Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W swoich wierszach autorka opisuje piękno polskiej Ziemi o każdej porze roku, o miłości, przyjaźni i ludzkich charakterach. Pisze wiersze okazyjne, dla rodziny i przyjaciół.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 97
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Krystyna Wanda Serdeczna, 2018
W swoich wierszach autorka opisuje piękno polskiej Ziemi o każdej porze roku, o miłości, przyjaźni i ludzkich charakterach. Pisze wiersze okazyjne, dla rodziny i przyjaciół.
ISBN 978-83-8126-790-8
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Te wiersze poświęcam moim najbliższym i przyjaciołom. Składam podziękowanie Marii Guzik — radomskiej pisarce — za zainspirowanie mnie do wydania tego tomiku wierszy.
Jestem nieokiełznana jak wiatr,
bo coś nieustannie mnie gna,
choć myślę, że to pęd metafizyki,
na przekór brnę z nim pod prąd.
Pędzę za nim w pośpiechu przez życie,
choć wiem, że jest szybszy ode mnie.
Dlatego kocham wolność i przestrzeń.
Nie znoszę jak on wszelkich ograniczeń.
Wiem, że go w tym pędzie nie dogonię,
ale sprawia mi przyjemność ten bieg,
gdy czuję podmuch wiatru we włosach
i jego dziką, nieposkromioną naturę.
Wplątuje się w rozwichrzone włosy
i rozczesuje je potem jak tkliwy kochanek.
Nigdy nie jest zmęczony w swym pędzie,
dlatego hula i dmie, gdzie tylko zechce.
Beztrosko wieje nad pustynnymi wydmami,
dopiero w dolinach szuka schronienia.
Jest niefrasobliwy, czasem nawet frywolny
ale kocham go, bo jest jak ja szalony.
Radom, dnia 10.01.2017 r.
Jestem taka, jaka jestem,
ani młoda, ani stara,
ani piękna, ani za bogata.
po prostu jestem sobą.
Idę w stronę słońca,
gnam z pędem wiatru.
Gonię w locie marzenia,
sięgając wysokich gwiazd.
Każdą chwilę zamykam
w kokonie pajęczej sieci,
z której tkam białą szatę,
którą wdziewam od święta.
Wiem, że mam jedno życie
i serce, które na przekór
kocha wszystkich bez umiaru,
i Anioła, który czuwa nade mną.
Jestem na wskroś romantyczna,
czasem zupełnie zwariowana,
innym razem pragmatyczna,
ale zawsze jestem sobą.
Radom, dnia 18.05.2017 r.
Dzisiaj przez chwilę byłam starym drzewem.
Chropowata szorstkość kory raniła moje dłonie.
Konary niczym szczudła wyciągały ramiona
i obejmowały mnie, szeleszcząc zeschłymi liśćmi.
Czułam jednak płynące w nim soki życiodajne
i ciepło bijące z środka drewnianego pnia.
Lekki wiatr rozwiewał wokoło różne wonie:
leniwie płynącej rzeki, grzybów, mchów i traw.
Słońce oświetlało czubki wysokich drzew,
skrzyło się na tafli lekko falującej wody,
rozświetlało pożółkłe liście złotą poświatą,
i barwiło wysokie trawy słomianym kolorem.
Przez chwilę byłam drzewem, wysoką topolą.
Słyszałam jak śpiewają w jej konarach ptaki,
ważki przelatywały nad wąską strugą wody,
i spijały wodę z pożółkłych liści nenufarów.
Radom, dnia 18.10.2017 r.
Na skraju wsi stoi chata pochylona nisko do ziemi,
ogrodzona drewnianym płotem, w otoczeniu malw.
Pod oknem na zydlu usiadła staruszka.
Siedzi, rozgląda się wokoło i myśli zadumana:
Dokąd prowadzi ta wąska ścieżka?
Albo te pierzaste chmurki na niebie?
Albo, co robi ta mała biedronka na liściu dziewanny?
Beztroską ciszę przerywa wiatr głośnym łopotem,
jak skrzydła motyla lub anioła w locie:
— To dla ciebie człowiecze — szepcze głośniej.
— To całe piękno złotej, polskiej jesieni,
szelest liści pod nogami i sznur odlatujących gęsi,
i oddech ciepłej jeszcze ziemi, daję tobie, człowiecze!
Ciesz się więc tą chwilą! — słyszy z oddali.
Siedzi staruszka na ławie i już nie duma,
ale dziękuje Bogu, że może oglądać te cudeńka,
ciesząc się z przynależności do Matki Ziemi,
jak ta mała, niepozorna biedronka.
Radom, dnia 01.07.2013 r.
Przychodzi ubrana na zielono.
Ciekawe, dlaczego nie na różowo lub fioletowo?
Ale i tak wygląda pięknie rozśpiewana
na zielonych łąkach bocianim klekotem,
a w stawach żabim rechotem.
Próbuje nastrajać nas kolorowo,
choć nam po zimie wcale nie jest wesoło.
Mimo że z ramion ściągamy ciepłe kapoty
i w wiosennym grzejemy się w słońcu,
z utęsknieniem czekamy na skwar lata gorący.
Nawet widok rozkwitłych pierwiosnków,
kwitnących w sadach jabłoni
nie ostudzi w nas tęsknoty
za widokami złocistych łanów,
czerwonych maków i kąkoli.
Wiosna jest więc oczekiwaniem,
nie tylko na ciepło lecz także na zmiany,
na rodzące się w nas nadzieje,
na pokładane uczucia i nowe plany.
Radom, dnia 01.04. 2008 r.
Kto jest z nas najpiękniejszy? — zapytał Irys,
który stał wyprostowany na ogrodowej rabacie
jak żandarm w błękitnym mundurku.
Obok stały jego siostry w żółtych sukienkach.
— Oczywiście, że ja — odparła Róża z przekąsem,
wydymając pąsowe usta w grymasie.
— Jak śmie ktoś w to wątpić? — dodała z sarkazmem
i wypięła dumnie pełną pierś.
— Nie byłbym tego taki pewny — odparł Jaśmin
i zaszeleścił listkami, aż posypały się z niego
białe kwiatki, wyścielając zielony trawnik.
— Każdy z nas ma niepowtarzalny zapach.
— Jaśmin ma rację — poparł go liliowy Bez.
— Sam miałbym kłopot z wyborem —
i zerknął na kolorowe tulipany, a po chwili
na różowe Floksy i białe Piwonie.
— My jesteśmy najpiękniejsze! — krzyknęły
biało różowe Niezapominajki i roześmiały
się wesoło, tuląc do siebie, a zaraz do nich
przyłączyły się wdzięczne, fioletowe Fiołki.
Jaśmin z Bzem rzuciły im pobłażliwe uśmiechy,
pełne ciepłego zrozumienia istoty rzeczy.
— Macie rację, choć rośniecie tuż przy ziemi,
macie swój nieodparty wdzięk i czar.
— No więc, który z nas jest najpiękniejszy?
— zapytał skromnie pomarańczowy Nagietek
— i spojrzał na wdzięczącą się do niego Nasturcję.
— No, kto? — dopytywał natarczywie.
— Poprośmy o werdykt Asię — zdecydował Irys.
Dziewczynka zajmowała się sama ogródkiem.
— Wszystkie jesteście cudne, a wasze zapachy
roznoszą piękną woń! — oznajmiła promiennie.
A kwiaty na tę wdzięczną i głośną owację,
skłoniły nisko głowy z podziękowaniem,
rozsypując wokoło złotym pyłem, wabiąc
tym sposobem roztańczone pszczoły.
Radom, dnia 19.02.2018 r.
Nadeszła po mroźnej zimie z ociąganiem,
jakby nie było jej spieszno do świata i ludzi.
Ubrana w kolorowe muśliny z kwiatami we włosach,
strojna i wyniosła, uśmiechała się, jakby chciała
przeprosić za swe niezdecydowanie.
Najpierw swą czarodziejską różdżką rzuciła czar na drzewa,
które pod jej ciepłem się zazieleniły i białym kwieciem oprószyły.
Potem swój czar rzuciła na podwórka, lasy i bezdrożne pola.
Potem rozkazała młodym ptakom z gniazd wynosić się,
by rozpostarły skrzydła i latać się uczyły.
Potem wiatru rzuciła wyzwanie, by umilkł i schował się w komorze.
Słoneczku zaś przykazała grzać mocniej, by ziemia wreszcie odżyła,
a ludzie na dobre rozbudzili się z zimowej drzemki.
Ptaki lecące w przestworzach krzyczały:
Wiosna wreszcie nadeszła!
I zawtórowało im wszelkie stworzenie: to dzikie i to hodowlane,
które nadziwić się nie mogło, że wreszcie pozwolono im
wyjść z obory i z gąszczu dzikich chaszczy.
Do nich dołączyło ptactwo domowe.
Indor wypiął swą pierś cherlawą i zagulgotał do koguta:
Wiosna przyszła, panie bracie!
Na to kogut zapiał, zwołując czeladź podwórzową:
Niech się wszyscy przebudzą, nie czas na leniuchowanie!
Czas Wiosnę przywitać należycie!
I z pobliskiego stawu kaczki i gęsi przywołał:
Nie pora na chlapanie w tej sadzawce!
Gęsi z gąsiątkami, kaczki z kaczątkami,
posłusznie podreptały na środek podwórka.
I tak jak stały, wszystkie zawołały jednym chórem:
Witaj, nam Wiosno kochana!
Pies podwórzowy nie chciał być od nich gorszy,
zaszczekał na kota, który wygrzewał się przy piecu
i razem dołączyli do podwórzowej ferajny.
Koń nie chciał być też ostatni i zarżał radośnie,
aż świnie obudziły się z porannej drzemki,
ciekawe harmideru wyjrzały z chlewika
i zakwiczały naburmuszone:
kto nam przeszkadza w leżakowaniu?
— Wychodźcie natychmiast! — zawołali wszyscy.
— Czas witać Wiosnę, a nie gnuśnieć na słomie!
— zrugał ich pies podwórzowy i dał znak kogutowi.
Niech żyje nam Wiosna! — krzyknęli wszyscy wesoło.
Niech żyje Wiosna! — zawtórowało ptactwo w przestworzach.
A Wiosna tylko się do nich uśmiechała
i w podzięce tych hołdów złotym pyłem posypała.
I rozbłysły żółtymi mleczami zielone łąki,
przybrzeżne rowy błękitnymi bławatkami,
a lasy białymi przebiśniegami.
Radom, dnia 01.04.2015 r.
Jeszcze zima na dobre nie odeszła,
a ja już myślę o przedwiośniu,
o kwitnących w sadach jabłoniach,
o żółtych mleczach na łące.
O białych obłokach na niebie
i o pierwszym dniu wiosny,
kiedy przynosiłeś mi kwiaty:
błękitne hiacynty lub frezje.
Dziś zostały mi tylko wspomnienia
i żal z tęsknotą pomieszany,
że nie wrócą już tamte dni,
przepełnione żarliwym kochaniem.
Został mi tylko po nich gliniany dzban,
w którym stoją zasuszone kwiaty,
wypłowiałe nieco i bez zapachu,
jak odległe po frezjach wspomnienie.
I nic już nie jest takie jak dawniej,
ani ty, ani ja, ani odległe wspomnienie.
Tylko nadejście wiosny przypominać
mi będzie, jak było nam kiedyś dobrze.
Radom, dnia 16.01.2017 r.
Stoi przy drodze jarzębina,
wystrojona w czerwone korale.
Wiatr jej liśćmi targa,
jakby przygrywał jej do walca.
Przysiadł na jej gałęzi szpak:
cóżeś pani taka nie w sosie,
zapytał wesołym tonem.
Bom samotna, drogi panie.
Wiatr słysząc tę skargę żałosną,
powiał więc jeszcze mocniej,
aż jarzębina cała się zatrzęsła
i zgubiła wszystkie korale.
Teraz masz powód do płaczu.
Wiatr porwał ci suknię zieloną
i zerwał czerwone korale,
rzekł jej szpak roztropnie.
Cóż ja teraz biedna pocznę?
Nie umiałam być wdzięczna,
Matce Naturze i wybrzydzałam.
Kto mnie taką gołą zechce?
Radom, dnia 09.09.2017 r.
Nadeszło po wiosennym zmaganiu
jeszcze rozleniwione i ospałe.
Po przekwitnięciu pierwiosnków
zmiotło z drzew kwiaty jabłoni
i utworzyło kolorowy kobierzec
z płatków bzu, jaśminu i piwonii.
Gdy słoneczko wzeszło nieco wyżej,
przebudziło się na dobre,
i zaczęło taniec szalony z wiatrem.
Najpierw w sadach, potem na łąkach,
a na końcu na polach hasać poczęło,
wznosząc się nad łanami zbóż.
Wplotło w ich złociste warkocze jak wstęgi
czerwone maki i niebieskie chabry.
Kąkolem chciało upiększyć ich złociste kosy
i trochę nimi potarmosiło.
W snopki je potem powiązawszy,
na ogołoconym ustawiło ściernisku.
Chcąc wypocząć, schowało się
w konarach drzew zielonych
i przysnęło snem twardym.
A gdy wiatr je stamtąd wypłoszył,
pognało znowu nad polami,
nad graniami gór wysokich.
Tam nieco się ochłodziło
i całkiem opamiętało,
że czas jego mijał powoli.
Jeszcze zdążyło rozpostrzeć swą szatę
i jak motyl przysiadło nad kartofliskiem,
by się ogrzać przy nim nieco.
Bez umiaru rozpasione do syta
postanowiło poczekać na starszą siostrę.
Skryło się więc w opasłej stodole
i znowu zdrzemnęło rozleniwione.
I spało, póki go wiatr stamtąd nie przegnał
wraz z jego siostrą — Jesienią.
Radom, dnia 22.02.2015 r.
Pani Jesień przyszła ubrana w kolorowe szaty,
w wianku z czerwonej jarzębiny na głowie.
Płomienne włosy ozdobiła zielonymi liśćmi dębu,
gdzieniegdzie wpięła sobie żołędzie i kasztany.
— Jaśnie pani, jesteś z każdym rokiem piękniejsza!
— westchnął wiatr i szarmancko skłonił się przed nią,
zamiatając po ziemi kapeluszem, aż wszystkie liście
z drzew opadły, tworząc kolorowy kobierzec barw.
— Zechcesz ze mną zatańczyć, pani? — zapytał.
Jesień z frywolnym uśmiechem na pięknej twarzy,
chwyciła za poły jego płaszcza i ruszyli w tany.
Deszcz przygrywał im do walca i mazura.
Zanim się spostrzegli, nadeszła jej siostra Zima.
Patrzyła na nich z politowaniem i kiwała tylko głową.
Wiatr widząc zmieszaną Jesień, skłonił się szarmancko
w głębokim ukłonie, powiał i tyle go widziały.
— Nie wstyd ci siostro? Spójrz na swoje szaty:
całe w łachmanach, a ludzie wciąż na ciebie czekają.
Nie możesz ich zawieźć. Twój czas jeszcze nie minął,
Złota Polska Jesień dopiero się zaczyna.
Zima odjechała ze swoim orszakiem białymi saniami,
a Jesień włożyła swą najpiękniejszą szatę, utkaną
z białych mgieł, obramowaną leśnym mchem i złotymi
promieniami słońca, z paciorkami kropel rosy.
Na głowę włożyła koronę z liści dębu i jarzębiny.
W rękach trzymała motek babiego lata, z którego
tkała swój przezroczysty welon, aby móc ponownie
przypodobać się Wiatrowi, gdy znowu ruszą w tany.
Weszła między ogrody i sady, potem rzuciła czar
na parkowe aleje, które pod jej wpływem zmieniły
swe barwy i odcienie, z zielonych na bordowe,
brunatne i czerwone, a na końcu obsypała je złotem.
Radom, dnia 01.10.2017 r.
Poranek wstał rześki, lekko zamglony.
Z kurnika wygramolił się kogut,
za nim podreptały kury z kurczętami.
Z obory wyszły krowy, powłócząc nogami
a przy ich boku rozochocone cielęta.
Pierwszy zapiał kogut, oznajmiając
wszystkim nowy dzień pracy.
Za nim rozgdakały się kury, a po nich
rozległ się kwik świnek z chlewika,
ze stajni zawtórował im kasztanek.
Łąka wabiła ich szklistą rosą, która lśniła
w słońcu i zachęcała na soczysty wypas.
Gospodarz szedł za nimi jeszcze osowiały,
po wczorajszej zwózce siana z pola.
Spieszył się, bo miała nadejść burza.
Na dobre rozpętała się w nocy, wiatr
zerwał się porywisty, ciągnąc za sobą
pozostawione stogi siana, rozrzucając je
po całej łące, która poddała się naturze.
Grzmoty z piorunami przeszywały niebo.
Burza trwała aż do rana, siejąc strach.
W oknach ludzie stawiali święte obrazy.
Dzieci zagrzebywały się w pierzynach,
a matki odmawiały cicho różaniec.
Nikt nie śmiał nosa wyściubiać z chałupy.
Dopiero rankiem odgłosy zwierząt dodały
ludziom odwagi i zachęciły do pracy.
A gdy słoneczko wzeszło nieco wyżej,
skowronek wzbił się w przestworza,
wyśpiewując radośnie na powitanie dnia.
Radom, dnia 02.12.2017 r.
Krople rosy jak diamentowe kolie
ozdobiły łąkę pełną kwiatów, traw zielonych.
Rozłożyły się migoczącym wachlarzem,
by obeschnąć po nocnym chłodzie.
Wczesnym rankiem drżały jeszcze z zimna,
zapragnęły wznieść się wysoko ponad ziemią,
by upajać się w słonecznym pyle, w cieple
błękitnego nieba.
Krople rosy utkały srebrzysty dywan,
na żółtych kaczeńcach i mleczach.
Osrebrzyły pąsy maków i różowych kąkoli,
chabry, łany zbóż wszelakich.
Łąka o poranku wygląda jak zaczarowana.
Zaklęta w swym magicznym pięknie,
pyszni się różnobarwnymi kolorami
i wabi czarodziejskimi zapachami.
Na łąkę przyleciało głodne ptactwo,
by spijać krople rosy na śniadanie.
W podzięce odśpiewały jej hymn poranny
i ponownie ruszyły na polowanie.
Tym razem celem ich były muszki
na skromne obiadowanie.
Nieco później, pająki i niemrawe larwy,
a kiedy wróciły, po rosie nie zostało śladu.
Poleciały więc nad staw, by ugasić łaknienie.
Potem przysiadły na gałęzi drzewa
i przyłączyły się do koncertu świerszczy,
i ważek polujących nad stawem.
Gdy zmierzch okrył łąkę szarym welonem,
pasikoniki schowały się w zielonej darni.
Rozochocone ptaki umieściły w gniazdach,
a rosa skąpała się w chłodzie księżycowej toni.
Mojej teściowej — Janinie Serdecznej — z dobrym o niej wspomnieniem.
Radom, dnia 01.08.2016 r.
Wśród dużych i małych pająków,
szczególnie jeden zasłynął ze swej gorliwości,
w dzień i w nocy snuł pajęczą sieć intryg,
aż w końcu sam utknął w niej na amen.
I nikt się temu sprzeciwić nie mógł,
bo przy okazji pociągnąłby za sobą innych,
zamiast finezyjnie usnutej koronki,
utkał sieć lepką, która stała się jego pułapką.
Długo misternie tkał nitkę po nitce,
zwabiając do siebie wszelkie robactwo,
a gdy już myślał, że się już nachapał,
sam został pożarty przez swego rywala —
Pająka Tkacza.
Radom, dnia 28.02.2018 r.
Wszystko, co dla nas zbędne,
śmieciami nazywamy.
Stare dokumenty, przeczytane gazety,
zapisane zeszyty, stare książki,
jako niepotrzebne rzeczy wyrzucamy!
Podobnie jest z nieświeżą żywnością,
która przez jakiś czas zajmowała miejsce w lodówce.
Przeterminowaną nie da się już jeść,
ani przejeść, bo tyle tego jest!
Więc ją wyrzucamy!
Stare radia, telewizory i różnego rodzaju wizory,
przedawniają się i na ich miejsce w regałach stawiamy,
lub na ścianach zawieszamy, najnowsze ich typy.
A stare już nam nieprzydatne, po prostu wyrzucamy!
I tym sposobem rośnie nam wysypisko,
z naszych skrzętnie uzbieranych śmieci!
Jest już tak wielkie, że przysłania nas samych!
Kiedy ockniemy się, być może będzie już za późno
i dla nas samych i dla ginących drzew!
Więc już teraz wszyscy wołajmy w imieniu drzew: SOS!
Dbajcie o nas, nie wyrywajcie z korzeniami!
Rozkrzewiajcie, byśmy rośli na nowo w siłę!
Bo jesteśmy nie tylko dla waszej ochłody,
ale dla waszych płuc życiodajnym tlenem.
Radom, dnia 02.02.2016 r.
Ranek wstał z ufnością beztroski jak skowronek,
który usiadł na parapecie mojego okna i jak ja
napawał się radością nowego dnia.
Powiedz mi, czy jesteś szczęśliwy? — zapytałam.
A on głośno zaszczebiotał, zakląskał po swojemu
i sfrunął w błękit przestworza.
Pewnie nie wróci, w końcu tam jego miejsce.
A po chwili ponownie usiadł i jakby odczytując
moje myśli, pokręcił radośnie małym łebkiem,
i zanucił mi swą arię poranną.
W lot zrozumiałam jego oczywiste przesłanie,
postanowiłam pójść do parku na spacer,
podziwiać piękno nadchodzącej jesieni,
i pooddychać świeżym powietrzem.
Na powitanie dnia założyła złocistą pelerynę.
W rude włosy wplątała wieniec z liści dębu,
a w rękach trzymała naręcze kasztanów.
Przesycone wilgocią aleje pachniały Złotą Jesienią,
zbutwiałe liście szeleściły mile pod nogami,
a nić pajęczyny zawieszonej między paprociami,
lśniły w słońcu jak kryształowe korale.
Radom, dnia 30.09.2017 r.
Wiatr za oknem gałęziami głośno targa,
liście z drzew strąca i zaśmieca aleje.
Deszcz kroplami na szybie melancholijne
wiersze pisze i poematy układa.
Nocą w kałużach księżyc przegląda się blady,
zimne gwiazdy odbijają się w tafli jeziora,
a ja rankiem w oknie siadam i stęskniona ciepła,
wypatruję choćby promyka słońca na niebie.
Kapuśniaczek wciąż siąpi cicho i ospale,
wiatr gra na skrzypkach smętne melodie,
aż niebo rozpłakało się z żałości na dobre
i przyoblekło szarym woalem.
Do wtóru dołączyły klaksony taksówek
spóźnionych pieszych, biegnących do pracy.
Opustoszałe ulice rozjaśniają mgliste neony
i światła pędzących aut osobowych.
Echo jesiennej burzy niesie odgłosy
grzmotów z piorunami po szarym niebie.
Ziemia aż trzęsie się w posadach, silny
wiatr wyrywa drzewa z korzeniami.
Jesienna plucha zostawiła na świeżo
zaoranych skibach ziemię rozmokłą,
kałuże na chodnikach, podtopione łąki,
a na szybach mokre pejzaże.
Strugi deszczu jak łzy po szybie spływają,
słychać ostatnie łkania jesiennego wiatru.
Niebo na nowo rozbłyska błękitem i złotem
a świat do życia budzi się z nadzieją.
Radom, dnia 31.09.2017 r.
Wiatr zerwał się jesienny, jeszcze ciepły,
tchnący latem, dojrzałymi jabłkami w sadzie
i słodkim zapachem pyszniącym się w słońcu
dojrzałym winogronem.
Powiał nad parkiem, zdmuchując liście z drzew.
Wyścielał alejki kolorowym kobiercem ciepłych barw.
Wiał jak opętany, jakby w euforii, tańcząc
z liśćmi taniec szalony.