Jednooka Wojowniczka - Aneta Mazur - ebook

Jednooka Wojowniczka ebook

Aneta Mazur

4,7

Opis

"Jednooka Wojowniczka" to książka dla wszystkich, którzy borykają się z jednoocznością. Odpowiada na najczęściej zadawane jednoocznym pytania, motywuje i inspiruje do podjęcia działań. Pokazuje także, jak ulotne jest życie, podkreślając przy tym wagę uśmiechu i wiary we własne możliwości. "Jednooka Wojowniczka" uczy kochania siebie i innych pomimo defektów, wad i niepowodzeń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 71

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Aneta Mazur

Jednooka Wojowniczka

Jedna sekunda może zmienić całe Twoje życie.

Aneta MazurAneta Mazur

Damian MazurDamian Mazur

Ilona SzyjaIlona Szyja

© Aneta Mazur, 2018

Życie z jednoocznością i niepełnosprawnością może być całkiem normalne i piękne.

W świat ludzi niepełnosprawnych możesz wejść w jednej sekundzie.

Taka jedna może zmienić całe Twoje życie.

Książka wywułuje zaskoczenie, śmiech, łzy i doświadczenie.

»Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą«

ISBN 978-83-8126-576-8

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Wstęp

Piszę tę książkę nie dla własnej sławy, nie dla pieniędzy czy innych korzyści, ale dla ludzi, którzy borykają się z problemem jednooczności z różnorakich przyczyn. Dla rodziców i bliskich takowej osoby. Chcę przedstawić Wam życie osoby żyjącej od 6 roku widzącej tylko na jedno oko. Pokazać, że jak każdy z Was boryka się ona z codziennymi problemami i wyzwaniami. Chcę przełamać temat tabu, który powszechnie panuje wokół ludzi jednoocznych. Opisać to jaki wpływ na życie ma sytuacja w jakiej się znalazłam. Udowodnić, że osoba z jednym okiem może być kochana i kochająca. Może założyć rodzinę, spełniać się zawodowo i być szczęśliwą. Do napisania książki zainspirowała mnie Kasia, mama Michałka, który po wygranej walce z siatkówczakiem nosi epiprotezę oka. Ilość pytań, które zadała mi Kasia zasypały mnie jak lawina i sama czasem zastanawiałam się nad odpowiedziami, a dlaczego? Dlatego, że dla mnie to tak codziennie i proste rzeczy. Nie miałam pojęcia, że mogą być one tak ważne. Brak edukacji rodziców dzieci w takich przypadkach w naszym kraju jest na minimalnym poziomie, aczkolwiek wzrasta ona z roku na rok bo takowych przypadków pojawia sie coraz więcej. Ta książka jest kierowana do takich osób, aczkolwiek nie zamyka się na innych odbiorców. Jeśli będą chcieli ją przeczytać to będę dozgonnie wdzięczna. Mam nadzieję, że pomoże ona ludziom zmienić i zrozumieć ludzi o takiej właśnie niepełnosprawności, które są w naszym środowisku lub z którymi będziemy mieli okazję napotkać w przyszłości.

Książkę dedykuję córce Aurelii oraz Tobie, drogi czytelniku.

Rozdział I Normalne dzieciństwo. Do czasu, gdy…

Mała Aneta

Przedszkole, dom, zabawa, podwórko. To raczej podstawowe zajęcia sześcioletniej dziewczynki. W moim przypadku do 23 sierpnia 1999 roku. Pamiętam cały dzień, aż do zaśnięcia pod wpływem narkozy. Wszystkie szczegóły nawet dźwięki, gdy moje oko odmówiło posłuszeństwa i zamknęło się. Obraz zanikł, ale słuch nie. Zacznijmy od początku. Rano jak dziecko, wstaje beztrosko. Oczywiście mama już na nogach pomimo zaawansowanej ciąży. Po obiedzie ma zamiar umyć naczynia. Wakacje, wolne od przedszkola. Liczę na to, że siostra weźmie mnie do stadniny na konie. Mama coś przeczuwa. Nie pozwala nam iść, a więc wymyślamy małą podpuchę dla mamy i kombinujemy jak wyjść z domu. Pomaga nam koleżanka, która jeździła z nami. Mówimy, że właściciel stadniny pilnie nas wzywa bo coś się wydarzyło i koniecznie musimy tam iść. Mama odpuszcza. Najpierw sprzątamy boksy z łajna. Dzielnie wynoszę taczki i smród mi nie przeszkadza. Pewnie po jakimś czasie się go nie odczuwa. Następnie wkładamy siodło na konia i jeździmy kolejno. Kończę jazdę i siostra mówi, abym nalała do wanny obok płotu wody dla koni. Jest gorąco i zapewne będzie chciało im się pić. Leje wodę, wanna się napełnia. Podnoszę wzrok i koniec. Nie ma nic. Nie ma ciemności, jasności. Jestem w stanie nieważkości, nicości. Pomalutku odzyskuje świadomość. Próbuję się podnieść, coś zobaczyć, chcę krzyczeć, a mamrotam. Przypuszczalnie leżałam na ziemi jakiś czas. Nikt nie zauważa. Każdy był zajęty swoją pracą. Słyszę jak biegnie do mnie moja siostra i krzyczy. Podbiega żona właściciela. Podnoszą mnie. Ona dzwoni po karetkę. Koleżanka z wrażenia prawie mdleje, ale daję radę. A ja krzyczę i powtarzam dziesiąt razy „Nie dzwońce po kartkę!”Z perspektywy lat zrozumiałam wiele z tego dnia, ale tego, że tak głośno krzyczałam wypowiadając to zdanie, dalej nie pojmuję. Myślę, że bałam się rodziców i zapewne doszedł szok po uderzeniu. Daria i Dorota biorą rowery i jadą ogłosić wiadomość rodzicom, która zmienia ich życie diametralnie, na zawsze…Pani Halinka, żona właściciela stadniny zaprowadza mnie jak najprędzej do łazienki. Stara się, ale sama nie wie jak obmyć to co zostało z mojej twarzy. Najgorsze jest to, że widzę się w lustrze. Pierwszy raz widzę się bez połowy twarzy. Z jedną wielką dziurą w środku która ma w sobie łajno i dużo soczysto zielonej trawy. Tak tą trawę wspomina często moja okulistka, dzięki której żyję. Nie pamiętam przebiegu wydarzeń od czasu lustra do karetki. Potem to już splot wydarzeń, które bardzo głęboko zapisują się w mojej pamięci. Na całe życie. Przyjeżdża karetka. Cieszy mnie myśl, że pojawił się tata. Półprzytomna, ale mój mózg dalej koduje. Tato musi skakać przez płot, aby wejść na teren stadniny bo rzekomo weszłyśmy tam bezprawnie i brama jest zamknięta. Jedziemy do domu. Widzę jeszcze mamę biegnącą od cioci w fioletowej sukience w białe kwiatki, coś krzyczy. Tata nie dopuszcza jej do mnie. Wie, że w 8 miesiącu ciąży mogłaby urodzić. W karetce słyszę krzyki taty. Mówi, aby kierowca mógł jechać szybciej bo nie jedzie na piwo tylko do szpitala. 40 km na godzinę myślę, że nie jest adekwatną prędkością jeśli chodzi o walkę życia sześcioletniego dziecka. Pragnęłam tylko jednego: spać. To pragnienie było tak przenikające, że to jedyne o czym myślałam. Pamiętam tylko głos lekarza, że jak zasnę to zasypiam- na zawsze. W pewnym momencie już czuję, jak mi dobrze. Odpływam. Witam się już nowym światem. Czuję ciepło, jasność. Nie ma dźwięku, słów, bólu. W ostatniej mili sekundzie rozlega się głos: „Aneta! Obudź się!” Krzyczy asystentka lekarza. Bóg w tym momencie mnie ocala. I znów wracam do świata żywych. Wraca dźwięk, ból, a ja tak bardzo nie chcę tam być. Chcę spać!Asystentka lekarza po tej sytuacji zadaję mi cały czas pytania na które muszę odpowiadać. 1,2,3 szpital odmawia przyjęcia. Brak odpowiednich sprzętów, brak lekarzy. Udaję się! Szpital im. Św. Barbary w Sosnowcu przyjmuję mnie pomimo braku załogi lekarzy. Końcówka wakacji więc lekarze na urlopie. Po drugie zapotrzebowanie na wielu specjalistów w takim przypadku przekraczało codzienną liczbę dyżurujących lekarzy w owym dniu. Pani Doktor ledwo co poznająca zasady jakimi kieruję się medycyna nie długo funkcjonująca jako lekarz okulistyki podejmuję się zebrania specjalistów skutkujące wiszeniem przez długie godziny na telefonie, aby ‘’poskładanie mnie‘’ było dopięte na ostatni guzik. Reszta było w rękach Pana Boga. Pamiętam to, jak przewozili mnie wózkiem na oddział tak bardzo szybko i głowa mi zwisała po to, abym nie zwymiotowała. Dokładnie pamiętam najgorsze szpitalne wydarzenie sprzed operacji. Nałożenie maski tlenowej na mój brak nosa powodujące duszenie się. Nikt nie zauważa i czuję, że brak mi już sił na walkę o oddech. Któryś z lekarzy lub pielęgniarek orientuję się i odchyla mi maskę. Dosłownie na chwilę i znów nakłada. I znów ten sam cykl od nowa. Na szczęście po raz ostatni. Następnie rezonans magnetyczny czaszki, mózgu i wtedy pewnie powstaje plan operacji. Potem wybieranie pozostałości z kości. Usuwanie łajna, trawy i innych zanieczyszczeń z mojej buzi. Trwa to bardzo długo. I tak musi upłynąć czas do przyjazdu specjalistów ratujących mi życie, twarz, oko… przyszłość. Kilku godzinna operacja kończy się sukcesem. Zostaje wyrwana z rąk śmierci. Teraz zaczyna się walka o moje dalsze życie i funkcjonowanie. Przez 1 dzień pozostawiają mnie w śpiączce farmakologicznej, aby organizm przyzwyczaił się do nowej sytuacji. Po otwarciu oka pamiętam tylko to, że tak strasznie źle patrzyło mi się na te moje ‘’pół obrazu’’, tak to określałam jako 6 letnie dziecko. Pytałam o to tatę. Dlaczego tak jest. Odpowiadał ‘’Tak już będzie, kochanie‘’. Teraz kocham te ‘’pół obrazu’’ bo przynajmniej na tyle mogę odbierać świat zmysłem wzroku! Te rurki wszędzie i nawet nie wiem dokładnie gdzie. Z nosa do oka, z oka do nosa. Najbardziej zabawna sytuacja to ta, jak uciekałam z oddziału po gorącą czekoladę za złotówkę z automatu bo tata pokazał mi, gdzie takowy się znajduję :)Najbardziej przejmująca sytuacja z perspektywy czasu to ta, jak na nowo zaczęłam widzieć, na zdrowe oko i mama zaczęła płakać. Pewnie ze szczęścia, a ja zapytałam „„Mamo, dlaczego płaczesz?!” Było to dla mnie niezrozumiałe, dlaczego płaczę. Przecież to dobrze, że widzę. Dziecko zawsze patrzy na poszczególne sytuację z swojej perspektywy. Nie opiszę Ci wszystkich sytuacji. Rodzice pewnie pamiętają ich więcej, ale ja opisuję je z mojej strony. To i tak kolejny cud, że pamiętam, aż tyle szczegółów. Na koniec chcę Ci opisać to, jak po tygodniu pobytu w szpitalu wyszłam. Otwierają się drzwi wyjściowe. Widzę przepiękne duże drzewo w obłoku słońca z soczystymi zielonymi listkami powiewającymi na wietrze. Uwierz mi- Nigdy nie widziałam takiej zieleni i tak błękitnego nieba. W końcu to pierwszy piękny widok od tygodnia. Inny niż szpitalne ściany, schody i ta zatrważająca wszechobecna biel. Śpiewają ptaki, a ja bardzo się cieszę, że to widzę. Nawet przystaję chwilę pod tym drzewem. Wychodzi mała, wielka dziewczynka. Mała bo 6 lat to nie wiele. Wielka bo to już duży bagaż doświadczeń, który nabywa zaledwie w tydzień. Nie tylko ja. Moi rodzice również. To tato w wieku 26 lat spędził ze mną każdą noc i mama rok młodsza, każdy dzień. To oni w tak młodym wieku dostają kopa od życia i tak wiele w ten czas doświadczają. Doświadczają czegoś innego, trudnego, nie do końca zrozumiałego, ale dają radę. Jestem im wdzięczna. Kocham Was i dziękuję! Na koniec tego rozdziału, podsumowując. Chcę Ci przekazać, że tak bardzo chciałabym zobaczyć, przytulić i podziękować wszystkim lekarzom, pielęgniarkom i ludziom, którzy choćby kiwnęli tylko palcem przy ratowaniu mojego życia. Jestem im tak niezmiernie wdzięczna. Jak pomyślę o nich to wielka miłość rodzi się w moim sercu. Wierzę, że Bóg da mi kiedyś ich wszystkich zobaczyć i podziękować za to, co zrobili to dla mnie. Każdy ten mały krok i posunięcie z ich strony spowodował to, że dzisiaj siedzę tutaj w nocy i piszę to do Ciebie. A najbardziej dziękuję Tobie, Panie mój. Za to, że zostawiłeś mnie tu, abym spełniała swoją misję i doświadczała tych rzeczy, które teraz się dzieją.

Rozdział II „Moje życie po… kochaj siebie!”

Wojowniczka

lat 16

Po szpitalu i z okresu do gimnazjum najbardziej wkodowały się w moją pamięć momenty, gdy parę dni po moim wyjściu z szpitala poszłyśmy z starszą siostrą i tatą do szpitala przywitać i zobaczyć naszą młodszą siostrę, Oliwię. Taka malutka z czarnymi włosami, śniadą cerą. Słodka dziewczynka, teraz wyższa ode mnie i w tym roku skończyła 18 lat. Niesamowite jak ten czas leci i jak zmieniamy się na przestrzeni lat pod wpływem zachowań, zdarzeń, przeżyć, emocji. Człowiek to niesamowita istota, która ma tu swój określony cel i misję do wypełnienia. Moją misją jest pomaganie ludziom i wypełniam ją w każdej sekundzie mojego życia. Jak tylko mogę i gdzie mogę po to, aby świat stawał się lepszy każdego dnia. Nawet w autobusie uśmiechając się do kierowcy witając go. Polecam robić to i Tobie bo daję to niesamowitą energię i rozsyła dobro, którego ludzie w tych czasach naprawdę potrzebują!Spróbuj, a sam/a zobaczysz jak to działa i jak szybko się rozprzestrzenia miłość płynąca z serca. Jak domino z prędkością światła. Bądź dla kogoś tym światełkiem, a sam będziesz te światełka dostawał i to nawet w najmniej spodziewanych momentach. Nawet wtedy, gdy jest trudno i sytuacja wydaję się beznadziejna i myślisz, że nie ma wyjścia. Wyjścia zawsze są minimalnie dwa, a Ty sam/a odpowiedź sobie jakie. Ja znam dwa na każde z Twoich i moich trudnych sytuacji:

1.Poddaję się.

2.Walczę. Pamiętaj: Masz wybór!Powtórz to jeszcze raz w swojej głowie i sercu „Mam wybór!”Tego krótkiego, istotnego- zdania w moim życiu nauczył mnie 1 października 2016 roku światowej sławy niepełnosprawny prelegent bez rąk i nóg Nick Vujicic, którego miałam zaszczyt widzieć i słyszeć na żywo!Powtórzył to bardzo wyraźnie po polsku. Masz wybór. Zawsze. Pomimo tragedii jaką teraz przeżywasz!Mimo tego, że myślisz, że Bóg, rodzina, bliscy i przyjaciele Cię opuścili i nic nie ma najmniejszego sensu. Gdy jako nastolatka nienawidziłam swojej twarzy bo w mojej głowie wykreował się obraz ten, że przez tą twarz nie zdołam nic osiągnąć, nawiązać prawdziwych relacji i stworzyć prawdziwego związku, rodziny, móc spełniać się i kochać świat też była to dla mnie taka beznadziejna sytuacja. Z resztą moi bliscy niejednokrotnie próbowali mi to wbić w świadomość. Każdego dnia chcieli mi udowodnić, że nic nie osiągnę i będę taką niedorajdą jak dotychczas. Pisząc to już osiągnęłam odwrotność tego. Osiągnęłam w życiu na prawdę wiele pomimo, że dla kogoś może być to niewiele. Zdając prawo jazdy za 10 razem, tak płakałam ze szczęścia, że myślałam że będę krzyczeć przed ośrodkiem egzaminacyjnym z tym papierkiem w ręku i tym magicznym słowem na nim „pozytywny”. Opłacało się! Bo teraz jestem jeszcze bardziej niezależna. Kocham prowadzić auto. Było mi to dane. Bóg dał mi taki talent, ale to wszystko nie przychodzi od ręki, już, teraz, w tym momencie. Na to się ciężko pracuję. Kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń, łez, nerwów i pieniędzy, a jeszcze więcej stresu i przezwyciężania swoich lęków i ograniczeń zakodowanych w głowie. To jest ta strefa komfortu z której musimy wyjść, aby tego wszystkiego dokonać!Pozwól sobie samemu/samej na to!Wywal z impetem, z całej siły te ograniczenia, lęki. Porzuć strefę komfortu i zauważ w końcu, że wszystko co piękne i wartościowe znajduję się po drugiej stronie Twojego strachu i lenistwa. Gdy to zrobisz Twoje życie stanie się krainą cudów! Życie jest po to, aby dotykało Cię najlepszym co ma dla Ciebie przygotowane. Ono czeka abyś się otworzył i chciał to przyjąć! Czeka na Ciebie Bóg, który wie po co dzieją się te różne rzeczy w Twoim życiu. On ma plan najlepszy dla Ciebie. Lepszy niż ten, który Ty sam sobie wyimaginowałeś. Uwierz, bo sama tego doświadczam. Nie tylko ja. Przestań się w końcu zamartwiać!Po co chodzisz całymi dniami i pytasz. Kiedy? Po co? Jak? Gdzie? Za ile?Puść te myśli w świat i pozwól na to, aby w końcu się działo!Bez Twojego zbędnego, niszczącego Cię myślenia. 90% rzeczy, o które zamartwiasz się, by się nie wydarzyły i tak nigdy nie następują. Więc po co to wszystko?Oczyść siebie, swoje środowisko z tych toksycznych myśli i ludzi. Niech przestają Cię zabijać. Nie czujesz jak zżerają Cię komórka po komórce? Dzień po dniu?

Bądź sobą. Dla siebie, dla tych którzy Cię kochają i tych, których Ty