Rozmowy z psychopatami. W otchłani zła - Christopher Berry-Dee - ebook

Rozmowy z psychopatami. W otchłani zła ebook

Berry-Dee Christopher

3,7

Opis

„Owinąłem taśmę klejącą wokół jej ust i nosa i patrzyłem, jak dusi się na śmierć… potem wróciłem do pracy”.

~ Były pułkownik David Russell Williams z Królewskich Kanadyjskich Sił Powietrznych, 2010

Christopher Berry-Dee, autor bestsellerów, powraca z książką, w której jeszcze bardziej zagłębia się w świat psychopatów. Tym razem analizuje psychikę i sposób działania zarówno seryjnych zabójców, których poznał osobiście, jak i zbrodniarzy, którzy przeszli do historii kryminologii.

Autor przedstawia historie sadystycznego mordercy Petera Kürtena zwanego „Upiorem z Düsseldorfu”, pułkownika Davida Russella Williamsa z Kanadyjskich Sił Powietrznych, brytyjskich zabójców seksualnych Johna Christiego i Nevilleʼa Heatha, a także innych równie mrocznych postaci.

To nie jest książka dla osób o słabych nerwach, jest jednak niezaprzeczalnie fascynująca. Ukazuje potworne zbrodnie, które można popełnić, pozostając niezauważonym. Choć ich czyny wydają się tyleż niezrozumiałe, co przerażające, psychopaci mogą być bliżej, niż się nam wydaje…

Do serii należą:

  • Rozmowy z seryjnymi mordercami,
  • Rozmowy z psychopatami,
  • Rozmowy z seryjnymi morderczyniami,
  • Rozmowy z seryjnymi mordercami. Najgorsi na świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (32 oceny)
7
15
4
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ZUZANNA2108

Z braku laku…

Ciekawa, ale przez ciągłe powtórzenia, wspominanie co rusz o swoich poprzednich książkach i pseudoodkrywcze frazesy autora, książka staje się męcząca. A szkoda, bo gdyby wyciąć te fragmenty byłaby to dobra lektura
00

Popularność




Podzię­ko­wa­nia

Podzię­ko­wa­nia zamiesz­czone w książce to jedyna jej część, w którą wydawca i redak­tor nie mogą inge­ro­wać. Mimo to posta­no­wi­łem zdo­być przy­chyl­ność swo­jego redak­tora, Toby’ego Buchana, i zade­dy­ko­wa­łem tę książkę wła­śnie jemu. Ach, Toby, jesteś fan­ta­styczny! Skła­dam Ci ser­deczne podzię­ko­wa­nia za ciężką pracę, poświę­ce­nie i wspar­cie, któ­rego mi udzie­la­łeś w trak­cie pracy nad wie­loma książ­kami publi­ko­wa­nymi na prze­strzeni lat. Masz aniel­ską cier­pli­wość. Dzię­kuję wydaw­com i całemu zespo­łowi wydaw­nic­twa John Blake/Bon­nier. Nawią­za­li­śmy współ­pracę w 2003 roku, kiedy nie­stru­dzony John Blake pod­pi­sał ze mną umowę na napi­sa­nie Roz­mów z seryj­nymi mor­der­cami. Była to pierw­sza w dzie­jach książka z zakresu lite­ra­tury faktu, w któ­rej pozwo­lono auto­rowi zamie­ścić wiele auten­tycz­nych wypo­wie­dzi zbrod­nia­rzy. Opar­łem ją na licz­nych sfil­mo­wa­nych i wyemi­to­wa­nych w tele­wi­zji wywia­dach, jakie prze­pro­wa­dzi­łem w poprzed­nich latach z mania­kal­nymi mor­der­cami. Było to kon­tro­wer­syjne posu­nię­cie. Zapro­po­no­wa­łem książkę dwóm fir­mom: wydaw­nic­twu Vir­gin i Joh­nowi Blake’owi. Vir­gin – mój wcze­śniej­szy wydawca – natych­miast ją odrzu­cił; poin­for­mo­wano mnie, że zawar­tość może wytrą­cić z rów­no­wagi star­szych czy­tel­ni­ków. Nato­miast John z entu­zja­zmem przy­jął pro­po­zy­cję. Następ­nego dnia skon­tak­to­wało się ze mną wydaw­nic­two Vir­gin, które zmie­niło zda­nie, ale cóż – książka została już sprze­dana. Od tam­tej pory współ­pra­cuję z Joh­nem Bla­kiem.

Wspo­mi­nam tutaj mojego men­tora, Robina Odella, autora spe­cja­li­zu­ją­cego się w prze­stęp­czo­ści, który napi­sał ze mną kilka ksią­żek, gdy zaczy­na­łem karierę pisar­ską. Był tak miły, że za każ­dym razem wyra­żał zgodę, by moje nazwi­sko wymie­niano na pierw­szym miej­scu; mam wobec Robina ogromny dług wdzięcz­no­ści. Dzię­kuję rów­nież daw­nemu pro­du­cen­towi moich fil­mów doku­men­tal­nych, Fra­ze­rowi Ash­for­dowi, który wypro­du­ko­wał dwu­na­sto­od­cin­kowy The Serial Kil­lers. Był to mój pierw­szy film tele­wi­zyjny. Mógł­bym z łatwo­ścią napi­sać książkę o eks­cy­tu­ją­cych przy­go­dach, które razem prze­ży­li­śmy. Fra­zer pozo­staje do dziś jed­nym z moich naj­lep­szych kum­pli.

Aby zakoń­czyć podzię­ko­wa­nia zwią­zane z tema­tyką zawo­dową, chciał­bym wyra­zić wdzięcz­ność mediom – zarówno pra­sie, jak i tele­wi­zji, w tym tele­wi­zyj­nym dzia­łom bie­żą­cych wia­do­mo­ści – nie tylko za pomoc w pro­mo­wa­niu moich ksią­żek, ale rów­nież za zapra­sza­nie mnie do udziału w fil­mach doku­men­tal­nych i publi­ko­wa­nie moich arty­ku­łów. Nie jestem w sta­nie wyli­czyć wszyst­kich osób i insty­tu­cji. Nie mam na myśli jedy­nie war­to­ści pro­mo­cyj­nej współ­pracy z mediami: czę­sto udzie­lały mi wspar­cia w cza­sie prób roz­wią­zy­wa­nia daw­nych spraw kry­mi­nal­nych albo w trak­cie pracy nad innymi, rów­nie waż­nymi kwe­stiami. Nie mogę zamie­ścić listy nazwisk, ale wszy­scy wie­dzą, o kogo cho­dzi. Dzię­kuję.

Przejdźmy do orga­nów ści­ga­nia. Ame­ry­kań­skie służby są bar­dzo chętne do współ­pracy; mam na myśli FBI, Uni­ted Sta­tes Mar­shals Service, Depar­ta­ment Poli­cji stanu Flo­ryda i nie­zli­czone inne insty­tu­cje sta­nowe, okrę­gowe i miej­skie. Współ­praca z nimi to praw­dziwa przy­jem­ność, podob­nie jak z poli­cją rosyj­ską i dale­ko­wschod­nią. Nie­stety, nie mogę tego powie­dzieć o bry­tyj­skich orga­nach ści­ga­nia, które dzia­łają nieco sche­ma­tycz­nie. Ow­szem, współ­pra­cują, jeśli uwa­żają to za opła­calne; i w takich przy­pad­kach jest to korzystne dla obu stron, ale mimo to w dal­szym ciągu nie rozu­mieją, że praca wyko­ny­wana przez nas, pisa­rzy, może się oka­zać bez­cen­nym narzę­dziem śled­czym.

Jeśli cho­dzi o podzię­ko­wa­nia o cha­rak­te­rze oso­bi­stym, chciał­bym prze­ka­zać wyrazy wdzięcz­no­ści swo­jej fili­piń­skiej part­nerce Maui. Pisa­nie na temat prze­stęp­czo­ści i stu­dia z tym zwią­zane spra­wiają, że wkra­czamy do mrocz­nej kra­iny, a Maui wnio­sła świa­tło do mojego życia. Nie­chaj ją Bóg bło­go­sławi. Kocham Fili­piń­czy­ków i ich kraj; wspo­mi­nam o tym w dal­szej czę­ści książki. Mam rów­nież dużo sym­pa­tii do Rosji. Uwa­żam, że my, ludzie Zachodu, sta­li­śmy się za bar­dzo mate­ria­li­styczni, więc wizyta na Fili­pi­nach natych­miast spro­wa­dza mnie na zie­mię. To szczę­śliwi ludzie, zawsze uśmiech­nięci mimo biedy, którą muszą zno­sić. Maui i ja sta­ramy się poma­gać – cza­sem ozna­cza to odbu­do­wa­nie kilku domów w slum­sach znisz­czo­nych przez pożar, pod­łą­cze­nie elek­trycz­no­ści, dostar­cze­nie lamp, wia­traka elek­trycz­nego, przy któ­rym można się chło­dzić w upalne dni, jedze­nia, mun­dur­ków szkol­nych dla dzieci (tak wła­śnie było po dwóch nie­daw­nych poża­rach w Lapu-Lapu). To mój skromny spo­sób wyra­że­nia wdzięcz­no­ści. Jak widzi­cie, część tan­tiem otrzy­my­wa­nych przeze mnie za książki jest prze­zna­czana na szczytne cele.

Zawsze pamię­tam o Cla­ire i moim synu Jacku. Dzię­kuję rów­nież przy­ja­cio­łom z Face­bo­oka. Oto ich lista: Clive, Jon, mój współ­au­tor Bit­Coin Pete, Gary Roberts, Boris, Steve, Karl, Jay, super­fan­ta­styczna Hol­lie, Wayne i jego żona Sherri, Jen­nie, nazy­wana „The Admi­ral’s Car Crash Magnet”, Paul „Din­ger” Bell, moja sio­stra Liz­zie i jej mąż Jim, Laura-Dee i moi bra­tan­ko­wie, zdu­mie­wa­jąca była Miss World Ann Sid­ney, Vic­to­ria Red­stall, Yang Lu, Denis Cla­ivaz, Linda New­combe, Immy Jj i jej mąż Steve, Wilf, Robert Pothe­cary, Chri­sto­pher Grist Mar­low i Riki Read. A także, wymie­nieni na końcu, ale nie mniej ważni: mój drogi przy­ja­ciel Mar­tin „Master Chef”, wie­lebny Chris Richard­son oraz ksiądz John Maun­der.

Gorąco pole­cam Hospi­ta­lity and Tra­vel, Cathay Paci­fic, Oman Air­li­nes i Phi­lip­pine Air­li­nes (nie, nie, nikt mnie nie spon­so­ruje!). Mię­dzy­na­ro­dowy port lot­ni­czy w Oma­nie to zna­ko­mite miej­sce na prze­siadkę w dro­dze do portu lot­ni­czego im. Ninoya Aqu­ino w Manili.

Jeśli odwie­dzi­cie Fili­piny, radzę poje­chać tak­sówką do Oxford Suites Hotel przy Bur­gos Street w Makati. Prze­piękne miej­sce, świetna obsługa i bar­dzo przy­stępne ceny. W Cebu City warto się zatrzy­mać w hotelu Park Lane Inter­na­tio­nal. Jest rów­nież dosko­nały, tani i ma naj­lep­szy bufet na świe­cie. Poza tym trzeba odwie­dzić wyspę Pala­wan i El Nido. Świetny hotel Casa Kalaw z pięk­nymi piasz­czy­stymi pla­żami i roz­ko­ły­sa­nymi pal­mami znaj­duje się zale­d­wie kilka minut drogi od lot­ni­ska obsłu­gi­wa­nego przez Swift Air – kolejną pierw­szo­rzędną linię lot­ni­czą. Cho­ciaż Casa Kalaw jest dość drogi, spę­dzi­cie tam waka­cje marzeń.

Prze­ka­za­łem już wyrazy wdzięcz­no­ści wybra­nym oso­bom i dorzu­ci­łem kilka rad na temat urlopu. Pozo­staje mi tylko podzię­ko­wać Czy­tel­ni­kom, że kupili moją książkę. Teraz pora się zająć odra­ża­ją­cymi mor­der­cami.

Życzę szczę­ścia,

Chri­sto­pher Berry-Dee

Przed­mowa

Bramy pie­kieł wyglą­dają strasz­nie, prawda?

E.A. BUC­CHIA­NERI, AUTOR FAUST: MY SOUL BE DAM­NED FOR THE WORLD

Nie jestem głupi, nie jestem głupi, kurwa. Poli­cja mówi, że popeł­nia­łem zbrod­nie. Leka­rze mówią, że coś mi się pokrę­ciło we łbie […], więc oddaj­cie mi mój mózg, oddaj­cie mi moją inte­li­gen­cję, bo odbie­ra­cie mi wiarę we wszystko.

PETER SUTC­LIFFE, ZNANY JAKO „ROZ­PRU­WACZ Z YORK­SHIRE”, W ROZ­MO­WIE Z AUTO­REM W SZPI­TALU BRO­AD­MOOR

Witaj, Drogi Czy­tel­niku! Mam nadzieję, że jesteś w świet­nej for­mie fizycz­nej i psy­chicz­nej – choć ta druga może się znacz­nie pogor­szyć, kiedy dotrzesz do ostat­niej strony tej książki. Nowym roz­mo­wom z psy­cho­pa­tami powinno towa­rzy­szyć ostrze­że­nie, że mogą być szko­dliwe dla zdro­wia. Nie czy­taj­cie dalej, jeśli macie słabe nerwy albo zamier­za­cie zjeść kola­cję. Wyobraź­cie sobie, jak byście się czuli, gdy­by­ście nie mieli moral­no­ści i duszy, nie znali współ­czu­cia ani lito­ści, a ludzie nie budzi­liby w was żad­nych emo­cji. Zasta­nów­cie się, jak czuje się psy­cho­pata i mor­derca sek­su­alny, który nie panuje nad swoją skłon­no­ścią do prze­mocy i musi zada­wać potworny ból, tor­tu­ro­wać nie­winne ofiary: nie­mow­lęta, dzieci, star­ców, ludzi sła­bych i bez­bron­nych. W gło­wach sady­stycz­nych mor­der­ców sek­su­alnych, któ­rzy zabi­jają dla przy­jem­no­ści, zamiast sumie­nia jest tylko zło­wroga czarna dziura. Seryjni mor­dercy są zupeł­nym prze­ci­wień­stwem uczci­wych, hono­ro­wych ludzi. To tchó­rze, brak im sil­nej woli i zasad moral­nych, są nisz­czy­ciel­scy, zło­śliwi. Czują nie­za­do­wo­le­nie ze swo­jej spraw­no­ści sek­su­al­nej i pod­świa­do­mie pra­gną się zemścić za rze­kome nie­spra­wie­dli­wo­ści i krzywdy, jakie wyrzą­dziło im spo­łe­czeń­stwo. Co gor­sza, wielu z tych potwo­rów snuje mroczne plany, by znowu zabi­jać.

Leży obok mnie zaczy­tany egzem­plarz książki When I Was at Sco­tland Yard nad­ko­mi­sa­rza Jamesa Ber­retta, opu­bli­ko­wa­nej w 1932 roku. Ber­rett zaczyna przed­mowę od nastę­pu­ją­cej uwagi: „Prze­stęp­stwa budzą powszechne zain­te­re­so­wa­nie. Zawsze tak było i będzie. Dla milio­nów zwy­kłych ludzi sta­no­wią sym­bol tego, co nie­zwy­kłe, pogar­dzane, ale fascy­nu­jące. Lubimy czy­tać i słu­chać o zbrod­niach”. Słowa te napi­sał wybitny, wie­lo­krot­nie odzna­czony ofi­cer poli­cji o dłu­go­let­nim stażu służ­bo­wym i jego opi­nia jest praw­dziwa rów­nież dzi­siaj. James Ber­rett koń­czy przed­mowę nastę­pu­jąco: „A teraz spró­buję dostar­czyć Czy­tel­ni­kom roz­rywki”. Mówiąc żar­to­bli­wie, ja rów­nież spró­buję dostar­czyć Czy­tel­ni­kom roz­rywki. Mam nadzieję, że się nie zawie­dzie­cie.

Seryj­nym mor­der­com i ich zbrod­niom poświę­cono tysiące ksią­żek, arty­ku­łów w cza­so­pi­smach i pra­sie, roz­praw nauko­wych, kom­pen­diów, haseł w Wiki­pe­dii, stron inter­ne­to­wych, fil­mów doku­men­tal­nych i fabu­lar­nych. Takich mate­ria­łów jest mnó­stwo; dość czę­sto ist­nieje co naj­mniej dwa­dzie­ścia lub trzy­dzie­ści publi­ka­cji doty­czą­cych jed­nego prze­stępcy. Nie ma w tym nic złego. Seryjni mor­dercy to zja­wi­sko sto­sun­kowo rzad­kie i pisa­rze zaj­mu­jący się nimi są czę­sto oskar­żani o to, że odgrze­wają stare tematy. Oczy­wi­ście każdy ma prawo do swo­jego zda­nia, a my, pisa­rze, musimy sza­no­wać opi­nie kry­ty­ków, ale warto, by była to kry­tyka rze­czowa, nie zaś histe­ryczne zarzuty laików, przede wszyst­kim ludzi, któ­rzy ni­gdy nie spo­tkali seryj­nego mor­dercy, a cóż dopiero mówić o napi­sa­niu trzy­dzie­stu sied­miu ksią­żek na temat ich zbrodni, tak jak ja w ciągu kilku dekad.

Pozy­tywną cechą ponow­nych opi­sów daw­nych przy­pad­ków jest to, że pisa­rze spo­glą­dają na histo­rię prze­stęp­czo­ści z róż­nych punk­tów widze­nia, co powięk­sza naszą wie­dzę kry­mi­no­lo­giczną, zwłasz­cza gdy na świa­tło dzienne wycho­dzą nowe mate­riały.

W tej książce zaj­muję się na przy­kład Pete­rem Kürtenem, jed­nym z naj­bar­dziej zna­nych seryj­nych mor­der­ców. Cóż, zanim się­gnie­cie po pióro, by napi­sać list zaty­tu­ło­wany „Znowu to samo!”, pozwól­cie mi wyja­śnić, że nie cho­dzi o ponowne rela­cjo­no­wa­nie tych samych wyda­rzeń, tylko o zro­zu­mie­nie psy­chiki zabój­ców – a nie są to sym­pa­tyczni ludzie.

Aby rozu­mieć seryj­nych mor­der­ców, stu­dio­wać ich, roz­ma­wiać z nimi albo pro­wa­dzić prze­słu­cha­nia, należy umieć myśleć tak jak oni. Nie wystar­czy stać na kra­wę­dzi otchłani i spo­glą­dać w dół – trzeba sko­czyć w mrok i wczuć się w pokrę­cone umy­sły. Wtedy się z nami iden­ty­fi­kują, a my ich rozu­miemy. Nie jest to przy­jemne, bo żyją w cuch­ną­cym, pie­kiel­nym świe­cie śmierci.

Kiedy roz­ma­wiamy z tymi potwor­nymi zbrod­nia­rzami, cza­sem spo­glą­dają na nas nie­ru­cho­mym wzro­kiem. Czują nasz zapach, poznają lęki i sła­bo­ści. Nie­kiedy mia­łem wra­że­nie, że zapusz­czają w głąb mojej głowy lep­kie macki. Przy­po­mi­nają nie­ru­chome jasz­czurki obser­wu­jące zdo­bycz, a jeśli wytrą­cimy ich z rów­no­wagi, ema­nuje z nich pie­kielna nie­na­wiść.

Jeśli popeł­nimy błąd, powiemy coś nie­wła­ści­wego, mogą wpaść we wście­kłość i urwać nam głowę. Kiedy mamy do czy­nie­nia z tymi nie­bez­piecz­nymi ludźmi, w każ­dej chwili grozi nam śmierć.

Czę­sto tak się czu­łem, prze­by­wa­jąc w nie­wiel­kiej zamknię­tej celi sam na sam z prze­stęp­cami, któ­rzy nie byli zakuci w kaj­dany. Gdyby wpa­dli w szał, mogliby mnie zabić, nim straż­nicy zdą­ży­liby otwo­rzyć drzwi. A zabój­stwo w wię­zie­niu w niczym by im nie zaszko­dziło – nie wpły­nę­łoby na dłu­gość kary ani sta­tus w celi śmierci, prawda? Z tego powodu wszystko spro­wa­dzało się do wyczu­cia psy­cho­lo­gicz­nego. Oni oce­niali mnie, ja ich, a ponie­waż mor­dercy róż­nią się od sie­bie pod wzglę­dem psy­cho­lo­gicz­nym, gra wza­jem­nych inte­rak­cji była za każ­dym razem inna.

Wielu zabój­ców, z któ­rymi roz­ma­wia­łem, prze­chwa­lało się, śmiało i chi­cho­tało, gdy opi­sy­wali szcze­góły swo­ich potwor­nych zbrodni. Byli zachwy­ceni, że zdo­byli sławę. Roz­ko­szo­wali się nią. Inni seryjni mor­dercy patrzyli wście­kłym wzro­kiem, war­czeli i zacho­wy­wali się tak, jakby chcieli powie­dzieć: „Nie pró­buj żad­nych gie­rek!”. Usi­ło­wali zdo­być nade mną wła­dzę, stra­szyć, gro­zić i ter­ro­ry­zo­wać.

Ni­gdy nie robiło to na mnie wra­że­nia, ponie­waż to w grun­cie rze­czy słabi, żało­śni, mali, tchórz­liwi ludzie. Sztuczka polega na tym, by popa­trzeć na nich z kamien­nym wyra­zem twa­rzy i spy­tać: „I co z tego?”, jed­no­cze­śnie myśląc: „Co za dupek…”. Po chwili to do nich dociera. Koniec kropka! Zdają sobie sprawę, że ich gada­nina nie robi na nas żad­nego wra­że­nia. Wyobra­żają sobie, że panują nad sytu­acją, ale tak naprawdę to my nad nią panu­jemy. Sie­dzą za kra­tami, a my jeste­śmy wolni. Jedzą nędzne wię­zienne żar­cie, a my cho­dzimy do dobrych restau­ra­cji na smaczny obiad i zimne piwo. Ich następne waka­cje to godzinny spa­cer, a my poje­dziemy na piękne wybrzeże, zoba­czymy lazu­rowe morze i roz­ko­ły­sane palmy (oczy­wi­ście na Fili­pi­nach!).Wła­śnie o tym jest ta książka. Spró­buję prze­ana­li­zo­wać psy­chikę kilku psy­cho­pa­tycz­nych mor­der­ców, by poka­zać Czy­tel­ni­kom, jak funk­cjo­nują ich umy­sły i jak stali się tym, kim są. A także co czują – jakie mor­der­cze myśli ich eks­cy­tują i co się dzieje w ich gło­wach po doko­na­niu zbrodni. Bądź­cie przy­go­to­wani na szok, a cza­sem na uśmiech.

Prze­pra­szam, że nie pisa­łem przez mie­siąc. Byłem bar­dzo zajęty, a w tele­wi­zji poka­zują dużo piłki noż­nej. […] Stres?! O kurwa! Stres sie­dzi w mojej gło­wie, więc dobrze go znam! Wła­śnie tam mieszka pier­do­lony stres! Lekarz mówi, że z moją głową jest wszystko w porządku, pier­do­lona pizda!

ROZ­KUTY, JED­NO­NOGI MOR­DERCA I PORY­WACZ MICHAEL SAMS, GDY STRA­CIŁ PANO­WA­NIE NAD SOBĄ W CZA­SIE ROZ­MOWY Z AUTO­REM W WIĘ­ZIE­NIU FULL SUT­TON W WIEL­KIEJ BRY­TA­NII

Niniej­sza książka pro­wa­dzi Czy­tel­nika „drogą śmierci” do mrocz­nego, opu­sto­sza­łego skrzy­żo­wa­nia, gdzie docho­dzi do krwa­wej zbrodni, czę­sto w nocy. Boha­te­rami są nie­winni ludzie, któ­rzy leżą mar­twi w płyt­kich, zapa­da­ją­cych się gro­bach, a także ludz­kie bestie, które aresz­to­wano, osą­dzono i ska­zano; niektó­rzy zgi­nęli na krze­śle elek­trycz­nym, inni otrzy­mali śmier­telny zastrzyk, a jesz­cze inni zawi­śli na szu­bie­nicy.

Prze­pro­wa­dzi­łem wywiady z ponad trzy­dzie­stoma mania­kal­nymi zabój­cami, któ­rzy dusili ofiary, zarzy­nali, pod­pa­lali, masa­kro­wali, wstrzy­ki­wali żrące sub­stan­cje; sto­so­wali pra­wie wszyst­kie metody zada­wa­nia śmierci. W publi­ka­cji tej pró­buję poka­zać Czy­tel­ni­kom bramy pie­kła – leżą one bar­dzo daleko od bram nieba. Nie jest to lek­tura dla ludzi o sła­bych ner­wach i nie nadaje się do czy­ta­nia do poduszki, ponie­waż sta­ram się uświa­do­mić Czy­tel­ni­kom, jak funk­cjo­nuje psy­chika ludzi będą­cych wcie­le­niem czy­stego zła.

Moi lojalni Czy­tel­nicy wie­dzą, że nie prze­bie­ram w sło­wach – nie okra­szam swo­ich ksią­żek beł­ko­tem psy­cho­lo­gicz­nym, jakim posłu­gują się psy­chia­trzy, któ­rzy wymą­drzają się na temat seryj­nych zabój­ców, choć ni­gdy nie roz­ma­wiali z prze­stępcą i ich jedyny zwią­zek z kry­mi­no­lo­gią to pro­wa­dze­nie zajęć uni­wer­sy­tec­kich w twe­edo­wych mary­nar­kach, spodniach z dia­go­nalu i pod­nisz­czo­nych pół­bu­tach.

Mówię prawdę. Prze­ma­wiam w imie­niu ofiar tor­tu­ro­wa­nych przez bez­li­to­sne bestie. Prze­ma­wiam w imie­niu naj­bliż­szych krew­nych, któ­rzy stra­cili bli­skich. Prze­ma­wiam w imie­niu poli­cjan­tów, któ­rzy muszą badać budzące litość, zma­sa­kro­wane ciała wyrzu­cone jak śmieci gdzieś na odlu­dziu.

Oczy­wi­ście może­cie się ze mną nie zga­dzać. Może­cie wyba­czyć mor­dercy sek­su­al­nemu, który porwie na ulicy waszą żonę, part­nerkę albo dziecko, zgwałci, zabije i wyrzuci do przy­droż­nego rowu. Nie­wąt­pli­wie kie­dyś zapo­mni­cie o smutku, może nawet zacznie­cie się modlić za duszę bestii. Jed­nak więk­szość reaguje ina­czej i pra­gnie, by potwór jak naj­szyb­ciej poniósł śmierć.

A zatem zaczy­najmy. Zapro­wa­dzę Was łagod­nie na skraj prze­pa­ści i zepchnę w dół, żeby­ście mogli poroz­ma­wiać z seryj­nymi mor­der­cami. Ale naj­pierw udamy się na tro­pi­kalne Fili­piny.

Wstęp

Uciec i sie­dzieć spo­koj­nie na plaży – tak wyobra­żam sobie raj.

EMI­LIA WICK­STEAD, NOWO­ZE­LANDZKA PRO­JEK­TANTKA MODY

Każdy pro­jekt, każda książka, każdy rysu­nek, każdy wiersz i pra­wie wszystko, co robimy, zaczyna się od pustej stro­nicy. Ta książka nie jest wyjąt­kiem. W tej chwili sie­dzę na leżaku na oświe­tlo­nej słoń­cem weran­dzie domu w moim ulu­bio­nym kuror­cie na Fili­pi­nach – obok stoi duża szkla­neczka lodo­wa­tego ginu z toni­kiem i leży grube cygaro. Biały pia­sek parzy stopy nawet w cie­niu palm koko­so­wych. To raj, zupeł­nie inny niż zatło­czona Manila, ale nawet tutaj wszę­dzie widać uzbro­jo­nych poli­cjan­tów. Patro­lują kurort przez dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę, sie­dem dni w tygo­dniu, trzy­sta sześć­dzie­siąt pięć dni w roku… Kil­ka­set metrów od brzegu na wodzie spo­koj­nego morza Sulu leni­wie koły­sze się poli­cyjna moto­rówka. Łagodne fale lśnią jak bry­lanty, za wyspami i wapien­nymi kli­fami zacho­dzi słońce. Są tu rafy kora­lowe, zaciszne laguny, a w wodzie roi się od ryb. Pala­wan to raj na Ziemi.

Zapo­mnij­cie o pra­wach czło­wieka. Jeśli zostanę pre­zy­den­tem, będę robił to samo, co robi­łem jako bur­mistrz. Dile­rzy nar­ko­ty­ków, ban­dyci i lenie, lepiej się wyno­ście! Zabiję was i rzucę do Zatoki Manil­skiej reki­nom na pożar­cie!

RODRIGO DUTERTE W CZA­SIE KAM­PA­NII PRE­ZY­DENC­KIEJ W 2016 ROKU, OSTRZE­ŻE­NIE WOBEC BARO­NÓW NAR­KO­TY­KO­WYCH

Rodrigo „Rody” Roa Duterte dotrzy­mał słowa. Zabójcy i han­dla­rze nar­ko­ty­ków są trak­to­wani na Fili­pi­nach naprawdę bar­dzo surowo.

Cudzo­ziem­scy kry­mi­na­li­ści dzia­ła­jący na Dale­kim Wscho­dzie i w Azji Połu­dniowo-Wschod­niej nie powinni myśleć, że im się upie­cze, bo pocho­dzą z Zachodu…

Pie­przę to, nie będę pro­sił o łaskę. Nie powie­szą mnie. Jestem Bry­tyj­czy­kiem.

JOHN SCRIPPS W WIĘ­ZIE­NIU CHANGI W SIN­GA­PU­RZE NA CZTERY DNI PRZED EGZE­KU­CJĄ PRZE­PRO­WA­DZONĄ 19 KWIET­NIA 1996 ROKU

John Mar­tin Scripps, znany jako „Tury­sta z Pie­kła”, uro­dził się w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Dokład­nie opi­sa­łem jego zbrod­nie w książce Roz­mowy z seryj­nymi mor­der­cami. Był zabójcą i han­dla­rzem nar­ko­ty­ków dzia­ła­ją­cym z pobu­dek mate­rial­nych; w pią­tek 19 kwiet­nia 1996 roku powie­szono go w Sin­ga­pu­rze mię­dzy dwoma taj­landz­kimi ban­dy­tami. Byłem w Sin­ga­pu­rze w cza­sie jego egze­ku­cji i kre­ma­cji. Nie pozwo­lił się zwa­żyć przed egze­ku­cją, co spo­wo­do­wało, że kiedy go powie­szono, głowa pra­wie ode­rwała się od ciała.

Oczy­wi­ście Scripps dosko­nale zda­wał sobie sprawę, że może zostać powie­szony za prze­stęp­stwa nar­ko­ty­kowe popeł­nione w Sin­ga­pu­rze i bru­talne poćwiar­to­wa­nie połu­dnio­wo­afry­kań­skiego biz­nes­mena Geralda Lowe’a w sin­ga­pur­skim hotelu Rive­rview. W Phu­ket w Taj­lan­dii zamor­do­wał She­ilę i Darina Damude’ów, matkę i syna, za co zgod­nie z miej­sco­wym pra­wem mógłby zostać roz­strze­lany. Mimo to popeł­niał zbrod­nie, nie przej­mu­jąc się gro­żą­cymi mu kon­se­kwen­cjami.

Cóż, moim zda­niem zasłu­gi­wał na swój los, ponie­waż już wcze­śniej popeł­nił kilka mor­derstw w innych kra­jach. Nad­in­spek­tor Gerald Lim, pro­wa­dzący śledz­two w jego spra­wie, powie­dział mi: „W Sin­ga­pu­rze wszę­dzie wiszą ostrze­że­nia, że jeśli ktoś zła­mie nasze prawa doty­czące nar­ko­ty­ków albo dokona zabój­stwa, zosta­nie ska­zany na śmierć nie­za­leż­nie od wieku, płci, rasy, pocho­dze­nia i wyzna­nia”. W grun­cie rze­czy Scripps sam się powie­sił. Wła­dze Sin­ga­puru po pro­stu dostar­czyły linę!

W Wiel­kiej Bry­ta­nii jeste­śmy bar­dziej wyro­zu­miali wobec seryj­nych mor­der­ców. Nowo­cze­sne zakłady karne, wszel­kie wygody, dobre wyży­wie­nie, opieka zdro­wotna, tele­wi­zja, inter­net, swo­bodny dostęp do nar­ko­ty­ków, które w wię­zie­niu łatwo zdo­być – a jed­nak osa­dzeni nie­ustan­nie się skarżą.

Weźmy na przy­kład Joanne Den­nehy, któ­rej poświę­ci­łem książkę A Love of Blood. W ciągu kilku dni zaszty­le­to­wała trzech męż­czyzn; lały się przy tym potoki krwi. Nie wystar­czyło jej to: zaata­ko­wała w biały dzień dwóch następ­nych męż­czyzn – przy­pad­kowe osoby wypro­wa­dza­jące psy na spa­cer. Jedna z ofiar odnio­sła prze­szło czter­dzie­ści ran, prze­żyła kilka lat, po czym zmarła. A co się teraz dzieje z Den­nehy?

Panna Den­nehy korzy­sta z wszel­kich luk­su­sów w bry­tyj­skim wię­zie­niu Bron­ze­field, pro­wa­dzo­nym przez pry­watną firmę. Po tra­fie­niu za kratki dwu­krot­nie podej­mo­wała próby ucieczki, usi­ło­wała zamor­do­wać inną osa­dzoną i pla­no­wała odciąć palec straż­niczce. Spę­dziła wiele mie­sięcy w poje­dyn­czej celi, za co bez powo­dze­nia pró­bo­wała pozwać na koszt podat­ni­ków rząd bry­tyj­ski za łama­nie Euro­pej­skiej kon­wen­cji praw czło­wieka. W chwili pisa­nia niniej­szej książki ubiega się o zapo­mogę w wyso­ko­ści 7000 fun­tów – znowu na koszt podat­ni­ków – by poślu­bić swoją les­bij­ską part­nerkę z wię­zie­nia.

Cóż, nie­wia­ry­godne, ale praw­dziwe! Mamy się doło­żyć do tortu i sukni ślub­nej mor­der­czyni!

Spo­łe­czeń­stwo two­rzy reguły, któ­rych musimy prze­strze­gać dla wspól­nego dobra. Jeśli je łamiemy, grozi nam chaos.

Jeśli ktoś lek­ce­waży znak dro­gowy naka­zu­jący zatrzy­ma­nie się albo czer­wone świa­tło, może się spo­dzie­wać man­datu. Jeżeli popeł­nia mor­der­stwo z pre­me­dy­ta­cją, musi się liczyć z karą śmierci. Poważne prze­stęp­stwo ma poważne kon­se­kwen­cje. To jed­nostka podej­muje te decy­zje, nie ja!

NOWO­JOR­SKI SĘDZIA THO­MAS M. STARK (1925–2014) W ROZ­MO­WIE Z AUTO­REM WE WRZE­ŚNIU 1974 ROKU

Chri­sto­pher Berry-Dee,

South­sea, Hamp­shire, Wielka Bry­ta­nia; El Nido, Pala­wan, Fili­piny

Roz­dział 1

Seryjny mor­derca – kto to taki?

Uwa­żam, że cha­rak­ter czło­wieka można ulep­szyć tylko w jeden spo­sób – zada­jąc mu śmierć.

CARL PAN­ZRAM, AME­RY­KAŃ­SKI SERYJNY MOR­DERCA, GWAŁ­CI­CIEL, POD­PA­LACZ, BAN­DYTA I WŁA­MY­WACZ (1882–1930)

Od czasu do czasu czy­tam książki lub arty­kuły, w któ­rych seryjni mor­dercy są błęd­nie nazy­wani maso­wymi mor­der­cami. Oba te poję­cia mają różne zna­cze­nia.

Słow­nik języka angiel­skiego Col­linsa defi­niuje serię jako „ciąg powią­za­nych ze sobą rze­czy lub zda­rzeń, zwy­kle uło­żo­nych w pew­nym porządku”, nato­miast „maso­wość” w odnie­sie­niu do mor­derstw ozna­cza zabi­ja­nie en masse.

Więk­szość Czy­tel­ni­ków wie, kim jest seryjny mor­derca, ale warto przy­po­mnieć defi­ni­cję. Jest to zbrod­niarz, który popeł­nił trzy lub wię­cej zabójstw w pew­nych odstę­pach czasu – prze­rwy mogą trwać dni, tygo­dnie, mie­siące, a nawet lata.

Masowy mor­derca (ang. mass mur­de­rer) zabija w jed­nym miej­scu wiele osób, podob­nie jak Ronald „Butch” DeFeo junior. W wieku dwu­dzie­stu trzech lat, uzbro­jony w kara­bin Mar­lin, w nocy z 13 na 15 listo­pada 1974 roku wystrze­lał całą swoją sze­ścio­oso­bową rodzinę, gdy spała w domu przy Ocean Ave­nue 112 w Ami­ty­ville na Long Island. W przy­padku maso­wych mor­der­ców zabój­stwa są popeł­niane jedno po dru­gim, w krót­kich odstę­pach.

Inny przy­kład maso­wego mor­dercy to Dylann Storm Roof, ter­ro­ry­sta o twa­rzy che­ru­bina i zwo­len­nik supre­ma­cji bia­łej rasy. W środę 17 czerwca 2015 roku zastrze­lił z pisto­letu Glock dzie­wię­ciu uczest­ni­ków nabo­żeń­stwa w Ema­nuel Afri­can Metho­dist Epi­sco­pal Church w Char­le­ston w Karo­li­nie Połu­dnio­wej.

Zupeł­nie innym typem prze­stępcy jest czło­wiek wpa­da­jący w mor­der­czy amok (ang. spree/ram­page kil­ler). Ame­ry­kań­skie Biuro Sta­ty­styczne Depar­ta­mentu Spra­wie­dli­wo­ści defi­niuje takiego sprawcę jako osobę, która zabija co naj­mniej dwie ofiary w róż­nych miej­scach w krót­kich odstę­pach czasu. W środę 19 sierp­nia 1987 roku uzbro­jony po zęby Michael Robert Ryan zastrze­lił szes­na­ście osób i zra­nił około pięt­na­stu w sen­nym mia­steczku Hun­ger­ford w Berk­shire, po czym zaba­ry­ka­do­wał się w szkole i popeł­nił samo­bój­stwo. Ryan posłu­gi­wał się pisto­le­tem Beretta, pół­au­to­ma­tycz­nym kara­bi­nem 56 i kara­bi­nem M1. Przy­kła­dem pary współ­pra­cu­ją­cych ze sobą mor­der­ców tego typu są John Allen Muham­mad (41 lat) i Lee/John Boyd Malvo (17 lat). W paź­dzier­niku 2002 roku w ciągu trzech tygo­dni zastrze­lili oni dzie­się­ciu ludzi w Baton Rouge w Luizja­nie, w Mary­land w Wir­gi­nii i w Waszyng­to­nie, naj­czę­ściej posłu­gu­jąc się kara­bi­nem myśliw­skim Bush­ma­ster. Media nazwały ich „Snaj­pe­rami z Bel­tway”. We wto­rek 10 paź­dzier­nika 2009 roku Muham­mada stra­cono za pomocą śmier­tel­nego zastrzyku w zakła­dzie kar­nym Gre­en­sville w Wir­gi­nii.

Ist­nieją duże róż­nice mię­dzy seryj­nymi mor­der­cami, maso­wymi mor­der­cami i mor­der­cami dzia­ła­ją­cymi w amoku, ale wszy­scy mają jedną wspólną cechę: pozba­wiają życia wielu ludzi i zawsze ude­rzają bez ostrze­że­nia. Porów­nuję ich do rakiet Exo­cet – nagle poja­wiają się na rada­rze, bez­li­to­śnie nio­sąc śmierć i znisz­cze­nie.

Motywy maso­wych mor­der­ców i zabój­ców dzia­ła­ją­cych w amoku mają naj­czę­ściej cha­rak­ter poli­tyczny lub reli­gijny; cza­sem są to oso­bi­ste pre­ten­sje lub nie­na­wiść. Seryj­nymi mor­der­cami sek­su­al­nymi kie­ruje nie­po­wstrzy­mana potrzeba zaspo­ko­je­nia żądzy; dehu­ma­ni­zują ofiary i pró­bują zdo­być nad nimi cał­ko­witą wła­dzę. W niniej­szej książce nie zaj­miemy się maso­wymi mor­der­cami ani zabój­cami dzia­ła­ją­cymi w amoku; sku­pimy się na sady­stycz­nych mor­der­cach sek­su­al­nych, któ­rych psy­chika funk­cjo­nuje w spe­cy­ficzny spo­sób.

Seryjni mor­dercy dzielą się na wiele kate­go­rii, jed­nak omó­wimy tylko dwie: „zor­ga­ni­zo­wa­nych” i „niezor­ga­ni­zo­wa­nych” mor­der­ców; w dal­szej czę­ści książki zapre­zen­tu­jemy przy­kłady takich prze­stęp­ców.„Zor­ga­ni­zo­wany” seryjny zabójca pla­nuje swoje zbrod­nie, czę­sto skru­pu­lat­nie. Naj­pierw sta­ran­nie wybiera ofiarę, nie­kiedy na pod­sta­wie wyglądu, na przy­kład jasno­włosą kobietę albo rudego męż­czy­znę, bądź wieku: dziecko, mło­dego czło­wieka lub osobę star­szą. Może to być pro­sty­tutka, kobieta idąca samot­nie po zmroku, gej, les­bijka, nasto­la­tek lub nasto­latka. Wybór ofiary zwy­kle dostar­cza sprawcy przy­jem­no­ści o cha­rak­te­rze ero­tycz­nym; więk­szość seryj­nych mor­der­ców odczuwa wtedy pod­nie­ce­nie. Kiedy zaczy­nają śle­dzić upa­trzoną osobę, wywo­łuje to dresz­czyk emo­cji i nara­sta­nie satys­fak­cji sek­su­al­nej. Wielu zna­nych psy­cho­lo­gów i psy­chia­trów uważa, że sprawca czer­pie więk­szą przy­jem­ność ze śle­dze­nia i ukry­tej obser­wa­cji ofiary niż z samego zabój­stwa. Cał­ko­wi­cie się z tym zga­dzam.

Kiedy ana­li­zu­jemy modus ope­randi seryj­nego zabójcy tego rodzaju, warto zwró­cić uwagę na to, że stop­niowo dobiera coraz lep­szy zestaw narzę­dzi potrzeb­nych do popeł­nie­nia zbrodni. Począt­ku­jący mor­derca uczy się, jakimi akce­so­riami się posłu­gi­wać. Ubra­nie na zmianę, może sznur do roz­wie­sza­nia bie­li­zny albo kaj­danki, by obez­wład­nić ofiarę? Nie­któ­rzy zabójcy, z któ­rymi roz­ma­wia­łem, roz­kła­dali foliowe płachty na tyl­nym sie­dze­niu albo w bagaż­niku samo­chodu – by nie zostały zapla­mione krwią, wymio­ci­nami, moczem albo eks­kre­men­tami ofiary. Praw­dziwe mor­der­stwo nie wygląda tak jak w tele­wi­zji – może być naprawdę odra­ża­jące.

Więk­szość „zor­ga­ni­zo­wa­nych” i „niezor­ga­ni­zo­wa­nych” zbrod­nia­rzy posłu­guje się jedną metodą zabi­ja­nia – taką, która spra­wia im naj­więk­szą przy­jem­ność. Uży­wają broni pal­nej, młotka, noża, a nawet garoty; inni chcą mieć jak naj­bliż­szy kon­takt fizyczny z ofiarą i duszą ją gołymi rękami lub sznu­rem.

Kiedy je zoba­czy­łem, były już mar­twe.

MICHAEL BRUCE ROSS O SWO­ICH OFIA­RACH W CZA­SIE SFIL­MO­WA­NEGO WYWIADU W CELI ŚMIERCI W ZAKŁA­DZIE KAR­NYM OSBORN W SOMERS W STA­NIE CON­NEC­TI­CUT, PONIE­DZIA­ŁEK 26 WRZE­ŚNIA 1994

Michael Bruce Ross, „zdez­or­ga­ni­zo­wany” seryjny zabójca, psy­cho­pata i sady­sta, dusił ofiary gołymi rękami. Jak przy­znał w cza­sie sfil­mo­wa­nego wywiadu, miał wytrysk tylko wtedy, gdy patrzył, jak „świa­tło życia opusz­cza ich oczy”. Aby prze­dłu­żyć to doświad­cze­nie i jesz­cze bar­dziej się pod­nie­cić, Ross dusił nie­które młode kobiety, a potem roz­luź­niał chwyt i patrzył, jak się wiją, jęczą, pła­czą, bła­gają o litość, po czym znowu zaci­skał ręce. Robił to kil­ka­krot­nie; prze­chwa­lał się, że miał skur­cze i musiał od czasu do czasu maso­wać palce. Pozo­sta­wiał w związku z tym liczne ślady na szy­jach ofiar; wspo­mniał o nich, chi­cho­cąc: „Ach, lekarz sądowy nie rozu­miał, skąd się wzięły, a mnie to po pro­stu pod­nie­cało”.

„Zdez­or­ga­ni­zo­wany” zabójca natra­fia na ofiarę przy­pad­kowo, podob­nie jak Ross, który nie nosił ze sobą żad­nych mor­der­czych narzę­dzi; posłu­gi­wał się rękami. Podob­nie postę­po­wał Ted Bundy, sady­styczny mor­derca sek­su­alny Ken­neth Allen McDuff z Tek­sasu, Henry Lee Lucas i jego pomoc­nik Ottis Toole, Arthur „Art” John Shaw­cross i Harvey „Mło­tek” Louis Cari­gnan – wszy­scy byli „zdez­or­ga­ni­zo­wa­nymi” seryj­nymi mor­dercami.

Bundy ata­ko­wał ofiary tępym narzę­dziem, nie­kiedy kona­rem drzewa, podob­nie jak Cari­gnan, który posłu­gi­wał się łyżką do opon samo­cho­do­wych albo łomem. McDuff z początku korzy­stał z broni pal­nej, ale póź­niej dusił ofiary potęż­nymi rękami, a w jed­nym przy­padku kijem od mio­tły. Cza­sem roz­bi­jał czaszkę kona­rem drzewa. Kiedy prze­pro­wa­dza­łem wywiady z seryj­nymi zabój­cami, w tym Harveyem Cari­gnanem i Ken­ne­them Bian­chim, oraz bada­łem modus ope­randi Petera Sutc­liffe’a i Teda Bundy’ego, odkry­łem, że wszy­scy w głębi serca śmier­tel­nie nie­na­wi­dzili kobiet. Harvey Cari­gnan powie­dział mi, że kobiety zawsze bawiły się z nim w kotka i myszkę; przy­znał, że sta­rał się nisz­czyć tę ich część, która naj­bar­dziej go drę­czyła – mózgi (umy­sły). Po kłótni z jedną z przy­ja­ció­łek ude­rzył jej głową w słup latarni, a potem walił nią w kratkę ście­kową. W końcu rzu­cił ją świ­niom na pożar­cie.

Chyba naprawdę wypro­wa­dziła go z rów­no­wagi!

Cóż, spo­dzie­wam się, że Czy­tel­nicy zaczy­nają rozu­mieć, co mam na myśli, więc nie będę roz­wi­jał tego tematu. Chciał­bym tylko dodać, że ist­nieją rów­nież sprawcy czę­ściowo „zor­ga­ni­zo­wani”, czę­ściowo „niezor­ga­ni­zo­wani”; ich wybór ofiar i spo­soby dzia­ła­nia zmie­niają się w cza­sie. Pozo­sta­wiam Czy­tel­ni­kom stu­dia nad meto­dami dzia­ła­nia seryj­nych zabój­ców, któ­rzy wzbu­dzą ich zain­te­re­so­wa­nie; można dzięki temu lepiej poznać spo­sób funk­cjo­no­wa­nia ich psy­chiki.

Roz­dział 2

Czy seryj­nego mor­dercę można roz­po­znać?

Jestem naj­bar­dziej bez­li­to­snym sukin­sy­nem, jakiego kie­dy­kol­wiek spo­tka­li­ście. Ludzie podobni do mnie mogą miesz­kać tuż obok was. Spo­łe­czeń­stwo chce wie­rzyć, że jest w sta­nie iden­ty­fi­ko­wać złych, szko­dli­wych ludzi, ale to nie­moż­liwe. Nie ma ste­reo­ty­po­wych oznak, które dałoby się zauwa­żyć. My, seryjni mor­dercy, jeste­śmy waszymi synami, mężami […] jeste­śmy wszę­dzie. I jutro zginą kolejne dzieci. A zresztą – czy śmierć jed­nej osoby ma jakieś zna­cze­nie?

THE­ODORE „TED” ROBERT BUNDY

Zanim przej­dziemy do zasad­ni­czej czę­ści książki, chciał­bym poświę­cić tro­chę uwagi kilku pyta­niom. Naj­po­spo­lit­sze z nich brzmią: „Czy można roz­po­znać psy­cho­pa­tycz­nego mor­dercę, zanim zaata­kuje? Jak się chro­nić przed takimi ludźmi?”. Cóż, muszę powie­dzieć, że mimo ist­nie­nia wielu ksią­żek i arty­ku­łów wymie­nia­ją­cych cechy psy­cho­pa­tycz­nych mor­der­ców nie da się tego zro­bić! Jest to zupeł­nie nie­moż­liwe, czego dowie­dzie ta książka. Sta­now­czo to pod­kre­ślam. Jeśli mor­derca zaata­kuje, zrobi to bez ostrze­że­nia – będzie za późno. To prze­ra­ża­jące, ale jeśli seryjny zabójca bie­rze kogoś na muszkę, ofiara niczego nie podej­rzewa. Mógł ją obser­wo­wać dni albo tygo­dnie. Tak czy ina­czej, pojawi się zupeł­nie nie­spo­dzie­wa­nie.

Można prze­czy­tać mnó­stwo porad­ni­ków, jak się chro­nić przed seryj­nymi mor­der­cami, zasto­so­wać wszel­kie środki ostroż­no­ści, ale jeśli seryjny zabójca wybrał ofiarę, jest ona mar­twa, choć z pozoru cią­gle żyje. Można zaba­ry­ka­do­wać drzwi i okna, lecz zde­ter­mi­no­wany mor­derca zawsze znaj­dzie spo­sób, by doko­nać zbrodni. Nie musi­cie wie­rzyć mi na słowo. Spy­taj­cie pierw­szego z brzegu poli­cjanta spe­cja­li­zu­ją­cego się w zabój­stwach i powie dokład­nie to samo. Ta książka wyja­śni, jak funk­cjo­nują umy­sły takich bestii.

Mam ostat­nią uwagę: ni­gdy nie współ­czuj­cie mor­der­com, gdy leją kro­ko­dyle łzy. Żałują tylko tego, że tra­fili za kratki. Ich łzy, choćby wyda­wały się naj­bar­dziej prze­ko­nu­jące, to spo­sób, by skło­nić ludzi do współ­czu­cia. W rze­czy­wi­sto­ści w ogóle nie przej­mują się cier­pie­niami, jakie spo­wo­do­wali. W ciągu dzie­się­cio­leci pracy z seryj­nymi mor­der­cami i stu­diów nad ich psy­chiką ni­gdy nie spo­tka­łem funk­cjo­na­riu­sza orga­nów ści­ga­nia, pro­ku­ra­tora ani sędziego, który nie zga­dzałby się ze mną w tej spra­wie.

Roz­dział 3

Wywiady z seryj­nymi mor­der­cami

Nie wie­rzę w czło­wieka, Boga ani dia­bła. Nie­na­wi­dzę ludz­ko­ści, łącz­nie z samym sobą […]. Poluję na sła­bych, bez­bron­nych i nie­uważ­nych. Nauczy­łem się jed­nego: rację mają silni.

GARY RID­GWAY (1949–), ZNANY JAKO „MOR­DERCA ZNAD ZIE­LO­NEJ RZEKI”

Postawmy sprawę jasno: sady­styczni mor­dercy sek­su­alni przy­po­mi­nają dra­pież­niki żeru­jące na dnie głę­bo­kiego stawu. Są cał­ko­wi­cie pozba­wieni moral­no­ści, sumie­nia i serca, ter­ro­ry­zują spo­łe­czeń­stwo, a liczba ich okrop­nych zbrodni stale się zwięk­sza. Więc jak to jest, gdy się ich spo­tyka w wię­zie­niu?„Chris, co czu­jesz, prze­pro­wa­dza­jąc wywiad z seryj­nym mor­dercą?” „Jak to na cie­bie wpływa?” Czę­sto sły­szę te pyta­nia – brzmią one roz­sąd­nie, ale po nich padają następne. „Czy odczu­wasz lęk w cza­sie wywiadu z seryj­nym mor­dercą?” „Czy masz kosz­mary, gdy myślisz o ich okrop­nych zbrod­niach?” „Czy trudno ci utrzy­my­wać oso­bi­ste rela­cje z nor­mal­nymi ludźmi?” „Czy zawsze byłeś siwy?” „Pisar­stwo to praca sie­dząca; czy zasta­na­wia­łeś się kie­dyś nad dietą 5:2?” „Masz przy­ja­ciół na Face­bo­oku?” „Krążą plotki, że na Gwiazdkę dosta­jesz życze­nia tylko od mania­kal­nych zabój­ców. Czy to prawda?” Na końcu pada kla­syczna dekla­ra­cja: „Chciał­bym prze­pro­wa­dzić wywiad z seryj­nym mor­dercą, ale śmier­tel­nie bym się bał”.Cóż, lek­tura tej książki dostar­czy odpo­wie­dzi na część z powyż­szych pytań – a także inne, jakie mogą przyjść Czy­tel­ni­kom do głowy. Moja rada jest nastę­pu­jąca: aby zacho­wać zdro­wie psy­chiczne, należy przede wszyst­kim dokład­nie prze­stu­dio­wać życio­rys mor­dercy – uzy­skana wie­dza bar­dzo się przyda.

Trzeba zacząć od rodzi­ców, okresu dzie­ciń­stwa i dora­sta­nia, szkoły, kole­gów, zatrud­nie­nia, rela­cji w pracy, wszel­kich, nawet drob­nych kon­flik­tów z pra­wem, kar wię­zie­nia i wyro­ków z zawie­sze­niem. Warto zwra­cać uwagę na każdy szcze­gół, zebrać dokładne infor­ma­cje o tym, jak, gdzie i kiedy popeł­niono mor­der­stwa, poznać spo­sób dzia­ła­nia (modus ope­randi) sprawcy, jego kry­te­ria wyboru ofiar i ich rela­cje z prze­stępcą. Trzeba usta­lić, co pod­nieca psy­cho­pa­tycz­nych zabój­ców – co na nich oddzia­łuje. Należy to zro­bić przed nawią­za­niem z nimi jakie­go­kol­wiek kon­taktu.

Wszystko to ma cha­rak­ter bar­dzo subiek­tywny: kry­mi­no­lo­gia z pew­no­ścią nie jest nauką ści­słą.

Krótko mówiąc, zanim pomy­ślimy o odwie­dze­niu seryj­nego mor­dercy, musimy o nim wie­dzieć wię­cej niż on sam.

Koja­rzy mi się to z kon­trolą gra­niczną na moskiew­skim lot­ni­sku Sze­re­mie­tiewo, którą wie­lo­krot­nie prze­cho­dzi­łem. Kiedy rosyj­scy funk­cjo­na­riu­sze patrzą na pasa­żera wzro­kiem reje­stra­torki w przy­chodni lekar­skiej, zer­kają na pasz­port, a póź­niej na ekran kom­pu­tera, wie­dzą o nas wię­cej niż my sami.

Powin­ni­śmy być rów­nie docie­kliwi i podejrz­liwi. Nie zacho­wujmy się jak sześć­dzie­się­cio­pię­cio­let­nia panna Doris Jones, samotna idiotka pra­gnąca nawią­zać roman­tyczny zwią­zek uczu­ciowy z pod­stęp­nym mor­dercą odsia­du­ją­cym doży­wo­cie albo prze­by­wa­ją­cym w celi śmierci. Mania­kal­nych zabój­ców nie da się zmie­nić, ni­gdy się nie popra­wią: wszel­kie oznaki wyrzu­tów sumie­nia to tylko prze­bie­głe próby osią­gnię­cia jakichś korzy­ści, a skru­cha na łożu śmierci to praw­do­po­dob­nie oznaka zwy­kłego lęku przed kostu­chą… Na świe­cie jest mnó­stwo naiw­nych osób – męż­czyzn i kobiet – poświę­ca­ją­cych czas i pie­nią­dze na kore­spon­den­cję z psy­cho­pa­tami mają­cymi na kon­cie setki prze­stępstw. Nazy­wamy takich ludzi „fanami zbrodni”. Oczy­wi­ście piękno to kwe­stia gustu, ale to już prze­sada. Trzeba być w kom­plet­nej despe­ra­cji i mieć sieczkę w gło­wie, by sur­fo­wać po inter­ne­cie i pró­bo­wać nawią­zać przy­jaźń z sady­stycz­nym mor­dercą, który wcze­śniej prze­lał dość krwi, by dwu­krot­nie poma­lo­wać Gol­den Gate Bridge – w porządku, może raz, a nie dwa razy – a teraz, gdy odrzu­cono wszyst­kie jego ape­la­cje, nagle prze­żył obja­wie­nie i odna­lazł Jezusa Chry­stusa.

Fani zbrodni stoją mi kością w gar­dle; spo­tka­łem wielu z nich w cza­sie swo­ich badań nad seryj­nymi mor­der­cami. Zasta­na­wiam się, czy są naprawdę poczy­talni, podob­nie jak sami zbrod­nia­rze. Nie myśl­cie, że może­cie zmie­nić prze­stęp­ców, spra­wić, że się popra­wią, wpro­wa­dzić na ścieżkę cnoty. Trak­tuj­cie z przy­mru­że­niem oka dekla­ra­cje skru­chy albo poprawy.

To powinno wystar­czyć, ale pozwolę sobie jesz­cze ostrzec damy o mięk­kich ser­cach, które mogłyby odpo­wie­dzieć takim ludziom jak Henry Ale­xan­der Davis (osa­dzony numer 358319, Depar­ta­ment Wię­zien­nic­twa stanu Flo­ryda), uro­dzony 25 kwiet­nia 1965 roku, bez­względny mor­derca, który zabi­jał ofiary napa­dów rabun­ko­wych.

Davis rekla­mo­wał się w inter­ne­cie w por­talu samot­nych serc, gdzie poszu­ki­wał „kan­dy­da­tek na przy­ja­ciółki” i skrom­nie opi­sy­wał się jako „naj­słod­sza cze­ko­lada Flo­rydy” (jest czar­no­skóry). Publi­ko­wał takie tek­sty:

Cześć, nazy­wam się Henry. Mam 53 lata. Sie­dzę w wię­zie­niu od pra­wie trzy­dzie­stu lat, choć jestem nie­winny. Pra­gnę nawią­zać przy­jaźń z brat­nią duszą. Chciał­bym roz­wiać mit, że jestem pozba­wiony ludz­kich uczuć, a więk­szość mojej rodziny i przy­ja­ciół nie żyje albo stra­ci­łem z nimi kon­takt.

Nie­po­rad­nie zma­ga­jąc się z języ­kiem i prze­gry­wa­jąc walkę, Davis cią­gnął: „Inte­re­suję się głów­nie pra­wem, filo­zo­fią i ducho­wo­ścią. Pra­gnął­bym poznać osoby pełne wraż­li­wo­ści pozwa­la­ją­cej roz­wi­nąć wza­jem­nie inspi­ru­jące rela­cje poprzez komu­ni­ka­cję pokrew­nych umy­słów”. Po dłuż­szych wywo­dach tego rodzaju nastę­puje pełen skrom­no­ści opis wła­snej osoby: „Zapra­szam kobiety wszyst­kich ras. Ważę 95 kilo­gra­mów. Zdrowy, wyro­zu­miały, szczery, kocha­jący, uczciwy i przy­stojny. Piękny uśmiech. Odpo­wiem szybko, jeśli otrzy­mam 150 dola­rów. Jestem otwarty na nowe doświad­cze­nia”. Nie wąt­pię!

Gdyby Davis miesz­kał w Wiel­kiej Bry­ta­nii, mógłby zostać oskar­żony o nie­uczciwą reklamę. Jego dekla­ra­cje są rów­nie praw­dziwe jak roz­kłady jazdy pocią­gów bry­tyj­skich. „Naj­słod­sza cze­ko­lada Flo­rydy” prze­bywa w ści­śle strze­żo­nym zakła­dzie kar­nym, gdzie odsia­duje dwa wyroki doży­wo­cia – jeden za rabu­nek z bro­nią w ręku, a drugi za wła­ma­nie. Dwa inne wyroki, zale­d­wie pię­cio­let­nie, są pra­wie nie­warte wzmianki.

Dotych­cza­sowy brak suk­ce­sów w nawią­zy­wa­niu rela­cji z kobie­tami może być spo­wo­do­wany tym, że poten­cjalne kan­dy­datki prze­czy­tały wydru­ko­wane drob­nym dru­kiem ostrze­że­nie na opa­ko­wa­niu cze­ko­lady. Mogły też nie rozu­mieć, o czym Davis pisze!

Warto w tym miej­scu wspo­mnieć o innym odsia­du­ją­cym doży­wo­cie seryj­nym mor­dercy, Joh­nie Davi­dzie Can­na­nie, uwa­ża­ją­cym się za potomka tem­pla­riu­szy. Nie­dawno wyciekł do mediów jeden z jego listów (ści­śle bio­rąc, został prze­ka­zany „Bir­ming­ham Mail” przez poli­cję). W liście tym John obie­cuje zadu­rzo­nej w nim kobie­cie, że kupi jej willę w Hisz­pa­nii, cho­ciaż nie ma ani gro­sza. Can­nan, wyjąt­kowo bru­talny gwał­ci­ciel i oszust dopusz­cza­jący się napa­dów rabun­ko­wych, z pew­no­ścią zamor­do­wał trzy kobiety: San­drę Court, agentkę nie­ru­cho­mo­ści Suzy Lam­plugh i Shir­ley Banks, dziew­czynę z Bri­stolu. Myślę, że zako­chana w nim kobieta (nie podaję jej nazwi­ska z przy­czyn praw­nych) powinna iść do psy­chia­try.

Nie są to moje wymy­sły. Ist­nieją tysiące męż­czyzn i kobiet „pra­gną­cych roz­wi­nąć wza­jem­nie inspi­ru­jące rela­cje poprzez komu­ni­ka­cję pokrew­nych umy­słów” z mania­kal­nymi mor­der­cami; odbywa się to przez inter­net. Opi­sa­łem wiele takich przy­pad­ków w książce Mur­der.com, powsta­łej przy współ­pracy FBI, CIA i poli­cji rosyj­skiej. Zawiera ona nie­wia­ry­godne, nie­kiedy gro­te­skowe histo­rie – choć zda­rzało się, że miały one tra­giczne kon­se­kwen­cje dla naiw­nych kobiet zako­cha­nych w prze­by­wa­ją­cych za kra­tami socjo­pa­tach, gdy wycho­dzili na wol­ność.

Moim zda­niem pro­blem polega na tym, że ludzie nie czy­tają ksią­żek albo je lek­ce­ważą. Nie mija dzień, by ktoś nie zaczął szu­kać miło­ści w inter­ne­cie i nie został osku­bany ze wszyst­kiego, co ma albo kie­dy­kol­wiek będzie mieć, by spa­ra­fra­zo­wać słowa Clinta Eastwo­oda gra­ją­cego Billa Munny’ego w fil­mie Bez prze­ba­cze­nia z 1992 roku: „Zabi­cie czło­wieka to coś fan­ta­stycz­nego. Zabie­rasz mu wszystko, co ma i kie­dy­kol­wiek będzie mieć”. Wiele kobiet szu­ka­ją­cych miło­ści w inter­ne­cie pada ofiarą seryj­nych mor­der­ców, tak jak ofiary Johna Edwarda „J.R.” Robin­sona, który oszu­ki­wał, okra­dał i mal­tre­to­wał kobiety, trak­tu­jąc je jak nie­wol­nice. W 1993 roku odkrył inter­net i nazwał się „panem nie­wol­nic”; odwie­dzał ser­wisy spo­łecz­no­ściowe, szu­ka­jąc ofiar. Robin­son, nie­kiedy nazy­wany pierw­szym seryj­nym zabójcą sie­cio­wym, prze­bywa w celi śmierci w wię­zie­niu El Dorado w sta­nie Kan­sas.

Cóż, zrzu­ci­łem cię­żar z serca. Odwie­dzi­łem wiele oddzia­łów cel śmierci i panuje w nich zawsze taki sam zapach – nie ma nic wspól­nego z deli­katną wonią kwia­tów. Czło­wiek wcho­dzący do wię­zie­nia czuje prze­ni­ka­jący mury smród środ­ków dezyn­fek­cyj­nych, bie­linki, tłusz­czu do sma­że­nia, sta­rego moczu, eks­kre­men­tów i potu. Zapach to nie wszystko. Cza­sami hałas potrafi być ogłu­sza­jący; można by pomy­śleć, że to pora kar­mie­nia małp w zoo.

Nie mając nic lep­szego do roboty, osa­dzeni (w tej chwili nazy­wa­nie ich „ska­za­nymi” nie jest poli­tycz­nie poprawne) wyją, wrzesz­czą, gadają, pohu­kują i skrze­czą. Jeśli ktoś im się nie podoba, obrzu­cają go eks­kre­men­tami albo sikają przez kraty. Jeśli cele mają lite sta­lowe drzwi, sikają na pod­łogę i roz­ma­zują kał na ścia­nach.

Myślę, że robią to rów­nież nie­które małpy!

Jeśli ktoś odwie­dza oddział cel śmierci w Sta­nach Zjed­no­czo­nych albo oddział o zaostrzo­nym rygo­rze, z powodu bez­pie­czeń­stwa wszy­scy więź­nio­wie są zamknięci w celach. Funk­cyjni myjący kory­ta­rze poru­szają się w ciszy; sły­chać tylko odgłos szczo­tek i plusk brud­nej wody. Więź­nio­wie i straż­nicy nie zamie­niają ze sobą ani słowa; roz­kazy są krót­kie i jasne: „STAĆ NIE­RU­CHOMO! PRZY­CI­SNĄĆ NOSY DO ŚCIANY!”. Nikt nie ma prawa się roz­glą­dać.

W Wiel­kiej Bry­ta­nii nie ist­nieją cele śmierci ani „zie­lone mile”. Ostat­nie egze­ku­cje przez powie­sze­nie prze­pro­wa­dzono w 1963 roku, a póź­niej kara śmierci została znie­siona (w 1965 roku w Wiel­kiej Bry­ta­nii, a w 1975 roku w Irlan­dii Pół­noc­nej).

Pyta pan, czy bry­tyj­skie wię­zie­nia pro­wa­dzą reso­cja­li­za­cję? O kurwa, ni­gdy w życiu!

Reso­cja­li­za­cja?! Niech mnie pan nie roz­śmie­sza, czło­wieku. Tra­fiają za kratki, wycho­dzą i znowu wra­cają. Mam na oddziale bydlaka, który zatłukł swoje dzieci, a potem prze­je­chał je samo­cho­dem, by upo­zo­ro­wać wypa­dek. Zamie­rzała od niego odejść żona, więc chciał, żeby ni­gdy wię­cej nie zoba­czyła dzie­cia­ków […]. Muszę mówić do niego „sir”. Ma pan ochotę na bilard?

STRAŻ­NIK WIĘ­ZIENNY ZATRUD­NIONY W PRY­WAT­NEJ FIR­MIE PRO­WA­DZĄ­CEJ JEDNO Z WIĘ­ZIEŃ BRY­TYJ­SKICH, WYWIAD PRZE­PRO­WA­DZONY PRZEZ AUTORA, 20 SIERP­NIA 2018

Prze­pro­wa­dzi­łem wywiady z wie­loma bry­tyj­skimi straż­ni­kami pra­cu­ją­cymi w pry­wat­nych fir­mach, któ­rych głów­nym zada­niem jest dostar­cza­nie zysków akcjo­na­riu­szom i nisz­cze­nie wię­zien­nic­twa, i prze­ko­na­łem się, że mają mętlik w gło­wie.

Trudno w to uwie­rzyć – bry­tyj­skie Mini­ster­stwo Spraw Wewnętrz­nych ni­gdy tego nie sko­men­tuje – ale wię­zie­nia pro­wa­dzone przez pry­watne firmy otrzy­mują spe­cjalne dota­cje, by osa­dzeni nie prze­by­wali w celach, zaj­mo­wali się rekre­acją albo po pro­stu życiem towa­rzy­skim. Doty­czy to rów­nież naj­bru­tal­niej­szych seryj­nych mor­der­ców. Cho­dzi o to, by nie łamać praw czło­wieka. A oto kolejna plotka doty­cząca wię­zien­nic­twa. Obec­nie, zgod­nie z instruk­cjami bry­tyj­skiego Mini­ster­stwa Spraw Wewnętrz­nych, straż­nicy muszą zwra­cać się do więź­niów „sir”, „pan”, „pani” i „panna”. W ame­ry­kań­skich zakła­dach kar­nych wygląda to tak: „Hej, rusz dupę, pół­główku!”. Nie ma tam żad­nych lewi­co­wych prze­gięć, nikt nie myśli o pra­wach czło­wieka.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki