Niezwykły rodzic - Beata Pawłowicz, Tomasz Srebnicki - ebook

Niezwykły rodzic ebook

Beata Pawłowicz, Tomasz Srebnicki

4,8

Opis

Dziecko nie słucha się lub odpowiada opryskliwie. Czasem pojawiają się poważniejsze problemy, wtedy zamyka się w sobie, cierpi na zaburzenia odżywiania lub jest agresywne. Wówczas rodzice pytają siebie: „Może to moja wina? Może nie jestem dobrym rodzicem?”.

Warto w takiej sytuacji skorzystać z rad doświadczonego psychologa dziecięcego. W wielu wypadkach okazuje się, że trudne problemy mają całkiem proste rozwiązania.

  • Co robić, gdy rozrabia maluch, a jak postępować, gdy robi to dziecko starsze?
  • W jaki sposób komunikować się z nim komunikować?
  • Jak pogodzić szczęśliwe dzieciństwo z przygotowaniem go do życia we współczesnym świecie?
  • Które z zachowań są naturalna częścią dojrzewania, a które powinny nas niepokoić?
  • Jak reagować w trudnych sytuacjach?

Na wszystkie te pytania i wiele innych w rozmowie z dziennikarką Beatą Pawłowicz odpowiada psycholog i psychoterapeuta Tomasz Srebnicki.

Fragment książki:

Czy cele wychowawcze rodzica przeszkadzają dziecku w byciu sobą i
założeniu własnego gniazda, kiedy dorośnie?

A czy są one naturalne i dobre? Czy kiedyś, żyjąc w puszczy albo na wsi, mieliśmy świadome cele wychowawcze? Jeśli mieliśmy, to one były mniej powiązane z naszymi ambicjami, a bardziej z przetrwaniem w społeczności.
Dawniej nie mieliśmy możliwości kształtowania naszego życia, nie mieliśmy tak szerokiej oferty i sposobów realizacji nieskończonej ilości celów i ambicji.
Były klasy i role społeczne. I tyle. A teraz ten chłopiec, wbrew celom wychowawczym ojca, by wszędzie na świecie czuł się u siebie, nie czuł się tak nigdzie. Zabrakło mu zakorzenienia, swojego miejsca, terytorium. Lęk stał się jego stanem naturalnym. A jak żyć z lękiem? No właśnie tak…

To był drastyczny przypadek, zazwyczaj jest tak, że mama Jasia chce, żeby on był lekarzem. Moja mama chciała, żebym została sędzią. Po maturze pracowałam kilka miesięcy w sądzie i upewniłam się, że to nie dla mnie! A twoja mama chciała żebyś kim był w przyszłości? Czy to dobrze, kiedy rodzice pragną dla dzieci konkretnej kariery, konkretnego zawodu?

Miałem być kimś, kto pomaga, rozumie, wspiera. Nikt mi takiej misji świadomie nie wyznaczył, po prostu taką rolę w systemie rodzinnym pełniłem. Takim miałem być mędrcem, stojącym z boku i się nie angażującym, póki wszystko się nie zawali. A więc w pewnym sensie jako psycholog nim jestem. Jak to się stało, że nim zostałem? Nikt mi tego wprost nie mówił. Zrekonstruowałem ten proces już jako psycholog i powiem ci, że istnieją na pewno trzy warianty (choć w rzeczywistości jest ich nieskończenie więcej) wywierania przez rodziców na dzieciach presji dotyczącej ich przyszłości. Na potrzeby naszej rozmowy pierwszy nazwijmy wariantem A, drugi B, a trzeci C.

To teraz poproszę o wariant A.

W wariancie A rodzic mówi: „zobacz, jak mi się udało w życiu! Zobacz, jak sobie rewelacyjnie poradziłem ze wszystkimi trudnościami, które mnie spotkały.
Ten dom sam zbudowałem! Te cebule od piątej rano przez całe życie sadziłem własnymi rękami. Dlatego ty masz iść na studia, żeby się tak nie męczyć, jak ja”. W skrócie, na płaszczyźnie psychologicznej, taki rodzic mówi też: „moje życie to moja twierdza, a ty się trzymaj od niej z daleka”.

 


Beata Pawłowicz - Dziennikarka, pisarka, poetka. Autorka książek Niezwykły rodzic, Seksownik, Po szczęście do pracy, Dekalog szczęścia, Życie w micie. Na stałe związana z miesięcznikiem Zwierciadło.

 

Tomasz Srebnicki - Psycholog i certyfikowany terapeuta poznawczo-behawioralny, w trakcie specjalizacji z psychologii klinicznej. Starszy asystent w Klinice Psychiatrii Wieku Rozwojowego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Trener i wykładowca w Szkole Psychoterapii Centrum CBT w Warszawie. Nauczyciel akademicki. Ekspert miesięcznika SENS.



Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 461

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (19 ocen)
17
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
blackpoison0327

Nie oderwiesz się od lektury

wciągająca pozycja, praktyczne rady, opisy sytuacji;)
00

Popularność




© Copyright by Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o., Warszawa 2019 Text © copyright by Beata Pawłowicz 2019
Redakcja: IWONA KMITA
Korekty: Melanż
Projekt okładki: KRZYSZTOF RYCHTER
Projekt graficzny, skład i łamanie: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN®
Zdjęcia okładka: iStock / Getty Images
Redaktor prowadzący: MAGDALENA CHORĘBAŁA
Dyrektor produkcji: ROBERT JEŻEWSKI
Wydanie I, 2019
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
ISBN 978-83-8132-120-4
Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o. ul. Postępu 14, 02-676 Warszawa tel. (22) 312 37 12 Dział handlowy:[email protected]
Konwersja:eLitera s.c.

WSTĘP

Być rodzicem,dlaczego to takie trudne!?

Droga Czytelniczko, drogi Czytelniku, praca nad tą książką mnie zmieniła. Początkowo rozmowy z dr. Tomaszem Srebnickim nawet mnie irytowały. Chciałam prostych odpowiedzi, szybkich rozwiązań. Takie mamy czasy, takie są oczekiwania współczesnych, zagonionych rodziców – myślałam. Zadawałam więc proste pytania, jakie – myślę – zadaliby rodzice, ale zdarzało się, że nie rozumiałam odpowiedzi. No i nie mogłam domyślić się, po co doktor mówi tak dużo? W jakim celu tyloma słowami mam wypełniać książkę dla rodziców? Kiedy jednak zrozumiałam, co chce przekazać, jak głęboko zaangażowany jest w sprawy dzieci, w to co nazywa byciem ich adwokatem, wzruszyłam się. Doktor Tomasz Srebnicki pracuje jako psycholog dziecięcy w szpitalu dla dzieci i w prywatnym ośrodku psychoterapii, zna więc problemy współczesnych rodzin i wie, jak samotne i nierozumiane bywają dzieci. Jak to możliwe? Czy mówię o rodzinach patologicznych? Niestety, nie. Głosimy powszechnie miłość do dzieci, wiemy jakie to ważne, by czuły się kochane. Ale prawda jest smutna: dzieci czują się porzucone, choć mają piękne pokoje, drogie tablety i modne gry komputerowe, są wożone przez rodziców z jednych dodatkowych zajęć na drugie. Czują się porzucone nie tylko dlatego, że ich rodzice gonią za pieniędzmi, sukcesem, zdrowym stylem życia, lub zmagają się z własnymi problemami egzystencjalnymi. Powodem smutku dzieci jest to, że są dla nas niewidzialne. Czasem tak poświęcamy się miłości do nich, że zapominamy zapytać, co one lubią, czego się boją. Chcemy im przychylić... naszego nieba. Myślę, że ta książka mogłaby mieć podtytuł: „Jak nie doprowadzić swojego dziecka do samobójstwa, kurs weekendowy”, bo też samobójstw odnotowujemy wśród dzieci coraz więcej, co jest równie tragiczne, jak i nonsensowne. (1.według danych Centrum Pomocy Dzieciom Dajemy Dzieciom Siłę wśród 13-, 17-latków aż 7 proc. próbowało samobójstwa, a 16 proc. okalecza się. Według danych Komendy Głównej Policji w 2018 roku: 746 dzieci między 13 a 18 rokiem życia podjęło próbę samobójstwa, skutecznie 92).

„Czemu rodzicielstwo jest takie trudne, skoro nawet gołębie czy owce wychowują małe bez stresu, pomocy psychologów, lektury i kursów? – pyta moja przyjaciółka, mama trojga dzieci. – Małe owieczki czy gołąbki grzecznie drepczą za tatą i mamą, nie pyskują, nie bałaganią, nie objadają się i nie głodzą. A do tego chętnie uczą się beczenia czy machania skrzydełkami! Kiedy oglądam filmy przyrodnicze myślę że mama zwierzakowa ma większe osiągnięcia wychowawcze niż ja”.

Czy można taką samoocenę poprawić? Stać się wystarczająco dobrym, udanym rodzicem? Wierzę, że tak. Zacznijmy od przypowieści, bo one mają największą moc oddziaływania na nas, większą niż fakty. A to przypowieść niezwykła, płynąca z serca eksperta i współtwórcy tej publikacji, Tomasza Srebnickiego, doktora psychologii a prywatnie ojca 8-letniego Maksa. Ta przypowieść, Czytelniku, namaluje przed naszymi oczami to, czym udane rodzicielstwo może i powinno być.

I Przypowieść psychoterapeutycznazatytułowana

„Sztygar, czyli rola rodzica w pigułce,a raczej w brykiecie :)”,

według doktora Tomasza Srebnickiego.

Kiedy rodzi się dziecko jest tak, jakby w twojej kopalni, która teraz będzie waszą wspólną, dziecko miało zacząć drążyć swoje własne korytarze. Nie chodzi o to, by tylko patrzyło, jak ty je za nie drążysz lub by drążyło takie korytarze, jakie ty byś chciał. Nie chodzi też o prostowanie twoich korytarzy! Dziecko nie powinno nawet naśladować ciebie. Ma fedrować po swojemu, tak jak ono będzie chciało. Takimi narzędziami i w takim tempie, jak zechce. No i tam, gdzie sobie upatrzy najlepsze miejsce. Trudne?

Ty nic nie musisz. Na początku w tej kopalni jesteś tylko TY, rodzic i ONO, twoje dziecko. Dla niego jesteś całym światem. W jego oczach to, że jesteś zupełnie wystarczy, aby mogło spokojnie drążyć swoje korytarze. Bo jako rodzic masz wszystkie zasoby, jakich ono potrzebuje, żeby mogło się rozwijać, uczyć, nabierać wiary w siebie. Karmisz je, przytulasz, słuchasz, chodzisz na plac zabaw, kupujesz łopatki i wiertełka. Jesteś dla niego NAJ!

Pierwszy korytarz, jaki twoje dziecko jeszcze wspólnie z tobą będzie fedrować, to korytarz waszych wspólnych relacji.

Drugi korytarz powstanie około trzeciego roku jego życia i ten ono już samo spróbuje zbudować. Ale jeszcze blisko ciebie ten swój pierwszy korytarz tą małą łopatką czy wiertełkiem będzie drążyło. A co ty masz robić? Twoja rola jest bardzo ważna, choć sprowadza się do tego, żebyś był dumny z tego, jak ono fedruje! Może według ciebie robić to za delikatnie, może za wolno, ale nie pouczaj i nie poprawiaj! Ma samo fedrować. „A jeśli się skaleczy?!” – zapytasz. To jesteś tam właśnie po to, żeby mu opatrzyć rączkę. I tyle! Nie po to, żeby mu mówić, że to dlatego się skaleczyło, że nie fedruje tak, jak ty mówiłeś! Dzieciak się uczy, a doświadczając, uczymy się najlepiej.

Trzeci korytarz powstanie około jego siódmych urodzin. Wtedy w kopalni obok twojego dziecka pojawią się inne dzieci. I ono już bardziej z nimi, niż z tobą zechce fedrować. Twoja rola? Pamiętaj, to mają być jego koledzy, a nie dzieci twoich znajomych górników. Możesz najwyżej powiedzieć, żeby tego dzieciaka czy tamtego nie zapraszało więcej do naszej kopalni, jeśli ten kolega będzie agresywny czy będzie pochodził z patologicznej rodziny. Interweniujesz tylko wtedy, kiedy jest realne zagrożenie.

Dziecko rośnie i ty masz pamiętać, że powinno drążyć coraz więcej korytarzy właśnie nie takich jakie ty byś chciał! Mimo to – nie wtrącaj się! Na tym polega twoja robota! Niech kopie dalej, uczy się, nabiera wiary w siebie i zdobywa doświadczenie.

Jest już w szkole? Możesz wzbogacać jego wiedzę i zapisać np. na kurs angielskiego, bo uważasz, że to ważne. Lecz jeśli twoje dziecko zechce uczyć się wycinanek – to niech się uczy. Może w jego korytarzach nie jest potrzebny angielski, ale wycinanki. Może, jak się dokopie do korytarza, gdzie znajdzie instrukcję po angielsku, to zapragnie się nauczyć tego języka? Jednak nie dokopie się tam bez umiejętności robienia wycinanek!

Fedruje dalej, aż na jego torcie postawisz dwanaście świeczek. Wtedy zacznie dojrzewać. Poznasz to po tym, że ci powie: „idź sobie do swojego korytarza. Ja tu samodzielnie będę kopać!”. I masz wtedy tam sobie iść.

To będzie trudny czas dla ciebie, Rodzicu. To czas, kiedy dziecko wystawi ci rachunek za to, jaką matką czy ojcem byłeś. Jeśli tylko zapewniałeś mu hotel, czyli opierałeś, gotowałeś, sprzątałeś, to ono teraz palcem nie ruszy. Jeśli byłeś krytyczny albo szantażowałeś – „jak nie będziesz kopał tak jak ja ci mówię, to będzie mi przykro” – twój dzieciak może być agresywny wobec ciebie i innych. Bo kiedy na nim wymuszałeś to, jak ma dłubać swój korytarz, on słyszał, że go odrzucasz, myślisz, że sam nie da rady, że jest zły, że cię zasmuca, jeśli nie jest skupiony na twoich potrzebach, ale na swoich. No, jeśli tak było, to kiedy dorośnie nie będzie ani twoich ani swoich potrzeb zaspokajał. A to niedobrze wróży. Ale nie jest też końcem świata waszej kopalni. Wtedy masz ostatnią szansę, żeby to co spartoliłeś naprawić. Jak? Dorastanie to czas, kiedy każdy rodzic musi przyznać, że to jego błędy wychowawcze spowodowały kłopoty z fedrującym juniorem. Że te błędy są jak śmieci, które rodzic wrzucił do tuneli swojego dziecka. Trudne, ale warto to zrobić, bo jeśli zobaczysz w złym zachowaniu dziecka swoje potknięcia wychowawcze, to jest szansa na to, że staniesz się rodzicem udanym. Że będziesz miał ze swoim dzieckiem głęboką relację i teraz, i potem, gdy ono dorośnie.

Jak rozpoznać to, co sami wrzuciliśmy do tuneli dziecka i pomóc mu posprzątać po naszych błędach wychowawczych? Przyznać się do tych błędów, zobaczyć i zacząć szanować dzieciaka, jako odrębnego człowieka!

Jeśli ci się uda (a czemu ma się nie udać – po to napisaliśmy tę książkę, żeby ci się udało), to wtedy dziecko zaprosi cię do swojej kopalni. Zapozna ze swoją pierwszą miłością, kiedy ją sobie „wykopie”. Będzie pytało o radę nawet, gdy skończy 30 lat. No i kiedy dorośnie będzie miało fajną rodzinę, a samo zostanie wspaniałym rodzicem, takim jakim ty jesteś! Powodzenia!

II.10 przykazań eksperta dla Czytelnika Rodzica:

Na pewno nie mam absolutnej racji ani pewnego patentu na wychowanie twojego dziecka.

Na pewno nie znam ani ciebie, Drogi Rodzicu, ani twojego dziecka.

Na pewno sam popełniam błędy wychowawcze.

Na pewno zdarza mi się być negatywnym bohaterem przykładów, o których rozmawiamy w tej książce.

Na pewno w byciu wspaniałym rodzicem przeszkadzają własne dzieci (to żart, na wypadek gdybyś wszystko brał na poważnie).

Na pewno, nie istnieje „zawsze”, „nigdy”, „powinno się”, „trzeba”

Na pewno chcesz jak najlepiej dla swojego dziecka – ja też tego chcę.

To, co ja bym zrobił lub to, co robię jako rodzic czy terapeuta nie musi być dobre.

Na pewno moje dziecko dostanie ode mnie coś, co je będzie w jakimś stopniu obciążało i z czym będzie musiało sobie poradzić.

Na pewno będę miał za co przeprosić moje dziecko.

ROZDZIAŁ 1

Co zamiast klapsa,czyli koncepcja wulkanów i lawy!

„Chciałam, żeby Mania miała cudowne dzieciństwo, takie jak w bajce, jakiego ja nie miałam. Nigdy nie zastanawiałam się, co zrobić zamiast dać klapsa? Nie mam poczucia, żebym ją wychowywała. Czasem krzyknęłam i to wszystko. Nawet nie zdarzyło mi się jej ukarać szlabanem na telefon. Mania była zresztą grzeczna i śliczna do 13. urodzin. Wtedy przestała się uczyć, zaczęła palić i zadawać się ze złym towarzystwem. Myślałam, że zemdleję, kiedy pewnego dnia zobaczyłam jej nagie zdjęcia na facebooku. Nawet nie miałam jak z nią o tym porozmawiać, bo stała się taka arogancka...”.

„Mam dwóch synów i nie mogę zrozumieć, czemu młodszy, 12-latek, jest taki agresywny wobec kolegów!? Był zawsze zalękniony i wycofany. Od czasu, kiedy został przewodniczącym klasy poniża i bije kolegów. Mąż zabrał mu nawet komputer za karę, ale to nic nie dało. Co zrobić?”.

Podobne pytanie zadaje samotny ojciec 15-latki. Szuka, bezskutecznie, metody, która spowoduje, że jego córka zechce się uczyć. A ona nawet nie udaje, że chce, bo przestała chodzić do szkoły. Do tego znalazł w jej kurtce narkotyki. Poszedł po radę do szkoły, a tam zasugerowano mu: „pan nie może być taki miękki”. Cóż miał zrobić? Wziął pas. Córka, jak nie chodziła do szkoły, tak nie chodzi, tyle tylko, że on czuje się teraz jak świnia. Co więcej, córka zaczęła uciekać z domu na noc i ojciec boi się, żeby nie zaszła w ciążę. Powiedział jej, że nie będzie się jej dzieckiem zajmował. Żeby wiedziała, że żarty się skończyły...

/////////////////////////

Co sądzisz jako psycholog dziecięcy, o tych problemach? Rodzice czują się bezradni. Starają się, ale ich kłopoty z dziećmi mimo to nie kończą się...

Dr Tomasz Srebnicki: Bardzo inspirujące i typowe historie, często podobne słyszę w moim gabinecie! Zacznijmy jednak od tego, kto nas będzie czytał? Zapewne matki: wykształcone, poszukujące, z typowymi dla współczesnych kobiet problemami. Ojcowie? Rzadziej, lecz jeśli już, to także ci wykształceni i otwarci. Myślę więc, że tym rodzicom przede wszystkim trzeba spróbować pomóc. Pomóc im zrozumieć siebie jako rodziców, którzy są w tarapatach. Wyjaśnić im sens tych trudności wychowawczych, jakie przeżywają. Ułatwić zobaczenie tego, jacy są w roli rodziców. I dlatego poziom problemów i trudności, jakich doświadczają matki i ojcowie, będzie jednym z tych, na którym popracujemy.

Drugi poziom, to będą ich relacje z dziećmi, czyli to, co się dzieje pomiędzy nimi a ich dziećmi. No i dopiero trzeci poziom rozważań, to poziom dotyczący samego dziecka. Na nim będziemy szukać odpowiedzi na pytanie: kim jest istota, która rośnie w naszym domu, jakie są jej potrzeby, no i czemu rozrabia?

Trzeci poziom nie wystarczy? Przecież to dziecko nie chce się uczyć, jest agresywne, a nie rodzic?

Trudno zaradzić złemu zachowaniu dziecka, mimo wielu starań, właśnie dlatego, że bywa ono objawem problemów, jakich doświadcza w relacji z rodzicami. Jak wynika z mojego doświadczenia, pomóc rodzicom i dzieciom może tylko książka, która nie daje prostych i dlatego nieskutecznych porad. Rodzice takich rad dostali już zapewne całe mnóstwo. Pełno ich jest w internecie i w wielu popularnych poradnikach. Są też psycholodzy, którzy na takich radach poprzestają. Rodzice mogą nawet czuć się przytłoczeni mnogością cudownych rozwiązań ich problemów. A ponieważ te w perspektywie czasu okazują się nieskuteczne, czują się jeszcze bardziej bezsilni, nieudani, zestresowani. Próbowali i nic z tego nie wyszło.

My damy rodzicom coś więcej, damy im zadania, które pomogą im zrozumieć siebie, swoje dziecko i postąpić najlepiej jak można, aby rozwiązać problem. Nie będziemy konkretyzować rad, np. „szlaban na gry”, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. Jeśli rodzic chce naprawdę rozwiązać problem, który powoduje, że dziecko źle się zachowuje, to musi postąpić inaczej. Przede wszystkim ma postarać się zrozumieć, dlaczego dziecko nie chce tego robić, a nie od razu szukać szybkiej metody, żeby zaczęło uczyć się czy sprzątać.

Rodzic ma zrozumieć, czemu dziecko nie sprząta? W porządku. A kto w takim razie ma posprzątać?

Najpierw rodzic powinien zrozumieć, czemu dziecko nie chce sprzątać czy robić czegoś innego, a potem będzie wiedział, jak postąpić, żeby sprzątało czy uczyło się. Albo właśnie, żeby czegoś nie robiło – nie brało narkotyków czy nie paliło, albo nie piło itd. Ważne jest, aby nasi czytelnicy zrozumieli, że jeśli dziecko nie sprząta, to jest to tylko objaw jakiegoś głębszego problemu. I my właśnie poszukamy wspólnie z rodzicami narzędzi do tego, aby ten problem poznać i wybrać odpowiednie narzędzia do jego pokonania. To ważne, by dostrzec różnicę między tym, czym jest objaw (agresja dziecka czy niechęć do nauki), a czym problem (przyczyna, dla której tak się zachowuje).

Każde przeciwdziałanie samym objawom będzie miało chwilowy efekt i dlatego będzie frustrujące dla rodzica. A więc właściwe pytanie brzmi: jaki problem ma to dziecko, że nie chce sprzątać czy uczyć się, bierze narkotyki, jest agresywne czy ucieka z domu?

Problem? Lenistwo! Objaw: bałagan i niechęć do nauki. Kiedyś gówniarz dostałby lanie i raz dwa byłoby posprzątane i odrobione!

Prawdopodobnie kiedyś matka przylałaby gówniarzowi. Albo mogłaby powiedzieć: „no poczekaj! Ojciec wróci, to ci pokaże!”. I ten ojciec po powrocie z pracy, by dzieciaka zlał. Wierzono przez długie wieki w czarną pedagogikę, która widziała w dziecku zło wcielone i dlatego głosiła, że tylko siłą można je ujarzmić. Czarna pedagogika już na szczęście nie obowiązuje, a my wiemy, że dzieci trzeba kochać.

Czyli, że lać nie wolno, ale co robić by słuchały? Próbujemy z nimi negocjować: „jak odrobisz lekcje to pójdziemy na lody”. Tylko czy to dobrze?

Ani lanie, ani lody nie sprawią, że dziecko zacznie współpracować. Jeśli się będzie bało, że dostanie lanie, albo cieszyło, że dostanie loda, to może posprzątać. Ale tylko raz. No i nic dziwnego, bo my wtedy skupiamy się na zlikwidowaniu objawu, czyli tego, co nam się nie podoba. Nie sięgamy do przyczyny. Obie metody wynikają z obowiązującego modelu rodzica i obie skupiają się tylko na objawach. Pięćdziesiąt lat temu, gdyby synek na placu zabaw pluł oraz spychał dziewczynki z drabinek, to inni rodzice patrzyliby na ojca dzieciaka z oczekiwaniem, że ten da mu w skórę. Dziś, gdy dzieciak pluje i spycha koleżanki z drabinek, to inni rodzice oczekują, że ojciec podejdzie i będzie przekonywał synka do zmiany zachowania.

Wytłumaczy mu, że postępuje źle.

Właśnie. Spróbuje wzbudzić empatię, mówiąc mu o uczuciach skrzywdzonych dzieci. Jeśli taki ojciec chce zdobyć uznanie innych rodziców może też przekierować uwagę dziecka z zachowania złego na neutralne. To też dziś popularne – gdy dziecko pluje i bije, to rodzic zaczyna z nim grać w piłkę. Jak psuje zabawki, daje mu małego majsterkowicza. Mówię o tym tylko po to, żeby pokazać naszym czytelnikom, aby zmianą modeli wychowawczych nie tłumaczyli swojej bezradności rodzicielskiej. Warto, by wiedzieli, jakie właściwie metody stosują i co dzięki nim osiągają? Bo zazwyczaj, kiedy dyskutowanie, negocjowanie, przekierowanie okazują się nieskuteczne, to zdesperowany tato czy wściekła mama sięgają po narzędzia czarnej pedagogiki, czyli krzyki, a nawet lanie. No i też efektu nie ma, bo powodem zachowania dziecka jest głębszy problem w jego relacji z rodzicem.

Jaki głębszy problem?

Nad tym właśnie będziemy się zastanawiać: jak odkryć problem ukryty pod objawami, a potem, jak skutecznie zadziałać, by problem rozwiązać, bo wówczas te złe objawy znikną. Ale po kolei. Warto, by rodzic sobie teraz wpisał do naszej tabelki cechy, jakie chciałby, żeby miało jego dziecko, a także jakie ma z nim „problemy” oraz jakie stosuje metody wychowawcze. A także efekty, jakie dzięki nim osiąga. Warto też, by dopisał, kiedy te jego nowoczesne metody eskalują do krzyku czy szarpaniny? Czy dobrze się z tym czuje, kiedy postąpi jak wyznawca czarnej pedagogiki, nawet, jeśli uda mu się dzięki temu zmusić dziecko, by odrobiło lekcje czy posprzątało? No i żeby zapisał sobie także i to, jak się wtedy czuje jego dziecko?

Każdy kogo poniosą nerwy nie czuje się dobrze...

Jeśli ma poczucie, że w ten sposób czegoś dziecko nauczył, albo przed czymś je ustrzegł, to może czuć się dobrze. Jednak ja, jako psychoterapeuta, powiem, że taki sukces bywa pozorny. I wiem z doświadczenia zawodowego, że jeśli wówczas „objaw” nie znika, a nie zniknie, ale powraca, czyli następnego dnia czy kilka dni później dziecko znów nie chce odrabiać lekcji, to problem nie tkwi w dziecku ani nawet w tobie, Rodzicu. Problem tkwi w tym, co się dzieje między tobą a dzieckiem!

Co dzieje się między mną i dzieckiem? Jak odkryć to i zmienić?

Temu jest poświęcona nasza książka. Ma to być podręcznik naprawdę pomocny dla rodzica! Zacznijmy od tego, że zadajesz mi teraz pytanie, które jest niezmiernie ważne dla naszych Czytelników: „Co to znaczy „objaw”, co to znaczy „problem”?”

I. 

Wulkany, czyli objaw

Pytam cię więc: co to znaczy „objaw”, a co „problem”?

Jeśli twój synek, dajmy na to, ma gorączkę, to ty jako dobra mama robisz wszystko, żeby wyzdrowiał, żeby mógł wstać i pójść do szkoły. Podajesz mu więc różne leki, stawiasz bańki, poisz naparem z lipy... i nic. Gorączka utrzymuje się. Dlaczego? Jest objawem! A co jest problemem? Postawię taką hipotezę, że jesteś ciepła i wyrozumiała tylko wtedy, kiedy twój synek jest chory. Bo wtedy on jest bezbronny i ty się go nie boisz. Miałaś trudne dzieciństwo i bliskość, nawet z własnym dzieckiem, trochę cię niepokoi. Dlatego na co dzień jej unikasz. Ponieważ jesteś taką mamusią, ciepłą i czułą tylko wtedy, kiedy synek jest chory, to on choruje, ile wlezie. Bo wtedy dostaje od ciebie to, czego potrzebuje: miłość i troskę. A więc to, czego nie ma tak na co dzień, gdy zdrowy gania za piłką po boisku albo wygrywa wojnę w internecie. No i teraz proszę: zdefiniuj problem?

Nie potrafię okazywać synkowi miłości i troski, gdy jest zdrowy?

Nie umiesz dać synkowi miłości i troski, a twój synek zapewne też nie umie już ich przyjąć w innej sytuacji, niż w czasie swojej choroby. Postawiliśmy hipotezę dotyczącą waszej relacji, czyli tego, co dzieje się między tobą i twoim dzieckiem. I teraz drogi Rodzicu, odpowiedz na pytanie, co ta matka ma zrobić, żeby jej dziecko przestało mieć „gorączkę”: dać mu klapsa? Negocjować z nim? Czy przekierować jego uwagę?

Żadna z tych metod nie ma sensu, bo chłopiec pragnie czułości zawsze, także gdy jest zdrowy jak rydz.

Właśnie. Dlatego ruch jest po stronie mamy, która ma pokonać swoje obawy i nauczyć się być czułą mamusią także gdy jej synek zostanie zwycięzcą zawodów karate dla dzieci. A więc zanim sięgniemy po metodę, aby była ona skuteczna, warto poświęcić trochę czasu na zdefiniowanie problemu. Poświęcić trochę czasu i uwagi temu, aby przyjrzeć się swojej relacji z dzieckiem. Nie skupiać się na „zbijaniu gorączki” czyli na walce z objawem. Temu, jak to zrobić, jak poznać przyczynę służy ten poradnik.

II.

Samotny ojciec i zła córka

Może sięgnijmy teraz po przykład z życia samotnego ojca, o którym opowiadałam na początku naszej rozmowy, którego córka nie chciała chodzić do szkoły, brała narkotyki i zaczęła uciekać z domu. Zdesperowany tato zwrócił się o pomoc do sądu, twierdząc, że zrobił już wszystko, co mógł...

Do mnie przychodzi wielu rodziców, którzy, tak jak twój znajomy, mówią, że już wszystko zrobili. Wszystko! I prośby, i groźby, i przekupstwo, i przemoc. Najprawdopodobniej i ten ojciec wszystkie metody już wypróbował. A więc mogę założyć, że problem nie tkwi w tej dziewczynce, ale w jego relacji z nią. Na czym ten problem polega? Daj mi kartkę i ołówek. Zobacz, tu mamy jego, a tu jego córkę. O! To ona.

Śliczna jak królewna!

Tak, ale nie chce iść do szkoły, nie chce uczyć się, ucieka z domu – to jest nasz objaw. I teraz zobacz, jak ja go rysuję.

Rysujesz w postaci ostrej przegrody pomiędzy córką a ojcem.

Tak, bo ten objaw tam się pojawia. Córka go wyraża w relacji z ojcem: on chce, żeby ona się uczyła. A ona tego nie chce – nie uczy się. W takim razie on próbuje znaleźć sposób, żeby to zmienić. Dochodzi nawet do bicia. I nic. Córka zaczyna brać narkotyki. Ojciec jej zabrania. Ale to nic nie daje. Ojciec chce, żeby córka wracała na noc do domu, ale córka nie wraca. Więc to coś dzieje się pomiędzy nimi. Tego, czego ojciec chce, córka kategorycznie odmawia.

„Coś” jest w ich relacji. I jeśli mielibyśmy się zastanowić, co jest problemem, to możemy zadać pytanie, które zdenerwuje czytelniczki: jak to się stało, że córka odrzucała ojca, a potem on odrzuca ją, występując do sądu o skierowanie jej do ośrodka wychowawczego? Może właśnie ukryty dla obojga cel był taki, żeby on ją odrzucił? Uznał, że córka nie umie go kochać tak jak on by chciał?

Hm...? Nie bardzo rozumiem!

Zobaczmy, co się dzieje, kiedy córka odmawia pójścia do szkoły czy odrobienia pracy domowej. Co się dzieje, kiedy pojawia się ten objaw? W tym celu musimy zajrzeć do głowy jej ojca... A tam może być zakorzenione przekonanie: „jeśli ktoś mnie kocha, to postępuje tak jak ja chcę”. A takie przekonanie ma w głowie ojciec, który czuje się nieważny. Który uważa, że nie zasługuje na miłość. I dlatego próbuje podkreślić swoją ważność poprzez wymuszenie tego, czego chce. Rola rodzica fantastycznie się do tego nadaje, ponieważ stwarza mnóstwo okazji do potwierdzenia własnej wartości. Ojciec ma prawo mówić córce, jak ona ma postępować, bo ma na uwadze jej dobro.

Dziecko musi się uczyć!

No właśnie. I on tego chce – żeby ona chodziła do szkoły, a nie do parku na ławkę. Chce, żeby odrabiała prace domowe i nauczyła się francuskiego. Zawsze będzie w stanie udowodnić, że to, czego on oczekuje, jest dobre i mądre. Ma argumenty nie do podważenia, racjonalne, bo zakorzenione w rzeczywistości. I teraz proponuję naszym Czytelnikom wypełnienie kolejnej tabelki: co twoim zdaniem, twoje dziecko musi, np. „musi znać języki obce, być grzeczne, punktualne itd.”. A po co? I dopisz... I teraz zobacz, że takie racjonalizowanie, powoływanie się na to, co dla dziecka korzystne, może być sposobem na wymuszenie na nim takiego zachowania, jakiego oczekujemy.

Ukryta motywacja jest egoistyczna, ale cel dobry dla dziecka, bo warto znać francuski...

Tylko z powodu tej ukrytej motywacji („masz robić to, co ja chcę, bo inaczej czuję się nieważny”) dziecko nie chce się uczyć francuskiego. Czasem nawet te francuskie deklinacje poćwiczy, lecz potem znów kreci nosem i wyrzuca podręcznik przez okno. Ojciec nie odbiera tego tak jak powinien, czyli na poziomie odmowy odrobienia pracy domowej. Dla niego jest to odrzucenie jego samego. Cios w jego poczucie wartości. Dlatego eskaluje konflikt i naciska, by córka robiła to, czego on chce: daje pieniądze, daje klapsy, straszy, prosi itd.

A skąd córka wie, że ojcu nie chodzi o jej przyszłość?

A widzisz! Problem tkwi w tym, że dziecko to po prostu czuje po sile i rodzaju tego nacisku. I odbiera go jak odrzucenie i wykorzystywanie. Dlaczego? Spójrz na tę sytuację z perspektywy córki. Ona nie słyszy: „kochanie, francuski ci się przyda w życiu, dlatego warto byś mu poświeciła trochę czasu”, ale: „masz robić to, co ja ci każę!”. Oczywiście, kiedy zapytam córkę o to, czemu się nie uczy, to ona ujmie to inaczej: „ojciec się mnie czepia, znów czegoś ode mnie chce!”

I będzie miała rację!?

No tak. Po swojemu ujmie to, o czym my mówimy. Dlatego reaguje buntem. Nikt nie chce być używany przez drugą osobę do jej własnych celów. Jakie są mechanizmy tego używania, powiemy w kolejnej rozmowie. A teraz, gdyby ten ojciec do mnie przyszedł, to narysowałbym mu wulkan.

III.

Erupcje wulkanu, czyli złe zachowanie

Narysowałbyś wulkan ojcu, którego córka nie chce się uczyć i bierze narkotyki i może za chwilę być w ciąży? Nie wiem, czy byłby zadowolony!

Tak, narysowałbym. I powiedziałbym: „kiedy ona nie chciała iść do szkoły, a pan na nią krzyczał, to był wybuch wulkanu”. Czyli objaw, gorąca chwila. „Wie pan dokładnie, kiedy ona będzie się buntować, a pan wściekać. I tych wulkanów jest w waszym życiu wiele. Cały archipelag wulkanów”. A kiedy ojciec by mnie zapytał, co robić, to ja bym go poprosił, żeby opowiedział mi, co się dzieje w jego relacji z córką pomiędzy wybuchami wulkanu. Zapytałbym go, jak zajmuje się córką? Co razem robią, kiedy wstają rano, a potem, czy siadają razem do obiadu? Nie skupilibyśmy się na objawie, lecz na tym, co jest pomiędzy. Zaproponowałbym mu zrobienie kolejnej tabelki, co proponuję także naszym Czytelnikom: „co robię z moim dzieckiem pomiędzy wybuchami wulkanów”.

A co w nią wpisać?

To, że rano razem jedziemy do szkoły, że potem gotujemy albo chodzimy do kina i gadamy o filmach. Dalej zadałbym temu ojcu pytanie o to, które z sytuacji wpisanych do tabelki, dają mu poczucie bycia ojcem? Poczucie tego, że jest ważny i kochany? Na przykład mógłby powiedzieć: „kupiłem córce szminkę i poczułem się ważny, kiedy podziękowała”. Jeśli wskazałby taką sytuację, to ja bym powiedział: „jeśli robiąc cokolwiek dla córki, czuje się pan ważny, to znak, że pan jej wtedy używa do tego, żeby poczuć się ważnym!”.

Oj, a kto tego nie robi?

Zasadniczo ten, kto nie ma kłopotów z dzieckiem. Idąc dalej, narysowałbym temu ojcu na kartce, jak w nim i w córce zbiera się lawa w czasie pomiędzy wybuchami wulkanu. Poprosiłbym, żeby patrząc na tę lawę, wyobraził sobie, że to te jego „ukryte intencje”, czyli chęć poczucia się ważnym, mądrym, kochanym, nasączają ten wulkan tak długo, aż wybucha.

To nasączanie polega na tym, że kiedy córka spełnia oczekiwania ojca, to on nabiera mocy. Ale z kolei ona ją traci, bo nie czuje się ważna. Nie liczy się. Ma uczyć się francuskiego po to, żeby jej ojciec poczuł się spełniony, a nie po to, żeby ona znała francuski. Dochodzi więc w końcu do sytuacji krytycznej, kiedy rozdźwięk między uczuciami ojca i córki jest ogromny i to wtedy dochodzi do erupcji wulkanu.

Po tym wraca równowaga między nimi: on nie jest już taki silny. A ona taka słaba. Bo jak córka wykrzyczy do ojca: „nie odrobię lekcji!” albo ucieknie z domu na dwa dni, to jej moc trochę się zwiększy, a jego – zmniejszy.

Mądre, lecz co ten ojciec ma zrobić?

Zacznijmy od tego, że dziecko mówi „sam sobie idź do szkoły!”. Ojciec może wtedy powiedzieć: „przepraszam cię córeczko, może za bardzo zwracam uwagę na to, że nie odrabiasz lekcji. Jesteś już duża i wiesz sama, co jest ważne”. Takie zaskakujące zachowanie ojca od razu kończy tę ukrytą grę, jaka się między nim i córką toczy. Ojciec rezygnuje z wykorzystania córki do tego, by potwierdzała jego poczucie własnej wartości. Córka, która walczyła z ojcem o jego uwagę, zainteresowanie – dostaje je. Nie ma więc po co grać. I nie dojdzie do wybuchu wulkanu, bo córka wybucha, kiedy czuje się całkiem nieważna.

Odpowiedź wygaszająca wulkan może też być taka: „córeczko, być może przesadzam i za dużo uwagi poświęcam twojej pracy domowej, może dla mnie jest ona bardziej ważna niż dla ciebie”. I tyle. Córka wreszcie czuje się ważna. Koniec gry. A więc droga Czytelniczko, konkretna odpowiedź na pytanie, co zrobić, gdy dziecko nie chce się uczyć, sprzątać, chodzić do szkoły itd., brzmi: poszukaj przyczyny w waszej relacji i w tym, co się dzieje w waszym domu pomiędzy erupcjami wulkanu.

Czytelniczka może być zdezorientowana...

Taki był mój cel. Bo jeśli oczekiwała odpowiedzi, jak reagować na „nie” dziecka, to znaczy, że nie rozumie problemu i chce tylko złagodzić objaw. Za bardzo szanuję nasze Czytelniczki, żeby im na to pozwolić, ponieważ nie wiem, co jest między nimi i ich dziećmi. Może to być coś wyjątkowego i szczególnego. Szacunek wymaga, aby się nad każdą z tych trudności osobno zastanowić.

IV.

Szczęśliwe dzieciństwo

Myślę, że rodzicom przydałyby się przykłady takich kończących grę wypowiedzi, które pomagają, choć nie wiemy, co im i dziecku dokucza?

Bardzo dobrze, może zacznijmy od tej kobiety, która chciała, żeby jej córka miała szczęśliwe dzieciństwo, która na wszystko córce pozwalała, a teraz ma problem, bo dziewczyna zaczęła pić i spotykać się z chłopakiem po zawodówce. Gdyby ta matka do mnie przyszła i powiedziała: „proszę pana, moja córka, gdy skończyła 15 lat zaczęła się prowadzać z byle kim, palić i pić”, to choć mogłoby to zabrzmieć dość wrednie, powiedziałbym: „córka teraz wystawiła pani rachunek”.

Za to, że matka chciała jej nieba przychylić?!

Właśnie. Matka, która daje dziecku wszystko, nie pozwala mu na doświadczenie tego, że czasem w życiu się czegoś nie dostaje. Reakcja tej matki uniemożliwia doznanie tego, czego czasem każdy z nas doznaje, czyli frustracji. Ta matka zapewne dawała córce rzeczy, których ona wcale nie chciała.

Dawała, żeby dawać?

Nie wiadomo! Może dawała, bo sama jako dziecko nie dostawała wiele, bo się w niedostatku chowała, w biedzie. W dobrej wierze ta kobieta ofiarowywała córce to, co sama chciałaby otrzymać, gdyby była dzieckiem. Tyle że tak naprawdę dawała to swojemu wewnętrznemu dziecku. Kiedy urodziła córkę, przelała na nią swoje poczucie braku i niedostatku. Dlatego zaczęła jej bardzo dużo dawać, znacznie więcej niż ona potrzebowała. W oczach matki jej córka jest dzieckiem szczególnym, które wymaga bardzo dużo uwagi, bo jeśli czegoś nie dostanie, będzie się czuło niekochane i odrzucone! W związku z tym dawała córce, ile tylko mogła, przez co niechcący przekazała komunikat: „jesteś słaba, musisz mieć wszystko, nie możesz doświadczyć frustracji z powodu tego, że czegoś nie dostaniesz”. Traktuje swoją córkę jak dziecko specjalnej troski, bo w sobie samej ma wewnętrzne dziecko specjalnej troski. A więc w czasie, kiedy córka dorasta i zaczyna wystawiać rachunek matce, szuka złego towarzystwa, ponieważ chce, żeby matka poczuła się bezsilna, a ona dzięki temu poczuje się bardzo wzmocniona. Prowokuje więc sytuacje, w których musi sobie sama radzić...

Co ma zrobić matka?

W takiej sytuacji, kiedy córka popada w złe towarzystwo, żeby pokazać swoją siłę, powiedziałbym o tym jej matce: „ponieważ wychowała pani córkę w ekstremum cudownego życia, kiedy ma się wszystko, ona teraz potrzebuje doświadczyć drugiego ekstremum: problemów i braków. Co więcej, ponieważ wszystko dostawała za nic, nie poczuła, że sama coś może sobie dać, nie poznała własnej siły. Odwrotnie, wciąż doświadczała bezsilności. No to teraz potrzebuje poczuć swą moc. Potrzebuje pokazać pani, że w relacji z nią, teraz pani jest słaba.

Pogubiłam się!

Ta matka pewnie też by się tak poczuła. Więc mówiłbym dalej tak: „pani przyszła do mnie po to, żebym pani znów pomógł być silną w kontaktach z córką. Nie, moja droga! Nic z tego! Najpierw pani ma poczuć bezradność wobec tego, jak się zachowuje pani córka, a ona ma przeżyć swoją siłę. To jest potrzebne, żebyśmy mogli naprawić waszą relację. Pani nie przyszła do mnie dla niej, tylko dla siebie, bo pani traci nad córką kontrolę.

No dobrze, ale teraz proszę o konkrety: co ma zrobić matka, kiedy córka wraca do domu pijana, a ma tylko 15 lat? Nie ma czasu na wglądy i dywagacje, trzeba działać szybko!

Proszę bardzo, oto konkrety. Matka nic nie musi robić. Może najwyżej wyrazić swoje niezadowolenie: „nie podoba mi się, że pijesz”. Może też położyć w kuchni na stole środek na kaca, lecz nie podawać go dziecku. Matka ma bardzo trudne zadanie – otóż ma się skonfrontować się z tym, że nic nie może zrobić.

Nic?!

To bardzo dużo. Nic nie może zrobić, bo córka ma doświadczyć swojej siły, a matka bezradności. A kiedy matka domaga się konkretnej rady: „chcę wiedzieć, co mam zrobić, żeby córka przestała pić!” – to nadal chce doświadczać swojej siły. Przychodzi do mnie i pyta o to: „jak mam odzyskać kontrolę? Co mam zrobić, żeby moja córka była taka grzeczna jak przedtem?”. Ale córka nie chce być grzeczna ani brać od matki tego, co ta chce jej dać, bo dostała już od niej za dużo, nawet to, czego nie potrzebowała. Teraz chce od matki czegoś całkiem innego – poczucia swojej własnej siły!

Można doświadczyć siły, pijąc?

Nastolatek zawsze będzie korzystać z tego, co mu dostarcza środowisko, a co było mu zabronione. I tym jest m.in. alkohol. Córka może po prostu jak nastolatka chcieć popróbować, jak to jest się napić Jeśli jednak upijanie się powtarza, to znaczy, że wystąpił problem w relacji z rodzicami. Świadczy o tym jeszcze coś: „córka znowu wraca pijana do domu” – mówi matka. Czyli córka nie ukrywa, że pije, nie udaje, że jest trzeźwa. Chce, żeby matka wiedziała. Można powiedzieć, że pije dla niej, nie dla siebie. Ona matkę w to, że pije angażuje.

Przeciętny nastolatek, jak się napije, to zrobi wszystko, żeby rodzice nie wiedzieli?

Właśnie, on wie, że w domu są rodzice i jak zobaczą będzie awantura. No to dzwoni, że zostanie u kolegi na noc, albo udaje, że nic nie pił i biegnie do swojego pokoju, żeby się nie wydało. Udaje trzeźwego. To oznacza, że pije dla siebie, dla kolegów. Doświadcza, czym jest alkohol. Ćwiczenie dla czytelniczki: wypisz, czego ci brakowało w dzieciństwie? Albo czego twoim zdaniem dostałaś za mało? To mogą być braki z różnych obszarów: stabilności, tożsamości, bezpieczeństwa itd. Apotem poddaj swoją listę analizie. Robimy to po to, żeby zobaczyć, czy na siłę nie uszczęśliwiamy naszych pociech.

V. 

Chłopiec, który bije i dziewczynka, która płacze

Wracam do historii z początku rozmowy. Zacznijmy od chłopca, który był cichy i wycofany, do czasu, gdy został przewodniczącym klasy. Wtedy zaczął krzyczeć i wyzywać kolegów. Pochodzi z normalnej rodziny, jego starszy brat jest uprzejmy i na pewno nieagresywny.

No chyba jednak coś się w tym jego fajnym domu dzieje, skoro rozrabia. Możesz coś powiedzieć o jego matce?

Poświęcona domowi, nie pracuje, kocha dzieci. Pierwsza ciąża z tym starszym synem była zagrożona więc bardzo go kochała, często z nim żartuje, dowcipkuje...

No więc jednak coś się tam dzieje, skoro matka bardziej okazuje uczucie starszemu synowi. A ojciec?

Księgowy. Czasem wypije piwo, a na ogół gna do domu, ogląda telewizję. Widziałam, jak rodzice chłopców ze sobą tańczą, jak się przytulają.

A jednak coś musi tam się dziać. Wielu ludzi pozornie żyje tak jakby się nic złego nie działo, a jednak mamy objaw – jedno z dzieci jest agresywne. Spróbujmy się zastanowić. Ten chłopiec, który krzyczy na kolegów, jaki on jest, jaki ma temperament?

Z początku wszystkiego się bał, ale kiedy się oswoił z sytuacją, zaczynał szaleć.

Aha, czyli jak nie ma kontroli nad sytuacją to się boi. A dlaczego się boi? Może dlatego, że jak wszyscy chłopcy na świecie rywalizuje ze swoim bratem. Jednak brat jest starszy i jego relacja z matką jest silniejsza, więc nie może go pokonać. I stąd lęk w sytuacjach, nad którymi nie ma kontroli.

Co robić?

Zaraz! Ale kiedy chłopiec zyskał kontrolę, czyli został przewodniczącym klasy, to okazało się, że potrafi być wyzywający, agresywny, stosować przemoc. Czyli jest to chłopiec, który ma w sobie wiele złości i tylko z powodu lęku nie zrobił jeszcze krzywdy swojemu bratu...

Przestraszony mały Kain? Co ta matka ma zrobić?

Skoro chłopiec reaguje agresją, kiedy zyskuje kontrolę, na razie nie dawać mu możliwości, by ją miał, nie stwarzać takich sytuacji, w których ma władzę – do czasu, aż znajdziemy powód takiego zachowania i go wyeliminujemy. Bo tyranizowanie kolegów należy tratować jako objaw głębszego problemu. Na razie ma kolegów przeprosić, usłyszeć, że nie na tym polega jego zadanie, i że jak dalej będziesz tak postępować, to straci swą funkcję.

Czy to rozwiąże problem?

Nie rozwiąże, ale zahamuje objawy. Pomiędzy „wulkanami” czyli konfliktami z dzieckiem, rodzice i nauczyciele powinni pracować z nim nad tym, żeby mogło przekraczać swój lęk. Kiedy matka zobaczy, że nie idzie do kolegów, bo się boi, ma mu pomóc zbliżyć się do nich, na przykład zaprosić kilku do domu. Druga sprawa do załatwienia to jego zazdrość o brata. Trzeba się zastanowić, jak matka ma mu pokazać, że jest jej bliski? Ma dobre relacje z jego starszym bratem, bo intelektualnie są podobni, żartują sobie, dowcipkują. Potrzeba więc, żeby poszukała takiej płaszczyzny, na której będzie jej bliżej do młodszego syna.

Pamiętam, że kiedyś, gdy mama obierała z nim ziemniaki na placki, był taki podekscytowany, radosny! Bo i ona, i on lubią pitrasić!

No to niech wspólnie obierają więcej ziemniaków. Skoro oboje lubią gotować, to niech gotują razem. A jakby lubili sport, to niech idą na zajęcia np. do sekcji łuczniczej. No i mamy konkretną radę, co robić, kiedy syn bije kolegów.

Gdybym była czytelniczką tej książki i przeczytała, że mam z dzieckiem, które bije kolegów obierać ziemniaki, to bym się ździebko zirytowała!

Beatko, życie jest proste, a raczej staje się takim, kiedy się je pojmie. I te ziemniaki są elementem tego, że pojęliśmy, co się dzieje między tą zwyczajną matką, a jej lękowym a w rezultacie agresywnym synem. Jaki jest problem i jak go rozwiązać, nie pozostając w przeciwdziałaniu objawom, czyli w zadumie: klaps czy łapówka? Nie, po prostu ziemniaki!

No a teraz opowiem ci o dziewczynce, którą tato po rozwodzie odwiedza w jej domu, tam, gdzie dziecko mieszka z matką. Rodzice myśleli, że dla córki to dobra sytuacja, i że się przyzwyczai do wieczornych wyjść ojca. I tak było, ale od jakiegoś czasu nie rozumieją, co się dzieje – kiedy ojciec uprzedza, o której musi wyjść, córka przeciąga odrabianie lekcji czy kąpiel... Ojciec się irytuje, a mała płacze albo krzyczy.

Co konkretnie zrobić, pewnie chcesz wiedzieć. Nie znam tych ludzi, mogę jednak założyć, że zachowanie córki jest „wołaniem do ojca”, ponieważ dziewczynka nie chce go wypuścić. Nawet woli go zirytować byle opóźnić wyjście, byle tylko został w domu. Jak była mała nie przeszkadzało jej to, że wychodził, teraz jest starsza i widzi, że inni ojcowie zostają w domach na noc. Doraźnie można tyle podpowiedzieć, by jego była żona, kiedy on zbiera się do wyjścia, mówiła: „tata u nas nie mieszka i dlatego wychodzi, wraca do siebie”. Ojciec ma to powtórzyć: „tak, nie mieszkam u was, idę do swojego domu, ale pojutrze znów będę”. I ma być, jak obiecał. Potem dobrze, by dziecko pocałował, a mama ma je zabrać i przytulić: „tata idzie do siebie do domu, bo u nas nie mieszka”. Matka ma uspokoić córkę.

Wzruszyłam się...

Dziewczynka w moim odczuciu może swoimi objawami ujawniać niepewność tego mężczyzny, który być może do końca nie wie, czy chce być w tym domu, czy nie? Popatrz, co się dzieje pomiędzy wulkanami, czyli zanim dochodzi do płaczu przy drzwiach, ojciec bywa w domu dziecka i byłej żony. Co to znaczy? Czego on chce? Może dziecko wyczuwa jego niepewność. Rodzice mają prawo się rozstać, ale nie powinni wobec dziecka okazywać niepewności. Dziecko reaguje na chaos, który oni generują. A więc ojciec ma zdefiniować źródła swojej niepewności – bo to lek na zaburzenia emocji dziewczynki.

I właśnie moja droga tak zazwyczaj jest, że albo w relacji między matką i dzieckiem, albo między ojcem i dzieckiem, albo w samej relacji między rodzicami należy szukać przyczyny problemów – czyli powodów złego zachowania dziecka. I moja odpowiedź na to, co zamiast klapsa brzmi: rodzicu, poświęć sobie trochę czasu. Należy ci się. I pomyśl, jak się masz jako ty, jako rodzic i jako partner drugiego rodzica? Powodzenia. Na pewno dasz radę.

Ćwiczenie

Zaznacz na skali od 0 do 10, jak bardzo identyfikujesz się ze stwierdzeniami dotyczącymi wychowania. Następnie zastanów się, jak bardzo przekonania, z którymi się identyfikujesz lub które skrajnie negujesz są odzwierciedleniem twojego doświadczenia życiowego.

Skala 0–10

Dzieci i ryby głosu nie mają. .............

Dziecko można ukształtować, jak się chce. .............

Dziecko należy przygotować do życia. .............

Dziecko powinno słuchać dorosłych. .............

Chcę, żeby moje dziecko nie doświadczyło tego, co ja. .............

Czasami trzeba krzyknąć albo dać klapsa. .............

Muszę kochać swoje dziecko. .............

Dziecku należy wszystko tłumaczyć. .............

Nie mogę skrzywdzić swojego dziecka. .............

Dziecko powinno opiekować się mną na starość. .............

Powinnam być przyjacielem swojego dziecka. .............

Muszę chronić swoje dziecko. .............

Co wolno wojewodzie to nie tobie, smrodzie. .............

Rodzicowi należy się szacunek z faktu bycia rodzicem. .............

Dziecko powinno doceniać to, co robią dla niego rodzice. .............

Jako rodzic poświęcam się swojemu dziecku. .............

Rodzic ma prawo decydować o przyszłości dziecka. .............

Dziecko powinno odpowiadać za swoje błędy. .............

Moje dziecko powinno być silne. .............

Moje dziecko nie może nikogo skrzywdzić. .............

Dziecko nie powinno się na mnie złościć. .............

Nie powinnam złościć się na swoje dziecko. .............

Moje dziecko powinno być odważne. .............

Moje dziecko powinno sobie poradzić w trudnych sytuacjach. .............

Jeżeli jakieś stwierdzenia oznaczyłaś na skali 0-3 albo 8-10 spróbuj określić, jak realizujesz je w praktyce.

Ćwiczenie

Wypisz złe chwile ze swoim dzieckiem:

..............................................................................

..............................................................................

..............................................................................

..............................................................................

Wypisz dobre chwile ze swoim dzieckiem, takie, które wywołują twoje zadowolenie, np. czujesz dumę z siebie lub satysfakcję, że ci się udało:

..............................................................................

..............................................................................

..............................................................................

Zastanów się, jak reagujesz w tych chwilach. Czy są one w jakiś sposób powiązane z przekonaniami z poprzedniego ćwiczenia?

..............................................................................

.............................................................................

..............................................................................

Które zachowania znikają po wpływem twoich reakcji? Na jak długo? Jak się czujesz po osiągnięciu swojego celu? Jak może się czuć twoje dziecko?

..............................................................................

..............................................................................

..............................................................................

Ćwiczenie

Wpisz w pierwszej rubryce zachowania swojego dziecka, na które możesz się poskarżyć – np. nie sprząta swojego pokoju.

W drugiej rubryce metodę, jaką stosujesz, by temu przeciwdziałać: np. negocjacje, obiecuję dziecku, że jak posprząta, to pójdziemy na lody.

W trzeciej rubryce wpisz, jaki osiągasz efekt, np. w pokoju nadal jest bałagan.

W czwartej rubryce napisz, jaka jest twoja rekcja: krzyczę i wreszcie dziecko sprząta i w pokoju jest porządek.

W piątej rubryce napisz, jak się teraz czujesz?

W szóstej rubryce napisz, jak się teraz czuje twoje dziecko?

Rubryka 1

Rubryka 2

Rubryka 3

Rubryka 4

Rubryka 5

Rubryka 6

Ćwiczenie

Wypisz, na jakie niepodważalne argumenty lub prawdy życiowe powołujesz się, wychowując dziecko. Oto kilka przykładów:

Języki obce są ważne.

Trzeba dbać o zdrowie.

Porządek jest ważny, inaczej człowiek sobie nie poradzi.

Ważna jest edukacja.

Koledzy nie są najważniejsi.

Jak się nie wyśpisz, będziesz niewyspany.

Trzeba umieć sobie radzić w życiu bez elektroniki.

..............................................................................

..............................................................................

..............................................................................

Z notatnika psychoterapeuty dziecięcego

Przypadek 1.

„Wulkan nieświadomej miłości”

To był jeden z tych dni, kiedy wydaje ci się, że rozwiążesz problem ocieplenia klimatu i doprowadzisz do tego, że politycy staną się uczciwi. Zostałem zaproszony do pewnej szkoły w województwie pomorskim, w której pewien 13-letni uczeń dość często „szalał”. Wiedziony misją udałem się na miejsce, gdzie po przeprowadzeniu rozmów z nauczycielami, dowiedziałem się, że problem w szczególności dotyczy lekcji historii, którą prowadził pewien nieśmiały nauczyciel płci zdecydowanie nie pięknej. Można by rzec – wzorzec zaprzeczenia istnienia piękna. Szkoła była dobra, nauczyciele zmotywowani i chętni do pomocy. Pełen zapału udałem się na krytyczną lekcję, gdzie mniej więcej po pięciu minutach wybuchł wulkan – chłopiec zaczął rozrabiać, skutkiem czego pewnym i zdecydowanym krokiem został wyprowadzony przez nieśmiałego pana do gabinetu pani psycholog. Muszę przyznać, że walory intelektualne spotkały się w jej drobnej postaci z cechami bardzo pożądanymi przez fotografów i malarzy. Chłopiec po około 10-minutowej rozmowie na temat przyczyn trudnego zachowania uspokoił się, przeprosił, a potem już w zgodzie i spokoju wrócił na lekcję (klasą opiekował się wtedy inny nauczyciel, który miał „okienko”).

Początkowo założyłem, że problemem jest przedmiot, czyli historia, konflikt z nauczycielem, potrzeba kontaktu indywidualnego z dorosłymi. Wspólnie z panią dyrektor stworzyliśmy plan naprawczy. Obejmował on możliwość poproszenia przez chłopca o pomoc, podpowiedź lub zwolnienie z danej aktywności dwa razy w ciągu tygodnia. Za skorzystanie z tej możliwości chłopiec był dodatkowo nagradzany. Zostało także postanowione, że pani psycholog zintensyfikuje kontakt z chłopcem poza trudnymi sytuacjami – ustalono, że będzie wtedy grała w wybrane przez niego gry planszowe. Ze względu na cechy nadruchliwości umożliwiono uczniowi siedzenie na dużej piłce terapeutycznej, a nie na twardym krześle. W przypadku pojawienia się trudnych zachowań chłopiec miał być wyprowadzany w miejsce, w którym nie uzyska uwagi oraz uzupełnić stracony materiał z lekcji po szkole. Poprosiłem także o ustalenie, czemu panowie się tak „nie lubią”.

Spokojnie wsiadłem do auta i wróciłem do domu. Po dwóch tygodniach – telefon i porażka. Chłopiec szaleje dalej... W pierwotnym odruchu obronnym zweryfikowałem, co i jak było robione i niestety nie mogłem się do niczego przyczepić... Umówiłem się na kontakt po kilku dniach. Wracając z innego spotkania, słuchałem akurat piosenek Kabaretu Starszych Panów i olśniło mnie podczas utworu „To było tak”, w którym mówiono o tym, jak nagle na nudnym przyjęciu pojawia się ona i jego serce bije na alarm.

Natychmiast uruchomiłem zestaw głośnomówiący, zaangażowałem leniwe przekaźniki telefonii komórkowej i połączyłem się z placówką. Zdziwioną panią dyrektor poprosiłem, aby kazała panu od historii przez następne dwa tygodnie, co najmniej trzy razy w tygodniu przez około 30 minut przed rozpoczęciem lekcji omawiać z panią psycholog trudne zachowania zarówno tego ucznia, jak i innych. Poprosiłem o powtórny kontakt po 14 dniach. Efekt? Chłopiec się uspokoił – wulkan został ugaszony.

Okazało się, że nieświadomy niczego pan od historii, stwarzał takie warunki na lekcjach, aby zwiększyć prawdopodobieństwo kontaktu z także niczego nieświadomą panią psycholog. Nikt nie robił tego ani specjalnie, ani celowo – człowiek (w tym przypadku uczeń) zachowuje się „jakoś” tylko wtedy, gdy okoliczności temu sprzyjają. Te okoliczności to lawa. Ale my jej nie dostrzegamy, zwracamy uwagę dopiero na wybuch wulkanu. Lawa? Sobie płynie, a wbrew pozorom może płynąć z nas samych, a nie z dzieci, które stają się wulkanem i wybuchają!

Szczęśliwie okazało się, że pan od historii i pani psycholog bardzo polubili rozmowy o trudnych uczniach. Tematy z czasem uległy poszerzeniu, a spotkania przeniosły się na inny grunt. Niech się darzy młodej parze.

ROZDZIAŁ 2

Być rodzicem czy przyjacielem,czyli galaretka owocowa i wykałaczki

„Mój ojciec był tyranem, dlatego ja chciałam być przyjaciółką swoich dzieci. Jednak życie mnie zaskoczyło, bo kiedy okazało się, że mój mąż jest alkoholikiem i nie mogę na niego liczyć, najstarszy syn okazał się moim przyjacielem. Wspierał mnie i pomagał, kiedy mąż znikał z domu na rok. Syn miał 15 lat, kiedy mąż przestał pić i wrócił do nas. No, ale wtedy zaczęły się konflikty między nim i synem. Syn zaczął pić i chodzić na wagary. Powiedziałam dzieciom, bo mamy ich troje, że dawniej nie byliśmy dla nich jak ojciec i matka, ale teraz, kiedy tato nie pije, wszystko się zmieni i mają nas traktować, jak należy, czyli słuchać. Ale to nic nie dało. Jestem zrozpaczona, nie wiem, co robić...”

„Moje przyjaciółki uwielbiają moją mamę, mówią, że jest taka wesoła, całkiem jak nie mama. Razem z nami chodzi na zakupy i rozprawiamy o ciuchach. Nosimy z mamą takie same ubrania i rozmawiamy o chłopakach, pierwszych moich randkach. O wszystkim. Koleżanki mi zazdroszczą, a ja myślę, że moja mama i ich mamy, to dwa światy. Moja mama jest piękna i wygląda jak moja siostra. Ale też nie zachowuje się jak mama i to złościło tatę. No i od nas odszedł kilka miesięcy temu... Ale ja poza mamą nikogo nie potrzebuję. Chcę być taka jak ona, kiedy dorosnę...”

„Mieszkałam na wsi i pamiętam, że nigdy nie spieszyłam się z powrotem do domu choć byłam już głodna, a w domu czekał obiad. Ale kiedy tylko wracałam ze szkoły, a taty jeszcze nie było, bo poza gospodarstwem pracował jako kierowca, mama podawała mi obiad i opowiadała o wszystkim, nawet o tym, jaki mój tata jest niedobry i jak jest jej z nim źle... Zaczęłam chorować, bałam się zostawać sama, a w nocy musiałam mieć zapaloną lampkę. Kiedy pani pielęgniarka w szkole zauważyła, że się okaleczam, że to nieprzypadkowe rany, to zaprowadziła mnie do psychologa a on wezwał rodziców...”

/////////////////////////

Czy to dobrze czy źle, gdy rodzice i dzieci nazywają się przyjaciółmi?

Dr Tomasz Srebnicki: Zacznę od tego, że kiedy rodzi się twoje dziecko, razem z nim rodzisz się nowa ty, ty jako rodzic. A więc masz dorosnąć! Ale też pojawia się wtedy na nowo stara ty, czyli ty jako dziecko, którym byłaś. Bo wiele rzeczy z twojego dzieciństwa zacznie ci się teraz przypominać. Świadomie lub nie będą one wpływały na to, jaką okażesz się matką.

I dla przykładu, jeśli z rodzicami kojarzą ci się: surowość, nadmierne wymagania, krytyka, to prawdopodobnie nie zechcesz być taką matką dla swojego dziecka.

Mogę wówczas chcieć być jego przyjacielem?

Możesz, możesz też nie stawiać mu żadnych wymagań. Odrzucisz je razem z tym, co bywa w nich dobre, jak nauka definiowania i rozwiązywania problemów. Zapewne też będziesz unikać jakiejkolwiek krytyki twojego dziecka. Ale nazywanie dobra i zła po imieniu jest mu potrzebne. Podobnie jak akceptacja błędów jako niezbędnego elementu uczenia się życia. Możesz też traktować dziecko tak, jakby było twoim rówieśnikiem: zwierzać się mu, nosić podobne ubrania, czy kolegować się z jego przyjaciółmi ze szkoły.

Jeśli tak się stanie, niech to będzie dla ciebie znak, że być może sama jeszcze nie wyszłaś z dziecięcego pokoju. Siedzisz w nim i co gorsza jest ci tam źle. Szukasz więc sobie towarzysza w niedoli. Taka postawa, taka niedojrzałość mamy stwarza ryzyko, że dziecko nie będzie miało takiego rodzica, jakiego potrzebuje. Jeśli podejrzewasz, że tak się dzieje, nie wpadaj w panikę. To nie tragedia, wszystko możesz naprawić. Po to jest ten rozdział, żeby ci w tym pomóc.

To dobrze. Uff, to poproszę o porady dla zagubionych, niedojrzałych mam i ojców, którzy chcieli do tej chwili, by ich córki czy synkowie stali się ich przyjaciółmi.

Rodzic, o którym możemy powiedzieć, że jest udany, nie może podszywać się pod przyjaciela swojego dziecka. Podobnie jak nie może stać się ojcem tyranem, czy przybrać maskę „poświęcającej się” matki. Bo każdy z tych rodziców przyjmuje wobec dziecka niedobrą dla jego rozwoju postawę. I to niezależnie od tego, jakie jest to jego dziecko, nie stwarza mu odpowiednich warunków rozwojowych.

Kiedy dziecko urodzi się, ma pewne predyspozycje wynikające z genów. A więc określony temperament, stopień otwartości na eksplorację otoczenia, wrażliwość na bodźce, towarzyskość, bierność, agresywność. Zawsze jednak jest wrażliwe na to, co płynie z otoczenia, jakby było owocową galaretką na płaskim talerzu...

Dziecko porównujesz do galaretki na talerzu, aby podkreślić jego wrażliwość na to, co dzieje się wokół niego i jak się z nim obchodzimy?

Tak, każde małe dziecko jest wrażliwe jak taka galaretka. I każdy silny impuls bez trudu wbija się w nią i ją uszkadza. Jeśli nazwiemy taki impuls wykałaczką, to wtedy łatwo nam wyobrazić sobie, jak delikatne jest dziecko.

Każda wykałaczka zakłóca jego rozwój, bo ono musi się jakoś do tego ukłucia odnieść. Otoczyć otuliną tę wykałaczkę, żeby się głębiej nie wbijała i nie raniła. Albo spróbować tę wykałaczkę z siebie wypchnąć. Tajemnica bycia dobrym rodzicem polega na tym, aby być tak uważnym na dziecko-galaretkę, by jak najmniej wykałaczek się w nią powbijało. Bo im więcej ich będzie, tym więcej problemów napotka dziecko w dorosłym życiu.

Co może być taką wykałaczką, która rani i zakłóca rozwój dziecka?

Jest ich mnóstwo. Najczęstszym ukłuciem jest po prostu zła reakcja rodziców na naturalne zachowanie dziecka, takie jak na przykład płacz. Taką reakcją bywa krzyk, przemoc, kamienna twarz, obrażanie się czy nawet zostawianie dziecka w samotności po to, żeby „się wypłakało”. Wykałaczkami są też rzeczy niezależne od rodzica, jak depresja poporodowa matki czy bieda. Rodzice powinni też być czujni na to, jakie jest ich dziecko, bo jeśli na przykład ta nasza galaretka jest nadwrażliwa na dźwięki, bo taka się urodziła, to głośne rozmowy czy muzyka słuchana przez rodziców, już są dla niej takimi wykałaczkami. Dziecko wtedy płacze, a rodzice nie wiedzą, czemu?

Może też być odwrotnie – wyobraźmy sobie galaretkę, która ma taką „genetyczną budowę”, że zawiera w sobie więcej niż inne twardych owoców: ananasów, skórki pomarańczowej itp., i dlatego niektóre wykałaczki będą się od niej odbijać.

Może ma dużo żelatyny?

Właśnie. Znam dorosłych, którzy bardzo dużo przeszli, lecz ich funkcjonowanie nie jest zaburzone. Mieli wiele cech wrodzonych, które ich ochroniły. Na przykład dziecko rodzi się mało towarzyskie, a trafia na matkę, która nie jest nim zainteresowana, bo cierpi na depresję poporodową. Wówczas taki charakter będzie chronił dziecko przed poważnymi zaburzeniami.

Co więcej (na szczęście!), może się też zdarzyć, że nawet jak się w dziecko-galaretkę wbiła jakaś wykałaczka, to pojawiają się ludzie, którzy mu pomogą ją wyjąć, albo ładnie pomalują i wtedy ona tak nie zakłóci jego rozwoju.

Kto może być taka dobrą wróżką?

Może nią być ktoś po prostu skupiony na tym, czego dziecko potrzebuje, ktoś, kto okaże mu bezinteresowną miłość. Kimś takim bywają dziadkowie lub ciocie, nawet te przyszywane, albo nauczyciele.

To wzruszające, że dziecku, które nie ma udanych rodziców może pomóc miłość babci czy nawet troska nauczyciela!

Ważne, by darzyć je szczerym uczuciem, okazać zainteresowanie i akceptację. Niezależnie od tego, czy mamy ku temu okazję przez cały dzień, czy tylko przez kilka minut, może to mieć ogromne znaczenie. Talerz truskawek ze śmietaną i cukrem zjedzony w miłej atmosferze. Pomoc w napompowaniu rowerka czy wysłuchanie o przygodach na wycieczce szkolnej. Pomoc w lekcjach, nauka gry na pianinie albo ciepły szalik na zimę. Wszystko co pomoże dziecku uwierzyć, że jest warte miłości. Nawet gdy zostanie całe pokłute przez najbliższych, jest wtedy szansa, że nie zejdzie na złą drogę lub nie targnie się na własne życie, bo będzie wiedzieć, że dla kogoś jest ważne, że ktoś za nim stoi... I znam dzieci, i znam też dorosłych, którzy żyją i dają radę, bo ktoś – całkiem obcy – kiedyś okazał im serce.

I. 

Rodzic udany to Rodzic świadomy

Wspomniałeś, że gdy rodzi się nam dziecko, my także „rodzimy się”, jako nowa osoba, czyli jako rodzice. Ale też, że przypomina nam się wówczas nasze dzieciństwo. I to, jakie ono było, wpływa na to, jakimi będziemy rodzicami.

Właśnie. I co wówczas, jeśli nasi rodzice nie byli udani, czyli nie zaspokoili naszych pięciu podstawowych potrzeb, które mieliśmy jako dzieci? Możemy mieć kłopot, żeby dać naszym dzieciom to, czego potrzebują! Ale to jest kłopot do pokonania. Bo jeśli w wyobraźni postawimy teraz obok tej naszej galarety owocowej na płaskim talerzu, czyli naszego dziecka, dwoje rodziców i zadamy sobie pytanie: „jacy oni powinni być”, to odpowiedź będzie prosta i właściwie na niej możemy zakończyć ten rozdział – rodzice mają być świadomi!

Aha! No to faktycznie wystarczy! A może chociaż dodaj, czego mają być świadomi?

Dwóch, a może trzech rzeczy! Pierwsza z nich to wykałaczki, które sami mają w sobie. Ważne, żeby wiedzieli, jak bardzo determinują one sposób, w jaki postępują wobec swojego dziecka.

Na przykład rodzic, który w dzieciństwie nie dostawał zabawek, będzie zasypywał je zabawkami. Ten, który doznał wiele „akustycznej” przemocy, bo miał w domu głośnych awanturników, będzie chronił swoje dziecko przed tym, żeby ono nigdy nie było świadkiem awantury – uwaga, to może sprawić, że nie będzie ono umiało radzić sobie w konfliktach!

A więc rodzic ma być świadomy swoich wykałaczek, aby nimi nie ranić dziecka?

Tak i ma też być świadomy wykałaczek swojego partnera, czyli drugiego rodzica.

To już bardzo skomplikowane...

Wyobraź sobie perfekcjonistkę, która zawsze miała świetne oceny, występowała na apelach przed premierem, skończyła medycynę lub prawo. Wszystko się jej w życiu zawsze układało perfekcyjnie. A teraz nosi sukienkę za kolana, chodzi na fitness, wszystko kontroluje. Dziecko też nie rodzi się jej przez przypadek. Jest zaplanowane: w tym wieku czas na dziecko! Bo ono jest kolejnym dowodem jej doskonałości. I jeśli w tym zaplanowanym momencie nasza perfekcjonistka zajdzie w ciążę, to kiedy tylko dziecko się jej urodzi, czyli ta galaretka owocowa pojawi na płaskim talerzu, taka bezbronna i delikatna, to zostanie nakłuta wykałaczką mamy pod tytułem „mam być perfekcyjna”.

Myślę, że perfekcyjne czytelniczki już wyrzuciły naszą książkę przez okno...

To niech po nią skoczą, bo jest im bardzo potrzebna! Same zapewne zostały w dzieciństwie skrzywdzonymi takimi wykałaczkami i mogą sobie bardzo pomóc, wspierając swoje dziecko w pozbyciu się tego ostrego patyka!

No a ojciec tej galaretki? Też pewnie ma jakieś wykałaczki w sobie?

Jasne. On stanie się narzędziem realizacji projektu perfekcyjnej żony, która nie będzie z nim w relacji, ale będzie go „używać”. Pozwoli jej na to, bo zapewne w dzieciństwie własna matka także wbiła w niego wykałaczkę perfekcyjności. Ale że do perfekcjonisty mu daleko, bo jak większość mężczyzn jest chaotyczny i skupiony na sobie, poddając się doskonałej żonie, ma poczucie, że zyskuje choć trochę jej perfekcjonizmu!

Stephen King to przy tobie wesoły chłopiec!