Amour Fou - Wojciech Czernek - ebook + audiobook + książka

Amour Fou ebook i audiobook

Wojciech Czernek

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Można by powiedzieć, że Czarek to zwykły nastolatek. Chodzi do szkoły, spotyka się z kumplami, gra w piłkę nożną. Ma jednak swój sekret, a jest nim gorące uczucie, którym darzy Asię, siostrę jednego ze swoich przyjaciół. Gdy po długim czasie dziewczyna dojrzewa do tej miłości, dochodzi do tragedii, która wstrząsa okolicą.

Jej zapach pojawił się, gdy tylko otworzyła drzwi, a ja tonąłem w tych brązowych oczach, które jeszcze nigdy nie poświęciły mi tyle zainteresowania co dziś – chociaż nie mogłem rozszyfrować, co one mówią, to jednak stałem w centrum uwagi, na czym bardzo mi zależało. Cała reszta? Nie wiem. Serce waliło jak oszalałe, ręce drżały, miałem dziwny posmak w ustach i ciężko było mi przełknąć ślinę. Chciałem jednocześnie ją przytulić oraz chronić przed całym złem tego świata. Zdawało mi się, że wariuję. Ona miała dwanaście, a ja piętnaście lat! Teraz wiem, że w życiu nie może nas spotkać nic piękniejszego od młodzieńczej miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 477

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 20 min

Lektor: Jakub Kamieński

Oceny
3,7 (6 ocen)
2
0
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:



PROLOG

Zgromadzeni zajmowali krzesła ustawione w pomieszczeniu, ale i tak sporo przybyłych osób musiało odmawiać modlitwę na stojąco, jednak nie miało to dla nich większego znaczenia.

Trumna znajdowała się na środku salonu, a za podwyższenie bądź stojaki robiły trzy drewniane krzesła. To właśnie ten element uniemożliwił ustawienie większej liczby miejsc siedzących, ale z drugiej strony gdyby nie trumna, a dokładniej znajdujące się w niej zwłoki, nie przyszedłby nikt.

Mój dziadek zmarł, gdy miałem siedem lat, a wspomnienie tamtych dni nadal powoduje falę beznadziejnego żalu. Dziadek ze strony taty był człowiekiem poczciwym – a przynajmniej takiego określenia używały osoby, które znały go całe życie. Jego oczkiem w głowie były wnuczęta, którymi obdarzyli go moi rodzice. Dziadek miał tylko jednego syna.

Uwielbiałem seniora naszego rodu, gdyż dzięki niemu zyskałem poczucie własnej wartości, czego nie potrafili zapewnić mi rodzice. Był sprawiedliwy, przez co nigdy nie dawał mi odczuć, że jestem gorszy od mojej starszej siostry – chybabym nie skłamał, mówiąc, że był mi najbliższy spośród członków rodziny.

Babcia zmarła dawno temu. Nawet jej nie pamiętałem, ale dziadek z pewnością rozpaczał za nią do swoich ostatnich dni, gdy w progu jego domu stanął nieprzyjemny facet o ksywie „Atak serca”. Staruszek nie miał szans się przed nim obronić, pozostawiając mnie samego i nieprzygotowanego do stawienia czoła ludziom, którzy w przyszłości będą chcieli mnie zniszczyć.

Wszyscy zbierali się, aby ostatni raz czuwać przy zwłokach zmarłego i odmówić różaniec, którego moc miała pomóc dziadkowi w tej ostatniej podróży.

Pamiętam, że schodzili się sąsiedzi dziadka, dalsza rodzina i oczywiście my – ja, moja siostra, mama i syn zmarłego – a mój ojciec. Dzieciaków było kilka, a ja wiekowo wśród nich byłem pośrodku.

Widok nieżywego człowieka może przerażać nawet najbardziej doświadczonych ludzi, ale wtedy byłem jedynym dzieckiem, które postawiło swoje stopy przy trumnie. Cała reszta siedziała w innym pokoju, bojąc się nawet wychylić, aby podejrzeć to, co się działo przy zmarłym.

Pamiętam, gdy stanąłem na moment jak wryty, patrząc na kamienną twarz dziadka. Był nienaturalnie blady, ale poza tym wyglądał, jakby spał. Oczywiście świadomość nie dopuszczała tej informacji do siebie i wiedziałem, że ciało dziadka zostanie zakopane w ziemi.

Mimo to nie płakałem.

Nie płakałem również, gdy jeden ze znajomych dziadka, który wyglądał jak weteran jakiejś wojny i przeszedł ze zmarłym wiele w swoim długim życiu, wrzeszczał na cały dom w rozpaczy, prosząc, aby Tadeusz – mój dziadek – nie odchodził jeszcze. To był czas, kiedy po raz pierwszy ujrzałem prawdziwą przyjaźń, ale również nie potrafiłem tego zrozumieć ani docenić. Byłem jeszcze dzieckiem. Nie popłynęła wtedy po mojej twarzy ani jedna łza, ale poczułem nieprzyjemne ciarki, przechodzące wzdłuż kręgosłupa.

Dopiero gdy szok po zobaczeniu trupa minął, w dodatku tak bliskiej osoby, zacząłem dostrzegać, co dzieje się wokół mnie.

Mama patrzyła na swoje dłonie, w których trzymała różaniec, i przesuwała powoli paciorki, modląc się z pozostałymi o spokój duszy nieboszczyka. Tata natomiast siedział wpatrzony gdzieś ponad trumnę, gdzie stał stolik, na którym ludzie kładli kwiaty. Twarz ojca była podobna do twarzy dziadka, ale nie ze względu na podobieństwo ojca i syna, tylko bladość i brak jakichkolwiek reakcji. Zrozumiałem, że ta śmierć bardzo go zabolała i wywołała wstrząs. Tata był osobą stanowczą i władczą, a przy trumnie wyglądał, jakby skurczył się o jakieś dwadzieścia centymetrów i postarzał o tyle samo lat.

Wtedy też doszło do moich nozdrzy to, co zatrzęsło moim poglądem na zjawiska paranormalne. W ciepłym pokoju, wśród cichych głosów osób modlących się, wyczułem dziwny zapach. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś podobnym, dlatego ciężko określić, co wyczuwałem.

Zacząłem się nerwowo rozglądać po twarzach innych, ale wydawało się, że nikt nie zareagował podobnie jak ja. W kącie pokoju siedziała moja ciocia – kuzynka taty, z którą miałem znakomity kontakt, a raczej ona uwielbiała takiego dzieciaka jak ja – podszedłem do niej i zapytałem wprost, bez ogłady, jak to na młodego chłopca przystało.

– Ciociu, to trup tak śmierdzi?

Ciocia spojrzała na mnie przerażona, a potem rozejrzała się po pokoju, by sprawdzić, czy aby ktoś nie usłyszał mojego źle brzmiącego pytania.

– Jak śmierdzi? – zapytała.

– Nie czujesz? – Zmarszczyłem nos, żeby widziała, jak nieprzyjemny zapach do mnie trafił.

– Nie, nie czuję – odparła, a ja wierzę do teraz, że wtedy nie kłamała. – Idź do innych dzieci.

– Dlaczego?

– Bo wszystkie dzieci tam są. Twoja siostra też i moje chłopaki. Idź się pobaw z nimi, bo w nocy się będziesz bał, jak będą ci się śniły głupoty.

Nie odpowiedziałem nic, ale posłusznie wyszedłem, odwracając się ostatni raz, żeby spojrzeć na ciało dziadka. Zapach utrzymywał się w powietrzu, dopóki nie znalazłem się wśród innych dzieciaków.

To, co się wydarzyło, zostało ukryte w ciemnym kąciku mojej pamięci, przysłonięte różnymi młodzieńczymi przygodami, a przypomniało mi się kilka lat później, nie bez powodu.

Zapach-mieszanka – słodki do mdłości, jednocześnie gorzkawy. Odrobina wysuszonych orzechów i zepsutej śmietany. Woń bardzo nieprzyjemna w tamtym czasie i złowroga, gdy stałem się nastolatkiem, a później młodym mężczyzną. Coś, co zdarzało mi się nazywać zapachem śmierci.

CZĘŚĆPIERWSZA

 

Za wilczym śladem podążę w zamieć

I twoje serce wytropię uparte,

Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamień,

Rozpalę usta smagane wiatrem.

 

Pieśń Priscilli, Wiedźmin III: Dziki Gon

 

 

 

 

1

Mam na imię Czarek i wierzę w duchy. Zawsze wierzyłem, ale przez ostatnie piętnaście lat dojrzałem w tym przekonaniu.

Niedawno stuknęła mi trzydziestka i nazywają mnie starym kawalerem, chociaż ja nigdy nie widziałem potrzeby pośpiechu w zakładaniu rodziny. Znam wiele osób, które z wielkim przytupem wchodziły w nowy rozdział swojego życia. Rozumiecie? Wystawne wesele, drogie stroje, limuzyny, mnóstwo kosztownego szampana. A co później? Ano później płacz i zgrzytanie zębów.

– Czarek, nie żeń się! – Mówił kiedyś jeden, który był księciem na swoim balu weselnym. – Jakie to są problemy później, to nie uwierzysz. Rachunki, żarcie, pożyczki! Jakie to wszystko jest drogie.

Co ja na to? No nic. Przytakiwałem i zastanawiałem się, czy gdyby nie brał ślubu, to nie płaciłby rachunków, nie kupowałby jedzenia i tak dalej, i tak dalej. Wystarczyło trochę zdrowego rozsądku.

Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że mówią o tym zazwyczaj ci od luksusowego wesela. Jakie to było proste, gdy miało się trochę ponad dwadzieścia lat, tysiąc złotych odłożone na koncie i rodzice zrobili wielką imprezę dla Państwa Młodych. Cud, miód i orzeszki.

Te same osoby nazywały mnie starym kawalerem. Chyba szczególnie zależało im, abym wpadł w te same sidła co oni i bez grosza przy duszy zaczynał nowe życie. To chyba taki sposób na dowartościowanie się i tłumaczenie swoich błędów.

Ja jednak mam na to czas. Wolę być w pełni gotów, niż później na każdej rodzinnej imprezie dołączać do chóru narzekaczy, którzy nie mogą zrozumieć, jak życie mogło ich tak oszukać. Straszne, prawda?

Poza tym dlaczego miałbym się żenić z powodu wieku? Gdzie uczucie? Gdzie zrozumienie? Sądziłem, że to są fundamenty, na których zaczyna się budować rodzinę. I przez tę ślepą wiarę w miłość prawdopodobnie nigdy nie będę miał żony.

Wracając do duchów.

Zostałem wychowany w katolickiej rodzinie, a moje dzieciństwo polegało między innymi na podglądaniu filmów, które późnymi wieczorami oglądał mój ojciec – i to wcale nie było porno, ale horrory. Pobudzały moją wyobraźnię, a jednocześnie pozwalały łatwiej wierzyć w życie po śmierci.

Kiedyś dopuszczałem do siebie myśli, że czajnik elektryczny sam się nie włącza i wyłącza w nocy, a przynajmniej pstryka tym swoim włącznikiem. Że jakaś mlecznobiała ręka naciska go tak często, aż zwrócę uwagę na ten tajemniczy dźwięk. Gdy ktoś zostawiał zapalone światło w kuchni czy w łazience, ja wmawiałem sobie, że to siły wyższe chcą nam coś przekazać, albo jakiś członek rodziny, który odszedł z tego świata, spaceruje po domu, bo raźniej mu wśród swoich. Być może dziadek Tadek.

Takie właśnie miałem doświadczenia z duchami do piętnastego roku życia. Później wszystko się zmieniło. Pisząc wszystko, mam na myśli moje życie. Były to zmiany, które również w pewien sposób wpłynęły na mój stan cywilny. Zresztą nie tylko cywilny, bo najbardziej ucierpiała na tym moja głowa i zdolność rozsądnego myślenia. Chciałbym, aby to pstrykanie czajnika było najgorszym doświadczeniem, jakie mnie spotkało, lecz to niemożliwe.

Ale po kolei.

Na początek proszę o wybaczenie, ale muszę zanudzić moim wątkiem miłosnym. To jest niezbędne, aby zrozumieć późniejsze wydarzenia, które są już mniej romantyczne, a wręcz przerażające. Chciałbym, aby wszystko było wypełnione młodzieńczą miłością i szczęściem, jak początek mojej historii, ale to nie bajka Disneya. Nie było zakochanego kundla, tylko szczeniak. Daleko do historii z Pięknej i Bestii, chociaż ta druga pojawiła się kilka lat później.

Tak więc wszystko zaczęło się dawno temu. Jako początek mogę wskazać siódmy rok mojego życia, ale prawdziwego rozpędu wydarzenia nabrały, gdy miałem lat piętnaście. Mieszkałem z rodzicami i starszą siostrą. Nasza „cudowna” rodzinka nosiła jeszcze „cudowniejsze” nazwisko Polarek. Na moje szczęście koledzy nie wykorzystywali go, aby nadać mi pseudonim, tak jak to się robi zawsze w młodości. Użyli po prostu mojego imienia i tak przyjęło się wszędzie, że byłem Cyzio. Coś jak siostrzeniec Kaczora Donalda, z tą różnicą, że nie miałem dwóch braci, a jedynie siostrę Ulkę.

Urszula – nienawidziła tej wersji imienia – jest starsza o dwa lata i można chyba śmiało stwierdzić, że akceptowała mnie podobnie, jak wcześniej wspomnianą odmianę swojego imienia – a więc wcale. Uwielbiała wykorzystywać moją naiwność i dobre serce. Gdy była w potrzebie, to wciskała mi kit i przedstawiała obraz wspaniałej siostry, który ja niestety kupowałem. Oddałem jej niezliczoną ilość oszczędności, a gdy ona miała już swoją kasę, wtedy rozsmarowywała moje uczucia po posadzce w toalecie. Była surowym nauczycielem dla ogłupionego gówniarza.

Najgorsze było, gdy spotykałem ją w towarzystwie jej kumpli. Szli za jej przykładem i wyzywali mnie od małych kutasów, śmierdzieli i duporyjnych. Wyjaśnię, że moim zdaniem mój kutas jak na tamten wiek wcale nie był mały, myłem się codziennie, używałem podróbek perfum i nosiłem czyste ubranie, a więc raczej nie śmierdziałem. Co do duporyjnego – nie wiem, czy byłem ładny, czy brzydki, ale zarówno kiedyś, jak i dziś, gdy spojrzę w lustro, moja twarz ani trochę nie przypomina dupy – chociaż mrużę oczy, przekrzywiam głowę, marszczę nos, za cholerę nie mogę znaleźć powiązania z tyłkiem.

Chodziło najwyraźniej o to, aby dowalić mi obelgami. Nie one były jednak najgorsze. Z czasem wyznawcy kultu Ulki zaczynali mnie popychać, pięściami nabijali tak zwane mięśniaki, co cholernie bolało i tworzyło na rękach paskudne fioletowo-bordowe pamiątki. Uwielbiali się nade mną znęcać, niby to podając rękę, aby się przywitać, a następnie zaciskali swoje wielkie łapska na moich chudych palcach – dziwne, że nigdy nie miałem nic złamane. Dopiero z czasem nauczyłem się trzymać z dala od nich.

Co na to Ulka? Śmiała się, a ja wtedy właśnie siostrze życzyłem morderczych tortur. W moich myślach była szmatą, dziwką i potworem. Nie, nie było między nami rodzinnej więzi. Ula była pieprzoną materialistką i egoistką. Sądziła, że świat kręci się wokół jej osoby, a każdy inny człowiek – poza kumplami i przyjaciółkami – jest jakieś dwa stopnie pod nimi w hierarchii, którą sami ustanowili – nawet rodzina. Z kolei kumple Urszuli sądzili, że świat się kręci wokół jej tyłka, ale odkryłem to dosyć późno.

Część nastolatków w takich okolicznościach poszłaby do rodziców i powiedziała, na czym polega problem. U Polarków to nie przechodziło.

Mama nadawała się na typową kurę domową. Zmywała, robiła codzienne zakupy, wycierała podłogi i kurze, myła okna, gotowała obiad. Jeśli wybrałem zły moment na powrót do domu i zjawiałem się w nim, gdy właśnie odkładała mopa do podłóg, dostawałem tak zwaną „zjebkę”.

– Ty, do kurwy nędzy, szlajasz się gdzieś, a ja cały dzień sprzątam, sprzątam i sprzątam – krzyczała. – I nie szanujesz tego, bo łazisz po mokrej posadzce, a ja muszę wszystko od nowa! Tylko sprzątać, sprzątać i sprzątać!

Sprzątać – słowo klucz. Bo cokolwiek zrobiłem, naruszałem tym sposobem porządek w domu. Nieistotne, że zmywała podłogi w samo południe zamiast wieczorem lub rano. Ważne było to, że wracając do domu, natrafiałem na świeżo umytą posadzkę. Zanim doświadczyłem koszmaru z życiem pozagrobowym, sądziłem, że wolałbym stanąć twarzą w twarz z diabłem, niż wrócić do domu, gdy podłogi w nim lśniły czystością.

Natomiast mój ojciec był stworzony do czarnej roboty. Miał firmę budowlaną, zajmującą się wykończeniami wnętrz i ociepleniami budynków. Nie wnikałem w szczegóły tego biznesu, gdyż nie planowałem iść w jego ślady, natomiast wiem, że przychodził zmęczony i narzekał na wszystko – na klientów, na innych pracowników, na wypłatę (mimo że zdołał utrzymywać z niej całą rodzinę) i wiele innych. Jego powrót do domu składał się z wiązanek pod adresem swojej pracy, przerywanych okropnym siorbaniem, gdy pochłaniał wielki talerz zupy. Mnie traktował jako dodatek do rozrywki i po prostu, gdy był zanadto spokojny, opieprzał za każdą głupotę, bez znaczenia, czy miało to sens. Mamie też się dostawało, dlatego później odreagowywała na mnie. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek stanęła po mojej stronie. Była zdominowana przez swojego męża, ich pieszczochem była córunia, a Cyziek – efektem wpadki.

Swojego azylu szukałem wśród przyjaciół. Tych najbliższych miałem dwóch. Dwóch najbardziej lojalnych i wspierających mnie kolesi.

Przemek był w moim wieku i chodziliśmy do jednej klasy gimnazjum w Bystrej, a wcześniej dzieliliśmy jedną ławkę w szkole podstawowej w Mesznej. Znaliśmy się lata i sprostaliśmy niejednej trudnej sytuacji. Był dobrze zbudowany, mimo swojego młodego wieku, i w odróżnieniu ode mnie potrafił zawsze podtrzymywać rozmowę w towarzystwie większej liczby osób. Nie zdziwiło mnie wcale, gdy kilka lat później jego muskulatura rozrosła się do imponujących rozmiarów. Mimo to nie stał się nadętym dupkiem, jak to często w takich wypadkach bywa.

Drugi miał na imię Tomek i był rok młodszy od nas. Nie był wyrzutkiem w swojej klasie, po prostu był naszym sąsiadem. Z naszej trójki ja mieszkałem na ulicy równoległej do tej, na której znajdowały się ich domy. W okolicy było jeszcze kilkoro dzieciaków, ale naszą trójkę łączyło wzajemne zrozumienie, wręcz braterskie więzi. Częściej widywałem się z Tomkiem, ponieważ był jedynakiem i potrzebowaliśmy tego przebywania ze sobą, gdyż w domu nie można było liczyć na wyrozumiałość. Przemek miał siostrę i z nim trzymałem się zawsze w szkole – na przerwach i w jednej ławce. Po zajęciach lekcyjnych miał trochę mniej czasu ze względu na surowych rodziców.

Wątek szalonej miłości, o którym wspomniałem, dotyczy młodszej siostry Przemka. Asia Sermak była trzy lata młodsza od swojego brata, a więc i ode mnie. Miała ciemnoblond włosy i brązowe oczy. Zastanawiacie się, dlaczego piszę o miłości i wspominam przy tym dwunastoletnią dziewczynkę? Ponieważ wtedy zakochałem się po raz pierwszy.

Znałem ją wcześniej, ale nigdy nie zwracałem na nią uwagi. Czasem zdarzało mi się wyśmiewać ją razem z Przemkiem, ale raczej traktowała mnie jak dobrego kolegę swojego ukochanego braciszka.

Można mówić, że miłość piętnastolatka to nie uczucie, ale ja wiem, jak było i jak długo to trwało. To nie był mój kaprys, chęć zdobycia pierwszej dziewczyny – to była zasrana miłość, która o mało nie pozbawiła mnie życia.

Doskonale pamiętam, jak to wszystko się zaczęło. Zaatakowało mnie nagle i uświadomiłem sobie wszystko pewnego popołudnia. Pierwsze myśli to – napisać list, poinformować ją jakoś o tym. Niestety byłem zbyt nieśmiały.

 

2

Być może jest w tym trochę racji, że to było szczeniackie uczucie. Gówniarz się zauroczył i mówi o wielkich chwilach swojego życia. Ale nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego pamiętam tak wiele szczegółów z tamtego czasu. Jeśli to było nic nieznaczące ogłupienie osobą Asi, to dlaczego wciąż dziko bije mi serce i ściska się żołądek, gdy pomyślę o tamtych czasach?

Był grudniowy wieczór. Zima nie zawiodła i krajobraz pokryty był białym puchem. Siedziałem przy swoim biurku i obmyślałem treść listu, który chciałem napisać. Nie mogłem się skupić, gdyż wyobraźnia podsuwała mi ciągle widok jej twarzy. Na uszach miałem słuchawki podłączone do zużytego discmana – odziedziczonego po siostrze. Włożyłem wcześniej do niego jakąś składankę ówczesnych hitów radiowych. Wsłuchiwałem się w utwór Bring Me to Life i wyobrażałem sobie, że to Asia wisi nad przepaścią, a ja trzymam ją za rękę, tak jak w teledysku Evanescence. Ostatecznie ją ratuję, a ona przytula się do mnie z wdzięcznością. Serce wali z całych sił.

Następnie rozpoczyna się kolejna piosenka i tym razem na główny plan wchodzi The Black Eyed Peas ze swoim numerem Shut Up,a ja po raz kolejny widzę siebie idącego przez tłum ludzi. Do mojego boku jest uczepiona Asia i omiata swoimi brązowymi oczkami wszystkich naszych znajomych, którzy ostatecznie biją nam brawo. Mimo że za oknem panuje ciężki mróz, mnie jest ciepło, gdy pogrążam się w swoich marzeniach.

Boże, jak ja ją kochałem!

Z moich fantazji wyrwał mnie dopiero telefon komórkowy. Jeden z lepszych w tamtym czasie – Siemens MT50 (prezent od mojej chrzestnej. Kupowała mi coś rzadko, ale konkretnie). Nie zatrzymując muzyki, sięgnąłem po niego, bo wiedziałem, że to esemes. Moi koledzy do mnie nie dzwonili. Rozmowy są drogie, esemesy tańsze, a żaden z nas nie zarabiał jeszcze tak dużo na swoje potrzeby.

Odczytałem wiadomość na ekranie, który jarzył się niebieskim podświetleniem. W ten sposób Tomek powiadomił mnie, że niedługo będzie u mnie. Jak zawsze wybieraliśmy się do kościoła na wieczorne nabożeństwo adwentowe. Było kilka powodów, dla których tam szedłem. Przede wszystkim mogłem uciec od nauki, której nienawidziłem, a przy okazji spotykałem się z chłopakami. Tomek szedł ze mną, ale Przemek musiał z Asią, gdyż była zbyt młoda na wieczorne wyprawy. Szedł z nimi ich dziadek, dlatego my staraliśmy się iść osobno, chociaż z czasem zaczęło się to zmieniać. Z drugiej strony to był drugi powód – najważniejszy – dla którego decydowałem się na wyjście z domu. Mogłem zobaczyć Asię.

Ubrałem się i ruszyłem założyć buty. Ulki nigdzie nie było, więc można było przypuszczać, że już wyparowała z domu na swoje „nabożeństwo”. Mówiła, że idzie do kościoła, a stała ze swoją bandą w pobliskich zakamarkach, kopcąc pety jeden za drugim.

Zawiązałem sznurówki, spojrzałem jeszcze w lustro, czy nie pojawił się nowy pryszcz i czy włosy leżą gładko na głowie. To była kolejna ciekawa oznaka zakochania. Mimo mrozu nie zakładałem czapki. Uważałem, że przez nią wyglądam jak idiota, a nie mając niczego na głowie, mogłem poudawać twardziela. Wierzyłem, iż zaimponuję tym młodszej dziewczynie.

Zawołałem do rodziców.

– Idę do kościoła! – Nikt nie odpowiedział, więc dla pewności dodałem: – Wychodzę!

Ledwo zamknąłem drzwi na klucz, a tuż przy mnie znalazł się Tomek. Zakapturzony i owinięty szalikiem. Ja z kolei nadal uważałem się za kozaka, ale pewnie patrzono na mnie jak na imbecyla.

– Idziemy? – zapytałem przyjaciela. – Przemek już poszedł?

– Pewnie tak – odpowiedział. – Słyszałem za oknem, jak ktoś szedł drogą, więc pewnie oni.

Tomek był moim przyjacielem, ale nie powiedziałem mu o uczuciu, jakie mnie zaatakowało, dlatego nie zrozumiał mojego pytania, w którym chodziło głównie o Asię. Dlaczego nie powiedziałem mu o wszystkim? Bo on był również przyjacielem Przemka i nie mogłem sobie pozwolić na to, aby mu to wygadał. Kolega ze szkolnej ławki mógłby to odebrać jako zdradę naszej sztamy. Mógł uważać, że jego siostra jest nietykalna. Musiałem trochę poczekać.

Wyszliśmy na główną drogę, która prowadziła niemal pod same drzwi kościoła. Spojrzałem pod nogi i uśmiechnąłem się do siebie. Naszą trasę pokrywała gruba warstwa śniegu, dzięki czemu mogłem bez podejrzeń zacząć moje śledztwo. Tomek nie zagadywał mnie, tylko popisywał się znajomością tekstu nowego hip-hopowego kawałka. Rapował sobie na głos, a ja wypatrywałem śladów na białej powłoce. Byłem w tej kwestii wytrawnym myśliwym i moje umiejętności stawały się potencjalnie niebezpieczne, gdybym musiał wytropić swojego wroga.

Wreszcie je znalazłem wśród innych wgnieceń. Niewielki ślad, chociaż standardowy jak na dwunastolatkę. Stawiała równe kroki, a podeszwa jej buta była łatwo rozpoznawalna wśród innych odcisków – poziome paski na całej powierzchni. Ten wzór znajdował się pod jej kozaczkami. Ich kolor doskonale pamiętam, ale gorzej z określeniem jego nazwy – przyjmijmy, że beżowy.

Gdy Tomek zakończył swoje rapowanie, zeszliśmy na temat piłki nożnej i wywyższania ponad niebiosa naszego wspólnego idola – Davida Beckhama. Później zdążyliśmy jeszcze powspominać nagie fotki Pameli Anderson i ponarzekać na nauczycielkę angielskiego, która nawaliła mojej klasie mnóstwo zadań do domu i która uczyła również mojego młodszego kolegę, chociaż Tomek musiał opowiedzieć jeszcze o pragnieniu zobaczenia jej cycków, które w kuszący sposób zaokrąglały się pod swetrem. Najważniejsze, że w tym czasie nawet na chwilę nie straciłem z oczu śladów Asi. Nie zgubiłem ani jednego jej kroku, nikt między nami nie zadeptał jej odcisków, co uważałem za znak z nieba. Uwielbiałem widzieć ślad, który po niej pozostawał, to oznaczało, że całkiem niedawno znajdowała się w tym samym miejscu, co ja.

Dotarliśmy pod kościół, gdzie przywitaliśmy się z grupą znajomych. Porzucaliśmy przez chwilę śnieżkami. W międzyczasie starałem się wyłowić z tłumu kolejne znajome twarze. Asi nigdzie nie było, co łatwo wytłumaczyć – przyszła z bratem i dziadkiem, a ten drugi dopilnował, aby wnuczka znalazła się w świątyni.

Namówiłem Tomka, żeby zająć dobre miejsca w kościele, i ruszyliśmy do środka. Ja prowadziłem i nie zawiodłem się. Siedziała w bocznej ławce, wraz ze swoją przyjaciółką Basią. Wybrałem jeden z rzędów, który pozwalał mi spoglądać na sąsiadkę. Uśmiechnęła się do mnie z daleka, a ja oczywiście odwzajemniłem ten gest. Wtedy nie żałowałem braku czapki, bo całe moje wnętrze zapłonęło ogniem miłości.

Zaczęła się uroczystość kościelna. Patrzyliśmy z Tomkiem, jak gromadka dzieciaków z lampionami podążała za księdzem w kierunku ołtarza, a tłum ludzi śpiewał Gdy adwentowy wieczór nadchodzi. Maleńkie osóbki dreptały, czekając na swój czas, gdyż znały tylko część

Od drzwi, do drzwi, stuka, puka i schronienia u nas szuka.

Właśnie tym zdaniem zagłuszały nawet organistę.

Nie dostrzegałem nigdzie Przemka i stwierdziłem, że zajął miejsce razem z dziadkiem. Ja tymczasem spoglądałem ukradkiem na jego siostrę. Zdarzało się, że i ona spoglądała na mnie, ale od razu po tym szeptała coś do ucha Basi i obie chichotały. Czego więcej mogłem oczekiwać po dwunastolatce? Wystarczyło mi, że istniała.

Po mszy staliśmy przed bramą kościelną i czekaliśmy na Przemka. Postanowiłem wziąć się w garść, zebrać małe ilości odwagi i towarzyszyć im w drodze powrotnej. Oczekując, dostałem wielką bombą śnieżną w swoją nienakrytą głowę. Spojrzeliśmy za siebie z Tomkiem i dostrzegłem Ulkę z kumplami. Siostra miała fajkę w gębie, a jeden z jej mało uroczych kolegów – Ursus – prowadził ostrzał śnieżny w kierunku wychodzących z kościoła ludzi. Nie wiem, czy rozpoznali mnie wśród swoich ofiar – pewnie nie, bo gdyby tak było, strzelec skupiłby na mnie swoją uwagę. Oddaliłem się z Tomkiem, aby trochę dalej zaczekać na pozostałych.

Stanęliśmy poza zasięgiem wzroku napastnika i po chwili pojawił się Przemek z dziadkiem i oczywiście Asia.

– Twoja siostra tam kurzyła te papierochy? – zapytał mnie pan Sermak senior.

– Niestety – odparłem. – Jej wybór.

Mężczyzna chciał coś dodać, ale chyba zreflektował się, że nie mogę odpowiadać za to, co robi Ula.

Ruszyliśmy, a Asia posłała mi słodki uśmiech, ale nie odezwała się słowem. Młodość jest piękna, lecz w takich sytuacjach jesteśmy wściekli na swoją nieśmiałość i zawstydzenie.

Ruszyła przodem, zostawiając za sobą zapach perfum, które prawdopodobnie podkradała swojej mamie. Nie muszę chyba informować, jaki zapach uważałem za najpiękniejszy na świecie? Lepiej od niego kojarzy mi się tylko woń kokosowej odżywki do włosów, ale o tym później.

Dziadek Przemka w drodze powrotnej pytał nas o szkołę i inne sprawy z serii „standardowych”. W międzyczasie obrzucaliśmy się wzajemnie śniegiem. Asia nie uczestniczyła w tej zabawie, ale patrzyła na nas z podziwem, co motywowało mnie do różnych ewolucji na miękkim puszku. Nie żałowałem przemoczonych skarpetek i zmarzniętych dłoni – ważne były te brązowe oczy i zapach, które działały na mnie jak magiczny eliksir na niewielkiego Asterixa. Słodkie perfumy, jakby róże wymieszane z czekoladą – po prostu zapach Asi, którego używała przez kolejne lata. Lata, w których moja miłość nie zgasła, ale rosła w siłę.

Kolejnym ważnym momentem tego dnia i innych, kiedy wyprawialiśmy się do kościoła, było zakończenie naszej wspólnej wędrówki. Dochodząc do ulicy, na której mieszkałem, pożegnałem się z dziadkiem przyjaciół, przybiłem niezwykle skomplikowaną „piątkę” z Tomkiem i Przemkiem, którą dopracowywaliśmy bardzo długo, i na koniec moje serce czekała wielka uczta.

– No to cześć – powiedziałem do Asi i zwróciłem się całym swoim obliczem w jej stronę.

– Hej – pisnęła cichutko z uśmiechem.

Ten moment wyrywał mnie z butów, ponieważ wiedziałem, że kiedy patrzyła na mnie, ten wzrok poświęcała tylko mi. Jej błyszczące, brązowe oczka porywały mnie w inny wymiar. Rumieńce na twarzy, które powstały na skutek zimna, dodawały jej uroku. Ogarnęło mnie szaleństwo i chciało mi się ryczeć, kiedy zdawałem sobie sprawę, że tego dnia nie będę mógł jej więcej zobaczyć. Nie miała swojego telefonu, nie było wtedy ani Facebooków, Naszych Klas, ani innych trujących portali internetowych. Trzeba było walczyć, a ja na tę walkę byłem gotowy.

 

3

Następnego dnia wypadała sobota. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Napisałem ten miłosny list, o ile można to było nazwać listem. Kawałek kartki, a na nim słowa KOCHAM CIĘ. Jakie to miało znaczenie, że było prostackie? Sądziłem, że wszystko, co chciałbym jej przekazać, zawarte jest w tych dwóch słowach.

Poskładałem kartkę elegancko i schowałem do kieszeni jeansów, które założyłem rano. Później miałem dostarczyć wiadomość na miejsce.

Plan był genialny – w moim mniemaniu. Przemek zazwyczaj jadał obiad w późniejszych porach niż ja. W odstępie czasu między naszymi posiłkami nie widywaliśmy się, uważając to za bezsensowne. Tak więc miałem zamiar wykorzystać naszą przyjaźń, aby list dotarł bezpośrednio do rąk Asi. Ta z kolei miała całe popołudnie na ewentualne odpisanie i zamiast czekać do niedzieli, mogłem liczyć na podobne wyznanie jeszcze tego wieczoru.

Musiałem jakoś przeżyć ten czas, dłonie trzęsły mi się od targających mną emocji. Zszedłem do kuchni, gdy nadszedł czas obiadu – mojej zmory w domu Polarków. Ulka rzuciła mi pogardliwe spojrzenie, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Miałem ważniejszą sprawę na głowie niż jej nienawiść do mojej osoby.

– Dziś też się masz zamiar włóczyć do nocy? – zapytał ojciec, gdy wbijałem widelec w swojego kotleta.

– Nie wiem – rzekłem szczerze. – Zobaczę. Może posiedzimy u Przemka albo Tomka.

– A może – wtrąciła ukochana siostrzyczka – Przemek albo Tomek to pedałki, tak jak i ty?

Uwielbiałem jej prowokacje. Wiedziała doskonale, że nikt jej nie zwróci uwagi za podobne komentarze, a ja, naiwny, wciąż liczyłem na identyczną taryfę ulgową.

– Wypierdalaj – powiedziałem dosyć beztrosko, jakby takie słowa były codziennością w moich ustach.

Rozum przywróciła mi ręka ojca, który trzasnął mnie w potylicę.

– Jak się wyrażasz? – Dołączyła do rozmowy matka. – Koledzy cię uczą takich odzywek? To może trzeba ci ukrócić ich towarzystwo?

Tak, wiem – niesprawiedliwe. Ale co mogłem? Ponadto byłem dzieckiem. Dzieckiem, które było zbyt zastraszone, aby stawić stanowczy opór rodzicom. Potrzebowałem jeszcze kilku lat, żeby wreszcie się tego nauczyć, a tymczasem w moich oczach zalśniły łzy.

– Jak ona mnie wyzywa od pedałów, to nie jest złe? – zaprotestowałem, modląc się, aby mój głos się nie załamał. To byłby kolejny powód do drwin ze strony Ulki.

– Nie pyskuj! – warknęła moja rodzicielka.

– Zabierz swój talerz – rozkazał ojciec. – I jedz w swoim pokoju. Nie będę słuchał tego chamstwa przy stole.

– Ale… – Duma nie pozwalała mi się poddawać, ale byłem jeszcze zbyt miękki.

Ojciec odłożył sztućce i spojrzał na mnie niechętnie.

– Jeszcze tu jesteś? – zapytał.

Zabrałem talerz, a gdy odchodziłem, zobaczyłem unoszący się środkowy palec Ulki. Jej uśmiech na długo zapadł mi w pamięci.

Poszedłem do swojego pokoju. Po drodze zboczyłem do tajemnej komnaty mojej siostry, którą w tamtym dniu nazywałem „pojebaną pizdą”. Wysunąłem szufladę komody i wygrzebałem jedną z wielu par stringów. Odcharknąłem i splunąłem w materiał, którego było niewiele w tej części bielizny. Poszedłem dokończyć obiad w swoim pokoju.

Taka mała zemsta, dla własnej satysfakcji.

Posiłki z rodziną były obowiązkiem, ale również udręką. Czy to śniadania, obiady czy kolacje – zawsze musiałem znosić wredny charakter siostry, która czuła się bezkarna.

Kilkadziesiąt minut później nadszedł upragniony moment. Mogłem ubrać się ciepło i uciec z tej nory. Kierunek: Przemek. Dostarczyć ważną wiadomość i iść odwiedzić Tomka, który zapewne przyjmie mnie w swoim małym domku.

Pogoda tego dnia była fantastyczna i gdy tylko znalazłem się na zewnątrz, musiałem zmrużyć oczy, ponieważ słoneczne światło brutalnie odbijało się w śniegu. Gdy mój wzrok przywykł do tego zjawiska, ruszyłem przed siebie.

Z przyzwyczajenia wypatrywałem po drodze śladów po butach Asi, gdyż przez noc przybyło trochę śniegu. Niestety nie dostrzegłem nigdzie poziomych pasków. Nadal jednak wirował mi w głowie jej słodki zapach. Nie wiem dlaczego, być może tak działa właśnie miłość.

Dojście pod dom Przemka zajęło mi kilka minut. Nacisnąłem dzwonek i wyczekiwałem, gdy odgłos jakiegoś ptaka ucichł w chwili, gdy puściłem przycisk – ten dzwonek nie budził we mnie pozytywnych emocji. W drzwiach pojawiła się miła kobieta.

– Cześć, Czaruś – przywitała mnie, zanim zdążyłem popisać się swoimi manierami.

– Dzień dobry – powiedziałem wreszcie. – Jest Przemek?

– Wchodź do środka, bo zimno. – Mama przyjaciela zrobiła mi przejście. – Ale on jeszcze nie jadł obiadu.

– Wiem, wiem – tłumaczyłem. – Nie chcę go nigdzie wyciągać.

Znalazłem się w przedpokoju przytulnego domu. Ciepło pomieszczenia sprawiło, że strużka potu spłynęła mi po plecach.

Właśnie wtedy doszedł do mych nozdrzy ten magiczny zapach. Nie wiem, jakim cudem nogi nie ugięły mi się w kolanach. Po prostu to było uderzenie wspomnień z poprzedniego dnia. Nie wpadłem na to, że zapach mogła zostawić po sobie mama Przemka i Asi, kiedy weszła w głąb domu, aby zawołać syna. Nie, byłem pewny, że za moment zobaczę moją wymarzoną księżniczkę. Tak niewinną, słodką i piękną. Nie wstydziłem się przed samym sobą, że obdarowałem uczuciem zbyt młodą dziewczynę, świadomy, iż za kilka lat tej różnicy wieku nie dostrzeże nikt.

Po chwili zobaczyłem w następnym pomieszczeniu cień, który stopniowo powiększał się, i z każdym kolejnym uderzeniem serca wyczekiwałem, aż stanie przede mną ta drobna istota, kierując na mnie swoje brązowe oczy.

Tak się nie stało. Po sekundzie wyrósł przede mną Przemek i uśmiechnął się równie serdecznie, jak kilka chwil wcześniej jego mama.

– Siemka. – Przybiliśmy naszą wyszukaną „piątkę”.

– Czecho – odpowiedziałem. – Masz chwilę?

Popatrzył na mnie z zainteresowaniem.

– Jasne! Co jest grane?

Czułem, jak kartka w mojej kieszeni puchnie z każdym kolejnym momentem. Litery słowa Kocham wbijały mi się w udo. Nie mogłem zebrać się na cokolwiek. Nie byłem gotowy na ewentualną porażkę, ale równocześnie nie byłem w stanie czekać dłużej, tłumiąc w sobie to przygniatające uczucie.

– Mam do ciebie sprawę. – Wziąłem się wreszcie w garść. – Ale musisz mi obiecać, że nikomu nic o tym nie powiesz.

– Nie sikaj, Cyziek – uspokoił mnie kumpel. – O co dokładnie chodzi? Chyba nie zabiłeś siostry?

– Myślę o tym od dłuższego czasu, ale nie o to chodzi – zażartowałem.

Stałem przed kumplem z ręką w kieszeni i czułem, jak pięść zaciska się na moim wyznaniu miłości. Można było się spodziewać, że w ostateczności zabraknie mi odwagi, a sam pomysł z listem zacznie wydawać się idiotyczny i dziecinny. Równie dobrze mogłem stanąć w nocy pod oknem Asi i zagrać serenadę, licząc, że nie zostanę rozpoznany.

Coś we mnie jednak drgnęło i drżącą dłonią wyciągnąłem poskładany papier przed siebie.

– Co to? – Zdziwił się Przemek, widząc dodatkowo mój wyraz twarzy. – Wyglądasz, jakbyś miał zamiar się zrzygać. Jak tak, to idź za garaż, a nie tu na wycieraczkę.

– Nic mi nie jest. – Usłyszałem obcy głos, wydobywający się z moich ust. – Mógłbyś to przekazać siostrze?

– Aśce? – Zdziwił się po raz kolejny. W duchu modliłem się, aby nikt w domu nie usłyszał naszej rozmowy.

– No właśnie jej. – Starałem się najmocniej jak potrafiłem zapanować nad głosem, aby brzmiał w miarę obojętnie. – Prosiła mnie o coś, ale ważne jest, aby nikt tego nie widział.

– Rozumiem, że ja również?

Spojrzałem na niego znacząco i nie potrzebował żadnych słów. Nie wiem, czy po moim odejściu sprawdził zawartość, czy dotrzymał słowa, ale z pewnością nie dawał po sobie poznać, jak jest naprawdę. Zaufałem mu, a on zaufał mnie, ponieważ wierzył, że jego siostrze nic nie grozi z mojej strony.

– Przerażasz mnie, człowieku – zaśmiał się i to był koniec tego niezręcznego dla mnie tematu. – Widzimy się później?

– Jasne. – Przyjąłem jego pytanie z ulgą. – Jak już będziesz po obiedzie, to wpadaj po mnie, coś pokombinujemy.

Gdy drzwi się zamknęły, euforia rozsadzała mnie od środka. Czułem, jak wielki ptak szaleje w mojej klatce piersiowej i próbuje wydostać się na zewnątrz. Postanowiłem polecieć jak on i biegłem przed siebie tak szybko, na ile pozwalało mi mroźne powietrze w płucach.

Przed domem Tomka zwolniłem, aby uspokoić szalejący oddech. Nie czułem kłucia po małym sprincie, jedynie ekscytację. Wierzyłem, że właśnie w tej chwili Asia czyta wiadomość ode mnie i z radością odpisuje w podobny sposób. W tej sytuacji różnica wieku cieszyła mnie, bo nie ukrywajmy, że dla nastolatki starszy chłopak to jest to, o czym marzy.

Nacisnąłem dzwonek w drzwiach i usłyszałem dziwny świergot po drugiej stronie.

– Wlazł! – krzyknął znajomy głos.

Znalazłem się w małym i dosyć ciemnym przedpokoju. Od razu uderzyła mnie fala gorąca, gdy walczyłem z zaplątanymi sznurówkami w moich butach. Nikt po mnie nie musiał wychodzić, ponieważ doskonale znałem rozkład domu i wiedziałem, gdzie się kierować. Skoro jednak zostałem wpuszczony do środka tak, a nie inaczej, oznaczało to, że Tomek jest sam w domu – zupełnie jak Kevin z filmu Kevin sam w domu, chociaż w tym wypadku nikt nie dbał o bezpieczeństwo.

– Siema – przywitałem go w progu pokoju. – Zamykaj drzwi na klucz, bo kiedyś cyganie zrobią ci wjazd na chatę. Ograbią, zgwałcą i zostawią z niechcianą ciążą.

– Marne dowcipy – powiedział mój kumpel, siedząc do mnie plecami i wpatrując się w coś na ekranie monitora. Domyślałem się w co. – Chodź tu i patrz!

Przeszedłem przez bazę dowodzenia Tomka, mijając sterty ciuchów – przypuszczalnie tych wyjętych z prania i zmieszanych z tymi brudnymi – opakowania po chipsach, butelkę po napoju gazowanym i wiele innych śmieci, nad które w lecie zleciałyby się muchy.

Gdy znalazłem się za plecami kolegi, nie zdziwiłem się nawet odrobinę. Na ekranie była ukazana scena z filmu porno, na której mężczyzna w wyrafinowany sposób zaspokajał swoją partnerkę za pomocą języka.

– Oj, Toma – powiedziałem. – Już miałem nadzieję, że chcesz mi pokazać wiersz, który napisałeś, albo puścić fragment jakiegoś kawałka jazzowego, a tymczasem znów spółkowanie.

– Patrz, stary! – Nie zwrócił uwagi na moje kiepskie żarty. – Patrz, jaką ona ma piękną cipę! Nie jest rozwalona jak kalafior na patelni, tylko idealna. Lekko uwypuklona, można by ją zebrać w palce i delikatnie pieścić. Stary, taka laska mi się marzy! Z taką piczką!

Nie ulegało wątpliwości, że gdyby Tomek zaczął kiedyś pracę w biznesie porno, filmy te straciłyby miano hardcore, a zamieniły się w prawdziwą sztukę. Od kiedy chłopak miał internet, sporo czasu poświęcał na te gatunki filmowe i zaznajomił się z nimi doskonale, dlatego porównania do kalafiora wcale nie szokowały. Kiedyś opowiadał nam o aktorze z fiutem małym jak nadgryziony hot-dog. Toma był artystą w tej dziedzinie!

– Do tego bajzlu nie zaciągniesz nikogo – powiedziałem, kopiąc w leżącą butelkę. – To wszystko trzeba zebrać koparką, a potem wypalić, bo nie wiadomo, czy nie wyhodowałeś nowego wirusa pod stertą osranych gaci.

– Byłeś u Serowego? – zmienił temat.

Serowym nazywaliśmy Przemka.

– Byłem, ale czeka na obiad.

– Aśka była? – zapytał, nie odwracając głowy od monitora. Zaskoczył mnie.

– Nie widziałem jej. Dlaczego pytasz?

Wystraszyłem się, że być może Asia mogła spodobać się Tomkowi. Oczywiście przebywał w jej towarzystwie tyle samo czasu co ja, więc mogło tak się zdarzyć. Na moment gęsta chmura okryła naszą przyjaźń.

– No tak. – Wzruszył ramionami. – Myślałem, że chodzisz do Sermaków bardziej do niej niż do niego.

Toma po raz kolejny w ciągu kilkudziesięciu sekund zaskoczył mnie. Wszystko wskazywało na to, że byłem w błędzie, uważając swoje uczucie za sekret. Czy moje małe szaleństwo było aż tak widoczne? Każdy gest, spojrzenie, każde pytanie o nią? Okazałem się słabym ninją, który nie potrafi robić czegoś niepostrzeżenie.

– Skąd ten pomysł?

Tomek machnął tylko ręką i dalej operował myszką od komputera.

– Zerknij na to, stary! – zachęcał mnie do oglądania wyczynów na ekranie. – Takie też lubię, o sutkach jak dojrzałe maliny.

Kiedy kilkadziesiąt minut później wyszedłem z domu Tomka, poraziła mnie po raz kolejny śnieżna biel, w której odbijały się promienie uciekającego już słońca. Nie chciałem jeszcze wracać do domu, wolałem przeczekać w plenerze, aż Przemek będzie gotowy.

Ruszyłem przed siebie, mijając domy, na dachach których nagromadziły się potężne pierzyny śniegu. Gdzieniegdzie mogłem dostrzec długie i złowrogie sople, których właściciele domostw nie postanowili rozbić, mimo niebezpieczeństwa, jakie mogło wynikać z bliskiego spotkania ze spadającym kawałkiem lodu. Niebo było czyste, widziałem tylko kilka mniejszych chmur, lecz wieczorem wszystko miało się zmienić – zapowiadano kolejne opady śniegu.

Doszedłem do końca ulicy i skręciłem w przeciwnym kierunku niż ten, który prowadził do mojego domu. Z kolejnej ulicy skręciłem na mniej uczęszczaną drogę, prowadzącą do lasu. W lecie spędzaliśmy tam mnóstwo czasu, więc warto było rzucić okiem na ten krajobraz, chociaż wiązało się to z prawdopodobieństwem spotkania Ulki i jej świty.

Otóż głęboko w lesie znajdowała się zrujnowana chatka. Kiedyś straszyło się dzieci, jakoby domek był zamieszkiwany przez czarownicę, ale po latach prawda wychodziła na jaw – był to schron leśniczego. Z czasem został opuszczony i zamieniony na inny, w oddalonym miejscu, a ten stary zajęła moja siostra z kumplami, aby móc w spokoju oddawać się libacjom alkoholowym.

Tym razem pomyślałem, że o tej porze i w takiej temperaturze nie będą zainteresowani wędrowaniem po lesie, dlatego zdecydowałem się na samotną wyprawę.

Po drodze, gdy moim oczom ukazał się już mur gęsto rosnących drzew, minąłem zataczającego się mężczyznę. Bez problemu rozpoznałem w nim Starego Rowera – naczelnego menela w Mesznej, chociaż tym razem osamotnionego. Zazwyczaj kręciło się przy nim kilku towarzyszy do kieliszka, a raczej do butelki z tanim winem.

Stary Rower naprawdę nazywał się Zenon Kwitek, ale był bardziej znany ze swojego pseudonimu, który zyskał dzięki staremu rowerowi, który prowadził obok siebie, bez względu na porę roku czy pogodę. Łańcuch jednośladu prosił się o odrobinę oleju, chociaż patrząc na jego stan, wątpiłem, aby cokolwiek mogło go uratować. Sam rower był wiekowy i prawdopodobnie widział niejedno, od wojny po komunę.

Zenek, tradycyjnie upojony, nie zwrócił większej uwagi na moją osobę. Zazwyczaj dogryzał lub obrażał mijanych ludzi, czasem rwał się do bitki, tym razem chyba chciał jak najszybciej opuścić tę mroźną aurę. Naczelny menel znany był z problemów, jakie sprawiał we wsi. On i jego towarzysze to jakby poprzednicy Ursusa. Ci drudzy żyli w nowocześniejszym świecie – motocykli, pierwszych samochodów i dyskotek, natomiast Stary Rower najczęściej spotykany był pod sklepami spożywczymi, gdzie żebrał o każdy grosz, bo swoją wypłatę dawno zdążył wydać. Mieszkańcy Mesznej dobrze wiedzieli, że ten margines społeczny należy omijać, nie wdawać się w dyskusje, jeśli nie chciało się mieć przebitych opon, przerysowanego lakieru lub wybitej szyby w domu. Stary Rower był wielkim problemem, chociaż ostatnie lata picia siarki zdążyły go wycisnąć jak cytrynę. Wyglądał jak wieszak na ubrania. Teraz koledzy mojej siostry mieli swoje pięć minut na scenie.

Szedłem drogą prowadzącą do lasu i oprócz odcisków butów menela i jego supermaszyny transportowej nie widziałem nic więcej. Droga, oczyszczona ze śniegu przez pług, powoli zaczynała znów zanikać w białym puchu. Wejście do lasu i zagłębianie się w nim nie stanowiło najmniejszego problemu, mogłem więc z radością poświęcić swoje myśli Asi. Nie przychodziło mi do głowy nic innego, jak tylko list zwrotny od niej, który jeszcze dziś – najpóźniej następnego dnia – mógł przekazać mi Przemek. Przypuszczalnie wtedy już zrozumiałby, co się święci, ale nie dbałem o to. Najważniejsza dla mnie teraz była wiadomość od niej.

Zapuściłem się już wystarczająco daleko, aby móc powoli zawracać. Mimo wczesnej jeszcze pory w lesie nie dostrzegałem żywej duszy. Nie było rodzin na spacerze, gdzie tatuś ciągnął sanie z dzieckiem, nie było staruszków, którzy wolą ciszę i spokój, nie pojawił się żaden samochód. Nagle moja wyobraźnia zaczęła działać, spychając obraz Asi Sermak na boczny tor.

Nie wiem dlaczego, ale sądziłem, że zrobiło się ciemniej, chociaż wracałem tą samą drogą. Blade słońce przestrzeliwało przez nagie gałęzie drzew, ale wszystko stało się bardziej ponure. Spojrzałem od niechcenia w górę i spostrzegłem szpony gałęzi, które przysłaniały niebo – wiosną zazielenione, a teraz łyse i złowrogie. Zachwiały się delikatnie na wietrze, który z kolei był jak zimny oddech tajemniczej istoty. Ciarki pojawiły się na moim ciele, lecz patrzyłem już tylko przed siebie. Strach sparaliżował mi twarz, pracowały tylko nogi i wolno huśtające się przy tułowiu ręce. Każdy mój krok objawiał się skrzypnięciem śniegu, zaczęły do mnie dochodzić dziwne, wyimaginowane dźwięki. Żałowałem, że w życiu oglądałem tyle horrorów, ponieważ byłem niemal pewny obecności kogoś jeszcze tuż za moimi plecami. Słyszałem wiele opowieści o duchach, o chodzących trupach, a teraz wszystkie te historie zaczęły materializować się wokół mnie. Kiedy w myślach pojawiła się pewność i powiedziałem sobie, że dałbym sobie uciąć rękę, że nie tylko ja skrzypię w tym białym gównie, wtedy…

BUM!

Najpierw usłyszałem szybkie ruchy za sobą i gdy już miałem się odwrócić, gotowy przyjąć potwora na klatę, wielki bucior wylądował na moich plecach, a ja jak długi wyłożyłem się na drodze. Amortyzowałem upadek i byłem pewny, że nadgarstki rozlecą się na drobne kawałki.

Po chwili dopiero dotarł do mnie śmiech. Był to jak najbardziej ludzki odgłos. Zdążyłem się przewrócić na plecy, ale gdy chciałem się podnieść, prawdopodobnie ten sam bucior przyszpilił mnie do mokrej i zimnej drogi. Nie było to delikatne. Przypominało raczej wbijanie gwoździa przez wyjątkowo olbrzymi młot.

Spojrzałem do góry, sycząc z bólu, i ujrzałem osoby, których wolałbym nie spotykać nigdzie, a już szczególnie gdy byłem osamotniony w lesie – kumpli Ulki. Według hierarchii byli to Ursus, Kobra i Buli. Ursus, inaczej Michał Sawacki, był jakby guru całej tej bandy i to do niego Ulka wzdychała wieczorami. Drugi z nich, Marek Cabior, znany jako Kobra, był najgorszy z nich wszystkich, o czym niejednokrotnie się przekonywałem. Ten niezwykły brutal nie miał zahamowań w znęcaniu się nad słabszymi i to on był właścicielem przytrzymującego mnie buta. Trzeci to ich wierny piesek Buli. Tęgi z wyglądu i dosyć drobny intelektualnie chłopaczek, który miał to szczęście, że jego starzy zarabiali więcej, niż wynosiła średnia krajowa, przez co wkupił się w towarzystwo Ursusa. Naprawdę nazywał się Grzesiek Pilarski i dla mnie był żenującym tchórzem.

– Cześć, śmierdzielu! – przywitał mnie słodko Kobra. – Czego tu szukasz? Chyba nie przyszedłeś węszyć?

Nadal brakowało mi tchu po upadku. W ułamku sekundy zapomniałem o zmorach, które podsuwała mi wyobraźnia, i byłem wściekły na siebie, że zignorowałem podejrzane kroki za mną.

– Zgubiłeś się? – zapytał Ursus, ale w jego głosie nie było szyderstwa, lecz gniew. Zdałem sobie sprawę, że towarzysze Ulki musieli coś kombinować w swojej chatce bądź w jej okolicach i odebrali moją obecność jako szpiegowanie. Wiedziałem, że wpadłem w głębokie szambo.

– Odebrało ci mowę, gównojadzie? – Poczułem, jak noga Kobry zwiększa nacisk. – Zaraz ci otworzę gębę, ale pięściami! Mów!

– Spierdalaj ode mnie! – krzyknąłem, chociaż przypominało to tylko podniesiony ton.

Wtedy ciążący but oderwał się ode mnie, ale tylko po to, by wylądować na żebrach. Zawyłem z bólu i skuliłem się na boku, a wtedy poczułem gradobicie na prawie całym ciele poza twarzą – wiedzieli, jak zaszkodzić, a nie zostawiać zbyt wielu śladów.

Kopali mnie w trójkę, a ja potrafiłem tylko kwilić pod nosem żałosne „ała”. Nie byłem w stanie myśleć o Asi, o umówionym spotkaniu z kumplami, o duchach, których obecności byłem niemal pewien. Leżałem i czekałem na koniec, aż stanę się zbyt mało wymagającym przeciwnikiem. Przypuszczam, że za sprawą Kobry dostałem kilka ciosów w odsłonięte miejsca twarzy. Gdzieś daleko, między łoskotem uderzeń, dochodził głos Ursusa, upominający, aby unikać twarzy: „Nie po ryju! Nie po ryju, głąbie!”. Dostałem w przedramię, które niemal wbiło mi się w usta, rozcinając delikatnie wargę.

Skończyli, gdy zabrakło im tchu, o co nietrudno w tak niskiej temperaturze, mając na sobie sporo ciepłych ubrań. Przez łzy widziałem sylwetkę Buliego, który opierał ręce na udach i łapał powietrze. Nie był przyzwyczajony do takiej aktywności fizycznej, ale papugował wszystko, co robił Ursus, co najczęściej nie było niczym niewinnym.

– Nie chcę cię tu więcej widzieć, śmieciu! – Guru bandy nie żartował, na co wskazywał jego ton. – Następnym razem możesz stąd nie wyjść cały!

Na pożegnanie, jak to mają w zwyczaju przyjaciele, Kobra splunął w moją stronę, ale nie miałem pojęcia, czy ta orzeźwiająca kąpiel wylądowała na moim ubraniu, ponieważ nie miałem siły ani odwagi podnosić głowy.

Czułem się jak zero. Obity i poniżony. Koledzy Ulki dopuszczali się już różnych rzeczy, ale tego typu pobicie trafiało się niezwykle rzadko. Zobaczyłem, jak krew z wargi, wymieszana ze śliną, ciągnie się od moich ust do ubitego śniegu. Chciałem splunąć, lecz z mojego gardła wydobył się tylko jęk. Byłem wściekły, ale też zaatakowała mnie fala nienawiści do własnej siostry. Tak, do Ulki! Bo byłem jej młodszym bratem, a mimo to nie robiła nic, aby powstrzymywać tych skurwieli przed atakami na mnie. I tak było od zawsze! Bity, wyśmiewany, bez wsparcia, skazany na siebie i swoich kolegów, którzy też nie mieli łatwo przy tej bandzie. Zawsze dawała mi brutalnie odczuć, co to znaczy być gówniarzem i dzieckiem z niechcianej ciąży.

Bardzo powoli przekręciłem się twarzą do śniegu, aby na kolanach podnieść się do góry. Dopiero wtedy odczułem pulsujący ból w głowie, który górował nad skopanym ciałem. Zwymiotowałem przed siebie, mieszając rozkopany śnieg z resztkami obiadu. Pomacałem się ślepo po kieszeni, aby sprawdzić, czy nie zgubiłem swojego telefonu komórkowego, który, o dziwo, leżał na miejscu. Spostrzegłem, jak drżą mi ręce i zalała mnie fala zimna. Całe spodnie, wraz z majtkami, miałem przemoczone od leżenia na zaśnieżonej drodze. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu, zamknąć we własnym pokoju i zasnąć.

Mimo protestujących pleców stanąłem na nogach, które w pierwszej chwili ugięły się pode mną, i znów usiadłem, ledwie omijając tyłkiem swoje własne rzygi.

Już chciałem sięgnąć po telefon i zadzwonić po Serowego albo Tomka, lecz wtedy zdarzyło się coś więcej. Początkowo sądziłem, że to halucynacje z powodu tępego bólu głowy, ale znów usłyszałem skrzypienie śniegu, a cały las jakby zamarł. Nie było słychać wiatru, a gałęzie wyrastały nieruchomo z olbrzymich pni drzew. Skrzypienie wskazywało, że ktoś zbliża się bardzo powoli, jakby nie chciał zostać dostrzeżony. Lis? Odwróciłem głowę zbyt gwałtownie i aż syknąłem z bólu. Nikogo jednak nie było w zasięgu mojego wzroku, ale kroki jakby dawały o sobie znać dwa metry przede mną.

Najpierw pomyślałem o pechu, jaki mnie spotkał – skopany przez pojebanych typków, a potem porwany przez jakąś leśną zmorę. Nie widziałem przed sobą nikogo ani niczego. Moi trzej prześladowcy rozpłynęli się już dawno, zostawiając mnie samego. Chciało mi się płakać, ale najpierw ostatkiem sił próbowałem ucieczki. Brakowało mi siły, aby się poderwać z pozycji siedzącej, i wymachując rękami do przodu, poczułem, że zaraz boleśnie opadnę znów na tyłek.

Wtedy…

Takie rzeczy nie mogły mi się wyobrazić. Poderwałem się w rozpaczliwej walce o swoje życie i gdy moja dupa znajdowała się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią i wiedziałem, że zaraz z kretesem gruchnie w dół, zawisłem w powietrzu. Większy szok powodował w tamtej chwili dotyk. Ktoś złapał mnie za obolały nadgarstek, gdy robiłem wymach rękami, i pomógł zaprzeć się w miękkim śniegu, aż wreszcie podnieść i stanąć na nogach. Zrobiłem to automatycznie, chociaż nie od razu do mnie dotarło, że jestem sam i nikt nie mógł mi pomóc. Złudzenie? Wtedy tak to sobie tłumaczyłem. Poczułem zawirowanie w głowie, ale zanim upadłem, moje zwidy dały znów o sobie znać i w najprostszy sposób podtrzymały mnie, ratując przed upadkiem. Jakby grzeczny młodzieniec pomagał starszej osobie przechodzić przez jezdnię.

Rozejrzałem się trochę wolniej, nauczony poprzednim błędem, lecz nadal nikogo nie dostrzegłem. Tajemnicza siła miała w sobie coś więcej. Nie spanikowałem, w jakiś sposób otrzymałem sygnał, że chce mi pomóc, a świadomość, że nie byłem sam, była najcenniejszym prezentem, jaki mogłem otrzymać.

Wtedy nigdy nie poświęcałem zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad życiem pozagrobowym, ale tamtego dnia wszystko się zmieniło. Filmy, książki to jedno, ale poczuć obecność kogoś z tamtego świata, to już zupełnie coś innego. Człowiek zaczyna czuć wzrok na sobie, także wsparcie w trudnych chwilach, a przede wszystkim obala tezę ateistów, jakoby Bóg nie istniał.

Tak jest niemal zawsze do czasu, aż coś przykrego wyrywa nas z tej świadomości, tak jak to miało miejsce w moim przypadku trzy lata później. Lecz tamtej zimy wierzyłem! I wolnymi krokami, z niewidzialną pomocą, doczłapałem jakoś do domu.

 

4

Doszedłem do domu trochę później, niż myślałem, ale mimo tej dziwnej pomocy plecy i żebra bolały niemiłosiernie. Na moje szczęście nie spotkałem nikogo, kto mógłby zainteresować się moim stanem. Stanąłem przed drzwiami i postarałem się przybrać w miarę naturalną pozycję. Kiedy znalazłem się w środku, uderzyło mnie przyjemne ciepło i zapach substancji do utrzymywania czystości.

– Odłóż na wycieraczkę te mokre buty! – Usłyszałem głos dochodzący z salonu. Chwała Bogu, rodzice siedzieli przed telewizorem.

Zgiąłem się, aby poluzować sznurowadła i natychmiast tego pożałowałem, ponieważ ból przeszył mnie jak ostry miecz. Z wysiłkiem odstawiłem obuwie na gumową wycieraczkę i powoli ruszyłem w stronę schodów, aby jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju i zrzucić przemoczone ubrania.

Wspinaczka na piętro okazała się katorgą nie do zniesienia. Przypuszczam, że zdobycie Mount Everest wydaje się banalnie proste w porównaniu z tym, co mnie spotkało. Stawiając ostrożne kroki, znalazłem się wreszcie na piętrze, z którego już tylko kilka metrów dzieliło mnie od świątyni spokoju, w której mógłbym się zaszyć i lizać rany. Na samą myśl o tym poczułem się jak bezpański kundel.

Z pokoju Ulki dochodziła głośna muzyka. Pokazałem środkowy palec w stronę zamkniętych drzwi – wiem, byłem twardzielem, bo nie bałem się, że klamka mi odda – i wszedłem do swojego azylu.

Pokój jak pokój. Obwieszony plakatami znanych piłkarzy, które zdobyłem ze sportowego czasopisma. Piłka nożna to była moja pasja i choć codziennie nie mogłem doczekać się końca zimy, aby móc znów z chłopakami wyjść na boisko, to w tej chwili marzyłem tylko o położeniu się w łóżku. Najpierw jednak wysłałem wiadomość do Serowego i Tomy, że zostałem uziemiony i nie dam rady wyjść. Z ulgą stwierdziłem, że telefon nie uległ awarii, a po kilku minutach dostałem wiadomość zwrotną od Przemka, że rozumie. Tomek nie odpisał.

Ściągnąłem przemoczone ubranie i założyłem czyste bokserki oraz spodnie dresowe. Przejrzałem się w małym lusterku i widząc epidemię siniaków, z przerażeniem założyłem bluzę z długimi rękawami.

Ktoś zapukał do pokoju, po czym drzwi zaczęły się otwierać.

– Cześć, parówo – przywitała mnie Ulka, okazując legendarną siostrzaną miłość. – Gdzie byłeś?

Starałem się stać prosto, ale przychodziło mi to z trudem. Z drugiej strony wiedziałem, po co przyszła. Ursus dał jej znać o tym, co się wydarzyło, i wpadła sprawdzić, czy ukochany nie chce się tylko przed nią popisać.

– W dupie – odparłem szorstko, bo nadal miałem ochotę zacisnąć swoje dłonie na jej szyi i zacieśniać uchwyt jak w imadle. – I nie spotkałem tam ciebie, chociaż gówna było sporo.

Uśmiechnęła się złośliwie. Trzeba przyznać, że moja siostra była niezłą laską. Wstrętną wywłoką, lecz wyglądem mogła pociągać, tym bardziej gdy posyłała te swoje uśmieszki. Jednakże w takiej chwili jak ta miałem jedynie ochotę sprawdzić wytrzymałość jej szczęki.

– Wiem, wiem – zaśmiała się. – W dupie to ty masz głowę, a gówno zrobiłeś, jak cię chłopaki prali. Jesteś uroczo pizdowaty, ale daruj sobie chodzenie tam, gdzie cię nie chcą, to może do wiosny dotrwasz w jednym kawałku.

– A co? – zapytałem szybko, zanim zdążyła wyjść. – Boisz się, że zobaczę, jak twój byczek rucha tam inne panny oprócz ciebie i zakończy się piękna bajka o głupim i głupszej?

Wyraz jej twarzy zmienił się błyskawicznie. Podeszła i stanęła przede mną.

– Nic nie wiesz, więc nic nie mów, bo następnym razem oprócz żeber możesz stracić jeszcze zęby.

Wyszła już bez kpiącego uśmieszku. Ja zwaliłem się na łóżko. Nie chciałem iść pod prysznic, bo ryzykowałbym nakrycie przez rodziców, którzy z pewnością dostrzegliby moje schorowane ruchy.

Leżałem i próbowałem skupić swoją uwagę na wielu istotnych sprawach. Głowa pulsowała, jakby ktoś włożył do środka gumową piłkę i przez ucho starał się ciągle ją pompować. Piłka zwiększała swoją objętość, wyłączając mnie ze świata.

Mogło minąć pół godziny albo więcej, gdy zacząłem czuć, że ból zelżał. Dochodziło do mnie wspomnienie powrotu do domu. Co sprawiło, że dałem radę wrócić? Kto mi pomógł? Czy uderzenie przy upadku poprzestawiało mi klepki w głowie? A może któraś wypadła przez nozdrza i leży w śniegu? Widziałem wiele filmów, gdzie byli szaleńcy, odzywała się ich druga osobowość, która doprowadzała tę racjonalną stronę do szaleństwa. Może sam byłem wariatem? Nie mogłem zrozumieć dlaczego, mimo całego zamieszania, nie przeraziłem się, gdy coś niewidzialnego pomogło mi wstać. Nie bałem się, ale ze spokojem poddałem się mrocznej sile, która potrafiła ukryć swój widok. Samo wspomnienie o tym budziło we mnie przerażenie, a wtedy… czułem jakby wdzięczność za to zjawisko.

Postanowiłem uznać to za wybryk mojej wyobraźni i nie wracać do tego. Gdzieś w głębi serca moją nienawiść do siostry i jej przydupasów podsycała niemożność wyjścia z domu. Miałem nadzieję otrzymać list zwrotny od Asi, ale w tych okolicznościach musiałem poczekać przynajmniej do następnego dnia.

Czekanie było najgorsze.

Noc nie była łatwiejsza. Gdy leżałem bez ruchu, dało się wytrzymać, ale w momencie zmiany pozycji w łóżku błyskawicznie odzywał się ból. Najbardziej doskwierały mi stłuczone żebra i oczywiście za każdym razem wyrywało mnie to ze snu.

Był chyba środek nocy, gdy chciałem zmienić pozycję i zabolało tak mocno, że przez moment byłem przekonany o obecności Kobry przy moim łóżku, który przyszedł poprawić swoje dzieło na moim ciele. Otworzyłem oczy i bardzo tego pożałowałem, bo moja obojętność na siły nadprzyrodzone nagle przepadła. Rozejrzałem się po pokoju, omiatając wzrokiem ciemność, i wyobraźnia podsuwała mi najróżniejsze obrazy. Nie pomagały cienie na ścianie, powstałe z połączenia blasku księżyca i gałęzi drzewa, które bardzo niefortunnie rosło za moim oknem, ale nikt nie wpadł na to, żeby je usunąć z tego miejsca.

Przypomniały mi się szpony, które też pojawiły się w lesie, gdy dał o sobie znać wiatr. Schowałem głowę pod kołdrę, zwijając się w kłębek, aby zakryć bose stopy – nie zważałem już na ból, strach przezwyciężył wszystko. Po czasie zdałem sobie sprawę, w jakim musiałem być szoku po „przygodzie” z kolegami Ulki, bo kilka godzin później dopiero dotarło do mnie, co mnie spotkało, i wtedy zacząłem się bać duchów – co ciekawe, w pokoju nie pojawiła się nawet najmniejsza oznaka obecności zmarłych ludzi albo nie daj Boże demona.

Młodzieńcza wyobraźnia wygrywa jednakże ze zdrowym rozsądkiem i nie miałem najmniejszej ochoty poczuć zimnego dotyku na swoich stopach, więc w pozycji embrionalnej, z nieznośnym bólem żeber, udało mi się przetrwać do rana, w bardzo czujnym śnie.

***

Nie będę streszczał kolejnego obiadu, podczas którego udało mi się ukryć uszczerbek na zdrowiu. Ulka była zmuszona powstrzymać się od złośliwych komentarzy, nie mogąc wydać swoich przyjaciół, i w taki sposób dotrwałem do chwili, gdy opuściłem dom. Upewniłem się, że ubrania zdążyły wyschnąć, po czym wrzuciłem je do kosza na pranie, a założyłem inną, trochę starszą kurtkę.

Pogoda była bajeczna dla narciarzy, a do takich zaliczał się Tomek z rodzicami. Ja sam nigdy nie przepadałem za tą formą aktywności, ale z drugiej strony nigdy też nie miałem nart. Słońce złośliwie odbijało się od białego gówna, wbijając się w gałki oczne. Na samym początku musiałem zakryć twarz ręką, aby przyzwyczaić się do tego uciążliwego widoku – marzyłem już o wiośnie.

Cel na dzisiejszy dzień był prosty – sprowokowałem wizytę u Przemka, pisząc do niego wiadomość o moim braku zdolności do dłuższych przechadzek, a ten zgodził się na spędzenie dnia w jego domu. Zdecydowałem się opowiedzieć mu o obiciu mojej skromnej osoby, ale istniała dzięki temu szansa na spotkanie Aśki i przypomnienie o sobie.

Ekscytacja sięgała zenitu, kiedy nacisnąłem dzwonek przy drzwiach domu Sermaków. Po drugiej stronie rozległ się irytujący dźwięk ptasiego śpiewu. Otworzyła… Asia! Tego nie przemyślałem i stanąłem jak wryty.

– Cześć – przywitała się, przypatrując mi się intensywnie. – Wchodzisz?

Stanęła bokiem, abym mógł przejść, a ja po raz kolejny uzmysłowiłem sobie, dlaczego obdarzyłem tę drobną istotę takim uczuciem. Jej zapach pojawił się, gdy tylko otworzyła drzwi, a ja tonąłem w tych brązowych oczach, które jeszcze nigdy nie poświęciły mi tyle zainteresowania co dziś – chociaż nie mogłem rozszyfrować, co one mówią, to jednak stałem w centrum uwagi, na czym bardzo mi zależało. Cała reszta? Nie wiem. Serce waliło jak oszalałe, ręce drżały, miałem dziwny posmak w ustach i ciężko było mi przełknąć ślinę. Chciałem jednocześnie ją przytulić oraz chronić przed całym złem tego świata. Zdawało mi się, że wariuję! Ona miała dwanaście, a ja piętnaście lat!

Teraz wiem, że w życiu nie może nas spotkać nic piękniejszego od młodzieńczej miłości.

– Cześć – odpowiedziałem, wchodząc, ale mój głos został całkowicie pozbawiony pewności siebie.

Schyliłem się do sznurowadeł, ale przed twarzą pojawiła się dłoń Asi, w której dziewczyna trzymała starannie poskładaną kartkę.

– To dla ciebie.

Nie zareagowałem, ponieważ nie zdążyłem. Asia zniknęła jak kamień wrzucony do morza. Wieczorem, gdy wspominałem tamto zdarzenie, żałowałem, że nie złapałem jej za rękę, że nie powiedziałem wszystkiego prosto w oczy.

Stałem jak głupek, trzymając list w ręce i dopiero zbliżający się Przemek przywrócił mnie do świata żywych.

– Nie możesz trafić do mnie do pokoju? – zaśmiał się, a ja szybko schowałem do kieszeni kartkę. – Wchodź szybko i opowiadaj, bo mnie zżera, coś wczoraj narobił.

– Idę, idę – powiedziałem, chociaż miałem ochotę uciec i przeczytać jak najszybciej list.

Opowiedziałem Przemkowi o wszystkim. No może prawie o wszystkim, bo pominąłem wyimaginowanego duszka-pomocnika, który odprowadził mnie do domu.

– Pierdolone zwierzęta! – Serowy musiał być poważnie wyprowadzony z równowagi, aby używać takiego słownictwa. Jego rodzice byli dosyć surowi, nie w takim sensie jak moi, ale pilnowali edukacji syna, jego dobrego zachowania i przede wszystkim życia zgodnego z zasadami chrześcijańskimi.

– Jesteś zaskoczony? – zapytałem. – Przecież to z ich strony normalne, ale wierzę, że kiedyś im się noga powinie.

Przemek siedział na swoim łóżku, oparty plecami o ścianę, a pierś unosiła mu się zbyt szybko.

– Mam ochotę złapać Cabiora za ten jego parszywy pysk i rozgnieść jak owada! – Serowy nie ukrywał złości, a ja byłem mu wdzięczny za ten akt solidarności. – Kto w ogóle im dał te ksywki? Kobra? Co najwyżej zaskroniec.

Przemek był dobrym przyjacielem. Mimo całej sympatii do Tomka wiedziałem, że brat Asi nie rzucał słów na wiatr i potrafił załatwić wszystko w cztery oczy bądź robił zawsze to, o czym mówił. W przeciwieństwie do naszego młodszego kolegi, który żyjąc w świecie pornosów, wyrobił sobie brzydki nawyk narzekania i odgrażania się każdemu, kto postanowił mu się sprzeciwić.

Mimo wszystko było coś, co odbierało mi komfort rozmowy z przyjacielem. Był to list od jego siostry, który nieprzeczytany ciążył w mojej kieszeni. Zmusiłem się do lojalności wobec bliskich mi osób i zdołałem przesiedzieć na rozmowie dwie godziny. Moje myśli co chwila wracały do cennej rzeczy, jaką miałem przy sobie. Czas jednak wpłynął również na moje potrzeby, dlatego poszedłem do łazienki i po załatwieniu wszystkich formalności, w tym tych higienicznych, zdecydowałem, że dłużej nie wytrzymam. Wygrzebałem kartkę i rozłożyłem, aby wreszcie dowiedzieć się wszystkiego.

Stałem w zamkniętej łazience rodziny Sermaków. Mój przyjaciel znajdował się dwa pomieszczenia dalej, czekając na mnie, rodzice prawdopodobnie byli w salonie bądź gdzieś indziej, zajęci swoimi sprawami. Asia zapewne zamknęła się w swoim pokoju, aby uniknąć mnie.

Patrzyłem na staranne, choć jeszcze dziewczęce pismo. Próbowałem dostrzec jakiś spisek, kłamstwo, nacisk osób trzecich na to, co zostało napisane, ale wszystko wskazywało na to, że to jednak prawda. Przeczytałem treść po raz trzeci z nadzieją, że musiałem coś źle zrozumieć.

 

Cześć, Czarek!

Nie wiem, skąd ten pomysł o miłości? Nagle zaczęły Ci się podobać młodsze dziewczyny? Jestem jeszcze młoda, dobrze wiesz, jakich mam rodziców i co by z tego wyniknęło. Sam chyba też byś nie chciał, aby ktoś się z Ciebie śmiał, bo masz małolatę za dziewczynę. Jesteś dobrym kolegą i bardzo Cię lubię, ale myślę, że powinniśmy zostać przyjaciółmi.

Aśka!

 

W taki sposób wali się świat piętnastoletniego chłopaka. Tak zazwyczaj umiera miłość. Widziałem wiele tandetnych seriali, ale nigdy nie sądziłem, że najbardziej przereklamowany tekst „zostańmy przyjaciółmi” będzie skierowany do mnie. Nie byłem gotowy na taki bieg wydarzeń. Walące w piersi serce zamarło, a moje wnętrzności wypełniała uciążliwa substancja, którą najchętniej bym zwrócił. Musiałem jak najszybciej uciekać.

Wyszedłem z łazienki i zmierzałem do pokoju Przemka. Wzory na ścianie, obrazy, wazon na stoliku, dywan – wszystko rozmazywało mi się przed oczami. Świat przestał być materialny, stał się otchłanią, w której szybowałem bezmyślnie. Działałem jak automat, zamknięty w swoim niedowierzaniu i bólu, który rozprzestrzeniał się w sercu, a swoje apogeum miał osiągnąć dopiero po opuszczeniu domu Sermaków, a następnie trwać kolejne trzy lata.

Poinformowałem kolegę, że gdy byłem w łazience, dzwoniła moja matka i kazała jak najszybciej wrócić do domu, bo miała jakiś problem. Przemek zrozumiał i moje dziwne zachowanie przyjął jako strach przed powrotem do domu. Okazał mi współczucie i odprowadził do drzwi.

Szedłem drogą, oddalając się od domu Sermaków, i mój przytłumiony umysł zdołał sobie jeszcze przypomnieć, że okno pokoju Asi jest skierowane na drogę, którą wracałem. Odwróciłem się gwałtownie.

Asi nie było. Nie patrzyła, jak odchodzę. Nie było ostatniej sceny jak z amerykańskiego filmu, nie zagrała romantyczna melodia. Myślałem, że zwariuję – wtedy i przez kolejne lata. Pieprzona Amour Fou!

 

TRZY LATA PÓŹNIEJ

5

Co się może zmienić w życiu nastolatka przez trzy lata? Niemal wszystko!

To taki okres, kiedy nasze osobowości się jeszcze kształtują i każda sytuacja, każda osoba, każdy kłopot wpływa na to, kim staniemy się w dorosłym życiu, czyli takim, gdy odpowiadamy za kogoś, pracujemy, utrzymujemy rodziny, domy lub mieszkania, a nie gdy osiągamy pełnoletniość. Bo czym się różni osiemnastolatek od siedemnastolatka? Może poszpanować dowodem, legalnym piciem piwa i paleniem fajek, czego i tak nie robi zbyt często ze strachu przed swoimi rodzicami – staruszkami, jak mawia się w tym wieku, ale to również nie jest reguła.

Nastolatek, osiągając pełnoletniość, nie różni się mentalnie niczym od siebie samego sprzed dwóch tygodni. Co nie znaczy, że czas niczego nie zmienia, bo w tym okresie ten zapieprza nieubłaganie i zsyła nam wiele zmian. Wiem to na przykładzie swoim i swoich kolegów.

Nasze drogi w szkole się rozeszły, każdy poszedł w inną stronę – jedni, myśląc o przyszłości, inni, jak ja, o tym, byle tylko ukończyć cokolwiek i mieć święty spokój z edukacją. Nasze plany zajęć się zmieniły, więc w niewielkim stopniu ograniczyliśmy widywanie się ze sobą. Niewiele, ale ograniczyliśmy.

Oczywiście w najważniejszej kwestii