Zapomniane miasto. Fałszywy raj - Eryk von Englbert - ebook

Zapomniane miasto. Fałszywy raj ebook

Eryk von Englbert

3,0

Opis

Mieszkańcy Edenu, choć wszystkiego mają pod dostatkiem, a ich życie przypomina sielankę, nie są szczęśliwi. Dawno temu zawarli pakt z wszechmocną boginią, która pozwoliła im żyć, ale na własnych warunkach – niewoląc w pozornie radosnej krainie i zabierając ludzkie ciało, a w zamian obdarzając nową, zwierzęcą postacią. Jedyną szansą na odzyskanie wszystkiego, co niegdyś utracili, jest wyprawa do serca Korhantu – zapomnianego wymiaru pełnego zjaw i upiorów – i pokonanie siedmiu potężnych władców. Realizacji tego niebezpiecznego zadania podejmuje się czwórka śmiałków: odważny lis, przebiegły kot, pomysłowy królik i silny byk. Towarzysze przechodzą sprawdzian, od wieszcza otrzymują specjalny oręż, zostawiają swoje rodziny i udają się na karkołomną misję. Nikt nie może im jednak zagwarantować, że wyprawa przebiegnie pomyślnie i kiedykolwiek powrócą do domu…

Miał świadomość, na co się pisze, już kiedyś miał do czynienia z upiorami z Korhantu i wiedział, że walka z nimi jest niesamowicie trudna. Posługiwał się wtedy jedynie zwyczajną bronią, która najwyraźniej nie miała prawa zadziałać przeciwko tym potworom. Żywił nadzieję, że nie zostaną wysłani bez niczego, jak na stracenie. Wiedział, że sama wyprawa nie ma dużych szans na powodzenie, mimo to nie planował umierać. Nie był na tyle zmęczony psychicznie, by dać się zabić. Nawet kilka razy przeszło mu przez głowę, aby wycofać się i dalej tak żyć, ale każdą taką myśl odrzucał. Nie zamierzał umrzeć, ale też nie chciał zawieść tych, którzy na niego liczą. Nie chciał sprawić zawodu Sophii, jego ukochanej, z którą spędził kilka ostatnich lat.

Magiczny świat Edenu urzeka i czaruje. Największe jednak wrażenie robią bohaterowie zamienieni w zwierzęta obdarzone niezwykłymi umiejętnościami. Rzadko który autor potrafi zmieścić tak cudowną historię na tak małej liczbie stron.
Kinga Purgał, recenzentka-doskonala.blogspot.com

Barwna powieść fantasy, w której istotną rolę odgrywają najważniejsze ludzkie wartości, takie jak miłość, przyjaźń, rodzina i wolność. Tylko Ci najodważniejsi będą w stanie sięgnąć po swoje marzenia. Ile będą w stanie poświęcić?
Maria Soczówka, ksiazkomania17.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (5 ocen)
1
1
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aniolkowska

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra pozycja na urlop, zasjakujace zakączenie. czy i kiedy będzie dostępna kontynuacja
00

Popularność




PROLOG

Oślepiający błysk, głuchy huk i ogarniające wszystko płomienie. Podniebny okręt runął w dół spowity bezlitosnymi płomieniami, które pożerały go kawałek po kawałku niczym stado dzikich, wygłodniałych psów rzucających się na kawał mięsa, walczących o każdy kęs. A wśród załogi panika i krzyk. Płomienie przeskakiwały z jednej osoby na drugą. Wtem nadeszła kolejna fala ognia, a po niej rozległ się ryk. Już tylko niewielkie powierzchnie otoczone przez systemy wodne dawały ochronę tym, którzy jeszcze żyli. Wśród nich był jeden mający na sobie płaszcz, którego boją się płomienie. Uciekały od niego, tworząc mu ścieżkę, jak sadzawka w ogrodzie Korhantu przed Ojcem Życie. Kroczył przez pole płomieni, a w zasadzie przez czarną ścieżkę sadzy, która pozostała po wiecznie głodnym ogniu. Każdy jego krok był zagłuszany przez odgłosy pękającego drewna i wyginającego się metalu. Zbliżał się powoli do jednego z chronionych pól, mimo że kryjący się tam nie pozwalali mu na to i zasypywali go gradem kul, które jakby przenikały przez niego, zostawiając w szarym płaszczu jedynie ślady odkrywające pustkę. Kiedy przekroczył barierę wody, wyciągnął spod płaszcza dłoń okrytą czarnym jak smoła dymem. Ujął za szyję niskiego majtka, po czym bez problemu wyrzucił go za burtę. Pozostała dwójka chwyciła szable i zaatakowała go, lecz materiał płaszcza nie pozwalał ostrzom przedostać się przez niego, a każdemu ciosowi towarzyszył jedynie dźwięk uderzenia ostrza o stal. Nieznajomy zamachnął się, odsłaniając jaśniejące pod dymem szkarłatne oczy albo raczej coś, co je przypominało. Trafił wyższego, łysawego mężczyznę w brzuch, w ten sposób odrzucając go poza bezpieczną strefę. Zakończenie jego krótkiego lotu oznajmił odgłos uderzenia w stalowy maszt. Ostatni w akcie desperacji pchnął mieczem, uszkadzając tkaninę, i wtedy zobaczył, co czyniło płaszcz odpornym na cięcia. Na miecz opadło kilkadziesiąt niewielkich robaczków, które wyglądały, jakby były w pełni opancerzone. Cofnął szybko rękę, lecz żyjątka już zaczęły chodzić po ostrzu broni i zmierzać w jego stronę. Ze strachu cisnął miecz wprost w tajemniczą postać. Ta wyciągnęła spod płaszcza wyszczerbiony kordelas, który nosił znaczne znamiona czasu. Mężczyzna prędko sięgnął do pasa po pistolet, wycelował w głowę przeciwnika i wystrzelił. Nieznajomy rozpłynął się w powietrzu, zostawiając po sobie płaszcz, z którego zaczęły wysypywać się martwe owady, lecz było już za późno – człowiek zdążył przed zniknięciem wbić miecz mężczyzny w kamień zasilający wodną tarczę. Ten wiedział, że osłona zaraz opadnie, więc błyskawicznie przeładował i przystawił broń do swojej głowy. Nim tarcza zniknęła, on nacisnął spust…

*

Znów ten sam sen – pomyślał i usiadł na łóżku z wciąż zamkniętymi oczami. Podniósł powoli powieki i ziewnął przeciągle. Rozejrzał się po małym pokoju. Spojrzał na zasłonięte okno, a następnie na drewnianą ścianę udekorowaną gwoździami, na których miały zawisnąć portrety jego i rodziny. Przetarł oczy. Nie poczuł ludzkiej skóry, lecz sierść, zarówno na policzku, jak i na dłoni, o ile jeszcze mógł nazwać ją dłonią. Powędrował opuszkami na usta, ale ich też nie spotkał, a jedynie pysk jak u zwierzęcia. Westchnął ciężko i zerknął w dół, na swoje biało-rude futro.

– To już pięć lat… – szepnął z rezygnacją.

Skierował wzrok na jasnobrązową komódkę o podobnym odcieniu co ściany, stojącą blisko łóżka. Spojrzał na swoje dłonie. Niewiele różniły się od ludzkich, chociaż może poprawniej brzmiałoby, że były podobne w pewnym stopniu. Na miejscu bruzd, które można obserwować na wewnętrznej stronie dłoni człowieka, miał białą sierść, pozostała część zaś była pokryta rudą. Na palcach znajdowały się opuszki jak u zwierząt, a zamiast paznokci – pazury. Poza tym reszta była taka sama. Poruszył nimi delikatnie i zacisnął je w pięści z ogarniającej go bezsilności.

– Cholerne pięć lat! – wrzasnął i uderzył ręką o komodę.

Zwabiona hałasem, do pokoju weszła wysoka lisica o aparycji ludzkiej kobiety. Była bardzo podobna do mężczyzny, ale miała smuklejszy pysk, tak samo jak figurę, odróżniały ją także niewielkie piersi i szerokie, krągłe uda, odznaczające się w lnianych spodniach, które wydawały się na nią przyciasne, tak samo jak koszula wykonana z podobnego materiału. Podeszła do niego powoli, poruszając biodrami, co przykuło wzrok lisa. Usiadła obok niego i objęła go czule. Doskonale wiedziała, co spowodowało ten krzyk. Sama nie powinna należeć do tego świata, lecz podobnie jak on została oszukana na łożu śmierci przez boginię. Pogłaskała jego pysk i uśmiechnęła się, próbując dodać otuchy ukochanemu. Spojrzał na nią i odwzajemnił uśmiech, lecz ona dobrze widziała, że jest rozżalony i wściekły na siebie, mimo że nie okazywał tych uczuć. Nic nie było w stanie umknąć jej uwadze, znała go już tak długo. Wtulił się w nią, by stłumić płacz wzbierający w nim z powodu beznadziei, braku perspektyw na zmianę swojego życia i bezsilności wobec bycia perfidnie zmuszonym do istnienia w tym świecie. Tylko pogładziła go po plecach, dając do zrozumienia, że może wyrzucić z siebie emocje. Nie zamierzał czekać na kolejne przyzwolenie.

*

Po długim czasie szczerego płaczu spojrzał w oczy lisicy. Widział w nich siłę i determinację. Te same uczucia widział dawniej u siebie, lecz z upływem lat przepadły w pustce, która ogarniała jego duszę. Podziwiał ją, że nie załamuje się, a nawet dodaje mu otuchy. Chciał być taki jak ona, mieć tę siłę, której mu brakowało przez całe pięć lat. Nie zamierzał tkwić dłużej w stagnacji, lecz nie mógł nic zrobić w takim stanie. Musiał nabrać energii i wrócić do poprzedniej formy, by odzyskać swoją normalną postać, o ile to w ogóle możliwe, gdyż nie miał pojęcia, co się stało z jego dawnym ciałem. Równie dobrze mogło ulec zmianie lub spaleniu, gdy jego dusza została przeniesiona do nowego.

Wstał powoli i pomógł swojej żonie się podnieść. Znów na nią popatrzył, po czym ucałował ją, okazując miłość. Mimo że został do tego uczucia zmuszony, nie miał z tym problemów, podobnie jak jego ukochana.

– Sophio, jesteś moją pasją – powiedział czule i uściskał ją mocno. – Tylko dzięki tobie jeszcze nie odszedłem od zmysłów. Tylko ty sprawiasz, że wciąż chcę żyć i zmienić nasze życie. – Gładził jej pysk, patrząc jej prosto w oczy. – Bądź zawsze po mojej stronie.

Lisica w milczeniu położyła dłoń na jego lewej piersi i ucałowała go. Nie musiała nic mówić, by wiedział, że ma potężnego sprzymierzeńca, kogoś, kto nigdy się od niego nie odwróci. To umocniło go duchowo i dało wiarę w zmianę życia na lepsze – na takie, jakie chciałby wieść z kobietą swojego życia, z Sophią. Tą, którą szczerze pokochał, choć na początku nie miał wyboru. Pochwycił jej dłoń i pociągnął delikatnie za sobą.

Przeszli do niewiele większego pomieszczenia, które było lepiej umeblowane niż sypialnia i mogło służyć jako pokój gościnny i salon. Na środku stał duży stół, mogący spokojnie pomieścić co najmniej dziesięć osób. Przy nim stało dziesięć prostych krzeseł, podobnie jak stół wykonanych z dębu. Lis otworzył drewniane okiennice, wpuszczając wiosenne rześkie powietrze. Przemknęło przez pokój niczym zjawa, zostawiając przyjemne orzeźwienie. Uśmiechnął się, czując delikatny powiew poranka, który napełnił go optymizmem. Ujął żonę, pociągnął za sobą i wybiegli przed dom, na polanę. Rozkoszowali się muśnięciami rosy na bosych stopach. Sierść chroniła ich przed chłodem ziemi, ale nie odbierała przyjemności ze stąpania po niej. Każdy krok dawał przyjemność płynącą od stóp do głowy. Sophia rzuciła się na męża delikatnie, tak że oboje wylądowali na miękkiej trawie. Rosa przenosiła się na ich ciała, utykając wśród biało-rudej sierści. Śmiali się głośno i szczerze, czerpiąc radość z tej błogiej chwili. Bo co mogło się stać w raju, w którym się znajdowali? W miejscu wolnym od wojen, walk, niesprawiedliwości, zła. Świecie, który od zawsze był spokojny i beztroski, pozbawiony strachu i nienawiści. To był prawdziwy Eden. Wszystkiego mieli pod dostatkiem. Nie musieli pracować ani polować, by mieć jedzenie, nikt nie potrzebował pieniędzy, bo nigdy nie istniały w tym świecie. Nie brakowało im niczego prócz wolności, która również nie zawitała do świata Edenu.

Turlali się wśród trawy i polnych kwiatów, śmiejąc się radośnie. Ich sielanka wkrótce została przerwana przez piskliwy głos dzieci szukających rodziców. Nie mogli kazać im czekać. Wstali i ruszyli w stronę domu. Po salonie poruszał się niemrawo lisek, przecierający oczy i wyganiający z nich resztki snu, który zesłał na niego Dziadek Czas. Drzwi otworzyły się i maluch zobaczył rodziców. Podbiegł i przylgnął do nich mocno, machając ogonkiem. Sophia wzięła go na ręce i przytuliła z miłością, po czym spojrzała na swojego męża z uśmiechem i powiedziała:

– Kochanie, przygotuj dla nas śniadanie, ale coś dobrego i pożywnego.

– Dobrze, skarbie – odrzekł również z uśmiechem i ruszył do kuchni.

Minął leniwie stół i przeszedł obok półki, wypełnionej po brzegi różnokolorowymi okładkami, skrywającymi tajemnicze, fascynujące przygody. Nie przyglądał się książkom, gdyż znał treść każdej z nich. Wszedł do kuchni z małym piecykiem z dwoma palnikami. Nad piecykiem wisiał wieszak z drewnianymi akcesoriami kuchennymi. Kawałek dalej stały dwie szafki, a na jednej z nich leżały deska do krojenia i nóż. Po drugiej stronie niewielkiego pomieszczenia znajdowało się kilka szafek i okno wychodzące na las. Na końcu były drzwi do chłodnej spiżarni z zapasami jedzenia i mleka. Wszedł tam, wziął kilka jaj oraz pęto kiełbasy i masło. Przykucnął przy szafce i wyciągnął trochę porąbanego drewna. Ułożył je w palenisku, rozpalił i zamknął drzwiczki piecyka. Gdy płomienie przybierały na sile, lis przygotowywał jajecznicę, co jakiś czas dorzucając do ognia szczapek.

Po jakichś trzydziestu minutach wrócił do rodziny z jajecznicą, na której spoczywały kawałki usmażonej kiełbasy. Postawił miskę na stole i wrócił po srebrne sztućce i talerze.

*

Po śniadaniu, jak co dzień, wspólnie wyruszyli na spacer do wioski nieopodal. Droga prowadziła przez gęsty las, wypełniony naturalnymi skarbami rosnącymi tam cały rok. Często chodzili tam zbierać jagody, jeżyny i grzyby, bez strachu, że któreś mogłyby się okazać trujące, gdyż takich nie było w tym raju. Wędrowali powoli, nieśpiesznym krokiem, napawając się otaczającą ich przyrodą, zachęcającą do korzystania z dobrodziejstw oferowanych w zamian za uszanowanie jej. W odróżnieniu od brata mały lis nie był w stanie oprzeć się pysznościom, więc odszedł od rodziców, by skosztować jagód przy ścieżce. Rodzice szybko zorientowali się, że jeden z synów został, lecz nie poganiali go, a jedynie poczekali, aż wróci do nich, i wtedy wznowili wędrówkę.

 

Gdy dotarli na miejsce, zobaczyli coś, czego się nie spodziewali. Na środku wioski, otoczona tłumem, stała bogini, która zwiodła ich i uwięziła w tym świecie. Przyśpieszyli, lis wziął jedno z dzieci na ręce, by ich nie spowalniało. Dołączyli do zgromadzonych. Bogini spojrzała na nowo przybyłych i kontynuowała przemowę:

– Mieszkańcy Edenu, mam dla was ważną wiadomość. Poszukuję kilku chętnych do pomocy w zaprowadzeniu pokoju w innych światach, w których panuje wojna. Dobrze wiem, że nie mogę was do niczego zmusić, ale by was zachęcić, w zamian oferuję spełnienie jednego dowolnego życzenia. Wezmę każdego, kto się zgłosi, lecz tylko kilku z was będzie mogło mi towarzyszyć dalej. Reszta zostanie odesłana do domu, jednak nie z pustymi rękoma, ale również z nagrodą. Każdy, kto wróci, dostanie jedną rzecz, o którą poprosi, będzie mógł także rozbudować swój dom. Wezmę mężczyzn oraz kobiety, ale tylko po jednej osobie z rodziny. Będę czekała na zgłoszenia w chatce niedaleko wioski. Macie czas do dzisiejszego wieczora. – Po tych słowach ukłoniła się i rozpłynęła w powietrzu, zostawiając po sobie jedynie zamieszanie.

Lisica podeszła do znajomej rodziny kotów. Uśmiechnęła się, a ci odwzajemnili uśmiech.

– Sophia, jak dobrze, że jesteś – odezwała się niewysoka kocica o czarnej sierści.

– Co tu się właściwie stało, Bogna? – zapytała Sophia z dezorientacją w głosie.

– Bogini przyszła z poselstwem. Nie mam pojęcia, dlaczego nagle chce zrobić z nas wojowników, skoro dała nam taki świat, musi to być coś niepokojącego – powiedziała z wyraźnym zmartwieniem w głosie. – I sądzę, że coś ukrywa – dodała cicho.

– Może coś się święcić?

– Tak, ale to jest szansa, bym mogła wrócić z rodziną do naszego świata. Mam tego dość.

– Ja też. Spodziewam się, że mój ukochany pójdzie, by spełnić nasze małe marzenie.

– To nie tylko ty…

Zapadła głucha cisza, jakby wszystkie dźwięki utknęły w próżni, nie mogąc się wydostać z pułapki. Nagle z grupy wyszedł byk. Był ogromny, mógł mieć ponad dwa metry, jego postura wskazywała na dużą siłę, a także pewność siebie, co tylko potęgowały umięśnione ramiona. Stanął na środku placu i rozejrzał się po innych, po czym oznajmił donośnym, niskim głosem:

– Ja wystarczę! Nasza bogini nie potrzebuje nikogo więcej. A jeśli ktoś za mną pójdzie, będzie musiał pokonać najpierw mnie!

Wszyscy wpatrywali się w niego, jedni z lekkim przerażeniem, a inni z zainteresowaniem, jakby oglądali atrakcję dostarczającą rozrywki, lecz nikt nie odważył się zaoponować.

– Czyli nikt nie jest na tyle głupi – stwierdził zadowolony z siebie, lecz w tym samym momencie spośród gapiów wystąpił lis. Uśmiechał się wyzywająco. – Ty, lisie! Nawet nie próbuj! Dobrze wiesz, że nie masz szans! – wykrzyczał jeszcze głośniej.

Lis nie zwracał uwagi na popisy byka, tylko stanął naprzeciw niego. Sprowokowany byk go uderzył. W tle dało się słyszeć pisk małego dziecka, a potem huk. Z placu podniosły się tumany pyłu, a spod nich wyłoniła się scena, której nikt się nie spodziewał. Lis stał nad powalonym bykiem, wyraźnie zadowolony z siebie. Niestety, jego przeciwnik raczej nie miał zamiaru łatwo się poddać. Wykorzystał swoją siłę, by pociągnąć rywala za nogę i przewrócić go na ziemię, a następnie błyskawicznie wstał, jednak lis wykorzystał ten moment i się odturlał. Podniósł się, aby kontynuować walkę, byk jednak znów był szybszy. Chwycił go za ubrania, podniósł i wbił pięść w rudy pysk, zostawiając krwawy ślad. Następny cios trafił prosto w lisi nos. Mogłoby się wydawać, że to wystarczy do nokautu, lecz lis patrzył na przeciwnika z tą samą determinacją co wcześniej, jakkolwiek wzrok miał słabszy, a ruchy mniej skoordynowane i powolniejsze. Kolejny cios sprawił, że przed oczami lisa pojawiły się mroczki. Gdzieś w tłumie usłyszał dziecięcy i kobiecy krzyk, a z drugiej strony – doping. Zaczęła go pochłaniać ciemność, obiecując schronienie, bezpieczeństwo i uwolnienie od bólu. Poczuł kolejne uderzenie, które jeszcze bardziej popchnęło go w głąb nicości. Miał już zamknąć oczy, gdy usłyszał stłumiony krzyk żony, swojej ukochanej, której nie miał zamiaru zawieść. Otworzył szeroko oczy i zablokował następne uderzenie, co wywołało u byka niemałe zdziwienie. Nie spodziewał się, że lis będzie w stanie jeszcze coś zrobić, ale i tak było widać, że to dla niego koniec walki, gdyż ręka, którą się obronił, opadła. Olbrzym puścił oponenta, po czym spojrzał na niego. Wpatrywał się w futrzane ciało leżące pod nim. Widział delikatny oddech. Odetchnął z ulgą. Nie zabił go, a to nie byłoby dla niego korzystne, bo takie zbrodnie są surowo karane w tym wymiarze.

*

Mężczyzna obudził się i nagle usiadł, co spowodowało nudności. Zakrył pysk, lecz to nic nie dało – treść żołądka wylądowała na białej pościeli. Kiedy już się uspokoił, rozejrzał się niemrawo po pomieszczeniu. Widział dużą szafę, a w niej lekarstwa, zioła i bandaże, a także środki do odkażania ran na bazie ziół. Zaraz obok znajdowały się krzesło i mały stoliczek, na którym stał wazon z kwiatami. Po swojej prawej i lewej miał łóżka, takie same jak to, na którym leżał. Zsunął nogi na drewnianą podłogę, poznaczoną smugami kół wózków i szorujących po niej stóp. Znów rozejrzał się niepewnie i ku swemu zaskoczeniu zauważył element, który wcześniej pominął – portret ludzkiej kobiety. Uświadomił sobie, że już od bardzo długiego czasu nie miał możliwości oglądać tego widoku. Tak bardzo brakowało mu tego pośród zwierzęcych twarzy, które widział codziennie wokół siebie, a także w lustrze.

Wstał powoli, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Znów wylądował na brudnym od jego własnych rzygowin łóżku.

*

Do pokoju lecznicy weszła wysoka kobieta o ludzkim wyglądzie. Zbliżyła się do łóżka lisa, jej rude długie włosy lekko falowały. Spojrzała na pacjenta swoimi zielonymi oczami i wykrzywiła wąskie usta. Lis od razu zrozumiał, co oznacza ten grymas. Wzrok miała skupiony na brudnej pościeli, która zdążyła już przejść smrodem wymiocin, najwyraźniej właśnie je poczuła. Zmarszczyła delikatnie przyduży nos, który nie wpasowywał się w jej okrągłą twarz. Lis położył uszy po sobie, gdy napotkał jej surowy wzrok. Opuścił łeb w geście przeprosin. Kobieta poklepała go po łbie.

– Jestem Nathia – powiedziała łagodnym głosem. – Zostałam tutaj niedawno sprowadzona przez waszą kreatorkę, by służyć jako miejscowy lekarz – dodała spokojnie, po czym posłała mu uśmiech. – Będę się tobą zajmowała przez najbliższe kilka dni, dopóki nie wyzdrowiejesz i nie będziesz mógł ruszyć, aby wykonać zadanie.

– Zadanie? – zapytał zdezorientowany.

– Tak, dokładnie. Zostaniecie wysłani do Korhantu, by zgładzić władców.

Lis patrzył na kobietę, nie wiedząc, co o tym sądzić i co odpowiedzieć. Słyszał o Korhancie, nawet miał możliwość zmierzenia się z istotami zamieszkującymi ten przeklęty wymiar. Po plecach przeszedł mu dreszcz, puls natychmiast przyśpieszył. Przed jego oczami pojawiła się postać, czarna postać, będąca w stanie bez problemu zdziesiątkować załogę podniebnego okrętu, na którym służył. A była to potężna załoga, licząca ponad setkę ludzi. Nastroszył ogon i zamknął oczy, by wytworzona przez jego wyobraźnię postać zniknęła i już więcej się nie pojawiła. Pomogło, ale uświadomiło mu też, że będzie musiał zwalczyć lęk przed wrogiem. Wrogiem, którego prawdopodobnie nie można unieszkodliwić za pomocą zwykłej broni. Podniósł gwałtownie głowę i zajrzał w oczy kobiety. Dyszał ze strachu, ale pewność i spokój goszczące w oczach Nathii dawały mu ukojenie. Oszukiwał się, że znajdzie w tych oczach bezpieczeństwo, karmił się płonną nadzieją, ale dobrze wiedział, że aby odzyskać dawną postać, będzie musiał ruszyć do jamy lwa – do starożytnego miasta Korhantu. Starego miasta umarłych, przeklętego przez Matkę Pustkę, spaczonego przez śmierć.

WIESZCZ

Każdy ze śmiałków, którzy odważyli się zgłosić udział w mrocznej wyprawie wprost do pierwotnego miasta, Korhantu, stworzonego przed wszystkim, co istniało, dostał specjalny list zapraszający do chaty wieszcza mieszkającego w pobliżu Monolitu Nowej Nadziei. Monolit nazywał się tak dlatego, że zazwyczaj był pierwszym widokiem, który ujrzał każdy, kto przybył do tego wymiaru. Bywał też zwany Monolitem Zguby, gdyż wielu mieszkańców skarżyło się na nudną swojskość świata, który stał się ich domem bądź więzieniem.

Lis