Pogoń. Wszystko albo nic - Agnieszka Frątczak - ebook + audiobook

Pogoń. Wszystko albo nic ebook i audiobook

Agnieszka Frątczak

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis


Ewka jest rasową bizneswoman, która od najmłodszych lat z uporem realizuje swoje zawodowe marzenia. Już na studiach wkracza do warszawskiego świata marketingu i pnie się po szczeblach kariery w ekspresowym, jak na polskie realia, tempie. Niezwykle ambitna, odnosi sukces za sukcesem, aż w końcu zdobywa sam szczyt renomowanej firmy. Z pozoru jej życie wydaje się spełnieniem marzeń, jednak dobra passa wkrótce się kończy i Mirska będzie zmuszona zawalczyć o swoje dobre imię.

Problemy zdrowotne, paskudna intryga i tkwiący w czeluściach skrzynki list sprawią, że Ewka zacznie weryfikować wszystko, co do tej pory było treścią i sensem jej życia. Stanie oko w oko z dotkliwymi konsekwencjami własnych decyzji i otrzyma bolesną lekcję, która rozpocznie proces jej wewnętrznej przemiany. Czy pani prezes, perfekcjonistka w każdym calu, będzie umiała stawić czoła własnym lękom?

Miała wrażenie, że właśnie tak wygląda szczęście, o którym każdy marzy – dobrze płatna praca w renomowanej firmie, respekt, służbowy samochód i poczucie bycia niezastąpionym. Praca była w centrum jej wszechświata, a na każde pytania o hobby odpowiadała lekceważącym prychnięciem i wzruszeniem ramion. Po co miała tracić czas na jakieś durne bieganie, czytanie romansów czy oglądanie nic niewnoszącej w życie opery mydlanej. Spacery? Chodzić bez celu po parku? Bez sensu. Gotowanie? Wolała zamówić idealnie dopasowaną do jej potrzeb dietę pudełkową, którą można było zabrać nawet na przelotne spotkanie ze znajomymi. W końcu musiała być zawsze w formie i na najwyższych obrotach, więc ślęczenie w kuchni absolutnie nie wchodziło w grę.

Agnieszka Frątczak – założycielka strony www.newchapters.pl. Pisanie od zawsze było jej pasją, jak i sposobem na wyrażenie siebie oraz swoich emocji. Ma głowę pełną pomysłów i wierzy, że trzeba podążać za marzeniami, ponieważ to one nadają życiu sens.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 333

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 1 min

Lektor: Katarzyna Nowak

Oceny
3,7 (19 ocen)
7
4
5
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROZDZIAŁ 1

Wybiła ósma. Ewka spojrzała na zegarek i przewróciła się na drugi bok. Przez całą noc nie zmrużyła oka; czuła, że dzisiejszy dzień nie będzie należał do najłatwiejszych. Praca, choć wcześniej była marzeniem numer jeden, teraz nie napawała jej ani odrobiną entuzjazmu. Po raz setny tej nocy zastanawiała się, jakby to było być facetem – położyć się do łóżka i po prostu zasnąć. Bez zbędnej analizy, rozkładania zeszłorocznej rozmowy na czynniki pierwsze i wymyślania alternatywnych, mało prawdopodobnych scenariuszy. Przeciągnęła się leniwie i wsunęła stopy w puchate kapcie. Postanowiła, że nie da się ponieść tym wszystkim kłębiącym się w jej głowie negatywnym emocjom i zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby zacząć nowy etap w życiu z dobrą energią. Podreptała do kuchni, otworzyła okno i zaparzyła sobie aromatyczną kawę. Usiadła ze swoim ulubionym kubkiem i po raz kolejny zatopiła się w swoich myślach, co ostatnio zdarzało jej się dość często.

Sięgnęła pamięcią do swoich początków w firmie i uczuć, jakie jej wtedy towarzyszyły – radości, pełnego ekscytacji oczekiwania i swobodnej beztroski. Sądziła, że świat stoi przed nią otworem, że może wszystko i nic nie jest w stanie jej złamać. Wtedy nie wiedziała jeszcze, jak bardzo się myliła. W ciągłym pędzie nie myślała o sobie – liczyła się tylko kariera i wizja rychłego awansu w międzynarodowej firmie marketingowej. Ach, jaka była z siebie dumna, niczym paw stroszący swoje kolorowe piórka! Biegała z jednego ważnego spotkania na drugie (jeszcze ważniejsze), pracowała po kilkanaście godzin dziennie, jadła byle co i byle jak, a o dniu bez pracy nawet nie chciała słyszeć. Czuła się niebywale ważna i potrzebna. Doceniana. Szanowana za to, jaką pozycję zajęła w zaskakująco szybkim (jak na polskie realia) tempie. Ewka miała wrażenie, że wygrała życie. Nie zwracała uwagi na to, że każdy kolejny dzień był po brzegi wypełniony pracą i tym, co z nią związane; potrafiła odpisywać po nocach na niecierpiące zwłoki e-maile, od których zależało, czy Ziemia nadal będzie się kręcić. Miała wrażenie, że właśnie tak wygląda szczęście, o którym każdy marzy – dobrze płatna praca w renomowanej firmie, respekt, służbowy samochód i poczucie bycia niezastąpionym. Praca była w centrum jej wszechświata, a na każde pytania o hobby odpowiadała lekceważącym prychnięciem i wzruszeniem ramion. Po co miała tracić czas na jakieś durne bieganie, czytanie romansów czy oglądanie nic niewnoszącej w życie opery mydlanej. Spacery? Chodzić bez celu po parku? Bez sensu. Gotowanie? Wolała zamówić idealnie dopasowaną do jej potrzeb dietę pudełkową, którą można było zabrać nawet na przelotne spotkanie ze znajomymi. W końcu musiała być zawsze w formie i na najwyższych obrotach, więc ślęczenie w kuchni absolutnie nie wchodziło w grę.

Żyła w takim tempie od ponad pięciu lat. Pięć szybkich, zwariowanych, w ciągłym niedoczasie lat. Pełnych stresu, który, jak twierdziła, działał na nią mobilizująco – napędzał do działania i sprawiał, że wciąż mierzyła coraz wyżej i wyżej. Miała w sobie jakiś absurdalny niedosyt, wierząc, że ambitne osoby powinny nieustannie piąć się po szczeblach kariery. Przynajmniej tak twierdzili mówcy motywacyjni i wszelacy coachowie, których wystąpienia towarzyszyły jej w porannych podróżach do pracy.

Ewka była święcie przekonana, że jest niezniszczalna – niemal nigdy nie odczuwała zmęczenia i miała wrażenie, że odpoczynek jest dla słabych i leniwych. Nie znosiła marnowania czasu, wolała wykonać kolejny ważny telefon lub zrealizować następny fantastyczny projekt. Adrenalina, jaka wytwarzała się w jej układzie nerwowym pod wpływem ciągłej presji dążenia do doskonałości, sprawiała, że była niczym robot – ciągle perfekcyjna, doskonale przygotowana i zorganizowana. Wszyscy w firmie patrzyli na nią z podziwem i po cichu zazdrościli jej wydajności, siły i energii do działania. Ewka szybko zyskała miano „Robocopa” (choć oczywiście nikt nie ośmielił się powiedzieć tego na głos) i była stawiana innym pracownikom za wzór do naśladowania.

Na wiosnę firmę obiegła niespodziewana wiadomość – prezes postanowił przejść na wcześniejszą emeryturę; uznał, że najwyższy czas zacząć korzystać ze wszystkich luksusów, jakie zgromadził w trakcie swojej oszałamiającej kariery. Pojawiło się pytanie: kto zajmie jego miejsce? Wszystkie oczy były zwrócone na Ewkę, która przez trzy lata pełniła funkcję wiceprezesa, odnosząc na tym polu niemałe sukcesy. Ją samą zelektryzowała wizja objęcia władzy w tak prestiżowej firmie i podniesienia swojego statusu społecznego. Jej ego było wprost wniebowzięte – godzinami snuła dalekosiężne plany, które przyprawiały ją o przyjemny dreszczyk. Oczyma wyobraźni widziała siebie na podium świata, otoczoną oddanymi, wpatrzonymi w nią pracownikami. Już wiedziała, że zieleń na ścianach gabinetu prezesa zastąpi stonowany błękit, a ciężkie, mahoniowe krzesła wymieni na modną skórzaną sofę i dwa eleganckie fotele. Postanowiła, że z okien znikną przytłaczające zasłony na rzecz jasnych rolet, a rozłożysty fikus zniknie wreszcie z jej pola widzenia i trafi tam, gdzie jego miejsce – na śmietnik. W trakcie szybkiego lunchu przeglądała oferty ekskluzywnych sklepów – przecież jako Pani Prezes będzie zmuszona wymienić całą garderobę i zaopatrzyć się w coś bardziej odpowiedniego – dopasowany garnitur, czerwone czółenka i okulary w modnych oprawkach.

Połowa firmy z ekscytacją czekała na rozwój wydarzeń, zaś inni nie zostawiali na Ewce suchej nitki (niektórzy nie potrafili przejść nad jej zbliżającym się nieuchronnie triumfem do porządku dziennego; bezlitosne plotki zaczęły krążyć po bezdusznym open spasie1, przedstawiając wszystko w krzywym zwierciadle). Ewka była pewna swego – wiedziała, że taki awans będzie tylko kwestią czasu i zwykłą formalnością. Chodziła po firmie z dumnie podniesioną głową i coraz więcej uwagi poświęcała na doskonalenie swojej wizji „wspaniałej przyszłości”, widzianej oczywiście z perspektywy prezesowskiego fotela. Ach, gdyby ktoś czytał w jej myślach, zobaczyłby same zapierające dech w piersiach obrazy: prestiż, podziw, szczęście w czystej postaci oraz przykład sukcesu z prawdziwego zdarzenia. Tak, to był jej czas, nadchodziło przysłowiowe „pięć minut” i zamierzała wykorzystać je w stu procentach. W końcu miały ziścić się jej marzenia z dzieciństwa o byciu sławną, bajecznie bogatą i podziwianą. Przez te wszystkie lata budowała swoją pozycję, co miało zostać wkrótce ukoronowane zdobyciem najwyższego trofeum – fotela prezesa.

Zbliżał się dzień oficjalnego spotkania zarządu, w trakcie którego prezes miał ogłosić nazwisko kandydata na swoje miejsce. Ewka, pewna wygranej, wybrała na ten dzień czerwony żakiet, który miał symbolizować jej siłę i przebojowość, czarne cygaretki i niebotycznie wysokie szpilki z czerwoną podeszwą od cenionego projektanta. Przed pracą złożyła wizytę w salonie fryzjerskim, której efektem były lśniące bardziej niż zwykle włosy, opadające kaskadą na szczupłe ramiona. Tego dnia prezentowała się niczym rasowa kobieta sukcesu – pełna klasy, wdzięku, ale i z zadziornym pazurem w postaci szpilek i karminowej szminki. Wkroczyła do sali z impetem, odprowadzana przez zawistne spojrzenia damskiej części zarządu i z dumą zajęła miejsce tuż obok prezesa. Wymienili zdecydowany uścisk dłoni i kilka uwag o nadchodzących zmianach. Prezes przeczesał palcami gęstą czuprynę siwych włosów i odchrząknął.

– Moi drodzy, witam was wszystkich na dzisiejszym spotkaniu. Zapewne wiecie, że po ponad dwudziestu latach spędzonych w naszej firmie postanowiłem zakończyć swoją karierę. No cóż – uśmiechnął się przepraszająco. – W końcu starość nie radość.

Po sali przetoczył się gromki śmiech. Ewka wykrzywiła usta w sztucznym grymasie; nie była w nastroju do żartów. Chciała już, teraz, zaraz usłyszeć dobrą nowinę, która miała przypieczętować jej zwycięstwo. Z niecierpliwością zerknęła na zegarek i upiła łyk wody. Zrobiło jej się dziwnie gorąco. Odetchnęła głęboko i starała się skupić na bełkocie prezesa, który ciągnął swój wywód pod tytułem: „kocham naszą firmę, to najlepsze miejsce ever, żal mi was opuszczać, ale mam tyle hajsu, że po co mi tu dłużej siedzieć”. Upiła kolejny łyk wody i usiłowała opanować nagłe drżenie rąk. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Przecież zawsze była opanowana i zachowywała zimną krew nawet w najbardziej stresujących sytuacjach. Podrapała się nerwowo po udzie i poczuła, że serce bije jej jak oszalałe. Koleżanka obok zapytała, czy wszystko w porządku.

– Oczywiście – syknęła. W końcu ona, kobieta sukcesu, zawsze ze wszystkim radziła sobie sama; nie potrzebowała niczyjej łaski.

– Jak się pewnie domyślacie – kontynuował prezes, wyraźnie wzruszony swoim monologiem. – Jedyną osobą, którą widzę na swoim miejscu, jest moja prawa ręka, która potrafiła wyprowadzić firmę z każdej opresji. Zawsze zorganizowana, punktualna i przebojowa. Drodzy państwo, nie mogłem mianować na to stanowisko nikogo innego, jak właśnie tę kobietę, która jest urodzoną bizneswoman. – Klasnął w dłonie.

Ewka nie słyszała jego słów, nie mogła się uspokoić i z trudem łapała powietrze. Ktoś wziął ją pod rękę i podniósł z krzesła. Prezes chciał jej pogratulować zasłużonego awansu, wszyscy bili brawo, słyszała okropny hałas, który wwiercał się jej w mózg. Ledwo stała na nogach. Oparła się o zimny blat i spojrzała na wszystkich oszołomiona.

– To dla mnie… – Po czym upadła na podłogę z głuchym łoskotem.

1 Open space (ang.) – otwarta przestrzeń, tu: otwarta przestrzeń biurowa.

ROZDZIAŁ 2

Tego dnia powietrze pachniało bzem. Wszystko budziło się do życia po długim zimowym śnie. Świat nabierał kolorów, napawając wszystkich wokół radosnym optymizmem i chęcią do działania. Każdy, nawet najbardziej zatwardziały miłośnik zimowej aury, czuł powiew nadchodzących zmian, jakie niesie ze sobą wiosna.

Niestety, nie wszyscy czuli w sercach podekscytowanie tak charakterystyczne dla tej pory roku. Dla niektórych był to bolesny czas zmagań z samym sobą, pokonywania przeciwności i zmuszania się, żeby wstać z łóżka. Trudne chwile są podwójnie bolesne, jeśli przypadają na okres, w którym zewsząd słychać zachwyt nad nadchodzącym czasem rozkwitu i witalności. Wiedziała o tym Ewka.

Jeszcze jakiś czas temu jej życie przypominało scenariusz rodem z filmu, w którym główna bohaterka osiąga szczyt przed trzydziestką i pławi się w luksusach. Miała wszystko, czego tak gorąco pragnęła, włącznie z objęciem posady prezesa, która miała być przysłowiową wisienką na torcie. Ewka odgoniła od siebie te myśli. Nie chciała wracać do tego, co było; paląca rana wciąż tkwiła w jej sercu. Wyjrzała przez okno; otaczały ją imponujące, majestatyczne masywy górskie, które zdawały się nie zwracać uwagi na jej beznadziejne położenie. Tkwiły tam od wielu lat, potężne i niewzruszone, odporne na wszelkie życiowe zawirowania i troski dnia codziennego.

Ewka westchnęła; nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, sama, oddalona od cywilizacji i odcięta od wszelkich informacji – bez superszybkiego Wi-Fi i porcji pikantnych ploteczek, podsłuchanych ukradkiem w damskiej toalecie. Bez ukochanego latte z syropem czekoladowym i wykwintnego croissanta, podgryzanego w trakcie porannej jazdy samochodem do pracy. Bez copiątkowej wizyty u kosmetyczki, czerwonej hybrydy na paznokciach i biznesowych lunchów. Nagle uświadomiła sobie, że wszystko, dosłownie WSZYSTKO w jej życiu było podporządkowane pracy: rytm dnia, godziny posiłków, zakupy, plany na przyszłość i wiecznie odwlekane wakacje na Karaibach. Praca była dla niej punktem odniesienia, sprawiała, że czuła się ważna i potrzebna, ceniona i podziwiana. Gdyby musiała przedstawić się nowo poznanej osobie, bez mrugnięcia okiem wyrecytowałaby: Ewa Mirska, prezes firmy C.W.S. Marketing. To praca nadawała jej życiu sens i była motorem do działania. Dzięki niej miała cel, żeby rano wyskoczyć z łóżka niczym grzanka z tostera, włożyć eleganckie ubranie z najnowszej kolekcji i wydać piętnaście złotych na kawę w pobliskiej kawiarni.

Oprócz życia zawodowego nic jej nie interesowało – owszem, jej rodzice nadal żyli, ale nie miała głowy i czasu na jechanie przez pół Polski tylko po to, żeby posiedzieć z nimi i udawać, że mają o czym rozmawiać. Przecież obracała się w zupełnie innym towarzystwie, otoczona ludźmi sukcesu, którzy podzielali jej zamiłowanie do życia w wielkim mieście, najnowszych gadżetów i biznesowych spotkań w najmodniejszych lokalach Warszawy. Żyła szybko, intensywnie, w pełni wykorzystując swój potencjał. Świadomość, że wszystko zawdzięcza sobie, począwszy od opłacenia studiów na renomowanej uczelni, na fotelu prezesa skończywszy, napawała ją dumą i poczuciem, że może wszystko. Już w liceum, w każdy weekend, dorabiała w osiedlowym sklepiku, a po lekcjach udzielała korepetycji z matematyki, w której nie miała sobie równych. Każdy zarobiony grosz odkładała do puszki z napisem STUDIA, z nadzieją, że kiedyś w końcu osiągnie sukces i będzie – jak modelka żywcem wyjęta z „Cosmo” – radosna i spełniona, w ciuchach od najsłynniejszych projektantów.

Gdy w końcu nadszedł upragniony i wyczekiwany czas opuszczenia domu rodzinnego, ruszyła przed siebie bez żalu, ani razu nie oglądając się wstecz. Rodzice, ze swoimi skromnymi emeryturami, nie byli w stanie zapewnić jej wszystkiego, o czym marzyła. Nie było ich stać na opłacenie akademika, dobrej jakości ubrania czy kawę ze Starbucksa. Co prawda, przez większość życia składali na przyszłość dla ukochanej jedynaczki, jednak suma, którą ostatecznie uzbierali, mogła ledwie starczyć na pół roku skromnego życia w stolicy. Ewka odrzuciła ich pomoc, nie chciała być nikomu za nic wdzięczna. Pragnęła do wszystkiego dojść sama; miała ambicję, żeby zdobyć szczyt własnymi rękami. Zawartość puszki pokryła pierwsze miesiące pobytu w Warszawie. Ewka już na samym początku zahaczyła się w podrzędnym biurze rachunkowym, gdzie po zajęciach na uczelni archiwizowała dokumenty i parzyła innym kawę. Oprócz tego miała kilku uczniów, którzy czerpali z jej matematycznych zdolności, a w weekendy była sprzedawczynią w jednym z centrów handlowych. Już wtedy czuła, że jest niezniszczalna i jak się bardzo uprze, to osiągnie wszystko, czego dusza zapragnie. Nie miała problemu ze wstawaniem o świcie, pilnym notowaniem na wykładach, zasuwaniem w biurze, późnymi korepetycjami i weekendowym szaleństwem warszawskich zakupoholików. Wręcz przeciwnie – czuła się jak ryba w wodzie. Z czasem mogła sobie pozwolić na wypady do restauracji, które były na topie, oraz kilka markowych ciuchów.

Dzięki wrodzonej przebojowości i konsekwencji w dążeniu do celu szybko została zauważona przez dziekana wydziału, który zaproponował jej, by pomogła przy organizacji konferencji. Ewka przyjęła tę propozycję bez wahania, wszak zawsze chciała być w centrum uwagi i znaczyć coś więcej niż zwykły student. Wówczas poczuła, że musi, po prostu musi, dać z siebie wszystko, żeby osiągnąć sukces. Jej ego było wniebowzięte – była tak zajęta, że nie miała nawet chwili na zjedzenie porządnego śniadania; wiedziała, że ma ważniejsze sprawy na głowie.

Jej zapał został doceniony – dostała stypendium i mogła liczyć na przychylność wykładowców. Od tej pory była specjalnie traktowana; urywanie się z zajęć przestało komukolwiek przeszkadzać, a odsypianie szalonego tempa życia na wykładach było niedostrzegane przez profesorów. Ewka rzuciła się w wir pracy, a jej oszczędności rosły z miesiąca na miesiąc. Wtedy po raz pierwszy zrozumiała, jaką władzę dają pieniądze i jak zmieniają postrzeganie jej osoby przez innych ludzi. Nagle zaczęła należeć do śmietanki towarzyskiej, była w centrum zainteresowania i każdy liczył się z jej zdaniem. Jednak na Ewce nie robiło to wrażenia – wiedziała, że zawieranie znajomości na studiach nie przyniesie jej żadnych korzyści, więc bez skrupułów odrzucała liczne zaproszenia na imprezy. Wolała pracować i budować swoją pozycję w świecie, który nie znał litości. Była przeświadczona, że powinna liczyć wyłącznie na siebie, a prawdziwe przyjaźnie włożyć między bajki. Nie miała zamiaru zbliżać się do nikogo. Chciała piąć się w górę, zostawiając wszystkich daleko w tyle. W duchu gardziła ludźmi, którzy w piątkowy wieczór chlali piwsko w podrzędnych barach lub jechali na weekend do rodzinnego domu. Nie rozumiała, jak można pozwalać sobie na tak bezsensowne marnotrawienie cennego czasu, który powinno się poświęcać dla wyższych idei. Dla niej liczyła się kariera i nic nie było w stanie odciągnąć jej od realizacji zamierzonego celu.

Dzięki coraz liczniejszym znajomościom nawiązywanym na konferencjach Ewka była na bieżąco z ofertami pracy w najlepszych warszawskich firmach. Wiedziała, do kogo się udać, jak się przygotować i jakie wywrzeć wrażenie. Kiedy pewnego środowego popołudnia w jej skrzynce e-mailowej pojawiło się ogłoszenie o poszukiwaniu stażysty do jednej z renomowanych firm marketingowych, poczuła całą sobą, że to będzie krok milowy w jej karierze. W pośpiechu przejrzała swoje nieskazitelne CV i wysłała wiadomość. Zgłoszenia kandydatów miały zostać rozpatrzone w przyszłym miesiącu i przez cały ten okres Ewka żyła w radosnym podnieceniu; wiedziała, że ma ten staż w kieszeni. Przecież nie miała sobie równych – właśnie zaczynała piąty rok studiów, miała pokaźne doświadczenie udowadniające, że jest ambitna i pracowita, plus ogrom udokumentowanych zajęć pozauczelnianych.

Nadszedł upragniony dzień. Dziś wybraniec miał dostać wiadomość zwrotną z informacją, że został przyjęty na staż. Choć Ewka przez całą noc nie mogła zasnąć, rano wstała pełna energii i zapału. Naprędce zaparzyła kawę i usiadła przy laptopie, wlepiając wzrok w otwartą stronę poczty. Cisza. Nic. Zero e-maili. Rozgoryczona i zła, wyszykowała się i poszła na zajęcia; czekał ją dzisiaj niełatwy egzamin i wiedziała, że nie ma sensu ślęczeć przed komputerem w nadziei na otrzymanie upragnionego e-maila. W ciągu dnia kilkakrotnie sprawdzała pocztę – nadal nic. Wieczorem musiała przyznać się przed samą sobą, że przegrała. Poczuła bolesne ukłucie zazdrości – ktoś okazał się lepszy, co było dla niej gorzką pigułką do przełknięcia. Przed snem wypiła w samotności kilka lampek wina i obiecała sobie, że od teraz będzie starać się jeszcze bardziej.

Nowy dzień przyniósł świeżą energię i motywację. Ewka, zorientowana na sukces, nie miała zamiaru pozwolić, żeby pierwsza porażka w życiu podcięła jej skrzydła; wręcz przeciwnie, postanowiła działać ze zdwojoną siłą. Zapisała się do kolejnej organizacji studenckiej, brała udział w ważnych konferencjach i pochłaniała anglojęzyczne pisma branżowe. Spała po trzy, cztery godziny, a przy życiu trzymała ją mocna kawa i gorzka czekolada. Nie mogła zwolnić tempa, w końcu gra była warta świeczki. Chodziło o jej przyszłość, w której musiała odnieść spektakularny sukces. Pracowała i uczyła się bez chwili wytchnienia, ignorując telefony mamy, która prosiła ją o przyjazd do domu. Ewka nie widziała rodziców od roku, nie miała nawet czasu, żeby odwiedzić ich w święta. Wigilię spędziła, oglądając niezmiernie ważną konferencję z zeszłego miesiąca. Teraz tym bardziej nie było mowy o wyjazdach; nie liczyło się dla niej nic, co mogło ją odciągnąć od realizacji wytyczonego celu.

Po kilku dniach, gdy wracała zmęczona z biura, zadzwonił telefon. Numer prywatny. Ewka poczuła się dziwnie podniecona, więc szybko odebrała. Po zakończeniu rozmowy rzuciła się na łóżko z płaczem. Dzwonili z agencji marketingowej, o stażu w której tak bardzo marzyła. Rekruterka spytała, dlaczego nie odpowiedziała na ich zaproszenie na spotkanie zapoznawcze i czy nadal chce u nich pracować. Ewka wyjaśniła, że nie dostała żadnej wiadomości (później sprawdziła – e-mail wylądował w spamie) i nie miała pojęcia o tym, że się zakwalifikowała. Na szczęście firmie bardzo zależało na zatrudnieniu Ewki – ambicja i pracoholizm wręcz biły z jej życiorysu. Mirska nie posiadała się ze szczęścia. Jej wysiłki w końcu zostały nagrodzone, i to w jaki sposób!

Staż w agencji marketingowej okazał się dla niej ziszczeniem najskrytszych pragnień zawodowych – miała swoje własne, pierwsze biurko, nieograniczony dostęp do luksusowej kawy z ekspresu i mogła odbijać kartę na bramkach przy wejściu, niczym ludzie sukcesu w amerykańskich filmach. Jej entuzjazm i zapał znowu zostały dostrzeżone, co dawało pewność, że zostanie zatrudniona po odbyciu stażu. Po podpisaniu umowy poczuła ogromną satysfakcję. Od tej pory miała być częścią większej całości, co było jej pierwszą przepustką do świata biznesu i co pachniało oszałamiającym sukcesem oraz zawrotnymi sumami na koncie.

Ewka bez problemu ukończyła studia i zostawiła ten etap za sobą; od tej pory mogła w pełni oddać się pracy i brać udział we wszystkich zebraniach, konferencjach i wyjazdach służbowych. Nie w głowie jej były spotkania integracyjne, wypady do pubu czy częste pogaduszki w kuchni. Zdecydowanie wolała skupić się na pracy i wyrabianiu swojej marki. Po roku dostała wyczekiwany awans – jej przełożony został zwolniony i, ku jej ogromnej radości, to ona została wytypowana na jego miejsce. To był kolejny krok, który miał przybliżyć ją do osiągnięcia pełni szczęścia. Nie liczyły się dla niej żadne sentymenty: dla swoich podwładnych była wymagająca i emocjonalnie niedostępna. Nie chodziła z innymi na obiady, nie spoufalała się z pracownikami ani tym bardziej nie opowiadała o swoim życiu. W pracy była maksymalnie skupiona na perfekcyjnym wypełnianiu obowiązków i pokazaniu się z jak najlepszej strony. Wszystko, co robiła, było podporządkowane chęci wspięcia się na kolejny szczebel kariery.

Drugi awans nastąpił po zaledwie kilku miesiącach – menadżer działu odchodził na emeryturę, a Ewka, która miała coraz silniejszą pozycję w firmie, była najbardziej odpowiednim kandydatem. Od tej chwili miała własne biuro, czajnik i darmowy parking. To wtedy zaczęła spędzać w pracy kilkanaście godzin dziennie. Wszystkiego chciała dopilnować sama, bo wiedziała, że pewnych spraw nie należy powierzać innym. Była częścią wielu przełomowych projektów, które swój sukces w dużej mierze zawdzięczały jej analitycznemu umysłowi i uporowi w dążeniu do celu. Wiedziała, jak negocjować, pozyskiwać kluczowych klientów i utrzymywać firmę na najwyższym poziomie. Dostawała wiele pochwał za swoją pracę; zarząd był wniebowzięty jej oddaniem, pracowitością i sumiennością. Wszyscy w agencji wiedzieli, że jeśli jest jakiś problem, to Ewka szybko się z nim upora, gdyż posiadała naturalny talent do wynajdywania szansy tam, gdzie inni widzieli pewną porażkę.

Dzięki swojej przebojowości już po dwóch latach objęła posadę wiceprezesa. Innym wręcz nie mieściło się w głowie, że można w tak szybkim tempie zawojować całą firmę. Ale Ewka wiedziała, że wszystko zawdzięcza tylko sobie i należało jej się to jak nikomu innemu. Bycie prawą ręką prezesa dodało jej prestiżu, jednak wciąż czuła niedosyt. W duchu liczyła, że kiedyś zajmie jego miejsce i nie będzie mieć nad sobą żadnego przełożonego. Póki co postanowiła celebrować kolejny przystanek w karierze – miała przestronne biuro z widokiem na Pałac Kultury, osobną łazienkę w gustownym stylu i możliwość zamawiania wykwintnych obiadów z drogich restauracji na koszt firmy. Czuła się jak królowa życia. Nic w firmie nie mogło się zmienić bez jej zgody, trzymała rękę na pulsie, a prezes zawsze pytał ją o radę. Nieraz zasiadała w obszernym, skórzanym fotelu, kładła nogi na biurku i z dumą podziwiała panoramę Warszawy. Zawsze wiedziała, że tu będzie. To przecież jej przeznaczenie. Była wręcz stworzona do osiągnięcia sukcesu.

Coś zakuło ją w sercu przez te wspomnienia. Jak to możliwe, że życie tak okrutnie z niej zadrwiło?

ROZDZIAŁ 3

– Pani Ewo, słyszy mnie pani? Pani Ewo?

Ewka delikatnie uniosła ciężkie powieki. W jej głowie huczało, a dłonie były mokre od potu. Oblizała spierzchnięte usta i ponownie otworzyła oczy; oślepiające światło jarzeniówki było wręcz nie do zniesienia. Spojrzała w górę. Ślęczała nad nią jakaś obca kobieta o okrągłej twarzy. Ewka nie bardzo wiedziała, co się stało i gdzie jest. Chcąc wyjaśnić tę sytuację, otworzyła usta, ale nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku. Miała wrażenie, jakby głos ugrzązł jej w gardle.

– Pani Ewo, jest pani w szpitalu. Przywiozła panią karetka, bo straciła pani przytomność w pracy – pucołowata kobieta przemówiła, patrząc jej łagodnie w oczy. – Proszę się nie bać, wykonamy kilka rutynowych badań i sprawdzimy, jak się miewa pani zdrowie. A teraz zostawię panią samą, proszę odpoczywać.

Ewka wybałuszyła oczy; nic z tego nie rozumiała. Spojrzała z przerażeniem na wenflon wbity w jej rękę, przez który przepływała zawartość dziwnie wyglądającej kroplówki. Jak to? Ona, okaz zdrowia, kobieta przed trzydziestką, nagle wylądowała w szpitalu? Przecież była silna, pracowała po kilkanaście godzin dziennie i nigdy nie skarżyła się na żadne bóle. Wszystko w jej organizmie działało bez zarzutu, więc po jaką cholerę przywlekli ją do tego śmierdzącego środkami dezynfekującymi miejsca? Według niej szpital był przeznaczony dla starszych, schorowanych osób, które mogły sobie pozwolić na „nicnierobienie”. A ona? Przecież właśnie miało ziścić się jej najskrytsze marzenie! Fotel prezesa już na nią czekał, a wstrętny fikus aż drżał, bo doskonale wiedział, jak skończy. O, nie. Co to, to nie! Nie będzie leżała bezczynnie w łóżku, musi znaleźć ekipę, która przemaluje ściany na błękit; nie miała zamiaru pracować w otoczeniu tej tandetnej zieleni. Już ona im pokaże! Niech sobie nie myślą, że zrobią z nią, co chcą! Chciała wykrzyczeć tej zarozumiałej pielęgniareczce, że ma ją NATYCHMIAST wypisać do domu, ale z jej ust wyrwało się tylko głuche westchnienie. Skapitulowała i opadła na twardą poduszkę. Miała wrażenie, jakby uleciało z niej całe życie. Nie miała wystarczająco dużo siły, żeby sięgnąć po szklankę wody stojącą na stoliku obok. Ciało zdawało się odmawiać jej posłuszeństwa.

Przerażona, usiłowała powstrzymać łzy. Nie, nie może płakać, nie ona. Przecież jest twardą kobietą i zawsze ze wszystkim sobie radzi. Jest niezniszczalna i ma przed sobą wspaniałe życie, przepełnione sukcesami, zagranicznymi wojażami i wieloma innymi osiągnięciami na miarę XXI wieku. Zdobędzie szczyt, na który tak wytrwale pracowała od wielu, wielu lat. Tak, to jest jej przeznaczenie, a nie jakieś zaleganie w szpitalnym łóżku, które w dodatku jest niewygodne i cuchnie naftaliną. Spokojnie, przecież zaraz przyjdzie lekarz i oznajmi, że wszystko jest w porządku i może wracać do domu. Mijając tę okropną pielęgniarkę, pośle jej triumfalne spojrzenie i wyjdzie stąd zamaszystym krokiem. I tyle ją będą widzieli! Ta wizja poprawiła jej humor i po chwili zapadła w głęboki sen.

Obudziła się dopiero następnego dnia, tak samo wyczerpana jak wczoraj, jednak nie dopuszczała do siebie myśli o ewentualnych problemach ze zdrowiem. Przecież jest zdrowa jak ryba! Nigdy nie nękały jej żadne dolegliwości, miała siły za trzech i mogła przenosić góry. Co prawda, dość często bolała ją głowa, ale przecież miała na niej tyle spraw, że uważała to za naturalną reakcję organizmu. Może czasami czuła ucisk w klatce piersiowej, ale to normalne przy takim tempie życia, a częste napady duszności to nic wielkiego. No i nawiedzająca ją bezsenność, lecz kto by się tym przejmował, gdy środki nasenne potrafiły załatwić to za nią. Uspokojona, że nic jej nie dolega, rozejrzała się po sali. Ściany były pomalowane na niezbyt gustowny odcień żółtego, a okna wręcz błagały o mycie. Łóżko pamiętało pewnie epokę kamienia łupanego, o pościeli nie wspominając. Ewka wzdrygnęła się na samą myśl, ile różnych, zupełnie przypadkowych osób leżało tu przed nią. Szybkim ruchem ściągnęła z siebie kołdrę, co ją znacznie osłabiło. Poczuła, jak puls zaczyna jej przyśpieszać, więc wzięła głęboki oddech. Szpitalna atmosfera z pewnością jej nie sprzyjała.

Obudziła się po kilku godzinach; osłabienie nadal dawało o sobie znać. Z trudem uniosła się na łokciach i upiła łyk wody. Która była godzina? Gdzie jest lekarz prowadzący? Jaki jest dzień tygodnia? Czy w końcu dowie się, co jest grane? Rozejrzała się dookoła. O, jest! Przycisk do wezwania pielęgniarki. Wcisnęła go delikatnie i ponownie zatopiła się w szpitalnej pościeli. Po kilkunastu minutach do sali wkroczyła młoda, energiczna blondynka o przenikliwym spojrzeniu.

– W czym mogę pani pomóc? – Podeszła do kroplówki i zaczęła coś przy niej majstrować. Ewka posłała pielęgniarce wściekłe spojrzenie, które w jej obecnym stanie nie robiło tak piorunującego wrażenia jak wtedy, gdy w pracy obdarzała nim swoich podwładnych.

– Czy mogę się dowiedzieć, o co tu, do cholery, chodzi? – rzuciła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zdolność mówienia wróciła, ku uciesze ciemnej strony jej charakteru.

Na pielęgniarce ta uszczypliwość nie zrobiła najmniejszego wrażenia; była przyzwyczajona do uciążliwych pacjentów, którzy swoją frustrację i bezsilność wyładowywali na Bogu ducha winnych pielęgniarkach. Uśmiechnęła się z pobłażaniem. Słyszała pod swoim adresem już tak niecenzuralne epitety, że na ich tle wrogość Ewki wypadała dość blado.

– Lekarz przyjdzie do pani za kwadrans piąta. Proszę cierpliwie czekać.

Ewka aż zagotowała się w środku. Ta bezczelna dziewucha miała czelność rozmawiać z nią z wyraźnym lekceważeniem! Wzięła głęboki wdech i zacisnęła pięści. Spokojnie, tylko spokojnie. Przecież to tylko rutynowe badania i jeszcze dzisiaj usiądzie w swoim wygodnym, skórzanym fotelu, zapali mentolowe Marlboro i otworzy to znakomite wino, które kupiła w trakcie podróży służbowej do Mołdawii. Ta myśl ją zrelaksowała. Wizja spędzenia wieczoru w tak przyjemny sposób była niczym balsam na jej skołatane nerwy. Po dłuższej chwili do sali wszedł lekarz. Był to przystojny, dobrze zbudowany brunet o lekko zarysowanym podbródku. Miał niezwykłe, wręcz turkusowe oczy i uśmiech hollywoodzkiego amanta. Ewka zmierzyła go od stóp do głów; nie miała zamiaru odzywać się pierwsza. Lekarz rzucił pośpieszne „dzień dobry” bardziej do ściany niż do niej. Był wyraźnie zajęty przeglądaniem jakichś papierów.

– Nazywam się Adam Jasiak. Co my tu mamy? – wymruczał, przerzucając kartki. – Chyba nie dbamy o siebie za bardzo, prawda? – Zerknął na nią spod uniesionej prawej brwi. Ewkę przeszył nieprzyjemny dreszcz.

– Proszę pana. – Złożyła przed sobą palce. – Tak się składa, że jestem jedną z najbardziej zadbanych osób chodzących po tym świecie. Mogę sobie na to pozwolić – dodała z przekąsem.

– Tak? – Ponownie uniósł brew. – A co pani przez to rozumie?

– Jeśli mam chwilę, to po pracy chodzę do najlepszej siłowni w stolicy. Mimo tego, że pracuję po kilkanaście godzin dziennie, znajduję na to miejsce w moim napiętym grafiku, bo formę trzeba trzymać – odparła z lekceważeniem, chcąc nieco podkoloryzować rzeczywistość. – Poza tym korzystam z idealnie dopasowanej do moich potrzeb diety pudełkowej, która doskonale odżywia mój organizm. Co prawda nie zawsze mam czas, żeby wszystko zjeść, ale w porze lunchu coś przekąszę. Papierosy palę tylko od wielkiego dzwonu, zazwyczaj dwa dziennie, a alkohol piję sporadycznie – zaledwie kilka lampek dobrego wina na tydzień. Jestem lekka i pełna energii, po prostu okaz zdrowia. Czy mogę już wyjść do domu? Szpital to niekoniecznie moje klimaty.

Lekarz spojrzał na nią z politowaniem. Widocznie nie miała okazji zobaczyć swoich podkrążonych oczu i ziemistej cery, a coraz większe zmęczenie organizmu bagatelizowała z uporem maniaka. Taki widok był dla Jasiaka chlebem powszednim – ludzie, którzy myśleli, że są niezniszczalni i mogą pracować bez wytchnienia, byli dość częstymi gośćmi w tej placówce. Zestresowani, przemęczeni, skrajnie wyczerpani, niedostrzegający, jak ich własny organizm na wszelkie sposoby wręcz błaga o odpoczynek – a to przeziębieniem, osłabieniem, a to nadmierną sennością. Niestety pierwsze alarmujące sygnały były zazwyczaj bagatelizowane (bo przecież terminy gonią), co zazwyczaj kończyło się wizytą w szpitalu. Jasiak nie mógł pojąć, dlaczego ludzie to sobie robią: zarzynają się dla sławy i pieniędzy, żeby później wydawać duże kwoty na medykamenty, zapijać zmęczenie hektolitrami kawy i łykać tabletki nasenne niczym drażetki tic tac. Mentalność większości ludzi XXI wieku fascynowała go i przerażała zarazem; pędzili przed siebie bez chwili wytchnienia, jakby z każdym kolejnym sukcesem ich życie mogło nabrać lepszego smaku. Jakby chwila obecna była niewystarczająca, bo za rogiem czeka ich z pewnością coś lepszego, większego, dostarczającego mocniejszych wrażeń. Ewka była dla niego książkowym przykładem pracoholiczki, która stawia siebie na ostatnim miejscu. Nie liczyło się, czy coś jadła i piła lub czy jest wyspana – najważniejsza była praca i wszystko, co z nią związane. Przecież niecierpiące zwłoki telefony trzeba odebrać nawet o dwudziestej drugiej, a arcyważne e-maile muszą być przeczytane jeszcze tego samego dnia. Jak mogłaby odpuścić, kiedy dźwiga na swoich barkach tak priorytetowe obowiązki? Bez niej firma z pewnością by sobie nie poradziła.

Doktor Adam przysiadł na skraju jej łóżka i spojrzał Ewce głęboko w oczy.

– Pani Ewo – zaczął łagodnym tonem. – Proszę mnie uważnie posłuchać. Jeśli nie zmieni pani diametralnie swojego trybu życia, to nie pociągnie pani długo.

– Pan chyba żartuje – odparła zgryźliwie. – Już mówiłam, że jestem okazem zdrowia. Pewnie chce mi pan wcisnąć jakieś drogie suplementy, ale nie jestem taka głupia. – Obruszyła się. Nie miała zamiaru słuchać tego specjalisty od siedmiu boleści. Pójdzie do swojego lekarza, prywatnie, w końcu tyle się słyszy o brakach w państwowej opiece medycznej. Jednak Jasiak zdawał się niewzruszony jej wojowniczą postawą i zachował spokojny ton rozmowy.

– Jest pani dorosła, więc to od pani zależy, jak wykorzysta tę informację – odpowiedział łagodnie. – Zrobiliśmy wszystkie niezbędne badania, z których jasno wynika, że pani organizm jedzie na oparach, kolokwialnie rzecz ujmując. Jest pani skrajnie osłabiona, niedożywiona, niedobory witamin są dość znaczne, ciało wręcz błaga o odpowiednie nawodnienie. Kawa się nie liczy – dorzucił, widząc jej gotowość do szybkiej riposty. – Czy czuła pani kiedyś ucisk w klatce piersiowej?

– Tak, ale to nic wielkiego. – Wciąż nie miała zamiaru przyznać mu racji. Była wściekła, słuchając tych bzdur. – Każdemu się zdarza. Kupię sobie dobre suplementy, stać mnie na to.

– Jeśli tak dalej pójdzie i nic się w pani życiu nie zmieni, to dostanie pani zawału, i tyle w tym temacie. – Był już wyraźnie podenerwowany absurdalną postawą Ewki, biorąc pod uwagę jej wykształcenie i niewątpliwie bystry umysł. Co ona sobie myślała? Że będzie gnać przed siebie bez namysłu, bo organizm to jakaś niezniszczalna maszyna? Jasiakowi powoli kończyła się cierpliwość do ludzi, którzy myśleli, że za pieniądze są w stanie kupić nawet zdrowie.

– Ale ja niedługo skończę dopiero trzydzieści lat! – rzuciła wyzywającym tonem. – Przecież to jest chore!

– Nie, to pani styl życia jest chory. Ciągle tylko stresy, terminy, pogoń za sławą i pieniędzmi. Żeby nie było, nie oceniam pani. To pani życie i pani wybory. Ale teraz jest pani moją pacjentką i to ja jestem zobowiązany wyłożyć pani przysłowiową kawę na ławę. Wszystkie symptomy wskazują, że jak tak dalej pójdzie, to się pani po prostu wykończy. I radziłbym pani, aby wzięła sobie moje słowa do serca. Na pani miejscu nie sprawdzałbym na sobie, ile jeszcze pani wytrzyma. Albo się pani opamięta i skończy z tym szaleństwem, albo znowu się spotkamy, tylko wtedy już nie będzie miała pani wyboru. To ostatni dzwonek. Proszę to przemyśleć. Wypis dostanie pani za godzinę. – Wstał, dając jej do zrozumienia, że czas rozmowy właśnie dobiegł końca.

Ewka patrzyła na niego w milczeniu. Wyraz jej twarzy nie zdradzał żadnych emocji. Jasiak nie potrafił odszyfrować, o czym właśnie myślała. Nie wiedział, czy do niej trafił, ale nie miał sobie nic do zarzucenia; zrobił wszystko, co w jego mocy. Skinął głową i wyszedł.

Spojrzała w okno. W jej głowie kotłowały się tysiące myśli. Tysiące sprzecznych, natrętnych myśli, które tworzyły jeden wielki zamęt. Zwyczajnie w świecie ją zatkało. Stanowczość, z jaką lekarz przedstawił jej sprawę, poruszyła niezbadany dotąd obszar jej podświadomości, do którego spychała wszelkie niepokojące objawy. Jednak nie miała zamiaru się poddawać – przecież czekał na nią fotel prezesa. Miała tyle rzeczy do załatwienia przed oficjalnym objęciem stanowiska. To nie mogło czekać.

Wstała z łóżka i zerknęła na swoje odbicie w małym lusterku. Będzie musiała kupić nowy korektor, żeby zatuszować te niewyjściowe sińce pod oczami. Poszarzałą cerę zamaskuje dobrze kryjącym podkładem, do tego trochę rozświetlacza i będzie dobrze. W zamyśleniu zaczęła zbierać swoje rzeczy, przebrała się w dżinsy, a włosy zaczesała w koński ogon. Po chwili dostała wypis i z ulgą na sercu opuściła szpital. Straciła tu tylko cenny czas, który mogła spożytkować na dużo ważniejsze sprawy. Przecież musiała znaleźć odpowiedni odcień błękitu, który będzie pasował do fotela pani prezes Ewy Mirskiej.

ROZDZIAŁ 4

Po powrocie do domu Ewka opadła zmęczona na łóżko. Nie otworzyła wina, jak miała w planach, a nietknięte papierosy wylądowały na stoliku obok łóżka. Niechętnie włączyła telefon, który rozładował się w szpitalu. Miała kilkanaście nowych wiadomości na poczcie głosowej.

– Ewo, czy wszystko w porządku? Daj, proszę, znać, gdy tylko wrócisz do domu. Jest tyle do zrobienia przed twoim oficjalnym objęciem stanowiska, że nie ma czasu do stracenia. – Prezes był wyraźnie podenerwowany. – Odezwij się niezwłocznie po odsłuchaniu mojej wiadomości. Do usłyszenia.

– Tu Kalina – odezwał się szorstki, kobiecy głos. – Mamy małe zamieszanie w firmie przez twoje omdlenie, więc zadzwoń do mnie jak najszybciej. Czekam – dodała z nutą zniecierpliwienia.

– Pani Ewo, dzwonię z sekretariatu. Mam dla pani dość pokaźny plik dokumentów, które musi pani przejrzeć, to sprawa wagi państwowej. – Sekretarka była wyraźnie zestresowana. – Nie wiem, co mówić klientom, są strasznie rozgoryczeni, bo terminy gonią, a nasza nowa kampania powinna ruszyć w przyszłym tygodniu. Proszę o telefon. To pilne.

Ewka przewróciła oczami. Wyłączyła telefon i wlepiła wzrok w idealnie otynkowany sufit o szarej barwie. Z jej ust wyrwało się głębokie westchnienie. Całą sobą czuła, że powinna odsapnąć, ale przecież tyle się teraz dzieje, że nie może, po prostu nie może zostawić firmy na lodzie. Poczucie obowiązku i chęć wykazania się były w niej silniejsze niż troska o własne zdrowie. Za jakiś czas z pewnością wszystko się uspokoi i będzie mogła wyjechać na weekend za miasto.

Po dwóch dniach, kiedy skończyło się jej zwolnienie lekarskie, wróciła do pracy. Czekał ją ogrom dokumentów do przejrzenia, masa strategicznych spotkań i rozmowy z głównymi inwestorami. Miała tak wypełniony harmonogram, że nie była w stanie zastosować się do zaleceń lekarza. Codziennie przed snem obiecywała sobie, że od jutra już na pewno zacznie o siebie dbać, że wstanie wcześniej, zje porządne śniadanie i znajdzie chwilę na relaks. Niestety w ciągu dnia zupełnie zapominała o składanych obietnicach i znowu rzucała się w wir pracy – ciągle w biegu, gotowa do działania na najwyższych obrotach. Pierwszy tydzień widziany z perspektywy fotela prezesa był bardzo intensywny i pełen skrajnych emocji: od ekscytacji, przez dumę, na wyczerpaniu skończywszy. Od tej pory spoczywał na niej ogromny ciężar odpowiedzialności i decyzyjności, który wiązał się z byciem pod telefonem dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Żadne spotkanie nie mogło się odbyć bez jej udziału, a wszelkie ważne dokumenty wymagały jej podpisu. Wszyscy mieli do niej niezliczoną ilość pytań, prosili o radę albo przychodzili się pożalić, licząc na jej mądrość i wyczucie. Ewka starała się, jak mogła, spała raptem po kilka godzin na dobę i znowu wlewała w siebie morze kawy. Pod koniec tygodnia ponownie zasłabła; czuła się zdecydowanie gorzej niż przedtem. Miała coraz większe problemy z koncentracją, nie potrafiła się skupić i łapała się na tym, że w trakcie ważnych zebrań bezwiednie kiwała głową, myślami błądząc zupełnie gdzie indziej. Bliscy współpracownicy byli coraz bardziej zaniepokojeni jej stanem zdrowia. To nie była ta sama Ewka, która szturmem zdobyła posadę prezesa. Teraz dosłownie niknęła w oczach.

Kolejny tydzień był pasmem niekończących się porażek. Ewka po raz pierwszy w życiu zaspała do pracy, a pech chciał, że akurat na ten dzień miała zaplanowane spotkanie z jednym z czołowych klientów firmy. Ów klient, pochodzący z Japonii miłośnik minimalizmu, nade wszystko cenił sobie punktualność i dobrą organizację. Zjawił się w jej biurze punkt dziewiąta, a zdezorientowana sekretarka robiła wszystko, żeby jakoś ratować sytuację – zaparzyła mu aromatyczną kawę, zaproponowała coś do zjedzenia i zadawała idiotyczne pytania przejętym głosem. Usiłowała dodzwonić się do Ewki, której telefon uporczywie milczał, co było niespotykanym dotąd zjawiskiem. Pan Yuko był wyraźnie zirytowany – poprzedni prezes zawsze zjawiał się na czas, a podczas ostatniej rozmowy zarzekał się, że jego następczyni jest profesjonalistką w każdym calu. Sekretarka dwoiła się i troiła, żeby go czymś zainteresować, w duchu klnąc na szefową, ale klient oświadczył, że dłużej czekać nie będzie. Miał przecież przed sobą kolejne spotkania. Nagle do biura wpadła zdyszana Ewka z naręczem dokumentów. Jej policzki było mocno zaróżowione, a włosy z pewnością nie miały od rana styczności z grzebieniem.

– I am terribly sorry, mister Yuko1 – wydyszała zażenowana. – I am late due to a horrible traffic in the city. Let me explain you everything in my office. Pani Sandro – zwróciła się do sekretarki, która patrzyła na nią wrogo. – Poproszę o dobrą kawę dla mnie i mojego gościa oraz coś słodkiego. Byle szybko.

Sekretarka uniosła wyregulowane brwi i odwróciła się na pięcie. Pan Yuko popatrzył na Ewkę z dezaprobatą i niechętnie wszedł do gabinetu. Nie miał zamiaru tolerować takiego zachowania, tym bardziej, jeśli w grę wchodziły interesy. Spotkanie było dość wymagające, a Ewka nie mogła zebrać myśli, gubiła się w stosie dokumentów, które z roztargnieniem przetrząsała w poszukiwaniu odpowiednich kopii, i myliła angielskie słowa. Klient nie zgodził się na zwiększenie środków pieniężnych przeznaczonych na kampanię i skrytykował większość pomysłów Mirskiej. Tonem nieznoszącym sprzeciwu oświadczył, że jeśli C.W.S. Marketing nie wprowadzi należytych poprawek, to może pożegnać się z przedłużeniem współpracy. Ewka była wściekła; pan Yuko nie zostawił na nich suchej nitki, co w dużej mierze było podyktowane jego niechęcią do spóźniających się ludzi.

Po jego wyjściu szybko nałożyła makijaż i poprawiła fryzurę, w końcu czekał ją dzień pełen wrażeń. Wygładziła granatową sukienkę i zeszła do kantyny na lunch, chociaż nie odczuwała głodu. Wmusiła w siebie odrobinę sushi i pognała na zebranie zarządu. I tu zdarzyła się kolejna katastrofa – Ewka zapomniała zgrać na laptopa prezentację, nad którą ślęczała do późnych godzin nocnych. Zarząd był wyraźnie skonsternowany; pracownicy wymieniali między sobą zdziwione spojrzenia, bo nie tego spodziewali się po perfekcyjnej w każdym calu Mirskiej. Pani prezes, z poczuciem klęski, pośpiesznie zakończyła spotkanie i ukradkiem wyszła z sali, co tylko nasiliło nieprzychylne komentarze.

Następnego dnia złamała obcas i musiała przełożyć ważne spotkanie, żeby skoczyć do pobliskiego butiku po inną parę szpilek. Potem prawie przysnęła w trakcie wideokonferencji, co tylko rozdrażniło rozmawiającego z nią klienta. W środę wylała na wiceprezesa kawę, zaś w czwartek usiadła na gumie, z którą paradowała potem przez dobre pół dnia (oczywiście „lojalne” koleżanki nie poinformowały jej o tej wpadce). Jednak najgorszym dniem okazał się piątek, gdy Ewka pomyliła dokumenty dla pana Yuko, co wywołało niemałe zamieszanie; wszyscy w firmie uwijali się jak w ukropie, byle tylko załagodzić tę niezręczną sytuację i udobruchać niezadowolonego klienta. Wymagało to ogromnego nakładu sił i energii, ale jakimś cudem się udało. Niemniej jednak, kiedy w przerwie weszła do kantyny, wszystkie oczy zwróciły się na nią, a rozmowy momentalnie przycichły. Poczuła na sobie kilkadziesiąt świdrujących spojrzeń, co sprawiło, że po raz pierwszy w pracy ugięły się pod nią nogi. Zamówiła pośpiesznie owocowe smoothie i, ze wzrokiem wbitym w telefon, wypadła na oświetlony korytarz. Pobiegła do swojego gabinetu i zaniosła się gorzkim płaczem; jeszcze nigdy nie płakała w pracy, zawsze prezentowała nienaganne maniery i doskonale radziła sobie z emocjami. Na szczęście sekretarka poszła na obiad, więc nikt nie był świadkiem tej chwili słabości, która wydała się jej potwornie upokarzająca.

Trzęsącymi się dłońmi zapaliła papierosa