletu różowe rękawice i wystające ze skórzanego kuferka białe futrzaste łapki. Nie skasowałam biletu. Wiesz, co się dzieje w takich momentach. Jeśli kiedykolwiek jechałaś w piżamie autobusem, wioząc martwego kota, a na pewno robisz to regularnie, wiesz, że na scenie zaraz pojawi się kolejna osoba dramatu.

– Bilecik proszę.

– Nie mam.

– Dowód osobisty. Będzie mandat.

– Proszę pana, ja… wiozę martwego kota.

– To nie zwalnia z odpowiedzialności prawnej, za bilet dla kota też pani zapłaci.

– Martwego – zaakcentowałam. Zmieszał się. Ostrożnie, acz niechętnie zajrzał do kuferka.

– No dobrze, martwy jest zwolniony z obowiązku posiadania biletu, ale pani płaci. Na miejscu?

– Nie mam pieniędzy.

– W takim razie dowód proszę.

– Nie mam.

– Albo inny dokument potwierdzający tożsamość – recytował.

– Nie mam. Wiozę martwego kota…

– Dokąd? – zainteresował się.

– Do weterynarza. – Miałam nadzieję, że przez wzgląd na zwłoki daruje mi wszystko, wolność, pieniądze i święty, kurwa, spokój.

– No nie, proszę pani, pojedzie pani na komisariat. Z martwym kotem do weterynarza? Niech pani ze mnie nie żartuje.

– Z martwym kotem na policję?

– Z nami. – Spojrzał na wystające z kuferka białe łapki. – No, z kotem też.

Na policji poznałam Aleksa, który pomógł mi pochować Zytę, ale o tym później.

Najpierw dowiedziałam się, że dbając o kota, nie wystarczy sprawdzać, czy ma co jeść, pić i gdzie srać. Prędzej czy później się zemści, choć nie zawsze w postaci zwłok. Oprócz podstawowych potrzeb warto zwrócić uwagę na te wyższe. Okazać zainteresowanie. To dotyczy każdej relacji. Gdybym poświęciła Zycie chwilę, raz podrapała za uchem i sprawdziła, czy reaguje, zauważyłabym, że jest dziwna, osowiała, może chora. Zawiozłabym ją do weterynarza żywą i nie musiałabym jej wieźć na policję martwej. Zwyczajnie, może bym ją uratowała. A tak: trup w kufrze, sąsiadka w rozpaczy, ja w piżamie w autobusie.

Ale to nie wszystko. Bo makabra tej historii kryje też ponadczasową prawdę: wszystko można pochować, nawet jeśli napawa cię to wielkim lękiem i nie daje się na siłę upchnąć.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Wstęp

Miłe złego początki

Fatalne zauroczenie

Panorama narodzin

Gorzkie gody

Przedwikłania

Dom, w którym straszy

Cienka czerwona linia

Wróg u bram

Wojna światów

Oczy szeroko zamknięte

Krwawy diament

Czas Apokalipsy

Całkowite zaćmienie

Krajobraz po bitwie

Ze śmiercią nie do twarzy

Przełamując fale

Decydujące starcie

Buszując w morzu możliwości

Jeszcze będzie przepięknie

2 Carrie Bradshaw – bohaterka amerykańskiego serialu Seks w wielkim mieście (1998–2004).