Klub niewiernych - Agnieszka Lingas-Łoniewska,Daniel Koziarski - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Klub niewiernych ebook i audiobook

Agnieszka Lingas-Łoniewska, Daniel Koziarski

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Niektóre pokusy mają nieprzewidywalnie wysoką cenę.

Klub niewiernych to miejsce w sieci, gdzie spotykają się ludzie spragnieni niezobowiązującego seksu. Ale seks bez zobowiązań może mieć... śmiertelne konsekwencje. Przekona się o tym kilka żądnych mocnych wrażeń kobiet, które postanowią zaryzykować i spotkać się z pewnym przystojniakiem spotkanym na czacie.
Piotr, wzięty lekarz, nieustannie zdradza swoją piękną i inteligentną, ale coraz bardziej sfrustrowaną żonę. Tymczasem w życiu Justyny pojawia się ktoś, kto wydaje się ją rozumieć. Czy młoda kobieta podda się tej fascynacji? Jaką cenę zapłacą małżonkowie za dokonane przez siebie wybory?
Druga powieść pisarskiego duetu Lingas-Łoniewska – Koziarski to pełen fascynujących postaci, zwrotów akcji i erotyki thriller psychologiczny.

28% drapieżnej akcji, 22% lirycznej wrażliwości, 17% stonowanego dramatu, 33 % przeszywającego niepokoju i oto mamy przepis na thriller idealny. Agnieszka Lingas-Łoniewska i Daniel Koziarski stworzyli powieść-ostrzeżenie, po lekturze której trzy razy zastanowisz się, nim nawiążesz wirtualną znajomość. Pisarski duet zaprasza bowiem do lubu niewiernych, ale Twój bilet wstępu może kosztować więcej niż myślisz...

Angelika Zdunkiewicz, lustrorzeczywistosci.pl

Absolutnie bezkonkurencyjna! „Polecam” to za mało, aby rekomendować tę książkę.
Klaudia Skiedrzyńska, nhoryzonty.blogspot.com

Czuję, że ta powieść długo nie wyjdzie z mojej głowy.
Wioleta Sadowska, subiektywnieoksiazkach.pl

Agnieszka Lingas-Łoniewska - wrocławska pisarka, autorka książek łączących sensację i kryminał z romansem. Zadebiutowała w styczniu 2010 roku powieścią „Bez przebaczenia”. Obecnie autorka ponad dwudziestu powieści i współautorka kilku antologii.

Daniel Koziarski, gdynianin, pisarz i prawnik, autor m.in. cyklu „Socjopata”, „Klubu samobójców” i „Ciemnokręgu”.
Owocem pierwszego spotkania literackiego Agnieszki Lingas-Łoniewskiej i Daniela Koziarskiego były „Zbrodnie pozamałżeńskie”. Później oboje zamieścili opowiadania w antologii „Pensjonat pod Świerkiem”. „Klub niewiernych” ucieszy z pewnością miłośników tego nietypowego duetu!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 508

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 9 min

Lektor: Michał Klawiter

Oceny
4,1 (473 oceny)
220
114
94
35
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
karolinarus00

Nie oderwiesz się od lektury

super. uwielbiam takie książki
10
Desmena

Dobrze spędzony czas

Fajna książka. Przyjemnie się jej słuchało. Jest interesująca i dobrze napisana :)Polecam :)
10
Magdalena2011

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
10
MagdaLewczuk

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, trzymająca w napięciu. Lektor fantastyczny
00
Joamiz
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Trochę nudna ale polecam.
00

Popularność




Prolog

Nie, Aneta nigdy wcześniej nie zdradziła męża.

Bo przecież trudno zakwalifikować jako zdradę rozmowy na czacie, podczas których jacyś anonimowi rozmówcy rozpalali jej wyobraźnię, a ona, rozbudzona, zachęcana przez nich do dotykania różnych wrażliwych miejsc, sprawiała swojemu ciału drobne przyjemności.

Ale wszystko miało się zmienić tego wieczoru. Adam poleciał wczoraj służbowo do Monachium na trzy dni, więc nadarzała się okazja, żeby zrealizować fantazję spotkania z nieznajomym. Czuła taką ekscytację, że nie musiała nawet specjalnie odsuwać od siebie myśli o ryzyku czy późniejszych wyrzutach; ustąpiły same.

Kochała Adama, była do niego przywiązana, ale coraz bardziej nudził ją w łóżku. Od zawsze zresztą był pozbawiony szczególnych umiejętności i nie odczuwał potrzeby eksperymentów, ale gdzieś po drodze zdarzyło mu się coś jeszcze gorszego – zgubił namiętność. Uprzedmiotowił Anetę.

Małżeństwem byli od pięciu lat, a decyzję o dziecku odłożyli na później, coraz bardziej skłaniając się ku myśli, że być może wcale nie jest im do szczęścia potrzebne.

On – pracownik sektora bankowego, ona – wzięta architekt.

Karola poznała na czacie Klub Niewiernych. Kiedy zdradziła mu swój wiek, przyznał się, że jest od niej pięć lat młodszy, ale dla żadnego z nich nie stanowiło to problemu. Wymienili się zdjęciami. On komplementował jej ładną, inteligentną twarz i zgrabną figurę, a ona jego wysportowane ciało.

Dobrze im się rozmawiało, ale wiedzieli, że tutaj nie chodziło o zaspokajanie potrzeb emocjonalnych czy jakąś formę terapii. Umówili się więc po prostu na seks.

Kiedy zaproponował jej, żeby zrobili to u niego, odczuła pewien dyskomfort, ale ostatecznie się zgodziła. Nie bez znaczenia był tutaj dreszczyk emocji. Jego dom znajdował się na przedmieściach i taksówkarz miał niemały kłopot, żeby zlokalizować podany adres.

Zadzwoniła, wpuścił ją do środka. Zdjęcie, choć nie pokazywało wszystkiego, nie kłamało. Faktycznie był przystojny i zadbany. Poza tym miał zniewalający uśmiech i dobre maniery.

To się nie dzieje naprawdę, myślała, czując się jak bohaterka filmu erotycznego, której tajemniczy, seksowny partner otwiera drzwi do świata intensywnych, nieznanych wcześniej wrażeń.

Gdy tylko zamknął drzwi, nagle przekonana o swojej atrakcyjności, przylgnęła do niego, spragniona wszystkiego naraz – pocałunków, dotyku, czułości, ostrego rżnięcia wreszcie. Ich usta połączyły się, ale tylko na chwilę, bo on niespodziewanie, choć zarazem delikatnie, odsunął ją od siebie.

Poczuła się nieco speszona, wręcz zażenowana własnym pośpiechem. Miała nadzieję, że niczego nie zepsuła. Zastanawiała się, czy zaproponuje jej wino, wciągnie w jakąś rozmowę, stworzy klimat.

Ale zamiast tego powiedział jej, żeby się rozebrała. Spojrzała na niego skonsternowana. Nagle poczuła wewnętrzny opór, ale powoli zaczęła się przed nim obnażać. On tylko się przyglądał. Kiedy niepewnie zdjęła stanik, natychmiast, zawstydzona, zakryła piersi rękoma.

– Nie bój się – powiedział spokojnie i delikatnie rozchylił jej ręce. – Są cudowne. Na pewno już to słyszałaś…

Odpowiedziała tylko pełnym zakłopotania uśmiechem.

Pozostała w samych majtkach. Ostatni bastion wstydu, ostatnia granica, która została do przekroczenia. Trwała wyczekująco, zastanawiając się, dlaczego on sam nie zaczął się jeszcze rozbierać. Co to wszystko miało znaczyć?

– Wystarczy – stwierdził nagle.

Czyżby prowadził z nią coś w rodzaju erotycznej gry? A jeśli tak, o co w niej chodziło? Zamierzał ją zaciekawić, zmusić do uległości? Chciał, żeby sama się o to prosiła?

Z jakiegoś powodu, mimo że spotkała go po raz pierwszy w życiu, potrafiła mu zaufać. Przynajmniej na razie. Była więc gotowa pozwolić mu się prowadzić. Poza tym cała ta sytuacja tylko wzmagała podniecenie i sprawiała, że jej oczekiwania i wyobrażenia narastały. Była skłonna podjąć ryzykowną grę.

– Chodź ze mną – powiedział, podając zachęcająco dłoń.

Jego nieskazitelny uśmiech uśpił wszelkie obawy. Dała mu się poprowadzić do sypialni, czując, jak mocno bije jej serce.

W sypialni kazał jej się położyć. Pościel była biała, pachniała świeżością. Od razu zwróciła uwagę, że na stoliku nocnym znajdowały się różnego rodzaju dilda.

– Zaufasz mi? – spytał i nie czekając na jej odpowiedź, dorzucił: – W każdej chwili możesz powiedzieć „stop”. Wówczas spróbujemy czegoś innego albo po prostu się rozejdziemy. Dobrze?

Skinęła głową.

W jego dłoniach pojawiły się nagle kawałki sznurka.

Zrozumiała, że zamierzał zrealizować scenariusz fantazji seksualnej, o której mu wcześniej opowiadała. Był na to przygotowany.

Pozwoliła, żeby przywiązał jej ręce i nogi do krawędzi łóżka. Robił to powoli, aby nie sprawić jej bólu. Miała trochę swobody, a ucisk nie wydawał się zbyt mocny. Przez ten czas niemal nie spuszczał z niej oczu. Wydawało się jej, że się do niej uśmiecha, choć niezbyt ostentacyjnie, bo nie pasowałoby to do jego władczej, dominującej roli.

Czuła, jak jej podekscytowane ciało drży, wyrażając gotowość i zniecierpliwienie. On tymczasem sięgnął po dildo i zaczął przesuwać nim po jej wilgotnych z podniecenia majtkach, stymulując ją w ten sposób. Zaczęła pojękiwać. Jej błagalny wzrok wyrażał pragnienie, żeby przeszedł do konkretów, żeby jej wreszcie wsadził, nieważne, czy od razu swoją męskość, czy na razie chociaż tego gumowego fiuta, którego miał w ręku.

Podrażnił ją jeszcze chwilę, a potem brutalnie zdarł z niej majtki. Dokładnie tak, jak to opisała w swojej fantazji.

Odłożył dildo.

– Poczekaj… – powiedział.

– Nigdzie się… nie wybieram… – wyrzuciła z siebie, a potem zaśmiała się nerwowo. Miała jednak nadzieję, że nie każe jej na siebie zbyt długo czekać, że to nie nadprogramowy element gry, który trudno jej będzie wytrzymać.

Wrócił jednak szybko. W ręku trzymał ścierkę, właściwie coś w rodzaju szmaty.

Tego nie było w moim scenariuszu, pomyślała przestraszona, ale zanim zdołała wypowiedzieć swój sprzeciw, wepchnął jej ten kawałek brudnego, cuchnącego materiału do ust.

Jej krzyk był niemy, stłumiony. Skrępowane kończyny szarpnęły gwałtownie. Poczuła, że ucisk niespodziewanie się wzmocnił, tak że miała teraz mniej swobody.

Jej oczy wyrażały gniew, później paniczny strach, a potem, kiedy w jego ręku pojawił się myśliwski nóż, już tylko pełne histerii błaganie, żeby przestał, cokolwiek chciał uczynić.

Kręciła głową, próbując nieskutecznie wykrzykiwać na przemian prośby i groźby. Do jej oczu napłynęły łzy, ale on był na nie nieczuły.

Może oszukiwała się jeszcze, że to tylko perwersyjna gra, że chce ją porządnie przestraszyć, że nie ma wobec niej złych zamiarów.

Ale powoli uświadamiała sobie, że wpadła w pułapkę. Że sponiewiera ją i zgwałci, a ona dostanie w ten sposób za swoje i odbierze brutalną lekcję, której nigdy nie zapomni.

Przyglądał się jej, jakby się jeszcze wahał, co z nią zrobić. Był taki przystojny, zniewalający, że nawet teraz nie mogła zobaczyć w nim potwora, a widziała przede wszystkim atrakcyjnego mężczyznę.

Nagle podszedł i niezbyt głęboko naciął jej w kilku miejscach skórę. Z nóg, rąk, brzucha, piersi i twarzy popłynęła krew. Biała pościel zaczęła szybko nasiąkać czerwienią.

Aneta, w szoku, najpierw się naprężyła, a potem zaczęła się ciskać w panice i bólu. Bezskutecznie. Sznur trzymał mocno, a ścierka tłumiła krzyk. Nikt nie mógł jej zobaczyć, nikt nie mógł usłyszeć, nikt nie mógł przyjść z pomocą.

A on stał i w milczeniu obserwował, jak cierpi. Rzucała mu spojrzenia przepełnione na przemian strachem, wściekłością, to znów smutkiem i błaganiem, ale zdawało się to nie robić na nim absolutnie żadnego wrażenia.

A potem, jakby znudzony tym spektaklem, który sam wyreżyserował, zostawił ją znowu samą.

Przez krótką chwilę zapomniała o bólu. Pomyślała o Adamie. O tym, co mu powie, jeśli zdoła się oswobodzić lub ktoś ją znajdzie, zanim się wykrwawi. Czy będzie ją jeszcze chciał, taką okaleczoną, zbrukaną, upodloną?

Najpierw straciła nadzieję, a potem przytomność.

1. Justyna i Piotr

Poniedziałek w korpo. Wszyscy z wolna wchodzą w rytm pracy po weekendzie, który, jak zwykle, minął zbyt szybko. Tylko niektórzy „führerzy” – menedżerowie – zachowują się, jakby to był środek tygodnia, już podkręcają tempo, już zakreślają nowe deadline’y, już histeryzują z powodu opóźnień, już rozdzierają szaty przez niekompetencję swoich podwładnych, już wieszczą koniec świata.

Justyna oddzielona jest od Dawida małą ścianką. Kiedyś przeszkadzało jej to, że tylu ludzi pracuje w jednym pomieszczeniu, ale przez te wszystkie lata zdołała się jednak przyzwyczaić, choć do pewnych osób i ich zachowań nie sposób tak do końca przywyknąć.

Dawid, który przed kilkoma miesiącami zastąpił odpychającą, denerwującą i przytłaczającą Ankę, rozsiewającą wokół zarazki i głupie teksty, był niezwykle cennym nabytkiem, nie tylko z punktu widzenia pracodawcy, ale także Justyny.

Stała się ona jego przewodniczką po firmie, wprowadzając go nie tylko w szczegóły techniczne, ale i towarzyskie. Mieli podobne poczucie humoru, czynili podobne obserwacje i w ogóle łatwo znajdowali wspólny język. Był dla niej jak stary, sprawdzony kumpel, którego obecność sprawia, że chociaż na chwilę zapomina się o problemach codzienności.

Poza tym, co niezwykle ważne, odnotowała, że nie ma między nimi niezdrowej fascynacji czy myśli z podtekstem erotycznym.

Ona bardzo kochała swojego męża i choć nie układało się między nimi tak, jak by sobie tego życzyła, nie dopuszczała myśli, że mogłaby przenieść swoje zainteresowania, nawet przelotnie, na innego faceta.

On z kolei podkreślał w rozmowach z nią, że jest szczęśliwym mężem i ojcem dwójki dzieci, co odebrała jako wyraźny sygnał wyznaczający pewien zdrowy dystans.

Dzisiaj Justyna była roztrzęsiona za sprawą nieudanego weekendu. W sobotę z „gospodarską wizytą” wpadły teściowa Urszula i szwagierka Beata, która wciąż mieszkała z matką. Justyna prosiła Piotra, żeby gdzieś wyjechali, najlepiej na cały dzień, bo wiedziała, że wszystko skończy się jak zwykle kłótnią, ale on upierał się, żeby podjęli jego rodzinę obiadem, by „podtrzymać najlepsze relacje”.

No i Justyna, która w kuchni raczej nie błyszczy, wymyśliła sobie kisz, który potem Urszula skrytykowała, nie przebierając w słowach, a z kolei Beata dała wyraz swojemu niezadowoleniu, robiąc cierpką minę i pozostawiając na talerzu spory kawałek.

Teściowa skarciła ją też za nieporządek w domu. A potem dodała jeszcze:

– Strach pomyśleć, jak sobie ze wszystkim poradzisz, kiedy wreszcie urodzi wam się dziecko.

Beata zaś wciągnęła Piotra do długiej rozmowy, podczas której, niemalże ignorując obecność Justyny, opowiadała na przemian o swoich dwóch kotach i o licznych problemach zdrowotnych mamy.

Justyna czuła się nieswojo, więc dała wyraz irytacji i zniecierpliwieniu. Kiedy Urszula i Beata, demonstrując urażenie, zabrały się wreszcie i sobie poszły, Piotr urządził żonie awanturę, że nie potrafi trzymać nerwów na wodzy. Próbowała się usprawiedliwiać, udowodnić, że to ona w tym układzie była ofiarą, a nie sprawcą, ale Piotr był głuchy na argumenty. Oskarżył ją, że znowu wszystko popsuła i że nie szanuje jego rodziny. Wyprowadzona z równowagi, zdobyła się na wyartykułowanie swoich pretensji, że on z kolei stawia swoją rodzinę ponad nią, ale Piotr zbył ten zarzut machnięciem ręki. Przestał się do niej odzywać. Zamknął się w swoim pokoju i spędził tam noc.

W niedzielę wyjechał dokądś przed południem, mówiąc jej wcześniej, że potrzebuje chwili oddechu, i zapowiedział, że wróci dopiero wieczorem. Kiedy wrócił, zaczął zachowywać się pojednawczo, a ona, szukając upragnionego spokoju, jak zwykle gotowa była wszystko puścić w niepamięć. Choć mąż do końca dawał jej odczuć, że to raczej on wybaczył jej niż odwrotnie. Dzięki temu, że nie chcieli rozstrzygać tej kwestii ani tego, kto tak naprawdę miał prawo czuć się obrażony, udało im się wrócić do normalności.

Zasnęli nawet razem, wtuleni w siebie.

Dzisiaj przed pracą zjedli razem śniadanie. Nie wracali już do wczorajszego dnia ani do soboty. Uśmiechali się do siebie, żartowali, a przed jej wyjściem pocałowali się, życząc sobie udanego dnia.

A ona znowu była gotowa wybaczyć mu wszystko, nawet część winy wziąć na siebie, choć nosiła w sobie zadrę i żal.

Teraz na szczęście całe to zbieranie, analiza oraz wysyłanie danych, którymi to czynnościami w głębi duszy gardziła jako bezsensownymi, sprawiały, że nie miała zbyt dużo czasu na snucie rozważań.

Mimo tego i mimo dodającej jej otuchy obecności Dawida, nie potrafiła się skupić.

***

Podczas przerwy dopadła ją chandra. Poszła na papierosa z Gabrysią z HR-u, przed którą zwykła się otwierać.

Gabrysia nie owijała w bawełnę:

– Kochanie, musisz mu powiedzieć: Albo rodzina, albo ja!

– On kocha swoją rodzinę. Ja to rozumiem. Sama pochodzę z rozbitej i… – Urwała zakłopotana.

Justyna miała świadomość, że matka i siostra Piotra mają mu za złe, że zdecydował się na ślub z dziewczyną z patologicznego domu, z rodziny dotkniętej problemem alkoholowym.

– Chyba się o to nie obwiniasz?

Gabrysia zdawała się czytać w jej myślach.

– Nie, ale…

– Żadnego „ale”. Nikt mu nie każe porzucać swojej rodziny, ale ożenił się z tobą, a nie z mamą czy siostrą – stwierdziła Gabrysia. – Ma wobec ciebie obowiązki. Przede wszystkim obowiązek lojalności. Nie może być tak, że one zatruwają ci życie, a on to toleruje.

No nie może. W myślach Justyna przyznała jej rację. Ale nie bardzo wiedziała, co w związku z tym zrobić.

– A w ogóle, co to znaczy, że Piotr sobie gdzieś pojechał w niedzielę? – atakowała dalej Gabrysia.

Justyna odpowiedziała jej milczeniem.

– Pytałaś go, gdzie był?

– Próbowałam… – bąknęła.

– Powiedz sama, nie interesuje cię to?

– Interesuje, ale mu ufam.

– Kochana, tu nie chodzi o zaufanie. To jest małżeństwo, a nie wolna amerykanka.

– Pewnie pojechał do kumpli. Wiesz, niespecjalnie zależy mi na ich poznawaniu. Mamy wspólnych znajomych, ale on ma też swoje środowisko lekarskie…

– A jeśli ma kogoś na boku?

– Co? – Justyna zrobiła wielkie oczy. Patrzyła z oburzeniem na przyjaciółkę.

– Ja tylko głośno myślę – zastrzegła Gabrysia, nieco speszona jej reakcją.

Ale słowa zostały już rzucone i atmosfera zgęstniała.

– On by mnie nie zdradził – stwierdziła z przekonaniem Justyna. – Wiem to na pewno.

Gabrysia nie odpowiedziała. Paliły chwilę w milczeniu.

– Wybacz… Nie chciałam… – odezwała się zmieszana Gabrysia. – Wcale nie chciałam tego powiedzieć.

Chciałaś, pomyślała Justyna, ale dobrotliwym spojrzeniem dała przyjaciółce do zrozumienia, żeby się nie przejmowała.

Jej gniew na Gabrysię nieco osłabł. Nie, żeby nagle zaczęła podejrzewać o coś Piotra, ale musiała się zgodzić z tym, że miała prawo oczekiwać od niego wyjaśnień, zwłaszcza że zdarzyło mu się to nie pierwszy raz i zaczynało ją z różnych powodów martwić. Nigdy wcześniej jednak na poważnie nie myślała o tym, że jest to ucieczka do kogoś, a nie od czegoś.

Ale teraz… Słowa Gabrysi chyba jednak zrobiły swoje i poruszyły dziwne struny w jej sercu i umyśle.

A co, jeśli Piotr kogoś miał?

Boże, to po prostu niemożliwe!

Jej Piotr. Był jej dumą i sensem, całym życiem. Drażnił ją czasem, ale przecież on nie mógłby…

Na pewno nie on.

2. Piotr i Dominika

Piotr wyszedł spod prysznica z ręcznikiem zawiązanym w pasie.

Dominika leżała w łóżku nago, kusząco eksponując rozmaite atuty swojego młodego, ciągle nienasyconego ciała.

Ale Piotr był za bardzo zmęczony, żeby zostać dłużej. Poza tym i tak się już zasiedział u kochanki, a przecież obiecał żonie, że dzisiaj nie zostanie zbyt długo w pracy i obejrzą wspólnie jakiś film.

Justyna nie zadawała na razie zbyt wielu pytań i szanowała jego autonomię, ale bał się, że jeśli on poczuje się zbyt pewnie, ona zacznie coś podejrzewać i zmieni nastawienie. A wówczas jego eskapady będą mocne utrudnione, będzie musiał bardziej kombinować, żeby znowu uśpić jej czujność.

Ubierał się szybko, odnotowując, że Dominika nie spuszcza z niego wzroku i uśmiecha się zalotnie, do końca prowokując.

– Nie pocałujesz mnie na pożegnanie? – rzuciła rozczarowana, nie przestając się do niego wdzięczyć.

– Spieszę się trochę… – odparł, z trudem skrywając nagłą irytację. Nachylił się jednak, żeby ją pocałować.

– Szkoda, że idziesz – stwierdziła zasmucona.

Miał z Dominiką pewien kłopot. Spotykał się z nią dla seksu, od początku dając jej do zrozumienia, że to tylko układ, ale ona zaczynała wyobrażać sobie coraz więcej. A może nawet – odnosił czasem takie wrażenie – zakochała się w nim, choć zapewne „zabujała” byłoby w tym wypadku trafniejszym określeniem.

Poznał ją na czacie Klubu Niewiernych, ale okazało się, że ona nie była „niewierna”. Miała za sobą kilka nieudanych związków i doszła do przekonania, że łatwiej jej będzie upolować żonatego mężczyznę niż łudzić się, że jako trzydziestolatka znajdzie kogoś wartościowego i niezajętego zarazem.

Zwierzała mu się, że jej ostatni obiecujący związek z jakimś żonkosiem zakończyła z powodu oporów moralnych. Mimo że jej na nim zależało, nie chciała, żeby zostawił dla niej rodzinę. Potem okazało się, że i tak porzucił swoich bliskich, tyle że dla innej, więc swojego wyrzeczenia nie traktowała już jako czegoś chwalebnego, ale jako wyraz życiowej naiwności.

A teraz powtarzała Piotrowi jakieś patetyczne teksty, że w miłości trzeba być egoistą i nie oglądać się na szczęście innych, a skupiać się na sobie i swoich potrzebach, realizując je wbrew wszystkim przeszkodom i ograniczeniom.

Początkowo uznawał te słowa za formę jej autoterapii, próbę „wygadania się”. Potakiwał, zdobył się na jakieś luźne komentarze. Teraz jednak skłonny był myśleć, że robiła to celowo, ujawniając w ten sposób pośrednio swoje zamiary względem niego, a zarazem starając się wybadać jego reakcję na wiadomość, że ona oczekuje czegoś więcej.

Wyszedł z jej mieszkania i skierował się w stronę parkingu.

Seks był udany, ale czuł się struty. Może powinien dać sobie spokój z Dominiką, skoro zacierała granice, zapominała o podstawie tego układu. Wcale nie zamierzał się z nią wiązać.

Wcale nie zamierzał porzucać Justyny.

Po prostu chciał się trochę zabawić. Wierzył, że mu się to należało.

***

Po śmierci ojca, wojskowego, był wychowywany żelazną ręką przez matkę, która ofiarowała mu dużo miłości i poświęcenia, ale miała też swoje wymagania, w tym oczekiwanie bezwzględnego posłuszeństwa i podporządkowania syna.

Wymarzyła sobie, żeby poszedł do jednego z najlepszych liceów w Polsce, a potem na studia medyczne, oczywiście dla jego dobra, więc zrobił to, wbrew sobie, bo nie czuł się szczególnie uzdolniony w tym kierunku. Tyle że zamiast zostać upragnionym przez matkę chirurgiem, został „jedynie” laryngologiem. Ale i tak nie kryła dumy. A on uczył się i studiował tak ciężko, w dodatku trzymany pod kloszem przez matkę wspieraną przez przemądrzałą siostrę, że zapomniał o zwykłym życiu, używkach, przyjemnościach, łajdactwach. Jego życie było szare, toczyło się monotonnym rytmem.

Chociaż był przystojny, odstraszał dziewczyny swoimi kompleksami, sztywną gadką, powściągliwym zachowaniem i przesadnymi wymaganiami. Kiedy poznał Justynę, wydała mu się kobietą, którą trzeba się zaopiekować, a nie taką, która chciałaby zaopiekować się nim. I od razu poczuł się lepiej. Wreszcie mógł realizować męskie powołanie, a nie dawać się ugniatać w kobiecych rękach jak plastelina, której nadaje się dowolny kształt.

Poza tym Justyna była wycofana, czuła się gorsza, bo pochodziła z biedniejszej, a w dodatku – było nie było patologicznej – rodziny. Z ulgą zdjął gorset oczekiwań, jaki nakładała na niego matka. Nie chciał i nie zamierzał – więcej: uważał, że nie powinien – już nikomu niczego udowadniać. Może oprócz tego, że chciał i potrafił być sobą i że było w nim coś atrakcyjnego, co naprawdę mogło pociągać i pozwalało zatrzymać kobietę na dłużej.

Justyna była w stanie się przed nim otworzyć, bezpretensjonalną szczerością szybko zdobyła jego zaufanie i serce. Z jednej strony wycofana, z drugiej, kiedy już zebrała się na odwagę, uczciwa i bezpośrednia w wyrażaniu emocji. Pokochał ją, jak nie kochał wcześniej żadnej kobiety, i poczuł, że jest to osoba, z którą może spędzić resztę życia. Ale zwlekał z oświadczynami, bo wciąż bał się reakcji matki.

A pani Urszuli nic się w Justynie nie podobało – uważała, że zakręciła się przy nim, żeby ułożyć sobie życie, że Piotr powinien znaleźć sobie „lepszą partię”. Nie obchodziło jej, że ci dwoje się kochali, snuli plany i wydawali się ze sobą szczęśliwi. Dla niej Justyna była fałszywa – udawała, żeby owinąć sobie jej syna wokół palca. W sukurs matce przyszła Beata, która sama była starą panną pracującą w bibliotece i dorabiającą zleceniami w branży wydawniczej. Obie liczyły na to, że związek ten nie przetrwa okresu narzeczeństwa.

Ale przeliczyły się, bo Piotr postawił na swoim. Pani Urszula bardzo to odchorowała. Nawet na ślubie i weselu nie potrafiła się powstrzymać przed aplikowaniem toksyn państwu młodym.

Nie zrezygnowała również potem. Ostatnio poszło o dziecko. Piotra to zaskoczyło. Oczekiwał, że matka raczej będzie trzymać kciuki za rozpad jego małżeństwa z nielubianą przez siebie synową niż oczekiwać potomka, który scementuje związek. A oni z Justyną, na razie, do odwołania, dziecka nie planowali i byli co do tego dość zgodni. Pani Urszula nie posiadała się z oburzenia, kiedy jej syn któregoś dnia po prostu jej to zakomunikował. Potem, żeby udobruchać matkę, wycofał się z tego stwierdzenia, łagodząc jego wymowę fałszywą, zupełnie nieprzekonującą zapowiedzią, że już w przyszłym roku będą chcieli zostać rodzicami.

***

A potem trafił się ten cholerny wyjazd służbowy. Po kilku drinkach w hotelowym barze atmosfera się rozluźniła. Patrycja zajmowała pokój na tym samym piętrze co on. Wrócili do siebie, ale chwilę potem usłyszał pukanie do drzwi. Nie chciał, żeby to się tak skończyło, ale nie potrafił się jej oprzeć i okazał słabość.

Seks z żoną bywał lepszy lub gorszy, ale nie było w nim już niczego, co mogłoby go zaskoczyć. Tutaj stała przed nim właściwie obca kobieta, teren nieznany, który pozwalał mu przeżyć przygodę, stać się odkrywcą i zdobywcą jednocześnie. Kobieta zamężna, czego świadomość miała mu pomóc z jednej strony zwalczyć w sobie poczucie winy, z drugiej zaś wydawała się na swój sposób podniecająca.

Patrycja pozwalała mu na wiele, sama czerpała z tego wielką przyjemność, a jednocześnie wykazywała się inicjatywą i… pomysłowością. To, co tego wieczoru odbyło się w jego pokoju, śmiało można uznać za maraton seksualny, z krótkimi przerwami na regenerację. Byli tak wyczerpani, że oboje pogrążyli się w błogim śnie, a rano obudzili się zbyt późno, żeby zdążyć na śniadanie. Spóźnili się także na konferencję, przerywając czyjąś prelekcję. Weszli razem, co nie umknęło uwadze niektórych. Pojawiły się zjadliwe uśmieszki. Na pewno się wtedy zaczerwienił. A trochę później, kiedy profesor Garkiewicz opowiadał o migdałkach, do niego powoli dochodziło, że zdradził żonę i zawiódł jej zaufanie. Obiecał sobie, że to pierwszy i ostatni raz. Że wykasuje Patrycję z telefonu i pamięci.

Jednak obietnicy nie dotrzymał. Znowu zachował się nie tylko nielojalnie, ale i nieprofesjonalnie, tym razem ryzykując jeszcze więcej, bo nawiązał przelotny romans z jedną z pacjentek. Po kilku spotkaniach dała mu do zrozumienia, że to koniec, że chce wrócić do męża, z którym pozostawała wówczas w separacji.

Ten drugi incydent uświadomił mu pewną bolesną prawdę.

– Wiesz – powiedział kiedyś w rozmowie ze swoim serdecznym przyjacielem Staszkiem – to niesprawiedliwe. Ktoś bawi się życiem, posuwa panienki, sięga po używki, a potem, jak już mu się to wszystko znudzi, pobożnieje, zakłada rodzinę, staje się wzorowym mężem i ojcem. I wszyscy przechodzą do porządku dziennego nad jego przeszłością. A ktoś taki jak ja, wychowywany pod kloszem, ciągle przejęty nauką i ocenami, stroniący od złego towarzystwa i złych nawyków, zakłada rodzinę i… nagle uświadamia sobie, że nigdy tak naprawdę nie żył. Że się nie wyszalał. Najpierw wraz z tą świadomością przychodzi przekonanie, że będzie się musiał z tym pogodzić. Że jego czas minął. Ale potem odzywa się w nim przekora buntownika. I zadaje sobie pytanie, czy naprawdę ma się znowu poddać rygorowi? Dlaczego innym było wolno wcześniej, a jemu nie wolno teraz? Gdzie tu równowaga? Tak, prędzej czy później dogania człowieka potrzeba robienia rzeczy, nazwijmy to, poza schematem… Potrzeba, której trzeba ulec – dla zdrowia psychicznego.

No i odezwał się w nim poszukiwacz erotycznych przygód, łowca okazji i koneser kobiecych ciał.

A potem usłyszał o czacie Klub Niewiernych, który szybko stał się jego obsesją.

Wśród podobnych sobie czuł się mniej winny i bardziej anonimowy. A przez to – odważniejszy i bardziej podatny na pokusy.

3. Dominika

Dominika była niepocieszona. Seks był co prawda przedni, jak zwykle, ale coraz bardziej smuciło ją, a może i irytowało to, że tak szybko jest po wszystkim. Piotr skracał czas spędzany u niej, niemal wymykając się do domu. Tak jakby zależało mu tylko na tym, żeby ją zerżnąć i szybko wrócić do żony. Owszem, potrafiła zrozumieć sytuację, wiedziała, że musi być ostrożny, ale ostatnio coraz mniej się nią interesował i dlatego czuła się – poza łóżkiem – odtrącana. Traktował ją coraz bardziej instrumentalnie i był mniej skory do rozmów i zwierzeń. Ograniczał nawet do minimum czas spędzany z nią online. Bywało, że nie odpowiadał na jej SMS-y czy inne wiadomości. A przecież kiedyś, gdy się poznali, wyglądało to zupełnie inaczej. Ich korespondencja była intensywna, gęsta od emocji, przyprawiona czułością i przepełniona wzajemną ciekawością.

Dominika nie potrafiła ułożyć sobie życia. Szkoła, w której pracowała, wysysała z niej większość energii i poddawała nieustannej presji. Rozbestwieni uczniowie, histeryzujący rodzice, koleżanki i koledzy z fałszywym poczuciem misji, dyrekcja ze sprzecznymi wymaganiami. Wszyscy i wszystko zdawało się ją denerwować. Nie mogła odnaleźć spokoju.

Miała parę przyjaciółek, wąskie grono znajomych i potrafiła z nimi miło spędzać czas, ale coraz częściej przyłapywała się na tym, że woli domowe zacisze i internet. W Klubie Niewiernych poznała Kamila i przeżyła z nim wspaniałe chwile. Jednak ostatecznie oboje doszli do przekonania, że Kamil powinien ze względu na dzieci ratować małżeństwo i z wielkim bólem się rozstali. Nie mogła darować sobie tego wyrzeczenia, zwłaszcza potem, kiedy dowiedziała się, że poszło ono na marne, skoro Kamil poszedł w tango z laską młodszą od niej.

Dlatego teraz frustrowało ją, że Piotr, po którym sobie wiele obiecywała, gwałtownie obniża temperaturę ich relacji. Ostatnio deklarował z ostentacją, że nie zamierza porzucać Justyny. Po prostu dzielił czas między żonę i kochankę, którą traktował jako odskocznię. A nadzieja na to, że uda się jej wpłynąć na zmianę jego decyzji, zdawała się być nieuzasadniona.

Włączyła jakieś smuty Lionela Richie. Nalała sobie wina. Wypiła lampkę, potem kolejną.

Jutro nie szła do szkoły, więc mogła zaszaleć. Zapomnieć się.

– Jesteś kretynką – zaśmiała się nagle, mimo że wcale nie było jej do śmiechu.

Zapaliła pachnące świece. Potem napuściła sobie wody do wanny. Na powierzchni unosiła się odświeżająca piana. Zmieniła muzykę na smooth jazz. Chciała się odprężyć, uspokoić skołatane nerwy, a nie płakać.

Ale przez jej głowę przechodziły tylko smutne, czarne myśli. Nawet tak radykalna i dramatyczna, żeby przeciąć sobie żyły i zasnąć na zawsze.

Potem jednak gorzko skonstatowała, że przecież nikt nie będzie po niej płakał, więc jej odejście nie zrobi światu różnicy.

– Weź się w garść, weź się w garść – powtarzała sobie te słowa jak magiczne zaklęcie.

Nie potrafiąc się opanować, rozpłakała się z bezsilności, a łzy wypłukały z niej napięcie. Po kąpieli, odświeżona, usiadła przed komputerem, zalogowała się do Klubu Niewiernych i wśród użytkowników online zaczęła wypatrywać Doktora_Pitera.

Nie znalazłszy go, zalogowała się na pocztę i zaczęła wystukiwać na klawiaturze pełne wyrzutów słowa. Ale kiedy skończyła pisać, przeczytała swój roztrzęsiony, przeładowany emocjami e-mail i przytomnie zrezygnowała z wysłania go.

Jutro też jest dzień, do cholery.

4. Marta, Arek i Bartek

– Jesteś pewny? – spytała nerwowo Marta. – Jeszcze możemy wszystko odwołać.

– Tak, jestem pewny, chcę tego – odpowiedział Arek, ale widać było, że tylko nieumiejętnie silił się na spokój. – To w końcu moje cholerne urodziny.

Dzieci były u dziadków, bo ich rodzice mieli spędzić razem romantyczny wieczór. Tak naprawdę jednak nie o romantyczny wieczór tu chodziło, ale o pewien eksperyment.

Marta zastanawiała się, czy Arek rzeczywiście chciał spełnić swoją seksualną fantazję, czy też pogrywał z nią w jakiś sobie tylko wiadomy sposób, testując jej reakcje, a może nawet przygotowując grunt pod rozwód.

Choć ostatnio nic nie wskazywało na to, żeby mieli się rozchodzić. Żyli w pewnym układzie, który można było nazwać partnersko-rodzinnym i który oboje zaakceptowali. Przynajmniej do czasu, zanim żadne z nich nie uzna, że ma dość życia w kłamstwie tylko dla dobra wychowywanych wspólnie dzieci oraz dość udawania.

Ale Marta, początkowo zaszokowana propozycją, z jaką wyszedł mąż, nie tylko szybko zaczęła się z nią oswajać, ale i uznała ją w jakimś sensie za ekscytującą perspektywę. Zdrady miały swój słodko-gorzki smak, ale szybko oboje uznali je za paradoksalną konieczność warunkującą ich wspólne trwanie. Teraz jednak zdrada miała przybrać inny, perwersyjny wymiar. Miała być kontrolowana.

Usłyszeli dzwonek do drzwi. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, ale żadne z nich się nie podniosło. Nie wiedzieli, czy powinni wyjść po gościa oboje, czy też inicjatywę winno podjąć któreś z nich. Wspólnie wybrali go spośród listy kandydatów poznanych na czacie Klub Niewiernych, po wymianie zdjęć.

Bartek miał dwadzieścia pięć lat, był przystojnym brunetem o smukłej, wysportowanej sylwetce. Podobał się im.

Zdecydowali, że nie powiedzą mu o gejowskich skłonnościach Arka.

– No idź… – rzucił niemrawo.

Posłusznie się podniosła i skierowała ku drzwiom. Otworzyła je. Stanął w nich młody człowiek, który wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętała z transmisji przez kamerkę i ze zdjęć, a może nawet lepiej, biorąc pod uwagę ten czarujący uśmiech i magnetyczne spojrzenie, którego nie dostrzegała wcześniej. W ręku trzymał butelkę wina.

– Cześć – powiedziała, uśmiechając się.

Przestąpił próg i ucałował ją. Zaśmiała się niedyskretnie i zarumieniła, jak jakaś nastolatka, której przedstawiono „kawalera”.

Była od niego kilka lat starsza, ale wciąż pewna swojej atrakcyjności, nie czuła żadnych kompleksów. Zresztą Bartek gustował właśnie w kobietach po trzydziestce, bo, jak zaznaczał, ich kobiecość pozbawiona jest niedojrzałości i niepewności, a zarazem jeszcze nienadszarpnięta przez upływ czasu.

Arek tymczasem patrzył na niego nieco zawstydzony, onieśmielony. Martę bawił ten brak zwyczajnej pewności siebie u jej męża. Ale rozumiała go. Przecież to, co za chwilę stanie się ich udziałem, będzie degradujące i upokarzające przede wszystkim dla niego.

Na początku zaplanowali sobie, że Arek będzie ich oglądał z innego pomieszczenia, co dałoby im wszystkim więcej swobody, ale potem nagle zaczął nalegać, żeby jednak być obecny w sypialni, kiedy oni będą uprawiać seks.

Marcie przeszło przez głowę, że być może będzie chciał się przyłączyć i zacząć dobierać do Bartka.

To byłoby straszne, jeszcze gorsze od tego, co zaplanowali. Ilekroć wyobrażała sobie męża biorącego udział w homoseksualnym akcie, nabierała obrzydzenia do niego, ale też pośrednio do siebie samej, że była z kimś takim. Zresztą sam Bartek dał wyraz swoim podejrzeniom, zaznaczając, że interesuje go tylko seks z Martą.

– Może najpierw napijemy się wina? – Podał jej butelkę.

– Ta butelka nie wystarczy na upicie całej naszej trójki – stwierdził nerwowo Arek, chichocząc.

Miał świadomość, że jego barek był porządnie zaopatrzony.

– Jesteś głodny? – spytała troskliwie Marta, zwracając się do Bartka.

Arek zareagował śmiechem i na to pytanie. Marcie coraz bardziej nie podobała się ta sytuacja, bo jej mąż wyraźnie w coś sobie pogrywał. A jednocześnie, pobudzona i podporządkowana deprawującym myślom, patrzyła zachłannie na Bartka.

Nie mogła też nie zauważyć, jak patrzy na niego Arek.

Arek, który teraz próbował nieumiejętnie nakładać maskę cynicznego błazna.

***

Choć starała się nie zwracać na niego uwagi, nie przestawała się zastanawiać, o czym w tym momencie myślał jej mąż. Widok wciśniętego w fotel nagiego faceta, któremu kiedyś ślubowała miłość i wierność, który był ojcem jej dzieci, a który teraz masturbował się jak jakiś żałosny nastolatek zapatrzony w pornola, miał w sobie coś porażającego. Uświadamiał jej, jak wielką porażką było jej małżeństwo.

A może odkryje w ten sposób na nowo pociąg do mnie? – przeszło jej przez myśl, ale zaraz potem sama się skarciła w duchu: Gówno prawda! Wiadomo, że podnieca go Bartek. A może również dodatkowo kręci go upokorzenie, którego właśnie doznaje.

Oni dopiero się rozgrzewali, kiedy z fotela już zaczęły dobiegać odgłosy świadczące o tym, że Arek właśnie kończy.

Już po wszystkim podniósł się i wyszedł.

Szkoda. Odkryła w sobie, że jego obecność jednak dodatkowo ją nakręca. Może to myśl o byciu podglądaną przez własnego męża, a może jego stanowiąca część konwencji bezradność sprawiły, że odnajdywała się w tej sytuacji lepiej, niż zakładała.

Pytanie tylko, czy właśnie nie dobili swojego małżeństwa.

A może dokładnie to było jego prawdziwym urodzinowym życzeniem.

5. Piotr i Dominika, Piotr i Justyna

– Nie możesz do mnie wydzwaniać, rozumiesz? Szczególnie wieczorem, kiedy jestem w domu! – grzmiał Piotr.

– Tęskniłam za tobą… – odpowiedziała rozczarowana jego tonem Dominika.

– Dzwoniłaś specjalnie, żeby mi to powiedzieć? – W jego głosie wcale nie brzmiała wdzięczność.

– Nie mogłam cię znaleźć online – stwierdziła ze smutkiem przemieszanym z wyrzutem.

– Boże, ja przecież prowadzę też czasem normalne życie! – podkreślił.

– Pewnie, potrzebujesz mnie tylko do jednego… A ja się dla ciebie w ogóle nie liczę…

– Co w ciebie wstąpiło? – rzucił ze złością. – Zaczynasz się zachowywać jak histeryczka.

– Pieprz się! – wrzasnęła do słuchawki i rozłączyła się.

Pokręcił głową zirytowany jej nachalnością.

Może i dobrze, pomyślał.

To prawdopodobnie koniec ich przygody.

Owszem, zależało mu seksie z nią, ale wysłała mu w ostatnim czasie zbyt wiele sygnałów świadczących o tym, że traktuje ich relację zbyt poważnie i zbyt perspektywicznie. Tracąc dystans, zmieniała reguły gry, osaczała go i stwarzała dla niego zagrożenie. A na to nie mógł sobie pozwolić.

Poza tym przyda mu się popracować trochę nad małżeństwem, uporządkować parę spraw między nim a Justyną. Przeszło mu przez myśl, że być może powinni gdzieś wyjechać, odpocząć od zgiełku, który wytwarzała jego rodzina, zresetować się.

A Dominika… Szybko o niej zapomni. Na pewno szybciej niż ona o nim. Klub Niewiernych otwierał przed nim wciąż nieograniczone możliwości. Nie znosił próżni. Nie tolerował nudy i rutyny. I znowu to ryzyko połączone z ekscytacją obudzi w nim Piotra – zdobywcę. Piotra, który nie zamierzał póki co rezygnować z uroków życia. Jeszcze nie teraz. Jeszcze parę przygód, zanim mu to wszystko spowszednieje, zanim odkryje w sobie wzorowego męża, a potem pewnie, w końcu, również wzorowego ojca.

A może nie trzeba szukać w internecie? Może wystarczy rozejrzeć się nieco uważniej wokół siebie? I takiej opcji nie wykluczał, byle tylko znowu dobrze się zabawić.

Piotr zapalił papierosa. Obok niego przemknęła kolejna porcja pacjentów zmierzających do przychodni, w której pracował.

Jeszcze tylko dwie godziny i będzie się zwijał. Po drodze chciał wstąpić do księgowego, a potem już prosto do domu.

Nagle, pod wpływem kolejnego przebłysku, chwycił za telefon i zadzwonił do żony, żeby usłyszeć jej głos.

– Cześć – odpowiedziała nieco zaskoczona. – Stało się coś?

– Nie, dlaczego miało się coś stać? Stęskniłem się – stwierdził czule.

Odpowiedziało mu milczenie.

– Jesteś tam jeszcze? – zapytał, śmiejąc się.

– Jestem – odparła cicho. – Ale nie mogę za bardzo rozmawiać. Szef się kręci obok…

– Słuchaj… O której dzisiaj kończysz?

– Jakoś po piątej. O wpół do szóstej lub za piętnaście powinnam być już w domu. Potrzebujesz czegoś?

– Pomyślałem, że moglibyśmy dzisiaj zjeść na mieście.

– Co? – spytała z niedowierzaniem.

– Dasz się namówić na kolację? – spytał.

– A co się stało? – Nie dowierzała własnym uszom.

– A… ostatnio byłem trochę zabiegany i zamknięty w sobie… – wybełkotał.

Nie zastanawiał się w tej chwili, co powie na swoje usprawiedliwienie. A może ona, ucieszona tą nagłą zmianą w jego zachowaniu, nie będzie nalegała na wyjaśnienia. Potrafiła w końcu odpuszczać. Za to ją między innymi kochał.

– Zabiegany i zamknięty w sobie… – powtórzyła tymczasem.

– Masz jakiś pomysł na lokal czy ja mam wybrać? – Szybko zmienił temat.

– Może być Mexico City? – rzuciła, choć wiedziała, że w przeciwieństwie do niej nie przepadał aż tak za meksykańskim jedzeniem.

– Co tylko chcesz – odpowiedział uprzejmie. Jego głos nawet pośrednio nie zdradzał obiekcji.

– Super – ucieszyła się.

– Zrobię rezerwację. I przyjadę po ciebie – zaoferował się.

– Zrób rezerwację, ale spotkajmy się może na miejscu, co? O szóstej na przykład – zaproponowała.

– Jasne, jak sobie życzysz – odpowiedział. – Będę czekał.

– Muszę kończyć. Pa! – rzuciła na pożegnanie.

Rozłączyła się, a on uśmiechnął do siebie z zadowoleniem.

6. Piotr i Justyna

Sama nie wiedziała, dlaczego aż tak bardzo zależało jej na tym, aby dobrze wyglądać. Ale naprawdę się postarała, włożyła jego ulubioną czarną sukienkę w czerwone róże, w której jej talia wyglądała nadzwyczaj apetycznie. Do tego czerwone szpilki, płaszcz, ciemną atłasową apaszkę, którą dostała od niego pod choinkę. Teściowa wyśmiała prezent, mówiąc, że niepraktyczny, że i tak w szyję wieje. Jasne, lepiej by było, gdyby kupił jej barchanowe gacie. Skrzywiła się.

Dochodziła do restauracji, w której miał na nią czekać. Czy to randka? Nie nazwali tego w taki sposób, ale oboje grali w tę grę. Widziała go z daleka, kelner zaprowadził ją do ich stolika. Dostrzegła błysk w jego brązowych oczach, tak dobrze jej znany, tak dawno zapomniany. Kiedy się poznali, dawno temu, była przybita, stłamszona przez przeszłość, przez rodzinę, a on tak właśnie na nią patrzył. Jakby była jakimś zjawiskiem, jakby pojawiła się na tym świecie tylko po to, aby on mógł na nią patrzeć. Uwielbiała z nim przebywać. Potrafili spacerować wzdłuż Wisły, nic nie mówić, a on co chwilę zatrzymywał się, patrzył na nią, uśmiechał, a potem całował. Sceny rodem z romantycznego filmu. Ale właśnie tak się to wszystko zaczęło.

– Pięknie wyglądasz – przywitał ją, wyraźnie oczarowany.

– Dzięki – odpowiedziała odrobinę onieśmielona.

– Moja ulubiona sukienka, wiesz?

– Wiem. – Uśmiechnęła się.

Pozwoliła, aby przysunął jej krzesło. Potem wybrał wino i po chwili stuknęli się kieliszkami.

– Czy to randka?

– Czy potrzebujemy randek?

– Może czasami.

– To umówmy się, że dzisiaj jest właśnie taka nasza małżeńska randka.

– Czasami człowiek jest taki zalatany.

Potarł czoło w sposób, który dobrze znała. Robił tak wówczas, kiedy czuł się zakłopotany i nie wiedział, co powiedzieć. Na przykład wtedy, gdy jego matka wyrzucała mu zakup nowego telewizora. Tak jakby kupował go za jej pieniądze! Justyna wzięła głęboki wdech. Cholera jasna! To była randka z mężem, z którym ostatnio oddalili się od siebie. A tymczasem między nimi, jak zły duch wciąż i wciąż pojawiała się „diabelska Urszula”. W myślach tak właśnie Justyna nazywała teściową. Uśmiechnęła się mimowolnie.

– Jestem zabawny?

Piotr chyba poczuł się urażony.

– Nie, kochanie. Zostawmy to, co było, co ostatnio oboje nabroiliśmy, popsuliśmy. Dzisiaj się bawimy, dobrze?

– Co masz na myśli? – Uniósł brew i sięgnął po wino.

– Właśnie to. Pamiętasz nasz szalony weekendowy wyjazd do Sopotu?

– Nigdy nie zapomniałem, Justyś.

– Moglibyśmy to kiedyś powtórzyć. – Spojrzała na niego z błyskiem w oku.

– Czy ty rzucasz mi wyzwanie?

– A co ty wtedy zrobiłeś?

– No… rzuciłem ci wyzwanie.

– A ja je podjęłam. A potem, pamiętasz, wylali mnie z pracy, bo miałam wziąć zmianę weekendową, a zamiast tego wylądowałam z tobą w sopockim pensjonacie przy Monciaku.

– To była praca studencka, więc mała strata! – roześmiał się.

– Wiesz, co ci powiem? – Nachyliła się ku niemu.

– Co takiego? – Ściszył głos i też się pochylił.

– Dla takiego weekendu warto rzucić każdą pracę. – Zagryzła wargi.

A on pomyślał, że jego żona jest cholernie piękna. Poczuł, że mógłby ją wziąć teraz, tutaj, w tej restauracji pełnej ludzi. Zapomnieć się z miłości. I złapał się na tym, że tamto z Dominiką… to była głupota. Kurewska głupota.

Gdy zjedli, wspominali jeszcze stare czasy, umiejętnie omijając jakiekolwiek drażliwe tematy (jego matka) czy bolesne wspomnienia (jej rodzina). Justyna miała wrażenie, jakby poznała swojego męża po raz kolejny. I zapragnęła znaleźć się z nim daleko od tego miasta, z którym wiązała się zła przeszłość utkana ze wspomnień dzieciństwa i wczesnej młodości, a także wszystko to, co stanowiło elementy ich wspólnej, gryzącej teraźniejszości.

Po wyjściu z restauracji objął ją i przytulił. Czuła jego przyśpieszony oddech we włosach. Pragnęła go. Wiedziała, że on też jej pożąda. Nie musiała nic mówić, on także milczał. Jedynie patrzył i patrzył, dosłownie pożerał ją wzrokiem. Boże… jak bardzo jej tego brakowało! Dlaczego to w sobie zadusili, zniszczyli, dlaczego o tym zapomnieli? Pocałowała go, on złapał jej policzki w dłonie i oddawał z zapałem pocałunki, popchnął ją w kierunku muru, oparł i przycisnął swoim drżącym i podnieconym ciałem. On także wyrzucił z głowy wątpliwości i samooskarżenia. Teraz chciał tylko czuć i to właśnie w tej chwili robił. Czuł ją. Swoją cudowną żonę.

Ta noc była wspaniała, taka jak na początku, kiedy każde dotknięcie sprawiało, że dostawali gęsiej skórki i nie mogli się od siebie oderwać. Nad ranem, gdy Justyna zasnęła, Piotr długo na nią patrzył, potem pochylił się i pocałował ją w nagie ramię. Jej zapach go odurzał i przypomniał mu te wszystkie chwile, które razem przeżyli. A także momenty, kiedy płakała, kiedy uciekała z domu, w którym odbywała się właśnie jakaś burda, kiedy czasami nie miała dokąd wracać. A on był wówczas jej ratunkiem, jej opoką. Czy w momencie, gdy się podniosła, gdy zaczęła sobie radzić sama, gdy stała się twardsza i mocniejsza, on poczuł się niepotrzebny? Zbędny? Ciągle pod presją krytyki matki i marudzenia siostry? To dlatego uciekł w ramiona kolejnych kobiet? Tak jak teraz Dominiki? Niewymagającej, prostej i nieznającej go tak, jak znała go Justyna? Mógł udawać kogoś całkiem innego i było mu z tym dobrze. Mógł grać. Ale teraz i Dominika zaczęła czegoś od niego chcieć, rościła sobie jakieś prawa w stosunku do jego osoby, a to już zakrawało na absurd. Dlatego popatrzył jeszcze raz na żonę, przykrył ją prześcieradłem, wysunął się po cichu z łóżka, wziął komórkę i wyszedł z sypialni. Wysłał wiadomość, wyłączył telefon i wrócił do ciepłego łóżka, do pięknego ciała żony, do poczucia bezpieczeństwa i wiary w to, że jest potrzebny. Pożądany. Podziwiany.

Tak jak kiedyś.

Jak niewiele czasem potrzeba, żeby uświadomić sobie budujące prawdy.

Klub niewiernych

Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-169-5

 

© Agnieszka Lingas-Łoniewska, Daniel Koziarski i Wydawnictwo Novae Res 2018

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczytjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazuwymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

 

REDAKCJA: Wioletta Cyrulik

KOREKTA: Wojciech Gustowski

OKŁADKA: Studio Karandasz

KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl

 

Wszystkie postacie są fikcyjne, a ich zbieżność z prawdziwymi osobami jest czysto przypadkowa.

 

WYDAWNICTWO NOVAE RES

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

 

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.