Wybranka kosmity - Stefania Jagielnicka-Kamieniecka - ebook

Wybranka kosmity ebook

Stefania Jagielnicka Kamieniecka

1,5

Opis

Była to tajna misja. Kolejna z wielu i ostania. Ich poprzednicy nie chcieli już więcej wracać na Ziemię. Więc oni byli tu po raz pierwszy. Jeden z nich oprócz udziału w zaplanowanej misji miał przed sobą szczególne zadanie, które można by przyrównać do szukania igły w stogu siana.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 344

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,5 (2 oceny)
0
0
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stefania Jagielnicka

Wybranka kosmity

© Stefania Jagielnicka, 2017

Motywem przewodnim religii starożytnego Egiptu była wiara w życie wieczne. Naczelny kapłan przeżył iluminację, że jest ono możliwe na innej planecie. Wybrał sporą grupę innych kapłanów, którzy odkryli w swojej świadomości szczególny wzór matematyczny umożliwiający im badanie uniwersum i wybudowanie pojazdu kosmicznego. Odkryli, że w innym układzie gwiezdnym istnieje planeta podobna do Ziemi. Zaryzykowali podróż na nią, gdy Egipt został zajęty przez Aleksandra Wielkiego, bo stracili rację bytu.

ISBN 978-83-8126-217-0

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Prolog

Wylądowali na pustyni. Uwolnili się od skafandrów, które pozostawili w ogromnym pojeździe o dziwnym wydłużonym i wybrzuszonym kształcie z wieloma bocznymi rurami, który natychmiast uniósł się w powietrze, połyskując błękitnym światłem. Wyglądali jak młodzi ludzie. Wyróżniali się tylko wyjątkowo wysokim wzrostem i niezwykłą urodą. Mieli ciemną karnację skóry i hebanowe, kręcone włosy. Ubrani byli w męskie, sportowe koszule i spodnie w jasnych kolorach. Żar lał się z nieba. Usiłowali się rozejrzeć, lecz oślepiło ich słońce. Natychmiast weszli do dużego autobusu z klimatyzacją, w którym czekała już na nich grupa wtajemniczonych „Wybranych” z całego świata, którzy mieli im pomóc w przystosowaniu się do ziemskich warunków, ponieważ oni znali jedynie to, co było na Ziemi najpiękniejsze i najwspanialsze, gdyż zostało u nich odtworzone.

Była to tajna misja. Kolejna z wielu i ostania. Ich poprzednicy nie chcieli już więcej wracać na Ziemię. Więc oni byli tu po raz pierwszy. Jeden z nich oprócz udziału w zaplanowanej misji miał przed sobą szczególne zadanie, które można by przyrównać do szukania igły w stogu siana. Chodziło o wyświadczenie przysługi zaprzyjaźnionemu małżeństwu błagającemu go o to na kolanach.

1

A zaczęło się tak niewinnie. Po ukazaniu się pierwszego artykułu Konfucji Zalewskiej zadzwoniła do niej pewna kobieta. Przedstawiła się jako Hilda Steinberg, powiedziała, że czytała jej artykuł i zaprosiła na kawę. Niczego bliższego o sobie nie zdradziła, więc Konfucja wahała się, czy przyjąć zaproszenie, gdyż było to ryzykowne. Wiedziała, że funkcjonariusze zdelegalizowanej w Niemczech Unii Globalnej Świadomości działają w dalszym ciągu konspiracyjnie. Postanowiła jednak w końcu udać się na spotkanie, ponieważ podany jej adres znajdował się w najlepszej dzielnicy miasta, w której posiadali domy najbogatsi jego mieszkańcy. U niektórych z nich zajmowała się sprzątaniem, więc imponowało jej, że tym razem będzie gościem. Przyjęcie miało odbyć się o czwartej, zatem już o trzeciej wzięła prysznic, po czym ubrała się, a następnie zajęła się starannym makijażem.

Patrzyła z satysfakcją do pokaźnego lustra w białych ramach na swoją urzekającą, powabną buzię. Czarna czupryna z czerwonymi pasemkami była już nastroszona. Jasny, harmonizujący z alabastrową cerą make up nałożony. Trzeba było teraz podkreślić ogromne lazurowe oczy zajmujące pół twarzy, pomalować liliową szminką duże, pełne usta o pięknie zarysowanej linii, ponieważ miała na sobie sukienkę w tym kolorze. Na koniec przypudrować nieproporcjonalnie mały nosek nadający twarzy pogodny, zalotny wyraz. Chociaż ukończyła już czterdzieści lat wyglądała jak młoda dziewczyna.

Natura obdarzyła ją urodą, a przy tym potrafiła się „zrobić”. Nigdy nie zaniedbywała fryzury i makijażu. Kupowała drogie kosmetyki, zwłaszcza perfumy, gdyż uwielbiała zapachy. Na stoliku okolicznościowym zawsze stał wazon ze świeżymi kwiatami. Wąchała je od czasu do czasu, gdy siedziała na wersalce.

Wyróżniała się wśród ubogiej ludności, do której należała, ponieważ jedynie bogatych stać było na „bycie pięknymi”. Ale i biedniejsi mieli do dyspozycji sporo niezbyt drogich środków upiększających i odmładzających. Starość stanowiła kwestię wyboru, decyzji. Jeśli komuś zależało, do końca życia mógł estetycznie wyglądać. Wielu jednak było to obojętne.

Kiedy skończyła makijaż, gotowa była do wyjścia. Włożyła tylko srebrne baletki, powiesiła na ramieniu małą, srebrną torebkę i udała się pieszo na przyjęcie. Mieszkała po drugiej stronie przecinającej miasto rzeki, w dzielnicy cudzoziemców. Musiała przejść przez most i zrobić piętnastominutowy spacer w południowym kierunku. Rzeka lśniła w słońcu, chociaż niebo było, jak zwykle, nieco zamglone z powodu smogu.

Gdy nacisnęła przycisk na bramie ogrodzenia, za którym mogła zobaczyć jedynie wysokie, soczysto-zielone drzewa, drzwi otworzyły się i usłyszała miły kobiecy głos:

— Proszę wejść, już wychodzę pani naprzeciw.

Ujrzała park, pośrodku którego znajdowała się aleja stromo prowadząca w górę, lecz nie widziała żadnej postaci. Po pewnym czasie aleja przeszła w schody, po których kroczyła w dół rudowłosa dama w barokowej sukni koloru écru z dużym dekoltem i talią osy ściągniętą gorsetem. W dali majaczył zarys stylowej willi.

Gospodyni zbliżyła się do Konfucji, przywitała się i objąwszy serdecznie wpół, poprowadziła w kierunku domu.

— Jaka pani śliczna! — wykrzyknęła z emfazą. — To wspaniale, takich ludzi chętnie widzimy w naszym towarzystwie.

Odurzona zapachem perfum, który przypominał rozgrzaną w słońcu łąkę, oszołomiona urodą kobiety Konfucja, poczuła niespodzianie dreszcz przerażenia, jakby obejmowała ją stara, żywcem wzięta z bajek Baba Jaga, a nie piękna dama. Przez ułamek sekundy ujrzała w niej siwą staruchę z pokrytą siatką zmarszczek obrzydliwą twarzą z zakrzywionym nosem, ubraną w długi, obszerny, czarny płaszcz z kapturem.

Mam halucynacje, pomyślała zgnębiona. Nie dając niczego po sobie poznać, weszła z damą na werandę, na której znajdowały się ogromne figury ubrane w barokowe stroje, podobnie jak gospodyni. Wewnątrz też wszystko było utrzymane w jakimś dawnym stylu. Ogromny salon miał jedną ścianę całkowicie oszkloną. Rozciągał się za nią wspaniały widok na całe miasto.

Stół zastawiony był wyszukaną porcelaną i srebrami, udekorowany kwiatami. W salonie znajdowało się już kilka atrakcyjnych, szczupłych, wysokich pań w nieokreślonym wieku, w odróżnieniu od gospodyni ubranych nowocześnie. Miały na sobie barwne, ozdobione cekinami T-shirty i kolorowe, satynowe spodnie. Właściwie nie pasowały do tego otoczenia. Elegancka liliowa długa suknia Konfucji lepiej z nim harmonizowała, chociaż popołudniowa pora nie zobowiązywała do zakładania wieczorowych strojów. Z kieliszkami szampana w ręku kobiety zgromadzone były wokół figurek z glinki, których lepienie — jak się okazało — stanowiło hobby gospodyni.

— To takie skromne babskie spotkanie przy kawie — wyjaśniła oszołomionej przepychem sprzątaczce stawiającej pierwsze kroki jako niemiecka dziennikarka. — Mam nadzieję, że będzie się pani dobrze czuła w naszym towarzystwie.

Nastąpiła prezentacja kobiet, których nazwiska nic jej nie mówiły, a Hilda tylko ją przedstawiła jako dziennikarkę. Zajęcia pozostałych pań przemilczała.

Siedząc już przy stole, onieśmielona Konfucja przyjrzała się dokładnie współbiesiadniczkom. Od razu można było stwierdzić, że są genetycznie spreparowane. Zrobiły na niej ogromne wrażenie. Nigdy dotąd nie widziała takich zjawiskowych istot. Wszystkie były wysokie, każdą z ich kształtnych, pięknych głów otaczała aureola rozjaśnionych do bieli, długich włosów. Najbardziej niesamowite były ich ogromne, błękitne oczy, okolone niczym jeziora sitowiem długich, gęstych czarnych rzęs. Był to ostatnio najpopularniejszy kolor gałek. Zmieniano go w zależności od kaprysów mody.

W miarę zwyczajnie wyglądała na tle przyjaciółek Hilda, której rysy twarzy nie były tak banalnie regularne, usta i oczy nie tak duże, a nos miał lekki garbek. Konfucja odniosła wrażenie, że znalazła się w środku wyświetlacza fluorescencyjnego, w jakiejś kiczowatej telenoweli.

Wszystkie kobiety były tak piękne, miały tak miłe dla ucha, melodyjne głosy, zaś konwersacja, do której tło stanowiła barokowa muzyka, była tak błyskotliwa, że Konfucja odniosła wrażenie, iż znajduje się w niebie wśród aniołów. Zastanowiło ją tylko, dlaczego w żaden sposób nie mogła sobie przypomnieć, o czym one rozmawiały. Pamiętała tylko, że sama milczała, gdyż nie miała zielonego pojęcia o sprawach stanowiących przedmiot rozmowy, a mianowicie o kosmicznych podróżach. Jedna z pań spędziła niedawno urlop w hotelu na Marsie. Inna na księżycu. Było to najgorętsze pragnienie Konfucji. Wiedziała jednak, że jest to marzenie ściętej głowy.

Jedynie pewien bulwersujący dialog dwu pięknych pań utkwił jej w pamięci.

— Wyjątkowi ludzie nie mają potrzeb seksualnych, gdyż nie muszą się rozmnażać. Sami mogą żyć wiecznie na innej planecie o nazwie Hathor. To są właśnie te przypadki zaginięć bez śladu. Przecież znikają tylko wybitni ludzie: astrofizycy, poeci, kompozytorzy…

— Nieprawda, zdarza się też, że giną całkiem przeciętni ludzie — przerwała jej inna kobieta. Po prostu nasza policja jest beznadziejna, bo to niemożliwe, żeby istniała taka planeta. Spiskowe teorie — machnęła ręką.

— Ależ już w dwudziestym pierwszym wieku zespół OGLE odkrył za pomocą astrometrii planetę typu ziemskiego w innym odległym układzie słonecznym.

— Co ty pleciesz? Taka planeta w odległym układzie słonecznym byłaby oddalona o wiele lat świetlnych, co znaczy, że podróż tam w najlepszym przypadku, jeżeli mielibyśmy jakąś niesłychaną technologię, zajęłaby setki lat, bo nic ciężkiego nie może podróżować z szybkością światła.

— W miarę rozwoju ośrodka lotów kosmicznych i stacji sił powietrznych Cape Canaveral skonstruowano rakietę, która do niej dotarła. Z powodu jej nieopisanego piękna nazwano ją Hathor, jak nazywała się egipska bogini nieba, miłości i muzyki. Istnieją na niej istoty ludzkie i warunki podobne do naszych, tylko o wiele wspanialsze, z wysoko rozwiniętą techniką i cywilizacją. Jest to po prostu niebo, z tą różnicą, że idzie się do niego za życia, a nie po śmierci. Ludzie ci nie rozmnażają się, lecz sami żyją wiecznie, więc poszukują na naszej kończącej powoli żywot Ziemi wyjątkowych jednostek godnych do zasiedlenia tej planety obracającej się wokół gwiazdy, która nigdy nie przestanie istnieć. Została ona stworzona przez Najwyższą Inteligencję, którą nazywamy Bogiem, a która wykreowała cały wszechświat. Istnieją bardzo wygórowane kryteria dostępu do Hathor. Tylko niektórzy z nas należą do „Wybranych”.

— A skąd ty to wszystko wiesz?

— To jest wiedza tajemna. Ujawnił mi ją ojciec, który był kosmologiem i właśnie należy do tych zaginionych osób. Zdradził tę tajemnicę mnie i matce, żebyśmy się o niego nie martwiły, bo wiedział, że pewnego dnia zniknie. Podobno została ona przewidziana już przez biblijnych proroków, zwłaszcza w Apokalipsie św. Jana. Widocznie tata dostał się na Hathor.

— A dlaczego nie zabrał ze sobą ciebie i twojej mamy? Fantazjujesz.

— Nie, to wszystko prawda. Nie mógł nas zabrać, bo nie należymy do „Wybranych”. Jest to określona liczba osób, które rodzą się na ziemi, ale mają szczególne właściwości. Wynosi ona sto czterdzieści cztery tysiące, co przewidział w Apokalipsie św. Jan. Inwigilatorzy i manipulatorzy zajmują się głównie wyszukiwaniem tych osób, ponieważ chcieliby je zniszczyć i zastąpić swoimi ludźmi. Upowszechnili w tym celu tabletki eutanazyjne, przy pomocy których popełniane są samobójstwa. Stąd ta niesamowita inwigilacja i…

— Zamknij się! — krzyknęła ni stąd ni zowąd Hilda. — To kompletna bzdura.Unia Globalnej Świadomości upowszechniła tabletki eutanazyjne, ponieważ świat jest przeludniony. Środowisko naturalne jest wyniszczone przez globalne ocieplenie, straszliwe kryzysy ekonomiczne, polityczne i katastrofalne przeludnienie. Wielcy świata alarmowali już pod koniec dwudziestego pierwszego wieku, wołali o redukcję, o depopulację. Już wtedy mieli dość tej ciżby i ciasnoty. Tabletki eutanazyjne, z których bez ograniczeń korzystają ludzie niepełnowartościowi, pragnący zakończyć swój nędzny żywot, mają na celu ich zlikwidowanie. A ty opowiadasz jakieś bajki, że manipulatorzy unicestwiają najwartościowszych ludzi, przeznaczonych do życia na jakiejś cudownej planecie, żeby zająć ich miejsce — podsumowała tę polemikę.

Zaczęła się rozmowa na inny temat, z której Konfucja już niewiele rozumiała i niczego nie zapamiętała. Po deserze składającym się z szampana, kawy, herbaty, przepysznych malutkich ciasteczek, wielosmakowych pralin i egzotycznych owoców gospodyni zaprezentowała swoje filigranowe dziełka. Wywiązała się długa dyskusja na ich temat i pytania dotyczące poszczególnych egzemplarzy.

Potem był podwieczorek. Śliczna, młodziutka pokojówka w białym czepku i fartuszku przynosiła tace z przeróżnymi kanapeczkami, do których popijano doskonałe gatunki wina, zmieniane w zależności od rodzaju kanapek.

W miarę rozwoju sytuacji Konfucja z przerażeniem stwierdziła, że znajduje się w samym centrum sabatu pięknych czarownic. W salonie zapanował zmrok. Ściany uginały się od luster i płaskorzeźb przedstawiających dziwne postacie. Na długim stole stały świeczniki o nietypowych kształtach, świece, kadzidełka, kryształy, celtyckie krzyże. Aż kipiało od magicznych symboli i znaków. Znów poczuła przejmujący dreszcz na całym ciele, podobnie jak podczas serdecznego objęcia Hildy przy powitaniu. Zerwała się z miejsca.

— Przepraszam, ale źle się czuję, muszę wyjść bez pożegnania — powiedziała drżącym głosem i wybiegła z salonu. Pędem przebyła park i biegiem udała się do domu.

2

Gdy znalazła się u siebie, natychmiast zaczęła wyszukiwać w sieci informacji o istnieniu w jakimś innym układzie słonecznym planety zamieszkałej przez ludzi, gdyż najbardziej poruszył ją dialog na ten temat. Pewna była, że znalazła się na sabacie czarownic, ponieważ wiedziała, że już w dwudziestym pierwszym wieku, czyli przed dwustu laty, prężnie działał ruch wicca, przez niektórych traktowany jak religia. Słowo wicca pochodziło z języka staroangielskiego i w dosłownym tłumaczeniu znaczył „mądra kobieta”. Główne jego zasady zaczerpnięto z wierzeń pogańskich. Ruch ten duchowymi korzeniami sięgał szamanizmu i najwcześniejszych form kultu przyrody. Jego charakterystycznymi elementami były: idea reinkarnacji, magia, rytualne obchody pełni księżyca i zjawisk astronomicznych, oraz świątynie będące miejscem odprawiania rytuałów. Konfucja przekonana była, że luksusowa willa Hildy stanowiła jedną z takich świątyń.

Istniały instytucje skupiające czarownice, organizujące warsztaty, szkolenia i zjazdy. Nawet w bardzo małych miejscowościach działały sklepy, w których każda czarownica mogła znaleźć coś dla siebie: od ziół, przez amulety, kryształy, księgi, a na ciuchach skończywszy. Przez wieki wiele w życiu czarownic się zmieniło, ale moda została taka sama, czyli długa obszerna spódnica i płaszcz z kapturem, jednak w ostatnim czasie zakładano je tylko z okazji ich czterech świąt — wiosennego, letniego, jesiennego i zimowego — związanych z przechodzeniem dnia w noc i nocy w dzień.

Rozpowszechniona była wiara we wróżby, w czytanie z kart tarota. Nawet w Polsce odbywały się sabaty czarownic. W Kędzierzynie-Koźlu znajdowała się pozostałość kamiennego kręgu z głazów niewiadomego pochodzenia i właśnie tam odbywały się ich spotkania, podczas których tańczyły i śpiewały wokół koła z wpisanym równoramiennym krzyżem.

Niestety, o istnieniu planety Hathor niczego w sieci nie znalazła. Jednak dowiedziała się więcej na temat owej egipskiej bogini nieba. Stanowiła ona uosobienie Wielkiej Macierzy, była patronką nekropolii tebańskiej. Pierwotnie personifikowała pałac faraona, podobnie jak Izyda tron. Z czasem stała się bóstwem miłości, radości, muzyki i tańca, a także opiekunką kobiet. Nosiła przydomki „Oka Horusa”, „Złotej Bogini”, „Bogini Niebios”, „Pani Czerwonej Góry” i „Turkusowej Pani”. Grecy identyfikowali ją z Afrodytą, a Rzymianie z Wenus. Czczona była od najdawniejszych czasów jako niebiańska krowa, jej główna świątynia, w której mieściła się wyrocznia wróżąca ze snów, znajdowała się w Denderze, w Górnym Egipcie. Stamtąd jej kult rozprzestrzenił się na cały Egipt. Przedstawiano ją początkowo pod postacią krowy, później jako kobietę z głową krowy i dyskiem słonecznym pomiędzy rogami. W ostatnim okresie jako kobietę już jedynie z dyskiem słonecznym. Te atrybuty przejęła od niej Izyda. Hathor występowała także jako protektorka żon faraona. Do najważniejszych należało lustro, a także rytualny naszyjnik menat oraz instrument muzyczny sistrum.

Konfucja znała Biblię, lecz jeszcze raz przestudiowała Apokalipsę św. Jana. Owszem, odkryła w niej wiele fragmentów dotyczących „Wybranych”, nawet tę liczbę sto czterdzieści cztery tysiące, lecz doszła do wniosku, że Apokalipsa opowiada o czymś innym, mianowicie o „Wybranych” jako tych, którzy przyjęli Chrystusa i którzy są w ten sposób oczyszczeni przez ofiarę złożoną przez niego Bogu Ojcu, a więc nie chodzi o dostanie się na jakąś planetę, ale o życie wieczne u Boga po śmierci.

Niemniej znalazła ciekawe informacje o innych „wybranych”. W latach trzydziestych dwudziestego wieku powołany z inspiracji SS instytut badawczy Niemieckie Dziedzictwo wysyłał naukowców do Tybetu i Finlandii.Mieli tam poszukiwać Świętego Graala i matecznika rasy aryjskiej. Te i inne szalone pomysły wcielał w życie twórca pogańskiego kultu SS, Heinrich Himmler. Ten wyglądający na urzędnika niepozorny człowiek w drucianych okularach był złym duchem Adolfa Hitlera. W cieniu za tronem imperatora, szepcący do ucha władcy, tworzył i egzekwował religijnie pojmowany dekalog imperium zła. Pierwszym przykazaniem w tym dekalogu było wymordowanie Żydów i Słowian. Ów młody, robiący błyskotliwą karierę działacz narodowych socjalistów stanął na czele oddziałów Schutzstaffel, w skrócie SS, elitarnej gwardii przybocznej Hitlera. I zaczął reformować organizację. Od tej chwili jej członkowie mieli być nie tylko atletyczni i wysocy. Musieli być także rasowo czyści. Przed przyjęciem w szeregi SS każdy miał udowodnić, że od dziewiętnastego wiekuw ich rodzinach nie było domieszki krwi słowiańskiej ani żydowskiej. Himmler uznawał dopiero tak wyselekcjonowanych bojowników za godnych miana elity tysiącletniej Rzeszy. Żołnierze SS wyglądali jak germańscy rycerze. Zamienił brunatne mundury na przerażające czarne uniformy z trupią czaszką i runicznymi błyskawicami zwycięstwa na kołnierzyku. Swastyka i inne symbole wywodziły się z pradawnego alfabetu runicznego. W starej tradycji germańskiej runy uważane były za przedmioty magiczne, dawały możliwość przewidzenia przyszłości, leczenia chorób, a nawet wskrzeszenia z martwych. Konfucja dowiedziała się, że alfabet runiczny używany jest do tej pory w celu przepowiadania biegu zdarzeń. Składa się z dwudziestu czterech symboli i jednej runy pustej, a każdy z nich ma inne znaczenie. Odpowiednia kolejność i interpretacja tych symboli daje wiedzę o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.

Równolegle z tworzeniem grupy wybranych SS-manów następowała przemiana nazizmu w mistyczną, okultystyczną religię. Wstąpienie w szeregi SS było niemalże aktem religijnej konwersji. Siedzibą kultu był położony w Westfalii zamek Wewelsburg, warownia wybudowana w dziesiątym wieku, w czasach Henryka I Ptasznika. Himmler wierzył, że jest inkarnacją tego monarchy.

Lokalne władze Nadrenii-Westfalii zgodziły się wynająć zamek na szkołę SS za symboliczną markę rocznie. Przypadł do gustu Himmlerowi ze względu na to, że nieopodal Germanie stoczyli kiedyś decydującą bitwę z Rzymianami. Ale także z innego, mniej oczywistego powodu. Warownia była podobno miejscem kaźni tysięcy czarownic w średniowieczu. Los tych, jak stwierdził kiedyś Himmler, „niewinnych aryjskich istot”, wzruszał go do łez w przeciwieństwie do losu więźniów obozów koncentracyjnych.

Oficjalnie zamek Wewelsburg mieścił szkołę wyższych rangą oficerów SS. W rzeczywistości był ośrodkiem rodzącego się kultu. Jego rytuały były spowite mgłą tajemnicy. Himmler zakazał fotografowania wnętrza zamku. W ozdobionej swastykami i znakami runicznymi głównej sali stanął okrągły stół z rozstawionymi wokół, wyściełanymi świńską skórą krzesłami dla dwunastu Czarnych Rycerzy SS i ich wodza Heinricha Himmlera. Przed rozpoczęciem ataku na Rosję wiosną 1941 roku Himmler urządził w Wewelsburgu wielogodzinne medytacje dla swoich generałów, okultystyczny seans łączności z germańskimi nadludźmi. Regularnie w zamku odbywały się też pogańskie chrzty i śluby SS. Od żołnierzy i oficerów SS Himmler oczekiwał rezygnacji z udziału w chrześcijańskich nabożeństwach i bojkotu świąt religijnych, takich jak Boże Narodzenie, na rzecz obchodów pogańskiego święta zrównania dnia z nocą. Mieli także porzucić zawieranie ślubów w kościołach na rzecz ceremonii SS Eheweihen. Narzeczone były także badane pod kątem rasowym i politycznym. Każda para powinna spłodzić minimum czworo dzieci — zalążek przyszłych pokoleń aryjskiej elity.

Konfucja znalazła też w sieci, w tej zamierzchłej przeszłości informacje, które nasunęły jej pewne przypuszczenia, jak doszło do powstania Unii Światowej Świadomości.

Po drugiej wojnie światowejniemiecki wywiad bardzo chętnie korzystał z usług byłych gestapowców, esesmanów, a nawet zbrodniarzy wojennych.Zanim w obozach zagłady uruchomiono stacjonarne komory gazowe, naziści testowali inną metodę zabijania Żydów. Ofiary zamykano w specjalnych uszczelnionych ciężarówkach i do wnętrza tłoczono spaliny. Gdy po kilkunastu minutach jazdy samochód zatrzymywał się w lesie, więźniowie już nie żyli. Nadzorowaniem tego straszliwego procederu zajmował się wysoki rangą oficer SS Walther Rauff, współodpowiedzialny za śmierć dwustu pięćdziesięciu tysięcy Żydów. Po wojnie ów zbrodniarz schronił się w Chile, gdzie prowadził biznes. Potajemnie wykonywał jeszcze inną pracę. Był na liście płac zachodnioniemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej (BND). Nigdy nie stanął przed wymiarem sprawiedliwości.

Niemieckie archiwa kryły jeszcze wiele podobnych historii. Te dokumenty pokazywały, że w BND powstała nazistowska klika. I to wtedy, gdy RFN polowała ponoć na hitlerowskich zbrodniarzy. Bezpośrednią odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosił Reinhard Gehlen, pierwszy i wieloletni szef zachodnioniemieckiego wywiadu zagranicznego, który w czasie wojny był wysokiej rangi oficerem Wehrmachtu, pracował w niemieckim sztabie generalnym, gdzie zajmował się sporządzaniem analiz na temat Armii Czerwonej. Po klęsce Trzeciej Rzeszy dokumenty przekazał Amerykanom, którzy z wdzięczności uczynili go szefem zachodnioniemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej.

Gehlen wprowadził się do willi w Pullach pod Monachium, którą wcześniej zajmował Martin Bormann, sekretarz Hitlera. Musiał zapewnić, że nie będzie zatrudniał zbrodniarzy wojennych. Z czasem okazało się jednak, że nie dotrzymał słowa. Przystanią dla hitlerowskich weteranów stała się zwłaszcza Komórka 114, której zadaniem było prowadzenie kontrwywiadu. Zespół ulokował się w podwórzu niepozornej Gerwigstrasse w Karlsruhe. Oficjalnie mieściła się tam firma montująca żaluzje, na drzwiach zawisła tabliczka: „Firma Zimmerle & Co”. Na czele Komórki stał Alfred Benzinger, znany jako „Gruby”. W czasie wojny służył w Tajnej Policji Polowej (GFP) Wehrmachtu.Potem chętnie rekrutował do tajnej służby byłych członków NSDAP i wysokich rangą funkcjonariuszy hitlerowskiego aparatu bezpieczeństwa. Ludzie ci wzajemnie wystawiali sobie referencje i zatajali w życiorysach wstydliwe epizody. Prawie co dziesiąty spośród pracowników Gehlena służył w przeszłości w jednej z instytucji podległych Reichsführerowi SS Heinrichowi Himmlerowi.

Konrad Adenauer, pierwszy kanclerz RFN przymykał na to oko. Za jego rządów ludzie z nazistowską przeszłością robili kariery także w wielu ministerstwach. Nawet zbrodniarze, którzy w obawie przed osądzeniem ukrywali się za granicą, byli niekiedy rekrutowani przez BND jako tajni współpracownicy.

W późniejszych czasach, gdy osoby uwikłane w nazizm odeszły na emeryturę, ich dzieci lub wnuki długo jeszcze tam pracowały i przekazywały swoje okultystyczne praktyki następnym pokoleniom. Stopniowodo władzy i szczytu piramidy dotarli jasnowidzowie, szaleńcy, czarni magowie, mitomani i mordercy, z usług których korzystała nie tylko BND, lecz również takie służby specjalne jak CIA, KGB i wszelkie późniejsze tajne służby, tworząc swoistą międzynarodówkę stanowiącą zalążek Unii Globalnej Świadomości.

Największe chyba przerażenie wywołał w Konfucji artykuł o tym, że podobno wielu agentów BND, KGB, CIA i innych służb specjalnych przeżyło do dzisiejszych czasów, wcielając się w ciała młodych ludzi, których świadomość unicestwiano za pomocą upowszechnionych przez Unię „środków wyzwalania i poszerzania świadomości”, jak nazywano wszelkiego rodzaju dopalacze i narkotyki.

3

Tak bardzo przejęła się tymi niesamowitymi informacjami, że przez całą noc leżała bezsennie, przeżywając przedziwne wizje. W pewnym momencie ujrzała pochylających się nad nią rodziców i usłyszała głos matki, zwracającej się do ojca:

— Cipcia… To dziewczynka. Jakie to wszystko śliczne i pachnące. Zobacz te koroneczki…

Była niemowlęciem owiniętym w becik. Z przerażeniem pomyślała, że rodzice znaleźli ją, czy też wykradli. To znów za chwilę widziała siebie jako piękną renesansową damę rozmawiającą z mężem wyszukanym językiem. Używała niemieckich słów, których przedtem nie znała. W innym zaś momencie słyszała głos nakazujący jej włożyć niebieski płaszcz i natychmiast udać się do Paryża, gdzie miał czekać na nią jej mąż.

Najbardziej jednak przeraził ją skomplikowany wzór matematyczny zakodowany w jej świadomości. Stanowił ponoć rozwiązanie najistotniejszego dla ludzkości problemu. Parę uczestniczek przyjęcia u Hildy usiłowało wykraść go z jej mózgu, lecz jakieś zjawy strzegły go przed nimi.

W ciągu tej nocy kilkakrotnie przeistaczała się w inne postaci, które całkowicie opanowywały jej świadomość. Gdy w końcu nad ranem udało się jej zasnąć, ujrzała siebie na ścieżce w iglastym lesie. Z zachwytem oglądała świerki i sosny, jakie znała tylko z filmów. Z rozkoszą wciągała w płuca balsamicznie czyste, pachnące żywicą powietrze, którego nigdy nie doświadczyła w zatrutym środowisku, w jakim przez całe życie egzystowała, zarówno w Polsce jak i w Niemczech.

Nagle na ścieżce pojawił się porażająco piękny mężczyzna. Pomyślała, że to jakaś nieziemska zjawa. Był wysoki jak drzewo. Miał czarne, krótkie włosy i ogromne, malachitowe oczy, które przyciągały jak magnes. Ubrany był w białe spodnie i białą koszulę. Kiedy znalazł się przy niej, przemówił ciepłym barytonem:

— Witaj w naszym kraju. W świecie, o którym marzysz. Będziesz tu bardzo szczęśliwa. Jestem twoim mężem, ale ostatnio oddaliłaś się ode mnie, zboczyłaś z trasy, którą ci los wyznaczył. Ja jednak wiem, że wrócisz na drogę prowadzącą do naszej krainy. Będę czekał…

W tym momencie obudziła się, a w uszach jej brzmiał melodyjny głos: „Będę czekał… Będę czekał… “

Ogarnęło ją uczucie niewyobrażalnego szczęścia. Leżała nieruchomo, porażona jego intensywnością. Usłyszała nagle w myśli słowa z Apokalipsy, które pasowały do tego mężczyzny: „Oczy Jego jak płomień ognia”.

Przez parę następnych dni usiłowała przywołać to cudowne uczucie, przypomnieć je sobie. Jednak było to niemożliwe. Wiedziała wszakże, że nie ma takiego wyrzeczenia, takiego wysiłku, którego by nie podjęła, by przeżyć to na jawie. Przypomniała sobie też z Biblii, że „Bóg i we śnie darzy swoich wybranych”. Czyżby należała do „Wybranych”.

Głupia jestem, pomyślała. Ja miałabym należeć do „Wybranych”? — Postukała się palcem w czoło.

To chyba jakiś dobry duch wyrwał ją wówczas z sieci manipulatorów, którzy ezoterycznymi metodami wepchnęli ją do piekła „wolności z wyboru”.

— A może to były jeszcze inne jakieś diabły, współpracujące z… licho wie z kim — szepnęła bezwiednie.

Przypomniała sobie artykuł o teorii, według której już w dawnych czasach służby specjalne dysponowały środkami i metodami przedłużania życia swoich „wybranych”. Podobno nawet wielu nazistów i nazistek przeżyło do dziś, zmieniając nieustannie tożsamość i kontynuując działalność w celu opanowania świata. Wojny nie były już im potrzebne, gdyż wykorzystując atrybuty „wolności z wyboru” stanowiącej główne hasło wyborcze Unii Globalnej Świadomości pozbywali się osobników nieczystej rasy — doprowadzając ich do samozniszczenia.

A jeżeli to prawda? Ciarki przeszły jej po plecach, kiedy wyobraziła sobie, z jakimi diabłami mogła mieć w życiu do czynienia. Tak. To przez nich nie mogła znaleźć szczęścia w miłości, o którym wiecznie marzyła.

Po wstaniu z łóżka wypiła parę szklanek mleka, jedną po drugiej, oprzytomniała i… przystąpiła do codziennego porannego rytuału pielęgnacyjnego. Następnie zjadła śniadanie, po czym udała się, zgodnie z harmonogramem, do jednej z kobiet, u których sprzątała. To też nie było normalne, że przeszła do porządku dziennego po tej nocy, jakby nigdy nic.

Przeżywała przeróżne wizje. Nie były to halucynacje, gdyż rozgrywały się w jej wnętrzu, jednak te, które opanowały ją tej nocy nie dawały jej spokoju. Udała się do psychiatry, po raz pierwszy zresztą w życiu, chociaż wszyscy znajomi niemal od dziecka mieli swoich psychoterapeutów.

Przystojny, szpakowaty lekarz zapewnił ją, że to nic poważnego. Twierdził, że obrazy te pochodzą od wewnętrznego, podświadomego doradcy i mogą być pomocne w rozwiązywaniu życiowych problemów. Niekiedy stanowią też mistyczne wizje, których doświadczają wyjątkowe jednostki.

— Wie pani — rzekł, patrząc jej w oczy z zainteresowaniem — to dość częste u szczególnie wrażliwych osób. Kiedyś dominowało w świecie religijne obrazowanie kształtujące ludzką wyobraźnię, dlatego też święci mieli mistyczne wizje Chrystusa i Matki Bożej. A przecież nikt ich nie posądzał o schizofrenię. Obecnie wizje takie są związane ze współczesnym obrazowaniem. Najgorsze, że dzisiejszy świat wciąż zdominowany jest przez pornografię, ezoteryczne i okultystyczne praktyki, magię, hipnozę, telepatię… — Pokiwał głową z zaaferowaną miną. — Choć to wszystko jest zakazane, animatorzy wciąż starają się wpływać na ludzką wyobraźnię w celach manipulacyjnych. Wszyscy pozostajemy pod wpływem szkodliwych dla psychiki przekazów zawartych w programach telewizyjnych, filmach, w książkach, w happeningach, instalacjach i innych nowoczesnych formach sztuki. Cała popkultura służy głównie manipulacji, niezależnie od tego, czy jej twórcy zdają sobie z tego sprawę. Jesteśmy manipulowani nawet poprzez nabożeństwa religijne. Od wieków kapłani w przeróżnych cywilizacjach wywoływali głosy i wizje bogów, a później jedynego Boga…

— Jednak po zdelegalizowaniu Unii — wtrąciła Konfucja, zdezorientowana tym, co mówił — inwigilacja i manipulacja są konsekwentnie zwalczane, są zakazane…

— O, to nie jest takie proste — przerwał jej lekarz — trzeba bardzo uważać, by nie ograniczać swobód obywatelskich, nie łamać zasad demokracji — rzekł stroskanym tonem. — Jest to proces, który wymaga wieloletnich wysiłków. Powinna się pani cieszyć, że nawiedzają panią tak niewinne wizje. — Uśmiechnął się do niej. — Gdyby pani wiedziała, co przeżywają inni, jakie horrory ich prześladują. Włosy stają mi dęba, kiedy tego słucham. Najgorsze są wizje uzależnionych od seksu, a jest ich coraz więcej.

— Obawiam się, że to schizofrenia — upierała się — bo we wczesnej młodości przez jakiś czas byłam zwolenniczką „wolności z wyboru”.

— Jak dawno to było? — spytał lekceważącym tonem.

— No, przed dwudziestu laty, ale tylko przez parę miesięcy — odpowiedziała, patrząc mu pytająco w oczy.

— O nie, to się nie liczy — machnął ręką.

Zapisał jej tabletki. Miała je zażywać, gdyby zjawisko powtarzało się zbyt często i stało się nużące. Wykupiła receptę, jednak nie zażywała tych pastylek, ponieważ wizje nawiedzały ją rzadko i nie były przygnębiające, wręcz przeciwnie — dostarczały przyjemnych wrażeń. Sądziła, że stanowią odbicie marzeń. Niemniej nosiła je w torebce, z którą nigdy się nie rozstawała, by żaden inwigilator nie mógł ich wykraść. Trzymała je na wypadek, gdyby zaczęły nawiedzać ją koszmary mogące doprowadzić do depresji i samobójstwa, jak to zdarzało się jej znajomym.

Nie wierzyła, że owe wizje mają jakikolwiek związek z rzeczywistością. Tak też było po przyjęciu u Hildy. Wytłumaczyła sobie, że sabat czarownic i nocne wizje były wytworem jej wyobraźni. Bzdurą był obraz rodziców pochylających się nad nią jak nad obcym dzieckiem. Choć zawsze trzymała się z dala od wszelkich środków poszerzania świadomości, zdawała sobie sprawę, że animatorzy z pewnością mieli wpływ na jej wyobraźnię i świadomość za pomocą inwigilacji. Widocznie zależało im na tym, by pozbawić ją oparcia w rodzinie i zdać na ich łaskę.

Jedna tylko rzecz ją zastanowiła — wzór matematyczny przekazany jej z zaświatów. W szkole była dobra z matematyki, najlepsza w klasie, ale nudziło ją rozwiązywanie zadań i mimo zdolności nie wykazywała specjalnych zainteresowań w tym kierunku. Dlatego też nie zrozumiała i nie zapamiętała tego wzoru. Przez parę kolejnych dni usiłowała go sobie przypomnieć. Było to jednak niemożliwie. Intrygowało ją wszakże przekonanie, że tkwi on gdzieś tam na dnie jej świadomości.

Nie podejrzewała pięknej damy o nic złego, zaprzyjaźniła się z nią, chociaż żyły w różnych światach. Wprawdzie niepokoiły ją niesłychane opowieści tej kobiety i brak jakichkolwiek informacji o niej samej, ale nie potrafiła jej o to pytać. W jej towarzystwie czuła się onieśmielona. Spodziewała się, że Hilda w końcu sama zacznie mówić o sobie.

4

Kiedyś jej tajemnicza przyjaciółka zabrała ją na przejażdżkę w gór. Jechały nieznaną autostradą. Po obu stronach roztaczały się cudowne widoki. Konfucja zorientowała się, że to tereny niedostępne dla normalnych zjadaczy chleba. Ale były prawdopodobnie i dla samej Hildy zakazane, bo przed wjazdem na ową wspaniałą trasę poprosiła ją, aby usiadła za kierownicą. Tymczasem ona odniosła wrażenie, że doskonale zna drogę, poczuła się pewna siebie i rozluźniona, zaś właścicielka wspaniałego samochodu o hybrydowym napędzie siedziała w milczeniu, skulona ze strachu. Parę razy schyliła się gwałtownie, jakby obawiała się, że zostanie zauważona przez kierowcę któregoś z mijających je pojazdów, chociaż było to niemożliwe, gdyż mknęły tak szybko, że nie sposób było nawet zauważyć, jak wyglądały.

Konfucję ogarnęło oszałamiające uczucie, że po raz pierwszy w życiu znalazła się w swoim świecie, w tym, do którego należała, lecz nigdy dotąd nie miała do niego dostępu. Już w dzieciństwie często czuła się wyobcowana, jakby była kimś zupełnie innym niż otaczający ją ludzie. Ogarniała ją dojmująca tęsknota za jakąś inną rzeczywistością. W miarę dorastania często odnosiła wrażenie, że wszystko, co dzieje się w jej życiu, przeszłość i teraźniejszość, jest nieistotne, nie ma zbytniego znaczenia w tej prawdziwej rzeczywistości rozgrywającej się poza zasięgiem zmysłów. Głowiła się nieustannie, czym może być to ważne, prawdziwe życie. Czytała mądre filozoficzne i religijne książki, studiowała Biblię, Talmud, nawet Koran. Wciąż jednak odnosiła wrażenie, że to nie jest „To”, że tak naprawdę chodzi o coś zupełnie innego niż to, co wydaje się ludziom ważne. Często pogrążała się w zadumie. Czuła, wyraźnie czuła, że istnieje coś bardzo ważnego, czego ludzie nie są w stanie odkryć. Najczęściej było to ukryte w muzyce, czasami w poezji. Ale czym owo „To” mogło być? Gdy była aktorką, rozmawiała nieraz z pisarzami, kompozytorami, wszelkiego rodzaju artystami. Niektórzy też to odczuwali, nie wiedzieli jednak, tak samo jak ona, o co w tym wszystkim, co się dzieje i co nas otacza, tak naprawdę chodzi. Raz tylko spotkała kogoś, kto coś na ten temat wiedział. Był to pewien skromny proboszcz w parafialnym kościele góralskiej wsi, w której spędzała urlop. Nazywał „To” rzeczywistością Bożą i pięknie mówił o niej w kazaniach. Konfucja też wierzyła w Boga, dla niej również transcendencja była Bożą rzeczywistością, ale… „To” było coś innego. Musiało znajdować się gdzieś w uniwersum, bo gdy wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo, ogarniała ją dojmująca tęsknota właśnie za „Tym”.

Przemierzając wspaniałym autem ekscentrycznej przyjaciółki trasę prowadzącą przez krajobraz powalający na kolana pięknem, nieoczekiwanie poczuła, że znajduje się we właściwym miejscu, w tym prawdziwym świecie, Tym, za którym tak nieprzytomnie tęskniła. Gdy na horyzoncie ukazały się łagodne stoki gór, pewnie skręciła w najbliższy zjazd z autostrady i wkrótce znalazły się na skraju świerkowego lasu, jakiego nigdy w życiu nie widziała, bowiem drzewa iglaste padły ofiarą katastrofalnych pożarów szalejących podczas letnich upałów, ponieważ wydzielały łatwopalne olejki eteryczne. Wiedziała, że istnieją rezerwaty przyrody z takimi drzewami, nigdy jednak nie słyszała, by któryś z nich znajdował się w Niemczech, gdzie góry ogołocone z drzew iglastych sprawiały raczej wrażenie nowotworowych narośli na kuli ziemskiej niż cudownych miejsc rekreacyjnych, jakie znała z dawnych filmów. Na szczęście przetrwały lasy liściaste, które pielęgnowano i chroniono.

Nie pytając Hildy o zdanie, zaparkowała na skraju lasu. Od razu przypomniał się jej ów cudowny sen, w którym ukazał się jej piękny mężczyzna twierdzący, że jest jej mężem. To było w takim właśnie lesie. Gdy wysiadły z samochodu, Niemka zaczęła rozglądać się lękliwie i położyła palec na ustach, nakazując milczenie. Na jej twarzy malowało się przerażenie, kobieta wręcz trzęsła się ze strachu. Tymczasem Konfucja była w siódmym niebie, rozkoszowała się żywicznym zapachem i śpiewem ptaków, chłonęła widok drzew, które znała tylko z lekcji przyrody. Idąc z zadartą głową, obserwowała ich koronkowe wzory na farbkowym niebie. Przypominała sobie nazwy: sosna, świerk, jodła, modrzew. Najbardziej urzekły ją bujne sosny górskie. Ich szczoteczkowe gałęzie z gęstymi, długimi igłami przyciągały ją tak mocno, że w pewnym momencie objęła pień jednej z nich i mocno się do niej przytuliła. Nie mogła się od niej oderwać. Czuła się z nią zjednoczona. Jej świadomość została bez reszty opanowana dziękczynną modlitwą bez słów, skierowaną do stwórcy tego zanikającego cudu przyrody.

Hilda odciągnęła ją od drzewa.

— Co ty wyprawiasz?! — zgromiła ją scenicznym szeptem.

Konfucja posłusznie weszła z powrotem na ścieżkę, jednak parę kroków dalej stanęła nieruchomo, gdyż ujrzała naprzeciw siebie zająca przyglądającego się jej uważnie. Nie chciała go spłoszyć, ale uczyniła to Hilda.

Szły przed siebie prowadzącą w górę ścieżką, gdy w pewnym momencie spostrzegły przebiegającą sarenkę. Po chwili zauważyła wspinającą się po drzewie wiewiórkę. Wszystko to wzbudzało w niej euforię.

Nagle ujrzały w dali ogromne ludzkie postacie. Hilda złapała ją za rękę.

— Wracamy! — rzekła tonem cichym, lecz nieznoszącym sprzeciwu.

Gwałtownie pociągnęła ją w tył i biegiem wróciły do samochodu. Przerażona Konfucja nie wiedziała, co o tym myśleć, czuła jednak, że muszą jak najszybciej uciekać. Gdy wjechały na autostradę, odezwała się pierwsza, patrząc błagalnie Hildzie w oczy:

— Proszę cię, powiedz mi wreszcie, co to wszystko znaczy.

— O nic nie pytaj — zakazała jej ostrym tonem. — Wszystko ci wyjaśnię we właściwym czasie. Wybacz, ale naprawdę nie mogę ci na razie nic powiedzieć — dodała łagodniej.

Zdumiona Konfucja wzięła tę odpowiedź za dobrą monetę. Była przyzwyczajona do tajemniczego zachowania przyjaciół i znajomych. W dobie powszechnej inwigilacji wśród ludzi panowała nieufność, społeczeństwa były całkowicie rozbite. A chociaż w Niemczech po zdelegalizowaniu Unii i jej metod sytuacja się polepszyła, procesy integracyjne przebiegały powoli, gdyż ludzie doznali poważnych urazów psychicznych.

Po powrocie do domu zaczęła studiować wirtualną mapę, usiłując znaleźć na niej ów wspaniały rezerwat przyrody. Bezskutecznie. Zwątpiła, że przeżycie to stanowiło realną rzeczywistość. Czyżby Hilda zatruwała ją jakimiś środkami poszerzania świadomości? Może to były halucynacje?

Przypomniała sobie pewne osobliwe uczucie z najwcześniejszego dzieciństwa. Gdy zostawała w pokoju sama, zdawało się jej, że za drzwiami panuje czarna, pusta otchłań, a całe życie koncentruje się w miejscu, w którym ona przebywa i powróci tam za drzwi, gdy tylko ona je otworzy. Nie wzbudzało to w niej lęku, wręcz przeciwnie, bardzo lubiła owo uczucie panowania nad widzialną rzeczywistością. Ale teraz pomyślała, że to symptom paranoi.

Znowu udała się do psychiatry. Opowiedziała mu przebieg wycieczki i spytała, czy to wszystko mogło być halucynacją. On jednak ponownie ją uspokoił. Powiedział, że nie zna takiego rezerwatu, ale jej opis przekonał go, że to miejsce istnieje. Zapewnił ją, iż tak realistycznego przeżycia nie można halucynować.

— Ale może byłam pod wpływem jakiegoś środka wyzwalania i poszerzania świadomości? — spytała zaniepokojona.

— Nie sądzę — odrzekł, kręcąc przecząco głową. — Oczywiście, w każdym przypadku trudno wykluczyć manipulację. Odbywa się ona nie tylko pod wpływem chemii. Manipulatorzy stosują też przeróżne formy przekazu podprogowego, by wywołać pożądane przez nich stany psychiczne, właśnie w ten sposób wpędzają ludzi w nałogi. Nie sądzę jednak, by pani przyjaciółka miała z tym coś wspólnego.

Cierpliwie czekała zatem na wyjaśnienia tajemniczej damy, lecz ona podczas kolejnych spotkań nie wracała w rozmowie do wycieczki. Wszystko to zaczęło Konfucję niepokoić, ale nadal lubiła odwiedziny w pięknym domu Niemki, zwłaszcza wówczas, gdy ta była sama. Zdarzało się, że jadły wspólnie obiad na tarasie jej wspaniałej willi. Jednak z biegiem czasu sympatia zaczęła przeradza się w lęk, że ma do czynienia z czarownicą. Okazało się, że Hilda wie o niej wszystko, tak jakby na co dzień uczestniczyła w jej życiu. W dodatku — co było najbardziej przerażające — zaczęła przebąkiwać, że Konfucja świetnie nadaje się do pewnej niezwykłej misji.

Najgorsze, że coraz częściej spotykała u niej dziwnych osobników, którzy dawali jej do zrozumienia, co powinna zrobić, by wypłynąć na powierzchnię. Były to wyjątkowo odrażające typy, sami świńscy blondyni. Należeli do pewnego gatunku ludzi, na widok których odruchowo zatykała nos, bowiem odnosiła wrażenie, że śmierdzą. Nie wydzielali oni nieprzyjemnej woni, wręcz przeciwnie wytwornie pachnieli, lecz kojarzyli się jej z obrzydliwym odorem.

Obiecywali jej życie w luksusowych warunkach. Miała zmienić tożsamość i całkowicie poddać się ich woli. Tłumaczyli, że przecież i tak nie ma możliwości powrotu do swego kraju, a nawet odwiedzenia krewnych, gdyż po zwolnieniu z internowania otrzymała paszport tylko w jedną stronę. Wkładali jej do głowy szokujące opowieści. Słuchała ich z przerażeniem.

— Tożsamość jest mitem — pogardliwie stwierdził jeden z osobników podczas rozmowy, gdy zastała ich pewnego dnia u Hildy. — Proszę się zastanowić. Jeden z pani pradziadków był Francuzem, drugi Anglikiem, prababka pani matki była Austriaczką… A pani jest przecież Niemką. Większość mieszkańców zachodniej Polski, ma niemieckie geny. Pani ma również obywatelstwo niemieckie.

— Ale mam też polskie — stwierdziła stanowczo. — I to od urodzenia, tymczasem niemieckie zaledwie od trzech lat.

— Musi pani wreszcie zrozumieć, że jest Niemką — rzekł mężczyzna tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Dopiero wtedy będziemy mogli pani pomóc w poznaniu tajników własnej jaźni. Przede wszystkim powinna pani poznać odmienne stany świadomości, które umożliwią pani wzmocnienie afirmacji i siły przekazu, bo tego właśnie pani brakuje. To byłby już pierwszy krok do… życia wiecznego na planecie Hathor, gdzie powstał już cały nowy świat…

— Nie ma takiej planety. To jakiś mit. A poza tym nie wybieram się w kosmos — przerwała mu.

Chociaż nieraz marzyła o życiu na innej planecie, to jednak wolała pozostać na ziemi niż żyć chociażby na najwspanialszej wśród tak obrzydliwych ludzi.

— Nie mogła pani o niej słyszeć, bo to jest tajemnica, którą zdradzamy pani, ponieważ odkryliśmy, że należy pani do wybranych, przeznaczonych do życia w tej krainie wiecznego szczęścia. Jednak może się pani na niej znaleźć tylko jako Niemka — dodał z pełnym przekonaniem.

— Co też pan wygaduje? — oburzyła się. — Jestem Polką.

— Ależ… to nie ma znaczenia — mężczyzna wykrzywił wargi w pobłażliwym uśmiechu. — Pani może być w przyszłości i Francuzką, i Angielką, a nawet Amerykanką, ale w głębi duszy powinna pani pozostać Niemką. Dlaczego upiera się pani przy polskiej tożsamości? — wzruszył ramionami i wydął pogardliwie wargi. — Pani w ogóle nie zna swoich rodziców ani prawdziwych krewnych. Nic pani o nich nie wie, a z tymi, których uważa pani za rodzinę, genetycznie nie ma pani nic wspólnego. No i jaka z pani Polka? — pokiwał głową z politowaniem. — Jedno jest w tym wszystkim najważniejsze — i o tym mogę panią zapewnić — że nie ma pani ani kropli żydowskiej czy słowiańskiej krwi.

Patrzyła na niego wytrzeszczonymi oczyma w osłupieniu, zastanawiając się, czy ten człowiek blefuje, czy też istotnie wszystko o niej wie lepiej od niej samej. Nie miała nic przeciwko żydowskiej krwi, a tym bardziej przeciwko słowiańskiej. Zawsze uważała, że antysemityzm zrodził się z zawiści, gdyż Żydzi byli utalentowani i zamożni, odnosili sukcesy w każdej dziedzinie, na polu artystycznym, naukowym, gospodarczym. Słowianie też stanowili bardzo wartościową grupę etniczną.

— Na początku było słowo — perorował mężczyzna. — A pani mówi nie tylko po polsku, ale i po niemiecku, po francusku, po angielsku. Nic pani nie wie o swojej tożsamości, a trzyma się kurczowo tej fałszywej i tej fałszywej rodziny. Powiem pani więcej — zawiesił głos i zrobił tajemniczą minę. — Niedługo będzie pani z niemieckim mężem przez jakiś czas żyła w pięknej miejscowości na południu Francji, gdzie złapiecie tamtejszy akcent, potem przeniesiecie się do Paryża i tam już pod francuskim nazwiskiem będziecie podawać się za Francuzów. Następnie pojedziecie do Londynu, po czym do Stanów i tak będziecie krążyć po całym świecie i zaznajamiać się z wybranymi ludźmi, którzy mają zasiedlić planetę Hathor. Ten człowiek od kilku lat na panią czeka…

— Boże! — krzyknęła zbulwersowana. — Niech pan przestanie! Dość tych bredni! Nie będę tego słuchała!

Wstała od stołu i wyszła, trzaskając drzwiami. Towarzyszył jej rechot upiornego towarzystwa.

Tamtej nocy po raz pierwszy usłyszała w myślach głos jakiegoś Niemca, który odtąd prześladował ją miłosnymi wyznaniami.

Zaniechała wizyt u Hildy, ale to nic nie dało. Ci ludzie nachodzili ją w jej mieszkaniu i obdarowywali luksusowymi prezentami. A to platynowym pierścionkiem, a to złotym zegarkiem, a to jakimś dziełem sztuki. Odmawiała przyjmowania tych drogich prezentów, lecz nazajutrz znajdowała je na stole. Najgorsze, że znikały jej ulubione osobiste rzeczy, najczęściej bielizna i ozdoby. Najwidoczniej wchodzili do mieszkania w nocy, gdy spała. W miejsce jej skromnych ubiorów pojawiały się luksusowe. Były tak piękne, że nie sposób było oderwać od nich wzroku. Godzinami potrafiła wpatrywać się w biżuterię, obrazy, rzeźby, zaniedbując wszelkie obowiązki, ba, zapominając o jedzeniu i piciu. Doprowadzało ją to do obłędu, wzbudzając równocześnie niesamowity lęk.

Dostojewski twierdził, że piękno zbawi świat — myślała przerażona — a mnie ono doprowadza do szaleństwa, do piekła. Co się ze mną dzieje? Chyba… zwariuję z zachwytu.

Pod wpływem tych przedmiotów traciła zdolność samodzielnego myślenia, ktoś obcy podsuwał jej fantastyczne pomysły podróży po całym świecie, a nawet na inne planety. Doszła do wniosku, że prezenty te pochodzą od szatana, więc zaczęła wyrzucać je do śmieci, jednak każdego ranka pojawiały się coraz to nowe w jej domu. Nie wierzyła, że trafiają do niego w jakiś cudowny sposób, ktoś musiał w nocy do niej wchodzić. Ale jak? Zamykała okna, drzwi oprócz elektronicznego zamka zabezpieczała od wewnątrz zasuwami. Wydawała mnóstwo pieniędzy na coraz to nowe zamki.

Wpadła w panikę, gdy pewnego ranka ujrzała na szyi wyssane ślady. Natychmiast poszła do swego psychiatry. Doradził, by zgłosiła to na policji. Najwidoczniej oszołamiano ją czymś do tego stopnia, że nie obawiano się jej obudzenia. Jednak na policji nie uwierzono jej, potraktowano jak chorą psychicznie i zagrożono przymusowym leczeniem.

Nieustannie szukała innego mieszkania. Niestety, bezskutecznie. Zachodziła w głowę, co to za typy. Była przekonana, że to oni uniemożliwiają jej znalezienie lepszego zajęcia, żeby zmusić ją do pracy dla siebie. Ale dla niej było to nie do pomyślenia.