Żmija - Juliusz Słowacki - ebook

Żmija ebook

Juliusz Słowacki

0,0
24,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Turecki żołnierz w trakcie jednej z wojen przechodzi na stronę kozaków, aby następnie zostać hetmanem na Siczy Zaporoskiej. Kieruje nim żądza zemsty za śmierć ojca i odebranie kochanki. Nie wszystko jednak idzie po jego myśli.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 50

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Juliusz Słowacki

Żmija

Romans poetyczny z podań ukraińskich w sześciu pieśniach

Warszawa 2017

[Motto]

For thee, who thus in too protracted song

Hast soothed thine idlesse with inglorious lays,

Soon shall thy voice be lost amid the throng

Of louder minstrels in thèse later days:

To such resign the strife for fading bays –

III may such contest now the spirit move

Which heeds nor keen reproach nor partial praise;

Since cold each kinder heart that might approve,

And none are left to please when none are left to love.

Byron

(Motto do I tomu Poezyj, Paryż 1832)

Pieśń I

Sumak

Piękny to widok Czertomeliku!

Sto wysp przerżnęły Dniepru strumienie,

Brzoza się kąpie w każdym strumyku,

Słychać szum trzciny, słowika pienie.

A kiedy wiosną wezbrane wody

Zaleją wszystkie wyspy dokoła,

Jeszcze nad wodą widać drzew czoła –

Jakby rusałek cudne ogrody,

Gałązką mącą wodne błękity.

I jeszcze słowik w gałązkach śpiewa,

I szumią brzozy, lecz nad ich szczyty

Wznosi się fala i nikną drzewa.

Dziko Dniepr szumi, gdy w jego łonie

Sto wysp zielonych wiosną zatonie.

Piękny to widok stu wysep pana –

Woda mu ziemię spod stóp wykradła:

Zamek się patrzy w fali zwierciadła,

Co mu przy stopach szumi wezbrana.

A gdy nań patrzysz, dziwnym pozorem

Rzekłbyś że zamek wstecz rzeki płynie

Cegła koralów świeci kolorem,

Lekkie filary podobne trzcinie.

Kilka ogromnych paszcz samostrzału,

Patrzy strzelnicą na czarne morze:

A górą zamku okna z kryształu,

Świecą się, palą, jak ranne zorze;

I tysiąc barwy w każdym promyku,

Co się z tych okien nazad odkradnie.

W zamku pan mieszka Czertomeliku,

Dumny ataman co Siczą władnie;

Lecz czy sam mieszka? – Któż to odgadnie?

Nikt nie był w zamku: mówią że czary

Mieszkają w gmachu, że dłoń zaklęta

Nadludzką sztuką wzniosła filary –

Lecz kiedy wzniosła? Nikt nie pamięta.

Niejeden rybak wieczorną dobą,

W Czertomeliku płynąc ostrowy;

Słyszał przed sobą, słyszał za sobą

Śpiew słodszy, milszy niż szum dnieprowy.

A rybak milczał, płynął pomału –

Kiedy wieczorne zorze zapadły,

Widział jak w zamku okna z kryształu,

To się paliły, to znowu bladły;

A z okien blaskiem konały pieśni.

Znów cicho – głucho – a rybak stary

Żegnał się drżący – to czary – czary!

Wszak rybak czuwa? wszak rybak nie śni?!

Już to noc trzecia gdy gasną zorze,

Błyska na zamku ogień jaskrawy...

Ho! to kaganiec, to znak wyprawy,

Popłyną czajki na czarne morze!

Kozaków obóz zalega brzegi,

Pośród czaharów spisa połyska;

A ponad Dnieprem w długie szeregi,

Gęsto strażnicze płoną ogniska.

Tam na mogiłę wstąpił wysoką

Gęślarz i śpiewa pieśni z mogiły...

Jeśli w tych grobach nie śpią głęboko,

Może ich dzikie pieśni zbudziły?

O śpijcie! śpijcie! przeszła wam pora,

I wyście żyli – tu, w Ukrainie,

I wyście żyli – to było wczora!

My dziś żyjemy, czas szybko płynie.

Po cóż tu wracać z licem upiora,

Gdzie nikt nie chodzi po nas w żałobie?

Jutro na naszym powiedzą grobie:

I wyście żyli! – To było wczora.

Płyńmy więc! płyńmy w Natolskie grody,

Burzyć pałace, rąbać fontanny –

Żelazem niszczyć Turków narody

I porwać obraz Najświętszej Panny:

Obraz, co płacze rzewnymi łzami,

A gdy go człowiek w fali zanurzy,

Morze gniewliwe bije falami.

Pieni się, huczy, pryska i burzy,

I póty gniewne podnosi tonie,

Aż wrogów statki w falach pochłonie...

Lecz gdzież jest Hetman? W rannej godzinie

Wyszedł i w stepach błądzi od rana.

Oto przy brzegu czajka hetmana,

Powiewnym żaglem bieli się w trzcinie.

I wkoło gwarzy zgraja zebrana:

Wszak nam na drogę brak na zwierzynie –

Idźmy na łowy! idźmy na łowy!

Lecz gdzież nasz Żmija, Hetman niżowy?

*

Ty śpisz sumaku! ty śpisz sumaku!

Między błyszczące rosą czahary;

A tutaj strzelce w stepach Budziaku,

Otoczą wkrótce knieje i jary.

Sumak nie słyszy! sumak nie słyszy!

Bo milcząc strzelce idą na łowy,

I coraz ciszej,

Między parowy,

Pomiędzy trawy,

Toną i toną;

A zorza płoną

I świt jaskrawy

Pozłaca niebo na wschodzie.

O! jakże miło przy rannym chłodzie

Tak się zapuszczać w stepowe knieje.

Jak tajemnicza ta chwila nocy,

Kiedy noc kona, księżyc blednieje –

Już dzień na wschodzie, a na północy

Jeszcze lśnią gwiazdy, jeszcze lśnią jasno

I wschód się złoci, blednie, czerwieni,

Niebo się mieni;

Gwiazdy w lazurze,

Już gasną, gasną;

I polne róże,

Powstają z rosy perłami. –

I cicho łowce szli manowcami.

Trzymaj myśliwcze ptaka na dłoni,

Zakryj mu oczy złotym kapturem;

Niech nastrzępionym nie szumi piórem,

Niech się nie trzepie, w dzwonki nie dzwoni;

Zdejmiesz mu kaptur, gdy w nasze sidła

Zwierz się dostanie – wtenczas posłuży.

Sokół się chmurzy,

I ociemniony

Nastrzępił skrzydła,

Wyciągnął szpony.

Ponury, piersi napuszył.

Tam szelest jakiś! Czy to zwierz ruszył?

To nadto wcześnie! to nadto skoro!

O! nie, to lekki chart tam na smyczy,

Niechętny więzom piszczy, skowyczy –

Skarć łowcze charta ręką i sforą.

Pierwej wyśledzić sumaka tropy;

Potem go gończe podniosą głosem,

A potem charty. – I chart karcony

Przypadł do stopy;

Okryty wrzosem,

Kwiatem zroszony,

Ciągnie się smutny na sforze.

Wysłać strzelców na rozdroże,

Gdzie się kończy ta dolina;

Tam Kozacy wielkim kołem

Stójcie cicho – a drużyna

Niech tam idzie drogą, dołem,

Niechaj tonie w trawy, zioła – –

W tej dolinie sumak leży.

Gdy starszy strzelec zawoła,

Niech służba w trąby uderzy.

Dane rozkazy, i dzikie jary

Otoczył Kozak, tonie w czahary.

W krzakach się kryją ponure czoła,

I cicho, jakby ludzi nie było!

Jakby się tylko o łowach śniło!

Wiatr wieje w kniei i szumią zioła,

Zniknęły zbroje, łuki, oszczepy

Świt płonie ogniem umalowany,

I słońce wstaje nad martwe stepy.

Oblane złotem świtu burzany,

Ognistej barwy kwiatem się palą,

I gną się z wiatrem; fala za falą

Przebiega stepy milczące. –

Cicho – – Wtem trąby zagrały grzmiące,

I zagrzmiał razem pod niebo wzbity

Z brzękiem surm, kotłów, okrzyk wesoły,

I uwolnione z więzów sokoły

Szybko w powietrza lecą błękity,

Krążą i kraczą, dzwonkami dzwonią,

I psy spuszczone jęczą i gonią.

Czekają łowce: wśród strasznej wrzawy

Patrzą na niwy złocone świtem,

I oto śmiga

Sumak zbudzony;

Ledwo kopytem

Dotyka trawy,

Charty wyściga,

I przez zagony,

Przed szybką smyczą,

Sadzi przez doły –

Gończe skowyczą,

Kraczą sokoły.

I jeden sokół już zleciał nisko,

Siadł mu na grzbiecie, szpony zatopił.

Chart wiatronogi za zwierzem tropił,

Już go dościgał – już blisko – blisko –

A sumak leci bojaźnią ślepy,

Leci w zasadzkę – wpadł na oszczepy,

Drgnął tylko – upadł – a tłum wesoły

Znów w trąby dzwoni, znów w kotły bije,

Żeby wystraszyć co tylko żyje

Pomiędzy trawy. – Lecą sokoły,

Krążą i kraczą, dzwonkami dzwonią,