Zwilczona - Adrianna Trzepiota - ebook + audiobook + książka

Zwilczona ebook i audiobook

Adrianna Trzepiota

3,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zwilczona”, Adrianna Trzepiota

Jaśmina mieszka na mazurskiej prowincji. To do niej należy dbanie o ciepło domowego ogniska, pielęgnowanie ogrodu, opieka nad córką i gospodarstwem domowym.

I to właśnie ONA zdaje sobie sprawę, że w imię świętego spokoju przymyka oczy na wszystko… na alkohol, który coraz częściej pojawia się w domu, na wulgarne odzywki męża, których udaje, że nie słyszy, na własną lekkomyślność, na coraz więcej obowiązków, które wykonuje z pedantyczną dokładnością.

Aż pewnego dnia, spotyka na swojej drodze szarą wilczycę, w której oczach dostrzega blask wolności i siły. Zwierzę, jak niestrudzony zwiadowca, chce ostrzec ją przed tym, co może przynieść życie.

Kim jest napotkana wilczyca? Leśnym zwierzęciem, intuicją, życiowym drogowskazem, snem, a może wewnętrznymi pragnieniami, które Jaśmina przez tyle lat swojego poukładanego życia spychała na dalszy plan?

Czy kobieta odzyska swoją siłę i moc? W jaką podróż przyjdzie jej wyruszyć, żeby na nowo poukładać w sobie to, co najważniejsze?

Powieść jest przepojona zapachami ziół, podszeptami intuicji, tajemnicami skrytymi na kartach starych ksiąg, mazurską magię, płomienną miłością, a nawet czarami i magią.

Kim jest Zwilczona? Tobą. Kobietą walczącą w imię miłości o samą siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 426

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 0 min

Lektor: Magdalena Emilianowicz

Oceny
3,3 (46 ocen)
11
8
13
10
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
liliowiec

Całkiem niezła

książka dla tych co lubią mitologię slowiawiaska dobra na wieczorne czytanie polecam
00

Popularność




WydawcaJoanna Laprus-Mikulska

Redaktor prowadzącyIwona Denkiewicz

RedakcjaMaja Strzeżek

KorektaEwa Grabowska Mirosława Kostrzyńska

GrafikaShutterstock

Copyright © by Adrianna Trzepiota, 2020 Copyright © for this edition by Dressler Dublin Sp. z o.o., 2020

Wydawnictwo Świat Książki 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2

Warszawa 2020

Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl

Skład i łamanie włoska robota

Dystrybucja Dressler Dublin Sp. z o.o. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 e-mail: [email protected] tel. + 48 22 733 50 31/32 www.dressler.com.pl

ISBN 978-83-813-9716-2

Skad wersji elektronicznej

Demon dzisiejszej cywilizacji Złamał równowagę w człowieku Między jego rozumem a wolą, Między nauką a sumieniem (…)Rabindranath Tagore

Zośka, Lena i Jaśmina. Każda z nas inna, a jednak nasze marzenia krążą nieustannie wokół tych samych wartości: bezpieczeństwo, miłość, szczęście, rodzina. Chyba każdy tego pragnie, bez względu na rasę, płeć, wyznanie… Wszystkie pochodzimy ze Szczytna, malowniczej prowincji Mazur. Zośka wyjechała do Warszawy zaraz po studiach, zawsze powtarzała, że nie będzie tu mieszkać, bo w stolicy jest więcej możliwości i oczywiście pieniędzy, które de facto nie leżą na ulicy. Zośka była największą feministką spośród nas i jak to w życiu bywa, najwcześniej zaszła w ciążę. Teraz ma trzydzieści cztery lata (każda z nas tyle ma), dwoje dzieci, męża. Pracuje w firmie doradczo-szkoleniowej, jest bizneswoman, prawdziwą, autentyczną i z sukcesem.

Lena to artystka. Jest naszym spoiwem. Napędza nas pozytywnymi myślami i chęcią do życia. Jej ciemne włosy zawsze lśnią, doklejone rzęsy otulają czarne oczy, a wybielone zęby przypominają, że zawsze trzeba o siebie dbać. Wystarczy, że na nią spojrzę, zobaczę uśmiech, pastelowe kolory jej obrazów i wtedy już wiem, że muszę wziąć życie za rogi i dalej biec do przodu, nieustannie robić swoje, a co ma być, to i tak będzie. Lena mieszka w Janowie Podlaskim. Przeprowadziła się tam, bo… w janowskich puszczach mieszkają słowiańskie biesy. Tam mieszka moja „wilczyca”, tam jest mój dom, mój świat, moje deski, na których maluję, moje pola, tam jestem… Dzika wilczyca to moje drugie oblicze. Pierwszy raz była w Janowie tuż po uzyskaniu dyplomu Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Została zaproszona na plener malarski i… została. Zanim jej obrazy zaczęły się sprzedawać jak świeże bułeczki, dorabiała jako pracownica Janowskiej Galerii Sztuki. Właśnie taka jest Lena. Żyje samotnie, jak pustelnica, z farbami, sztalugami. Maluje na poddaszu swego domu i co jakiś czas daje nam do zrozumienia, że kobiecość i sztuka są największymi atutami. Kiedy opadam z sił, jadę do niej. Odbudowuję wtedy swój wewnętrzny świat.

Jaki jest mój świat? Prosty, a niekiedy tak skomplikowany, że sama nie wiem, co mam z nim robić. Zostałam w Szczytnie. Nauczycielka języka polskiego to mój fach, który lubię, a przede wszystkim kocham swoich uczniów, dorastającą licealną młodzież. Są naiwni, utalentowani, spragnieni świata, dopiero zaczynają poznawać siebie.

Imię Jaśmina odziedziczyłam po babci. Zawsze interesowało mnie, co znajduje się u niej na strychu. Jako piętnastolatka wyjechałam wraz z rodzicami do Wałpusza, do domu naszej antenatki. Świętowaliśmy Boże Narodzenie. Znudzona kolędowaniem w końcu postanowiłam przełamać strach i wejść na zaczarowany i zakazany strych. Wymknęłam się niepostrzeżenie z pokoju i, stąpając cichutko po drewnianych schodach, wkroczyłam na ostatnią kondygnację domu. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam kolosalny bałagan. Sterty zakurzonych ubrań, papierów, zabawek. W samym rogu stał przepiękny dębowy kredens. Zapaliłam światło, żeby lepiej go zobaczyć. Oświetlenie było słabe. Żarówka, która wisiała pod sklepieniem, miganiem dawała znać, że zaraz dokończy swego żywota, jednak wiedziona instynktem, szłam dalej. Dotykając kredensu, miałam wrażenie, jakbym obcowała z innym światem. Kurz, który pokrył mebel, nie pozwalał całkowicie odkryć jego piękna. Otworzyłam szufladę. Była w niej sterta pożółkłych listów i pocztówek. Wzięłam niewielki stos kartek i powoli zaczęłam czytać. Litery składały się w całość:

Jaśmino, tylko proszę, pamiętaj o naszej przysiędze!

Nie po to ją składałyśmy, żeby po tych sześćdziesięciu latach milczenia wszystko poszło w niepamięć! Musi się udać! Tylko nadal zbieraj zioła i wybieraj te najlepsze. Wierzę w jej moc! Ty też musisz. Nie po to składałyśmy braterskie przysięgi krwi, żeby XXI wiek nam ją zabrał! Bogowie wymarli, ludzie ich nie chcą, to po co mają się ukazywać? Ale my żyjemy! Jeżeli narodzi się podczas trzynastej pełni księżyca, to przecież musi nazywać się Jaśmina, tak jak Ty! Dopilnuj tego, to Twoja misja nadać imię! Jak to zrobisz, niech czort jeden wie i ma Cię w swej opiece. Ja do Polski już nie wrócę. Pamiętaj, że bogów zabił człowiek swą pazernością, ale Ty o swoich nie zapominaj. Jak będziesz chciała w nich wierzyć, to będą, jeżeli się wyprzesz, to już nikt nie otoczy Cię swą opieką, a kroczyć samej przez świat jest trudno. Zawsze musi być ktoś lub coś, co podpowiada, jakimi dźwiękami duszy i serca się kierować.

Twoja na zawsze siostra wszechświata Ryfka

No i jak to w bajkach bywa, w tym momencie zgasło światło. Przerażona ciemnością, uciekłam. Zbiegając ze schodów, oczywiście spadłam na twarz i rozbiłam nos, plamiąc krwią listy trzymane w ręku. Schowałam je głęboko w kieszeni bojówek. Poszłam do łazienki, umyłam się i jakby nigdy nic wróciłam do swojego pokoju, upudrowałam nos i zeszłam na parter, by dalej świętować narodziny Pańskie. Nie miałam odwagi tego wieczoru zapytać babci, co to wszystko znaczy. Co to był za list?

Pierwszego dnia świąt wróciliśmy do Szczytna. Kolejnego dnia babcia spadła ze schodów i niestety już nie wstała. Miała 78 lat. Tego dnia nauczyłam się nie odkładać niczego na jutro, bo jutra może już nie być. W dokumentach ze starego kredensu znaleźliśmy testament, w którym to właśnie ja dziedziczyłam dom po babci i bardzo starą książkę o ziołach. List schowałam, nie wie o nim nikt oprócz moich ukochanych przyjaciółek wszechświata Leny i Zośki. Między innymi właśnie przez ten podpis na końcu listu zaczęłyśmy również siebie nawzajem określać siostrami wszechświata. To właśnie wszechświat zabrał tajemnicę, której już najprawdopodobniej nigdy nie poznam.

Poza rozlicznymi czarami wirującymi wokół mnie, a które staram się dostrzegać w codzienności (wschód słońca czy letni, ciepły deszcz), mam dwuletnią córkę, męża i dwa koty. Mieszkam w Wałpuszu, w domu po babci. Jest to ostatnie miejsce na ziemi, bez asfaltu, sklepów i tym podobnych komercyjnych bzdur. Otaczają mnie lasy, porosty i mchy. Tuż obok mam sąsiadów hodujących dwie kozy, nieczynny już ośrodek wypoczynkowy i jezioro, nad którego taflą wiosną przelatują dzikie kormorany, kaczki, gęsi, czaple, bociany.

Każda z moich przyjaciółek potrzebuje wrócić do korzeni, ręcznie szytego życia – jak mawia moja mentorka, uznana na świecie pisarka i psychoanalityczka Clarissa Pinkola Estés. Każda z nas chce mieć siłę, moc, energię, aby dobrze żyć, umieć rozwiązywać problemy, nie dawać za wygraną. Do tego jest potrzebna wiara. Przede wszystkim wiara w siebie samą. Moja córka Maria jest dowodem na to, że człowiek nie umiera nigdy. Jak w buddyjskim kołowrocie wcieleń, odradza się nieustannie na nowo.

ROZDZIAŁ PIERWSZY   Wypadek

Mój ogród nadal pachnie. Sierpniowe słońce chyli się ku zachodowi. Mam jeszcze dwa tygodnie wakacji, zanim zostanie zwołana rada pedagogiczna i trzeba będzie przygotować plany wynikowe. Nie chcę jeszcze o tym myśleć. Niedługo zmieni się kierownictwo szkoły, w której pracuję. Nie ma kogo posadzić na stołku pani dyrektor, do której kaprysów już zdążyłyśmy się przyzwyczaić. „Stara” odchodzi na emeryturę. Krystyna (jedyna z kadry mająca kwalifikacje) kategorycznie odmawia, więc nasze grono czeka to, co najgorsze – dyrekcja z zewnątrz.

Jeszcze dwa tygodnie! Dwa tygodnie pełnego luzu. Joachim jedzie do pracy, a ja z Maryśką wtapiamy się w malownicze krajobrazy Wałpusza. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że przeprowadzka do domu po babci była jedną z najlepszych decyzji, jakie wspólnie podjęliśmy. Ogród zarósł. Jabłonie obrodziły na potęgę, gałęzie uginają się pod ciężarem owoców. Siedzę na schodach mego odziedziczonego domu, zwracam twarz ku słońcu, wsłuchuję się w ciszę. Czuję się piękna o szóstej rano, bez makijażu, jedynie w promieniach słońca. To jest magia tego miejsca! A może raczej duszy?

Mój dom leży nad jeziorem. Kiedy jestem zła, idę nad brzeg i patrzę, jak spienione fale biją o siebie z impetem. Innym razem podziwiam niczym niezmąconą taflę, gładką i delikatną jak jedwab. Jutro mam zlot czarownic w domu. Przyjeżdżają moje ukochane przyjaciółki. Joachim tego nie wytrzyma. Babskiego gadania o szminkach, butach, poezji, utyskiwania na mężów. Tylko kobieta wie, ile siły drzemie w takich spotkaniach. Niby gadanie o niczym, a jednak energia, jaką dostanie organizm na tym wymyślonym „sabacie”, jest nie do opisania.

Dziś przychodzi listonosz. Mam nadzieję, że wrzuci coś ciekawego do skrzynki.

– Dzień dobry, panie Mietku! Jest coś do mnie?

– A witam szanowną sąsiadkę! Oczywiście, że jest! Rachunki roznoszę zawsze, ale żeby jakieś pocztówki, listy pachnące miłością, oj, sąsiadko, to już nie te czasy. Teraz tylko mejle i telefony.

– Panie Mietku, więcej wiary w ludzi. Rachunki trzeba płacić od zawsze. Za komuny też były rachunki… przynajmniej wolności mamy więcej.

– Jak pani coś powie, to powie, też racja, ale czułości nigdy człowiekowi dość.

Mietek jest moim sąsiadem, a ponadto wspaniałym człowiekiem. Razem z żoną mieszkają dwie szutrówki (na Mazurach mówimy tak na piaszczyste drogi) ode mnie. Nie mają dzieci. Nie wiem dlaczego. To nie moja sprawa. Hodują dwie kozy, których pilnuje Burek. Owczarek szczycieński, kundel najwyższej klasy, ale jakby mu spojrzeć w oczy, to są jak źrenice ludzkie, aż ciarki przechodzą po plecach. Niektóre psy wyglądają na głupie i zachowują się jak głupie, ale są też takie, obok których nie przejdziesz obojętnie. Burek właśnie do nich należy.

– Panie Mietku, niech pan coś wyczaruje z tej torby! A tak w ogóle, to dlaczego wczoraj tę śliwę ścięliście? Była taka piękna, dorodna! Aż żal mi się zrobiło, jak zobaczyłam pustkę koło płotu.

– A bo owoców już nie dawała.

– Przecież drzewa owocowe z reguły co drugi rok obradzają?

– A jak kobieta stara, to daje owoce?

Nie miałam więcej pytań. Wygrzebał ze skórzanej torby tylko rachunki. Z uśmiechem na twarzy poszedł dalej. Kręgosłup miał wygięty w prawą stronę. Napięty jak łuk.

Mała płacze, już ósma, więc biegnę! Maryśka narobiła po pachy (inaczej nie da się tego nazwać), aż wyleciało z pieluchy. Wyje przez łzy:

– Mamaaa gdzieee?

– Byłam na dworze, córuś, nie płacz, już przebieramy.

– Pebebamy? Niee!

I znowu ryk. Takie sytuacje doprowadzają mnie do szału. Nie wierzę, że nie czuje, co ma w pieluszce, nie wierzę też w to, że jej nie przeszkadza.

– Przebieramy i już! Nie płacz! Maryśka, uspokój się, masz kupę wszędzie! Trzeba cię umyć i przebrać!

– Nieeeeeee…

Zwariuję. Czasami myślę, że zwariuję albo zrobię coś gorszego. Jeść nie, przebrać nie, pić nie, bawić się nie. Zwariuję jak nic. Mój telefon informuje mnie, że nadeszła wiadomość. Odbieram tą ręką, która nie jest brudna.

Marek mnie zdradza. Przyjadę z dziećmi.

Co?

Przeszło mi przez myśl, że się pomyliłam w składaniu liter w całość. Jak to Zośkę ktoś może zdradzać? Moja przyjaciółka jest wspaniałą matką dwójki zwariowanych chłopaków, do tego pracuje i całkiem nieźle zarabia, świetnie się prezentuje, ma samochód, kochającego męża. Wszystko wygląda jak w normalnej rodzinie. Dzwonię.

– Nie mogę gadać. Pakujemy się, będziemy dziś – woła i się rozłącza.

Trzask telefonu. Rozmowa niezaczęta, a już zakończona. Zośka miała być przecież dopiero jutro. Bez chwili zastanowienia dzwonię po Lenę. Będzie wcześniej, uda jej się przyjechać dzisiaj. Mam nadzieję, że Joachim wróci o stałej godzinie, bo inaczej nie zdążę nic ugotować. Dobry, ciepły obiad w podbramkowych sytuacjach ratuje zbolałe dusze. Zrozumiałam to po urodzeniu Maryśki. Obiady mojej mamy były niezastąpione. I tak to już chyba jest, że bliskość odczuwamy właśnie poprzez pracę rąk – gotowanie, szycie, pieszczoty, słowa nie mają takiej mocy. To właśnie rękoma opiekujemy się drugą osobą. Dajemy poczucie bezpieczeństwa, w przyjaźni również to jest przystań. Choćby minął rok od ostatniego spotkania, moje przyjaciółki zawsze wiedzą, że u mnie (a ja u nich) znajdą gar z gorącą zupą i czystą pościel. Znowu dzwoni telefon, pewnie Zośka.

– Cześć, Jaśmina. Z tej strony Darek, jestem z Joachimem w szpitalu w Olsztynie.

– Co?!

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.