Katharsis - Piotr Kotula - ebook + książka

Katharsis ebook

Piotr Kotula

4,0

Opis

Paweł, młody student, prowadzi beztroskie życie. Nie podchodzi poważnie do swoich obowiązków ani w pracy, ani na uczelni, a gruby portfel ojca sprawia, że nie musi się przejmować środkami na utrzymanie. Jednak pewnego zimowego dnia wszystko się zmieni, a Paweł będzie musiał zmierzyć się nie tylko z konsekwencjami swoich dotychczasowych wyborów, ale też zupełnie nowymi problemami i doświadczeniami, które staną się początkiem przełomu w jego życiu...

Co zrobi wychowany pod kloszem młody człowiek, gdy emocje wezmą górę nad jego umysłem? Czy będzie w stanie zmierzyć się ze swoimi słabościami i zakończyć ten fatalny dzień jako lepszy człowiek?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 148

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
2
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rano

Znowu, kurwa, zaspałem. Ta myśl towarzyszy mi każdego ranka, kiedy z wyrzutami sumienia przerywam sen o co najmniej godzinę za późno. Patrzę na mój mały budzik stojący w niewielkiej odległości od łóżka – gdyby miał oczy, zapewne patrzyłby teraz na mnie z politowaniem i obrzydzeniem.

Klnę pod nosem i przecieram zaspane oczy, aby odgonić resztki snu. Szybko sięgam po mój telefon – smartfon z ponad trzyletnim stażem służący mi jeszcze od czasów liceum.

W kontaktach znajduje numer mojego szefa – pracuję w małej kawiarni niedaleko centrum. Zwykle moja zmiana przypada na godziny poranne, czyli teoretycznie czas, kiedy nie mam żadnych obowiązków, bowiem rano nie chodzę na uczelnię. Otwieram zakładkę „Wiadomości”, ekran telefonu wypełniają biało-zielone dymki. Im dłużej wpatruję się w tę plątaninę żałosnych wiadomości wymówek, tym coraz bardziej mam ochotę zapaść się pod ziemię. Kolejny raz nie pojawię się w pracy, prawdopodobnie dzisiaj zostanę z niej zwolniony. Nie żeby w tym momencie jakoś bardzo mi na niej zależało, ale niesmak w stosunku do własnej osoby zawsze pozostanie.

Szybko piszę wiadomość, że coś mi dolega i nie jestem w stanie pojawić się dziś w pracy. Wymyślam możliwie najbezpieczniejszą opcję, która jednocześnie zabrzmi wiarygodnie i nie zachęci do weryfikacji mojego kłamstwa. Poszło. Z uczuciem wstydu kładę się z powrotem do łóżka, chyba tylko po to, aby bezsensownie odwlec moment, w którym trzeba będzie w końcu wstać.

Mój telefon wibruje niespodziewanie, wydobywając mnie z obcego, choć jednocześnie znanego transu. To wiadomość od mojej dziewczyny, Hani. Odruchowo odpalam telefon i czytam wiadomość.

Jesteś w pracy?

Odczytałem, więc nie mogę jej teraz olać. Wiem, że rozmowa znowu potoczy się w ten sam sposób, co zawsze.

Nie.

Tylko tyle odpisuję, uznając, że nie ma potrzeby pisać więcej. Hania dopytuje o powody mojej nieobecności. Nie chcę o tym rozmawiać, mimo że ufam mojej dziewczynie.

Po serii mniej i bardziej istotnych wiadomości, najczęściej pouczających mnie o tym, jak źle postępuję, temat naszej rozmowy schodzi na jej dzisiejsze urodziny. Postanowiliśmy je spędzić w moim domu. Z racji tego, że mieszkanie należy do ojca, które przed moim wprowadzeniem się pozostawało bez lokatora, uznałem, że najlepsze warunki panują u mnie.

Gotowy na wieczór? – pyta mnie, oczekując określonej odpowiedzi.

Jasne – odpisuję, dodając serduszko, zawsze warto.

Tylko we dwójkę?

Przez chwilę się zastanawiam.

Tak będzie najlepiej, nie mogę się doczekać.

To wymyśliłem. Trzeba było długo myśleć, nie ma co. Reszta rozmowy toczy się mniej więcej przewidywalnie, dopóki nie uznaję, że już czas się ogarnąć.

Ogarnięcie się to dla mnie niezbyt skomplikowany proces łączący w sobie elementy podstawowej higieny znanej każdemu normalnemu człowiekowi i zaspokojenie potrzeb fizjologicznych, a także głodu i pragnienia.

Naprawdę nic szczególnego, nie będę opisywał, jak jem śniadanie i się kąpię. Chociaż w sumie mógłbym to zrobić, bo dziś akurat zabrakło mi jajek. A chciałem zjeść jajecznicę. Ale trudno, trzeba improwizować.

Po zjedzeniu śniadania i doprowadzeniu się do akceptowalnego wyglądu przyszedł czas na wyjście z domu. Dziś urodziny Hani, a ja nie mam dla niej żadnego prezentu. Nie będę takim sknerą i pójdę kupić coś, co jej się spodoba. Nie to, że jakoś bardzo chcę, ale korzyści płynące z tej decyzji mogą okazać się bezdyskusyjne. Bezmyślnie olewana praca, gdyby tylko mogła, w tym momencie zapewne parsknęłaby śmiechem, patrząc na mój portfel i ograniczone możliwości finansowe.

Zajmuję małe mieszkanko niedaleko centrum Warszawy, nic nadzwyczajnego. Mieszkanie jest własnością mojego ojca, zatem twierdzenie, że mieszkam na swoim, byłoby wielkim nadużyciem. Opuściłem rodzinny dom, gdy wodzony ambicją i perspektywą uniezależnienia się od rodziców, postanowiłem wraz z rozpoczęciem studiów wyprowadzić się z niego. Wyszło, jak wyszło, pomieszkiwałem chwilę ze znajomym, a potem trafiłem do ojcowskiego lokum, za które mój rodzic płaci. Zatem de facto wyprowadziłem się, ale dalej żyję z pieniędzy ojca i jestem zdany na jego łaskę.

Doskwiera mi postrzeganie mojej osoby jako „banana” ze względu na stan majątkowy mojego ojca, ale jak widać ludzie w moim otoczeniu mają dużo racji, przyprawiając mi taką gębę.

Idąc przez centrum Warszawy, czuję chłód grudniowego powietrza, które delikatnie kłuje moją skórę. Dziś ponoć jest jakiś smog, ale nie martwię się tym. Najwyżej będą mieli mnie na sumieniu, ich problem. Jeżeli w ogóle ktokolwiek się tym przejmie.

Będąc leniem, wolę podjechać trzy przystanki do galerii, zamiast poświęcić te dodatkowe piętnaście minut mojego życia na spacer. Czekając na autobus, sprawdzam z nudów konwersację grupową na Messengerze mojego roku na studiach. Kolejny idiota szuka bezradnie pomocy, bo nie potrafi znaleźć miejsca, gdzie ma odbębnić półtorej godziny słuchania wykładu. Nic nowego.

W oddali widzę autobus, który prędkością poruszania się może konkurować jedynie z żółwiem zanurzonym w kisielu, podjeżdża do zatoczki, by za moment umożliwić mi wejście do środka i ucieczkę od chłodu i konieczności mroźnego spaceru. Z przyzwyczajenia przesuwam się bliżej środka zatoczki, aby znaleźć się naprzeciwko centralnego wejścia do autobusu.

Nic z tego. Kierowca skurwiel w momencie, gdy każdy homo sapiens zacząłby hamować, dodał gazu i dojechał na sam koniec zatoczki. No i muszę podbiec. Trudno, chociaż jakiś wysiłek. Minimalny, ale zawsze coś. Może przynajmniej wyjdzie na zdrowie albo też nie, sapiąc, wdycham przecież więcej smogu. Nie wiem.

W końcu wsiadam do autobusu, w którym jest potwornie gorąco. Udaję mi się odnaleźć enklawę ciepła w tym mroźnym mieście. Z wrażenia, albo też z powodu temperatury, zaczynam się pocić. Ale to nie problem, bo odzyskałem dobry humor. Ludzi w autobusie mało, można się spokojnie rozłożyć na miejscach siedzących – trafiłem do prawdziwego raju komunikacji miejskiej.

W miłym nastroju podróż mija nad wyraz szybko, już po kilku chwilach dziarskim krokiem zmierzam do galerii. Tuż przed wejściem dostaję wiadomość od mojego szefa:

Co ty odpierdalasz, Paweł? Możesz już nie przychodzić, nie potrzebuję takich pracowników.

Nawet się tym zbytnio nie przejmuję, choć wiem, że powinienem. W głowie słyszę dźwięk odblokowanego osiągnięcia na Xboksie wraz z podpisem „Zostań zwolnionym przez SMS-a”. Nie ukrywam, że rozbawił mnie mój własny żart. Choć nie opowiedziałbym go nikomu, bo wypowiedziany na głos straciłby całkowicie swój humorystyczny sens.

Jestem w galerii, znajduję jakiś dobrze wyglądający sklep jubilerski i wchodzę do środka. Nie żebym się jakoś znał, ale muszę przecież coś wybrać. W sklepie wita mnie dziewczyna ubrana w czarną koszulę ciasno opinającą jej biust. Jest idealnych rozmiarów.

Podchodzę do niej i informuję, że szukam kolczyków na urodziny dla dziewczyny. Ona uśmiecha się i mówi, że za moment coś zasugeruje, po czym odwraca się i zmierza do oddalonej o kilka metrów lady. Ekspedientka pochyla się tak, że dzięki ciasnym spodniom mogę zobaczyć kształt jej pośladków. Nie rozumiem, po jaką cholerę właściciel sklepu tak ubiera pracownicę.

Sama ta sytuacja zaczyna mi po części przypominać początek filmu pornograficznego, ale to głupia myśl, więc kończę ją tu i teraz. Nie idź tą drogą, Paweł.

Dziewczyna prezentuje mi trzy pary kolczyków. Pierwsza z nich jest specyficzna, dziwnie wykręcona i oślepiająco srebrna. Druga absolutnie sztampowa, nic ciekawego. Ostatnia wydaję się najrozsądniejszym wyborem, normalna, ale na swój sposób wyjątkowa i interesująca. Powinna jej się spodobać. Szybko podejmując decyzję, wybieram właśnie ją. Dokonuję płatności i staję się z tego powodu znacznie biedniejszym człowiekiem. Ale czego się nie robi dla kobiet? I nie jest to, broń Boże, ironia.

Wychodząc z galerii, dumnie ściskam w dłoni zakupiony prezent. Mój telefon odzywa się ponownie. Tym razem dźwięk się powtarza, co oznacza, że ktoś do mnie dzwoni. Ja pierdolę, nienawidzę rozmawiać przez telefon.

Dzwoni Filip, mój najlepszy przyjaciel. Nie mam ich zbyt wielu, zatem Filipa traktuje wyjątkowo, on i Hania są dla mnie najważniejsi.

– Halo? – Nauczyli mnie, że tak się mówi, gdy odbiera się telefon.

– Siema, stary. Słuchaj, jest taka sprawa… – odzywa się Filip. – Bo zaszła taka nieoczekiwana sytuacja, że nie mam gdzie się dzisiaj przekimać. Nie mógłbym się zatrzymać u ciebie?

Kurwa mać. Akurat dzisiaj. Przede mną perspektywa spędzenia miłego wieczoru i jeszcze milszej nocy z dziewczyną, a on próbuję mi się tu wpierdolić. Bo jak ja mu odmówię? Co powiem? Idź śpij na ulicy, bo chcę się przespać z Hanią?

Znowu nie okazuję się asertywny.

– Wiesz, dzisiaj są urodziny Hani i ona u mnie będzie… – mówię. – Ale zapytam, czy jej to nie przeszkadza.

– Ach, to w takim razie może jednak nie chcecie mnie widzieć? – odpowiada Filip z wyczuwalną w głosie nutką rozczarowania. Gdyby nie owe modelowanie wypowiedzi prawdopodobnie ochoczo przystałbym na jego sugestię.

– Nie, spoko – mówię, choć w głębi duszy wcale tak nie uważam. – Przyjaciele muszą sobie pomagać w potrzebie.

Kurwa, ale patetycznie powiedziane. Brawo ja.

– To w takim razie OK, dzięki wielkie, ryju – odpowiada Filip wyraźnie ucieszony. – Mógłbym być u ciebie około 19.00? Będę wracał prosto z pracy.

– Git – rzucam w odpowiedzi. – To szybko skontaktuje się z Hanią i dam ci znać.

– OK, to do usłyszenia.

– Do usłyszenia.

Rozłączam się i wzdycham. Filip jest dobrym przyjacielem, ale ma tę niepożądaną skłonność do zbyt nachalnego naruszania przestrzeni osobistej. Jednak jest w potrzebie, trzeba zatem mu pomóc – o to chyba chodzi w przyjaźni. Chociaż nie wykluczam, że pewne pojęcia mogę źle rozumieć.

Wykręcam numer do Hani, modląc się, żeby nie spodobał jej się pomysł Filipa, wtedy będę mieć pretekst, żeby mu odmówić.

– Hej, kochanie. – Wita mnie ciepły, kojący kobiecy głos.

– Hej, Haniu. Posłuchaj, jest taka sprawa… – zaczynam – bo Filip chce dzisiaj wpaść do mnie na noc.

– Ale przecież mamy dziś być razem, skąd ten pomysł? – pyta nieco zdezorientowana. – Coś się stało, zmieniłeś plany na dzisiaj?

– Nie, ale Filip ponoć nie ma gdzie dziś przenocować – mówię. – Zaoferowałem mu pomoc pod warunkiem, że ty też się zgodzisz. Ale jak nie chcesz, to nie bój się i mi powiedz, Filip na pewno zrozumie…

– A on nie może iść gdzieś indziej? Ma przecież chyba jakąś rodzinę w Warszawie czy kogoś, kto go przenocuje…? – odpowiada Hania z lekką nutą znużenia w głosie.

– Ma, ale każdy w rodzinie go nie znosi, a przyjaciół ma niewielu tak jak ja. Mówiłem Ci nie raz, że mu się tam nie układa – odpowiadam, powstrzymując się od ziewnięcia. – Powiem Filipowi, że nie dam rady dziś go ugościć – mówię po dłuższej chwili ciszy.

– Nie – odpowiada stanowczo. – Skoro zaoferowałeś mu pomoc, to teraz się nie wycofuj. Chciałam z tobą spędzić urodziny, trudno. Niech przychodzi, masz moją zgodę.

– Ale ja chcę spędzić ten wieczór z tobą, Haniu… – przekonuję, ale brzmi to chyba trochę żałośnie.

– To po co mu powiedziałeś, żeby przychodził? On jest dorosły, nie chcesz, to nie musisz mu non stop pomagać, jakbyś ratował jego życie – kontruje. – Zresztą dobra, nieważne. Niech przychodzi i tyle.

No i świetnie. Wszystko idzie wbrew moim planom, a gdybym nie był frajerem, to prawdopodobnie postawiłbym na swoim. Zwłaszcza, że Filipowi pomagam ciągle, tak jak wspomniała Hania.

– Ja również nie cieszę się z tego, że nie będziemy sami – odpowiadam.

– Trudno, przecież nie ma gdzie pójść, sam mówiłeś – fuka.

Następuje chwila niezręcznej ciszy, którą w końcu postanawiam przerwać.

– Mam dla ciebie niespodziankę urodzinową, skarbie – zagajam.

– Mhm, czy jesteś nią ty czy Filip? – odpowiada.

– Ja owszem, on bynajmniej – mówię – Ale do siebie dorzucam mały bonus. Coś, co bardzo lubisz.

– Ach, cudownie – odpowiada, zdaje się, że bardziej pogodnie. – Kochanie, za moment mam ćwiczenia, muszę kończyć.

– Jasne, nie ma sprawy. Kocham cię! – mówię na pożegnanie.

– Też cię kocham, do zobaczenia.

Rozłącza się. Trudno nie odnieść wrażenia, że nieco zawaliłem tę sytuację, ale to nie jest pierwszy raz. I zapewne też nie ostatni.

Szybko piszę wiadomość do Filipa, że może przyjść. Odpisuje po dosłownie minucie, wysyłając mi serduszko z napisem „Kocham Was”. Wow, dwie osoby w ciągu jednej minuty wyznały mi miłość, zawsze coś.

Humor w wyniku niespodziewanej zmiany planów lekko się popsuł, ale i tak udaje mi się funkcjonować na dobrym poziomie.

Szybko łapię autobus i zmierzam w stronę mojego domu. Dzisiaj mam dzień wolny na uczelni, więc naturalnie nie czeka mnie dużo pracy. Aby zaoszczędzić pieniądze, zjem mizerny, lecz wystarczająco sycący posiłek w domu. Zaczynam mimochodem wymyślać, co dziś ugotuję, ale w zasadzie niezbyt mnie to obchodzi. Nie mam dużych wymagań ani wystarczających umiejętności kulinarnych.

Moje rozważania przerywa pewien mężczyzna – z wyglądu około dwudziestoletni, ubrany w ciemnoczerwone spodnie i matowy płaszcz, który nie jest w stanie zakryć jasnobłękitnej koszuli na jego torsie. Facet jest łysy, nosi duże, okrągłe okulary, pozornie dodające intelektu.

Jestem daleki od uprzedzeń, ale już teraz wiem, że może być ciekawie.

– Przepraszam pana, może wie pan, na jakim przystanku muszę wysiąść, aby trafić do szpitala Feniksa?

No, kurwa, nie wierzę. Jednocześnie, gdy mój umysł trawi to pytanie, moje oczy patrzą na wywieszkę przedstawiającą rozkład przystanków, gdzie pośrodku widnieje napis: SZPITAL FENIKSA. Kurwa, człowieku, wystarczy żebyś się odwrócił i spojrzał.

Ale w porządku, może to ktoś, kto dopiero przyjechał do Warszawy i nie za bardzo odnajduje się w mieście i w komunikacji miejskiej. Zdarza się, to nic złego.

– Za pięć przystanków niech pan wysiądzie na przystanku Szpital Feniksa, to jest dokładnie w tym miejscu – odpowiadam grzecznie.

– Ale niech pan zobaczy, tu mi moja aplikacja mówi, żeby wysiąść na Srebrnej, dwa przystanki wcześniej…

– No ale nazwa przystanku jest zwykle tożsama z nazwą obiektu, obok którego się znajduje. – Tak to, kurwa, działa przecież. – Zatem naprawdę bliżej będzie, jak pan wysiądzie na przystanku Szpital Feniksa.

– Hmm, tak pan uważa? – dopytuje.

– No tak, dokładnie tak – odpowiadam.

Mężczyzna kiwa głową, po czym skołowany odchodzi w głąb autobusu, patrząc tępo w ekran swojego telefonu, próbując zapewne przyswoić zdobytą niedawno wiedzę.

Z ciekawości obserwuję dalej owego człowieka, interesuje mnie, co zrobi. Postanawiam w tym celu specjalnie przejechać swój przystanek, aby na własne oczy przekonać się, jak postąpi. Gdy nieuchronnie, niczym wynik eksperymentu, zbliża się feralny przystanek Srebrna, mój obiekt badawczy podchodzi coraz bliżej drzwi autobusowych.

Zatrzymujemy się na miejscu.

Oczywiście ów człowiek wychodzi. Debil. No nic, ja również wysiadam, nie chcę, żeby mnie dobrodziej w postaci kierowcy autobusu wywiózł gdzieś daleko.

Spacer w stronę mojego domu, pomimo silnie odczuwalnego chłodu, działa na mnie zaskakująco kojąco. Zimowe powietrze otrzeźwia człowieka. Jest w tym coś wyjątkowego i niezwykle prostego zarazem. Idąc przez spowite zimową aurą miasto, widzę młodą parę z wózkiem. Sprawiają wrażenie szczęśliwych i spełnionych. Mężczyzna obejmuje ramieniem kobietę, jednocześnie składając ciepły pocałunek na jej policzku. Scena ta wydaje się w moich oczach surrealistyczna, doskonale zagrana przez idealnych aktorów w idealnej scenerii. Moje oczy mimowolnie zachodzą łzami. Czuję, że brakuje mi czegoś niedefiniowalnego. Czegoś, do czego dążę, zużywając wiele sił, a czego mam wrażenie, nigdy nie zdobędę. Nagle zahaczam nogą o jakiś przedmiot. Tracę równowagę i niemalże upadam twarzą na pokryty śniegiem chodnik. Odwracam się, aby sprawdzić, co było przyczyną mojego potknięcia. Zauważam starszą kobietę opatuloną w grubą kurtkę, leżącą na ziemi i nieudolnie próbującą wstać. Sytuacja ta ma w sobie coś komicznego, jednak przeważa we mnie chęć pomocy wymieszana z poczuciem winy.

– Najmocniej panią przepraszam, nic pani nie jest? – pytam, wyciągając rękę do poszkodowanej przeze mnie kobiety.

– Wypierdalaj, gówniarzu – syczy starsza kobieta, klnąc pod nosem i z trudem dźwigając się na nogi. – Ślepy jesteś, czy po prostu nie umiesz chodzić, co?!

– Zagapiłem się, naprawdę nie chciałem… – rzucam w pośpiechu, nie będąc w stanie wymyślić lepszej odpowiedzi.

– Co mi tę łapę wysuwasz? Sama wstanę! Nawet nie wiesz, jak pomóc starszej kobiecie – odpowiada agresywnym tonem. – No idź już, nic mi nie jest, nie stój jak ten słup soli. Tylko patrz przed siebie, żebyś się czasem nie zabił!

Starsza kobieta o własnych siłach odchodzi w przeciwną stronę. Ja zastygam w miejscu, godzony słowami osoby, która przecież nic dla mnie nie znaczy. Szukam wzrokiem młodej pary, jednak już ich nie ma.

Zostaje tylko pustka. Z tą myślą docieram do mojego domu. Zbliża się południe.

Południe

Godzina 12.00 to podobno najcieplejsza pora dnia. Chyba że coś źle zrozumiałem w szkole. Bo dziś jest zupełnie odwrotnie. Im bliżej 12.00, tym chłód narasta – stopniowo, ale konsekwentnie. Chociaż pogoda jest mi teraz totalnie obojętna, siedzę bowiem w ciepłym mieszkaniu i popijam gorącą herbatę.

Ciepły płyn rozgrzewa wnętrze mojego ciała, działając niczym lekarstwo na wychłodzony organizm. Każdy kolejny łyk pomaga mi dojść do siebie. Chociaż chłód ma kilka zalet, nienawidzę, kiedy jest mi zimno.

Mój telefon leżący na niewielkim stoliczku w kuchni głośno wibruje, kręcąc się nieśmiało po jego powierzchni. Początkowo nie reaguję, ale smartfon nie przestaje wydawać dźwięków, dlatego w końcu nie wytrzymuję. Nie lubię, kiedy ktoś przerywa mi chwile zadumy.

Na ekranie telefonu wyświetla się napis „Mama”. Kurwa mać. Będzie pytać o pracę i studia, a ja nie mam jej co powiedzieć. Znowu będzie dramat, że marnuję sobie życie, że nie doceniam tego, co mam. Trzymajcie mnie. Ale i tak sięgam po telefon i przesuwam palcem po ekranie, by odebrać. Jakoś to będzie.

– Halo? – odpowiadam głosem człowieka zmęczonego. Aż sam się dziwię, że brzmię jak ktoś w średnim wieku po wielu przejściach.

– No cześć – słyszę w słuchawce.

– Cześć, mamuś – odpowiadam, drapiąc się po twarzy. Przypominam sobie, że dawno się nie goliłem.

– Co tam słychać? – Klasyczne pytanie, ale sam robię podobnie.

– A w porządku, nic nowego – odpowiadam, starannie modelując swój głos, jakbym był szczerze zainteresowany kontynuowaniem tej rozmowy – A co u ciebie?

– Też po staremu, nic takiego. – Nie ma co, fajna rozmowa, dziesięć na dziesięć. – Słyszałeś, że dziadkowi wyszły dobre wyniki z tych badań z poprzedniego tygodnia?

– Nie, nie słyszałem, ale to super! – Dziadek jest dobrym człowiekiem, każda nowina o poprawie jego zdrowia zawsze poprawia mi humor. – A jak on się czuje ogólnie?

– Ciągle jest słaby, ale chociaż nie śpi już całymi dniami. Jest bardziej aktywny – odpowiada matka – Trzeba mieć nadzieje, że z tego wyjdzie.