Ognisty dylemat - Ewa Bauerfeind-Burkot - ebook + książka

Ognisty dylemat ebook

Ewa Bauerfeind-Burkot

1,5

Opis

Bądź gotowy na przygody nie z tej ziemi!

Dwoje nastolatków, Małgosia i Michał, dorasta w cieniu opowieści o tajemniczych Drągalach, którą często słyszeli w dzieciństwie od babci i dziadka. Trudno im jednak do końca uwierzyć w to, że fantastyczne stwory żyjące gdzieś w odległym świecie mogą być prawdziwe... Jak bardzo się mylą! Pewnego dnia zostaną wraz z rodzicami porwani do krainy ciemiężonej przez bezlitosnego władcę, który nie liczy się z nikim i z niczym. Czy wystarczy im odwagi, by stawić czoła oprawcy? Czy znajdą sprzymierzeńców w tej dziwnej krainie? Czy uda im się wrócić na ziemię i uratować innych porwanych?
To wciągająca, pełna szalonych przygód opowieść o przyjaźni, walce dobra ze złem, sile uczuć i... całkiem ludzkich kosmitach.

Nagle usłyszeliśmy głośny dźwięk. Początkowo zdawało nam się, że to muzyka z filmu, ale to, co działo się na ekranie, nie pasowało do dobiegających nas odgłosów. Zaciekawieni jednocześnie podnieśliśmy się z kanapy i natychmiast osłupieliśmy z przerażenia. Za oknem unosiły się powietrzne pontony. W jednej chwili prysnął nasz spokój. Tata starał się być jak zawsze opanowany i analizował sytuację, zdenerwowanie można było jednak wyczytać z jego twarzy. Mama trzęsącymi się dłońmi zasłoniła twarz, Michał z szeroko otwartymi oczami nie poruszył się nawet o milimetr, a ja miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Drżałam na całym ciele, a serce waliło mi tak, jakby za chwilę miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Szybko zrozumieliśmy, że przestrogi dziadków nie były pustymi słowami. Opowieść o Drągalach nie była bajką.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 207

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,5 (2 oceny)
0
0
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prolog

Była piękna słoneczna pogoda. Dzieci bawiły się na podwórku przy trzepaku, a ich rodzice krzątali się po obejściu albo przebywali w pracy. Wiosna rozkwitała wokół, radując serca i budząc chęci do aktywności po długiej zimie.

Nagle rozległ się straszny szum. Wszyscy zaczęli spoglądać do góry, szukając źródła dźwięku, lecz nie mogli niczego dostrzec. Niepokój rósł wśród mieszkańców kamienicy, grupka przestraszonych dzieci wbiegła do klatki schodowej, niektórzy wyglądali przez okna, wszyscy patrzyli w niebo jak zahipnotyzowani.

Wtem na horyzoncie ukazały się obiekty latające na pierwszy rzut oka przypominające pontony. W każdym z nich siedziało po dwóch mężczyzn ze srebrnymi czapkami z daszkiem na głowach. Piloci niespodziewanie zniżyli lot, niemalże zahaczając o płyty chodnika, a jeden z nich powiedział przez głośnik:

– Przyjechaliśmy po was, byście powiększyli ród Drągali. Nie bójcie się i nie stawiajcie oporu. Nikomu nie stanie się krzywda, jeśli dobrowolnie wsiądziecie do poduszkowców!

– O co chodzi? Kim są Drągale? – zapytał barczysty mężczyzna, niebezpiecznie wychylając się przez okno.

– Dostaliśmy rozkaz sprowadzenia ludzi na naszą planetę. Nie ma czasu na wyjaśnienia. Szczegóły poznacie na miejscu!

– Ale jak to? Mamy porzucić dom, rodzinę, obowiązki i lecieć z wami? – kontynuował lokator.

– Tak, zgadza się. Teraz waszym domem będzie Drągalia i albo sami wsiądziecie teraz do pojazdów, albo zostaniecie wzięci siłą!

Mieszkańcy wpadli w panikę, część z nich podjęła próbę ucieczki, podczas gdy reszta gorączkowo szukała innego rozwiązania. Atmosfera była bardzo nerwowa. Nikt nie chciał przystać na przedstawioną propozycję. Drągale nie byli jednak zbyt cierpliwi. Po kolei wyłapywali mieszkańców, wyciągali ich nawet z najdalszych zakamarków, po czym każdego zręcznie obezwładniali, prowadzili na pokład poduszkowców i odlatywali.

Po chwili już ich nie było. Zniknęli tak szybko, jak się pojawili.

Nagle zza drzwi wyjrzała na korytarz przestraszona dziewczynka. Została pozbawiona rodziców i braciszka lub siostrzyczki, gdyż jej mama była w ciąży. Kucnęła, opierając się plecami o ścianę, i oplotła ramionami kolana. Cała się trzęsła ze strachu. Nie miała pojęcia, co się właściwie wydarzyło, kim byli Drągale ani skąd nagle pojawiły się na niebie poduszkowce. Wiedziała tylko jedno – została tu sama. Już dłużej nie mogła powstrzymać łez. Rozpłakała się na dobre.

ROZDZIAŁ 1Zwykły dzień

– Teraz twoja kolej, braciszku. Jak myślisz, które zwierzę jest najszybsze? – zadałam Michałowi kolejne pytanie w czasie naszej ulubionej gry w zgadywanki. Często sięgaliśmy po encyklopedię dla dzieci, na chybił trafił otwieraliśmy książkę i zadawaliśmy pytanie z podanych przy danym haśle informacji.

– To musi być gepard.

– Nie, nie, nie. Takie proste, a ty nie wiesz! – powiedziałam wesoło.

– Nie kłam, Małgosiu – rzekł mój starszy brat. – Na pewno nie chcesz przyznać mi racji.

– Tym razem się mylisz i wcale się z tobą nie przekomarzam. Owszem, gepard jest najszybszym ssakiem, ale rozmawiamy o wszystkich zwierzętach. Może chcesz skorzystać z małej podpowiedzi?

– Mała lisica – syknął. – Dobra, podpowiedz mi, ale bez fantazjowania.

– Tu jest napisane, że „w trakcie swego lotu nurkowego osiąga prędkość dochodzącą do 350 km na godzinę”.

– OK, czyli to jakiś ptak. Może orzeł?

– Niezły jesteś. Orzeł jest na drugim miejscu! To co, poddajesz się?

– Dobra, nie chce mi się myśleć. Trochę już mnie nudzi ta gra. No to który ptak jest najszybszy?

– Sokół wędrowny! Zapamiętaj dobrze tę nazwę, może jeszcze kiedyś zadam ci to pytanie! – troszkę się naigrywałam z Michała, ponieważ to on częściej mnie ogrywał. Miałam więc prawdziwy powód do radości.

– Dzieci, czy u was wszystko w porządku? – zapytał dziadek z drugiego pokoju. – Jakoś głośniej się u was zrobiło.

– Dziadku, wreszcie udało mi się pokonać Michała! – odpowiedziałam zadowolona.

– Nie pokonać, tylko jednorazowo zagiąć – zripostował mój brat.

– Dobra, dobra. Bawcie się, tylko nie przesadzajcie z okrzykami radości, a nie będę wam przeszkadzał swoimi uwagami.

– Tak jest! – odpowiedzieliśmy jednogłośnie.

Po lekcjach wstępowaliśmy do dziadków na odpoczynek i obiad, a wieczorem odbierali nas stąd rodzice. Babcia z dziadkiem mieszkali blisko naszej szkoły, co znacznie ułatwiało im sprawowanie opieki nad nami. Rodzice byli spokojniejsi o nasze bezpieczeństwo, dziadkowie cieszyli się, że widzą nas prawie codziennie, a my z Michałem lubiliśmy spędzać u nich beztrosko czas.

– Teraz, kochani, zapraszam was na pierogi – powiedziała babcia, wchodząc do pokoju. – Myślę, że mała przerwa dobrze wam zrobi.

Babcia zawsze miała uśmiech na twarzy. Uwielbiałam jej nienagannie uczesany koczek na głowie i okrągłe okulary. Była niezastąpiona w przytulaniu, zwłaszcza gdy w szkole coś poszło mi nie tak. Gdy coś robiła w kuchni, zakładała kwiecisty fartuszek z mnóstwem falbanek, w którym przypominała nieco postać z bajki.

– Masz rację, babciu. Twoje pierogi są najlepsze na świecie, zwłaszcza te prosto z patelni. Zjem je z przyjemnością! – Michał podniósł się z kanapy, na której leżał, i przytulił się do babci.

– A ja uwielbiam wszystko, co babcia zrobi! – powiedziałam i też ją przytuliłam.

– Moje kochane dzieciaczki! Chodźcie, bo w końcu ciasto się przypali i będziecie jeść samo nadzienie!

Wkrótce zadzwonił domofon, przez który tata wzywał nas do wyjścia. Bez guzdrania musieliśmy się zbierać, ponieważ nie lubił na nas długo czekać.

– Dużo masz dziś prac do odrobienia, moja gołąbeczko? – zapytał dziadek, gdy szykowałam się do wyjścia. Odruchowo pogładził swoje sumiaste wąsy, o które bardzo dbał.

– Nie, dziadziusiu. Tyle to mogłoby być zawsze.

– Moja dzielna trzecioklasistka. Dopiero co uczyła się raczkować, a tu proszę, już taka pannica!

Dziadek zawsze się nade mną roztkliwiał. Byłam jego oczkiem w głowie.

– Dobra, dajcie buziaka i lećcie, bo tata będzie się denerwował – powiedziała babcia i wycałowała nas, co po chwili uczynił też dziadek. – I bądźcie czujni! Uciekajcie, jak usłyszycie jakieś dziwne dźwięki! – dodała.

– Tak, pamiętamy. Drągale – rzekł Michał ze skrzywioną miną. – Babciu, to brzmi jak jakaś opowiastka. Ciągle do tego wracasz.

– Ale to nie jest bajka, Michałku – powiedział poważnie dziadek. – Zmykajcie już, bo faktycznie dostaniecie burę od taty. Pa!

– Do jutra! – krzyknęliśmy i wybiegliśmy na podwórko.

ROZDZIAŁ 2Niespokojne myśli

– Mamusiu, co sądzisz o tych dziwnych stworach, o których opowiadają dziadkowie? – zapytałam mamę pewnego dnia podczas przygotowywania kolacji.

– Wiesz, córeńko, te opowieści są dla mnie jak nieprzyjemny sen. – Mama przestała kroić paprykę, którą zamierzała dodać do sałatki, i zamyśliła się na chwilę. – Chciałabym w nie wierzyć, ale chyba nie do końca mi się to udaje.

Ten temat w ostatnim czasie nie dawał mi spokoju. Zaczynałam czuć strach na myśl o tajemniczych Drągalach. Dziadkowie mówili o nich już kilka razy, ale tak naprawdę były to tylko pojedyncze wspomnienia, nigdy nie opowiedzieli wszystkiego od początku do końca.

– A dlaczego o to pytasz, Małgosiu? – zainteresowała się mama.

– Bo nie potrafię sobie wyobrazić, że jacyś obcy przybysze mogą porwać ludzi ot tak bez powodu i wywieźć ich nie wiadomo gdzie.

– Rozumiem, kochanie. – Mama usiadła na krześle i wzięła mnie na kolana. – Chyba jestem w takiej samej sytuacji jak ty – powiedziała poważnie. – Nie zastanawiam się nad takimi sprawami, bo przede wszystkim moje myśli są zajęte troską o was. Poza tym w pracy też nie mam czasu na bujanie w obłokach, a tym bardziej w domu, kiedy muszę ugotować obiad czy wyprasować ubrania. Wydaje mi się jednak, że cała ta historia jest bardzo mało prawdopodobna.

– Ale dziadek mówił, że wie o tym z opowieści swoich rodziców. Ponoć te dziwne istoty porywały ludzi niedługo przed jego przyjściem na świat – drążyłam temat.

– Wiem, wiem… – zakłopotała się mama. – Ale powiedz, córeczko, czy mimo wszystko warto tracić czas i filozofować nad czymś, co być może nigdy się nie wydarzyło i raczej już się nie wydarzy?

– No nie wiem właśnie… – powiedziałam zamyślona.

– Halo, halo! – znienacka do kuchni wszedł tata. – Co to za zlot czarownic?

– A cóż to za miły komplement? – zaśmiała się mama. – Zawsze możemy na ciebie liczyć, Stefciu. My takie piękne, grzeczne, uczesane, a ty masz nas za czarownice.

– Oj, bo tak jakoś zapanowała tu szemrana atmosfera, podejrzanie poważna, jakbyście rozmawiały o rzeczach nie z tego świata.

– Zgodzę się tylko na określenie „nie z tego świata”. – Mama porozumiewawczo mrugnęła do mnie. – Ale to nasza tajemnica. Prawda, Małgosiu?

– Najskrytsza z najskrytszych tajemnic – dodałam jak na członkinię spisku przystało.

– A więc miałem rację, to był zlot czarownic – skwitował tata i szybko wyszedł z pomieszczenia, umykając przed lecącą w jego stronę ścierką.

ROZDZIAŁ 3Inwazja

Wreszcie mieliśmy wolny dzień. Mogliśmy bez wyrzutów sumienia trochę poleniuchować. Odkąd pamiętam, naszą rodzinną tradycją w wolne popołudnia było wspólne oglądanie filmów, co sprawiało nam mnóstwo przyjemności. Zawsze jednak najtrudniej było zatrzymać w codziennej krzątaninie mamę, która nawet gdy nie szła do pracy, przeważnie miała jakąś wymówkę, by się wyrwać z naszych seansów. Tata swoim „daj spokój kochanie, później to zrobisz” zawsze ratował sytuację i mama, chcąc nie chcąc, oglądała z nami bajkę czy jakiś film dla dzieci. Na szczęście z czasem przestała oponować.

Siedzieliśmy na kanapie. Wszyscy niemalże z otwartą buzią chłonęliśmy akcję. Tata bezwiednie podjadał paluszki, a mama sprawiała wrażenie zahipnotyzowanej i nic nie było w stanie odwrócić jej uwagi od ekranu telewizora. Michał miał podzielną uwagę, więc jednocześnie oglądał film i grał na telefonie. Ja z kolei zajmowałam poręcz kanapy, od czasu do czasu zmieniając pozycję.

Nagle usłyszeliśmy głośny dźwięk. Początkowo zdawało nam się, że to muzyka z filmu, ale to, co działo się na ekranie, nie pasowało do dobiegających nas odgłosów. Zaciekawieni jednocześnie podnieśliśmy się z kanapy i natychmiast osłupieliśmy z przerażenia. Za oknem unosiły się powietrzne pontony. W jednej chwili prysnął nasz spokój. Tata starał się być jak zawsze opanowany i analizował sytuację, zdenerwowanie można było jednak wyczytać z jego twarzy. Mama trzęsącymi się dłońmi zasłoniła twarz, Michał z szeroko otwartymi oczami nie poruszył się nawet o milimetr, a ja miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Drżałam na całym ciele, a serce waliło mi tak, jakby za chwilę miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Szybko zrozumieliśmy, że przestrogi dziadków nie były pustymi słowami. Opowieść o Drągalach nie była bajką.

Z tego, co zapamiętałam, Drągale to istoty podobne do ludzi, tylko nieco wyższe, o zwalistej posturze. Nie robią krzywdy, gdy nie stawia się im oporu, w przeciwnym razie potrafią być bezwzględne. Ponoć nie mają żadnych uczuć, ale potrafią żartować. Babcia mówiła, że mają bardzo charakterystyczny ubiór. Noszą srebrne pantofle, czarne spodnie marszczone na nogawkach, szare bluzy, krótkie, niebieskie kamizelki z kieszeniami oraz srebrne czapki z daszkiem. Postaci, które zobaczyliśmy w pontonach za oknem, wyglądały dokładnie tak, jak je opisywała babcia.

Znając determinację przybyszów w porywaniu ludzi, zgodnie z decyzją taty postanowiliśmy się poddać bez walki. Ta niebezpieczna zgraja nie miała skrupułów, więc zrezygnowani wyszliśmy na balkon.

Dziesiątki podobnych pojazdów otoczyło nasz blok i prawie z każdego lokalu wchodzili na ich pokłady nieszczęśliwi mieszkańcy. Gdzieniegdzie oprawcy wyprowadzali szarpiących się domowników, niektórzy z nich byli związani szeroką taśmą. Z naszego balkonu na szóstym piętrze na rogu budynku mieliśmy dobry widok i patrzyliśmy na tę z góry przegraną walkę.

– Widzę, że jesteście bystrzy i rozsądni. Słusznie, nie ma sensu oponować. Wsiadajcie do poduszkowca – rzekł do nas zwalisty przybysz i ruchem głowy dał nam do zrozumienia, byśmy wspięli się po balustradzie i zajęli miejsca w powietrznym pojeździe.

Gdy tylko usiedliśmy, poduszkowce zaczęły odlatywać z przeraźliwym hukiem. Za nimi unosił się gęsty kłąb ciemnoszarego dymu. Postać siedząca za sterami naszego wehikułu również odpaliła maszynę i zaczęliśmy się oddalać. Po chwili statki powietrzne jeden po drugim zniknęły w przestworzach.

Baliśmy się coraz bardziej, złapaliśmy się za ręce i czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Nie musieliśmy nic mówić – na naszych twarzach malował się strach i absolutna niemoc.

Szybko znaleźliśmy się ponad chmurami i długo lecieliśmy.

ROZDZIAŁ 4Na miejscu

Wreszcie obraz zaczął się wyostrzać. Poduszkowiec zatrzymał się przed ogromną stalową bramą, za którą wznosiły się ceglaste kamienice w stylu wiktoriańskim. Wokół rozciągała się pustynia. W ciszy zastanawialiśmy się, gdzie zostaniemy zaprowadzeni i co z nami zrobią.

Drągale w końcu kazali nam wysiąść. Opuściliśmy poduszkowiec i skierowaliśmy się za jednym z porywaczy, który prowadził nas kamiennym chodnikiem biegnącym między budynkami. Wciąż nie rozumiałam, jak to się stało, że się tu znaleźliśmy, ale grzecznie szłam, trzymając mamę za rękę.

– Macie szczęście – oznajmił mężczyzna. – Szef kazał posłusznych ludzi ulokować w rezydencjach. Będziecie służyć jednemu z wielkich panów Drągalii.

– Pierwsza dobra wiadomość… – ironicznie westchnął tata. – Ale czy nie sądzi pan, że wypadałoby cokolwiek nam wyjaśnić? Przecież to najzwyklejsze w świecie uprowadzenie!

– Dzieje się panu jakaś krzywda? – bezdusznie zapytał wysoki ważniak.

– Pod względem fizycznym nie, ale takie bezceremonialne porwanie ludzi bez słowa wyjaśnienia jest co najmniej nieuprzejme.

– Nie znam się na tym… – odpowiedział Drągal, wzruszając ramionami. – Mieliśmy sprowadzić posiłki i to zrobiliśmy. Ja tam nie jestem od myślenia. Mogę tylko powiedzieć, że nie musicie się tak bardzo bać.

Mimo całej tej absurdalnej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, poczuliśmy lekką ulgę. Może faktycznie wcale nie będzie tak źle? Niewiadoma przynosi okropne myśli, ale zawsze jest nadzieja. I tego się trzymałam. Rodzice zawsze dodawali nam otuchy i byli opanowani w różnych stresowych sytuacjach, więc i teraz starali się nie panikować.

Weszliśmy do jednego z domów. Po przejściu długim, ciemnym korytarzem z wieloma zamkniętymi drzwiami w końcu zostaliśmy skierowani do jednego z pomieszczeń, najprawdopodobniej była to kuchnia.

– Przedstawiam wam panią Aurelię, przełożoną całej służby. Wszystko wam wytłumaczy – rzekł Drągal. – Pani Aurelio – zwrócił się do zwierzchniczki – wygląda na to, że współpraca będzie zadowalająca. – Po czym, ukłoniwszy się, wyszedł bez pożegnania.

– No cóż, pewnie jesteście przerażeni, ale zapewniam was, że jeżeli będziecie przestrzegać zasad, nic złego wam się nie stanie. Mogę poznać wasze imiona? – zapytała uprzejmie kobieta.

– Droga pani, mam na imię Stefan, to moja żona Katarzyna, syn Michał i córka Małgorzata – tata przedstawił wszystkich po kolei, a pani Aurelia witała nas lekkim skinieniem głowy.

– Skoro już się poznaliśmy, przedstawię wam obowiązki, które będziecie tu pełnić.

– Chwileczkę, jeśli wolno spytać – zagadnął tata – czy moglibyśmy się dowiedzieć, dlaczego zostaliśmy porwani?

– Ta kwestia nie należy do mnie. Jak już mówiłam, będziecie bezpieczni, czeka was całkiem dobre życie, ale musicie być posłuszni.

– Co to znaczy posłuszni? – zagadnęła mama.

– Po prostu powinniście wykonywać powierzone wam zadania.

– Jesteśmy tu więc po to, żeby pracować? Przecież to bez sensu – stwierdził lekko podniesionym głosem tata.

– Rozumiem, jesteście zmęczeni i wyczerpani. Na teraz wystarczy. Później wrócimy do rozmowy. Musicie mi zaufać. – Kobieta była miła, jakby faktycznie rozumiała nasze położenie.

– Dobrze więc, uzbroimy się w cierpliwość – poddał się tata. Jego rozsądek i umiejętność utrzymywania nerwów na wodzy były w tym momencie godne podziwu.

Wszystko miało się wyjaśnić w swoim czasie.

ROZDZIAŁ 5Przydział obowiązków

Pani Aurelia, jak wszystkie Drągale, przewyższała nas wzrostem i była dość korpulentnej postury. Włosy wiązała w koński ogon, a nad kwadratowymi okularami miała równo obciętą grzywkę. Była ubrana w długą suknię w starym stylu. Wyglądała nieco dziwacznie, ale sprawiała wrażenie bardzo miłej. Gdyby nie ta drobna różnica wzrostu, w zasadzie można byłoby sądzić, że jest człowiekiem.

Po oficjalnym powitaniu zaprowadziła nas do apartamentu mieszczącego się niedaleko kuchni. Otrzymaliśmy wielki pokój, w którym znajdowały się trzy łóżka, okrągły stolik z czterema krzesłami, potężna szafa oraz szeroka komoda. Obok szafy wisiało wielkie owalne lustro oprawione w drewnianą, grubą ramę. Chyba naprawdę mieliśmy szczęście. Póki co to wszystko nie wyglądało tak strasznie, jak podpowiadała nam wyobraźnia podszyta strachem.

– To jest pomieszczenie dla waszej rodziny. Mam nadzieję, że pomieścicie się tu we czworo. Posiłki będziecie spożywać w kuchni, a łazienka znajduje się za zasłoną. – Pani Aurelia wskazała dłonią na kotarę, za którą myślałam, że jest okno. Postanowiłam to sprawdzić, gdy zostaniemy sami. – W tej części rezydencji mieszka tylko służba – kontynuowała pani Aurelia. – Stefanie, ty będziesz pełnił obowiązki ogrodnika. Trzeba systematycznie podcinać krzewy, dbać o trawę, podlewać rośliny i tak dalej. Nie jest to trudne, więc zakładam, że szybko opanujesz nowe obowiązki.

– Będę się starał – odpowiedział smutno tata.

– Katarzyno, ciebie postanowiłam przydzielić do kuchni. Będziesz pomagała Bernadetce podczas przygotowywania posiłków.

– Rozumiem – rzekła krótko mama, do której chyba nie docierało jeszcze to, co się działo.

– Chłopcze – teraz zwróciła się do Michała – tobie powierzam stanowisko gońca. Będziesz musiał poznać całe miasto oraz zapamiętać, gdzie kto mieszka. Patrząc na ciebie, sądzę, że jesteś szybki i sprytny, więc nie powinieneś mieć większych problemów. A ty, młoda damo – zwróciła się do mnie – będziesz pomagała bratu przy łatwiejszych zleceniach. Widzę, że młodziutkie z ciebie jeszcze dziecię, więc z czasem dołożę ci obowiązków.

– OK, rozumiem – cichutko odpowiedziałam ze spuszczoną głową.

– Zostawiam was teraz samych. Nie próbujcie uciekać, dobrze wam radzę. Systemy obserwacyjne zainstalowane w budynkach i na zewnątrz są niezawodne. Dziś jeszcze macie wolny dzień, od jutra zaczynacie pracę. Do zobaczenia później – rzekła przełożona i wyszła.

Z rezygnacją klapnęliśmy na swoich posłaniach. Nie wiedzieliśmy, co powiedzieć. Patrzyliśmy smutno na siebie. W myślach analizowaliśmy zaistniałą sytuację. Zostaliśmy porwani, ale na szczęście jesteśmy razem. Nasi dziadkowie, znajomi, rodzina… szkoła, praca rodziców… mój rysunek na zajęcia plastyczne, którego nie zdążyłam dokończyć… wszystko zostało tam, gdzie już nas nie ma.

Wreszcie tata przerwał tę męczącą ciszę:

– Musimy coś wymyślić, ale najpierw trzeba poznać życie tej rasy, obserwować ich zwyczaje, nawiązać znajomości, zdobyć zaufanie. Tyle pytań rodzi mi się w głowie, ale nie pozostaje nam nic innego, jak tylko wykazać się logicznym myśleniem i inteligencją, zupełnie jak w strategicznej grze. Wiele spraw na pewno rozwiąże się w miarę upływu czasu. Wykonujmy więc powierzone nam obowiązki, bo jak usłyszeliśmy, nie są za trudne. Bardzo mi przykro, że tu jesteśmy, ale szkoda czasu na żale. Załatwmy to po swojemu.

Dobrze, że mama się uśmiechnęła. W sumie tata ma rację. Cóż więcej mogliśmy zrobić w tej chwili? Mieliśmy dwa wyjścia: zaakceptować zaproponowane warunki albo się załamać.

Przytuliliśmy się do siebie i w milczeniu cieszyliśmy się swoją gwarantującą bezpieczeństwo bliskością.

ROZDZIAŁ 6Nie do wiary!

Zaintrygowana nietypowym wejściem do łazienki, nie omieszkałam zajrzeć za kotarę. Faktycznie były tam zamontowane drewniane półokrągłe drzwiczki, przez które wchodziło się do małego pomieszczenia. Wewnątrz wszystko było zmyślnie zaplanowane. Wannę umieszczono w podłożu, więc schodziło się do niej po schodkach. Prysznic można było brać w wannie, nad którą w suficie był zamontowany zwykły natrysk. Umywalkę wyciosano w powyginanym drewnie. Co ciekawe, również sedes był drewniany. Szybko zawołałam tu rodziców i brata, bo chciałam się z nimi podzielić swoim odkryciem i oderwać ich choć na chwilę od smutnych myśli.

Po dokładnym obejrzeniu łazienki podeszłam do gigantycznej szafy. Okazało się, że jest wypełniona przeróżną odzieżą. Podzieliliśmy ubrania na męskie, damskie i dziecięce, tak że każdy znalazł coś dla siebie. Mama założyła błękitną kurtkę przypominającą ramoneskę i nagle krzyknęła:

– Ojejku! Ta kurteczka sama się do mnie dopasowała!

– Jak to? Tak zupełnie sama? – zapytałam z niedowierzaniem.

– No tak. Spójrz, jak na mnie idealnie leży.

– Faktycznie, zupełnie jakby na ciebie uszyta – powiedziałam zdziwiona. – To ja w takim razie założę tę bluzkę, którą odłożyłaś dla siebie. Może dopasuje się do mojej figury.

Zaintrygowana sięgnęłam po ciemnoczerwoną koszulkę, która od początku wyjątkowo mi się spodobała, lecz przy podziale wylądowała na stercie ubrań dla mamy. Szybko założyłam tę śliczną rzecz i czekałam na efekty. Po krótkiej chwili poczułam lekkie łaskotanie i szast-prast – ubranie leżało na mnie jak ulał! Cóż za niesamowita przemiana i jaka wygoda! Podziwiałam efekt i z dumą paradowałam po pokoju.

– No piękna jesteś, moja dorodna Małgorzato! – rzekł przekornie tata.

– Pewnie zazdrościsz, skoro tak ze mnie kpisz, tatusiu – powiedziałam kładąc dłonie na biodrach, mrużąc przy okazji oczy i robiąc groźną minę. – Ale nic z tego, taki kolor chłopakom nie pasuje!

– Też mi! – parsknął tata. – Zaraz zorganizujesz tu pokaz mody. Brakuje nam co prawda wybiegu, ale znając cię, córeczko, idę o zakład, że dasz sobie bez niego radę.

– Oczywiście. Już przystępuję do przymierzania najnowszej kolekcji ubrań nieznanego projektanta. A tak na poważnie, idę szperać dalej. – Ze zwykłej ciekawości zaczęłam przeglądać kolejne ubrania.

Tata i Michał nie pojmowali powodu mojej radości z przymierzania fatałaszków do czasu, gdy pozornie za duże ubrania samoistnie się do nich dopasowały. Starali się zachować kamienną twarz, ale widziałam, że podoba im się ta przemiana. Na szczęście mama także się trochę rozchmurzyła, dając się wciągnąć w tę dziwaczną rozrywkę. Przymierzała wszystko po kolei niemal z taką samą zaciętością jak ja.

– Mamusiu, a jak myślisz, co się stanie, kiedy zdejmiemy te ciuchy? – zapytałam znienacka.

– W zasadzie są dwa wyjścia – powiedziała mama poważnie, ale z uśmiechem rodzącym się w kącikach ust. – Albo wrócą do swoich pierwotnych rozmiarów, albo takie już pozostaną. Najlepiej to sprawdzić.

– To ty zrób to pierwsza, bo ja chcę się jeszcze nacieszyć nową bluzką.

Mama zdjęła więc kapotkę i czekałyśmy z zapartym tchem na to, co się wydarzy, ale… nic się nie stało. Ubranie zachowało rozmiar mamy. Niewiarygodne!

ROZDZIAŁ 7Maurycy

Nazajutrz rano zaczęliśmy nowe życie. Bernadetka, wyśmienita młoda kucharka, wtajemniczała mamę w rozkład dnia i wszelkie obowiązki. Tacie pomagał pan Gelazy, ekspert ogrodnictwa. Z kolei ja z Michałem mieliśmy czekać w pokoju na polecenia.

– Michał, co myślisz o tej całej Drągalii? Tu jest jakoś inaczej. Niby wszyscy są mili i serdeczni, ale dlaczego nas porwali? Co zrobili z naszymi sąsiadami?

– Nie wiem, zupełnie nic mi nie przychodzi do głowy. Ale przecież ktoś kiedyś puści parę z ust i się dowiemy. Nie ma innego wyjścia, musimy czekać na rozwój wydarzeń, jak mówił tata. Trzeba uważnie słuchać i patrzeć. Może dzięki z pozoru błahym informacjom pomalutku dojdziemy do prawdy. To zupełnie tak, jakbyśmy musieli ułożyć porozrzucane puzzle. Nie wiem tylko, z jaką liczbą elementów mamy do czynienia, czy nasze problemy to pudło zawierające trzy tysiące, czy tylko sto pięćdziesiąt części. Na pewno znajdziemy sposób na powrót do domu, przecież nie możemy być niewolnikami! – dodał rozdrażniony.

– Chciałabym się przytulić do babci… Pewnie martwi się okropnie i nic nie może zrobić, by nam pomóc… – powiedziałam.

Nagle ktoś głośno zapukał do drzwi.

– Proszę! – rzekł donośnie mój brat.

Do pomieszczenia wszedł chłopiec w wieku zbliżonym do Michała. Miał trochę potargane jasne włosy, pomięte ubranie, ale mimo wszystko wyglądał dość elegancko. Zauważyłam jego zuchwały uśmieszek i pomyślałam, że jest z niego niezłe ziółko.

– Cześć! Jestem Maurycy – przywitał się wesoło. – Mam wam pokazać okolicę i miejsca, do których będziecie posyłani.

– Cześć! Ja mam na imię Michał, a to moja siostra Małgosia. Miło cię widzieć, bo umieramy z ciekawości, co jest na zewnątrz.

– No to idziemy, nie ma co zwlekać.

Wyszliśmy na podwórze. Dookoła było mnóstwo drzew, zupełnie jakbyśmy znajdowali się w parku. Przed nami wznosiły się piękne kamienice. Niedaleko zauważyliśmy tatę, który, stojąc przy jednym z krzewów, uważnie słuchał swojego opiekuna.

– Fajnie, że jesteście – powiedział chłopak. – Już dawno nie było posiłków z zewnątrz, a zaczyna brakować rąk do pracy.

– To znaczy? – zagadnął mój brat.

– Wiesz, to skomplikowana sytuacja. Może kiedyś opowiem, co i jak, ale teraz chcę wam przedstawić zadania gońca. Będziecie dostawać komendy, by coś dostarczyć bądź odebrać od wielu osób, które mieszkają w różnych miejscach. Musicie zapamiętać, gdzie mieszkają handlarze, rzemieślnicy, przedsiębiorcy, a gdzie, dla własnego dobra, lepiej nie chodzić.

– To nie ma tu żadnych sklepów ani straganów? – zapytałam.

– Nie, we wszystko musimy się zaopatrywać u indywidualnych dostawców.

– Ależ to jest przecież okropnie uciążliwe! – parsknął Michał.

– Nie narzekamy, bo zawsze tak tu było.

– A gdzie indziej jest inaczej? – dopytywał mój brat.

– Gdzie indziej… Nie ma o czym mówić. Wszystko jest w porządku – odparł wymijająco Maurycy. – Jesteśmy już na miejscu. Zobaczcie, wzdłuż tej uliczki mieszkają sami handlarze. W pierwszym domu na lewo mieszka pan Wawrzyniec, u którego kupuje się owoce, warzywa i zioła. Niedaleko stąd ma swój ogród, co gwarantuje zawsze świeży towar. W następnym budynku znajdziecie kupca Franciszka, który sprzedaje przeróżne ptactwo. Na obrzeżach dzielnicy znajduje się jego zagroda, w której hoduje drób. Tam dalej natomiast rezyduje Alojzy. Staruszek już z niego, ale wciąż ma głowę do handlu. Od zawsze uprawia zboża, więc u niego zaopatrujemy się w mąkę.

– Czy tylko oni są dostawcami? – zainteresował się Michał.

– Na naszym terenie jest kilkunastu kupców, ale korzystamy z usług najbliższych.

– Czyli to miejsce jest podzielone na mniejsze dzielnice?

– Tak, Drągalia dzieli się na dzielnice. Każda dzielnica ma swojego zarządcę. Naszym zarządcą jest Eligiusz, pan mądry i łaskawy. Właśnie u niego jesteśmy na służbie – objaśnił nam Maurycy.

– A jak będziemy nosić te wszystkie towary? Przecież nie dam rady tego udźwignąć – zaniepokoiłam się.

– Spokojna głowa! Tu niczego nie trzeba dźwigać. Zresztą sami zobaczycie – odpowiedział zawadiacko chłopak.

– Właściwie to wszystko tu jest trochę dziwne – stwierdził mój brat.

– Dziwne? Dla mnie normalne. Przyzwyczaicie się.

– Tylko problem w tym, że my nie chcemy się przyzwyczajać – kontynuował Michał.

– Nie pękaj, gościu! Będzie czas i na beztroskie włóczenie się po okolicy. To spokojna dzielnica. Myślę, że jesteście jeszcze trochę zdezorientowani, ale wszystko się ułoży.

– Dobra, teraz trudno cokolwiek zakładać, więc dajmy spokój. A ty daleko mieszkasz?