Okrutnik. Dziedzictwo krwi - Aleksandra Rozmus - ebook + audiobook

Okrutnik. Dziedzictwo krwi ebook i audiobook

Aleksandra Rozmus

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Żyjecie w przekonaniu, że strzygi, wąpierze, topielcy i południce istnieją tylko w ludowych podaniach? To błąd! Te potępione dusze snują się po ziemi, uprzykrzając ludziom życie i czyhając na dogodny moment, by ich skrzywdzić. Jest jednak ktoś, kto może stanąć w obronie niewinnych i bezbronnych, zapewniając ochronę przed słowiańskimi demonami – Okrutnik, człowiek obdarzony przez bogów wielką odwagą, sprytem i intuicją, pozwalającą wytropić czyhające w kniei wrogie istoty.
Jest tylko jedno pytanie: czy będzie w stanie sam zapobiec apokalipsie, gdy pewnego dnia rozwścieczone demony postanowią opuścić lasy i wtargnąć do świata ludzi?

Dziewczyna stanęła i odwróciła się do Stanisława. Patrzyła mu w oczy, a w końcu go pocałowała. Pocałunek był szybki, ale intensywny. Ugryzła przy tym Stanisława w wargę, jednak nie przeszkadzało mu to. Wręcz bardziej podnieciło. Odsunęła się od niego i ściągnęła bluzkę, ukazując małe, ale bardzo kształtne, piersi. Stanisław poczuł, jak twardnieje mu męskość. Wyciągnął rękę, by przyciągnąć do siebie dziewczę, a gdy dotknął jej skóry, okazała się w dotyku śliska, jakby oblana śluzem.
– Co jest? – zbliżył dłoń do nosa i poczuł okropny smród. Gdy ponownie spojrzał na dziewczynę, prawie ugięły się pod nim kolana. – Co jest, kurwa?!
Stała przed nim baba wodna w całej okazałości. Dał się nabrać na jakiś czar, jak to możliwe?! Nigdy nie pozwolił się omamić żadnemu stworowi, a teraz taka paskuda. Śmiała się odrzucająco, jakby była ropuchą. Jej piersi teraz sięgały kolan, całe ciało miała pokryte parchami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 341

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 14 min

Lektor: Tomasz Sobczak

Oceny
3,5 (57 ocen)
16
15
14
7
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Seifel

Nie polecam

Pomysł fajny, ale stylistycznie porażka. Wątek miłosny głównych boahterów - masakra. Z plusów przybliżenie panteonu bogów słowoańskich. Tak mnie rozczarowała ta książka, że aż dodałam opinię. Nie wiem kto wypuścił do druku treść w takiej postaci....
00

Popularność




1

Rozbrzmiewały głośne grzmoty i wszędzie rozbłyskały błyskawice. Wiatr był tak porywisty, że przewróciłby najsilniejszy dąb, jednak wszystko to stanowiło tak naprawdę przejaw boskiej woli. Dwaj bracia co roku tego dnia toczyli walkę o władzę nad Jawią. Nie sposób ich zauważyć – byli wszędzie, ich postacie zajmowały cały świat i wszechświat. Bracia, choć podzieleni, razem stanowili równowagę. Perun to ojciec wszystkich plemion, które wyrosły z ziemi i krwi. Tarcza ludzkości trzymająca w dłoniach żywoty i dlatego też je zabierająca. W końcu to bóg wojny – odczuwa potrzebę rozlewu krwi. Weles zaś, jako bóg bardziej surowy, nie dba o ludzkość. Jest za to opiekunem dusz w Nawii. Gdyby zapanował nad Jawią, zapoczątkowałby chaos, czym doprowadziłby do zniszczenia rasę ludzką. W ten dzień i czasami też w te, podczas których Weles jakimś podstępem ucieka spod świętego drzewa, mają okazję porozmawiać.

– Witaj, bracie. Jak co rok, ta sama zuchwałość pcha cię do Jawii, by mi się sprzeciwiać.

– Perunie, tak będzie już do końca świata, obiecuję.

– Nigdy nie wyjdziesz z tego zwycięsko, tak działa przeznaczenie ustanowione przez nas samych. Jednak jest pewna sprawa, którą chciałem ci przekazać. Zaprzestań wysyłania tych swoich stworów na moich ludzi. Chodzi mi przede wszystkim o tych ludzi-wilków. Sprzeciwiają się naturze. Poza tym to w połowie ludzie, oni nigdy całkowicie nie przejdą na twoją stronę.

Donośny śmiech Welesa przerwał ciszę. Błyski i grzmoty przybrały na sile.

– Owszem, już przeszli i oni są kluczem do wygrania z tobą, bracie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie moce posiadają. – Weles na chwilę przerwał, jakby coś złapało go za gardło. W rzeczy samej tak właśnie się stało. Ludzkie oko nie byłoby w stanie tego dojrzeć, a ucho – usłyszeć tej rozmowy. Po chwili rozległ się świst powietrza, a Weles znowu przemówił: – Zniszczę cię, a wraz z tobą tych słabych ludzi, nie przynoszą dobra dla Ziemi. Niszczą ją, zabijają zwierzęta i zresztą siebie wzajemnie też. Słaba, niepotrzebna rasa.

– Nie zrobisz nic bez mojej zgody. Jej nigdy nie dostaniesz, a więc możesz zapomnieć o swoich planach. Człowiek-wilk odwróci się od ciebie i wejdzie pod moje skrzydła, a wtedy przysięgam ci, bracie, będzie niszczył wszystkie stworzenia, którymi władasz. I tak do końca świata.

Rozmowa się zakończyła. Weles znowu został wygnany do Nawii, pod święte drzewo, gdzie ponownie będzie próbował zerwać łańcuchy przez całe lato i jesień, aż pewnego dnia to mu się uda. Wtedy musimy mieć nadzieję, że Perun poradzi sobie z nim i uchroni nas przed śmiercią z Welesowych rąk.

2

Wiatr świstał, bawił się koronami drzew, co zza okna wyglądało niepokojąco. Obserwował to przykryty pod sam nos kołdrą. Godzinę temu obudził się przez grzmot i od tamtej chwili nie był w stanie oderwać wzroku od tego fascynującego spektaklu. Była to pierwsza burza w tym roku. Według opowieści oznaczało to, że Perun przegnał Welesa w głąb ziemi. Zaczęła się wiosna – nareszcie. Mimo to błyski i grzmoty sprawiały, że czuł się niespokojny, możliwe, że nawet trochę przerażony. Usłyszał od dziadka wiele pięknych historii o stworzeniu czy o późniejszym istnieniu świata, jednak poznał również te historie, o których wolałby nie wiedzieć, a przynajmniej o których mógłby zapomnieć w takich sytuacjach. Podania te opowiadały o stworach i demonach zaczerpniętych z mitologii słowiańskiej. Słyszał o babach wodnych, zmorach, lichu i o wielu innych, ale najbardziej zapadła mu w pamięć jedna istota. Ta historia spowodowała wiele nieprzespanych nocy. Strzyga stała się największym lękiem chłopca. Gdy pierwszy raz usłyszał historię o tym demonie, nie wszedł do lasu przez miesiąc i wzdrygał się na każde pohukiwanie sowy.

Zapadła mu też w pamięć opowieść o zmorze – istocie niebywale przerażającej, która ponoć mogła otworzyć wszystkie zamki i pokonać wszelkie przeszkody, byleby dopaść upatrzoną osobę. Słyszał, że podczas snu ofiary siadała na jej klatce piersiowej i wysysała z niej krew. W zasadzie była podobna do wampira, ale jakoś bardziej wierzył w istnienie mary. Wampiry z ekranizacji filmowych zazwyczaj go śmieszyły, nie wydawały się niebezpiecznie – nie to, co ten demon. Co, jeśli ukazałaby się w jego pokoju? Ponoć można ją zobaczyć tylko z pomocą przechodzącego przez nią światła księżyca, a z powodu chmur burzowych nie było nic widać. Jednak skoro nie spał, to nie było czego się bać, prawda?

Nagle usłyszał jakieś szuranie. Aż podskoczył w łóżku. Zacisnął powieki i wziął parę głębszych oddechów. Gdy trochę się uspokoił, otworzył oczy i wpatrzył się w okno. Okazało się, że to tylko gałęzie ocierające się o szybę, ale i tak potrzebował chwili na uspokojenie się. Czuł, że mimowolnie trzęsie się pod kołdrą. W swoim domu jest jedyną osobą pełniącą męskie obowiązki, więc musiał wziąć się w garść, przecież nie jest już dzieckiem. Ale jak to zrobić, skoro dziadek cały czas siał w nim strach? Wyobraźnia chłopca zaczęła pracować o wiele intensywniej, przez co cień na oknie przestał być tylko gałęzią, a przybrał kształt przypominający postać. Stanisław ujrzał rękę z długimi pazurami i już wiedział, że to musi być… strzyga. Serce zatrzymało się mu na moment i podeszło pod gardło. Schował się pod kołdrę. Wiedział, że nie może krzyczeć, bo naraziłby rodzinę. Pomyślał o swojej małej siostrzyczce i mamie, które spały w pokojach obok. Zrobi wszystko, by zapewnić im bezpieczeństwo. Wiedział, że nie miałby szans z demonem. Mimo że od dwóch lat regularnie uczy się z dziadkiem walki – oczywiście w tajemnicy przed mamą – nadal był tylko małym chłopcem. Nie, nie może zachowywać się jak tchórz, w końcu co by pomyślał tata? On nie bał się niczego…

Wystawił głowę i odetchnął głęboko, bo cienie były znowu po prostu gałęziami. Musi przestać reagować jak lękliwe dziecko, w końcu ma już dziewięć lat. Obiecał sobie, że zrobi wszystko, by raz na zawsze przegonić strach ze swojego umysłu. Musi zapracować, by być godnym swego imienia. Jego obowiązkiem jest stać się sławnym. W natłoku nowych myśli zapomniał o wszelkich zmorach. Uspokoił się, ale wiedział, że już nie zaśnie. Dobrze, że niedługo zacznie świtać i zniknie wszystko, co przerażające.

Burza miała się ku końcowi. Za oknem dało się usłyszeć mrożące krew w żyłach pohukiwanie sowy.

 

Siedział na lekcji jak zwykle z głową w chmurach. Kompletnie nie interesował go język angielski, a przede wszystkim nie lubił nauczycielki tegoż właśnie przedmiotu. Była to wysoka i prawie tak samo szeroka kobieta o krótkich kręconych włosach koloru miedzi i o oczach czarnych jak nicość. Na każdej lekcji musiał jej czymś podpaść. A to zagapił się w ścianę, przez co kobieta już nawtykała mu, że kompletnie nie zwraca uwagi na to, co dzieje się w sali, a to innym razem rysował jakieś postacie na kartce, którą nauczycielka zabierała i za którą wypisywała uwagę do mamy chłopaka, by zwróciła uwagę na zachowanie syna. Uwaga musiała oczywiście na drugi dzień leżeć na biurku belferki podpisana przez mamę Staśka.

Chłopiec był dobrym uczniem, ale często zdarzało mu się uciekać gdzieś myślami, po prostu czuł się zamknięty w tej małej, dusznej sali, wśród tych okropnych dzieci. Wolałby biegać po lesie lub słuchać opowieści swojego dziadka Radosława. Niestety był zmuszany przez mamę do chodzenia do tej okropnej szkoły. Cały czas twierdziła, że ta wiedza może mu się kiedyś przydać… Ciekawe: do czego? Zabije jakiegoś stwora wzorem na pole kwadratu?

Był pośmiewiskiem w całej szkole przede wszystkim ze względu na swoje długie włosy. Jemu one jednak nie przeszkadzały i nie bardzo przejmował się docinkami dzieci. Z drugiej strony drwiono z niego, bo często mówił o istotach, o których fikcyjności powszechnie wiedziano. Według niego jednak, tak jak i według jego dziadka, istniały. Stanisław z kolei śmiał się ze swoich szkolnych znajomych mających problemy z czytaniem i z prostymi działaniami matematycznymi. Sam nie czuł specjalnego pociągu do szkoły, ale uważał, że warto znać pewne podstawy. A te dzieciaki uważał za niedouczonych wieśniaków. No, może nie wszystkie.

Miał kiedyś jednego kolegę – Janka – z którym potrafił spędzać całe dnie. Mieli różne zabawy, czasami szukali po polach i lasach magicznych stworzeń. Niekiedy wcielali się w pradawnych wikingów i podbijali coraz nowsze państwa. Janek był trochę potężniejszy od Stanisława, a przy większym koledze nikt ze szkoły nie odważył się śmiać ze Staśka. Po jakimś czasie przeniesiono Jana do innej szkoły, przede wszystkim dlatego, że jego rodzice nie chcieli, by syn zadawał się z chłopcem takim jak Stanisław.

A wyróżniał się on przede wszystkim długimi po pas blond włosami, zazwyczaj zaplecionymi w warkocz. Miał wielkie zielone oczy z brązowymi pierścieniami wokół źrenicy, wyglądające inaczej przy różnych rodzajach oświetlenia. Pod światło wydawały się wręcz żółte. Był średniego wzrostu i raczej szczupły, ponieważ przez treningi z dziadkiem spalał duże ilości kalorii, a miał trudności z nadrobieniem tego w domu. Jego ubiór był… no cóż, Basiorscy nie należeli do najbogatszych. Kiedy Bolesław, ojciec Stanisława, zginął w wypadku, sytuacja materialna rodziny się pogorszyła. Staś miał młodszą siostrę – trzyletnią Milenę – którą bardzo kochał i za której bezpieczeństwo czuł się odpowiedzialny. Wiedział, że jako jedyny mężczyzna w domu powinien przejąć wszystkie obowiązki niegdyś należące do jego ojca.

Mama wciąż twierdziła, że sobie poradzą i jakoś staną na nogi, mimo to po trzech latach od odejścia taty okazało się, jak trudno jej samej pogodzić opiekę nad dziećmi i zajmowanie się gospodarstwem z pracą w wiejskiej bibliotece. Chłopiec starał się pomagać, jak mógł najlepiej, przez co większość jego ubrań miała dziury bądź plamy, których nie dało się sprać. Może na jakości odzieży odbiła się nie tylko pomoc – na pewno swoje zrobiły też: bieganie po lesie, skakanie po płotach i treningi z dziadkiem – ale Staś wiedział, że jego rodzina nie może sobie pozwolić na częste kupowanie ubrań. A jemu to i tak nie przeszkadzało. Po skończonych lekcjach zawsze pierwszy wybiegał ze szkoły i pędził do dziadka – pod sam las, na drugą stronę wsi. Ponieważ miejscowość nie była duża, miał przynajmniej zapewnioną rozgrzewkę przed treningiem.

Radosław mieszkał w zapuszczonym domu. Kiedy zmarła jego żona a babcia Stasia, przestał zwracać uwagę na odpadające deski czy na stan ogródka, w którym trudno byłoby znaleźć coś innego niż chwasty. Dziadek opowiadał, że babcia kochała swój ogród, ponoć potrafiła w nim spędzać całe dnie. A miała tam chyba wszystkie rodzaje ziół, które zresztą uwielbiała. Dziadek skarżył się, że musiał pić ich co najmniej trzy rodzaje dziennie, a ponieważ były paskudne w smaku, nie wspominał tego z radością. Doceniał jednak działania żony – wiedział, że troszczyła się o niego.

Staś bardzo lubił spędzać czas u dziadka. Zawsze mógł liczyć na jakąś opowieść, a i często dowiadywał się czegoś, chodził z dziadkiem do lasu i oglądał drzewa czy kwiaty, przy czym uczył się o ich znaczeniu i przeznaczeniu. Radosław dużą część tej wiedzy posiadł właśnie od swojej żony. On, jak sam mówił, był prostym chłopem, który najlepiej odnajdywał się na roli, ale poradziłby sobie i na polu walki. Dlatego postanowił szkolić w tym kierunku wnuka, jak wcześniej swojego syna. Zazwyczaj walczyli z patykiem jako mieczem, ale także wręcz. Staszek to lubił, pozwalało mu odepchnąć wszystkie negatywne emocje i przede wszystkim się wyżyć.

Dziadek był specyficznym człowiekiem. Trzymał się dobrze, jak na swoje sześćdziesiąt dziewięć lat. Ruchy miał jak dwudziestolatek, oczy skrzyły się mu jak u młodzieńca i tylko długa do piersi broda zdradzała jego prawdziwy wiek. Oprócz poświęcania czasu wnukom zajmował się też stolarstwem, miał niesamowity talent do wyrobu mebli. Cała wieś miała zrobione przez niego krzesła. A to dlatego, że jego wyroby prócz dobrej jakości miały także niskie ceny. Radosławowi to jednak wystarczało do prowadzenia godnego życia.

Tego dnia staruszek siedział na ławce pod domem i głaskał za uchem swojego starego już, bo dziesięcioletniego, psa, któremu bliżej było do wilka niż pospolitego czworonoga. Budynek okalały resztki ogrodzenia, drzewa i krzewy, przez które pozostawał prawie niezauważalny z głównej ulicy, oddalonej o około kilometr. Chłopiec chciał zaskoczyć dziadka. Zaczął się skradać schowany za krzakami, jednak gdy miał wyskoczyć z ukrycia…

– Stanisławie, nawet nie próbuj.

Zdumiony chłopak prawie się przewrócił. Skąd dziadek o nim wiedział? Usłyszał go? W sumie czego się spodziewał? Dziadka nie da się zaskoczyć. Obruszony zapytał:

– Skąd wiedziałeś, że tu jestem?

Mężczyzna zaśmiał się i spojrzał łagodnie na wnuka.

– Nie ten poziom, młody. Musisz się jeszcze sporo nauczyć. Mniejsza z tym. Jak było w szkole?

Lekko urażony Staś wzruszył ramionami i uklęknął obok sędziwego wilczarza.

– Jak ty z nim wytrzymujesz, Gromie? – zapytał.

Pies polizał go po ręce i pomerdał ogonem. Zawsze wydawał się Stasiowi zbyt mądry na psa. Jego oczy były wręcz… ludzkie. Lubił tego psiaka. Pewnego wieczoru uratował Stasia przed grupką chłopaków, która aby wyleczyć swoje kompleksy, postanowiła dobrze się zabawić i pokazać mniejszemu od siebie, kto rządzi na tym terenie. Grom wyskoczył za istniejące jeszcze wtedy pełne ogrodzenie domu, zaczął szczekać i powarkiwać na chłopców, co odebrało im wszelką chęć do ich standardowych zabaw. Zostali zmuszeni do kapitulacji, ratując się przy tym prędkością, jakiej nie powstydziłby się najlepszy biegacz.

– W szkole jak zawsze, nic się nie zmieniło. Nuda, głupie nauczycielki i rozpieszczone bachory. Mam już tego serdecznie dość.

Dziadek zaśmiał się i znów zapatrzył się w las. Coś tam zwracało jego uwagę. Nie dawało mu spokoju. Czuł się obserwowany, co wzmagało jego niepokój.

Stanisław przestał zajmować się pupilem i spojrzał na dziadka. Powędrował za jego spojrzeniem.

– Idziemy dziś do lasu? – zapytał.

Radosław szybko wrócił wzrokiem do wnuka.

– Nie, dzisiaj zostaniemy w domu i pierw zjemy zupę, a potem chwilę poćwiczymy. Musisz dzisiaj wcześniej wrócić do domu.

Chłopiec się zdziwił.

– Ale jak to? Przecież dzisiaj piątek, jutro nie idę do szkoły.

Dziadek wstał z ławki i skierował się w stronę drzwi.

– Stanisławie, nie chce mi się z tobą dyskutować, mam plany na wieczór. Teraz chodź, zjesz zupę.

Chłopiec ruszył za nim.

– A jaką? Tylko nie mów, że szczawiową. – Była to jedna z niewielu zup, które potrafił przyrządzić Radosław, a jedyna, której chłopak po prostu nie znosił.

Wszedł za dziadkiem do domu i już na ganku poczuł woń szczawiowej. Westchnął i usiadł przy stole w kuchni, która pełniła też funkcję jadalni i salonu.

Dom dziadka miał tylko dwie izby. W drugim pomieszczeniu znajdowały się skromne łóżko i… książki leżące dosłownie wszędzie. Pomijając już cztery wielkie biblioteczki stojące przy ścianach. Dziadek nie miał telewizora ani komputera, nie uznawał takich sprzętów. Zawsze powtarzał, że nic tak nie zabija połączenia z naturą i nie usypia zmysłów, jak technologia.

Po obiedzie jak zwykle przyszedł czas na chwilę nauki. Radosław wziął sobie za punkt honoru przekazanie wnukowi pewnej wiedzy. Uczył go na temat ziół, drzew, pogody, ale też demonów. Demonów słowiańskich.

Kiedyś Stanisław zapytał dziadka, po co mu właściwie ta wiedza. Mężczyzna rozgniewał się wówczas srodze i powiedział:

– Chłopcze, każda, nawet najgłupsza wiadomość powiększa twój zasób wiedzy, nigdy nie wiesz, kiedy może ci się przydać. Więc ucz się i więcej nie zadawaj takich pytań.

Stasia to nie przekonało. Uczył się, ale zdawał sobie sprawę, że w szkole jest jedyną osobą posiadającą takie wiadomości. Podejrzewał, że nawet nauczyciele nie mają takiej wiedzy. Bo właściwie po co im ona? Przecież demony nie istniały.

Rozmawiał o tym ze swoją mamą. Poradziła synowi, żeby nie wierzył we wszystko, co usłyszy od dziadka. Stwierdziła, że to już stary człowiek i ma prawo mówić takie pokręcone rzeczy. Z drugiej strony Staś zdawał sobie sprawę, że dziadek i mama nie żyli w dobrych stosunkach, zwłaszcza od śmierci jego ojca. Był nawet kiedyś świadkiem ich kłótni, podczas której mama zarzucała dziadkowi mieszanie chłopca w „te” sprawy. Mówiła, że to zbyt niebezpieczne, a on jest zbyt młody. Oczywiście gdy Staś zapytał, o jakie sprawy chodzi, został zbyty, a po czasie przestał się tym interesować.

Jak zawsze po godzinie nauki przyszedł czas na trening. Radosław mimo swojego wieku był niezwykle krzepkim mężczyzną. Mógł bez zmęczenia przez parę godzin ćwiczyć ze swoim wnukiem. Trening zaczynali zazwyczaj od małej rozgrzewki w lesie. Tego dnia jednak dziadek postanowił, że zaczną od walki wręcz. Staś bez marudzenia przyjął pozycję, widział, że dziadek nie jest w humorze. Radosław cały czas spoglądał niepewnie w stronę lasu. Nie bardzo wiedział, na co powinien się przygotować.

– Dobra, zaczynamy, młody. Gotowy?

Stanisław uśmiechnął się w odpowiedzi i szybko odskoczył przed uderzeniem dziadka. Ten zaśmiał się głośno i pokiwał głową z uznaniem.

– Świetnie, widzę, że się uczysz, mój drogi. Będzie z ciebie dobry wojownik. Pamiętaj, żeby zawsze kierować się instynktem, on nigdy cię nie zawiedzie. Ale nie możesz zapomnieć o sercu, to ono wskaże ci właściwą drogę. Teraz skup się.

Złapał blisko leżący konar drzewa, zamachnął się i wymierzył w stronę chłopca. Ten w ostatniej chwili uniknął ciosu, jednak szybko przeszedł do ofensywy i trafił Radosława w goleń. Mężczyzna klęknął na jedno kolano, szybko wstał, odrzucił konar, ruszył w stronę wnuka i zaatakował go szybkimi ciosami w brzuch. Chłopiec wiedział, że następny dzień będzie dla niego trudny przede wszystkim przez ból żeber, które najbardziej obrywały.

– Kryj się, człowieku! Nie możesz odsłaniać tak ważnej części ciała. Bez problemu można byłoby pozbawić cię serca.

Dziadek zadawał coraz mocniejsze ciosy, jednak chłopiec zaczął je już blokować. Nagle z krzaków wyszło coś, co zauważył początkowo tylko Stanisław. Stanął sparaliżowany, dostał od mężczyzny pięścią w skroń i upadł na ziemię. Stracił przytomność.

Ocknął się po paru minutach. Podniósł się, a wtedy poczuł żółć w ustach i zakręciło mu się w głowie. Dziadek chyba trochę przesadził. Rozejrzał się, ale przez chwilę nie widział nic. Nie dość, że pociemniało mu przed oczami, to dzień miał się ku końcowi i zaczynało zmierzchać. Pierwsze, co zauważył, to postać na ziemi. Wstał chwiejnie i zbliżył się. Zdał sobie sprawę, że tą postacią jest jego dziadek. Leżał na wznak, z wielką dziurą w klatce piersiowej. W dłoni trzymał coś dziwnego. Był to pukiel czarnych włosów. W drugiej dzierżył sztylet. Staś znalazł przy nim coś, czego jeszcze w życiu nie widział – długi, ostro zakończony ząb. Nie potrafił dopasować go do żadnego ze znanych mu zwierząt.

3

Obudził się cały mokry i zdyszany. Poczuł, jak po policzkach ciekną mu gorące łzy. Otarł je szybko zły na siebie. Nie może pozwolić sobie na słabość, zwłaszcza na płacz.

Wstał z łóżka i rozejrzał się po pomieszczeniu. Musiało być jeszcze wcześnie, bo pokój tonął w ciemnościach. Włożył spodnie i koszulkę. Po takim śnie musiał wyrzucić z głowy złe myśli, postanowił więc pobiegać, w końcu i tak już nie zaśnie. Wyszedł na ganek i poczuł powiew letniego wiatru, który poprawił mu humor. Uwielbiał lato, był wtedy w pełni sił. Wraz z kwitnięciem roślin na wiosnę w nim także budziło się życie. Zima to nie był dobry czas dla Stanisława.

Stanął przed domem i rozciągnął jeszcze zastałe mięśnie. Spojrzał na ogródek za domem, przy granicy z lasem, i uśmiechnął się pod nosem. Babcia by się ucieszyła, uwielbiała swój ogródek, a dziadek niestety bardzo go zaniedbał. Po jego śmierci chłopak spędził mnóstwo czasu na sadzeniu, plewieniu i ratowaniu tego, co zostało po babci.

Po krótkiej rozgrzewce ruszył w stronę lasu i powoli zaczął nabierać prędkości. Miał bardzo dobrą kondycję, jego ciało to potwierdzało, nawet wiele godzin biegu nie było w stanie go zmęczyć. Miał dzisiaj masę spraw na głowie, musiał jak zwykle poświęcić co najmniej godzinę na zajęcie się ogródkiem, przede wszystkim na zerwanie ziół, a potem zrobienie z nich maści, które były mu stale potrzebne przy opatrywaniu ran. Potem obiecał odwiedzić matkę i pomóc jej trochę w gospodarstwie. Nie garnął się do tego, ale nie z powodu samej konieczności pracy. Martwił się, że znowu nasłucha się o tym, jak sobie życie marnuje, że przecież mógłby pójść na studia, a potem znaleźć jakąś pracę i przy okazji kobietę. Matka nie rozumiała, że to nie do tego stworzony jest chłopak. Stwierdził jednak, że nie warto jej tego tłumaczyć, i tak by nie uwierzyła, a poza tym nie chciał nikogo narażać. Wiedział, z czym wiąże się ta wiedza.

Po godzinie biegu poczuł, że jego głowa jest już wolna od koszmaru, myśli się oczyściły, więc zawrócił w stronę domu. Nagle kątem oka zauważył jakiś ruch. Miał tak wyostrzony instynkt, że nic nie było w stanie przed nim się schować. Zatrzymał się i wsłuchał w ciszę. Znajdował się przy jeziorze, na granicy lasu. Nie zauważył niczego prócz łabędzia pluskającego się przy brzegu. Słońce wzejdzie za godzinę i da to piękny widok. Kusiło go, by zostać dłużej, jednak wiedział, ile ma dziś do zrobienia. Stał tak przez parę minut, a potem ruszył, ponieważ nic już nie usłyszał ani nic nie zobaczył. Czuł jednak w głębi duszy, że ktoś poza nim tam był i go obserwował. Nie zwierzę ani człowiek. Mężczyzna nie przejął się tym, wiedział, że nie istnieje istota, której by nie dał rady.

Zanim wyruszył do domu matki, postanowił zadbać o ogródek, wyrwać chwasty, ale i zebrać już zioła. Gdy się z tym uporał, wrócił do chatki i położył zioła w kuchni. Ściągnął koszulkę i przyjrzał się dokładnie swojemu korpusowi. Żadnych nowych ran, nie potrzebuje dziś maści. Poszedł do łazienki i wziął zimną kąpiel. Nie miał prądu ani kanalizacji. Gdy potrzebował wody, wyciągał wiadro ze studni koło domu. Przyzwyczaił się już do tego, nie odczuwał zimna jak każdy człowiek. Dzięki codziennym kąpielom w zimnej osolonej wodzie jego skóra zrobiła się szorstka jak kora drzewa.

W zimie zdarzyło się mu nawet przysnąć pod domem, ale dostał nauczkę, bo następnego dnia wcześnie rano odwiedziła go matka, która na widok jego przemarzniętych, czerwonych policzków i nosa wpadła w histerię. Nie przestała płakać, póki nie obiecał jej, że będzie o siebie dbał i nie będzie sypiał na dworze w zimie. Na nic zdały się tłumaczenia, że po prostu mu się przysnęło. Gdyby dowiedziała się, co jej syn robi na co dzień, dostałaby załamania nerwowego i pewnie zamknęłaby go w swoim domu i już nigdy nie wypuściła. Dlatego zawsze, gdy wybierał się do niej, musiał cały wysmarować się maściami, żeby wyleczyć wszystkie poparzenia, rany i siniaki.

Chodzenie do zwykłego lekarza mijało się z celem. Po pierwsze nie zdołałby tego wyleczyć, leki nie działają na pewne obrażenia, które nosiło ciało Stanisława. Po drugie lekarzowi na pewno wydałoby się podejrzane, gdyby codziennie przyjmował pacjenta z inną raną, a Stanisław nie potrzebował zainteresowania postronnych osób. Poza tym miał zdolność szybszego regenerowania organizmu. Wiadomo, głębsze rany nie goiły się w parę minut, ale po przespanej nocy miał już zazwyczaj tylko strup. Całe jego ciało zdobiły blizny, najwięcej miał ich na torsie, zwłaszcza w okolicach serca, przez co niechętnie ściągał koszulkę. Na szczęście jedyną osobą, która zobaczyła szramy, była młodsza siostra Stanisława – Milena.

Chłopak często opiekował się nią, gdy była młodsza, głównie dlatego, że mama często musiała zostawać dłużej w pracy. Jemu to jednak nie przeszkadzało, uwielbiał swoją siostrzyczkę. W lecie najczęściej chodzili nad jezioro i kąpali się razem, śmiejąc się głośno. Tam też pokazał swoje blizny, ale Milena nawet nie zwróciła na nie uwagi. Mimo swojego młodego wieku – miała wówczas tylko dziesięć lat – czuła, że są rzeczy, o których się nie rozmawia. Według Stanisława była bardzo mądrą i miłą dziewczyną, miała po prostu serce na dłoni. Pomogłaby każdemu potrzebującemu napotkanemu na swojej drodze, nawet gdyby ten ktoś wcześniej wyrządził jej krzywdę. Tego chłopak już nie pochwalał, ale nie mógł nic poradzić na tak prawdziwe dobro dziewczynki.

Teraz miała już siedemnaście lat i sama sobie radziła, przejęła część zadań mamy i trochę odciążyła ją w codziennych obowiązkach. Uczyła się najlepiej w szkole ku wielkiej radości mamy, której bardzo zależało, by jej dzieci zdobyły najlepsze wykształcenie. Syn jednak nie dawał jej powodów do dumy – swoją edukację zakończył na liceum. Miał już dwadzieścia trzy lata i według matki nic nie robił ze swoim życiem. Stanisław niezbyt przejmował się tym gadaniem. Dobrze wiedział, że dba o bezpieczeństwo wszystkich i robi bardzo dużo, a właściwie poświęca własne życie, by inni mogli żyć bez trosk.

Ubrał się i jeszcze spojrzał na siebie w lustrze, by upewnić się, że strój ma czysty i bez dziur. Trudno było przy jego trybie życia nosić ubrania bez szwanku. Wiedział, co go czeka, gdy mama zauważy choćby najmniejsze przetarcie na tkaninie.

Przed wizytą postanowił odwiedzić swojego kumpla w pracy. Rysiek był jego jedynym znajomym, poznali się, gdy Staszek był w liceum. Jako jedyny akceptował dziwny sposób bycia Staśka. Często razem trenowali na siłowni, Rychu miał lekką nadwagę.

W drodze do baru spotkał grupkę dziewczyn i kobiet w podeszłym już wieku, skupioną na przystanku. Czekały na jedyny autobus, który jeździ do najbliższego miasta. Na jego widok młodsze zaczęły odruchowo poprawiać włosy i uśmiechać się promiennie. Przyzwyczaił się do takich reakcji, wiedział, jak działa na kobiety, i czasami to wykorzystywał. Niestety nie był w stanie poczuć niczego do tych niewiast, po prostu nie znaczyły dla niego zbyt wiele. Odwzajemnił uśmiech, ale zaraz mina mu zrzedła, bo dostrzegł oblicza starszych kobiet taksujących go surowym wzrokiem.

Nienawidziły go, ale nie ze względu na jego romanse z ich wnuczkami czy córkami. Uważały go za wstrętnego bezbożnika. Nie dość, że nie pojawiał się w kościele, to jeszcze kiedyś niepochlebnie wypowiedział się o wierze katolickiej, przez co stał się wrogiem numer jeden wszystkich tych kobiet. Zresztą tak samo jak jego dziadek, ale on chociaż robił coś pożytecznego – produkował meble, które zawsze były chętnie kupowane. Zdarzało się też, że kobiety wpadały i zamawiały maści bądź inne specyfiki, które tylko dziadek umiał wytwarzać. Gdy jego żona żyła, to właśnie tym zajmowała się na co dzień. Była szeptuchą. Pomagała ludziom, którzy przychodzili do niej z bólami głowy, ale także problemami sercowymi. Metody szeptuchy są dość kontrowersyjne, nie przypominają praktyk zwykłych lekarzy. Jednak skoro ludzie przychodzili, to oznacza, że działały. Stanisław zaczerpnął tę wiedzę nie tylko z nauk dziadka, ale też z księgi znalezionej w jego domu. Prawdopodobnie była to książka jego babci, bo znalazł tam parę dopisków na marginesach stron. Wiele przepisów zmieniła, wzbogaciła, ale też zaznaczyła, które działają, a które nic nie dają.

Chłopak nie dbał o opinie ludzi ze wsi. Nie czuł się związany z tym społeczeństwem, nie miał tu wielu znajomych. Gdyby nie jego rodzina, już dawno by się wyprowadził. I tak często wyjeżdżał, więc nieczęsto musiał oglądać te pełne nienawiści twarze.

Wszedł do baru i od razu ujrzał pulchnego cwaniaczka średniego wzrostu, z burzą rudych włosów, wykłócającego się właśnie z jakimś wielkim chłopem. Ten mniejszy, rudy to oczywiście Rysiek, zwany Rudym. Zawsze musiał pakować się w jakieś tarapaty. Swoim charakterem denerwował każdego, Staszek już był przyzwyczajony i ignorował jego zaczepki, ale rozumiał oburzenie innych osób. Podszedł bliżej, by podsłuchać, o co poszło.

– Ty mały gnoju! Jeszcze raz spojrzysz na moją panienkę, to przysięgam, że będziesz zbierał zęby – usłyszał.

Panienkę? Aaa, no tak. Wcześniej nie zauważył drobnej dziewczyny schowanej za plecami wielkoluda. Faktycznie, przyciągała wzrok, zwłaszcza piersiami, bardzo dobrze widocznymi przy tak dużym dekolcie. Twarz też miała niczego sobie. Jednak nazywanie Rudego gnojem to ostatecznie było przegięcie. Wielkolud przy barze miał najwyżej dwadzieścia pięć lat. Rudy przez niski wzrost może wyglądał młodo, ale był już bliski czterdziestki.

– Nie będziesz mi mówił, co mam robić, dryblasie – odezwał się Rysiek i gdyby nie dzielący ich bar, już dawno rzuciłby się przeciwnikowi do gardła.

Stanisław wiedział, że powinien zainterweniować, bo jego przyjaciel oberwie, ale tak bawiła go ta sytuacja, że nie chciał tego jeszcze psuć. Poczekał chwilę i miał jeszcze większy powód do śmiechu, gdy drągal rzucił się na ladę, ale ze względu na dużą masę ciała nie był w stanie pokonać przeszkody. Narobił przez to hałasu, bo wszystkie kufle spadły z baru na podłogę i się potłukły.

Stanisław złapał chłopa za ramię i ściągnął z lady, ale nagle dostał wielką łapą prosto w głowę. Aż się zatoczył i musiał oprzeć się o sąsiednią ścianę. Po paru sekundach, gdy przestało mu się kręcić w głowie, a krew zaczęła mu wrzeć, rzucił się na faceta i lał go, aż ten upadł. Gdyby ktoś nie odciągnął Staśka, prawdopodobnie zatłukłby osiłka.

Chwilę później Stanisław znalazł się w toalecie, do której, jak się okazało, zaciągnął go jego kumpel.

– Chłopie, co to miało, kurwa, być?! – wydarł się Rudy i wziął papier, by zmyć krew z twarzy Staszka.

– No jak: co? Uderzył mnie. Musiałem mu oddać. Poza tym sam wcześniej zgrywałeś pawiana, więc nie udawaj świętoszka.

– Dobra, ale jak policja tu wpadnie i narobi syfu, to ty będziesz odpowiadał.

Staszek prychnął i wyrwał Ryśkowi papier, by wytrzeć się dokładnie.

Gdy wyszli, okazało się, że wielkolud się zmył, pozostawiwszy po sobie tylko rozbite kufle. Rudy wziął się do sprzątania, a Stanisław zajął miejsce przy barze.

– Chłopie, miałem iść do matki, obiecuję jej to od paru dni, a tu co? Nie pójdę z rozwalonym nosem, bo mnie z domu nie wypuści.

Rysiek tylko zaśmiał się w odpowiedzi i gdy oczyścił miejsce bijatyki, wrócił na swoje stanowisko pracy.

– Napijesz się browara?

– No, chociaż to mi się należy. Uratowałem ci dupę.

– Taaa, już prawie go miałem, ale niech ci będzie – podał kumplowi piwo.

Stanisław pił, delektując się chwilową ciszą. W barze byli tylko oni. Wiedział, że za parę godzin zacznie zbierać się tu młodzież i starzy amatorzy napojów wszelakich wlewający w siebie wszystko, co ma jakiś procent, których Rudy przed zamknięciem będzie musiał wynosić z baru.

– Widziałeś dziewczynę tego typa?

– Kurwa, daj spokój! Ty tylko o jednym myślisz… Zajęta jest, nie widziałeś?

– Dobra, dobra. Jestem pewien, że za godzinkę, maksymalnie dwie tu przyjdzie, widziałem, jak się na mnie gapiła – uśmiechnął się sam do siebie. Nie zwracał uwagi na śmiech Ryśka.

– Aleś ty pewny siebie. Nie wydaje mi się, żebyś miał rację, ale zobaczymy.

Zajęli się rozmową i tak minęły im dwie godziny. Do lokalu zaczęło ściągać coraz więcej osób. Przyszły młode studentki, które z uśmiechami lustrowały Stanisława. Ten zdawał się ich nie zauważać. Wkrótce, tak jak przewidział Stach, zjawiła się także dziewczyna wielkoluda i nieśmiało zbliżyła się do baru, zerkając w stronę chłopaka. Ten ją zauważył i przywołał ręką. Rudy obserwował wszystko z szeroko otwartymi ustami, dopiero po chwili się ogarnął.

– Cześć. Przyszłam, bo chciałam przeprosić za mojego chłopaka, to on zaczął.

– Nie masz czym się przejmować, jak widać, nic mi nie jest – uśmiechnął się delikatnie i nieznacznie wypiął klatkę piersiową. – Może czegoś się napijesz? Piwo? – zapytał, widząc, że dziewczyna czuje się nieswojo.

Pokiwała głową i wkrótce dostała trunek od Rudego, teraz podejrzliwie obserwującego Stanisława i jego towarzyszkę, która dosyć łapczywie rzuciła się na alkohol. Stanisław poczuł na sobie spojrzenia innych dziewczyn i trochę się speszył. Porozmawiali o pogodzie i innych mało znaczących sprawach. Musiał przyznać, że dziewczyna miała w sobie coś, co sprawiało, że czuł się przy niej dobrze.

Siedzieli tak, mało mówiąc i leniwie popijając piwo, aż do północy. Dziewczyna zaczęła się zbierać.

– Muszę już iść. Dzięki za superwieczór, odprężyłam się.

– Czekaj, odprowadzę cię.

Wstał i włożył bluzę. Dziewczyna nie zaprotestowała. Stach zdał sobie sprawę, że nie zna jej imienia. Nie zadawał sobie trudu i już nie dopytywał.

Pożegnała się z Rudym i wyszli z baru. Chłodne powietrze orzeźwiło chłopaka. Szedł za nią i właściwie za dużo nie rozmawiali. Czuł, że zaczyna pragnąć tej dziewczyny, początkowo wydawała mu się atrakcyjna, ale teraz jej urok stał się jeszcze mocniejszy, może dlatego, że zostali sami.

– Mieszkasz za lasem? – zapytał, widząc, że kierują się w stronę puszczy, za którą znajduje się sąsiednia wioska, skąd młodzież często wędruje do baru Rudego. Taki rarytas na wsi.

Dziewczyna tylko delikatnie pokiwała głową i chwyciła Stacha za rękę. Oho, rozkręca się. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Zeszli z głównej ścieżki w las, odpowiadało mu to. Na trakcie mogliby natknąć się na jakichś ludzi.

Dziewczyna stanęła i odwróciła się do Stanisława. Patrzyła mu w oczy, a w końcu go pocałowała. Pocałunek był szybki, ale intensywny. Ugryzła przy tym Stanisława w wargę, jednak nie przeszkadzało mu to. Wręcz bardziej podnieciło. Odsunęła się od niego i ściągnęła bluzkę, ukazując małe, ale bardzo kształtne, piersi. Stanisław poczuł, jak twardnieje mu męskość. Wyciągnął rękę, by przyciągnąć do siebie dziewczę, a gdy dotknął jej skóry, okazała się w dotyku śliska, jakby oblana śluzem.

– Co jest? – zbliżył dłoń do nosa i poczuł okropny smród. Gdy ponownie spojrzał na dziewczynę, prawie ugięły się pod nim kolana. – Co jest, kurwa?!

Stała przed nim baba wodna w całej okazałości. Dał się nabrać na jakiś czar, jak to możliwe?! Nigdy nie pozwolił się omamić żadnemu stworowi, a teraz taka paskuda. Śmiała się odrzucająco, jakby była ropuchą. Jej piersi teraz sięgały kolan, całe ciało miała pokryte parchami.

– Ktoś ci musiał pomóc. Gadaj, kto to był!

– Kochaniutki, coś za coś. Chodź no do mnie.

– No chyba sobie żartujesz.

Stanisława brało już na wymioty. Smród ciągnący się od baby był nie do wytrzymania, a widok jej ciała sprawiał, że chłopak zastanawiał się nad tym, jak wielki kac moralny będzie go jutro prześladował. Wiedział, że baba nie zdradzi, kto ją nasłał. Sama byłaby zbyt głupia, by wynaleźć zaklęcie lub napar na zmianę ciała. Nie zastanawiając się dłużej, wyciągnął sztylet, który zawsze nosił przywiązany za pasem, i szybko wycelował w serce baby. Rozpłynęła się w powietrzu. Wiedział, że to małe ostrze nie mogło jej unicestwić. Była to zwykła stal jedynie maczana w wielu naparach pomocnych w walce z demonami.

Puścił się kłusem do domu. Czuł, że baba zaraz pojawi się ponownie i zaatakuje. Po paru minutach biegu wpadł do domu, który zastał w koszmarnym stanie. Ktoś tu był pod jego nieobecność. Wszędzie leżały porozwalane książki, talerze i wszelkiego rodzaju bibeloty. Tylko złapał za swój rodowy sztylet i wybiegł. Daleko nie musiał jej szukać. Chowała się w chaszczach obok jeziora.

– Chodź tu, stara ruro – zadrwił.

Długo nie musiał czekać na reakcję. Rzuciła się na niego jak oszalała. Zamachnął się sztyletem i odciął jej jedną rękę. Pociekła zielona maź. Bał się, że się ubrudzi, więc postanowił zakończyć to szybko. W sekundę odciął też jedną nogę baby. Ta upadła, ale cały czas się śmiała. Nigdy nie wdawał się w rozmowy ze stworami, chociaż teraz był tym nieco bardziej zainteresowany.

– Co cię tak cieszy? Że w końcu zdechniesz?

– Nie, kochaniutki. To, że niedługo ty zdechniesz. – Tylko tyle powiedziała, bo Stanisław odciął jej głowę jednym szybkim ruchem. Jej ciało znikło razem z duszą.

– No fajnie… – powiedział pod nosem i zdał sobie sprawę, że baba ubrudziła mu koszulę. – Ale przynajmniej jednego stwora mniej.

Udał się do domu. Sprawdził, czy coś zginęło. Wszystko było na miejscu, wiedział już, gdzie szukać winnego.

– Dydek! Chodź, wiem, że tu jesteś! – zawołał i usiadł na krześle, spokojnie obserwując sytuację za oknem.

Zza szafy wyszedł dziwaczny stwór. Przypominał trochę skrzata, ale był owłosiony i miał rogi na głowie. Zbliżył się do chłopaka.

– Czego to zrobiłeś? Chcesz stracić dom?

Buc nie odezwał się ani słowem, tylko prychnął.

– No tak, z kim ja chcę rozmawiać! Dobra, mniejsza z tym, ale żeby mi to był ostatni raz, rozumiesz? – Pokiwał mu palcem przed ryjem, na co stwór zmarszczył nos. – Uciekaj!

Dydek zniknął. Ogółem Stanisław nienawidził tych istot, ale niektóre był w stanie zaakceptować, a nawet polubić. Często miał z nich korzyść. Buc tylko dawał mu towarzystwo i robił bałagan, ale czasami dobrze było do kogoś pogadać. Bywały dni, kiedy Stanisław czuł się przytłoczony i samotny, potrzebował wtedy się wygadać. Tak często ryzykował życie, że już nie był w stanie go docenić i zamykał się na całe dni w domu. Wtedy trenował ciało albo umysł. Na dziś miał już dość wrażeń. Rozebrał się i położył do łóżka. Jutro pójdzie do matki, już nie będzie zbaczał z drogi, uda się prosto do niej. Z taką myślą zasnął.

Wstał wyjątkowo wyspany. Było już dosyć późno – koło ósmej. Dziś nie nękał go żaden koszmar, dlatego spał tak długo. Rzadko mu się to zdarza, więc bardzo mu to poprawiło humor.

Ubrał się i wyszedł z domu. Zamierzał pobiec do mamy, trochę się rozrusza.

Gdy dotruchtał już pod dom matki, oddalony od swojej chatki o parę kilometrów, wiedział, co go czeka. Na podwórku stała kosiarka. Zastanowił się, czy warto było wybierać tak dobre ubrania. Zapukał do drzwi i wszedł do środka.

– Halo, mamo. To ja, Stanisław! – krzyknął w stronę kuchni, bo podejrzewał, że właśnie tam może być jego rodzicielka.

Usłyszał brzdęk garnków i zbliżające się kroki. W futrynie pojawiła się Alina, mama Stanisława. Wyglądała młodo, jak na swój wiek, miała już blisko pięćdziesiąt lat, jednak można by jej dać trzydzieści. Miała blond włosy jak zwykle związane w kok, jej niebieskie oczy świeciły, a usta się uśmiechały. Objęła syna, a on odwzajemnił uścisk i pocałował matkę w czubek głowy. Alina nie dość, że była chudziutką kobietą, to jeszcze sięgała synowi do ramion.

– Cieszę się, że jesteś, synku. Pewnie jesteś głodny. Chodź, zaraz coś ci przygotuję.

Już miał zaprotestować, jednak naprawdę poczuł głód. No tak, nie jadł nic od rana. Właściwie ostatni posiłek spożył zeszłego dnia wczesnym popołudniem.

– Co tam u ciebie słychać, synku? Jak sobie radzisz? – dopytywała Alina, przy okazji robiąc synowi kanapki. – Milenka zaraz wróci ze sklepu, to bardzo się ucieszy, żeś przyszedł.

– Mamo, wszystko w porządku, radzę sobie. A zresztą jestem tutaj prawie codziennie, nie musisz się tak martwić – odpowiedział, siadając przy stole.

– Tak, ale bardzo martwi mnie ta twoja praca. Naprawdę musisz tak wyjeżdżać do niej? Nie ma żadnej u nas? Albo chociaż w okolicy… Proszę – powiedziała, stawiając na stole talerz ze stosem kanapek, i od razu zabrała się do parzenia herbaty.

– Dzięki, mamuś – powiedział, wpychając sobie od razu kanapkę do ust. – Dobrze wiesz, że nie ma tu pracy, a muszę coś jeść… – wybełkotał z ustami pełnymi jedzenia.

Alina skarciła go wzrokiem. Nie lubiła, gdy ktoś mówił z pełną buzią.

– Synu, dobrze wiesz, że możesz zostać z nami. Jak możesz mieszkać w tej chatce bez bieżącej wody i prądu? Zimno tam, poza tym na pewno nie jest ci przyjemnie samemu. Może nie mamy jakichś luksusów, ale żyłbyś jak cywilizowany człowiek.

Stanisław aż zakrztusił się kanapką.

– Dobrze wiesz, że wyprowadziłem się, bo chcę zacząć moje dorosłe życie. Nie mogę cały czas żyć na twojej łasce, za twoje pieniądze, a poza tym jest mi tam bardzo dobrze. I proszę… nie wracajmy już do tego, tyle razy o tym rozmawialiśmy. – Dokończył kanapkę i napił się herbaty, którą przed chwilą postawiła przed nim Alina.

– Dobrze, synku, dobrze.

Wzięła się do sprzątania kuchni, jak zwykle, gdy coś zaprzątało jej myśli i wytrącało ją z równowagi.

Gdy Stanisław skończył jeść, do kuchni akurat weszła jego siostra. Gdy go zauważyła, od razu się uśmiechnęła i podbiegła, by pocałować brata w policzek.

– Cześć, Stasiu. Super, że jesteś. Chciałabym pogadać, ale to później – powiedziała i spojrzała ukradkiem na mamę, która akurat wycierała szklanki odwrócona tyłem. Chłopak szybko zorientował się, o co chodzi, i wstał od stołu, by pomóc siostrze rozpakować zakupy.

– Dobra, zostaw to, ja skończę, a ty idź się przygotuj, to pójdziemy na spacer.

Dziewczyna przytaknęła i wybiegła z kuchni.

– Milenka chce ci chyba powiedzieć o pewnej osobie, która pojawiła się w jej życiu – odezwała się Alina cicho, nadal odwrócona tyłem.

Stanisław zmarszczył czoło. O jaką osobę chodzi? Po chwili namysłu ciśnienie mu podskoczyło.

– Co? Chłopak?! Milena ma chłopaka?!

Matka odwróciła się do niego z lekkim uśmiechem na ustach. Była może trochę nadopiekuńcza, ale za to serdeczna, a gdy się uśmiechała, osoby w jej otoczeniu od razu czuły się lepiej. Tak było i tym razem. Nerwy, które zaczęły gromadzić się u chłopaka, zniknęły jak ręką odjął.

– Niby to tylko przyjaciel, ale nie uważam, żeby teraz ktoś taki był potrzebny naszej dziewczynce. Za rok kończy liceum, musi skupić się na nauce, żeby dostać się na dobre studia. Jednak nie możemy jej niczego zabronić, pamiętaj.

Chłopak mruknął coś pod nosem. On po prostu uważał, że dziewczyna jest zbyt młoda na znajomości z chłopakami, którzy mogą ją skrzywdzić. Obiecał sobie, że nie będzie zabijał ludzi, ale kto wie, czy nie zostanie zmuszony. Nie zdążył nic powiedzieć, bo siostra przybiegła już do kuchni ubrana w kwiecistą sukienkę do kolan, ze słomianym kapeluszem na głowie.

– Idziemy? – zapytała z uśmiechem na ustach.

– Tak, chodźmy – odpowiedział i skierował się ku wyjściu.

– Uważajcie na siebie, dzieci, i wróćcie na kolację! – zawołała mama z kuchni.

Pokonali już spory kawałek, nie odzywając się do siebie ani słowem. Przeszli całą wioskę i wkroczyli na pola. Kierowali się w stronę wielkiego jeziora, które o tej porze świeciło pustkami.

– Stasiu, chodzi o to, że poznałam kogoś… Pewnie mama ci już powiedziała, ale…

– Milena, to nie jest odpowiedni czas na miłości – przerwał chłopak i nerwowo przeczesał włosy.

– Czy możesz mnie po prostu posłuchać? – uniosła się. – Chociaż ty to zrób. Na mamę nie mam co liczyć.

Stanisław westchnął. Wpatrzył się w niebo, ale powoli kiwnął głową na znak, by zaczęła.

– Poznałam kogoś… Nazywa się Grzesiek. Jest starszy ode mnie, ma dwadzieścia trzy lata, ale świetnie się rozumiemy, naprawdę. Jest opiekuńczy, wrażliwy… – wymieniała szybko, bo widziała, że cierpliwość Stanisława się kończy. – Właściwie to jest tu, chciałam, żebyś go poznał… Stoi tam, pod drzewem.

Chłopaka zamurowało. Co ta dziewczyna sobie wyobraża? Rozejrzał się i zauważył opierającego się o najbliższe drzewo faceta z kpiącym uśmiechem. Nie był to jednak byle jaki facet, właściwie to nawet facetem nie był. Stanisław czuł, że zaraz wybuchnie. Wiedział, że nie może okazać tego siostrze, ale oliwy do ognia dolał Grzesiek, który się odezwał:

– Cześć, Stasiek. Coś mi się wydaje, że cię skądś znam. – Nadal stał z założonym rękami przy drzewie.

Chłopak nie mógł uwierzyć, że jego własna siostra spotyka się z tym czymś, z tym stworem. Stanisław był znany w jego kręgach, wiedział o tym, ale najbardziej poruszyły go bezczelność i pewność siebie Grześka. Pieprzony płanetnik. Nie mógł się powstrzymać.