Bezdrożami do celu - Johny Szalony - ebook

Bezdrożami do celu ebook

Johny Szalony

0,0

Opis

„Bezdrożami do celu” to powieść napisana na podstawie szalonego życia autora. Każdy powinien ją przeczytać, bo te przygody są niecodzienne. W powieści nie brakuje humoru, szaleństwa, wzruszeń i miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 712

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Johny Szalony

Bezdrożami do celu

Opowieść o szalonym życiu...?

© Johny Szalony, 2020

„Bezdrożami do celu” to powieść napisana na podstawie szalonego życia autora. Każdy powinien ją przeczytać, bo te przygody są niecodzienne.

W powieści nie brakuje humoru, szaleństwa, wzruszeń i miłości.

ISBN 978-83-8155-268-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Rozdział I

Zerknął na tanią podróbkę Orienta, znajdującego się na lewym przedramieniu: dwudziesta trzecia dwadzieścia siedem. Zaczął biec. Ulica Ku Słońcu o tej porze do przyjemnych nie należała. Po jednej stronie znajdował się budynek szkoły zawodowej, kawałek dalej jednostka wojskowa. Po drugiej stronie ulicy, za drzewami widać było wielki krzyż oświetlony reflektorami zamontowanymi w ziemi, pośród masy nagrobków, posągów i mniejszych krzyży. Cmentarz Centralny w Szczecinie zaliczany był do największych i najpiękniejszych w Europie, ale nocą przerażał, nawet gdy przechodziło się tylko obok ulicą Ku Słońcu, której nazwa była jak najbardziej adekwatna do zagospodarowania pobliskiego terenu. Mżawka wystarczyła, aby asfalt lśnił od reflektorów samochodów oraz pomarańczowych lamp ustawionych wzdłuż dwupasmowej ulicy, którą pas zieleni rozdzielał na pół. Norbert zapiął ortalionową wiatrówkę i wsłuchując się w echo własnych bardzo szybkich kroków kierował się na przystanek nocnej linii autobusowej 508. Pozostały mu jeszcze dwie minuty na pokonanie trzech przecznic. Ruch był niewielki, tylko co jakiś czas oświetlał go z tyłu jakiś pojazd. Jego cień stopniowo kurczył się i umykał tłamszony w bok, w miarę jak warkot auta zbliżał się za plecami, by w końcu minąć go i odjechać wraz z parą czerwonych lamp odbijających się także na mokrym asfalcie. Od strony cmentarza uderzała czerń nocy, z której gdzieniegdzie spośród krzaków przebijały się malutkie czerwone punkty palących się zniczy.

Nogi robiły się coraz bardziej „gumowe”, płuca nie nadążały dotleniać krwi. Zwolnił tempo do truchtu. Miał niespełna osiemnaście lat, ale kondycję fatalną. W myślach policzył od ilu lat kopci papierochy, pierwszego zapalił w ósmej klasie podstawówki — miał wtedy czternaście lat. Przez moment pomyślał nawet o tym, aby rzucić palenie, ale w tej chwili nie miał czasu, aby nad tym dłużej dumać.

Resztkami sił dobiegł do skrzyżowania z ulicą Derdowskiego, do pokonania pozostało mu nie więcej jak pięćdziesiąt metrów. Przystanek widział jak na dłoni. Naprzeciwko zza zakrętu wyjechał rozpędzony autobus, teraz był w takiej samej odległości od przystanku co on — kilkanaście metrów. Gnał jak szalony, śmignął koło niebieskiej tabliczki z symbolem autobusu, chwilę później koło Norberta i pojechał sobie dalej.

— Ty obleśny skurczybyku! — krzyknął do oddalającego się w mroku pojazdu i pogroził mu pięścią.

Norbert stanął jak wryty pośrodku chodnika, rozdziawioną gębą łapczywie łykał hausty powietrza. Spojrzał na zegarek, były dwie minuty po wpół do dwunastej. Machnął ręką, splunął na ziemię i doczłapał się do przystanku, gdzie spoczął na ławce.

A żebyś w tym autobusie sraczki dostał — pomyślał w duchu i sięgnął do kieszeni w dżinsach po paczkę papierosów. Z nieukrywaną przyjemnością zaciągnął się nikotynowym dymkiem „Mocnego”, wypuszczając go po chwili nosem. Według tabliczki z rozkładem jazdy nocnych autobusów, następny miał być dopiero za półtorej godziny. Soczyście zaklął pod nosem. Z tylnej kieszeni spodni wyjął portfel i przeliczył jego zawartość. Było tego stanowczo za mało, aby mógł zafundować sobie taksówkę.

— Kawalerze, poczęstowałbyś mnie papierosem? — usłyszał za plecami miły kobiecy głos. Odwrócił się i ujrzał młodą cygankę. Trzymany w ręce portfel wsunął natychmiast wraz z dłonią do przedniej kieszeni dżinsów. W psychice Norberta utrwaliły się nie najlepsze doświadczenia z kobietami cygańskiego pokroju. Kilka miesięcy temu, w centrum miasta, dał się namówić na wróżenie z ręki. Efekt? Z portfela zniknął banknot o najwyższym nominale. Drugą ręką sięgnął po paczkę papierosów, którą skierował w stronę niewiasty. Długimi, smukłymi palcami o zadbanych czerwonych paznokciach wyjęła jednego.

— Dziękuję — rzekła, delikatnie się uśmiechając.

Miała nie więcej jak dwadzieścia pięć lat i typowo cygańską urodę oraz wygląd: czarne długie włosy, smukła twarz, delikatne usta pomalowane na czerwono, ciemne oczy, wielkie srebrne kolczyki, wielokolorowa bluzeczka z długimi szerokimi rękawami i równie kolorowa spódnica sięgająca kostek, na nogach czarne pantofle.

— Można ognia? — spytała, trzymając papierosa w ustach i wpatrując się w jego twarz.

— Jasne — odparł zmieszany i pstryknął zapalniczką. Cyganka delikatnie zaciągnęła się, chmurkę dymu wypuściła w górę i jej spojrzenie ponownie utkwiło na jego twarzy.

— Daj mi dłoń, powróżę ci — rzekła, wyciągając rękę w jego kierunku.

— Nie. Dziękuję, nie trzeba. — Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył przed siebie.

— Poczekaj młody kawalerze. — Usłyszał za plecami. Zrobił jeszcze dwa kroki i zatrzymał się. — Powróżę ci z ręki i niczego za to nie chcę. Poczęstowałeś mnie papierosem, chciałabym się odwdzięczyć.

Obrócił się w jej stronę, podejrzliwie przyjrzał się cygance, wypalonego papierosa cisnął na chodnik.

— Ostrzegam: nie mam przy sobie forsy — stanowczo oświadczył.

— Nie chcę pieniędzy — odparła z uśmiechem. — Daj dłoń.

Chwyciła go za przegub lewej ręki, przyglądając się wewnętrznej części dłoni. Ulicą przejechały dwa samochody, zanim w milczeniu skończyła analizę tego, co tam zauważyła. Swoją drugą dłonią przykryła jego rękę, wzrok skierowała na jego twarz.

— Z natury jesteś spokojnym i opanowanym kawalerem, trochę nieśmiałym, inteligentnym i kulturalnym. — Mówiąc, cały czas patrzyła mu głęboko w oczy, ich nosy prawie się stykały. — Czeka cię dostatnie i szczęśliwe życie. Będziesz miał dwójkę dzieci, najpierw będzie dziewczynka, potem chłopczyk, ale będą miały inne matki. Sam sobie zapracujesz na bogactwa, w które będziesz opływał, ale… — zawiesiła głos, przygryzła dolną wargę, myślała nad treścią, którą chce mu jeszcze przekazać — zanim to nastąpi, czeka cię trudny okres. Bardzo trudny.

Norbert głośno przełknął ślinę, nie śmiał oderwać wzroku od jej oczu, a tym bardziej wyrwać dłoni z jej ręki.

— Przejdziesz wiele upokorzeń — kontynuowała cyganka — i trudnych chwil. Być może pobyt w więzieniu. Złe towarzystwo sprowadzi cię na margines. Stracisz kontakt z najbliższą rodziną i będziesz zdany tylko na siebie.

— Kiedy rozpocznie się ten lepszy okres? — spytał z zainteresowaniem i niepokojem.

— Ziemia kilkanaście razy okrąży Słońce, wtedy będzie lepiej — rzekła, wypuściła jego dłoń, obróciła się i odeszła.

— A czy mogę jakoś uniknąć tego złego okresu?! — krzyknął do oddalającej się cyganki, ale ona nie zareagowała. Z kieszeni wyjął papierosy i spojrzał w stronę, w którą oddaliła się cyganka. Jej już nie było. Zniknęła w czeluściach nocy. Odpalił papierosa i sięgnął do portfela. Nie brakowało nawet grosza.

Mżawka zamieniła się gwałtownie w solidny deszcz. Lało jak z cebra. Norbert nic sobie z tego nie robił, stał pośrodku chodnika i rozmyślał nad słowami cyganki. Z kałuż rozpryskiwały się grube strugi, w których odbijały się światła ulicznych latarni. Podniósł głowę pozwalając, aby deszcz obmył mu twarz. Z błogiego zamyślenia wyrwał go rozbłysk błyskawicy i ogłuszający grzmot piorunu.

Trzy miesiące temu Norberta ojciec wynajął mu na Pogodnie przy ulicy Trentowskiego pokój w domku jednorodzinnym, gdzie aktualnie mieszkał. Do przejścia miał ze dwa, trzy kilometry. Zdecydował się na pokonanie tej trasy piechotą. Było to lepsze rozwiązanie, niż kwitnięcie przez półtorej godziny w oczekiwaniu na następny autobus.

Nie bacząc na deszcz i na coraz bardziej wilgotne buty, ruszył ulicą Derdowskiego w stronę Pogodna. Obraz cyganki ciągle gościł w jego oczach, oślepianych przez samochody jadące ulicą. Nie ufał tej nacji, a do wróżb podchodził z dystansem, lecz teraz miał dziwne wrażenie, że cyganka przepowiedziała mu przyszłość. To odczucie potęgował fakt, iż zrobiła to za friko, nie licząc jednego papierosa, którym ją poczęstował.

Gdy dotarł pod dom, wskazówki Orienta wskazywały kwadrans po pierwszej. Światła w oknach były pogaszone. Furtka delikatnie zaskrzypiała, gdy wkraczał na teren posesji. Stojąc przed drzwiami przetrząsnął wszystkie kieszenie w poszukiwaniu kluczy, ale ich tam nie było. W zamyśleniu podrapał się po głowie i po chwili zaskoczył, że zostawił je w bluzie, która wisiała w wynajmowanym pokoju. Właścicielka domu zawsze do dwudziestej trzeciej była „na nogach”, ale o tak późnej porze na pewno już smacznie spała. Przypuszczenia potwierdzała głucha cisza i pogaszone światła w oknach.

Delikatnie nacisnął klamkę, ale drzwi były zamknięte — to było więcej niż pewne. Nie chcąc nocować na dworze postanowił zbudzić gospodynię. Wcisnął przycisk dzwonka. Po trzeciej próbie na parterze zapaliło się światło.

— Kto tam? — Zza drzwi dobiegł zaspany, ochrypły i niemiły głos właścicielki domu.

— To ja, Norbert — wyszeptał, przytykając głowę do drzwi.

— O której wraca się do domu? Jeszcze jesteś nieletni. Gdzie byłeś? — wypytywała zza drzwi.

Na język cisnęły mu się bezczelne odzywki w stylu: „nie twoja sprawa”, ale ze względu na szacunek dla osób starszych odpowiedział grzecznie:

— Byłem na Gumieńcach spotkać się z koleżanką. Tak się z nią zagadałem, że sprzed nosa uciekł mi nocny autobus. Musiałem wracać na piechotę — wyszeptał do drzwi.

— To teraz idź spać do koleżanki. Jutro zadzwonię do twojego ojca i powiem mu o której wróciłeś, budząc mnie w środku nocy. Przyjdź z rana. Żegnam!

Norbert znieruchomiał pod drzwiami jak posąg. Właścicielka potraktowała go jak psa. Po głowie krążyły różne myśli, ale najgorsze było to, że nie miał dokąd pójść. Ojciec mieszkał w domku jednorodzinnym w niewielkiej wiosce Pilchowo, oddalonej od Szczecina o dziesięć kilometrów. Ale nie mieszkał tam sam. Lokatorami tego domu były jeszcze dwie osoby: Krystyna — druga żona ojca, a jego macocha, która za nim nie przepadała i vice versa, oraz Roland — jej syn z poprzedniego małżeństwa, a jego przyrodni brat. Opcja nocowania u ojca była nierealna. W końcu to on wynajął Norbertowi ten pokoik na Pogodnie, zapewne tylko po to, aby razem z nimi nie mieszkał. Miał jeszcze siostrę — Grażynę, ale ona mieszkała w wynajmowanym pokoju w tej samej wsi co ojciec. W okolicach Szczecina nie miał innych bliskich mu osób, u których mógłby przenocować. Sugestia właścicielki domku, aby „pójść spać do koleżanki” także nie była trafiona. Ona miała szesnaście lat, mieszkała z rodzicami i była tylko zwykłą koleżanką. Norbert teraz przynajmniej już wiedział, jak czują się wyrzucane z domów psy. Nikomu niepotrzebny? To wynocha! Ale musiał coś ze sobą zrobić.

Splunął na wycieraczkę wrednej właścicielki domu, pod nosem wymamrotał stek przekleństw pod jej adresem, obrócił się na pięcie i trzaskając furtką co sił opuścił teren posesji. Do cna przemoknięty ulicą Mickiewicza człapał w stronę centrum miasta.

Gdy jego stary po raz drugi się ożenił, to najwidoczniej stwierdził, że jego życie bez Norberta będzie lepsze. Do tej decyzji swoją „cegiełkę” (i to niemałą) dołożyła też macocha. Nienawidziła go. Tak, to było logiczne. Oni darzyli się miłością, więc ojciec wolał opłacić prawie dorosłemu synowi pokój u obcej baby, aby sam mógł mieszkać z drugą żoną w ciszy i spokoju. Norbert był wściekły. Wściekły na cały świat: począwszy od ojca, poprzez kierowcę autobusu, babsztyla który nie wpuścił go do domu, a na sobie kończąc. W każdym razie jednego był już pewien: więcej nie pojawi się w domu wiedźmy, która nie wpuściła go do chaty. Za jej wredne zachowanie miał jej serdecznie dość. Chyba nawet nie mógłby spojrzeć na nią bez obrzydzenia.

W dworcowej poczekalni wszystkie ławki zajęte były przez bezdomnych, którzy na nich spali. Panował tu okropny smród. Wzbudzali w Norbercie odczucie wstrętu. Na posadzce w rogu poczekalni siedział młody chłopak, mógł mieć ze dwadzieścia pięć lat. Długie kręcone włosy aż świeciły się od tłuszczu i brudu. Pod lewym okiem widniało spore, fioletowe limo. Ubranie klejące się od brudu z licznymi dziurami. Tuż przy nim stała pusta butelka po denaturacie. Na gołe stopy założone miał dwa różne buty: starego adidasa oraz tenisówkę. Skulony siedział w kącie i wpatrywał się w swoje dłonie — równie brudne i zaniedbane jak on. Norbert zassał do płuc sporą dawkę powietrza i wstrzymując oddech szybkim krokiem przeszedł przez poczekalnię do otwartego przez całą dobę salonu gier komputerowych. Nie było tu nikogo, prócz kasjera siedzącego w swoim kantorku. Nagle wpadł mu do głowy pomysł na spędzenie tej feralnej nocy. Pobiegł spojrzeć na rozkład jazdy pociągów i okazało się, że za kilka minut odjeżdża osobowy do Świnoujścia. W kasie zakupił bilet w obie strony i po chwili w wolnym przedziale uwalił się spać.

Nocna przejażdżka pociągiem okazała się dobrym i w miarę bezpiecznym sposobem na spędzenie nocy. Rano z powrotem znalazł się na dworcu w Szczecinie. Idąc peronem zastanawiał się co ma teraz robić. Rozważał wszystkie możliwe wyjścia z niefartownej sytuacji, w jakiej obecnie się znalazł. Nie miał zamiaru kontaktować się z ojcem, a tym bardziej wracać na pokój sublokatorski. Norbert nigdy wcześniej nie uciekał z domu. Był sympatycznym, grzecznym, kulturalnym i wesołym chłopaczkiem. Od września miał kontynuować naukę w drugiej klasie szkoły zawodowej, o profilu elektromechanik. W podstawówce uczył się w miarę dobrze, nie było z nim większych problemów. Trzy lata temu rozpoczął naukę w liceum w Policach. Dobrych chęci i zdolności mu nie brakowało, ale ze względu na sytuację w rodzinie nie ukończył nawet pierwszego roku — zbyt dużo wagarował. Nigdy nie nadużywał alkoholu, no, może tylko raz. Mieszkał wtedy jeszcze w Pilchowie i po ukończeniu ósmej klasy podstawówki wybrał się z przyrodnim bratem na wiejską dyskotekę. Po drodze kupili dwa wina, które skonsumowali w zagajniku. Aby dotrzeć na potańcówkę, potrzebowali całej szerokości szosy — ostro rzucało ich na boki. Na dyskotece zdołali „przerobić na nogi” jedynie dwa utwory: „Bawmy się” disco-polowej grupy Boys oraz „Sąsiadkę” Toplesu. Przy kolejnym utworze już się wywracali, więc bramkarze grzecznie wyrzucili ich na zewnątrz. Energia, brawura i waleczność ich rozpierała. Powyrywali kilka sztachet z płotów i… popadali jak ściery rzucone na podłogę. Norbert obudził się na ławce przystanku autobusowego. Dookoła obficie narzygane, a na spodniach widniała plama moczu — od krocza po kolana. Wstyd jak cholera, tym bardziej, że na dworze świtało, a ludzie z wioski czekali na autobus. Do domu wracał lasami okrążając wszelkie zabudowania. Ale to było prawie cztery lata temu, a co było a nie jest, nie pisze się w rejestr.

Norbert przez cały dzień chodził bez celu po mieście i podróżował autobusami komunikacji miejskiej po Szczecinie. Za ostatnie pieniądze kupił paczkę szlugów, kilka drożdżówek i oranżadę.

Tej nocy nie było już go stać na „nocleg” w jadącym pociągu. Postanowił zdrzemnąć się w którymś z wagonów, stojących na bocznicy przy dworcu. Ułożył się wygodnie w przedziale pierwszej klasy i natychmiast zasnął.

— Co ty tu robisz? To nie noclegownia. Wypierdalaj stąd i to już! — zagrzmiał ochrypły i szorstki głos faceta, który bezczelnie oślepił Norberta światłem latarki skierowanej w twarz. Przestraszony zerwał się z siedzenia, a wybiegając z przedziału kątem oka zauważył, że tą postacią jest gość sprzątający wagony: ubrany w granatowy kombinezon roboczy, w ręce miotła. Resztę nocy Norbert jeździł nocnymi autobusami — w tą i z powrotem.

Z nastaniem świtu okropnie zgłodniał, żołądek dopominał się o dostarczenie posiłku. Forsy już nie miał, więc niczego nie mógł kupić. Po południu ponownie podróżował autobusami po mieście. Przejeżdżając koło osiedla Kaliny, po lewej stronie dostrzegł ogródki działkowe. Był środek lata, więc musiały tam rosnąć warzywa i owoce — dobry pomysł na coś do jedzenia. Na najbliższym przystanku wyskoczył z autobusu i pobiegł na teren ogródków. Kluczył alejkami szukając odludnego miejsca, odpowiedniego do szabrowania. W końcu znalazł. Stanął przy ogrodzeniu wykonanym z siatki o dużych oczkach. Rozejrzał się uważnie dookoła i gdy był już pewien, że w zasięgu wzroku nikogo nie ma, sprawnie i szybko przeskoczył przez płot. Podbiegł do niewysokiej jabłonki z dorodnymi owocami. Zrywane z drzewa owoce ładował pod bluzę. Przez nikogo niezauważony, tą samą drogą wrócił na alejkę. Jabłka może nie były tym, co miałby ochotę zjeść, ale jak to mówią: „jak się nie ma co się lubi, to się żre co się ma”.

Kilka godzin później zapewnił sobie drugi posiłek. Na jednym z osiedli wszedł do supersamu, pożądliwym wzrokiem obejrzał wszystkie artykuły, i w odpowiednim miejscu oraz czasie sprawnie wrzucił dwie tabliczki wedlowskiej czekolady pod bluzę. Po skonsumowaniu słodkości, przez moment dręczyły go wyrzuty sumienia wywołane dokonaniem zuchwałej kradzieży. W duszy usprawiedliwił się tym, iż zrobił to z głodu. Wystarczyło.

Kolejne dwa dni i noce zleciały mu podobnie: w nocy podróżowanie autobusami, co zapewniało kilka kilkudziesięciominutowych drzemek w trakcie jazdy; w dzień spacerowanie po ulicach, kradzieże owoców z działek, czasami coś ze sklepów spożywczych.

Trzeciego dnia Norbert już wyraźnie odczuwał zmęczenie organizmu spowodowane brakiem regularnego snu, całodziennym szwendaniem się po mieście oraz kiepskim odżywianiem. Ubranie także nie było już najczystsze.

Po południu wysiadł z tramwaju na przystanku końcowym na Gumieńcach i poprosił jakiegoś gościa o poczęstowanie papierosem. Zrezygnowany usiadł na ławce. Delektując się dymem z papierosa, tępym wzrokiem wpatrywał się w ziemię. Rozmyślał o swoim losie. Gdyby feralnej nocy nie uniósł się honorem przed właścicielką domku, teraz nadal by tam mieszkał. Zastanawiał się nad jakimś rozsądnym wyjściem z patowej sytuacji. Wrócić na pokój? Zadzwonić do ojca? Nadal z dnia na dzień żyć na ulicy?

— Norbert? — Z zamyślenia wyrwał go męski głos. Uniósł głowę i zobaczył stojącego przed nim chłopaka. Zlustrował go od stóp po głowę, nie mogąc zaskoczyć kto to jest. Bujna fryzura, czarne kręcone włosy opadające na ramiona, a pokręcona grzywa na czoło. Niebieskie oczy i duża kwadratowa szczęka mocno wysunięta do przodu. Na dobrze wypastowane i błyszczące w słońcu czarne wojskowe buty nachodziły wąskie czarne dżinsowe spodnie. Tułów zakrywała niebieska powycierana dżinsowa katana z licznymi naszywkami różnych metalowych kapel.

— Stempel? — spytał Norbert, choć był już pewien, że to właśnie on.

— No pewnie, że Stempel. — Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. — Co słychać u ciebie? — dorzucił po chwili.

— Jakoś leci — odpowiedział wstając z ławki. — Nie widzieliśmy się od czasu ukończenia podstawówki. Mnóstwo czasu! — stwierdził i wyciągnął do niego rękę.

— Kurde bele, co za spotkanie — rzekł z niedowierzaniem, uścisnął Norbertowi rękę, a następnie obiema dłońmi poprawił swoją bujną czuprynę, jak gdyby chciał przypodobać się wyglądem. — Gdzie teraz mieszkasz? — padło pytanie, którego Norbert się obawiał.

Kilka lat temu obaj mieszkali w tym samym bloku na osiedlu Kaliny, nawet chodzili do tej samej podstawówki. Norbert po ukończeniu siódmej klasy wyprowadził się z ojcem, siostrą, macochą i przyrodnim bratem do Pilchowa. Od tamtego czasu nie miał ze Stemplem żadnego kontaktu.

Norbert odchrząknął w zakłopotaniu, odruchowo podrapał się prawą ręką po głowie, rozejrzał się podejrzliwie dookoła.

— Kilka miesięcy temu, mój stary wynajął mi pokoik sublokatorski w domku jednorodzinnym niedaleko ryneczku „Pogodno” — skłamał przyciszonym głosem. Na razie postanowił nie wtajemniczać Stempla w jego rzeczywistą sytuację życiową. — Nadal mieszkasz ze starymi w wieżowcu na Kaliny? — skontrował.

— Nie! — Machnął ręką i splunął na chodnik. — Od dwóch miesięcy tam nie mieszkam. Moi starzy non stop mi truli, abym poszedł do pracy, kurde bele, a ja do roboty to mam dwie lewe rączki. — Wyciągnął ręce przed siebie, prawą dłoń odwrócił wierzchnią stroną w dół i zachichotał jak niedorozwinięty. — Kurde bele, starzy postawili mi warunek: albo pójdę do pracy, albo mam wyprowadzić się z domu. Wybrałem to drugie wyjście. — Obiema dłońmi poprawił swój fryz.

— To gdzie teraz mieszkasz? — dopytywał Norbert.

— Nigdzie — odparł Stempel z beztroskim uśmieszkiem na twarzy i wzruszył ramionami.

— Jak to? Nigdzie? Przecież musisz gdzieś mieszkać, no nie?

— Hm — mruknął i przesunął wzrokiem po otoczeniu, szukając odpowiednich słów. — Można powiedzieć, że jestem bezdomny, kurde bele. W dzień jakoś daję sobie radę, a sypiam w wieżowcach na klatkach schodowych — rzekł takim tonem, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

— Serio? — Norbert, aż uniósł brwi ze zdziwienia. — I tak od dwóch miesięcy? — spytał z niedowierzaniem.

— Spoko, jakoś w życiu trzeba sobie radzić, no nie?

— Niby tak — odparł Norbert w zamyśleniu, będąc pod ogromnym wrażeniem jego bezpośredniości. — W takim razie zapoznam cię z moją faktyczną sytuacją. Ja od czterech czy pięciu dni także nie mam gdzie mieszkać. Sypiałem po autobusach i nagle całkiem przypadkowo spotykam ciebie i okazuje się, że jesteś w takiej samej sytuacji jak ja. Kurcze! Jaki zbieg okoliczności! Nieprawdopodobne, co?

— Kurde bele, niesamowite! — odparł zdziwiony nie gorzej od Norberta.

— A z czego się utrzymujesz?

— Na osiedlu Słonecznym mam dziewczynę, która dużo mi pomaga. W tygodniu, gdy rano jej starzy są w pracy, to idę do niej na chatę. Najem się do syta, wykąpie, a jak mam brudne ciuchy to Gosia je z rana pierze, a przed powrotem jej starych z roboty ubranie mam już suche i czyste. Koniecznie musisz ją poznać, niezła z niej laska. — Mlasnął, dłonie uniósł na wysokość klatki i kulistymi ruchami uformował w powietrzu wielkie cycki Gosi. — A ty jak sobie radzisz?

W trzech zdaniach opowiedział Stemplowi w jaki sposób przeżył ostatnie dni.

— Kurde bele, wiesz co? Powinniśmy trzymać się razem, we dwóch będzie łatwiej sprostać ciężkiej doli bezdomnego — stwierdził i poklepał Norberta po ramieniu. — Na szczęście Gosia dała mi dzisiaj parę złotych, na coś do żarcia na mieście. Zapraszam cię na piwo. — Chwycił Norberta za łokieć i pociągnął w kierunku pobliskiej piwiarni.

Dzięki browarowi chłopakom rozwiązały się języki. Okazało się, że Norbert tak naprawdę niewiele wie o Stemplu. W dzieciństwie mieszkali w jednym bloku i po osiedlu krążyły pogłoski, że Stempla rodzice są biedni i nie stronią od alkoholu. Prawdą było tylko to, że lubią sobie wypić, ale do biednych nie należeli. W rzeczywistości jego ojciec prowadził dobrze prosperującą, średniej wielkości firmę budowlaną. Pieniędzy im nie brakowało, ale żyli dość skromnie. Stempel był o rok starszy od Norberta. W podstawówce gardził „wtłaczaną” do głów świeżą wiedzą i miał opinię nie tylko szkolnego, ale i podwórkowego rozrabiaki. W kręgu jego zainteresowań na pierwszym miejscu znajdowała się piłka nożna. Kopał ją gdzie tylko się dało: na podwórku, na dachu, w piwnicy, na parkingu, w sali gimnastycznej, a także na bocznych boiskach Pogoni Szczecin. Jego wizytówką były długie, gęste, czarne, pofalowane włosy opadające na ramiona i ubiór w stylu „metalowca”. Wizualnie, od czasów szkolnych prawie w ogóle się nie zmienił.

Stempel stwierdził, że Norbert także niewiele się zmienił. Podrósł do metra osiemdziesięciu, co niestety nie przełożyło się na wzrost masy ciała. Krótko mówiąc: wysoki i szczupły. W przeciwieństwie do Stempla nie miał zamiłowania do sportu, ani do muzyki metalowej i nigdy nie mógł zrozumieć jak można słuchać tego typu muzy. Dla niego było to tylko wydzieranie się „długowłosych”, rzępolenie na gitarach i walenie w perkusję. Upodobania muzyczne Norberta nie były zbyt oryginalne: muzyka pop — w szerokim tego słowa znaczeniu. Wiele ich różniło, ale obecne sytuacje życiowe mieli takie same.

Późnym wieczorem wspólnie udali się na osiedle Pomorzany, gdzie w jednym z wieżowców na klatce schodowej przespali nockę.

Gdy na dworze zaświtało, ludzie wychodzący do pracy przegonili ich z bloku. Stempel zaproponował Norbertowi, abym razem z nim pojechał do jego dziewczyny. Zgodził się bez chwili wahania, bo i tak nie miał co robić, ani dokąd pójść.

— Jej starzy wyszli już do pracy — rzekł Stempel, gdy na osiedlu Słonecznym zatrzymali się przed klatką z numerem siedemdziesiąt siedem, długiego, czteropiętrowego bloku.

— Skąd ta pewność? — spytał Norbert z obawą w głosie.

— Zobacz — wskazał palcem okno na parterze. — Na parapecie stoi kwiat w czerwonej doniczce. Widzisz go?

— Widzę. Ona tam mieszka?

— Właśnie. Gdy jej starych nie ma w domu, to Gosia stawia tego kwiatka po prawej stronie okna, właśnie tak, jak teraz jest ustawiony, a gdy starzy są na chacie, kwiatek stoi po drugiej stronie okna. Kurde bele, pomysłowa ta Gosia. — Uniósł wysoko podbródek, dumny ze swojej kobiety.

Pewnym krokiem weszli do klatki. Drzwi otworzyła wysoka, zgrabna, ciemna blondynka, o lekko falujących włosach sięgających połowy pleców. Była zgrabną laską, ale nie chuderlakiem w stylu modelki. Gdy ujrzała Stempla, blask szczęścia pojawił się w jej oczach. Rzuciła się w jego objęcia i zatonęli w długim pocałunku. Norbertowi zrobiło się głupio. Umyślnie zakaszlał dając o sobie znać zakochanej parze.

— To jest mój kolega, Norbert. — W końcu przedstawił go swojej lubej. — A to, kurde bele, miłość mego życia Gosia — dorzucił rozpromieniony, wskazując ją ręką.

Norbert bardzo delikatnie uścisnął jej dłoń, jak gdyby wykonana była z chińskiej porcelany. Po ceremonii zapoznawczej zaprosiła ich do środka, do swojego małego, ale przytulnego pokoiku, urządzonego w młodzieżowym stylu. Pod oknem stał purpurowy tapczan, a tuż przy nim malutki drewniany stoliczek z lampką nocną w kształcie serca. Ścianę po lewej zakrywał segment, na którym w każdym wolnym miejscu poustawiane były pluszowe maskotki: misiaczki, słoniki, tygrysy, pieski, kotki i wiele innych bajecznie kolorowych stworów. Pod przeciwległą ścianą swoje miejsce miało jasnobrązowe biurko zawalone stosem książek i zeszytów. Podłogę zdobił wielobarwny, okrągły dywan, a na nim ustawiony był drewniany sześciokątny stół i trzy krzesła. Stempel uwalił się na kanapie, Norbert na biurowym krześle przy biurku.

— Czego się napijecie? — spytała Gosia, stojąc w wejściu do pokoju. Jej nogi zakrywały bawełniane spodnie dresowe w granatowym kolorze, a pokaźny biust podkreślała obcisła bawełniana koszulka.

— Jeśli można, poproszę kawę — odpowiedział Norbert uśmiechając się do niej.

— Dla mnie to samo — powiedział Stempel, zmarszczył czoło i wpatrując się w górę nad czymś myślał. — Mam do ciebie jeszcze jedną malutką prośbę — rzekł po chwili, jak gdyby wyczytał to z sufitu. — Zrób dzisiaj trochę więcej kanapek, no rozumiesz… jesteśmy bardzo głodni. — Szeroko się uśmiechnął do swojej laleczki.

Gosia skinęła głową z wyrozumiałością i wyszła do kuchni.

— Chłopie, gdzieś ty poznał taką laskę? — Norbert szeptem spytał Stempla, gdy jego kobieta znikła z pola widzenia. — Nie dość, że niezła z niej dupa, to jeszcze cię podkarmi, opierze i w ogóle.

— Poznałem ją rok temu na imprezie urodzinowej mojego kumpla — wyjaśnił z niepasującą do niego melancholią. — Wtedy jeszcze mieszkałem ze starymi i czasami to ja przyjeżdżałem do niej, a czasami ona do mnie. Kurde bele, fajnie było. — Prawie się „rozkleił” wspominając dobre czasy.

— Taka dziewczyna to prawdziwy skarb. O tak. — podsumował Norbert, a w głębi duszy zastanawiał się, co Stempel ma w sobie takiego niezwykłego, że Gosia na niego poleciała. Przecież on nie był ani przystojny, ani bogaty, a i do inteligentnych się nie zaliczał. Gdyby Norbert miał taką księżniczkę, nosiłby ją na rękach.

— Gdy rano tu przychodzę — Stempla głos wyrwał kumpla z zadumy — najpierw się kąpię, następnie wcinam zrobione dla mnie śniadanko, a Gosia w tym czasie zabiera się za pranie moich ciuchów. A potem… bzykamy się… tak ze dwie godzinki. — Uniósł podbródek ku górze, wysuwając jednocześnie dolną szczękę mocno do przodu.

— Rozumiem. Pokrzyżowałem wam plany. — Norbert szybko wstał z fotela na kółkach, które potoczyło się pod ścianę. — Mam już sobie iść? — spytał, kierując się w stronę drzwi.

— Nie, skądże! Źle mnie zrozumiałeś. — Stempel zerwał się z łóżka i zamknął drzwi od pokoju, aby uniemożliwić koledze wyjście. Z przyjacielskim uśmiechem na twarzy poklepał go po ramieniu i w tym momencie ktoś zapukał do drzwi, które dopiero co zamknął.

Do pokoju weszła Gosia z trzema szklankami wypełnionymi gorącą, aromatyczną kawą, ustawionymi na plastikowej czerwonej tacy.

— Zaraz przyniosę kanapki — powiedziała wystawiając szklanki na stół.

— Gosiu, wiesz co… Norbert jest obecnie w takiej samej sytuacji życiowej jak ja. — Stempel spojrzał na nią tak, jak gdyby oczekiwał, że reszty się domyśli. — Kurde bele… chłopaczyna nie ma gdzie mieszkać. Znam go od wielu lat, razem chodziliśmy do tej samej budy, mieszkaliśmy w tym samym bloku…

— Rozumiem — w końcu przerwała jego karkołomne tłumaczenia i zwróciła się do Norberta: — Pewnie chciałbyś się wykąpać i przeprać swoje rzeczy, tak jak to czyni zawsze mój Tomek?

Jej bezpośrednie podejście do tematu sprawiło, że Norbert poczuł się mocno skrępowany. Wbił wzrok w dywan, chwilę milczał, po czym odparł półgłosem:

— W zasadzie… z kąpieli skorzystam z przyjemnością, ale z praniem będzie problem… nie mam w co się przebrać. — Zerknął na Gosię dopiero gdy skończył mówić.

— To żaden problem! — Machnęła ręką i podeszła do szafki z której wyjęła stare, mocno powycierane dżinsy oraz flanelową koszulę w kratę. Ciuchy rzuciła na kanapę. — Po śniadaniu Tomek pokaże ci gdzie jest łazienka, a po kąpieli możesz się w to przebrać — rzekła z uśmiechem i mrugnęła oczkiem.

— Czy to są ciuchy twojego ojca? — spytał Norbert z obawą w głosie.

— Nie — oparła z jeszcze większym uśmiechem. — To były rzeczy mojego starszego brata, ale on od trzech lat jest żonaty i już tu nie mieszka. — Otworzyła cukierniczkę stojącą na stole i zanurzyła w niej łyżkę. — Ile słodzisz?

— Dwie poproszę — odparł Norbert już bez skrępowania.

Po obfitym śniadaniu skorzystał z łazienki. Tego było mu najbardziej brak podczas kilku dni włóczęgostwa — ciepła kąpiel i czyste ubranie. Stempel użyczył Norbertowi jedną maszynkę do golenia z pięciopaku, który miał schowany pod łóżkiem swojej kobiety. Odświeżony i ogolony wskoczył w ciuchy Gosi brata. Stempel zaprowadził go do pokoju rodziców jego dziewczyny.

— Do czternastej to łóżko jest do twojej dyspozycji. — Stempel wskazał na wielkie, małżeńskie łoże, a Norbert aż westchnął z wrażenia. — Teraz ja idę się kąpać, a potem wspólnie z Gosią także się zdrzemnę.

Gdy Stempel opuścił pokój, Norbert od razu wskoczył na wygodne, miękkie łóżko. Nakrył się kocem i w oka mgnieniu zasnął.

— Norbert, wstawaj! Pobudka! — gromki głos wybił go ze snu. Zmrużył zaspane oczy i dostrzegł stojącego przy łóżku Stempla. Przyodziany był już w swoje czyste i wyprasowane ciuchy. — Wstawaj, dochodzi czternasta. Przyjdź zaraz do pokoju Gosi. Gorąca kawa czeka.

Chcąc, nie chcąc, musiał wstać, naprędce wypić kawę i wraz ze Stemplem opuścić gościnne progi.

Przedpołudnia u Gosi, popołudniowe szwendanie się po mieście, spanie na klatkach schodowych — w takim rytmie zaczęło się toczyć życie Stempla i Norberta. Od czasu do czasu na bezczelnego kradli rowery górskie spod sklepów lub z klatek schodowych, a za uzyskaną z ich sprzedaży forsę zapewniali sobie trochę rozrywki w salonie gier komputerowych na dworcu. Coraz częściej tam bywali.

— Dwadzieścia żetonów — rzekł Stempel do kasjera siedzącego w oszklonym kantorku w rogu salonu. Kasjer sprawnie je odliczył i po uregulowaniu należności rzucili się w stronę ich ulubionej gry: symulatora jazdy sportowym samochodem, z kierownicą, biegami, pedałem gazu i hamulca. Jeździli na zmianę, jeden kredyt Norbert, jeden Stempel.

— Nie miałbyś dla mnie żetona? — spytał Norberta groźnym tonem jakiś chłopak i szarpnął go za ramię w momencie gdy dojeżdżał do końca drugiego etapu.

— Kurde bele, wyglądamy jak organizacja charytatywna? Zgłoś się do opieki społecznej! — odpowiedział mu Stempel, stojący przy symulatorze. Norbert z ciekawości odwrócił twarz w tamtą stronę, aby zobaczyć kto go pytał o żetona. Był to niedopuszczalny błąd z jego strony. Błąd karygodny. Gdy fotel w symulatorze zaczął drżeć, jego wzrok błyskawicznie powrócił na ekran. Auto z ogromną prędkością zjechało z trasy i pędziło wprost na budynek. Zaczął wykonywał szybkie, gwałtowne ruchy kierownicą: w lewo, w prawo, w lewo, redukcja biegu, w prawo, hamulec. „Trach! Łubudu!” — z głośników symulatora wydobył się odgłos roztrzaskującego się auta.

— Kurwa mać! — krzyknął Norbert i przywalił pięścią w kierownicę. — By to szlag trafił! Już prawie byłem w trzecim etapie, widziałeś? — Zerknął na Stempla i wyszedł z symulatora ze skwaszoną miną.

— Widziałem, ale nie krzycz i nie bluzgaj, bo szef nas wyrzuci — odpowiedział Stempel i z anielskim uśmiechem spojrzał w stronę kantorka.

— Trochę emocje mnie poniosły — przyznał Norbert. — Ale żeby rozbić się tuż przed końcem drugiego etapu?… Szkoda — powiedział z takim żalem, jakby faktycznie rozbił drogie auto.

— Nie martw się — Stempel poklepał go po ramieniu — jutro będzie lepiej… o ile uda nam się upolować jakiegoś bicykla, kurde bele.

Opuścili salon i zatykając nosy przebiegli przez poczekalnię udając się przed główne wejście na dworzec. Kopcąc papierosy, w ciszy zastanawiali się co teraz robić.

— Nie mielibyście odstąpić papierosa? — Za plecami usłyszeli znajomy męski głos. Odwrócili się i ujrzeli tego samego chłopaka, który w salonie pytał ich o żetona. Stał tuż za nimi z wysoko uniesioną głową, na szeroko rozstawionych nogach, z rękami założonymi na wysokości piersi. Z metr siedemdziesiąt wzrostu, przysadzisty, szeroki w barkach. Jego głowę o groźnym wyrazie twarzy pokrywały krótkie, kędzierzawe włosy w odcieniu ciemny blond.

— Zdaje się, że już ci mówiłem, abyś zgłosił się do opieki społecznej — odparł stanowczo Stempel, ściągnął brwi i popatrzył na niego groźnie.

— Spoko, chłopaki — kędzierzawy bandyta zrezygnowany uniósł dłonie, delikatnie się uśmiechnął i stanął w normalnej pozycji, opuszczając głowę nieco w dół. — Nie jestem stąd. Przyjechałem dwa dni temu z Olsztyna, skończyła mi się kasa i chciałbym was prosić tylko o jednego papierosa.

Stempel zmierzył go wzrokiem i po chwili sięgnął do kieszeni w katanie po paczkę szlugów.

— Co cię sprowadziło do Szczecina? — spytał Norbert olsztynianina, gdy ten odpalał papierosa.

— Przyjechałem w poszukiwaniu pracy — wypuścił gęstą chmurę dymu ku górze. — W moich stronach ciężko o jakąkolwiek robotę. Słyszałem, że w stoczni przyzwoicie płacą i cały czas przyjmują nowe osoby — wyjaśnił i ponownie sztachnął się papierosem.

— Racja. Masz tu kogoś znajomego? — dopytywał go Stempel. — Kogoś z rodziny?

— Nie. Przyjechałem w ciemno. Nawet nigdy wcześniej tu nie gościłem. — Głupkowato zarechotał. — W dniu, w którym tu przyjechałem, w pijalni piwa przy dworcu poznałem takiego jednego gościa. Ma z pięćdziesiąt lat, ale udało mi się z nim dogadać. Teraz koczuję u niego na chacie, a raczej na melinie. Wystarczy, że kupię mu dwa wina dziennie i zgredziu jest szczęśliwy — wyjaśnił. Teraz był już całkiem pozytywnie do nich nastawiony. Nawet przyjacielsko się uśmiechnął.

— Gdzie on mieszka? — spytał Stempel i cisnął niedopałkiem na ulicę.

— Nie pamiętam nazwy ulicy, ale jedzie się tam tramwajem „szóstką” do końca, w tamtym kierunku. — Wskazał ręką.

— Więc najprawdopodobniej będzie to Gocław. Dobrze mówię? — Norbert spytał Stempla.

— Gocław… albo Golęcin, coś w tym rodzaju. — Machnął ręką i splunął na ziemię.

— Tak w ogóle Piotrek jestem. — Nieznajomy wyciągnął dłoń na przywitanie.

— Norbert. — Uścisnęli sobie ręce, a raczej to Piotr uścisnął dłoń Norberta, bo dłonie miał jak bochny chleba, a i krzepy mu nie brakowało.

— Tomek, ale kurde bele wszyscy mówią mi Stempel.

— Gdzie mieszkacie? — spytał Piotr.

Norbert spojrzał na Stempla, Stempel na niego i przez krótką chwilę panowało milczenie.

— Mieszkamy u mojej dziewczyny — skłamał Tomek nie śmiąc spojrzeć mu w oczy.

— Obaj? — Piotr uniósł brew na znak niedowierzania. — Razem u niej mieszkacie? — spytał ze zdziwieniem. — To może i ja mógłbym tam z wami zamieszkać?

— Nie — odparł szybko Stempel. — To jest bardzo małe mieszkanie… — wzrok skierował na przejeżdżający ulicą autobus. — Kawalerka, no rozumiesz? Byłoby… no… rozumiesz… byłoby ciężko mieszkać…

— Mam lepszą propozycję — Norbert przerwał karkołomne wyjaśnienia Stempla. — Skoro nie możesz zamieszkać z nami, to my bardzo chętnie zakwaterujemy się z tobą na tej melinie.

— Żartujecie? — Piotr zrobił wielkie oczy. — Na pewno mieszkacie w normalnej chacie u twojej dziewuchy — spojrzał na Stempla — i chcecie zamieszkać na melinie? Oj, coś tu kręcicie. — Pokiwał wskazującym palcem przed nosem Tomka.

Norbert zerknął na powstrzymującego się od śmiechu Stempla, który właśnie udawał, że kaszle. W końcu obaj parsknęli śmiechem.

— Kurde bele, masz rację. Wcisnęliśmy ci kit — przyznał Stempel po opanowaniu śmiechu. — Tak naprawdę, to mieszkamy gdzie popadnie, a gdzie popadnie to znaczy na klatkach schodowych.

— E, teraz też mnie kitujecie! — Piotr miał coraz bardziej podejrzliwą minę. — A tak na serio. Gdzie?

— No mówię ci. Całkiem serio — zapewnił go Stempel z ręką na sercu.

— Bez kitu mieszkacie na klatkach schodowych? — Z niedowierzaniem pokręcił głową. — Od dawna tak żyjecie?

— Ja od dwóch miesięcy, Norbert drugi czy trzeci tydzień.

— Zaskoczyliście mnie. — Piotr podrapał się po karku. — Miałem nadzieję, że uda mi się zamieszkać z wami, a wyszło na to, że wy będziecie musieli zamieszkać ze mną na melinie. Jeśli oczywiście będziecie chcieli. — Spojrzał na nich w oczekiwaniu na podjęcie decyzji.

— Co o tym myślisz? — Norbert spytał poprawiającego swoją fryzurę Stempla.

— Kurde bele, wydaje mi się, że lepiej mieszkać na melinie niż na klatce schodowej — odparł bez chwili wahania.

— Jestem tego samego zdania. — Norbert poparł jego decyzję.

— No to elegancko — skwitował Piotr. — Trzeba to oblać.

— Chyba wodą z kranu — zakpił Stempel z głupkowatym wyrazem twarzy i bezradnie rozłożył ręce.

— Jeśli chodzi o kasę, zaraz coś wykołuję, już moja w tym głowa. — Piotr naprężył muskuły, jak gdyby pozował do zdjęcia na pierwszą stronę magazynu dla kulturystów. — Poczekacie tu na mnie? — spytał i wyszedł aż na ulicę, aby zerknąć na wielki elektroniczny zegar, zainstalowany na dachu dworca. — Za kwadrans będę z powrotem.

— Nie ma sprawy, będziemy czekać — zapewnił go Stempel.

Piotr dziarskim krokiem ruszył ulicą Kolumba w stronę centrum miasta. Norbert ze Stemplem podeszli na pobliski przystanek tramwajowy, gdzie klapnęli na ławce.

— Co o nim myślisz? — Norbert spytał Stempla.

— Sam nie wiem — odparł wpatrując się z ogromnym zainteresowaniem w płynącą po Odrze barkę z węglem. — Chłopaczek wydaje się w porządku — kontynuował, gdy statek zniknął mu z pola widzenia. — Ciekawe gdzie poszedł po kasę? Może ma tu kogoś znajomego w okolicy i poszedł pożyczyć?

— No co ty? Przecież mówił, że w Szczecinie nie zna nikogo, oprócz meliniarza u którego mieszka — stwierdził Norbert.

— Fakt. — Stempel w zamyśleniu pokiwał głową. — A może nie powiedział nam całej prawdy o sobie? Może kręci tu jakieś lewe interesy? — snuł domysły na podstawie groźnego wyglądu Piotrka.

— Możliwe — powiedział Norbert bez przekonania, wpatrując się w nadjeżdżający tramwaj.

Dworcowy zegar zdążył odmierzyć pół godziny, zanim Piotr zjawił się z powrotem. Wyraz jego twarzy zdradzał zadowolenie.

— Myślałem, że już nie będziecie na mnie czekać. — Piotr odsapnął z wyraźną ulgą i klapnął na ławce.

— Zaufaliśmy ci na tyle, aby czekać chociażby kolejne pół godziny — przycukrował mu Tomek. — I jak tam?

Piotr wstał z ławki, włożył rękę do kieszeni w spodniach i wyjął pokaźny zwitek banknotów. Było tego sporo, na oko kilka dobrych pensji stoczniowca.

— Co tacy zdziwieni? — spytał ubawiony ich wielkimi oczami. — Miałem szczęście — dodał skromnie i z powrotem usiadł przy nich.

— Który bank obrobiłeś? — szepnął do niego Norbert, gdy w końcu odzyskał mowę.

— A tam, od razu bank! — Piotr machnął ręką. — Trafiłem parę złotych. Miałem farta i tyle. Teraz napiłbym się dobrego piwa. — Rozejrzał się dookoła. — Gdzie tu w pobliżu jest jakiś pub?

— Chyba najbliżej będzie do „Pomorskiego” — odparł Stempel po chwili namysłu. — Tam w hotelu na pierwszym piętrze jest mały pub i w bilarda można pograć.

— Daleko? — spytał Piotr.

— Dziesięć minut spacerkiem i jesteśmy na miejscu — odpowiedział Norbert wstając z ławki.

— Świrujesz? — Piotr pacnął się otwartą dłonią w czoło. — A od czego są taksówki? — dodał i szybkim krokiem ruszył w stronę sznura taryf stojących przed dworcem.

W „Pomorskim” po wypiciu dwóch piw znacząco poprawiły się im humory. W trakcie gry w bilarda, Piotrek zaczął wyjawiać tajemnicę zdobycia forsy.

— Poszedłem w stronę miasta rozglądając się uważnie dookoła i na ulicy znalazłem portfel — rzekł i z rozbawieniem na twarzy obserwował reakcję kolegów.

— Znalazłeś portfel na ulicy? — Stempel zmrużył oczy wpatrując się w Piotra. — Kręcisz! Życie byłoby zbyt piękne gdyby każda osoba w potrzebie znajdowała portfel pełen forsy. A tak naprawdę? — spytał nie wierząc w tę historię.

— Okej, wy oszukaliście mnie z mieszkaniem u twojej dziewuchy, więc musiałem się odegrać — zatriumfował Piotr i wbił czerwoną bilę do dziury.

— Dobra, udało ci się zrobić nas w konia — rzekł Stempel i zdrowo pociągnął browara ze szklanki. — A jak było naprawdę?

Piotr usiadł na rogu stołu do bilarda, ręce splótł na wysokości piersi i rozpoczął relacjonować przebieg wydarzeń.

— Koło parku natknąłem się na mocno pijanego gościa. Obciąłem go. Był dobrze ubrany, na pierwszy rzut oka stwierdziłem, że do biednych nie należy.

— No i co? Pożyczył ci kasę? — zakpił Norbert przerywając opowieść i wspólnie ze Stemplem parsknęli śmiechem.

— Podszedłem do niego — kontynuował Piotr nie przejmując się chichotem kolegów — i mówię: „pożycz mi na piwo”. Gościu zerknął na mnie mętnym wzrokiem i wali taki tekst: „Andrzej? Ty jesteś synem Zenka?”. Wiecie, widocznie byłem podobny do jakiegoś Andrzeja za którego mnie wziął, więc ja mu na to: „Jasne, to ja. Przecież nie pytałbym obcego faceta o parę złotych na piwo”. No i ten gościu zaczyna mi opowiadać jaki ten Zenek — mój ojciec — to w porządku facet, że wyremontował mu łazienkę, że za półdarmo załatwił meble do sypialni i wiele, wiele innych rzeczy. Ja go tak słucham i słucham, a czas mijał. Pięć, dziesięć, piętnaście minut, w końcu mówię: „Wiesz co, trochę się śpieszę, pożycz mi tę forsę”. Gościu zaczął coś bełkotać, ale w końcu wyjął portfel, a moje bystre oczy dojrzały mnóstwo kasy. Dużo nie myśląc przyłożyłem mu z dyni w kichawę i wyrwałem portfel. Zaczął się wydzierać, przyjebałem mu na brodę, runął na ziemię, a ja w długą. W trakcie biegu wyjąłem z niego kasę, a pusty portfel wyrzuciłem do studzienki kanalizacyjnej. — Piotr z dumą zeskoczył ze stołu i napiął muskuły.

— Ale z ciebie numer! — stwierdził Norbert, powstrzymując się od śmiechu na widok karykatury kulturysty.

— Trafiłeś nieźle nadzianego gościa, to się nazywa mieć szczęście! — rzekł z uznaniem Stempel. — Nie bałeś się walić go w mordę?

— Słuchajcie, dla mnie gościu może mieć nawet dwa metry i budowę kulturysty. Nie wymiękam! — wyjaśnił i obrócił się na pięcie w stronę stolika przy którym siedział samotny naburmuszony grubas. Podszedł do niego bujanym krokiem, stanął na wprost, spojrzał mu prosto w oczy, wyszczerzył zęby jak wściekły pies i tupnął nogą. Naburmuszony grubas zmierzył go od stóp do głowy, wymamrotał coś pod nosem o niewychowanej młodzieży, szybko dopił swoje piwo i skierował się do wyjścia. Piotr jeszcze dwa razy tupnął nogą, ale grubas nie zareagował. Zawiedziony wrócił do kolegów czekających przy stole bilardowym i obserwujących jego poczynania.

— To był tylko otyły staruch — skomentował Stempel. — Taki kozak jesteś? To wyskocz do gościa równego wiekiem i siłą — podkręcił bojowo nastawionego Piotra.

— Spoko — odparł szorstko, niezadowolony faktem, że koledzy nie wierzą mu na słowo. — Dla mnie to żaden problem, mogę wam to zaraz udowodnić. Pokażcie mi na ulicy dowolnego gościa, którego mam zaczepić, spoko?

— Nie ma sprawy — odrzekł Stempel.

Dokończyli grę w bilarda i opuścili pub. Po ulicach chodziło mnóstwo osób, ale Stempel wypatrywał dla Piotrka odpowiedniego typa, z którym w trakcie walki mógłby wykazać się swoim męstwem i walecznością. Przeszli kilka przecznic ulicy Krzywoustego i dopiero przed placem Kościuszki Stempel dojrzał odpowiedniego typa.

— Widzisz tego faceta w szarej bluzie, co idzie w naszym kierunku? — spytał Piotra, bezczelnie wskazując osobnika palcem.

— Spoko, żaden problem — Piotr się roześmiał i swoim żwawym bujanym krokiem ruszył w jego stronę.

Norbert ze Stemplem stanęli przy budce z hot-dogami i z uwagą obserwowali rozwój wydarzeń. Piotr podszedł do wyznaczonego gościa i przez krótką chwilę ostro gestykulując o czymś z nim dyskutował. Gdy Piotr nagle przyjął waleczną postawę, gościu gwałtownie wsadził rękę do kieszeni w bluzie, wyjmując jakiś pojemnik. Zanim Piotr zdążył zareagować, w stronę jego twarzy wystrzeliła chmura gazu. Dzielny wojownik, który jak sam siebie określił: „nie wymięka”, został zneutralizowany, a jego twarz zniknęła pod przykryciem jego wielkich dłoni. Gościu w szarej bluzie nadal przy nim stał, sięgnął do drugiej kieszeni i wyjął kajdanki oraz jakąś legitymację. Chwycił Piotrka za ramię i coś do niego mówił.

— Ale chłopaczyna się wpakował! Widzisz to co ja? — spytał Norbert stojącego przy nim Stempla.

— Ale pech! Trafił na gliniarza po cywilnemu, kurde bele! Nasz koleżka ma przejebane — odparł Tomek wpatrzony w akcję jak zahipnotyzowany.

W tym momencie gościu puścił Piotrka i jak gdyby nic się nie stało poszedł sobie dalej. Norbert z rozdziawioną gębą wpatrywał się w Stempla, a on w niego z podobnym wyrazem twarzy. Zaniemówili. Niespodziewany obrót sprawy zaskoczył ich. Obaj byli zawiedzeni. Spodziewali się efektownego aresztowania?

Gdy już ochłonęli z szoku, wolnym krokiem ruszyli w stronę swojego kolegi, który nadal stał na skraju chodnika i zakrywał twarz dłońmi.

— Kto to był? Pies? — spytał Stempel Piotrka, gdy do niego dotarli.

— Zdaje się, że tak — wysyczał przez zaciśnięte zęby. — Miał zajebiście silny gaz, twarz mnie piecze jak skurczybyk!

Cierpliwie odczekali, aż chłop dojdzie do siebie, a gdy w końcu to nastąpiło, zrelacjonował im przebieg mrożących krew w żyłach wydarzeń.

— Podchodzę do typa i mówię: „daj mi frajerze na piwo”. Gościu spojrzał na mnie z rozbawieniem na twarzy i mówi: „zwariowałeś?”. Ja mu na to: „daj na piwo, bo jak nie, to zabiorę ci wszystko i jeszcze w cymbał oberwiesz”, on na to: „taki mocny jesteś?”. Przybrałem bojową postawę, ale patrzę, gościu sięga do kieszeni. Myślałem, że wyjmie portfel z kasą, a on gwałtownie wyjął gaz i mi nim po oczach.

— Widzieliśmy tę akcję, co było dalej? — dopytywał Stempel z zaciekawieniem.

— Ryj zaczął mnie piec, oczy łzawić i już niewiele mogłem zrobić — stwierdził zawiedziony Piotr. — Chwycił mnie za ramię, machnął policyjną szmatą przed oczami i mówi: „No i co teraz? Doigrałeś się, co?”. Zgłupiałem. Nie wiedziałem co robić, ani co powiedzieć. Gościu schował szmatę do kieszeni i powiedział coś takiego: „Masz gnoju szczęście, że cholernie się spieszę, bo bym cię urządził na cacy” i po tych słowach odszedł sobie.

— Ale numer! — Norbert pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Kurde bele, gdybym tego nie widział, w życiu bym nie uwierzył — rzekł Stempel z niekłamanym podziwem. — A może to wcale nie był gliniarz, tylko jakiś typ z fałszywą legitymacją i kajdankami? — dodał po chwili zamyślenia.

— Całkiem prawdopodobne — Norbert poparł jego hipotezę. — Przecież prawdziwy gliniarz od razu zawlókł by go na komisariat.

— Kurwa mać! — wyprowadzony z równowagi Piotr przerwał ich rozważania. — Czy to ważne kto to był? Ważne, że nie zakończyło się gorzej — stwierdził i rękawem osuszył oczy. — Mam mocno zaczerwienioną twarz?

— Jak cholera — jęknął Stempel z wyolbrzymionym przerażeniem. — Dobrze byłoby, gdybyś przemył twarz wodą. — Rozejrzał się dookoła po okolicznych sklepach. — W spożywczym można kupić wodę mineralną. Przemyjesz twarz i oczy przestaną ci łzawić.

Po drugiej stronie ulicy w sklepie spożywczym kupili wodę i po browarze — tak na „przepłukanie gardeł”. Usiedli na ławce w pobliskim parku.

— Jaki dzisiaj mamy dzień? Piątek? — spytał Piotrek, gdy już całkowicie doszedł do siebie.

— Chyba tak — odparł Stempel po chwili głębszego namysłu.

— To może wybralibyśmy się gdzieś na balety? — zaproponował Piotr i łyknął złocistego napoju.

— Ja bardzo chętnie — Norbert cmoknął jakby uznał, że się zagalopował. Wnet uświadomił sobie swoją i Stempla sytuację. W zakłopotaniu podrapał się po głowie. — To znaczy… mam ochotę pobawić się i poszaleć gdzieś na parkiecie, ale… mnie i Stempla na to nie stać… a po drugie, na baletach trzeba jako tako wyglądać, no nie? — sprostował zbyt pochopną decyzję.

— Czym się przejmujecie?! — Piotr machnął ręką, wstał z ławki i odwrócił się w ich stronę. — Kasy mamy pod dostatkiem. Starczyłoby na tydzień dobrego balowania… albo i dwa. — Sięgnął do kieszeni po papierosy i poczęstował kolegów. — Z wyglądem przecież też nie ma żadnego problemu. — Odpalając papierosy rozejrzał się uważnie dookoła. — Gdzie tu w pobliżu jest jakiś rynek z ciuchami?

— Najbliższy na „Turzynie”, dwie przecznice stąd — odparł Norbert, wskazując kierunek głową. — Szczerze mówiąc, przed dyskoteką przydałaby się także wizyta u fryzjera i kąpiel — słusznie zauważył.

Piotrowi dało to do myślenia, spacerował dookoła ławki i intensywnie nad czymś dumał.

— Mam pomysł! — krzyknął nagle, zatrzymując się przed nimi i unosząc wskazujący palec w górę. — Możemy wynająć pokój w niedrogim hotelu… nawet na kilka dni, zgadza się? Czy to rozwiązuje wszystkie problemy? — spytał uradowany swoją wspaniałomyślnością.

— Jasne! — zaskoczył Tomek po przeanalizowaniu jego słów. — Niedrogie i przyzwoite pokoje mają w „Garnizonowym” na Potulickiej. W samym centrum miasta.

— Elegancko! — skwitował Piotr.

Taryfą podjechali na targowisko „Turzyn”, gdzie — jak na godzinę siedemnastą — pootwieranych było sporo straganów z najróżniejszymi ubraniami. Stempel pozostał wierny swojemu stylowi, wybrał dla siebie obcisłe czarne dżinsowe spodnie, czarną podkoszulkę z napisem „Metallica” na plecach, granatową bluzę i kilka par czarnych skarpet. Piotr okazał się niewybrednym klientem, zadowoliły go zwyczajne proste granatowe dżinsy, błękitna jedwabna koszula, biała podkoszulka i sportowe obuwie. Natomiast Norbert zażyczył sobie jasnoniebieskie dżinsy „Pyramid” o szerokich nogawkach, dżinsową koszulę w takim samym odcieniu, modny szary skórzany pasek z dużą metalową sprzączką, czapkę „baseballówkę” i sportowe adidasy. Niedaleko rynku zahaczyli także o fryzjera. Taryfą podjechali pod hotel „Garnizonowy”, gdzie wspólnie podjęli decyzję o wynajęciu jednego, trzyosobowego pokoju na dwie doby.

Po przekręceniu klucza w zamku drzwi z numerem dziewięć, ujrzeli swoją tymczasową kwaterę. Spory kwadratowy pokój, urządzono w zielono-brązowej tonacji. Ze środka sufitu zwisała duża lampa, kształtem przypominająca latający talerz. Pod kosmicznym urządzeniem oświetleniowym, stał na trzech metalowych nogach kwadratowy stół, przykryty zżółkłym obrusem z lat osiemdziesiątych. Skrzypiącą drewnianą podłogę zamaskowano ciemnozieloną wykładziną. Pod ścianą na wprost drzwi ustawione były równolegle trzy tapczany poprzykrywane brązowymi kocami z cieniutkimi zielonymi paskami. Dwa z nich stały w narożnikach, trzeci pośrodku, a pomiędzy nimi ustawione były dwie metalowe szafki, takie same, jakie widuje się w szpitalnych salach, niedbale przemalowane na brązowo. Po prawej stronie za cienkimi brązowymi zasłonami, ukryte było dwuskrzydłowe okno z widokiem na ulicę. W rogu przy oknie stał wielki stary fotel o wyblakłej i powycieranej brązowej tapicerce. Pod ścianą na wprost okna ustawiona była jasnobrązowa trzydrzwiowa szafa, obok niej za drzwiami w kolorze toffi, znajdowała się nad wyraz skromnie urządzona łazienka. Jej wyposażeniem był tylko brodzik z prysznicem, umywalka z lustrem oraz kibel. Nic więcej.

Chłopaki doprowadzili się do ładu i po dwudziestej pierwszej opuścili hotel. Taryfa podrzuciła ich do dyskoteki o oryginalnej nazwie „Pod Masztami”, mieszczącej się przy malowniczych Wałach Chrobrego.

Przez trzy pierwsze godziny siedzieli przy barze żłopiąc piwo za piwem. Gdy poziom alkoholu w organizmie Norberta był już odpowiedni, rozpoczął „rozpoznanie wzrokowe”. Uważnie zlustrował parkiet i jego spojrzenie utkwiło nagle na wysokiej, szczupłej blondynce, o prostych włosach sięgających połowy pleców. Przyznał w duszy, że to odpowiednia partnerka, szanse na jej wyrwanie potęgował fakt, iż owa niewiasta zalotnie go obcinała.

— Widzisz tę blondynkę w czerwonej bluzeczce na parkiecie? — zwrócił się do siedzącego przy nim Stempla, leniwie sączącego piwo. Obrócił się we wskazanym przez Norberta kierunku i wytrzeszczając gały wzrokiem przeczesał parkiet.

— No, już ją widzę — odparł po dłuższej chwili.

— Fajna dupa, co nie? — Norbert cmoknął z zachwytu. — Mam zamiar ją wyrwać. Zdaje się, że na mnie leci. Co o niej myślisz?

— Niezła sztuka — z uznaniem pokiwał głową i z powrotem odwrócił się do baru. — Bierz się za nią, póki jeszcze nikt się za nią nie wziął — poradził, wkładając papierosa do ust. — No, na co czekasz? — zdziwił się, że Norbert nadal siedzi przy barze i klepnął go w plecy na tyle mocno, że o mało nie zleciał z wysokiego hokera.

— Spoko — rzekł Norbert takim tonem, jakby ta lala była już jego. Usadowił się wygodnie na hokerze, odpalił papierosa i poprosił barmana o podanie drinka zrobionego z najtańszej wódki, coli i kostek lodu. — Ta laska będzie dzisiaj moja, czuję to w kościach — zapewnił siedzącego obok Stempla. — Machnę sobie jeszcze drinka i do niej startuję. A ty? — spojrzał na kolegę, oczekując, że zaskoczy o co mu chodzi. Niestety, Stempel patrzył na niego nieobecnym wzrokiem, jakby rozmyślał o zupełnie czym innym. — Żadnej sztuki sobie nie upatrzyłeś? — sprostował pytanie.

— Co? — ocknął się nagle. — Nie. Ja mam Gosię, ona w zupełności mi wystarcza — triumfalnie zachichotał i wsunął papierosa do ust.

Barman postawił przed Norbertem zamówionego drinka i wymownym spojrzeniem dał do zrozumienia, że oczekuje na uregulowanie należności.

— Kolega zapłaci — Norbert wskazał na Piotrka, siedzącego po jego lewej stronie. Barman uważnie mu się przyjrzał i po chwili spokojnie odszedł obsługiwać innych klientów. Zapewne nie śmiał ponaglać gościa o wyglądzie bandyty.

— Będziesz tu siedział przy barze do końca baletów? — Norbert spytał Piotra, który w ogóle nie interesował się tym, co dzieje się na parkiecie.

— A co? Źle mi tu? — sapnął i uniósł brwi, jak gdyby takie pytanie mocno go zaskoczyło.

— Chyba nie — bąknął Norbert i duszkiem opróżnił szklankę z drinkiem. — Jeśli będziesz siedział cały czas przy barze, to na pewno nie wyrwiesz żadnej laski — podpowiedział mu i zabębnił palcami w blat.

— Trudno się mówi — odparł ze stoickim spokojem.

Norbert zakręcił kostkami lodu w szklance, wypił resztkę wody, w której pozostał już tylko ślad wódki i wstał od baru. Przeciskając się pomiędzy młodzieżą szalejącą na parkiecie, brnął do swojej wybranki. Gdy w końcu stanął tuż przed nią, nagle ktoś popchnął dziewczynę, która straciła równowagę i oparła się o niego. Norbert poczuł nacisk jej pełnych piersi i zajrzał za dekolt. Dziewczyna uśmiechnęła się kokieteryjnie swymi czerwonymi ustami i zerknęła na niego spod opuszczonych rzęs. Patrzyła na niego badawczym wzrokiem, najwyraźniej zastanawiając się, czy ten gościu będzie jej facetem. Gdy uznała, że tak, odwróciła się na pięcie i… odeszła kilka kroków w stronę wyjścia. Norbert odprowadził ją wzrokiem. Obcisła nylonowa spódniczka podkreślała świetną figurę dziewczyny.

Zatrzymała się jakieś pięć metrów od niego. Teraz mógł przyjrzeć się jej z profilu. Uznał, że ma rewelacyjne piersi, co wyraźnie poruszyło jego wyobraźnię. Gdy dziewczyna odwróciła się do niego z wyzywającym uśmiechem, pomyślał, że jeszcze tej nocy pozna jej kobiece uroki.

Zbliżyła się do niego. Szła, nie patrząc mu w oczy. Najwyraźniej oczekiwała, że Norbert nieco się potrudzi, aby dopiąć swego, ale on patrzył na nią nieruchomym wzrokiem, niczym żmija wpatrująca się w swą ofiarę.

Był to bardzo dobry moment na podryw, bo z głośników popłynęły dźwięki wolnej, nastrojowej piosenki. Śmiało do niej podszedł i bez gadania przystawił dłonie do jej bioder.

— Zatańczysz? — spytał, ale nie czekał na odpowiedź. Jego ciało już tańczyło, kołysząc się rytmicznie i płynnie na boki.

Spojrzała na niego z rozbawieniem, po chwili jej ciało przylgnęło do Norberta i dostosowało się do jego delikatnych ruchów biodrami.

— Często tu przychodzisz? — spytał mrugając oczkiem.

— Jestem tu po raz drugi, a ty? — odpowiedziała piskliwym głosem, który do niej nie pasował.

— Ja po raz pierwszy — szepnął jej na ucho, jakby to była wielka tajemnica. — Norbert jestem — szepnął do drugiego ucha.

— Karolina — krzyknęła z szerokim uśmiechem na ustach.

— Co porabiasz na co dzień? Uczysz się? Pracujesz? — Norbert kontynuował rozmowę, ale już nie szeptał.

— Pracuję jako sprzedawczyni w sklepie mojego chłopaka — wyjaśniła i nieufnie rozejrzała się dookoła.

— Masz chłopaka? — Grdyka mu podskoczyła i opadła od gwałtownie przełkniętej śliny.

— No. Od siedmiu miesięcy. — Brwi uniosła ku górze, widząc zdziwienie na twarzy partnera. — On nie chodzi na dyskoteki, nie masz się czego obawiać — szepnęła mu na ucho i mocniej przylgnęła do jego ciała. — Ja lubię chodzić na balety i tym podobne imprezy. Nie ma weekendu abym się gdzieś nie bawiła. Mój chłopak mi na to pozwala — wszystko to powiedziała bardzo szybko, a na zakończenie dała Norbertowi całusa w policzek.

— Myślałem… — Pokręcił głową jak lekarz po stwierdzeniu beznadziejnego przypadku. — Zresztą, nieważne. — Zdegustowany puścił szczupłą talię, zrzucił jej ręce ze swej szyi, bez słowa zrobił obrót na pięcie, kierując się do baru, gdzie nadal siedział Piotr ze Stemplem.

— I jak poszedł podryw? — spytał go Stempel, gdy Norbert usiadł na hokerze między nimi.

— Daj spokój! Straszna lipa! — w głosie pobrzmiewała nuta upokorzenia. — Ta laska ma chłopaka!

— I co z tego? — rzucił Piotr. — Trzeba było ją kręcić na szybki numerek — dodał bez ogródek.

— Nie, to nie w moim stylu — zaoponował Norbert. — Jak dupa ma chłopaka, to nie wkręcam się między „młot a kowadło”. Taką mam zasadę.

To nie był najszczęśliwszy dzień na wyrywanie lasek. Norbert w sumie robił trzy podejścia do trzech dziewczyn i trzy razy dostał „kosza”.

Była druga w nocy, gdy spokojnym, aczkolwiek chwiejnym krokiem doczłapali się pod hotel.

— Słyszycie muzykę? — spytał współtowarzyszy Piotr, przed wejściem do hotelu.

Wytężyli przytępiony alkoholem słuch.

— No słyszę, słyszę, to chyba disco polo — stwierdził Norbert, wsłuchując się w przytłumione dźwięki.

— To z „Piasta”. Tam zawsze w piątki są dancingi — dodał Stempel.

— Idziemy zobaczyć co tam się dzieje? — spytał Norbert współtowarzyszy, bo wcale nie miał ochoty iść już spać.

— Ja się na to nie piszę — odparł Stempel. — Rano muszę jechać do Gosi, ale jeśli chcecie, to idźcie sami.

— Idziesz ze mną? — Norbert spytał Piotra.

— Czemu nie! Spać mi się nie chce, a może tutaj poderwiesz jakąś laskę — wyśpiewał skory do dalszej zabawy i wykonał podejrzane ruchy biodrami, usiłując zatańczyć lambadę na środku chodnika.

Przekazali Stemplowi klucz do hotelowego pokoju i sami poszli do „Piasta”.

Na sali przy skocznym disco polo bawiło się kilka par w średnim wieku. Kolorofony — rodem z lat osiemdziesiątych — pobłyskiwały w rytm muzyki. Na niewielkiej sali znajdował się taneczny parkiet, bar, kilkanaście kwadratowych stolików, a na każdym z nich paląca się świeczka w stroiku. Z jednego końca sali na drugi było najwyżej dwadzieścia kroków. Chłopaki usiedli w przeciwległym rogu sali od wejścia i zamówili po dwa piwa na głowę.

Norbert uważnie rozejrzał się po wnętrzu i dopadło go wrażenie, że trafił pod niewłaściwy adres. Średnia wieku bawiących się tu osób wyniosłaby ze czterdzieści lat. Nawet nie było na kim oka zawiesić. Przyglądał się, jak mucha leniwie krąży ponad stołem. Po chwili wylądowała po przeciwnej stronie blatu, potarła nóżkę o nóżkę, po czym ruszyła w drogę po poplamionym obrusie. Po przejściu kilku centymetrów zerwała się do lotu i zaczęła bzyczeć wokół głowy Piotra, który niecierpliwie odpędził ją machnięciem ręki, równocześnie zerkając na dwie stojące w wejściu dziewczyny. Po chwili zastanowienia, zdecydowały się wejść na salę i zająć miejsca na krzesłach trzy stoliki dalej.

Barman przyniósł chłopakom zamówione browary.

— Przysiądziemy się do nich? — spytał Piotr kolegę.

Norbert sącząc drugie piwo obrócił głowę w ich kierunku. Jedna z dziewczyn była brunetką w wieku około dwudziestu pięciu lat, druga blondynką wyglądająca na szesnaście, osiemnaście. Szeptem o czymś dyskutowały i co rusz dyskretnie spoglądały w ich stronę. Barman postawił na ich stoliku dwa jasnożółte drinki.

— To jest bardzo dobry pomysł — stwierdził Norbert, chwycił ze stolika szklankę ze złocistym napojem, wstał i wolnym krokiem lawirując między stolikami ruszył w ich kierunku. Gdy do celu pozostały mu trzy kroki, w głowie mu zawirowało, a nogi się poplątały.

— O ja pierdolę! — przekleństwo padło z jego ust, gdy wyłożył się jak długi. Szklanka z piwem roztrzaskała się o podłogę, a jej zawartość skutecznie ochlapała mu twarz i koszulę.

Norbert nie odczuwał żadnego bólu, ale gorszą rzeczą od niefortunnego upadku były gromkie i chamskie śmiechy, które słyszał dookoła. Jego twarz w mgnieniu oka z bladej zmieniała się w buraczkową.

— Norbert! No co ty? Wstawaj! Nic ci nie jest? — usłyszał nad sobą głos Piotra, najwyraźniej zachwyconego rozwojem wypadków.

— Wszystko w porządku — syknął Norbert z nieukrywaną złością. — Tylko się potknąłem, nic mi nie jest.

Coś jeszcze mamrotał pod nosem podnosząc się z podłogi. Był pewien, że stał się pośmiewiskiem. Rozejrzał się nieufnie dookoła. Nie wiedząc jak się zachować w tak głupiej sytuacji, zaczął otrzepywać rękami spodnie i koszulę.

— Nieźle cię to piwko siekło! — powiedział Piotr, przyglądając się zachowaniu kolegi.

— Przecież jestem trzeźwy! Potknąłem się! — Bronił swojego honoru, unikając wzrokiem jego oczu. Norbert zdjął mokrą koszulę i szybkim krokiem uciekł z nią do toalety. W umywalce błyskawicznie ją wypłukał, mocno wykręcił i z powrotem założył na siebie. Przy okazji twarz przemył zimną wodą i spojrzał w lustro.

Jestem jakiś niewyraźny — pomyślał w duchu, widząc swoje rozmazane odbicie.

Wrócił na salę, kroki skierował do stolika przy którym siedział Piotr z dziewczynami.

— To jest Norbert, a to Ewa — Piotr przedstawił Norbertowi blondynkę, wskazując na nią ręką. — Beata — wskazał na brunetkę.

— Bardzo mi miło — odparł Norbert i uściskał ich kobiece dłonie.

Niestety musiał zająć miejsce koło Beaty, ponieważ jego kolega z ożywieniem flirtował już z dużo ładniejszą Ewą.

— Założyłeś na siebie mokrą? — spytała Beata po dotknięciu Norberta koszuli i się przeżegnała.

— Ciepło jest, nic mi nie będzie — zapewnił. — Jesteście tu same?

— Tak. Przychodzimy tu co tydzień, w piątki i soboty — odpowiedziała Beata.

— Serio? — Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. — A nie lepiej pobawić się na dyskotece przy tanecznych rytmach Culture Beat lub DJ Bobo?

— Zapewne masz rację, ale tutaj zawsze coś zarobię — odparła tajemniczo, a Norbert spojrzał na nią z otwartymi ustami.

— Nie rozumiem — wydusił z siebie po dłuższej chwili. — Pracujesz tu?

— Tak jakby. — Beata parsknęła śmiechem. — Przychodzi tu wielu zagranicznych gości: Szwedów, Niemców i tym podobnych. Rozumiesz?

— No i co? Okradasz ich? — zadał głupie pytanie.

Beata ponownie parsknęła śmiechem.

— Nie. Po prostu idę z klientem do jego pokoju, robię mu dobrze i z tego mam kasę — wyszeptała Norbertowi do ucha.

Dopiero teraz domyślił się, że dziewczyna musi być prostytutką. Gdyby Beata wzięła kij i po prostu uderzyła nim Norberta, byłby to mniejszy szok. Nigdy nie korzystał z tego typu usług, mało tego, nigdy jeszcze nie spał z żadną dziewczyną. Był prawiczkiem.

— Jesteś kurwą? — zapytał głośniej niż zamierzał i natychmiast zakrył usta dłonią. — Niestety, nie skorzystam z twojej oferty — zastrzegł po chwili, starannie unikając jej wzroku.

— Przecież niczego ci nie proponuję głuptasie. Przysiedliście się do nas i fajnie jest. Kasę biorą tylko od zagraniczniaków — wyjaśniła z rozbrajającą szczerością.

— Rozumiem — rzekł Norbert skubiąc obrus i wciąż nie mogąc wyjść z podziwu. — Twoja koleżanka też… się tym zajmuje? — zapytał nieśmiało.

— Nie. Ona jest moją siostrą i przychodzi ze mną tylko dla towarzystwa — rzekła cicho jak ktoś, kto dzieli się tajemnicą.

— Ewa jest twoją siostrą? — zdziwił się i zaczął im się uważniej przyglądać. Beata na pewno była brunetką, a Ewa blondynką. Niestety nadmiar alkoholu w organizmie uniemożliwił mu dokładniejszą analizę porównawczą.

— Naprawdę jesteśmy siostrami, Ewa ma przefarbowane włosy na blond — zapewniła go Beata i położyła rękę na jego udzie.

— Okej… wierzę ci na słowo. — Dał za wygraną i niby przypadkiem strącił jej nachalną dłoń z nogi.

— Zabieramy dziewczyny do hotelu — zwrócił się Piotr do Norberta. — Po co mamy tu siedzieć przy disco polo, skoro równie dobrze możemy posiedzieć w hotelowym pokoju przy piwku i normalnej muzyce z radia — wyjaśnił i wstał od stolika.

— W zasadzie nie mam nic przeciwko… ale Stempel… chłopina chciałby się porządnie wyspać, bo rano ma zamiar jechać do swojej dziewczyny — Norbert wyraził nie bezpodstawne obawy.

— Przecież nie będziemy się wydzierać, a cicha muzyczka z radia mu nie zaszkodzi — stwierdził Piotr i chwytając kolegę za ramię pomógł mu wstać od stolika.

— Dobra — rzekł Norbert, gdy już został postawiony do pionu. Jego ciało odmawiało posłuszeństwa i gdyby nie błyskawiczna reakcja Piotra, który w porę go złapał, runąłby na glebę. Do hotelu zaprowadziła go Beata.

Tak jak przypuszczali, Tomek już twardo spał na łóżku znajdującym się po lewej stronie pokoju. Biesiadnicy zapalili światło i zasiedli przy stole, na którym Piotr postawił dziesięć butelek z piwem, zakupionym w „Piaście”. Muzyczka cichutko sączyła się z radia.

Wspólnie rozmawiali o rzeczach mało istotnych. Gdy Norbert wlał w siebie pół piwa, oczy zaczęły mu się zamykać.

— Wiecie co? Idę spać. Na razie! — wybełkotał do pozostałych biesiadników i w ubraniu uwalił się na łóżku, znajdującym się po prawej stronie pokoju.

Promienie wschodzącego słońca przebiły się przez zasłony, wypełniając pokój żółtą poświatą. Gdy Norbert się zbudził, gwałtownie zamrugał oczami, zaskoczony niezwykłym oświetleniem. Był nieludzko skacowany i przez chwilę nie mógł się zorientować, gdzie się znajduje, ale zaraz przypomniał sobie wczorajszą imprezę. Odrzucił pościel i wstał z łóżka. Idąc po ciemnozielonej wykładzinie, zerknął na łóżko w którym wczoraj widział tylko Stempla. Teraz spały tam dwie osoby. Jedną z nich na pewno był Stempel — rozpoznał go po falujących włosach wystających spod kołdry. Wytężył wzrok i wprost nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. Przetarł oczy i uszczypnął się w policzek. Drugą osobą która spała wspólnie ze Stemplem był Piotr. Rozpoznał go nie po głowie — bo tą ukrytą miał pod kołdrą, ale po nogawkach spodni, które wraz nogami wystawały z boku łóżka.

Zdegustowany zerknął na drugie łoże: długie blond włosy rozpływały się na poduszce. Norbert podrapał się po głowie i po chwili zaskoczył, że tą osobą musi być Ewa. Dobrze, że w ogóle co nieco pamiętał z wczorajszej nocy, biorąc pod uwagę ilość wypitych poprzedniego wieczora napojów wyskokowych.

Już miał iść dalej w stronę łazienki, gdy kątem oka dostrzegł w łóżku w którym spał wystającą spod kołdry głowę, a raczej jej tył, pokryty rzadkimi, brunatnymi, zmierzwionymi włosami. Aż się wstrząsnął na samą myśl, że może to być Beata. Ponownie przetarł oczy i podszedł bliżej łóżka. Tak, to niewątpliwie była ona.

Jak poparzony odskoczył do tyłu, a nogi same poniosły go do łazienki. Przemył twarz zimną wodą i spojrzał w lustro. Stwierdził, że z wyglądem nie jest aż tak źle, ale… Ponownie przemył twarz wodą i opuszczając głowę w dół zlustrował swoją postać. Był nagi. Tak naguśki, jakim natura go stworzyła. Podrapał się po głowie, usiłując przypomnieć sobie przebieg tej tajemniczej nocy. O ile go pamięć nie myliła, to uwalił się spać w ubraniu, bo nie miał już siły na rozbiórkę.

Po cichu — jak złodziej na palcach — wrócił do pokoju. Drewniana podłoga bezlitośnie skrzypiała pod naciskiem gołych stóp. Przy łóżku, na którym w nocy spał, zauważył stertę pomieszanych ubrań — swoich i Beaty. W trakcie poszukiwania slipów, wpadły mu w ręce majtki Beaty.

No to pięknie — pomyślał w duchu. — Skoro spaliśmy nago, to… nie, takiego obrotu sprawy być nie mogło.

Ze skwaszoną miną powybierał swoje rzeczy z kupki i z nimi wrócił do łazienki. Gdy fundował sobie letni prysznic, po głowie kotłowały się różne myśli. Za cholerę nie mógł przypomnieć sobie, co działo się tej nocy. Czy ją wykorzystał? A może to ona wykorzystała jego? W głowie miał totalną pustkę.

Odświeżony i kompletnie ubrany wrócił do pokoju, zasiadł przy stole.

„Pssyyyyt!!!” — po pokoju rozległ się odgłos otwieranej butelki z piwem. Dyskretnie zerknął w stronę łóżka, w którym Ewa zaczęła ruszać się pod kołdrą. Wysunęła spod niej głowę, otwierając wyraziste niebieskie oczy, których wzrok utknął na Norbercie. Jej anielskie spojrzenie go speszyło. Łyknął piwa z butelki i zapalił papierosa. Ewa przez chwilę poprzeciągała się, ziewnęła dwa razy i wstała z łóżka przyodziana tylko w bieliznę.

— Cześć — powiedziała Ewa, delikatnie się uśmiechając.

— Cześć… mamy dziś piękny dzień… taki… sierpniowy… — palnął Norbert bez zastanowienia i speszony uciekł wzrokiem na trzymaną w ręce butelkę.

— Sierpniowy?… Racja — potwierdziła Ewa miłym tonem i przechodząc tuż koło Norberta weszła do łazienki. Kątem oka zdążył ją „obciąć”: długie smukłe nogi, zgrabne pośladki, płaski brzuszek, jędrne piersi, smukłe dłonie z długimi zadbanymi paznokciami, delikatne rysy twarzy, drobny nosek, kształtne usta, lśniące delikatne proste włosy sięgające pasa w odcieniu platynowy blond, wytapirowana grzywka. Tak, to była kobieta jego marzeń.

Gdy Norbert dokończył pić piwo, blond Venus opuściła łazienkę i usiadła przy nim na krześle. Starannie uczesana i z odświeżonym makijażem, nadal była przyodziana tylko w skromną, delikatną, błękitną bieliznę. Założyła nogę na nogę, poprawiła ułożenie ramiączek biustonosza, powoli oblizała swoje usta i spojrzała mu prosto w oczy.

— Można piwo? — spytała, posyłając mu ujmujący uśmiech.

— Jasne — odpowiedział i natychmiast otworzył jedną butelkę dla niej, drugą dla siebie.

— Całą noc spałaś sama? — Norbert próbował rozkręcić rozmowę, ale Ewa milczała. Wzięła porządny łyk złocistego trunku, ponownie oblizała wargi i sięgnęła po papierosa z paczki leżącej na stole. Jak na dżentelmena przystało chłopak służył jej ogniem, i sam zajarał. Mocno zaciągnęła się nikotynowym dymem, przymknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu. Powolutku, cieniutką strużką wypuszczała dym ku sufitowi. Skierowała twarz w jego stronę i otworzyła cudne oczy.

— Tak, całą noc spałam sama — dopiero teraz odpowiedziała na pytanie. — Piotrek chciał ze mną spać, ale się nie zgodziłam. Powiedziałam mu: albo będę spać sama w łóżku, albo na podłodze. — Uniosła brwi. — No i co chłopak miał zrobić? — Rozłożyła ręce w geście bezradności. — Poszedł spać do kolegi… jak on ma na imię? — Głową wskazała na łóżko, w którym spał Stempel.

— Tomek, ale wszyscy mówią do niego Stempel. — Norbert sztachnął się papierosem. — Wracając do minionej nocy, dlaczego spaliście oddzielnie, skoro wczoraj dobrze wam się flirtowało?

— Rozmawiało nam się nieźle, ale to jeszcze nie znaczy, że muszę z nim spać, prawda?

— Racja — stwierdził i uśmiechnął się wyrozumiale. — Nie wiesz przypadkiem dlaczego rano obudziłem się nagi? — Zamyślił się, popiół z papierosa strzepnął do pustej butelki. — O ile dobrze pamiętam, to kładłem się spać w ubraniu.

Ewa parsknęła głośnym śmiechem.

— Ciszej, wszystkich pobudzisz — szepnął, kładąc palec na ustach. W gruncie rzeczy nie miał pojęcia co ją tak bardzo rozbawiło.

Ewa stłumiła śmiech, przestawiła swoje krzesło bliżej Norberta, usiadła na wprost opierając łokcie na swoich delikatnie rozchylonych nogach, a dłonie kładąc na jego udach.

— Wczoraj uwaliłeś się do łóżka w ubraniu, pamiętasz? — szepnęła mu do ucha.

— Tak — potwierdził, skinął głową, i korzystając z okazji przyglądał się atrakcyjnym kształtom Ewy.

— Zaraz po tym postanowiliśmy zakończyć imprezę. Beata poszła się kąpać, a ja z Piotrem ustaliłam, że on śpi razem ze Stemplem, a ja sama. Gdy Beata opuściła łazienkę, światło w pokoju było zgaszone. Ty, Piotr i Stempel już spaliście, ja tylko udawałam że śpię.

— A co było dalej? — dopytywał zniecierpliwiony.

— Beata przy łóżku rozebrała się do naga i zabrała się za ciebie. — Na chwilę przerwała, widząc przerażenie, jakie pojawiło się w jego oczach. — Spałeś jak zabity, więc bez problemu cię rozebrała. Nawet okiem nie mrugnąłeś.

— No i co było dalej? — dopytywał z coraz większym niepokojem.

Ewa ponownie parsknęła śmiechem, ale tym razem na tyle głośno, że wszystkich pobudziła. Niestety, jej opowieść pozostała nie dokończona.

Pierwszy z łóżka zerwał się Stempel.

— Która godzina? — spytał zaspany i przestraszony, gdy stanął pośrodku pokoju.

— Dziesiąta piętnaście — poinformował go Norbert, odczytując wskazania Orienta.

— O w mordę! — Stempel złapał się za głowę. — O jedenastej muszę być u mojej Gosi — jęknął i w tej samej chwili ujrzał w swoim łóżku Piotra, który zaczął się rozbudzać i przeciągać.

— Koleżko, spałeś razem ze mną? — spytał go zdezorientowany Stempel.

— Jakoś tak to wyszło. — Piotr wsunął rękę pod kołdrę i podrapał się w okolicach genitali. — Na wszelki wypadek spałem w ubraniu — dorzucił ze stoickim spokojem.

— Całe szczęście — odsapnął Stempel z ulgą w głosie, a po dokładnym zlustrowaniu pokoju rzekł: — Widzę, że jednak wczoraj poznaliście jakieś dziewczyny.

— Spostrzegawczy jesteś — zauważył Norbert. — Poznaliśmy je na dancingu w „Piaście”. To jest Ewa. — Wskazał na ubierającą się właśnie Ewę. — A to Beata. — Wycelował ręką w stronę łóżka, na którym spał.

Ewa błyskawicznie się ubrała i ponownie zasiadła przy stole. Stempel, gdy tylko się odświeżył i ubrał, ekspresowo opuścił hotel udając się do swojej Gosi na Słoneczne. Beata — nadal leżąc w łóżku — obróciła twarz w stronę pokoju. Jej wygląd Norberta przeraził. Skrzywił usta z niesmakiem. Gdzie ja wczoraj miałem oczy? — pomyślał. Beata — delikatnie mówiąc — wygląda niezbyt apetycznie. Ociężała twarz pokryta licznymi bliznami po trądziku, szeroko rozstawione zapadłe zielone oczy, orli nos, kwadratowa szczęka i wielkie tłuste wargi. Tragedia! Norbertem aż wstrząsnęło. No tak, ale nadal nie wiedział co wydarzyło się tej nocy. Jeśli z Beatą przestał być prawiczkiem, to na pewno nikomu się tym nie pochwali. Okropność! Ohyda!

Leżąca pod przykryciem Beata, jedną ręką sięgnęła z podłogi swoje majtki i biustonosz, po czym założyła je pod kołdrą. Wstała z łóżka i znowu Norberta wzrok napotkał na nieprzyjemny widok: grube nogi i tłusty brzuch. Pomyślał sobie, że jeśli faktycznie dorabia jako prostytutka, to jej klientami mogą być tylko ślepcy lub kompletnie pijani. Beata ubrała się i wyszła do łazienki. Piotr usiadł przy stole i pierwszą rzeczą jaką zrobił było dorwanie się do butelki z piwem.

— Suszy, co? — spytał go Norbert, obserwując jak łapczywie pije.

— Jak cholera! — odparł krótko i chamsko beknął.

— Masz ochotę na jeszcze jedno? — Norbert spytał Ewę, wskazując na butelkę z piwem.

— Jasne, dzięki — odpowiedziała po chwili namysłu.

Norbert podał jej butelkę i sobie otworzył kolejną.

— Szczerze mówiąc troszkę zgłodniałem — stwierdził Piotr, gdy dokończył browara. — Skoczysz po coś do żarcia? — spytał, masując się dłonią po brzuchu.

— Nie ma sprawy, mogę się przejść. — Norbert wstał od stołu, przeciągnął się i ziewnął. — Na co masz ochotę? Kebab?

— Jasne. Strzał w dziesiątkę. — Piotr