Eliksir nieśmiertelności - Janusz Niżyński - ebook

Eliksir nieśmiertelności ebook

Janusz Niżyński

0,0
7,10 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Niebanalna historia o człowieczeństwie, kłamstwie, społecznych podziałach i życiu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 42

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Janusz Niżyński

Eliksir nieśmiertelności

Fragment powieści BAŚŃ

© Janusz Niżyński, 2018

...Czym dla mnie jest człowieczeństwo? Już mówię: obrzydliwym, ubogim, sprzedażnym i niewdzięcznym stadłem baranów płaszczących się przed bogatymi i depczącymi stopami biednych, którzy nie są w stanie zapłacić im za ich zdradliwą przyjaźń. Ale najbardziej obrzydliwe w tym świecie jest ludzkie kłamstwo. Och! To kłamstwo, to subtelne, niedające się złowić, przenikające całą istotę tych nędznych i małych stworzeń.

ISBN 978-83-8126-930-8

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

— Mam zaszczyt poznać pana doktora Trazomskiego? — Stojący u drzwi nieznajomy zapytał głębokim, dźwięcznym głosem.

— Tak, słucham pana.

— W takim razie, proszę pozwolić mi wejść. Muszę porozmawiać z panem o bardzo ważnej sprawie, którą, proszę mi zaufać, będzie pan głęboko zainteresowany.

— Proszę, proszę bardzo, zapraszam do środka… — Podnosząc się z krzesła Patryk Trazomski uczynił zapraszający gest ręką.

Nieznajomy zdjął wierzchnie ubranie, powiesił na wieszaku i zaproszony przez doktora Trazomskiego przeszedł razem z nim z sieni do gabinetu. Gdy obaj usiedli w przeznaczonych dla nich miejscach (gość — na kanapie, gospodarz — w fotelu) dość nieoczekiwanie na długo zapanowała między nimi przeciągająca się cisza. Doktor Trazomski z ciekawością badał oczyma swego niezapowiedzianego gościa. Wyglądał na czterdziestolatka. No, może na czterdzieści pięć. Mimo takiego wieku na szerokim czole mężczyzny nie zauważył ani jednej zmarszczki, ani jedna siwa połać nie pobłyskiwała pośród grubych i czarnych jak u kruka włosów. I patrzył jakoś, ów nieznajomy… nie po „naszemu”. „Anglik? Może Francuz?” — Przemknęło przez umysł doktora.

— Niemiec — poprawił go nieznajomy, odpowiadając na niewypowiedziane pytanie gospodarza — Fritz von Bernstein, biznesmen — przedsiębiorca.

„No, Niemiec, jasne, że Niemiec. Zresztą, jeden czort…” W każdym razie, dla doktora Trazomskiego nie ulegało wątpliwości jedno: z oczu nieznajomego tknęło czymś demonicznym.

Gość w zamyśleniu spoglądał na książki, rozpanoszone w nieładzie na biurku gospodarza, by w pewnej chwili podnieść na doktora swe duże, czarne, aksamitne oczy.

— Czy aby nie szuka pan doktor eliksiru nieśmiertelności i czy nie chciałby wejść w jego posiadanie?

— Słucham?!

— Pytam, bo takie odnoszę wrażenie… — odpowiedział zdecydowanym głosem nieznajomy.

— A pan, kim jest i skąd sądzi, że zna moje myśli? — Mruknął młody doktor, zrywając się z krzesła.

Tajemniczy gość uśmiechnął się.

— Proszę usiąść i niczego się nie obawiać — rzekł. — Nie jestem diabłem, za którego bez wątpienia ktoś inny mógłby mnie uznać w ciemno, jestem takim samym człowiekiem jak pan. Między nami jest jednak pewna różnica: po pana — wcześniej czy później upomni się „Madame z ostrą kosą”, mimo że będzie chciał pan jeszcze żyć, a ja zmuszony jestem żyć zawsze, choć chciałbym wreszcie umrzeć…

„No tak, bez wątpienia, kolejny mój pacjent” — rzekł do siebie w myślach Trazomski. „Muszę umożliwić mu doprowadzenie wywodu do końca. Niech się… eksploatuje werbalnie do woli. To najskuteczniejsza metoda wstępnej terapii”.

— Pan prawie niczego nie widział na tym świecie — kontynuował „pacjent” — ja widziałem wszystko i wszystkiego doświadczyłem. Przyszedłem tutaj, aby zaoferować Panu „wymianę”. Chcę kupić swoją śmierć, płacąc za nią panu pana wiecznym życiem…

— Wie pan… Proszę mi wybaczyć… bez względu na to, co pan mówi jako przedstawiciel nauki nie bardzo skłonny jestem wierzyć w pana eliksir nieśmiertelności! Przyroda i nauka nie uznaje takich form.

— Nie uznaje? Tak pan sądzi… A dlaczego niby nie uznaje? — Zaoponował nieznajomy, bezceremonialnie rozpłaszczając się na kanapie i od niechcenia nadgryzając jabłko, które zabrał ze stojącej na stole wazy, nie pytając uprzednio gospodarza o przyzwolenie (najwyraźniej czuł się jak u siebie w domu). — Istnieje wszak Graal — boska czasza, biblijna forma, która przydaje posiadaczowi nieśmiertelność.

Właściciel domu i przyjmujący w swym gabinecie doktor Trazomski miał niewiele ponad trzydzieści lat. Dla przyjaciół, z których żaden nie znał całej prawdy o stanie jego zdrowia, był pełnym wdzięku i dobrze ułożonym mężczyzną. Jego czarne włosy miały skłonność do lekkiego układania się w loki, zaś jego duże piwno-szare oczy były zawsze ciekawe świata, z iskierką fantazji, choć jednocześnie nierzadko pozostające w zamyśleniu. Wolał pracować w nocy niż za dnia, preferował herbatę, niż kawę, uwielbiał przyrządzać drinki na bazie fińskiej wódeczki, kochał muzykę klasyczną i zieleń za oknem. W jednym z oddalonych od centrum osiedli zajmował nieduże, służbowe mieszkanie usytuowane na piętrze starego, solidnego domu wybudowanego jeszcze prawdopodobnie przed wojną. Dom ów sąsiadował z malowniczym ogrodem i dziedzińcem. Były w nim trzy nieduże pokoje. Wszystkie urządzone prosto, acz ze smakiem. Tak właśnie mieszkał on — doktor Patryk Trazomski — szanowany w środowisku psycholog i psychiatra, ale także koneser muzyki klasycznej i (jak chodzą o nim plotki) znawca pięknych kobiet. Tym zresztą kobietom, swym na ogół przyjaciółkom, czasem odstępował swe mieszkanie, i to bez żadnych zobowiązań, gdy sam udawał się w swoje delegacje. Był bowiem mężczyzną zawsze bezinteresownym i bardzo gościnnym… Wyposażenie jego gabinetu wskazywało na to, że był ponadto człowiekiem wszechstronnie wykształconym i miłym w obejściu. Regały i półki w pokojach uginały się od książek, czasopism i broszur dotyczących medycyny, ale także i innych dziedzin wiedzy, ze szczególnym uwzględnieniem historii muzyki. Zresztą — nut, płyt i różnych partytur, jak przystało na rasowego melomana — na półkach, a nawet blatach stolików w mieszkaniu doktora nie brakowało. I, jako wykształcony człowiek, oczywiście, dużo czytał, dużo słuchał dobrej muzyki, zapełniając tymi czynnościami prawie cały swój wolny wymiar czasu. Taki styl życia bardzo sprzyjał filozoficznym rozmyślaniom. I prawdopodobnie dlatego sekret jego westchnień, jakim był eliksir życia, eliksir wiecznej młodości, nieodparcie zaprzątał głowę młodego, ambitnego choć i romantycznego lekarza pragnącego z całej duszy uszczęśliwić swoją pracą całą ludzkość… a przy okazji siebie.

— Proszę mi wybaczyć — przerwał wywody pacjenta pan doktor — mówi pan o Graalu, jak o czymś realnym i namacalnym; tymczasem, tak naprawdę historia ta jest jedynie poetycką fikcją, wyśpiewaną i rozsławioną przez Wolfram von Eschenbacha — rycerza-trubadura z XIII wieku.

Nieznajomy uśmiechnął się ponownie.

— Jak przypuszczałem… Nieźle zna pan historię… Owszem. Historia Świętego Graala, w tej formie, w jakiej została przekazana przez von Eschenbacha, oczywiście, ma pan rację, jest poetycką fikcją. Osnową legendy wspominającej o istnieniu życiodajnej krwi ofiary, jest bowiem prawda, w którą jak mniemam, ani pan, ani ja nie zamierzamy wątpić. Jednak, tę tajemnicę na tyle silnie strzegą najwyższe sfery światowej masonerii, że my, szarzy zjadacze chleba, co najwyżej możemy na jej temat pospekulować, nie mając na obronę swych argumentów i racji żadnych racjonalnych i konkretnych dowodów. Ale fioletowy napój, który chciałbym panu zaproponować, ma zupełnie inne pochodzenie…

— Fioletowy napój? — Ze zdziwieniem przerwał mu