Moja irlandzka piosenka - Anna Olszewska - ebook + audiobook + książka

Moja irlandzka piosenka ebook i audiobook

Anna Olszewska

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Mia nigdy nie była w stałym związku. Nie dlatego, że coś jest z nią nie tak. Po prostu do tej pory nikt nie zrobił na niej odpowiedniego wrażenia. Ma nudną pracę i nudne ciuchy, za to niebanalnych przyjaciół. Dziewczyna kocha Notting Hill i muzykę poważną. Kiedy pod wpływem impulsu postanawia udowodnić swojej przyjaciółce, że nie jest zwykłą nudziarą, jej życie nabiera tempa i rumieńców.

Will jest muzykiem rockowym, który przyjechał do Londynu z irlandzkiego miasteczka Clifden. Jego zespół ma za sobą wydanie debiutanckiej płyty i właśnie pracuje nad kolejną. William kocha swojego psa i wkurzać ludzi. Znakiem rozpoznawczym chłopaka są koszulki z obraźliwymi napisami. Jest przyzwyczajony do tego, że jego widok zwala kobiety z nóg. W kontaktach z innymi jest ostrożny i wycofany.
Co wydarzy się, gdy tych dwoje skrzyżuje swoje ścieżki? Na pewno żadne z nich nie jest przygotowane na to, co czeka ich w takim przypadku.


Czym może skutkować połączenie butnego frontmana i młodej zadziornej kobiety? Moja irlandzka piosenka to świetna propozycja z gatunku new adult! Anna Olszewska stworzyła historię, od której nie można się oderwać! Serdecznie polecam! - Weronika Bar, ksiazkowapasja.blogspot.com

Przewrotna, zabawna, przepięknie opowiedziana - taka właśnie jest Moja irlandzka piosenka. Oto historia, którą czyta się jednym tchem! Mia i William to bohaterowie, których chce się pokochać! - Klaudia Pankowska-Bianek, porozmawiajmy-o-ksiazkach.blogspot.com

To jedna z najpiękniejszych historii new adult, jakie przeczytałam w ostatnim czasie. Urzekająca, poruszająca i gwarantująca niezapomniane emocje. Jestem pewna, że książka Anny Olszewskiej skradnie Wasze serca, tak jak skradła moje. - Hanna Smarzewska, nie-oceniam-po-okladkach.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 32 min

Lektor: Katarzyna Nowak

Oceny
4,2 (102 oceny)
43
38
19
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bozenasup

Dobrze spędzony czas

Bardzo fajna, lekko napisana książka. Podobała mi się. Autorka ma lekkie pióro i styl, co sprawiło, że lektura była dla  mnie świetnym relaksem. Szkoda tylko, że zakończenie było takie mało prawdopodobne i zaskakujące, jakby autorka na ostatnich 15-stu stronach chciała jeszcze upchnąć zupełnie niepotrzebne wątki. A scena finałowa między głównymi bohaterami wygląda jakby była niedokończona. Ale i tak polecam.
10
Michal197002

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna i te piekne opisy Irlandii mieszkam w Irlandii opisy bezbłędne polecam!
00
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00

Popularność




ROZDZIAŁ 1

– Niech to szlag!

Jeszcze tego mi dzisiaj brakowało. O 9:00 miałam rozmowę o pracę w największej agencji PR w Londynie, a teraz, gdy byłam już spóźniona dziesięć minut na spotkanie z potencjalnym szefem, złamał mi się obcas. W dodatku w nowych, specjalnie na tę okazję kupionych, cudownych i zabójczo drogich szpilkach Jimmy Choo, na które wydałam całą ostatnią pensję.

Tak to się właśnie kończy, gdy decyzję o złożeniu CV podejmuje się pod wpływem kpin najlepszej przyjaciółki, a w żyłach krąży przynajmniej kilka wypitych przed chwilą drinków – pomyślałam gorzko.

Trzeba przyznać, że Jenny wykonała świetną robotę parę tygodni temu, kiedy na jednej z naszych piątkowych popijaw, połączonych z użalaniem się nad sobą i poszukiwaniami najgorętszego ciacha w Londynie (to dotyczyło tylko Jenny, gdyż ja byłam niezmiennie zadowolona ze swojego życia w pojedynkę), cały czas sączyła mi do uszu uszczypliwości.

– Mia Orwell, dziewczyna, która z unikania wrażeń uczyniła swoją życiową pasję!

Po godzinie słuchania niewybrednych komentarzy miałam ochotę zetrzeć z jej twarzy ten pełen samozadowolenia uśmieszek. Oznajmiłam więc, że zamierzam dostać pracę w agencji opiekującej się celebrytami i naprawdę nieźle się zabawić. Prawdę mówiąc, wcale nie zamierzałam tego robić, ale w trakcie tyrady Jenny przypomniałam sobie ogłoszenie, które widziałam jakiś czas temu w internecie. Obwieszczało wielki nabór kandydatów na osobistych asystentów gwiazd, cokolwiek to miało znaczyć. Jej głupia mina sprawiła mi niemało satysfakcji. Niestety szybko odzyskała rezon.

– Pożyjemy, zobaczymy. – Uniosła kieliszek martini, kwitując moje deklaracje.

Następnego dnia pierwszą rzeczą, którą zobaczyłam, kiedy otworzyłam oczy, była wiadomość od Jenny: Daj czadu, mała! Chyba nie stchórzysz?

Wygrzebałam więc z czeluści internetu ogłoszenie i wysłałam swoje CV na podany adres mailowy. Nie zadałam sobie przy tym trudu, aby zrobiło na kimkolwiek wrażenie. Liczyłam na szybką odmowę, którą mogłabym pokazać Jenny. Wytrąciłabym jej z ręki wszelkie argumenty dotyczące mojej bierności, nie pakując się przy tym w niewygodne sytuacje. Kiedy przyszło zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną, właściwie nie pamiętałam już o całej aferze. Byłam pochłonięta tysiącem nudnych sprawozdań, jakie spadły mi na głowę w pracy oraz kontemplowaniem mojego jakże nudnego życia towarzyskiego, które ograniczało się do piątkowych spotkań z Jenny oraz posiadówek z moim cudownym kumplem Johnnym. W tej kwestii byłam mistrzem. Unikanie rozrywki można było nazwać moim specjalnym talentem i gdyby nie ta dwójka, prawdopodobnie nigdy w życiu nie zdjęłabym z siebie ulubionych spodni dresowych. Przytyki Jenny nie wynikały z jej złośliwości, a miały jedynie na celu zmobilizować mnie nieco do rozwinięcia skrzydeł.

Zaproszenie na rozmowę, która miała się odbyć trzy dni później, było dla mnie tak szokujące, że w napadzie paniki po prostu chciałam usunąć je ze skrzynki mailowej. Jednak po głębszym zastanowieniu się i przerobieniu kolejnej porcji sprawozdań typu „klient X powinien zainwestować w spółkę Y”, doszłam do wniosku, że właśnie mam szansę na przełom i być może warto wychylić się poza mur, który wokół siebie wzniosłam podczas studiów oraz w okresie, który nastąpił po nich.

Miałam dwadzieścia siedem lat. Według Jenny, jeżeli się postarałam, robiłam niezłe wrażenie, a poza tym nie miałam nic do stracenia. Otworzyłam więc e–mail i odpisałam, potwierdzając termin spotkania. Po kliknięciu przycisku „Wyślij” dostałam prawdziwego napadu histerii – z gatunku tych „oddychaj w torebkę”. Skorzystałam z jedynego koła ratunkowego, jakie miałam i zadzwoniłam do przyjaciółki. Kiedy ochłonęła po nagłym wybuchu wesołości, wzięła mnie w obroty. Okazało się, że zamartwiam się całkiem niewłaściwymi kwestiami, a to, co powiem na rozmowie kwalifikacyjnej, nie ma żadnego znaczenia, biorąc pod uwagę stan moich paznokci, włosów, skóry i szafy. Całe szczęście Jenny była ode mnie lepsza w planowaniu i od razu zarządziła akcję „Ratujmy Mię i załatwmy jej najbardziej odlotową pracę w historii”.

Przez następne trzy dni przeżywałam więc najgorsze męki piekielne, odwiedzając fryzjera i kosmetyczkę oraz odbywając maraton po najdroższych sklepach w Londynie. Moje nieśmiałe protesty Jenny zbywała jedynie machnięciem ręki i zaciąganiem przed kolejne rzędy wieszaków.

Tym sposobem, pozbawiona całej ostatniej pensji i – według Jenny – gotowa na wszystko, próbowałam nie doprowadzić do kolejnej katastrofy, lawirując pomiędzy innymi nieszczęśnikami, zdeterminowanymi równie mocno, aby zdążyć na zaplanowane spotkania.

Ewidentnie tego dnia wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Najpierw zaspałam, co nie zdarzyło mi się oczywiście nigdy wcześniej. Następnie, ubierając się w popłochu i próbując opanować drżenie rąk przy robieniu makijażu, byłam zmuszona odbyć rozmowę z Karen Orwell. Akurat o siódmej rano doznała nagłego przypływu uczuć macierzyńskich i przez prawie piętnaście minut wyliczała wszystkie moje niedociągnięcia, dając przy tym świetne rady, co powinnam zrobić, żeby przestawić życie na właściwy tor.

Kiedy w końcu udało mi się zakończyć rozmowę, wyjść z domu i złapać taksówkę, po przejechaniu paru przecznic samochód zepsuł się, a kierowca ze wzruszeniem ramion poinformował mnie, że resztę trasy muszę odbyć innym środkiem komunikacji. Otworzyłam usta w niemym zdziwieniu, kiedy wspaniałomyślnie skasował mnie jedynie za połowę kursu.

Jako że złapanie taksówki o tej godzinie graniczyło z cudem, pozostałą część drogi postanowiłam przebyć pieszo. A raczej przebiec. Niewątpliwie mogłam być dumna z czasu, jaki uzyskałam na trasie do Agencji. Zapewne pobiłam niejeden rekord, który padł w trakcie maratonu odbywającego się co jakiś czas w Londynie. Byłam na tyle zdeterminowana, że zdjęłam buty i ostatni odcinek przebiegłam na bosaka. Nie chciałam nawet myśleć o tym, co w trakcie tego sprintu stało się z moją fantastyczną fryzurą. Wyobraźnia podpowiadała mi, że byłam spocona i czerwona po długim biegu, a na mojej twarzy malował się wyraz desperacji, raczej niepożądany w trakcie rozmowy o pracę.

Kiedy w końcu stanęłam zdyszana przed szklanym biurowcem, w którym mieściła się Agencja, wzięłam głęboki oddech i na drżących nogach przekroczyłam próg wieżowca. Strażnik stojący w holu omiótł mnie przeciągłym spojrzeniem, jednak nie skomentował w żaden sposób mojego żałosnego wyglądu. Sięgając po resztki brawury, których pokłady odkryłam w sobie, wysyłając CV, uśmiechnęłam się najszerzej, jak potrafiłam i zapytałam o drogę.

*

Weszłam do windy i przejrzałam się w lustrze, dziękując Bogu, że jakimś cudem miałam ją do wyłącznej dyspozycji. Nie było aż tak źle, jak mi się wydawało. Policzki po biegu miałam jedynie lekko zaróżowione, makijaż właściwie się nie rozmazał, a po oderwaniu drugiego obcasa mogłam śmiało udawać, że Jimmy Choo zaprojektował balerinki. Winda w końcu zatrzymała się na ostatnim piętrze i drzwi otworzyły się, ukazując przestronne lobby z wielkim biurkiem, przy którym siedziała sekretarka. Na jej widok mina mi zrzedła i nie byłam już tak bardzo zadowolona z efektów biegu, jakie oglądałam kilka sekund temu w windzie. Dziewczyna niewątpliwie wiedziała, co jest modne w tym sezonie – przynajmniej tak mi się wydawało, chociaż co ja mogłam wiedzieć na ten temat… Jej makijaż był więcej niż perfekcyjny, a z finezyjnie upiętego koka nie wystawał nawet jeden zbędny kosmyk. Kiedy podeszłam do niej, zmierzyła mnie lekceważącym spojrzeniem, szczególnie długo wpatrując się w obcasy butów, które nadal trzymałam w dłoni. Szybko sięgnęłam do torebki i schowałam je na samo dno, powtarzając sobie w duchu, że to tylko kilka chwil i jestem tu przecież z własnej, nieprzymuszonej woli.

– Słucham? – odezwała się profesjonalnym głosem, przyklejając do twarzy wystudiowany uśmiech.

– Jestem umówiona z panem Thomasem. Mia Orwell.

– Chyba była pani umówiona piętnaście minut temu, nieprawdaż? – Akcent położony na słowo „była” podciął mi nieco skrzydła. Prawdę mówiąc, miałam ochotę odwrócić się na pięcie i rozpocząć mój szalony bieg od nowa – w przeciwnym kierunku. Zebrałam się jednak do kupy i opanowałam drżenie.

– Tak. Może jednak pan Thomas jest jeszcze wolny i mógłby mi poświęcić kilka chwil?

– Nie wiem. Mogę zapytać, ale szczerze mówiąc, nie liczyłabym na zbyt wiele. Zgłosiło się mnóstwo kandydatów, którym w jakiś magiczny sposób udało się zdążyć na czas.

Cholera! Miałam przed sobą wyjątkową małpę i wiedziałam już, że nie będzie łatwo. Jeżeli jej szef był równie uroczy, to faktycznie znajdowałam się na przegranej pozycji i wynik spotkania był łatwy do przewidzenia.

Małpa sięgnęła po telefon swoją wypielęgnowaną dłonią i oznajmiła panu Thomasowi moje przybycie. Przez chwilę przysłuchiwała się ze złośliwym uśmieszkiem temu, co miał do powiedzenia, po czym odłożyła słuchawkę, przyglądając mi się, jakbym była ciekawym okazem kogoś z zupełnie innej planety.

– Chyba jednak nie ma pani dzisiaj szczęścia. Pan Thomas nie marnuje czasu na nikogo, kto w sposób tak jawny ignoruje godziny spotkań. Chyba nie wie pani, jak ważna jest punktualność w naszej branży. – Ostatnie słowa podkreśliła z namaszczeniem, a mnie dopadł nagły atak wesołości.

– Jezu! Zajmujecie się niańczeniem celebrytów. To raczej nie jest operacja mózgu, chociaż może się nie znam. – Swój komentarz okrasiłam fałszywym uśmiechem i skierowałam się do windy.

Czekając, aż drzwi się otworzą, zdawałam sobie sprawę z jej spojrzenia wypalającego dziurę w moich plecach. Odczuwałam jednak małą satysfakcję z faktu, że nie zdołała wymyślić żadnej błyskotliwej riposty. Kiedy w końcu drzwi windy rozsunęły się i uniosłam wzrok, musiałam zamrugać kilka razy, żeby upewnić się, że nie śnię. Przede mną stał niewątpliwie jeden z klientów Agencji, na którego widok otworzyłam szeroko oczy. Miał około trzydziestki i twarz chmurnego anioła. Wielkie, zielone oczy w oprawie wyraźnie zarysowanych brwi i długich rzęs, pełne usta i zapowiedź dołeczków, które zapewne pojawiały się w jego policzkach, gdy się uśmiechał. Na głowie miał wełnianą, czerwoną czapkę, spod której wystawały kosmyki lekko kręconych włosów w kolorze czekolady. Były na tyle długie, że część z nich sięgała mu do brody. Na biały podkoszulek, który opinał jego lekko umięśnioną klatkę piersiową, narzucił czarną koszulę. Nie zapiął jej i dzięki temu mogłam do woli podziwiać zawieszone na szyi ozdoby – znajdowały się akurat na wysokości mojego nosa. Lekko podwinięte rękawy odsłaniały tatuaże pokrywające jego przedramiona. Długie nogi opinały wąskie, czarne jeansy wpuszczone w ciężkie buty.

Pełne wargi wykrzywiły się na mój widok w grymasie zniecierpliwienia, gdy uniósł wzrok i omiótł mnie przelotnym spojrzeniem. Musiałam przypomnieć sobie o zamknięciu ust i nieślinieniu się na widok tego bóstwa, które winda przywiozła tu niechybnie prosto z Olimpu. Ucieszyło mnie, że jego grymas pogłębił się na dźwięk szczebiotu Małpy, która już zmierzała w naszą stronę – cała w uśmiechach, jak wielka kulka szczęścia i słodyczy.

Ciekawe… Małpa ma jednak jakieś słabości. Najwyraźniej są nimi gorący faceci o wyglądzie łobuza spod ciemnej gwiazdy. Ta myśl dodała mi nieco otuchy.

Chłopak zerknął na nią szybko i spróbował mnie wyminąć, co było niezmiernie krępujące, gdyż przesunęłam się w tej samej chwili i właściwie wpadłam mu pod nogi.

– Typowe. – Usłyszałam za sobą teatralne westchnienie Małpy. – Przepraszam, Will, na szczęście niektórzy już wychodzą. – Mrugnęła do niego konspiracyjnie.

– Naprawdę musisz nauczyć się, by nie komentować rzeczy oczywistych. Nie jestem idiotą, Maggie. – Przesunął po twarzy dłonią, na której dostrzegłam dwa sygnety.

– To niestety silniejsze od Maggie. Chyba ciężko jej pojąć, że inni łapią wszystko w lot – zaszczebiotałam mściwie i z podniesioną głową weszłam do windy.

Odprowadziły mnie dwa spojrzenia. Zabójcze, którym uraczyła mnie dziewczyna, oraz pełne zdziwienia spod uniesionych gęstych brwi Willa.

Kiedy wysiadłam z windy na dole, już prawie zupełnie opanowałam drżenie kolan, rąk oraz dolnej wargi. Byłam na siebie wściekła za tak koncertowe spieprzenie całej sprawy. Nie zdołałam nawet przebić się przez sekretarkę w dążeniu do zmiany swego żałosnego życia. Najwyraźniej nie nadawałam się do przebojowej pracy, a analiza tabelek i wykresów była moim przeznaczeniem.

*

Nie pozostało mi nic innego, jak dobrze wykorzystać wolny dzień. Wróciłam do swojego maleńkiego mieszkanka, przebrałam się w dżinsy i rozciągnięty podkoszulek, zamówiłam chińszczyznę i włączyłam ulubioną płytę Nigela Kennedy'ego. Muzyka klasyczna w nowoczesnym wykonaniu to było coś, co kochałam najbardziej na świecie. Inne klimaty właściwie mnie nie interesowały. Dopuszczałam ewentualność wysłuchania klasycznego rocka czy jazzu, jednak te gatunki nie znajdowały się na mojej topowej liście. Miłością do klasyki zaraził mnie mój wieloletni przyjaciel Johnny jeszcze w college'u. To właśnie do niego dzwoniłam w tej chwili, aby wypłakać mu się w mankiet. Jenny, mimo całej swojej miłości do mnie, nie miała cierpliwości do moich życiowych dramatów, natomiast Johnny był w takich momentach oazą spokoju i skarbnicą dobrych rad. Po prostu pluszowy miś zaklęty w ciele drwala, w dodatku z niebywałym poczuciem humoru.

– Mia – tłumaczył mi, nie wiadomo który raz. – To żaden dramat. Jesteś rozżalona, ale pozbierasz się po tym szybciej, niż myślisz. Żałuję tylko, że nie widziałem miny Małpy. – Użył mojego określenia, po czym wybuchnął gromkim, serdecznym śmiechem.

– Taaa... Karma to niezła suka. – Uśmiechnęłam się pod nosem, nieco już pocieszona.

– To co, królewno? Gotowa na podbój nocnego Londynu? Zapijemy twoje rozterki, a jutro, gdy będziesz cudownie skacowana, spojrzysz na to z zupełnie innej strony.

– Biorąc pod uwagę twój sposób picia, obawiam się, że jedyną perspektywą, z której spojrzę na moje rozterki, będzie podłoga w toalecie.

– No to jesteśmy umówieni. Odstrzel się. O ósmej u ciebie będę. – Powątpiewanie w moim głosie nie ostudziło jego entuzjazmu. Pożegnał się, cały czas rżąc ze śmiechu.

*

Odstrzeliłam się zatem, jak przykazał Johnny, i czekałam na niego przed moją kamienicą. Przybył jak zwykle spóźniony, cały w uśmiechach i cekinach. Miał kontrowersyjny gust, jednak w kolorowym Londynie wszystko zdawało się uchodzić mu na sucho. Nie wyobrażałam sobie siebie w takiej stylizacji. Dla mnie szczytem szaleństwa był strój na dzisiejszą rozmowę kwalifikacyjną albo sukienka sięgająca powyżej kolan, którą miałam właśnie na sobie.

– No, no… Poszalałaś, dziewczyno. Normalnie nie uwierzyłbym, gdybym nie zobaczył. – Uściskał mnie serdecznie.

– Ha, ha. – W odpowiedzi wytknęłam język.

Dobrze wiedziałam, że pije do tego, iż założyłam na siebie jedyną imprezową sukienkę, jaką miałam. To znaczy imprezową według mnie, bo moi przyjaciele obstawali, że normalna osoba założyłaby ją najwyżej na firmową wigilię.

– No dobrze. Co chciałabyś dzisiaj robić? Na pewno masz głowę pełną wyuzdanych pomysłów, których spełnienie będzie trudne do zrealizowania. – Poruszył zabawnie brwiami.

– Okej, jeżeli zaraz nie przestaniesz się ze mnie nabijać, wracam do domu. – Udałam, że się obrażam.

– Jasne. I porzucisz moje fantastyczne, jedyne w swoim rodzaju towarzystwo? Uważaj, bo jeszcze ci uwierzę. A tak mówiąc serio, załatwiłem dla nas wejściówki do tego nowego klubu z muzyką na żywo, o którym ci opowiadałem w zeszłym tygodniu. Zainteresowana?

– Oczywiście. O ile nie będzie to jakiś straszny łomot. – W przeciwieństwie do mnie Johnny dopuszczał możliwość istnienia innej muzyki niż klasyczna, a nawet potrafił bawić się przy niej do białego rana.

– Muszę cię zmartwić. To będzie straszliwy łomot, który ma za zadanie wymieść z twojej ślicznej główki wszystkie ponure myśli dotyczące dzisiejszego poranka.

– Prowadź więc, mistrzu. – Westchnęłam zrezygnowana.

*

Kiedy weszliśmy do klubu, impreza trwała już w najlepsze. Tłum roześmianych i rozgrzanych tańcem ludzi tłoczył się na parkiecie pod sceną. Jakaś niezważająca na innych para obściskiwała się obok wejścia, co i rusz mnie poszturchując. Johnny sprzedał mi sójkę w bok, wskazując na nich głową i wzdychając teatralnie. Popukałam się w czoło, dając mu do zrozumienia, że nie zamierzam tolerować jego głupkowatych aluzji. Chociaż nie cierpiałam współczesnej muzyki rockowej oraz wszystkiego, co sobą reprezentowała, melodia wypełniająca klub wydała mi się wyjątkowo słodka i porywająca. Z zaciekawieniem spojrzałam na podest i zamrugałam szybko dwa razy. Życie nie dawało mi zapomnieć o porannych wydarzeniach, bo oto na podwyższeniu stał mój prywatny bóg z windy. Zagapiłam się na niego, chyba z otwartą buzią, bo Johnny szybko wychwycił mój nastrój, zerkając w tę samą stronę co ja.

– Co jest? – Zmarszczył brwi, próbując ustalić, co mnie tak poruszyło.

– To on – wyszeptałam ze zdziwieniem.

– Znaczy kto?

– Wokalista. To William.

– No bez jaj. Królewno, to chyba jednak twoje przeznaczenie. – Zaśmiał się tubalnie. – Idę po drinki, a ty się trochę pogap, ale może zamknij buzię, bo nie chciałbym, żebyś zwichnęła sobie szczękę. – Mrugnął do mnie i już go nie było.

Patrzyłam zmieszana i zamyślona. Był naprawdę seksowny. Uwiesił się na mikrofonie w sposób, w jaki mógł to zrobić jedynie wokalista rockowy, przechylił lekko głowę i zmrużył oczy. Zmienił nieco poranną stylizację i zamiast wełnianej czapeczki na głowie zawiązał szeroką opaskę z kolorowej chusty, aby podtrzymywała mu burzę ciemnych włosów. Zdjął też koszulę i teraz bez przeszkód mogłam podziwiać jego sprężyste ciało, opięte białym podkoszulkiem.

Zaczął śpiewać nowy utwór, w którym jego głos delikatnie wibrował. Piosenka stawała się coraz bardziej mroczna – jak William, który zamknął oczy i zdawało się, że był teraz w zupełnie innym miejscu. Po karku przeszły mi ciarki. Starałam się to zignorować. Nie poznawałam siebie. Byłam przecież niezwykle opanowana, niezaangażowana lub – jak twierdziła Jenny – po prostu zimna niczym lód. Najwyraźniej jednak utwór poruszył we mnie jakąś uśpioną strunę.

Z transu wyrwał mnie Johnny, który wręczył mi podejrzanie dużego drinka.

– Muszę z przykrością stwierdzić, mała, że chyba dałaś dupy z tą pracą. Jeżeli do twoich zadań miałoby należeć niańczenie takich ciach, to lepiej szybko się upij i wymaż z pamięci fakt, że w ogóle wysłałaś to CV. – Zarzucił mi swoje ciężkie ramię na szyję.

– Okej. Chodźmy więc na parkiet, żeby zatracić się w szaleństwie…

Przez następną godzinę oddawałam się, zgodnie z zapowiedzią, słodkiemu zapomnieniu, wyginając się w rytm ogłuszającej muzyki. Publiczność zgromadzona w klubie znała utwory serwowane przez zespół Williama i śpiewała razem z nim coraz bardziej chwytliwe kawałki.

Pochyliłam się w kierunku Johnny'ego, który zdawał się chwilowo tracić zainteresowanie moją osobą i tańczył, jakby jutra miało nie być, z wpatrzonym w niego blondynem.

– Idę do baru. Chcesz coś?

– Nie, dzięki. Mała, chyba nie odprowadzę cię dzisiaj do domu. – Uśmiechnął się szeroko i mało dyskretnie zerknął w stronę swojej nowej ofiary.

Już było mi żal niczego niespodziewającego się chłopaka.

Zaśmiałam się i oddaliłam w upatrzonym kierunku. Wtłaczanie w siebie kolorowych, lepkich substancji sprawiło, że świat lekko wirował, a z nim moje coraz lżejsze myśli. Postanowiłam, że zamówienie kolejnej porcji alkoholu nie zaszkodzi podtrzymaniu tego pożądanego stanu.

Oparłam się o bar i czekałam, aż barman spojrzy w moją stronę, co zdawało się stawiać mnie na straconej pozycji, biorąc pod uwagę mój nikczemny wzrost i tłum zgromadzony przy barowej ladzie. Po wielu długich minutach poszturchiwania przez bardziej przedsiębiorczych klientów, barman w końcu zerknął w moją stronę i szybko ruszył, aby przyjąć zamówienie. Już otwierałam usta, żeby wykrzyczeć nazwę swojego ulubionego drinka, jednak chłopak minął mnie obojętnie i nachylił się do stojącej tuż za mną osoby.

– Hej! Ślepy jesteś, koleś? Sterczę tutaj już wystarczająco długo, żebyś łaskawie mnie obsłużył. – Odwróciłam się, nie kryjąc oburzenia i stanęłam twarzą w twarz z Willem.

Spojrzał na mnie obojętnie, a potem jeszcze raz, marszcząc brwi. Nagle uśmiechnął się ze zrozumieniem.

– No proszę! Panna chodzący sarkazm.

– To podobno oznaka inteligencji – bąknęłam, nagle czując się nieswojo.

Wycofanie się do skorupy wydawało mi się niezwykle pociągające, szczególnie biorąc pod uwagę zachowanie barmana i moje wcześniejsze fantazje, które snułam niecałe dwie godziny wcześniej na temat stojącego przede mną chłopaka.

– Tak więc inteligentna zołza – skwitował. – Co chciałaś zamówić?

– Nie twój interes – mruknęłam, czując się urażona jego komentarzem na temat mojego porannego zachowania.

Nie miał prawa mnie oceniać. W końcu nie był świadkiem sceny, która rozegrała się pomiędzy mną i Maggie.

– Faktycznie – nie mój. Wyglądasz jednak tak żałośnie, że wzbudziłaś moją litość.

Przewróciłam oczami.

– Chyba za mocno ścisnąłeś chustę. – Wskazałam na jego głowę. – Mam nadzieję, że to nie jest zwykły tekst, na który podrywasz dziewczyny. Jeśli tak, musisz być niezmiernie sfrustrowany – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.

– Przez myśl mi nie przeszło, żeby cię podrywać. – Spojrzał na mnie z gniewnym wyrazem twarzy.

Przełknęłam ślinę na widok błysku w oczach oraz zaciśniętych szczęk i szybko odwróciłam się w drugą stronę. Z zapamiętaniem godnym lepszej sprawy zaczęłam przeciskać się przez zgromadzony wokół tłum. Nagle poczułam, jak ktoś chwyta mnie za rękę. Odwróciłam się z bojowym nastawieniem, by przywalić mu w twarz i zetrzeć z niej przekonanie o własnej znakomitości, jednak ujrzałam jedynie zdziwioną minę Johnny'ego.

– Hej! Co jest?

– Nic, nic. Po prostu będę się już zbierać.

– Na pewno nic się nie dzieje? Szczerze mówiąc, nie wyglądasz najlepiej. Chyba przesadziłaś z ilością drinków. Może jednak odprowadzę cię do domu? – Patrzył na mnie z troską, ale jednocześnie zerkał tęsknie w kierunku drzwi, przy których czekał na niego atrakcyjny blondyn z parkietu.

– Nie, idź. Zabaw się, a jutro o wszystkim mi opowiesz. – Wyszczerzyłam się, próbując naśladować jego lubieżny gest brwiami, ale wyszło tak żałośnie, że tylko pokręcił głową z politowaniem.

– Jesteś beznadziejnym przypadkiem, moja droga. Uważaj na siebie. – Przesłał mi jeszcze całusa i już go nie było.

Westchnęłam ciężko i skierowałam się do wyjścia. Czułam się pijana, a po spotkaniu w barze dodatkowo totalnie wypompowana. Cały mój dobry nastrój uleciał w jednej chwili i jedyne, o czym teraz marzyłam, to zagrzebanie się pod kołdrą i przespanie najbliższego tygodnia, miesiąca, a może nawet i roku.

ROZDZIAŁ 2

Wgapiałam się w ekran komputera już dobre dwie godziny, bezskutecznie próbując zmusić się do intelektualnego wysiłku. Doszło nawet do tego, że po raz pierwszy w historii przyciągnęłam karcący wzrok mojego szefa.

Morze alkoholu, wypite lekkomyślnie wczorajszego wieczoru, dawało o sobie mocno znać. Nie pomagał również fakt, że jedyne, o czym mogłam myśleć, to oczy zielone jak wzburzony ocean, lekko wydęte usta stworzone do pocałunków, silnie zarysowana linia szczęki…

– Och, na litość boską! – warknęłam zirytowana, ściągając na siebie zaciekawione spojrzenia z sąsiednich boksów.

Chyba zaczynało mi odbijać, skoro jedynym, na czym mogłam się skupić, był facet, którego widziałam raptem dwa razy w życiu i z dużym prawdopodobieństwem nie zobaczę go już nigdy więcej. Jeszcze chwila, a zacznę ozdabiać brzegi kartek serduszkami z naszymi imionami. Powinnam zabrać się do pracy, jeżeli chciałam wyjść na lunch z Johnnym. Dzwonił zaaferowany już od samego rana, a ja nie marzyłam o niczym innym, tylko o odprężającym bełkocie, który zapewne zaserwuje mi w trakcie obiadu. Taką miałam przynajmniej nadzieję, inaczej zwariuję jeszcze przed zapadnięciem nocy. Zmobilizowana zabrałam się do analizowania kolejnych wykresów i tabel, które zlewały się w matematyczno-księgową papkę. Po dwóch godzinach niczym niezmąconej pracy z zadowoleniem wysłałam Johnny'emu wiadomość, że będę czekać na niego w naszej ulubionej knajpce.

Kilka minut później zajmowałam już miejsce przy stoliku dla dwojga w głębi sali. Jadaliśmy tu od blisko trzech lat, czyli od czasu, gdy dostałam pracę w swojej firmie. Tak było wygodniej, bo lokal znajdował się w jej pobliżu, wobec czego mogłam zawsze wyskoczyć na szybki lunch. Johnny'emu było wszystko jedno. Zmieniał pracę bezustannie, mawiając, że jest ona jedynie dodatkiem do jego bujnego życia duchowego. Z drugiej strony wiadome było, że ja na sto procent nigdy nie zmienię pracy, chyba że zostanę z niej wyrzucona. Biorąc jednak pod uwagę moje zaangażowanie, pracę po godzinach i brak życia osobistego, było to tak mało prawdopodobne, że niemal graniczyło z cudem. Stąd zapewne takie poruszenie u moich przyjaciół wywołał fakt wysłania przeze mnie CV do Agencji, w której nie dane mi będzie pracować.

Wypatrzyłam go między stolikami i pomachałam mu przynaglającym gestem. Punktualność nie była jego mocną stroną, co często doprowadzało mnie do rozpaczy. Ze względu jednak na całą masę zalet, które posiadał, tolerowanie jego nonszalancji związanej z precyzyjnym przybywaniem na czas było do zniesienia.

Podszedł i ucałował mnie głośno.

– Nie mogę uwierzyć, że założyłeś na siebie coś takiego. – Gestem omiotłam jego musztardowy sweter ozdobiony kolorowymi rąbami oraz spodnie, których w latach osiemdziesiątych nie powstydziłby się MC Hammer.

– No co? Lubisz powyciągane dresy, a tureckich swetrów już nie? A swoją drogą – wyglądasz koszmarnie.

– Wiesz, zaczynam zastanawiać się nad naszą przyjaźnią. Wciskanie mi gadek na temat koszmarnego wyglądu to domena mojej matki, a z tego, co pamiętam, ona mieszka daleko stąd ze swoim nowym mężem, który notabene jest prawie w moim wieku.

– Może zaczęłabyś brać z niej przykład? – Przerzucił rękę przez oparcie krzesła, wyciągnął przed siebie długie nogi i spojrzał na mnie z uwagą. – Odrobina luzu i dobrej zabawy jeszcze nikogo nie zabiła. Młodszy kochanek mógłby w końcu postawić cię na nogi.

– Gdybym miała kierować się standardami mojej matki, to musiałabym zacząć szukać kogoś w podstawówce, a to, o ile dobrze pamiętam, jest karalne.

Przerzucaliśmy się jeszcze przez kilka chwil drobnymi złośliwościami, po czym złożyliśmy zamówienie – on jak zwykle nowość z karty, ja oczywiście to samo co zawsze.

*

Johnny od dłuższej chwili opowiadał o swoich łóżkowych wyczynach z blondynem, który podobno okazał się „kimś więcej niż chłopakiem na jedną noc”. Trzymałam kciuki, żeby im się udało, ale szczerze mówiąc, bardzo w to wątpiłam. Za każdym razem powtarzał, jak bardzo jest podekscytowany perspektywą długotrwałego związku do grobowej deski, a kilka chwil później dostrzegał nowy potencjał w zupełnie innym chłopaku.

Siedziałam zasłuchana i coraz bardziej się odprężałam, aż w końcu paplaninę Johnny’ego przerwał dźwięk mojego telefonu.

– Słucham – odebrałam ze śmiechem, spodziewając się, że to Jenny lub moja matka.

– Czy rozmawiam z Mią Orwell?

A niech mnie! Po drugiej stronie telefonu usłyszałam głos Maggie.

– Tak. – Ostrożność w moim głosie zaalarmowała Johnny’ego, który widząc moją minę, od razu rzucił się ku mnie i próbował przytknąć ucho do słuchawki.

– Z tej strony Maggie Munk z Agencji. Pan Thomas zaprasza na jeszcze jedno spotkanie.

Niezadowolony ton jej głosu sprawił, że na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Poszłabym na to spotkanie jedynie po to, żeby zrobić jej na złość. Postanowiłam jednak trochę się z nią podroczyć.

– Dziękuję za zaproszenie, ale nie bardzo rozumiem. Przecież nabór kandydatów już się skończył? – Johnny spojrzał na mnie z dezaprobatą.

– Nie mnie oceniać decyzje pana Thomasa. – Wyobraziłam sobie z lubością wyraz jej twarzy, gdy wypowiadała te słowa.

– Wczoraj miałam wrażenie, że jesteś specjalistką od przewidywania jego zachowania. Czy coś się zmieniło w tej kwestii? – Nie odezwała się, co samo w sobie stanowiło odpowiedź.

W końcu, gdy zmęczyła ją przedłużająca się cisza, syknęła:

– Po prostu powiedz, czy przyjdziesz.

– No nie wiem, mam wiele zobowiązań. – Poczułam mocne kopnięcie w kostkę. – No dobrze, mogę spróbować wygospodarować trochę czasu.

– Świetnie. Pan Thomas zaprasza za dwie godziny. Mam przekazać, żebyś tym razem spróbowała zdążyć. – Rzuciła słuchawką, zanim zdążyłam zaprotestować przeciwko godzinie spotkania.

*

– Johnny, gdzie my, do cholery, jesteśmy? – Stałam zrezygnowana przed górą ubrań w sklepie, do którego mnie zaciągnął, twierdząc, że przed rozmową kwalifikacyjną muszę zmienić ciuchy.

Miałam tak mało czasu, że nie zdążyłabym zajrzeć do swojego mieszkania, a nie chciałam popełniać wczorajszych błędów. Przystałam więc na jego propozycję doprowadzenia mnie do porządku.

– Królewno, będziesz pracować z gwiazdami, ludźmi ceniącymi sobie luz i wygodę. Nie możesz iść na spotkanie w jednym ze swoich zwyczajowych kompletów. – Z dezaprobatą obrzucił spojrzeniem moją białą bluzkę i spódnicę za kolano w burą kratę.

– Nie wiem, o co ci chodzi – burknęłam. – W Agencji obowiązuje raczej strój formalny, a to, co właśnie położyłeś przede mną, nadawałoby się bardziej do pracy w cyrku. Zresztą mój dotychczasowy szef nie skarżył się na styl mojego ubierania.

– Twój dotychczasowy szef to bęcwał, który nie odróżniłby ciuchów z sieciówki od kolekcji Prady. Zaufaj mi, mała. W tym przybytku od zawsze zaopatrywały się legendy rocka. Poza tym chyba dla wszystkich jest oczywiste, kto z naszej dwójki ma lepszy gust – spięta księgowa czy słodki gej.

Uniosłam brwi z niedowierzaniem. Może jego stylizacje były szalone, ale miałam graniczące z pewnością przekonanie, że nie były w dobrym guście.

– Przypominam ci, że widziałaś tylko jednego pracownika. Maggie siedzi w recepcji, a ty będziesz królową niań, bywalczynią salonów i musisz wyglądać stosownie do powierzanych ci zadań, moja droga.

– A jak do opieki przypadnie mi jakiś ważny biznesmen, a nie zwariowany celebryta? – zapytałam z powątpiewaniem.

– Wtedy wyskoczysz na zakupy z Jenny. Ona świetnie radzi sobie z nudnymi ciuchami. – Uśmiechnął się rozbrajająco, puszczając do mnie oko.

Nie mając większego wyboru, zdałam się na jego rady. Do umówionego spotkania zostało mi trochę więcej niż godzina, więc sprawa wydawała się przesądzona. Po wczorajszym spóźnieniu nie miałam już nic do stracenia.

*

Tym razem byłam dwadzieścia minut przed czasem. Stanęłam ponownie przed szklanym biurowcem i zadarłam głowę, żeby przyjrzeć mu się uważnie. Nowoczesna bryła budynku pięknie wtapiała się w Canary Wharf, niegdyś tereny portowe, a obecnie drugie – po City – centrum biznesowe Londynu. Rzadko bywałam w tej części miasta. Moja firma była niewielka i mieściła się na jego obrzeżach, a mikroskopijne mieszkanko wynajmowałam w sławetnym Notting Hill.

Teraz jednak stałam w biznesowym sercu miasta, chłonąc atmosferę pośpiechu równoważonego luzem przechadzających się wokół turystów, którzy przybyli tu, aby obejrzeć stare doki będące niegdyś największym portem w Londynie. Było to idealne miejsce dla Agencji. Mieściły się tu największe banki, ale także olbrzymie koncerny medialne – Reuters, The Telegraph czy Daily Mirror. Dzielnica stanowiła naturalny wybór dla kogoś, kto zarządzał karierami i życiem korzystających z usług Agencji bogaczy oraz londyńskiej bohemy.

Ze spokojem wkroczyłam do holu wyłożonego naturalnym drewnem połączonym ze szkłem. Na ścianach wisiały olbrzymie przeźrocza autorstwa Jeffa Walla, które oprawiono w podświetlane ramy. Z dyskretnie umieszczonych pod sufitem głośników cicho sączyła się Sonata Księżycowa Beethovena. Jednym słowem – luksus i sztuka na wysokim poziomie. Od pierwszego spojrzenia miało się wrażenie, że mieszczące się tu firmy obracają niebagatelnymi sumami. Z drugiej jednak strony wystrój pomieszczenia w połączeniu z muzyką klasyczną działał na mnie wyjątkowo kojąco. Po korytarzu przemykali biznesmeni, prowadząc dyskretne rozmowy.

Wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się dookoła, łowiąc spojrzenie strażnika. Był to ten sam mężczyzna, który wczoraj wskazał mi drogę do Agencji, a teraz od dłuższej chwili przypatrywał mi się z widoczną sympatią.

– Jednak pani wróciła? Chociaż, jak widzę, w zupełnie nowej odsłonie.

– Tak, ale zaczynam myśleć, że to był duży błąd.

– Niech się pani nie poddaje. Całkiem możliwe, że dzisiaj zdecydowanie bardziej wpasowała się pani w klimat panujący w Agencji. Jak pani nie wierzy, proszę najpierw zatrzymać się na trzydziestym dziewiątym piętrze. – Uśmiechnął się dobrodusznie.

Zaintrygowana skierowałam się w stronę wind, postanawiając, że czas, jaki został mi do spotkania, poświęcę na małą wycieczkę krajoznawczą. W końcu alternatywą było siedzenie w jednym pomieszczeniu z Małpą, a to zupełnie mi się nie uśmiechało.

Wcisnęłam więc guzik z odpowiednim numerem i po chwili wysiadłam w wielkim pomieszczeniu – pełnym kolorowo poubieranych, biegających we wszystkie strony młodych ludzi.

Będę musiała pomyśleć o jakimś wyjątkowym prezencie dla Johnny'ego – zanotowałam w pamięci, uśmiechając się pod nosem.

Czerwona, długa sukienka, jaką wybrał dla mnie, oraz sandały z naturalnej skóry – wiązane na rzemyki sięgające za kostkę – nie tylko idealnie wtapiały mnie w tłum krążący po pomieszczeniu, ale również podkreślały biel skóry i czerń moich prostych włosów, które sięgały do połowy pleców.

Po chwili podeszła do mnie pucołowata blondynka ubrana w podarte dżinsy i odjazdowy podkoszulek.

– Hej. Szukasz kogoś?

– Nie. Jedynie się rozglądam. Za chwilę mam rozmowę o pracę z panem Thomasem. Chciałam najpierw wczuć się w klimat. – Uśmiechnęłam się nieśmiało.

– Nowy nabór na asystentów? – Wyciągnęła przed siebie rękę, żeby się ze mną przywitać.

– Dokładnie.

– W takim razie trzymam kciuki. Oby nie dostał ci się Call. – Pomachała mi na pożegnanie i pobiegła w swoją stronę.

Może jednak bym tutaj pasowała? Przynajmniej w tych fatałaszkach – pomyślałam i wsiadłam ponownie do windy, która zawiozła mnie wprost w objęcia lwa lub raczej małpy.

*

Maggie podniosła wzrok znad terminarza rozłożonego na biurku i teatralnie skrzywiła się na mój widok.

– Pożyczyłaś ciuchy od matki? Lata sześćdziesiąte, całe szczęście, bezpowrotnie już minęły. Tak tylko mówię na wypadek, gdybyś nie zauważyła.

Nie zdążyłam wymyślić żadnej błyskotliwej riposty, bo drzwi do gabinetu pana Thomasa otworzyły się i stanął w nich wysoki, szpakowaty mężczyzna. Omiótł spojrzeniem recepcję, aby w końcu zatrzymać je na mnie.

– Panna Orwell, jak sądzę?

Skinęłam głową, nie mając odwagi się odezwać. Roztaczał wokół siebie taką aurę władczości, że nawet Maggie nie zdobyła się na więcej komentarzy. Ruchem ręki zaprosił mnie do środka i poczekał, aż minę go w progu. Zanim zamknął za sobą drzwi, rzucił jeszcze w kierunku recepcji prośbę o kawę i herbatę, upewniając się najpierw, na co mam ochotę.

Jego gabinet robił oszałamiające wrażenie. Jedna ściana była całkowicie przeszklona, a za nią rozpościerał się widok na przepływającą w pobliżu Tamizę. Panoramę tworzył zespół szklanych biurowców, pomiędzy które chciwie wdzierała się masa zieleni. Pomyślałam, że zachód słońca oglądany z tego pokoju wart jest czynszu, jaki zapewne trzeba było zapłacić, żeby móc tu przebywać na co dzień. Pan Thomas wskazał mi fotel stojący przed jego biurkiem i poczekał, aż zajmę miejsce. Biuro urządzone było z rozmachem, a jego męski charakter tylko podkreślał osobowość właściciela. Dominowały mahoń, złoto i czerń. Przestrzeń wypełniały olbrzymie, skórzane meble, a w powietrzu unosił się delikatny zapach tytoniu.

– Dlaczego chciałaby pani pracować w naszej Agencji, panno Orwell? – zagadnął, podnosząc moje CV.

Szczerze mówiąc, pochłonięta szukaniem ciuchów na oba spotkania, nie miałam czasu zastanowić się głębiej nad potencjalnym przebiegiem rozmowy kwalifikacyjnej. Dlatego teraz wypaliłam bez głębszej refleksji:

– Chciałam zrobić na złość przyjaciółce… – Poczułam, jak powoli oblewa mnie rumieniec.

Pan Thomas uniósł wysoko brew i przyglądał mi się w zamyśleniu.

– A ta praca to marzenie każdej młodej osoby rozpoczynającej karierę – dodałam, chcąc zatrzeć fatalne pierwsze wrażenie.

– Liczę, że jednak pozostanie pani przy szczerości. Nie interesują mnie wyświechtane slogany. Tak więc?

– No dobrze. – Na chwilę zamilkłam, po czym podjęłam z determinacją. – Naprawdę chciałam zrobić na złość przyjaciółce. Najwyraźniej uważa, że jestem najnudniejszą osobą na świecie, a ja lubię od czasu do czasu udowodnić jej, że jest w błędzie.

– I myśli pani, że to dobry powód, żebym panią zatrudnił? Czy zdaje sobie pani sprawę, ile podań leżało do wczoraj na biurku Maggie?

– Tak, zdążyła mnie oświecić w tej kwestii. Musiał jednak istnieć jakiś powód, dla którego zdecydował się pan dać mi drugą szansę, nieprawdaż?

Uśmiechnął się delikatnie i uniósł spojrzenie na sekretarkę, która właśnie rozstawiała przed nami filiżanki.

– Nawet sobie pani nie wyobraża. Od kiedy może pani zacząć?

Spojrzałam na niego zszokowana równie mocno jak Maggie, która prawie rozlała kawę. Facet najwyraźniej umiał podejmować szybkie decyzje. Nie mogłam się jednak powstrzymać.

– Nie zapyta pan o moje kwalifikacje i doświadczenie? – Dziewczyna obrzuciła mnie takim spojrzeniem, jakbym postradała rozum.

Zapewne nie mieściło się jej w głowie, że można kwestionować jakiekolwiek plany tego mężczyzny.

– Wiem już wszystko, co było mi potrzebne do podjęcia właściwej decyzji.

– I myśli pan, że zatrudnienie mnie jest właściwe?

Przez chwilę przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym wybuchnął głośnym śmiechem.

– Muszę przyznać, że jest pani jedyna w swoim rodzaju, panno Orwell. Dużo już w życiu widziałem, ale taka rozmowa o pracę przydarza mi się po raz pierwszy. Będę z zainteresowaniem śledził pani karierę w naszej firmie.

– A ja muszę przyznać, że chyba potrzebuję czasu na zastanowienie się nad pańską propozycją. Szczerze mówiąc, ta rozmowa zbiła mnie kompletnie z tropu. Nie wiem, czy podołam nałożonym na mnie obowiązkom.

– Nie wierzy pani w swoje kompetencje? – zdziwił się. – Myślę, że dla kogoś, kto ukończył ekonomię w London School of Economics, a przy okazji zrobił fakultet z psychologii, obowiązki asystentki w naszej Agencji to będzie pestka.

Próbowałam rozważyć w myślach wszystkie za i przeciw.

– No więc? Jaka jest pani decyzja?

– Cóż…

– Zapomniałem powiedzieć. Pani pensja wynosić będzie siedemset funtów tygodniowo.

Zagapiłam się na niego z rosnącym niedowierzaniem. Za niańczenie jakiegoś rozpuszczonego bogacza miałam zarabiać dwieście funtów więcej, niż wynosiło przeciętne wynagrodzenie na Wyspach. Czy byłam w stanie odmówić takiej propozycji? W końcu mogłabym regularnie odwiedzać Royal Opera House.

– Chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żebym jednak spróbowała – wydukałam, a on skwitował to szerokim uśmiechem.

– Od kiedy może pani zacząć?

Wzruszyłam ramionami. Byłam szeregowym pracownikiem. Moja rezygnacja przejdzie raczej bez wielkiego echa. Mogłam zacząć choćby od następnego dnia. Chciałam jednak dać sobie czas na ułożenie wszystkiego w głowie, gdyż – jak na mój gust – życie za bardzo zaczęło przypominać skok na bungee.

– Mogę zacząć od przyszłego tygodnia.

– Znakomicie. – Wstał i odprowadził mnie do drzwi.

– Maggie, panna Orwell zaczyna od poniedziałku. Wprowadź ją proszę we wszystkie obowiązki. Będzie pracować dla Williama Calla.

Przed oczami stanęła mi pulchna blondynka, z którą rozmawiałam piętro niżej.

– Ale… – Maggie niepewnie zawiesiła głos i przygryzła wargę.

– O co chodzi? – Jego ton wskazywał, iż nie nawykł do tego, że ktoś kwestionuje jego decyzje.

– To stanowisko… – Maggie zawahała się, niepewna, czy może bez szwanku dla siebie kontynuować. Szef nie odezwał się, patrząc na nią wyczekująco, więc podjęła temat. – Dzwoniłam już do tej dziewczyny, którą przyjął pan wczoraj. Poinformowałam ją, że będzie pracowała z Willem.

– To teraz poinformuj ją, że nie będzie. To ostateczna decyzja, Maggie. Nie zamierzam o tym z tobą dyskutować.

Dziewczyna zerknęła na mnie, a potem skinęła głową i nic więcej nie dodała. Powinnam w tym momencie odczuwać niemałą satysfakcję, ale fakt, że będę pracować z człowiekiem, przed którym otrzymałam tak wyraźne ostrzeżenie, ostudził skutecznie mój nastrój.

ROZDZIAŁ 3

Leżałam w łóżku, tępo wpatrując się w sufit już trzecią bezsenną godzinę. Dwa razy policzyłam wszystkie plamy i pęknięcia nad głową. Właśnie zabierałam się, aby rozpocząć ten proces od nowa. Niestety ani to ćwiczenie, ani liczenie owiec, ani nawet szklanka ciepłego mleka nie sprowadziły na mnie błogosławieństwa snu. Była gorąca lipcowa noc, a rano rozpoczynałam pracę u legendarnego Williama Calla. Kiedy Maggie obwieściła tę nowinę pozostałym pracownikom, część z nich zareagowała współczuciem. Większość nie ukrywała jednak ulgi wynikającej z faktu, iż to na mnie spadł obowiązek ujarzmienia bestii. Reszta tygodnia upłynęła mi na poznawaniu innych osób zatrudnionych w firmie oraz zwyczajów panujących w Agencji. Sophie, którą spotkałam pierwszego dnia, zaoferowała wprowadzenie mnie w szczegóły zadań. Maggie, gdy tylko usłyszała, że może się mnie pozbyć, z radością powróciła na Olimp. Tak nazywano tutaj ostatnie piętro wieżowca, gdzie mieścił się gabinet pana Thomasa.

Z samym panem Thomasem nie miałam już więcej do czynienia. Z całą pewnością po tym, jak wyszłam z jego gabinetu, zupełnie stracił zainteresowanie moją osobą. Wszelkie formalności związane z podpisaniem umowy musiałam załatwić z Maggie.

Sophie objaśniła mi, na czym polega praca osobistej asystentki i cierpliwie odpowiadała na wszystkie moje pytania. Okazało się, że Call to muzyk, któremu miałam organizować spotkania, wywiady, eventy z jego udziałem, być sekretarką, dziewczyną od przynoszenia wody, piwa, jedzenia oraz prania. Zadań starczyłoby pewnie dla trzech osób, jednak nie wymagały ode mnie dużego wysiłku intelektualnego, więc patrzyłam w przyszłość z pewną dozą optymizmu.