Nadchodzi ciemność - Karolina Sikora - ebook + książka

Nadchodzi ciemność ebook

Karolina Sikora

2,7

Opis

Oto historia inna niż wszystkie, które czytałeś do tej pory. Znajdziesz w niej wrażliwego, samotnego chłopca, który w tajemniczych okolicznościach odkrywa świat elfów, Dallaków i Kirków. Świat, w którym ścierają się ze sobą siły dobra i zła, a jasność stara się przezwyciężyć nadchodzącą ciemność. Jak zakończy się Wielka Bitwa? Czy przyjaciele Wybrańca ocaleją? Co stanie się z królem Connorem uwięzionym w ciele lwa?
Daj się porwać tej ekscytującej opowieści i przekonaj się, jak wielka moc drzemie w niepozornym chłopcu – takim jak ten, którego mijałeś dziś na ulicy.

Szli przez las dosyć długo. Świat, w którym znalazł się Rafe, z każdym krokiem zaskakiwał go coraz bardziej. Nad ich głowami latały małe wróżki, które pozostawiały po sobie kolorowy pył unoszący się w powietrzu. W oddali słychać było czysty śpiew najróżniejszych ptaków, które umilały im wędrówkę. Wzdłuż ścieżki, którą szli, rosły drzewa, jakich nigdy wcześniej nie widział.
Rafe wraz z nowymi towarzyszami doszli do miejsca, w którym głównym punktem było jezioro otoczone ogromnymi kryształami. Woda w nim była nieskazitelnie czysta. Po chwili wokół zebrali się mieszkańcy krainy. Nagle jezioro zaczęło drżeć i mienić się różnymi kolorami. Jasne światło oślepiło zebrane koło niego istoty. Wszyscy osłonili swoje oczy dłońmi oprócz lwa, który bezustannie wpatrywał się w jeden punkt.


Czy jesteś gotowy razem z Rafe wkroczyć do brutalnego, obcego świata elfów, Dallaków i Kirków, aby walczyć w imieniu całego gatunku ludzkiego? Ostrzegam, że będzie niebezpiecznie, bezwzględnie i niezwykle ekscytująco! Zaryzykujesz?
Patrycja Hrycak, booksureourworld.blogspot.com

Odkryj świat, w którym ciemność kryje się w cieniu drzew. Przekonaj się o sile wrażliwego chłopca. Daj się porwać historii, która nie raz cię zaskoczy. Polecam - Marta Daft, martawsrodksiazek.pl

To absolutnie niezwykła powieść! Przy tej książce nie można się nudzić! Burzliwa akcja i nieprzewidywalna fabuła zapewniają niezapomnianą przygodę podczas lektury. Polecam! - Agnieszka Zabawa, posredniczka-ksiazek.pl

To niesamowita opowieść o przeznaczeniu i walce dobra ze złem. Trochę mroczna i niesamowicie pociągająca, pełna tajemniczych istot. Daj się wciągnąć do tajemniczego świata i poznaj niezwykłą moc. - Patrycja Sudoł, recenzjekrolewskie.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 573

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,7 (11 ocen)
1
2
3
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



PROLOG

Londyn, południowo-wschodnia część Wielkiej Brytanii. To jedno z największych miast Unii Europejskiej, liczące około trzynaście milionów mieszkańców. Miejsce, które dla wielu jest nieosiągalnym marzeniem. Życie w nim wydaje się idealne. Londyn. Sam dźwięk wymawianego słowa wprowadza ludzi w nastrój tęsknoty i nadziei za lepszym życiem.

 

Trzynaście milionów mieszkańców czyni miasto jednym z największych w Europie. Trzynaście milionów. Szalona liczba. Czy otoczony przez tych wszystkich ludzi mam szansę, by wybić się spośród nich? Ilu ludzi, tyle odmiennych od siebie talentów. Każdy ma swoje marzenia i może powiedzieć, że się nie podda i będzie do nich dążył. Więc dlaczego to ja mam być tym wybranym? Spośród nich wszystkich to mnie przyszło zmierzyć się z innym światem. Lepszym od tego, w którym dorastałem. Dlaczego to musiałem być ja? Czym zasłużyłem sobie na miano „wybrańca”? Kim jestem, by móc zmienić losy całego świata? Nikim…

ROZDZIAŁ I 

W jednym z domów na obrzeżach Londynu żyje Rafe. Dla większości to niczym niewyróżniający się nastolatek, taki jak wszyscy. Mieszka w ogromnym domu z pięknym ogrodem razem z zamożnymi rodzicami. Mamą Evą, znaną projektantką magazynu „Vogue’’, i ojcem Robem, popularnym prawnikiem, który ma na swoim koncie niejedną wygraną sprawę. Wyglądają na bardzo szczęśliwych. W końcu mają wszystko. Poza nimi Rafe dzieli dom ze starszym bratem i sześcioletnią siostrą. Z żadnym z nich nie ma dobrych kontaktów. Ale ich życie na pozór jest idealne. Mają pieniądze, więc niektórym wydaje się, że mogą mieć wszystko. Jednak jemu czegoś brakuje. Życie w tym świecie mu nie odpowiada. Czuje się w nim obco. Od zawsze wyobrażał sobie siebie jako bohatera. Kogoś obdarzonego nadprzyrodzonymi mocami, człowieka nie z tej ziemi. Ale czy historia chłopaka ratującego świat przed zagładą, która kończy się happy endem, to nie kolejny banał? W jego przypadku było jednak inaczej. Pomógł światu, ale sam stracił wszystko…

Wszystko zaczęło się od zwykłego, wczesnozimowego popołudnia. Na dworze było już ciemno. Okolica, w której mieszkał chłopak, była pokryta cienką warstwą białego, puszystego śniegu, który tańczył poruszany przez lekki wiatr. Gdzieniegdzie rosły zamarznięte drzewa pozbawione liści. Z dachów domów zwisały długie, lśniące sople lodu. Pobliskie budynki były udekorowane światełkami i ozdobami świątecznymi. Przed jednym z nich stał duży bałwan, a przy innym świecący renifer ciągnący sanie pełne prezentów. Całość wyglądała magicznie. Szesnastoletni Rafe przesiadywał w swoim dużym, nieoświetlonym pokoju. Panowała w nim szara ciemność. Gdzieniegdzie można było dostrzec zarysy nowoczesnych mebli rozmieszczonych po całym wnętrzu. Na stoliku obok łóżka leżały okulary i książka. Na ścianach wisiały plakaty z wizerunkami postaci z gier czy filmów. Jednak najbardziej rzucającą się w oczy rzeczą była duża, świecąca wieża stereo, która posyłała niebieskie światło. Leciała z niej głośna rockowa muzyka zagłuszająca jakiekolwiek inne dźwięki. Dzięki niej Rafe zapominał o całym świecie, jakby przenosił się do innego wymiaru. Wieża sprawiała, że z życia znikały wszelkie zmartwienia i trwogi, a zastępowały je radość i beztroska. Dzięki muzyce i samotności nie musiał udawać nikogo innego. Był tym, kim chciał być. Przenosił się do świata, który mu odpowiadał.

Rafe leżał na łóżku, wpatrując się w sufit. Jego średniej długości brązowe włosy owijały się wokół chudej, kwadratowej twarzy, a niebieskie oczy świeciły w ciemności jak najjaśniejsze gwiazdy na nocnym niebie. Zastanawiał się nad życiem. Wszystkim. Myślał o rodzinie, teraźniejszości, przyszłości, a zwłaszcza o samym sobie. Kim jest? Jaki jest jego cel? Czy dobrze postępuje? Czy droga, którą idzie, jest właściwa? Takie pytania często pojawiały się w jego głowie. Na większość z nich nie znał odpowiedzi, dlatego też czasem czuł się zagubiony. Pozostało mu tylko marzyć. Marzyć o świecie, w którym czułby się swobodnie. Oddalony od tych wszystkich ludzi, którzy udają jego przyjaciół. Którzy są, ale tak naprawdę ich nie ma. Którzy słuchają, ale nic nie rozumieją, a później zapominają. Nie wiedzą, jaki jest naprawdę, nie chcą wiedzieć. Po co mu tacy przyjaciele? Rodzice są jego jedynymi prawdziwymi przyjaciółmi. Inni nie akceptują go takim, jaki jest. Przeszkadza im, że jest inny. Uważają go za świra i odmieńca. On sam jednak nie chciał się zmieniać. To tak, jakby zdradzał samego siebie. Chciał zniknąć. Rozpłynąć się w powietrzu i rozpocząć nowy etap w życiu. W nowym, innym, może lepszym świecie. Ten był dla niego obcy. Czuł się w nim źle. Bycie innym okazało się jego przekleństwem. Zero akceptacji, brak swojego miejsca w świecie. To go przytłaczało. Ale czyż bycie innym nie oznacza bycia wyjątkowym? Tylko ta myśl go pocieszała. I była prawdziwa.

Jego refleksje przerwał huk tłuczonych naczyń. Otworzył oczy. Zerwał się z łóżka, wyłączył dudniące radio i przez ciemność ruszył zobaczyć, co się stało. Biegł przez czarny, nieoświetlony korytarz. Na ścianach widać było ciemne zarysy dużych lamp. Przez całą długość ciągnął się miły w dotyku dywan. Chłopiec minął mały stoliczek, na którym stał duży kwiatek z długimi liśćmi, w ciemności przypominający wielkiego pająka. Gdyby Rafe szedł przez to miejsce pierwszy raz, na pewno przestraszyłby się na śmierć. Na samym końcu korytarza było widać kilka solidnych, zamkniętych drzwi. Huk naczyń nie ustępował, a kiedy Rafe zbliżał się do parteru, coraz wyraźniej słyszał głosy. Zatrzymał się na schodach. Jego oczom ukazała się zapłakana mama i roztrzęsiony tata. Kłócili się i przekrzykiwali nawzajem. Z ich oczu bił smutek połączony ze złością i nienawiścią. Łzy spływały mamie Rafe po twarzy, która zrobiła się czerwona i opuchnięta od płaczu. Krzesła i stół były poprzewracane. Niektóre z nich miały połamane nogi. Na ziemi leżało pełno zniszczonych rzeczy i potłuczonych naczyń. Dom przybrał okropny wygląd. Z pięknie urządzonego i zadbanego przeistoczył się w stertę zniszczeń. Nagle Rafe dostrzegł wychylającą się zza ściany małą, brązową główkę. To była Kate, jego siostra. Stała z boku, przerażona tym, co się dzieje. Ubrana była w długą, jasnoróżową piżamę, a brązowe włosy oplatały się wokół jej twarzy. W mocno ściśniętej ręce trzymała swojego ulubionego misia, którego z całej siły przytulała do piersi. Popatrzyła na Rafe swoimi dużymi, błękitnymi oczami przepełnionymi smutkiem. Jej spojrzenie zmiękczyłoby nawet najtwardsze serce. To całkiem rozbroiło chłopaka. Łzy napłynęły mu do oczu. Był silny i odważny – rzadko spotykało się ludzi o tak silnej psychice – ale rodzina była dla niego niczym pięta Achillesa. Na nikim nie zależało mu tak bardzo, jak właśnie na nich. Mógł przetrwać wszystko, znieść wszystkie upokorzenia czy porażki, ale gdy coś złego działo się jego najbliższym, to go niszczyło. Bardziej martwił się o nich niż o siebie. Byli dla niego najważniejsi. Rafe podszedł do swojej młodszej siostry, wziął ją na ręce i mocno przytulił, po czym ruszył w kierunku swojego pokoju, by odciągnąć ją od tego gwaru. Za plecami słyszał krzyki i wrzaski, które ani na chwilę nie ustawały. Starał się jednak o nich nie myśleć. Skupił się na siostrze, która jak nigdy dotąd bardzo go potrzebowała. Nie mogła w tym momencie zostać sama. Tak małe dziecko nie dałoby sobie rady. Całe to przerażenie na pewno źle by się na niej odbiło. Nigdy nie doświadczyła tak wielkiego smutku. Gdy weszli do pokoju, Rafe zapalił lampkę i położył Kate na łóżku. Wyciągnął ciepły koc i otulił nim siostrę.

– Co się dzieje, Rafe? – zapytała dziewczynka.

– Rodzice… przechodzą… krótki… kryzys – wyjąkał chłopak. – Wiesz, w każdym małżeństwie czasem tak jest. Rodzice się kłócą, ale zawsze dochodzą do porozumienia.

– Myślisz, że tak będzie? – zapytała ze smutkiem w głosie.

– Na pewno. Przecież znasz rodziców. Wiesz, jak bardzo się kochają. – W głębi serca nie wierzył w te słowa, ale bardzo chciał podnieść siostrę na duchu. – Rano wstaniesz i zapomnisz o tym, co było – powiedział, unikając przy tym jej przeszywającego spojrzenia. – Zobaczysz. Wszystko powróci do normy i będzie tak, jak zawsze. – Posłał jej lekki uśmiech i polecił, by spróbowała zasnąć. Położył się obok niej i starał się uchwycić odgłosy dochodzące z pomieszczeń niżej. Niczego jednak nie było słychać. Po kilkunastu minutach Kate zasnęła. Rafe zgarnął z jej twarzy opadające włosy, złożył na czole pocałunek i ruszył w stronę drzwi. Po chwili szedł przez długi korytarz, w którym nie było już słychać żadnych dźwięków, krzyków czy huku niszczonych rzeczy. Zupełna cisza, która jeszcze bardziej go przerażała. Pomyślał o tym, że któreś z rodziców mogło zginąć. To wywołało dreszcze na całym jego ciele. Jak możesz być tak głupi, Rafe – puknął się w głowę. Jak zwykle wymyślasz scenariusze nie z tej ziemi. Na pewno nie jest tak źle… Tak bardzo chciał wierzyć w te słowa.

Gdy dotarł do schodów, zobaczył siedzącą na kanapie mamę z twarzą w dłoniach. Płakała. Łzy rzewnie spływały jej po dłoniach. Z boku, oparty o kolumnę, która oddzielała kuchnię od pokoju, stał tata. Ubrany był w czarny garnitur i czerwony krawat. Jak zawsze elegancki i szarmancki.

– Przestań się mazać – powiedział po chwili do mamy szorstkim głosem. – To już od dawna powinno się stać. Powinnaś była się domyślić. Przez chwilę zastanawiałem się, czy ty to wszystko udajesz, ale ty naprawdę byłaś taka naiwna. Szczęśliwa rodzina… Ten dom od dawna nie jest szczęśliwy! Nie ma w nim czegoś takiego jak miłość. I pojmij to w końcu, kobieto! A to wszystko twoja wina! – zakończył.

– Moja wina?! – uniosła się Eva. – Nie ja uganiałam się za innymi pannicami. – Wstała. – Nie ja zapomniałam o tym, co w życiu najważniejsze! Nie ja zniszczyłam to, nad czym tyle pracowaliśmy! A dzieci?! Co z nimi?! Czyżbyś zapomniał, ile dla nich znaczysz?! Gdyby choć trochę ci na nich zależało, nie postąpiłbyś w ten sposób! Mnie możesz zdradzać, ile chcesz, ale nie pozwolę ci skrzywdzić naszych dzieci! To ty! Ty zniszczyłeś naszą rodzinę! – wykrzyczała mu prosto w twarz.

Na twarzy Roba pojawiła się nienawiść. Zacisnął mocno pięści. Był gotowy do tego, by uderzyć swoją żonę.

Rafe stał na schodach, przyglądając się całej sytuacji. Ojciec zdradzał mamę. To było dla niego niemożliwe. Nie mogło to do niego dotrzeć. Nie chciał w to uwierzyć. Myślał, że to na pewno kolejny zły sen. Przecież zawsze byli tacy szczęśliwi. Łączyła ich bardzo silna więź. Byli swoimi najlepszymi przyjaciółmi. Wspólne życie wydawało się ich przeznaczeniem. Kochali się. Nic im nie brakowało. Zamożni rodzice, piękny dom, trójka dzieci – kochająca się rodzina. Tak przynajmniej wydawało się innym. A w tym Rafe. Spojrzał na ojca. Ojca, którego tak kochał, który był dla niego ogromnym wsparciem, podporą. Z nim mógł porozmawiać o wszystkim, on zawsze go wysłuchał. Był jego jedynym prawdziwym przyjacielem. Teraz nie potrafił na niego patrzeć. Mdliło go na jego widok. Przywołał wszystkie wspólne wspomnienia. Ich wycieczki, biwaki, spacery, spędzone razem święta, urodziny i uroczystości. Wszystko runęło w jednej chwili. Chłopiec nie wytrzymał. Zbiegł szybko ze schodów, mało nie łamiąc sobie na nich nóg. Wbiegł do pokoju i rzucił się na ojca. Okładał go pięściami i szarpał, wykrzykując:

– Jak mogłeś nam to zrobić?!

Z jego serca biła tak wielka nienawiść, jakiej nigdy dotąd nie doświadczył. Wydawało mu się, że płonie. Nienawiść, złość, chęć zemsty ogarnęły cały jego umysł. Nie wiedział dokładnie, co robi. Dał całkowicie ponieść się emocjom, które miał okazję z siebie wyrzucić. W domu zapanował gwar i huk. Rafe zdzierał z ojca koszulę, ciągnął go za włosy, bił po twarzy, nie zastanawiając się nad tym, że atakuje człowieka, którego bezgranicznie kocha. To nie miało dla niego najmniejszego znaczenia. W tamtym momencie Rob nie był jego ojcem. Był zdrajcą i oszustem. Eva wpadła w jeszcze większą rozpacz. Próbowała ich rozdzielić, lecz nie potrafiła. Z bezsilności osunęła się na ziemię, głośno szlochając. Nie wiedziała, co ma robić. Wtem do domu wszedł jak zwykle zadowolony i uśmiechnięty Mike, któremu szczęście biło z oczu – dwudziestojednoletni młodzieniec o umięśnionej posturze, ubrany w czarne spodnie i skórzaną kurtkę, spod której było widać czarno-niebieską flanelową koszulę. W dłoni trzymał telefon połączony z białymi słuchawkami wprowadzonymi do uszu. Jego krótkie, jasne włosy były profesjonalnie uniesione do góry. Na ramieniu miał sportową torbę. Gdy zobaczył, co się dzieje, ruszył w stronę bijących się, próbując ich rozdzielić. Oni jednak wciąż szarpali się i bili, wciągając w bójkę także Mike’a. Ten po chwili nie wytrzymał. Podbiegł do Rafe, złapał go i uniósł do góry. Ten zaczął wymachiwać rękami i nogami na różne strony. Postawił chłopca na ziemi, po czym krzyknął:

– Co tu się dzieje?! Oszaleliście?!

Rafe stał po przeciwnej stronie pokoju niż jego ojciec. Szybko oddychał, posyłając ojcu spojrzenie przepełnione nienawiścią. Rob nie wyglądał dobrze. Miał rozdartą koszulę i garnitur, poszarpane włosy. Z jego lewego łuku brwiowego płynęła krew. Sam Rafe za bardzo nie ucierpiał.

– Zapytaj naszego kochanego tatusia. Niech ci opowie ze szczegółami, co nawyprawiał – rzucił w stronę brata Rafe.

Nastąpiła cisza i wszyscy skierowali swój wzrok na ojca, który wpatrywał się w leżącą na ziemi Evę.

– Nie mam wam nic do powiedzenia – powiedział po chwili ciszy, przecierając krew spływającą mu po policzku. – Nie będę się wam z niczego tłumaczył. To koniec. Nie jestem już waszym ojcem.

Po tych słowach skierował się ku drzwiom wyjściowym.

– Nie wierzę. Po prostu nie wierzę w to, co usłyszałem. To chyba jakiś żart. Żartujesz sobie – powiedział Mike, z którego ust wydobył się niechciany śmiech. – Iii coo, teraz tak po prostu nas zostawisz? – zapytał z niedowierzaniem..

– Nie chcę od was niczego. – Rob powoli się obrócił. – Macie środki na życie, niczego wam nie brakuje. Nawet nie odczujecie różnicy, że odszedłem. Wszyscy na pewno poczują się lepiej. Uwolnieni od tej sztuczności. Mama się na pewno dobrze wami…

– Jesteś kłamcą! – przerwał mu Rafe, wykrzykując. Wszyscy spojrzeli na niego. – Po co to wszystko było…? Po co…?! – wykrzyczał ze łzami w oczach. – Zawsze mówiłeś, jak to ci na nas zależy, że jesteśmy dla ciebie najważniejsi, że twoje największe marzenie o rodzinie się spełniło, że dzięki nam zaznałeś prawdziwego szczęścia. Zapewniałeś mamę o bezgranicznej miłości. Ślubowałeś przed samym Bogiem! A przy pierwszej lepszej okazji poleciałeś do innej panienki! – wykrzyczał.

Mike stał oszołomiony tym, czego dowiedział się od młodszego brata. Otworzył szeroko usta.

– Zdradzałeś mamę?! – wykrzyczał do Roba. Wysoki młodzieniec spojrzał na ojca z nienawiścią. – Teraz nie dziwię się, czemu Rafe cię zaatakował. Na jego miejscu zrobiłbym to samo, tylko tak, żeby już nic z ciebie nie zostało.

– Może i zasłużyłem sobie na to, ale wy i tak nie możecie nic zrobić – odpowiedział ojciec. – Cały majątek jest wasz, zostajecie z matką. Po prostu zapomnijcie o mnie, o tym wszystkim. Prędzej czy później i tak będziecie musieli się z tym pogodzić. Ja już podjąłem decyzję i nic nie wpłynie na to, żebym ją zmienił. Tak ma być i kropka – odpowiedział stanowczym, pewnym głosem.

Po czym wyszedł, mocno trzaskając drzwiami. Nastała głucha cisza. Eva głośno zaszlochała. Jeszcze nigdy nie była w tak ciężkim stanie. Z każdą chwilą wyglądała coraz gorzej. Jasne włosy owijały się wokół jej mokrej od łez twarzy. Usta miała sine i spierzchnięte, a oczy zaczerwienione. Wyglądała strasznie. Jednak nie tylko ona. Po całym pokoju walały się sterty szkła. Talerze, filiżanki, figurki, wspólne pamiątki – wszystko zostało zniszczone. Fotele, krzesła a nawet stół były poprzewracane. W całym pomieszczeniu słychać było tylko cichy płacz matki Rafe. Bracia stali oszołomieni tym, co się stało. Nie mogli w to uwierzyć. Nie dopuszczali myśli, że to było ich ostatnie spotkanie z ojcem. Z człowiekiem, którego naprawdę kochali, którego uważali za dobrego przyjaciela. W jednej chwili go stracili. Ich rodzina runęła. Odszedł najważniejszy dla nich człowiek. Stracili największy skarb, jaki posiadali. Zdawali sobie jednak sprawę, że nie mogą się tak łatwo poddać. Wiedzieli, że muszą przeciwstawić się cierpieniu. Stanąć twarzą w twarz z bólem. Pokazać, że tracąc wszystko, można się podnieść. A zrobią to dla mamy, która tak bardzo ich potrzebowała.

Mike przykucnął przy roztrzęsionej Evie. Posłał jej delikatny uśmiech i wyciągnął w jej stronę rękę, by pomóc jej wstać. Ta podała mu drżącą dłoń i powoli uniosła się z podłogi. Wtuliła się w jego umięśnione ciało i głośno zapłakała.

Rafe nie mógł patrzeć na cierpienie matki. To wywoływało w nim najgorsze emocje, a łzy same napływały mu do oczu. Pobiegł na górę do swojego pokoju. Na jego łóżku spała Kate. Podszedł do niej i lekko pocałował ją w czoło, zostawiając na jej policzku zimną łzę. Spojrzał przez okno. Na zewnątrz było ciemno, lecz okolica była dobrze widoczna przez śnieg, który się na niej znajdował. Gdzieniegdzie widać było kolorowy blask światełek ozdabiających pobliskie domy. Zostało kilka dni do przerwy świątecznej.

Święta bez ojca – pomyślał, po czym gorzko zapłakał.

Chłopak położył się na łóżku obok swojej siostry. Chciał zasnąć, lecz nie było to takie proste. Myśl o ojcu nie pozwalała mu normalnie myśleć ani funkcjonować. Nie mógł pogodzić się z jego odejściem. To był dla niego cios poniżej pasa. Trafiono w jego najczulszy punkt. Wiedział jednak, że prędzej czy później będzie musiał sobie z tym poradzić.

Chłopiec przewracał się z jednego boku na drugi. Za każdym razem, gdy zamykał oczy, miał przed sobą obraz cierpiącej mamy. Jej smutna twarz powodowała u niego ogromny ból. Nie mógł o tym wszystkim zapomnieć. Jego mózg był przeciążony myślami i emocjami, dlatego po dłuższym czasie odmówił posłuszeństwa. Po chwili zasnął.

 

Rafe znajdował się w lesie. Biegł za jakąś białą postacią. Poruszał się szybko, zwinnie i bezszelestnie. Czuł lekki, przyjemny wiatr, który owiewał jego twarz, a w sercu radość i szczęście. Jakby wiódł beztroskie życie bez żadnych problemów czy zmartwień. To miejsce było ukojeniem dla duszy i ciała. W pewnej chwili Rafe się zatrzymał. Las był piękny. Wszędzie latały motyle, świetliki i stworzenia przypominające wróżki. Miały piękne, kolorowe skrzydła, a na każdym z nich znajdował się inny, połyskujący wzór. Ubrane były w przeróżne błyszczące sukienki wykonane z kwiatów i roślin. Jednak największą uwagę przyciągały ich oczy. Duże, o zniewalająco pięknych i niespotykanych kolorach, które świeciły jak drogocenne diamenty. Ziemia u jego stóp była pokryta zieloną trawą, na której było widać ślady porannej rosy. Całość otaczały bujne drzewa, które sprawiały wrażenie, jakby tworzyły dach dla całego lasu. Nie były to jednak znane Rafe dęby czy sosny. Rosły znacznie wyżej, a ich korony połyskiwały odcieniami złota. Liście przyjmowały najróżniejsze kształty. Na gałęziach drzew rosły przedziwne owoce w kolorach tęczy, które kusiły swoim wyglądem. Wzdłuż lasu płynęła rzeka, której końca nie było widać. Pływało w niej mnóstwo kolorowych ryb z połyskującymi łuskami i płetwami. Gdzieniegdzie można było dostrzec głowy wychylających się żółwi, które posiadały dwu, a nawet trójkolorową skorupę. Co chwilę słychać było śpiew ptaków przelatujących pomiędzy drzewami.

– To niesamowite – powiedział do siebie chłopiec.

Najbardziej niewiarygodne były jednak istoty zamieszkujące las. Elfy, fauny, krasnale, jednorożce, kolorowe jelenie – to tylko nieliczne z tych niesamowitych stworzeń. Każde z nich wyglądało zjawiskowo. Elfki były ubrane w piękne, zwiewne, bogato zdobione suknie. Na włosach miały fantazyjne wianki z kwiatów. Mężczyźni natomiast odziani byli w miękkie koszule, kamizelki i spodnie. Krasnale miały na sobie wysokie, kolorowe czapki i długie brody, a fauny owłosione ciała, zazwyczaj długie włosy, nagie torsy i twarde kopyta. Wszyscy powychodzili ze swoich domów i uważnie wpatrywali się w Rafe, idąc za nim krok w krok. Szeptali pomiędzy sobą słowa, których nie mógł zrozumieć. Przez dłuższy czas szedł przed siebie, nieustannie rozglądając się dookoła i w myślach podziwiając otaczające go istoty i krajobraz. Nagle jego oczom ukazała się ogromna skała, na której stał potężny lew. Jednak znacznie różnił się on od tych, które chłopiec widział wcześniej w książkach czy filmach. Ten miał srebrne, umięśnione ciało i szare, przenikliwe oczy, które wywoływały strach. Gdzieniegdzie jego sierść była lekko szarawa, co dodawało mu jeszcze bardziej niesamowitego, ale też groźniejszego wyglądu. Natomiast jego grzywa była czarna jak węgiel i połyskiwała w zetknięciu ze słońcem. Stał na potężnych, czarnych łapach zakończonych długimi, ostrymi pazurami, które roztrzaskałyby wszystko. Jego szare oczy wpatrywały się w chłopca. Nagle wydał on z siebie potężny, głośny ryk, ukazując przy tym swoje długie, grube kły. Ziemia zadrżała. Po całym ciele chłopca przeszedł zimny dreszcz i wtedy pojawiła się ona. Dziewczyna w białej sukience. To ta, która go tu przyprowadziła. Jej długie włosy miały kasztanowy kolor i były zakręcone w fantazyjne loki. Na głowie miała złoty wianek z najpiękniejszych kwiatów, które połyskiwały w starciu z promieniami słonecznymi. Miała szmaragdowe, hipnotyzujące oczy – najpiękniejsze, jakie do tej pory widział. Mały, zgrabny nos zdobiły ledwo widoczne piegi, a bladoróżowe usta idealnie pasowały do jej jasnej karnacji. Po chwili wyciągnęła rękę w stronę chłopaka. Ten podszedł do niej i chciał podać jej dłoń. Wtem usłyszał dźwięk.

 

Zegarek wskazywał 8.30. Na tę właśnie godzinę dzień wcześniej ustawił budzik. Na zewnątrz padał śnieg, mocno poruszany przez wicher. Droga, chodniki i liczne ścieżki były coraz bardziej zasypane. Po chwili do głowy Rafe przyszła myśl o śnie. Co on mógł oznaczać? Kim była ta dziewczyna? Jednak chłopak szybko przerwał swoje dumania – przecież to tylko sen, który nic nie znaczy. Rafe wstał z łóżka, na którym wciąż spała Kate. Gdy przechodząc przez pokój, minął lustro, wystraszył się jak nigdy. Jego oczy były całe czerwone. Szybko pobiegł do łazienki, puścił zimną wodę i przemył swoją przemęczoną twarz. Następnie wziął długi, zimny i relaksujący prysznic, który bardzo go odprężył. Przez chwilę nie myślał o tym, co miało miejsce dzień wcześniej. Jego umysł na chwilę się wyłączył, zostawiając na boku wszelkie smutki i zmartwienia. Po dłuższej chwili trzeba było jednak wrócić do normalności. Rafe wyglądał już lepiej, lecz widać było po nim ślady niewyspania i wyczerpania. Przebrał się, założył soczewki i spojrzał w lustro.

– Musisz być silny – powiedział do siebie.

Musisz pokazać, na co cię stać. Ten człowiek nazywany twoim ojcem tak naprawdę nic dla ciebie nie znaczył – wmawiał sobie. Nie zasłużył na twój smutek i cierpienie. Wyrzuć z siebie wszystkie emocje. Bądź na nie obojętny. Pokaż innym, na co cię stać. Nie możesz się poddać.

Potem zszedł na dół. W całym pomieszczeniu panowała cisza, tylko gdzieniegdzie słychać było szelest. Na ziemi leżały małe odłamki szkła pozostałe z kłótni. Na kanapie w salonie spała Eva. Otulona była kocem, a w prawej ręce trzymała zniszczone zdjęcie jej i Roba. Po kuchni chodził Mike z workiem i zbierał pozostałe szkło. Nikt jeszcze nie widział go w takim stanie. Atrakcyjny, zawsze zadowolony młodzieniec w tamtej chwili przepełniony był smutkiem i cierpieniem. Miał potarganą czuprynę i lekko podkrążone oczy. Zupełnie nie w jego stylu. Mike popatrzył na brata i lekko się uśmiechnął.

– Widzę, że ty też nie miałeś udanej nocy – powiedział.

– Jak każdy w tym domu. Jak mama się czuje? – zapytał Rafe.

– A jak myślisz? – Młodzieniec przerwał pracę. – Rozpacza. Mówi, że straciła sens życia, że nie wie, w czym zawiniła. Ale najgorsze jest to, że uważa, że to jej wina. Że nie była wystarczająco dobra, że nigdy nie zasłużyła na jego miłość.

– Ona przecież nic nie zrobiła – powiedział zdecydowanym, głośniejszym głosem Rafe.

– Nie krzycz… – uspokoił go Mike – Obudzisz ją… No właśnie. W tym jest problem. Mówi, że powinna była się domyślić, a ona nic nie zrobiła. Próbowałem jej wytłumaczyć, że to nie jej wina, ale ona nawet nie chce o tym słuchać. Nic do niej nie dociera. Jakby jej umysł zamknął się na wszystko i wszystkich. To mnie przeraża. Jak tak dalej będzie, to nie wiem, czy kiedykolwiek z tego wyjdzie. – Westchnął. – Ale najbardziej zastanawia mnie to, dlaczego ojciec odszedł tak nagle – powiedział po chwili. – Przecież nic nie wskazywało na to, że między nimi się nie układa. Aż tu nagle wparował do domu, wszystko zniszczył i jak gdyby nigdy nic powiedział: „Nie chcę już mieć z wami nic wspólnego”.

– Najwidoczniej ma wrodzony talent aktorski – odpowiedział mu Rafe. – Jakoś nie chce mi się o nim rozmawiać. Na samą myśl o nim zbiera mi się na wymioty. Ten człowiek jest dla mnie skończony. – Trudno było mu wypowiedzieć te słowa, ale obiecał sobie, że będzie silny. – Pomóc ci w czymś? – zapytał, zmieniając temat.

– Nie – odpowiedział Mike, zszokowany tym, co powiedział jego brat. – Ja już prawie skończyłem, a ty powinieneś być teraz z Kate. Wczoraj bardzo dużo przeżyła, dlatego ktoś powinien przy niej być, żeby czuła się bezpiecznie. Nie wspominaj jej o tym, co się wczoraj wydarzyło.

– A co, jeśli mnie o to zapyta? Co mam jej odpowiedzieć? Że ojca już nie ma i nie będzie?!

W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza.

– Wiem, że to nie takie proste – odparł po chwili Mike. – Idź już. Ja skończę i przygotuję coś do jedzenia. – Po tych słowach młodzieniec wrócił do swojej pracy.

Rafe ruszył w stronę schodów. Obejrzał się za siebie i spojrzał na mamę, która przecierała ręką swoje zmęczone oczy. Wypuściła z ręki zdjęcie, które powoli opadło na podłogę. Rafe ze smutkiem ruszył do swojego pokoju. Gdy wszedł do niego, na łóżku siedziała Kate. Skierowała swoje spojrzenie na chłopca.

– Gdzie mama? – zapytała słodkim głosem.

– Śpi – odpowiedział, siadając koło siostry.

– A tata?

Rafe spuścił głowę. Co miał jej odpowiedzieć? Że odszedł? Że zostawił ich i mamę? Przecież nie mógł tak po prostu jej o tym powiedzieć. Ona by tego nie wytrzymała. To by ją zabiło.

– Tata… Musiał wyjechać… – z trudem powiedział. – W interesach…

– A kiedy wróci? – dopytywała.

– Niedługo – odpowiedział, patrząc w jej błękitne, przepełnione smutkiem, powodujące dreszcze oczy.

Dziewczynka zbliżyła się do chłopaka, usiadła mu na kolanach i mocno wtuliła się w jego ciało. Rafe objął siostrę. Minuty mijały. Dziesięć. Dwadzieścia. Trzydzieści. A ta dwójka wciąż siedziała w tej samej pozycji. Potem Rafe chciał iść na dół, żeby zobaczyć, co z mamą. Kate jednak nie chciała zostać sama. Chłopak przebrał ją w wygodne ciuchy i razem zeszli na dół. Zastali Mike’a przygotowującego posiłek. Pomieszczenia wyglądały o wiele lepiej niż wcześniej. Nie było już szkła, brudu, poprzewracanych mebli. Wszystko stało na swoim miejscu, panował ład i porządek. Brakowało tylko jednej, najważniejszej osoby.

– Gdzie mama? – zapytał lekko zestresowany Rafe, rozglądając się po pokojach.

– Poszła do kościoła – odpowiedział Mike, nie przerywając gotowania.

Kate usiadła w pokoju, przeglądając książkę.

– Jak mogłeś puścić ją samą?! – zapytał Rafe cicho, lecz z gniewem, podchodząc bliżej brata.

– Ona nie jest dzieckiem, Rafe – odpowiedział stanowczo Mike. – Po tym wszystkim, co przeszła, należy jej się chwila spokoju.

– A co, jeśli sobie coś zrobi? Nie pomyślałeś o tym? – ciągnął.

– Jeśli chcemy, żeby zaczęła normalnie funkcjonować, to powinniśmy dać jej żyć. – Mike spojrzał na brata. – Nie możemy przecież zamknąć ją w pokoju i powiedzieć: „Jak powrócisz do normalności, to cię wypuścimy”.

– Tego nie powiedziałem – bronił się Rafe. – Chodzi mi o to, żebyśmy byli ostrożni i na nią uważali, żeby nie zrobiła czegoś głupiego.

Mike westchnął.

– Nie dopuścimy, by stała jej się jakakolwiek krzywda, ale też nie możemy odbierać jej życia. Ona nie jest głupia. W przeciwieństwie do ojca kocha nas i nie zrobi niczego, co mogłoby nas zranić. Myślę, że powinniśmy jej zaufać… To będzie najlepsze rozwiązanie. A teraz weź Kate i siadajcie do stołu. Zjemy śniadanie.

W takiej atmosferze mijały dni w domu Rafe. Evy nie było albo zachowywała się, jakby nie istniała. Wszystko znacznie się zmieniło. W domu było ponuro, cicho i smutno. Wydawało się, jakby wszystko straciło sens. Nikt nie odczuwał już rodzinnego ciepła, miłości i bezpieczeństwa. Dni mijały, a z nimi ból. Z bólem znikało cierpienie. Z cierpieniem wspomnienia, a ze wspomnieniami obraz taty. Jednak ślady po nim pozostały. A zwłaszcza smutna twarz Evy. Domownikom brakowało jej uśmiechu, dźwięku jej głosu. Zdawało się jakby szczęście i radość z niej wyparowały, a zastąpił je ból i smutek. Nie czerpała żadnej przyjemności z życia. Ciemność ogarnęła jej umysł. Nie była już tą samą osobą. Stała się kimś zupełnie innym. Była obca dla swoich dzieci.

 

Rafe spał. Chociaż nie było to takie łatwe. Cały czas prześladowała go myśl o tacie. Wszystko – każda rzecz, każde pomieszczenie w domu mu o nim przypominało, choć starał się, by nie było tego po nim widać. Jednak nie mógł tego ukryć przed samym sobą. Serce wiedziało, co naprawdę czuje. Wszystkie emocje, uczucia… Nie mógł ich przezwyciężyć. Chciało mu się płakać. Pamiętał jednak, co sobie obiecał. Bądź silny – te słowa nie mogły wyjść mu z głowy.

Spał mocnym snem. Był tak zmęczony, że nic nie mogło go zbudzić. Wtem usłyszał niewyraźny głos:

– Rafe! Rafe! Słyszysz mnie?

Chłopiec powoli podniósł powieki.

– Wstawaj, chłopie. – Męski głos wciąż nie ustępował. – Ty to masz mocny sen. Już myślałem, że będę musiał iść po szklankę wody – powiedział Mike.

– Czego chcesz? – zapytał wpółprzytomny Rafe, przewracając się na drugi bok.

– Zbieraj się. Jedziesz z mamą i Kate na zakupy – powiedział młodzieniec, po czym ściągnął z brata kołdrę.

– Yyyymm – jęknął Rafe, wtulając głowę w poduszkę. – Na zakupy? – powiedział niewyraźnie, nieświadomy sytuacji. – Co to za odmiana? Pewnie skończyły się jej chusteczki.

– Przestań sobie żartować – powiedział poważnie Mike. – Powinieneś się cieszyć, że mama zaczyna normalnie funkcjonować. To jest naprawdę duży postęp. Powinniśmy jej kibicować, a nie śmiać się.

– Tylko żartowałem. – Chłopiec obrócił się na plecy.

– Masz być na dole za piętnaście minut – powiedział Mike, rzucając w niego kołdrą, po czym wyszedł.

Rafe leżał w łóżku, wpatrując się w sufit. Może naprawdę wszystko się ułoży – pomyślał. Jeszcze nie wszystko stracone. Może jakoś damy sobie radę.

Po raz pierwszy od kilku dni w jego głowie pojawiła się mała iskierka nadziei. Fakt, iż z mamą było już lepiej, dodał mu skrzydeł. Zaczął wierzyć, że kiedyś ponownie zazna prawdziwego szczęścia. Chłopak zwlókł się z łóżka, ubrał okulary i przebrał się. Kiedy zszedł na dół, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Eva wyglądała zupełnie inaczej! Nie miała już spuchniętych oczu, jej twarz nabrała rumieńców i miłego wyglądu. Jej włosy nie były potargane, lecz pięknie zakręcone w lekkie loki. Porozciągane ciuchy zastąpił modny czarny płaszcz i wysokie kozaki. W ręce trzymała skórzaną torebkę i rękawiczki. Widząc syna, uśmiechnęła się najcieplej, jak potrafiła. Ten stanął jak wryty. Nie mógł się napatrzeć na swoją mamę. Taką właśnie ją znał. Piękna, elegancka kobieta. Chciał, by tak zostało już na zawsze. Taką kochał ją najbardziej.

– Co się tak patrzysz? – zapytała po chwili, uśmiechając się.

W pokoju zabrzmiał jej dźwięczny głos, którego tak strasznie wszystkim brakowało.

– Nic – odpowiedział speszony. – Po prostu dawno nie widziałem cię takiej. Jestem lekko oszołomiony, ale cieszę się, że wróciłaś.

– Ja też się cieszę – powiedziała Eva, muskając jego twarz palcem i uśmiechając się. – Dobrze. Jedźmy już.

Kate stała obok, nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie wyjdą. Rafe naciągnął kurtkę i ruszył za mamą, która otworzyła drzwi. Gdy wyszli na zewnątrz, poczuli zimny wiatr. Wciąż padał śnieg. Nie było już widać ścieżek ani dróg. Szli przed siebie po grubej warstwie puszystego śniegu. Tego dnia słońce świeciło jasnymi i mocnymi promieniami. Rafe, Eva i Kate wsiedli do samochodu. Jadąc londyńskimi ulicami, chłopak wpatrywał się w krajobraz, ale myślami wracał do ostatniego snu. Wmawiał sobie, że to na pewno nie ma żadnego znaczenia, ale jakaś siła nie pozwalała mu o nim zapomnieć. Wygląd krainy i istot wciąż siedział w jego głowie. Tamten świat był jakby stworzony specjalnie dla niego. Taki podobał mu się najbardziej i marzył, by jeszcze do niego wrócić i znów go zobaczyć. A zwłaszcza dziewczynę, która go do niego wprowadziła. Nie mógł zapomnieć jej twarzy i tych ogromnych szmaragdowych oczu.

– Jak ten idiota jedzie! – zawołała Eva, wskazując na drugi samochód.

Rafe uśmiechnął się pod nosem, po czym zdał sobie sprawę, że już znajdują się przy galerii. Myśli tak bardzo go pochłonęły, że kompletnie stracił rachubę czasu. Kiedy Eva zaparkowała, wszyscy wysiedli z samochodu i udali się w stronę sklepów.

– Przepraszam cię, Rafe – powiedziała po chwili kobieta.

– Ale za co? – spytał zaskoczony chłopak.

– No, za to wszystko, Nie powinnam była się tak zachowywać.

– W stu procentach miałaś do tego prawo. I tak wykazałaś się ogromną siłą. Ktoś inny mógłby sobie z tym nie poradzić. Nie masz za co przepraszać. Było, minęło. Nie wracajmy już do tego.

– Tak będzie najlepiej. – Uśmiechnęła się.

Czas na zakupach mijał im w miłej atmosferze. Rafe obładowany reklamówkami wyglądał prześmiesznie. Przechodzący obok niego ludzie uśmiechali się na jego widok. Po ponad dwóch godzinach zakupów doszli do dosyć dziwnego sklepu. Był on w całości różowy. Wszystko było w tym kolorze. Sukienki, bluzki, spódnice i inne rzeczy. Kate była zachwycona, ale Rafe wcale nie miał ochoty tam wchodzić.

– Wolę tam nie iść – powiedział do mamy ze skwaszoną miną.

– Nie dziwię ci się – odpowiedziała z uśmiechem Eva. – Poczekaj tutaj, tylko weź te torby z zakupami.

Obładowany ze wszystkich stron Rafe ruszył w stronę ławki, która stała nieopodal różowego sklepu. Rzucił na nią wszystkie siatki i zmęczony, usiadł. Oparł głowę na łokciu i obserwował ludzi krzątających się po galerii. Byli różni. Młodsi, starsi, samotni, w grupach, brzydcy, ładni, chudzi, grubi. Rafe zatopił się w myślach. Minuty mijały, a Evy z Kate wciąż nie było. Chłopiec siedział ze spuszczoną głową, wpatrując się w podłogę. Po chwili spojrzał przed siebie i zobaczył, że patrzy na niego tajemniczy młodzieniec. Miał dłuższe, postrzępione, czarne włosy. Ubrany był w skórzaną kurtkę, spodnie i ciężkie buty. Patrzył na chłopaka przenikliwym spojrzeniem. Rafe poczuł się nieco skrępowany, ale i przestraszony. Po chwili mężczyzna skinął głową na znak, by chłopak popatrzył w prawą stronę. Gdy tylko się obrócił, usłyszał głośny kobiecy śmiech. Jego wzrok od razu przyciągnęła para trzymająca się za ręce. Wyglądali na bardzo szczęśliwych i zakochanych. Mężczyzna był wysoki i przystojny. Miał krótkie brązowe włosy i szarmanckie spojrzenie. Jego partnerką była kobieta o ciemnych włosach i jasnej cerze, ubrana w czerwoną, obcisłą sukienkę i wysokie czarne szpilki. Rafe od razu poznał, że mężczyzna to jego ojciec. Ale kim była ta kobieta?! Na ich widok prawie spadł z ławki. Nie mógł w to uwierzyć. Wróciły wszystkie wspomnienia – dźwięk tłuczonych naczyń, krzyki, wrzaski, kłótnia rodziców, zapłakana twarz mamy. Wszystko to zaatakowało go z ogromną siłą, przed którą nie potrafił się obronić. Rana, która prawie się zagoiła, została otwarta na nowo, sprawiając jeszcze większy ból. Nie mógł na to wszystko patrzeć. Zerwał się z ławki i ruszył przed siebie. Biła od niego nienawiść, złość i ogromny gniew. Biegł, popychając innych ludzi. W głowie roiło mu się tysiące myśli. To było okropne uczucie – widzieć ojca z inną kobietą. Myślał, że teraz wszystko się ułoży, lecz jego świat znowu się zawalił. Rafe wybiegł ze sklepu i poczuł zimny, przyjemny wiatr, który na chwilę go rozluźnił. Zwolnił kroku i usiadł na pobliskim kamieniu, by odetchnąć. Wciąż miał przed oczami ich widok, dlatego ból, który w sobie nosił, był jeszcze silniejszy. Po chwili chłopak wstał i ruszył w stronę samochodu. Cały drżał pod wpływem targających nim emocji. Zaczęło go też nurtować pytanie o tajemniczego mężczyznę. Dlaczego tak na niego patrzył i wskazał mu właśnie ojca? Musiał wiedzieć coś na temat Rafe i jego rodziny. Jednak chłopak nie znał tego człowieka, pierwszy raz widział go na oczy. Po kilku minutach Rafe zobaczył, że od strony galerii wychodzą Eva z Kate. Były obładowane torbami, które zostawił na ławce.

Totalnie o nich zapomniałem – pomyślał i pobiegł w ich stronę, by im pomóc.

– Coś ty tak wystrzelił spod tego sklepu? – zapytała zmachana Eva.

– Przepraszam – odpowiedział, zabierając część toreb. – Po prostu źle się poczułem.

– Pewnie na widok tego sklepu – wtrąciła Kate.

Przez całą drogę do domu Kate zachwycała się rzeczami, które kupiła. Była zadowolona, że mogła wziąć wszystko, co tylko chciała. Atmosfera w aucie była bardzo wesoła, lecz Rafe, na każdą myśl o wydarzeniach z galerii, chciało się płakać. Rozmowa z mamą i Kate trochę go od tego odrywała, ale nie na długo. Było jednak naprawdę przyjemnie, tym bardziej, że wszyscy tęsknili za takimi dniami, a Eva sprawiała wrażenie bardzo szczęśliwej. Rafe miał ogromny dylemat. Powiedzieć mamie o tym, co widział, czy zachować to dla siebie? Z jednej strony nie chciał, by znów powróciła do takiego stanu, jak przed kilkoma dniami. Nikt ponownie nie zniósłby tego bólu, ale z drugiej strony ukrywanie tak ważnej informacji mogłoby ją bardzo zranić, gdyby kiedyś się o tym dowiedziała. Dlatego nie wiedział, co powinien zrobić. Każde rozwiązanie skończyłoby się katastrofą, a mama tak czy siak by się załamała. Może powiedzieć o tym Mike’owi? Jest starszy, może wymyśli jakieś dobre rozwiązanie. W tym momencie postanowił jednak, że zatrzyma to dla siebie. Gdy dojechali do domu, Rafe pomógł w rozpakowaniu zakupów, a później ruszył w stronę swojego pokoju.

– Za chwilę będzie obiad – rzucił za nim Mike, który przez cały czas przebywał w domu.

– Nie jestem głodny – odparł Rafe.

Gdy tylko znalazł się w pokoju, stanął przed oknem i zaczął oglądać rozciągające się przed nim widoki. Na dworze było szaro. Zima stawała się coraz sroższa. Napadało więcej śniegu, wiatr wzrósł na sile, było coraz zimniej. Wszelkie budynki i drogi były gorzej widoczne. Okna i dachy pokrywały fantazyjne wzorki szronu. W powietrzu tańczyły przeróżne płatki śniegu. Zima tego roku była przepiękna. Dla wielu to idealny prezent na święta… Rafe zamiast śniegu wolałby jednak mieć przy sobie ojca. Ta myśl spowodowała, że łzy napłynęły mu do oczu. Końcem rękawa przetarł twarz i rzucił się na łóżko. Powoli stawało się to jego ulubionym zajęciem. Spanie zabierało go z tego świata. Sprawiało, że przez chwilę nie istniał. Zanurzał się we śnie i zostawiał wszystko na uboczu. Dlatego tak też zrobił.

 

Rafe biegł przez las. Ten sam, który już kiedyś mu się śnił. Wyglądał jednak zupełnie inaczej. W powietrzu unosiła się mgła, przez którą nie było nic widać. W całym lesie panował mrok, czuć było nieprzyjemny, mdlący zapach. W porównaniu do poprzedniej krainy, Rafe nie czuł się tu bezpieczny. Jego ciało opanowały strach i niepewność. To miejsce z pewnością nie było tym, do którego chciał wrócić. Nie było w nim światła. Szarość pochłaniała wszystkie jasne promyki, które chciały się tu przedostać. Drzewa rosły rzadziej, były pousychane i pokryte pajęczynami. W ich ciemnych dziurach widać było duże, żółte oczy nietoperzy. Co chwilę słychać było przeraźliwe wrzaski i odgłosy. Po chwili mgła opadła. Rafe widział wszystko wyraźnie. Szedł długą, kamienistą drogą. Dookoła niego z każdej strony stały inne istoty różniące się od tych, które widział we wcześniejszym lesie. Po ziemi pokrytej czarną trawą wiły się węże. Z drzew zwisały duże i owłosione pająki, a na gałęziach siedziały czarne kruki, które krwistymi oczyma wpatrywały się w chłopca. Zza cierniowych krzaków pozbawionych jakichkolwiek owoców wychodziły duże, zniekształcone chochliki. Z ich ust wylewała się zielona maź. Większość z nich nie miała zębów i była łysa. Ich małe, krótkie palce zakończone były czarnymi, ostrymi pazurami. Przesuwając się w głąb lasu, Rafe dostrzegał coraz to inne istoty. Stare wiedźmy trzymały w swoich pomarszczonych dłoniach miotły. Miały długie, szpiczaste nosy, przebiegłe oczy i cienkie usta. Ich ciemne włosy sięgały nawet do ziemi. Ubrane były w sięgające kostek podarte suknie o szerokich rękawach. Wokół nich latały denerwujące muchy, zostawiające za sobą nieprzyjemny zapach. Dalej widać było potężne trolle, których ciała wydawały się nie do przebicia. Miały tylko jedno oko i rzadkie włosy. Niektóre z nich w swoich potężnych dłoniach trzymały grube, ciężkie maczugi. Miały nagie torsy, a odziane były tylko w krótkie „spódniczki” z grubego materiału pokrytego ćwiekami. Ich wielkie stopy wbijały się w ziemię, tworząc na niej wgłębienia. Między drzewami wolno poruszały się szkielety przyodziane w poszarpane szaty. Za nimi małymi krokami szły karły z ciemnymi oczami o długich, czarnych lub szarych brodach. W drobnych, ale silnych rękach niosły kolczaste druty. Zamiast długiej, dającej czystą wodę rzeki znajdowało się tam bagno, w którym pływały ogromne czarne ropuchy wydające straszne odgłosy. Co chwilę ich długie czarne języki wystrzeliwały w powietrze, łapiąc przy tym przelatujące muchy. Kwiaty w tym lesie zastąpiły obrzydliwie cuchnące grzyby o zmutowanych kapeluszach i grubych nóżkach, po których biegały oślizgłe robaki. Chłopiec uszedł kawałek i ujrzał przed sobą skałę. Nie stał na niej jednak lew, lecz chuda, garbata staruszka ze zdeformowaną twarzą. Siwe, rzadkie włosy opadały na jej kościste ramiona. Miała długi, garbaty nos, czerwone oczy i odstające uszy. Była ubrana w poszarpane szaty sięgające niemal do ziemi i podziurawione buty, które odsłaniały jej brudne, niezadbane stopy. Popatrzyła na chłopca, po czym uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając przy tym ostatnie dwa przednie zęby, które były żółte. Po chwili odezwała się zachrypniętym, starym głosem:

– O pani, nareszcie przybył.

Wtem na skale pojawiła się kobieta o bladej cerze i prostych, czarnych jak węgiel włosach, które sięgały jej do pasa. Jej oczy były krwistoczerwone – tak samo jak usta i sięgająca ziemi suknia o poszarpanych rękawach. Na dekolt opadał długi naszyjnik w kształcie kruka. Była nieziemsko piękna. Tę kobietę Rafe widział ze swoim ojcem. Niespodziewanie uśmiechnęła się do chłopca, pokazując śnieżnobiałe zęby. Po chwili wyciągnęła swoje ręce w górę, a jej medalion zaświecił czerwonym blaskiem. Wtem zamiast niej na skale stał potężny, czarny kruk o długim dziobie i ostrych jak brzytwa pazurach. Rozpostarł swe ogromne skrzydła, przyjął postać jak do skoku i ruszył w stronę chłopca. Ten szybkim ruchem zasłonił twarz rękoma i zamknął oczy.

 

Kiedy Rafe się ocknął, znajdował się w swoim pokoju. Panowała w nim całkowita ciemność. Elektryczny, świecący jasno zegar wskazywał 4.32. Chłopiec był cały spocony, szybko oddychał, a serce waliło mu z całych sił. W jego głowie od razu pojawiła się myśl o kobiecie ze snu, ale też tej, którą widział w galerii. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że była to ta sama osoba. Ale jak to możliwe, że znalazła się w jego śnie? Co to wszystko ma ze sobą wspólnego? Rafe tak bardzo chciał znać odpowiedzi na te wszystkie pytania… Może sam już oszalał? Może widzi rzeczy, które tak naprawdę nie istnieją? Może to tylko wytwory jego wyobraźni…? Chłopiec nie mógł już tego wszystkiego znieść.

Zaraz zwariuję – pomyślał, po czym zerwał się z łóżka, ubrał w ciepłe ubrania i wyszedł na zewnątrz. Wiał silny wiatr, a płatki śniegu szybowały po całej okolicy. Nie było widać żadnych dróg ani ścieżek, tylko biały, puszysty puch. Rafe naciągnął na głowę kaptur, schował ręce do kieszeni i ruszył przed siebie. Sam dokładnie nie wiedział, dokąd zmierza. Szedł samotnie tam, dokąd niosły go nogi. Chodziło mu tylko o chwilę spokoju, oderwanie się od tego wszystkiego. Spacerował różnymi ścieżkami i drogami. Przemierzał parki, szedł między kamienicami, blokami, mieszkaniami, sklepami. Innym razem poruszał się przy głównej londyńskiej ulicy. Przez cały czas towarzyszyła mu bezwzględna cisza. Było wcześnie rano, na ulicach nie było widać żywej duszy. Wszystkie budynki były pozamykane. Od czasu do czasu drogą przemykał samochód. Rafe mógł spokojnie pomyśleć nad tym wszystkim, co wydarzyło się w ostatnich dniach.

Po ponad godzinnej wędrówce znalazł się przy dużym kościele zaraz przy głównej drodze. Niedaleko od niego znajdował się nieduży park. Między wysokimi, oblodzonymi i pozbawionymi liści drzewami widniało kilka ławek pokrytych puszystym śniegiem. Przy każdej z nich stał mały kamienny kosz. Rafe przystanął przy jednym z drzew, oparł się o nie plecami i obserwował otoczenie. Wysokie świecące lampy stojące przy drodze posyłały jasne światło, któro oświetlało całą okolicę. Miasto zaczynało powoli się ożywiać. Przez drogę przemykało coraz więcej samochodów, chodnikami od czasu do czasu przechodzili ludzie. Powoli zaczęto otwierać sklepy. Zabrzmiały kościelne dzwony wzywające na mszę świętą. Ich dźwięk wypłoszył ptaki siedzące w konarach parkowych drzew, które wraz z odgłosem wyleciały w powietrze. Rafe stał oparty o drzewo i myślał o tym wszystkim, co się wydarzyło. Przez chwilę wydawało mu się, że może zwariował. Przez te wszystkie emocje związane z ojcem postradał zmysły. Widzi i słyszy rzeczy, które nie istnieją, są wytworem jego ogromnej wyobraźni… Ale co z kobietą ze snu? Nie miał żadnych wątpliwości, że to ta, którą widział w galerii. Był tego pewien. Tylko co to mogło oznaczać? Dlaczego pojawiła się w jego śnie, ale też w prawdziwym życiu? Może kiedy śnił, ukazała mu się przyszłość? To byłoby możliwe. Ale co z pierwszym snem? Przecież cała ta historia zaczęła się od niego. Jeden las, dwa oblicza. Dobra dziewczyna, zła kobieta. Czyż nie wygląda to jak śmieszna, zmyślona historia? Niektórym mogłoby wydawać się to nienormalne.

Minuty mijały, a Rafe wciąż stał przy drzewie, rozmyślając nad tym wszystkim. Przez park przeszło kilkoro młodych ludzi z walizkami.

Zbliżają się święta. Większość z nich pewnie przyjechała tu do swoich rodzin – pomyślał.

Wtem jego wzrok przyciągnęła pewna osoba idąca za grupką młodych. Rafe uniósł głowę, by lepiej jej się przyjrzeć. Była to dziewczyna ubrana w długi, biały płaszcz. Jej kręcone kasztanowe włosy idealnie komponowały się z płatkami śniegu, które lekko opadały na jej głowę. Biała cera powodowała, że w tej zimowej scenerii dziewczyna przypominała Królową Śniegu. Jednak to nie jej wygląd przyciągnął uwagę Rafe. Ona płakała. Łzy rzewnie spływały jej po policzkach, a zielone oczy w blasku lamp świeciły jak dwa drogocenne diamenty. Powolnym ruchem przetarła swoją twarz, po czym przerzuciła włosy na drugą stronę.

To ona – pomyślał Rafe, a jego ciało ogarnęły silne emocje. Dziewczyna ze snu! – wykrzyknął w myślach. Skąd ona się tu wzięła?!

Dziewczyna znalazła się niedaleko chłopaka. Popatrzyła na niego wielkimi, szmaragdowymi oczyma, które były przepełnione łzami. Ten zaczął się do niej zbliżać, wpatrując się w jej oczy, jakby był zahipnotyzowany. Jej widok wywoływał w nim nieznane mu dotąd uczucie. Wiedział, że ich spotkanie nie należy do zwyczajnych. Wpatrzony w jej wzrok zbliżał się ku niej bardzo powoli. Wydawało mu się, jakby w tym momencie czas się dla nich zatrzymał. Skupiał się tylko na niej. Wszystko dookoła przestało dla niego istnieć, liczyło się tylko tu i teraz. Rafe był tuż-tuż, już mógł ją dotknąć, lecz wtem przed jego nogami przebiegł ogromny, czarny pies. Chłopak popatrzył na odbiegające, potężne zwierzę, a kiedy odwrócił swoją twarz, stracił z oczu dziewczynę. Już jej tam nie było. Nerwowo rozejrzał się dookoła, lecz nie mógł jej dostrzec. Nie było po niej ani śladu. Żadnego znaku. Dla Rafe to ona była znakiem. Danym mu… Ale przez kogo i w jakim celu? W głowie chłopaka pojawiły się tysiące sprzecznych ze sobą myśli. Jednego jednak był pewien. To nie było normalne. Wszystko, co działo się w ostatnich dniach i nocach, musiało być ze sobą powiązane. Chłopak z całej siły kopnął w pobliski śnieg, co uniosło puch. Ze złością schował ręce do kieszeni i szybkim krokiem ruszył w stronę domu.

 

Rafe otworzył frontowe drzwi. Wszedł do środka, otrzepując buty i strzepując śnieg z głowy. W salonie na kanapie wraz z Mike’m siedziała Eva. Posłali oni spojrzenie w stronę chłopca, po czym zerwali się z siedzenia.

– Gdzieś ty był?! – wykrzyknęła jego matka, podbiegając do niego.

– Martwiliśmy się o ciebie. Mieliśmy już dzwonić na policję – dodał Mike.

– Niepotrzebnie – odpowiedział ze spokojem, ściągając buty i kurtkę.

– I ty tak spokojnie do tego podchodzisz? Żadnych wyjaśnień? – zapytał ze zdziwieniem jego brat.

– A z czego mam się tłumaczyć? – odparł niechętnie Rafe.

– No, nie codziennie mój brat wychodzi z domu o piątej rano, aby szlajać się nie wiadomo gdzie – odpowiedział Mike z nieco większą dozą złości w głosie. – Wychodzisz sobie z domu, kiedy chcesz, i to o niestosownej godzinie, a kiedy wracasz, to masz pretensje, że ktoś śmie się o coś spytać? – ciągnął.

– To moja sprawa, gdzie chodzę i o której godzinie – odpowiedział mu opryskliwie.

Mike zwrócił się do matki, która stała z boku, przyglądając się swoim synom.

– Jak strzelę mu w gębę, to nie będziesz się złościła? – zapytał. Ta popatrzyła na niego i powiedziała: – Przestańcie się kłócić. Nie jesteście już małymi dziećmi. Rafe… – zwróciła się do chłopaka. – Musisz zrozumieć, że my po prostu się o ciebie boimy. Martwimy się, żebyś nie zrobił jakiegoś głupstwa. Chcemy tylko, żebyś miał poczucie bezpieczeństwa, nic więcej. I jak inaczej mogliśmy zareagować, kiedy od piątej rano nie było cię w domu?

– A skąd w ogóle wiecie, kiedy wyszedłem? – zapytał.

– Czy to ważne? – odparła Eva. – Ale jak już chcesz wiedzieć, to Mike obudził się wcześniej i idąc do łazienki, zobaczył, że nie ma cię w pokoju. Zaniepokoiło nas to. Nigdy wcześniej coś takiego się nie wydarzyło.

– A skąd wiesz, że to był pierwszy raz?

– Zaraz strzelę ci w gębę – powiedział Mike ostrym głosem. – Co się z tobą chłopie dzieje?! – zapytał brata. – Nie poznaję cię! Od zawsze byłeś zamknięty w sobie, ale nigdy nie odnosiłeś się tak do mnie czy rodziców. Nie wiem, czy to rozstanie z ojcem tak cię zmieniło, ale to, co się z tobą dzieje, jest niepokojące.

– Masz rację! – W końcu wybuchł Rafe. – To nie jest normalne! Moje życie od kilku tygodni nie jest normalne! – W jego głosie słychać było rozpacz. Nikt nie wiedział o snach, o dziewczynie, którą widział już kilka razy, ale nigdy jej nie poznał. Przecież by mu nie uwierzyli. – Tak bardzo chciał wiedzieć, co to wszystko oznacza. Kim są te wszystkie osoby. Czy mają one ze sobą coś wspólnego? Był jednak kompletnie bezsilny. Przecież sam nie mógł nic zrobić. – Po prostu mam już tego wszystkiego dość!

– Ale o czym ty w ogóle mówisz? – spytała z niedowierzaniem Eva. – Chodzi ci o ojca? – dopytała, zniżając głos.

– O, proszę cię! – powiedział, prychając. – Nie wiem, jak dla ciebie, ale dla mnie on już od dawna nie istnieje. To przeszłość.

– To w takim razie, o co ci chodzi? – zapytał nieco spokojniej Mike.

– Nie będziecie w stanie tego zrozumieć. – Wyrzucił z siebie i… skierował się ku schodom prowadzącym na górę.

– Najpierw powiedz nam, o co chodzi, a później oceniaj, czy zrozumiemy – powiedziała błagalnym tonem jego matka.

– Nie chcę o tym rozmawiać – odparł, po czym zniknął w ciemności prowadzącej ku górze.

– Ja kompletnie tego nie rozumiem – powiedział po chwili Mike. – Wydawało się, że wszystko jest z nim w porządku, że wyjątkowo szybko poradził sobie z całą tą sytuacją, a tu nagle wykręca taki numer. A co, jeśli wszedł w jakieś bagno? Może narkotyki?

– Oj, przestań! – powiedziała Eva. – Chyba nie wierzysz w to, co mówisz. Co jak co, ale to nie w porządku posądzać go o coś takiego. On nie byłby do tego skłonny.

– A może ma problemy psychiczne?

– W tym domu każdy, począwszy od ciebie, ma problemy z psychiką – powiedziała Eva, wywołując na twarzy Mike lekki uśmieszek. – Zresztą, o czym my w ogóle mówimy… Ta rozmowa nie ma sensu. Takie gadki do niczego nie doprowadzą. Sami nigdy się nie domyślimy, o co mu chodzi.

Rafe wszedł do swojego pokoju. Było wcześnie rano i już nie wiedział, co ma robić do końca dnia. Wszyscy byli w domu, a on nie chciał z nimi rozmawiać. Pewnie po całej tej rozmowie uważają go za świra. Ale on po prostu nie mógł inaczej zareagować. Emocje, a przede wszystkim złość, ogarnęły jego umysł. To dlatego tak się zachował. Miał lekkie wyrzuty sumienia, że postąpił tak w stosunku do najbliższych, ale sam już nie dawał sobie z tym rady. Bezsilność. To jedno określenie opisywało sytuację, w której się znajdował. Nie mógł nic zrobić, a tak bardzo chciał poznać prawdę. Nie przypuszczał, że w to wszystko powoli może zacząć wplątywać się jego rodzina. Z jednej strony… jeśli im nie powie, to będą zatruwać mu życie i wypytywać, co się stało. O niczym innym nie będą rozmawiać, tylko o nim. Z drugiej strony jak zareagują, gdy powie im, że od tygodni ma dziwne sny, a w galerii widział ojca z kobietą, która była w jednym z nich? Mogą zacząć mu wypominać, że nie powiedział im o tym wcześniej. Pewnie nie uwierzą w jego dziwne wizje i wyślą go do psychiatry. Każde z tych rozwiązań było złe. Więc co ma zrobić? Udawać, że to wszystko nie miało miejsca? Że nic nie widział? Ma zapomnieć? To nie takie proste.

Rafe rzucił swoje rzeczy na podłogę, a następnie położył się na łóżku. Zamknął oczy i w myślach przywołał obraz tego, co się stało. Śnieg, lampy, dziewczyna. Jego oczom ukazała się jej twarz, od której nie mógł oderwać wzroku. Jakaś siła nie pozwalała mu na to. Wydawało się to tak realistyczne, że wręcz czuł jej obecność przy sobie. Chłopak przeniósł swój wzrok na jej usta, które zdawały się wypowiadać jego imię – Rafe. Po chwili ujrzał przed sobą niekończącą się łąkę. Świeciło nad nią jasne słońce, a chmury leniwie poruszały się po błękitnym niebie. Biegły po niej dwie postacie, które trzymały się za ręce – Rafe z dziewczyną. Byli radośni, co wyrażali beztroskim śmiechem. Liczyła się dla nich tylko ta chwila, nic innego nie miało znaczenia. Niespodziewanie nad ich głowami pojawiły się czarne chmury i mrok ogarnął wszystko dookoła. Po niebie rozległ się mrożący krew w żyłach śmiech. Rafe objął swoją towarzyszkę najmocniej, jak potrafił. Wtem ogromne, czarne skrzydła runęły na nich z całą mocą. Rafe kilka razy mrugnął oczami, poruszył głową i zobaczył nad sobą biały sufit. Uniósł się i rozejrzał dookoła. Nie było tam nikogo. Tylko on. Wszystko inne zniknęło.

Rafe siedział w swoim pokoju. Wtem usłyszał pukanie do drzwi.

– Proszę – powiedział zrezygnowanym głosem.

Do pokoju zajrzała Eva.

– Mogę? – zapytała cicho.

– Tak – odparł. Kobieta weszła do pomieszczenia i usiadła obok syna, który leżąc na łóżku, udawał, że czyta Hobbita. Popatrzyła na niego, a ten odłożył książkę, ściągnął z nosa okulary i głęboko westchnął.

– Jak się czujesz? – zapytała po chwili.

– Normalnie – odpowiedział bez entuzjazmu.

– To, co się wydarzyło dzisiaj rano… – zaczęła. – Nie wracajmy już do tego. Wyszło, jak wyszło. To moja wina. Nie powinnam była tak cię obwiniać. Gdybym tylko…

– Nie… mamo… – przerwał jej Rafe i wyprostował się. – Wy po prostu nie rozumiecie, o co chodzi. I nie zdołacie tego zrozumieć. Wiem, że to może głupio zabrzmieć, ale… ja… sam nie do końca to rozumiem.

– Ale proszę, powiedz… Czy to chodzi o ojca? – zapytała.

– Nie – odpowiedział.

– To o co? Proszę. Wyjaśnij mi, co takiego się wydarzyło. Może w jakiś sposób będę mogła ci pomóc – powiedziała z nadzieją w oczach.

Rafe pokręcił głową, spuszczając wzrok, po czym rzekł:

– Gdybym tylko wiedział, jak możesz mi pomóc, poprosiłbym cię o to. Ale ani ja, ani ty nie możemy z tym nic zrobić.

– Czyli nie powiesz mi? – zapytała ze smutkiem.

– Nie uwierzyłabyś, gdybym ci powiedział.

Eva popatrzyła na niego z szeroko otwartymi oczyma.

– Dlaczego uważasz, że miałabym ci nie uwierzyć? – zapytała, lekko urażona.

– Bo to, co się dzieje, nie jest normalne – skwitował Rafe. – Sam nie do końca umiem odróżnić, czy to prawda, czy tylko złudzenie.

– I ty to mówisz z takim spokojem? – zapytała, nieco unosząc głos. – Przestań mówić takie rzeczy, bo zacznę myśleć, że jesteś jakiś nawiedzony czy Bóg wie co.

– Widzisz. Nic nie rozumiesz. – Westchnął z rezygnacją.

Więcej nie powiedział nic, tylko przeniósł swój wzrok na okno.

 

23 grudnia – dzień przed wigilią – wszyscy przygotowują się do świąt. W mieście panuje gwar, hałas, zamieszanie. Pełno ludzi krząta się po galeriach handlowych i sklepach, robiąc ostatnie przedświąteczne zakupy.

Świąteczna atmosfera udzieliła się także Rafe. W domu można było zwariować. W każdym zakątku widział rzeczy nie z tej ziemi. Twarz dziewczyny prześladowała go przez cały czas. Innym razem dostrzegał ogromne, czarne skrzydła rozpościerające się na ścianach jego pokoju. Z czasem sam zaczął się bać, czy aby przypadkiem naprawdę nie zwariował. Szukał tylko okazji, by móc wyjść z domu. Nie mógł już tego wytrzymać.

Po dwóch, może trzech godzinach chodzenia po galerii za mamą i noszenia reklamówek z zakupami, Rafe ruszył w stronę samochodu, który stał na uboczu, gdyż wszystkie miejsca na parkingu były zajęte. Rzadko zdarzało się, by ktoś tamtędy przechodził. Od lewej strony widać było budynki otoczone przez metalowe ogrodzenie, a z prawej tył galerii.

– Cholera! – krzyknęła znienacka mama chłopaka. – Na śmierć o tym zapomniałam. Masz klucze – powiedziała, wkładając breloczek do kieszeni Rafe i wręczając mu swoje reklamówki. – Idź do samochodu, bo muszę wrócić do galerii. Zapomniałam kupić Kate pod choinkę tę lalkę, którą bardzo chciała dostać. Schowaj zakupy, wrócę jak najszybciej – rzuciła, oddalając się.

Rafe, obciążony ze wszystkich stron, ruszył w stronę samochodu. Gdy do niego doszedł, odłożył reklamówki, wyciągnął z kieszeni klucze i kliknięciem otworzył bagażnik. Zapakował do niego wszystkie torby i z hukiem zatrzasnął klapę. Śnieg leżący na samochodzie uniósł się w górę. Rafe rozejrzał się dookoła. Nie chciało mu się bezczynnie siedzieć w samochodzie ani tym bardziej stać na mrozie. Ale co można było robić w takiej sytuacji? I to na takim pustkowiu? Nic. Stać i czekać, aż wróci mama. Oparł się bokiem o samochód, naciągnął na głowę kaptur i schował ręce do kieszeni. Wiatr szalał, unosząc w powietrze płatki śniegu. Był sam, ale odpowiadało mu to. A jeszcze bardziej pogoda. Zima, jego ulubiona pora roku. Mogłaby trwać wiecznie.

Rozglądając się dookoła, zauważył z boku wąską ścieżkę, która pojawiła się tam nie wiadomo skąd. Nie zastanawiając się ani chwili, ruszył jej śladem. Nie było widać końca drogi, bo była przesłonięta gęstą mgłą. Dróżka była oprószona śniegiem, a miejscami prześwitywał błyszczący, śliski lód. Kiedy szedł dalej, zaczęły pojawiać się niskie, ale bardzo bujne drzewa, które ku jego zaskoczeniu miały niezwykłe liście – z lodu. Oprócz zamarzniętych, chudych gałęzi rozpostartych nad głową chłopaka nie było tam nic innego. Z każdym stawianym krokiem mgła rozrzedzała się i coraz lepiej było widać kontury tego, co kryje się dalej. Było to jezioro otoczone przez okrąg ściśle przylegających do siebie drzew. Obok jeziora stała ławka pokryta w całości puszystym śniegiem. Rafe rozejrzał się dookoła. Był sam. Podchodząc do ławki, przetarł ją ręką, strącając przy tym śnieg, który powoli opadł na ziemię. Materiał, z którego była zrobiona, był gładki i lśniący. Gdzieniegdzie widniały na niej srebrne, faliste linie. Strzepując śnieg, zauważył, że jest ich więcej. Po chwili linie złączyły się w jeden wzór. Było to duże drzewo z fantazyjnymi gałęziami.

Rafe usiadł na ławce i znów zanurzył się w myślach. Popatrzył na jezioro. Niczym nie różniło się od innych wód. Po chwili padło na nie jasne światło. Rafe uniósł głowę do góry. Słońce przedarło się przez chmury i promienie rozświetliły okolicę. Nagle rozległ się odgłos trzasku. Lód z jeziora zaczął pękać i zanużać się w wodzie. Chłopak wstał z ławki i podszedł, by przyjrzeć się temu bliżej. Wtem fale na jeziorze zaczęły mocno szaleć, tworząc wir, a z wody z ogromną szybkością wynurzyła się ogromna ręka, która chwyciła go za nogę i wciągnęła do środka.

 

Nie wiadomo, ile czasu zajęło mu spadanie. Mogły to być godziny, minuty albo ułamki sekund. Gdy się ocknął, powoli otworzył oczy. To, co zobaczył, było nie do uwierzenia! Stał w lesie ze swojego pierwszego snu! Wszystko wyglądało dokładnie tak samo. Wszędzie rosły drzewa i bujna trawa pokryta poranną rosą. Zza drzew wychylały się elfy. Gdy na nie patrzył, pośpiesznie się chowały, zerkając na chłopaka. Wszystko było takie samo, ale z małą różnicą. Tym razem działo się to naprawdę! Nie był to kolejny sen czy przywidzenie.

Po kilku minutach Rafe doszedł do ogromnej skały, na której stał lew z jego snu. Jego ciało wyglądało na jeszcze bardziej potężne, niż mu się wydawało, a sierść była gęstsza i intensywniejsza. Jego szare oczy wpatrywały się w chłopca, który powolnym krokiem zbliżał się w jego kierunku. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Rafe zastygł w bezruchu. Poczuł, jak jego ciało przeszywają dreszcz i strach. Wygląd lwa budził w nim mieszane uczucia. Z jednej strony wyglądał niesamowicie dostojnie, ale zarazem niebezpiecznie i groźnie. Skinął on głową i wtedy zza drzew powychodziły istoty, które przyglądając się Rafe, pochyliły się przed lwem.

Pewnie jest jakimś władcą czy królem – pomyślał chłopak, a wtedy zwierzę wydało z siebie ryk. Jego serce zaczęło bić coraz szybciej i wtedy pojawiła się ona. Dziewczyna, którą widział już tyle razy. Dziewczyna z jego snu. Ta, o której tyle myślał, teraz stała przed nim. I była prawdziwa.

– Witaj, Rafe – powiedziała po chwili dźwięcznym głosem, który rozbrzmiał w głowie chłopaka.

Skąd wie, jak mam na imię? – pomyślał.

– Cieszymy się, że w końcu udało ci się dotrzeć do naszego świata. To bardzo dobry znak.

– Yyyy. Nie wiem, o czym mówisz.

Ta uśmiechnęła się lekko.

– Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. A teraz chodź. Ktoś chce się z tobą widzieć – powiedziała, po czym przywołała go skinieniem dłoni. Oszołomiony chłopak ruszył w jej stronę. Po chwili jego oczy znów spotkały się ze wzrokiem potężnego lwa. Nie potrafił odgadnąć jego intencji. Poczuł, jak po całym jego ciele przechodzi zimny dreszcz. Kiedy potężne stworzenie zwróciło się w stronę mieszkańców, wszyscy mu się ukłonili. Po czym lew obrócił się i ruszył przed siebie.

Szli przez las dosyć długo. Świat, w którym znalazł się Rafe, z każdym krokiem zaskakiwał go coraz bardziej. Nad ich głowami latały małe wróżki, które pozostawiały po sobie kolorowy pył unoszący się w powietrzu. W oddali słychać było czysty śpiew najróżniejszych ptaków, które umilały im wędrówkę. Wzdłuż ścieżki, którą szli, rosły drzewa, jakich nigdy wcześniej nie widział.

Rafe wraz z nowymi towarzyszami doszli do miejsca, w którym głównym punktem było jezioro otoczone ogromnymi kryształami. Woda w nim była nieskazitelnie czysta. Po chwili wokół zebrali się mieszkańcy krainy. Nagle jezioro zaczęło drżeć i mienić się różnymi kolorami. Jasne światło oślepiło zebrane koło niego istoty. Wszyscy osłonili swoje oczy dłońmi oprócz lwa, który bezustannie wpatrywał się w jeden punkt. Po chwili nastąpił mały wybuch światła i w powietrze uniosły się błyszczące świetliki. Gdy Rafe zaczął powoli otwierać oczy, ukazała mu się postać stojąca na samym środku jeziora. Była to starsza kobieta, która swą urodą przewyższała wszystkich stąpających po ziemi. Miała jasną cerę i twarz pokrytą ledwo widocznymi zmarszczkami, ale równocześnie bardzo dojrzałą. Charakteryzowały ją wystające kości policzkowe, blade usta i zgrabny nos. Jednak najbardziej intrygującą rzeczą w jej wyglądzie były oczy. Zielone, mieniące się odcieniem czarnego i morskiego błękitu, które idealnie współgrały z resztą jej urody. Uroku dodawały jej długie, białe, proste, prawie sięgające wody włosy. Zdobiła je mała i delikatna, ale jakże piękna korona. Ubrana była w złotą szatę z lekkim odcieniem srebra. Ostatnim szczegółem, jaki udało się dostrzec Rafe, były długie, spiczaste uszy wystające spod jej pięknych włosów.

– Witaj, Rafe – powiedziała niskim, ale zarazem dźwięcznym głosem. – Nic od dawna tak bardzo mnie nie ucieszyło, jak twój widok. Cieszę się, że w końcu dotarłeś do naszej krainy.

– Jakiej krainy? Skąd w ogóle znasz moje imię?! – zapytał zdenerwowany, rozglądając się dookoła. – Gdzie ja w ogóle jestem?!

Nieziemska kobieta uśmiechnęła się, po czym przemówiła:

– Nie martw się. Tutaj znajdziesz odpowiedzi na wszystkie nurtujące cię pytania. Ja nazywam się Luariell, jestem zwaną także Białą Panią. Zostałeś sprowadzony do naszej krainy Lithlier, gdyż potrzebujemy twojej pomocy. Nasze ziemie ogarnia zło – powiedziała trochę mniej zdecydowanym głosem. – Od wielu ciemnych i jasnych chmur walczymy z ciemnością, która zagraża naszym terenom i mieszkańcom. Przyszedł czas, w którym nasz wróg rośnie w siłę i staje się coraz bardziej niebezpieczny.

– I co ja mam z tym wspólnego? – zapytał znienacka Rafe.

– Jesteś tutaj, bo jako jedyny możesz to zło pokonać.

– Ja?! – Zaśmiał się. – Nawet nie wiem, czym są te wasze jasne i ciemne chmury! Źle wybrałaś. Zapewniam cię, żaden ze mnie bohater. Przyniosę wam więcej szkód niż dobra. Sam nie jestem w stanie poradzić sobie choćby ze swoimi problemami, a wy chcecie, żebym ratował wasz świat?! Wolne żarty. – Prychnął. – Chyba lepiej będzie, jeśli wrócę tam, skąd przyszedłem.

– Mój drogi Rafe. Za nisko się cenisz – powiedziała spokojnym głosem Luariell. – Od dnia twoich narodzin obserwujemy cię. Twoje życie, każdy twój krok. Wiemy, kim jesteś, kim są twoi rodzice. Znamy cię lepiej, niż ty sam siebie. Twoje słowa nic nie zmienią. Zostałeś wybrany i tak już zostanie.

– A powinny zmienić. – Rafe usłyszał obok siebie niski głos. Lew podszedł bliżej jeziora. – Popatrz na niego – powiedział do kobiety. – Żaden z niego wojownik ani bohater. Sam w Lithlier nie przetrwałby nawet dnia. Nie mówiąc o polu bitwy.

– Nikt nie wysyła go od razu na wojnę – odpowiedziała ze stoickim spokojem Luariell. – Obiecałam ci, że sprowadzę kogoś, kto nam pomoże. Tak też zrobiłam.

– Sprowadziłaś tego chłopca na pewną śmierć! – powiedział ze wściekłością lew. – Widzę, że nie przekonałaś się o tym, jak potężna jest Morveren. Nikt z nas nie jest w stanie jej pokonać, a co dopiero ten…

– Kim jest Morveren? – zapytał po cichu Rafe.

– Sama widzisz. Jak ma pokonać wroga, nie znając go?

Luariell spuściła głowę.

– Morveren to zła wiedźma, która niszczy wszystko, co dobre – powiedziała dziewczyna, która go tu przyprowadziła. – Jest tylko jeden sposób na to, by Morveren zniknęła stąd raz na zawsze. Według przepowiedni tylko ty możesz tego dokonać.

– Skoro wy nie potraficie tego zrobić, to niby jak mam sobie z tym poradzić? – zapytał chłopak.

– W naszym świecie ci, którzy sprawiają wrażenie słabych i nic niewartych, zaskakują najbardziej – odpowiedziała mu Luariell. – Tutaj niemożliwe staje się możliwe.

– To wszystko nie może dziać się naprawdę – powiedział, spuszczając głowę. – Po prostu nam uwierz – rzekła kobieta. – Nie martw się, nie jesteś tutaj sam. Arianna od teraz będzie ci towarzyszyć w każdej wyprawie – powiedziała, wskazując na zielonooką dziewczynę.

Rafe popatrzył na tę, którą spotykał wcześniej w swoich snach. Teraz stała obok i wpatrywała się w niego swoimi magicznymi oczami. To było dla niego niesamowite. To wszystko, cały ten świat. Nie przypuszczał, że jego sny mogą się spełnić. Kiedyś tak bardzo chciał dowiedzieć się prawdy, a teraz, kiedy ma na to szansę, nie wiedział, czy naprawdę tego chce.

– To wszystko… to szaleństwo – powiedział z rezygnacją lew. – Nigdy nie uda nam się pokonać Morveren, a zwłaszcza z nim.

– Dopóki ja żyję, Morveren nie ma dostępu do Lithlier – powiedziała Arianna.

– Co masz na myśli? – zapytał Rafe.