Avetnar. Tom 2. Siła przeznaczenia i prawdy - Konrad Kondeja - ebook

Avetnar. Tom 2. Siła przeznaczenia i prawdy ebook

Kondeja Konrad

3,6

Opis

Kontynuacja książki pt. "Avetnar. Moc zrodzona z przeszłości".
Czarodziej Trelian musi dokonać wyborów, które zadecydują o jego dalszym losie i o tym, jak będzie postrzegał sam siebie. Poznaje również powód walk Arcymaga Mangusa o Wolbir i tajemnicę z nim związaną. Kanman natomiast, po licznych wydarzeniach, których był uczestnikiem, pełen nadziei udaje się w podróż, która nie pozostanie bez wpływu na jego dalsze życie i w konsekwencji na zawsze go odmieni. Choć podążają innymi ścieżkami, przeznaczenie kieruje ich do tego samego celu. Wojna między Siłami Przymierza a Czarnym Arcymagiem Mangusem wzmaga się i trawi kontynent Avetnar. Zostają ujawnione skrywane prawdy oraz dochodzi do nieoczekiwanych spotkań, sojuszów i zwrotów akcji. Nastaje czas ostatecznych rozstrzygnięć, a kamienie mocy, których potęga wielu ludzi napawa lękiem, odegrają być może w nich kluczową rolę. Wydarzenia, do których dochodzi w świecie Kanmana i Treliana, sprawiają, iż wreszcie wyjdą na jaw prawdziwe zagrożenia i prawdziwy wróg…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 389

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (5 ocen)
0
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1. PRAWDZIWY POWÓD

Im bliżej Inkornasu byli Trelian i jego towarzysze wyprawy, tym częściej zdarzało się im napotykać raz większe, raz mniejsze oddziały, które w zdecydowanej większości łączył cel dotarcia do Aldemartu. Ich trasy na pewnym odcinku się zbiegały, co powodowało, że nierzadko podróżowali z jakimś oddziałem, który ostatecznie zawsze w pewnym momencie musiał się od nich jednak odłączyć. Kilku dni drogi, które im pozostały do celu, nie zmąciło żadne warte wspomnienia zdarzenie. Jedynie pogoda, na którą dotąd mogli narzekać, uległa pogorszeniu do tego stopnia, że ostatniego dnia stale towarzyszył im siarczysty deszcz.

Był wczesny poranek, gdy piątego dnia od ucieczki jeńców zawitali pod mury Inkornasu. Wszystko za sprawą tego, że ostatnią noc postanowili poświęcić kosztem snu na dalszą podróż. Zarządził to Trelian, który chciał mieć moment przybycia do miasta jak najszybciej za sobą. Nocna wędrówka odbyła się przy aprobacie zdecydowanej większości towarzyszy chcących się już znaleźć za bezpiecznymi murami miasta, gdzie, jak mniemali, mogli solidnie zjeść i zasnąć w ciepłych łożach nierzadko u boku jakiejś dziewki oferującej swe usługi za kilka drobnych monet. Wiosna ustąpiła i nadeszło lato.

Gdy zjawili się w końcu za murami Inkornasu, doszło do rozmowy między Trelianem i towarzyszącym mu Pertnem a Gadenetem – Czarnym Magiem, członkiem Rady Mangusa, którego czarodziejowi Trelianowi nie było dane zastać podczas wcześniejszej wizyty w tym miejscu. Do spotkania doszło w chłodnej komnacie Gadeneta, wypełnionej księgami, różnymi mapami i starymi zwojami. Podczas przywitania pierwszy z lekkimi obawami przemówił Trelian:

– Witaj, mistrzu Gadenecie.

– Witajcie.

Gdy część powitalną mieli za sobą, Trelian od razu przeszedł do sedna:

– Widzę, że wyczekiwałeś naszego przybycia, jednak muszę przekazać ci coś, co na pewno cię nie zadowoli.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, lecz chcę to wiedzieć – rzekł Gadenet niepewny tego, co za moment usłyszy.

– Cóż… więźniowie jakimś sposobem zbiegli, a my nie podjęliśmy ich tropu skutecznie, gdyż zbyt późno odkryliśmy ich ucieczkę… Do dziś nie wiem, jak mogło do tego dojść… – oświadczył niepewnie Trelian, czując przy tym niewidoczną dla innych wewnętrzną radość i dumę z tego, iż w pełni świadomie przyczynił się do omawianej ucieczki. Czarodziej żywił przy tym również nadzieję, że zbiedzy są już w bezpiecznym dla siebie miejscu.

– Jak to jakimś sposobem zbiegli! Miałeś ich tylko eskortować do tego więzienia, ale widać, że okazało się to ponad twoje możliwości! – wykrzyczał w gniewie Czarny Mag, nie dbając o zachowanie jakichkolwiek pozorów opanowania.

Trelian stał zakłopotany, gdyż nie wiedział, jak przekonać Gadeneta, że nie miał na to wpływu, a to, co zaszło, było splotem nieszczęśliwych okoliczności. Nagle niespodziewanie w obronie Treliana stanął Pertn – jeden z Czarnych Magów, który był mu towarzyszem w tej ostatniej podróży.

– Danetner wywiązał się tak, jak powinien, z tego, co od niego wymagano – orzekł.

– Jak zatem mam rozumieć to, co zaszło, czy dopuszczenie do ucieczki nazywasz wypełnianiem obowiązków? – zaprotestował Gadenet.

– Winni są strażnicy z nocnej warty, którzy ich nie dopilnowali – kontynuował Pertn.

Gadenet chwilę pomyślał, nim wypowiedział kolejne zdanie:

– Zatem mamy jedno wyjaśnienie, jednak wciąż nie wiem, jakim sposobem uzyskali wolność.

– I my tego nie wiemy, chociaż długo debatowaliśmy na ten temat w swoim gronie – powiedział Trelian, zakasując przy tym rękawy.

Gadenet, początkowo wzburzony, w końcu lekko ochłonął i rzekł w stronę Treliana:

– Nie tak sobie wyobrażałem dzisiejszy dzień i to, co ze sobą w wieściach przyniesiecie. Zamiast skazańców, których postanowiłem dodatkowo torturami zmusić do całkowitej uległości, dostarczacie tylko złe nowiny będące ostatnią rzeczą, jakiej teraz oczekiwałem.

– Tak wyszło, żałuję, że się tak stało, ale nie mam już na to wpływu – stwierdził z udawaną skruchą Trelian.

– Zdaję sobie z tego sprawę, jednak nie oczekuj ode mnie zrozumienia – odrzekł Gadenet, odwróciwszy wzrok.

– Chodźmy, Danetnerze, nic tu po nas… – szepnął w stronę Treliana mag Pertn, który przy nim trwał, zauważywszy, jak Gadenet bez słowa odwraca się do nich plecami.

– Pójdziecie za moment! – krzyknął głośno Gadenet, który usłyszał propozycję będącego niżej w hierarchii od niego Czarnego Maga.

Trelian i Pertn zastygli w miejscu, gdy Gadenet, odwróciwszy się, kontynuował:

– Powiedz mi chociaż, czy ukarałeś przykładnie tych, którzy nie dopilnowali swych obowiązków.

– Tak, wymierzyłem im karę chłosty, którą naprędce już wykonano – odparł Trelian.

– I sądzisz, że to wystarczy?

– A czy jest inaczej? – spytał czarodziej z wyczuwalną obawą.

– Widzę, że musisz się jeszcze wiele nauczyć i zrozumieć, nim w pełni będziesz postrzegał świat tak, jak inni bardziej doświadczeni Czarni Magowie – odrzekł w stronę Treliana Gadenet głosem już całkiem spokojnym, lecz nadal chłodnym, zupełnie jakby opuściło go całe wzburzenie. Trelian i Pertn nie zareagowali jakkolwiek do czasu, gdy rozmawiający z nimi Czarny Mag dodał: – Ich los pozostanie w moich rękach…

Pertn zmarszczył czoło i otarł krople potu, gdy Trelian spytał:

– Co zamierzasz z nimi uczynić?

W odpowiedzi usłyszał:

– Tym już sobie nie powinieneś zaprzątać głowy.

– Ależ powinienem, gdyż to są skądinąd moi ludzie…

– Już nie! Z chwilą, kiedy przekroczyłeś bramy tego miasta, cały twój oddział znalazł się pod moimi rozkazami, z wyjątkiem jedynie ciebie i dwóch Czarnych Magów, którzy ci towarzyszyli. Powinieneś być mi wdzięczny, że zaniecham wyciągania konsekwencji względem ciebie. A uwierz mi, że nie pozostawiłbym tej sprawy bez wnikliwego jej zbadania i poznania prawdziwych przyczyn, gdyby nie to, że teraz każdy Czarny Mag jest nam potrzebny.

– Dziękujemy ci, Gadenecie, za twą wyrozumiałość – odezwał się prędko Pertn, dostrzegłszy, że Trelian najwidoczniej nic na to nie rzeknie.

– Tak, jesteśmy wdzięczni – powiedział jednak Trelian, ponownie udając skruchę, tak jakby nie chciał niepotrzebnie się dalej spierać i tym samym przyczynić się do najszybszego zakończenia tej męczącej rozmowy. Nim jej koniec jednak nastąpił, Gadenet rzekł jeszcze parę słów, wierząc, że nie pozostaną one bez wpływu na Treliana.

– Jeszcze jedno musisz, Danetnerze, zrozumieć. Nie chodzi tylko o to, czy zbiegł ci jeden, dziesięciu czy dwudziestu jeńców. Chodzi również o to, że nie przewidziałeś wszystkiego, czego Czarny Mag powinien się móc spodziewać. Ufam, że lekcja, którą otrzymałeś, wyjdzie kiedyś z korzyścią dla ciebie, a jeżeli by tak miało być, to nie ma co żałować tego, co się stało. A teraz odejdź i przyjdź wieczorem, gdy będę spokojniejszy. Chcę się z tobą i pozostałymi magami jeszcze rozmówić na temat tego, co was może spotkać w niedalekim czasie. Tym bardziej że dziś nigdzie już nie wyjedziesz, zważywszy na to, jak długą drogę przyszło ci przemierzyć. Zapewne odczuwasz zmęczenie trudami podróży…

– Dobrze, zjawię się ponownie za kilka godzin, a teraz pozwól, że się oddalę – odrzekł Trelian, który w głębi duszy był zadowolony, że wszystko tak się skończyło. Jedyne, co go wówczas męczyło, to nie tyle trud odbytej podróży, ile obawa o przyszłość strażników, którzy zostali wychłostani z powodu ucieczki Fadetra i pozostałych. Z woli Gadeneta, o czym czarodziej już się nie dowiedział, ich los okazał się okrutny, gdyż jeszcze tego samego dnia zostali wtrąceni do zimnych lochów więzienia, a następnie z podejrzeniami o zdradę po siedmiu dniach straceni.

Gdy nastał wieczór, Trelian zjawił się w umówionym miejscu. Poza nim na sali znajdowało się jeszcze dziesięciu innych, w tym Pertn i Ledak. Oni również mieli naprędce wyruszyć w stronę Notadu, gdzie Nadenet spodziewał się ich przybycia. Poza jednym z obecnych wszyscy byli Czarnymi Magami. Gdy Gadenet się pojawił, wszelkie rozmowy ucichły, a głos należał od teraz do niego.

– Jak niektórzy z was zapewne się domyślają, nie bez celu was tu wezwałem – rzekł, badając wzrokiem przybyłych. Jako że nie padły żadne pytania, kontynuował: – Ci, którzy mnie znają, wiedzą, czym się trudniłem, będąc w Notadzie. Pozostałym zaś chcę oznajmić, że byłem jednym z tych, którego rozkazy w bezpośredni sposób wpływały na bieg rozgrywających się tam i w Wolbirze wydarzeń. Uważam, że dobrze wykonywałem to, czego ode mnie oczekiwano, tym samym sądzę, że już wkrótce ponownie będzie mi dane zawitać w tamte rejony. Ale nie o sobie chciałem mówić… Zadam wam proste pytanie i oczekuję, że odpowiecie zgodnie z tym, co jest wam wiadome.

– Słuchamy – odparło kilku znajdujących się najbliżej.

– Słuchamy z uwagą – dodali pozostali.

Gadenet spytał:

– Zatem, jak myślicie, czemu podbicie Wolbiru jest dla nas takie ważne?

Odpowiedź padła szybko z ust maga imieniem Fiotmn, określanego również mianem Sadnura, co w uproszczeniu znaczyło wśród ludzi północy tego, co nie waha się przed atakiem. Odpowiedź brzmiała:

– To proste, zdobywając tamtejszy rejon i podległe mu ziemie, raz na zawsze przegnamy widmo zagrożenia ze strony Nomyryjczyków i ich sojuszników, którzy tam niestrudzenie trwają gotowi do stałego nękania nas swoją obecnością.

– Tak, to jeden z powodów – stwierdził z uśmiechem Gadenet, jednak nie do końca usatysfakcjonowany spytał: – Lecz czy są może inne przyczyny, o których warto jeszcze waszym zdaniem wspomnieć?

Padło kilka kolejnych odpowiedzi, jednak każda w zasadzie wiązała się z pierwszą. Również Trelian, który zabrał w pewnej chwili głos, nie wniósł do toczonej dyskusji nic odkrywczego. Gadenet, kiwając przecząco głową na kolejne nietrafione propozycje, gdy utwierdził się w tym, iż znany mu powód, o który teraz pyta, nie zostanie przez innych już raczej odgadniony, przemówił:

– Otóż jest jeszcze coś, co może być nie mniej ważne od tego, co powiedzieliście.

Po wyrazie twarzy zgromadzonych szybko wywnioskował, iż nie mają oni nadal pojęcia o tym, co chce im przekazać. Nim jednak to wyjawił, rzekł jeszcze:

– To, co wam przedstawię, dobrze jest znane wyższym rangą dowódcom i Czarnym Magom przebywającym w Notadzie. Zanim jednak wam o tym powiem, chciałbym, aby każdy z was złożył przysięgę krwi, iż to, co za chwilę będzie dane mu usłyszeć, zachowa dla siebie – to mówiąc, wręczył pierwszemu z brzegu sztylet, którym miał upuścić odrobinę własnej krwi do naczynia przyniesionego przez jednego ze sług na znak Gadeneta.

Wszyscy jeden po drugim, nie wyłączając Treliana, upuścili świeżej krwi do przygotowanego naczynia, składając przysięgę, że nie zdradzą tajemnicy, chyba że okoliczności, w jakich się znajdą, będą tego wymagały lub też rozkaz odnośnie do zachowania milczenia zostanie zniesiony. Gdy rytuał został wykonany, Gadenet postanowił ujawnić to, o czym wiedzieli tylko nieliczni walczący pod rządami Mangusa.

– Zapewne wiecie, czym są kamienie żywiołów. Tym jednak, których pamięć zawodzi, przypomnę, że są to potężne, zapewne boskie artefakty, w których jest skupiona wprost niewyobrażalna dla nas moc trzymana obecnie w zamknięciu na Wanladzie…

– To wiemy – rzekł jeden z zebranych, który niecierpliwie czekał na usłyszenie czegoś, czego jeszcze nie wie. Gadenet, spojrzawszy groźnym wzrokiem w jego stronę, odpowiedział:

– Najpierw posłuchaj do końca, a dopiero później zabieraj głos, zresztą tyczy się to was wszystkich.

Zapadło milczenie, które przerwał dopiero sam Gadenet.

– Tak więc cztery kamienie żywiołów znajdują się tam, na Wanladzie. Jeden niezwiązany ściśle z siłami natury, a raczej tym, co ulotne i niepoznane, jest w posiadaniu Mangusa i zwiemy go kamieniem życia i śmierci. Wielu obecnie twierdzi, że to wszystkie z tych wspaniałych kamieni, są jednak w błędzie, gdyż są przesłanki o istnieniu jeszcze jednego, mogącego przyćmić wszystkie pozostałe… Czy teraz wiecie, o czym mówię? – zakończył zagadkowo, dając zebranym czas na odpowiedź lub pytania. Nie czekał długo, gdyż przemówił Pertn:

– Jeżeli rzeczywiście istnieje jeszcze jeden, to czemu o nim dotąd nie usłyszeliśmy?

– Powodów jest kilka, a ja nie zamierzam się nad nimi rozwodzić, gdyż niczemu to nie służy – odparł Gadenet.

– Domyślam się, że Wolbir ma z tym jakiś związek – stwierdził Trelian.

– Ma lub nie… O tym, jak jest naprawdę, dowiemy się ostatecznie we właściwym czasie. Niemniej na chwilę obecną jest wielce prawdopodobne, że jednak ma – zgodził się po części Gadenet.

– Chcemy więc poznać szczegóły – odparł stanowczo ktoś inny.

– Dowiecie się teraz tyle, ile jest stosowne, abyście wiedzieli. Na omawianie szczegółów jeszcze przyjdzie czas. Trochę cierpliwości – powiedział Gadenet. – Otóż dawno temu, wiele dziesiątek lat wstecz, Mangus posiadł kamień, który znamy pod nazwą kamienia życia i śmierci. To, jak tego dokonał, pozostanie zapewne tajemnicą dla wszystkich aż do momentu, gdy on sam zechce to zmienić. Od tamtego wydarzenia Mangus usilnie pragnie odszukać jeszcze jeden z kamieni wspomniany w pismach i znakach, które on sam głównie rozszyfrował. Z informacji, które nasz arcymistrz posiadł i które my również znamy, wynika jasno, że w Wolbirze znajduje się być może ostatni ślad dawno wymarłej cywilizacji będącej ważną częścią tego, o czym mówię…

– Kogo masz na myśli? – spytał ktoś zaciekawiony.

– Dawnych tytanów.

Na dźwięk tych słów w umyśle Treliana momentalnie ukazał się obraz ruin Nygneru, które kiedyś dawno temu było mu dane odwiedzić, a które stanowiły największe świadectwo minionych epok coraz bardziej zacierających się w pamięci.

Wśród zebranych zapanowało lekkie poruszenie i zdumienie. Niektórzy uważali te informacje za niedorzeczne i mało wiarygodne, inni zwyczajnie za nieprawdziwe. Ten stan rzeczy miał wiele przyczyn, a jedną z głównych było to, że minęło wiele setek lat, jeżeli nie tysięcy, gdy ostatni raz człowiek miał styczność z tymi mocarnymi istotami, przez wielu, jeżeli nie przez wszystkich uznawanymi już za relikt przeszłości.

– Czyli mamy rozumieć, że tytani jednak nadal istnieją? – padło kolejne pytanie.

Gadenet, osiągnąwszy swój cel, odpowiedział:

– Wcale tego nie powiedziałem, mogą, ale nie muszą, tak samo jak to, czego tam będziemy poszukiwać, może, ale nie musi istnieć.

– Rozumiemy – odrzekł z kolei Trelian, gładząc się przy tym po swej gładkiej brodzie.

– Ufam, że tak jest rzeczywiście – powiedział następnie Gadenet, wracając do swej ostatniej myśli.

Zapadło milczenie, które jednak szybko zmąciło kolejne zadane pytanie.

– A co jeżeli nasz wróg przejął to, co pragniemy odnaleźć?

– Uwierz mi, że raczej tego nie zrobił. Gdyby było tak, jak mówisz, to być może zamiast walczyć z Przymierzem, mierzylibyśmy się tylko z nimi. Z racji mocy bowiem, którą by wtedy posiedli, staliby się znacznie silniejsi niż teraz, tak silni, że musielibyśmy zaangażować przeciwko nim prawie wszystkie nasze oddziały, nie mając przy tym i tak żadnej gwarancji, że wyjdziemy z tej potyczki zwycięsko.

Zapanowało ogromne podniecenie związane z ujawnioną tajemnicą na temat kamieni mocy. Wszyscy czuli się wyróżnieni, że mogli ją poznać. Gadenet, widząc euforię zgromadzonych, przestrzegł raz jeszcze, aby zachowali milczenie, i przypomniał o przysiędze krwi, którą każdy z nich złożył.

W późniejszej części żywiołowej dyskusji padło wiele pytań dotyczących tego, gdzie jest właściwe miejsce poszukiwań. Gadenet, mimo iż miał o tym pojęcie, ani myślał jednak teraz to wyjawiać, tym bardziej iż uznał, że to Nadenet powinien ich wprowadzić w szczegóły tego, o czym sam zamierzał tego dnia pierwotnie tylko nadmienić. Tym samym, gdy wkrótce na jego znak zakończono wszelkie dalsze rozmowy, każdy czuł pewien niedosyt, którego nie można było wtedy zaspokoić. Przy samym końcu spotkania, nim wszyscy się rozeszli, Gadenet wspomniał o tym, że już najbliższego poranka dla zdecydowanej większości z nich nastanie czas opuszczenia Inkornasu i udania się w kierunku Notadu. Dla nikogo nie była to radosna nowina. Trelian rychło usłyszał wówczas z ust Gadeneta, że jest jednym spośród tych, którzy jako pierwsi wkrótce mają wyruszyć, a myśl ta nie napawała go optymizmem. Magowie Ledak i Pertn, którzy mu towarzyszyli, mieli wyruszyć dopiero w ciągu dwóch dni.

Jako że była już późna pora, gdy się rozeszli, każdy udał się niezwłocznie do swej izby. Trelianowi i innym pozostała już tylko ta noc do zakosztowania ostatniego snu w Inkornasie.

Trelian dzięki spotkaniu, w którym uczestniczył, zrozumiał znacznie lepiej, o co toczy się stawka. Nie do końca był jednak usatysfakcjonowany wiedzą, którą mu dotąd w zaufaniu powierzono. Był świadom, iż wiele rzeczy pozostanie przed nim być może już zawsze ukrytych, przez co obraz całości będzie zawsze niepełny, a tym samym po części zakłamany. Zresztą sam Gadenet, co otwarcie przyznał, wystrzegał się wdawania w szczegóły, które jego zdaniem mogłyby przysporzyć więcej kłopotów niż korzyści w momencie gdy zostaną ujawnione.

Trelian tej nocy, położywszy się w wyścielonym łożu, myślami jeszcze długo wracał do momentu zakończenia spotkania. Nastąpiło ono niedługo po tym, jak Gadenet napomniał, że to Nadenet powinien ich wprowadzić w szczegóły, o których sam zamierzał tylko nadmienić. Czarodziej myślał również o nadchodzącym opuszczeniu Inkornasu, czego nie można było z racji wzmagających się zwłaszcza teraz walk odkładać w czasie. Nie dawał po sobie poznać, jak bardzo był zaintrygowany wieściami, które teraz zasłyszał, i żałował że zapewne nikt w Wolbirze nie zdaje sobie sprawy z tego, jak potężny przedmiot może się znajdować ukryty przed ludzkim okiem gdzieś na terenie ich ziem. Czuł, że być może teraz zbliża się właściwy moment, aby na nowo powrócić do swoich, tym samym kończąc trwanie w zakłamaniu. Najbliższa noc, pierwsza, a zarazem ostatnia, jaką miał spędzić w Inkornasie, była dla niego jedną z trudniejszych w jego życiu. Wiedział, że droga przeznaczenia, którą ma jeszcze do przebycia, jest długa i wyboista, a w niektórych momentach może się okazać nawet śmiertelnie niebezpieczna. Godziny nocne dzielące go od snu poświęcił na rozmyślanie w samotności, do której już przywykł, o tym, co już za nim i co jeszcze przed nim. Pragnął jak najszybciej znaleźć się w Wolbirze. Wiedział, że niczego nie może być pewnym, bo życie już nieraz sprawiało mu niespodzianki. Nim jednak Trelian ostatecznie miał podjąć decyzję o przedarciu się do obrońców Wolbiru, musiał uzyskać bardziej szczegółowe informacje dotyczące kamienia, którego Czarni Magowie tak usilnie pragnęli, oraz ocenić, jak bardzo to, co mu przekazano, jest prawdziwe, a w jakim stopniu są to domysły lub kłamstwa, którymi ich w jakimś celu karmiono. Wiedział, że być może sam Nadenet, którego przecież znał, odsłoni przed nim obraz prawdy.

Gdy nadszedł świt, stało się tak, jak ustalono, i Trelian wyruszył w kierunku północnym, do miasta Notad wraz z pozostałymi do tego zobowiązanymi, których los miał się wkrótce dopełnić w taki lub inny sposób.

Zawitali tam szybciej, niż zakładali, gdyż droga, którą mieli pokonać w trzy dni, zajęła im dwa. Tuż po dotarciu do tego surowego miasta zasłyszeli informacje o tym, że sam Mangus obecnie się tam znajduje, tak jakby chciał mieć jak najlepszy podgląd na rozgrywające się tam wydarzenia. Czarny Arcymag zaplanował spędzić tu nie więcej jak kilka najbliższych dni, licząc na jakiś przełom w rejonie walk, który od dawien dawna przysparzał mu tylko kłopotów. Atmosfera napięcia wśród dowódców z racji tej wizyty była tym samym gorętsza niż zwykle, tym bardziej że wiedzieli, jak Mangus nie toleruje ciągłych niepowodzeń. Tych jednak nie można się było ustrzec, zważywszy na to, z jak groźnym przeciwnikiem przyszło im walczyć.

Trelian od dawna nie był tak blisko wojny jak owego dnia, kiedy przybył do Notadu. Gdy przemierzał brukowane ulice, stale mijał okaleczonych i konających, których jedynym marzeniem często była śmierć, i to bez różnicy, czy były to ulice wąskie czy szerokie, długie czy krótkie, pokrętne czy proste. Nie było miejsca, gdzie nie dałoby się odczuć oddechu śmierci i odoru gnijących ciał, z których pochówkiem nie zawsze nadążano, przez co widmo epidemii zdawało się całkiem realne. Grupa przybyła z Trelianem liczyła kilku magów, oddział zbrojnych w liczbie stu mężczyzn i oddział pięćdziesięciu najemników przemieszczających się na małych kasztanowych lub brunatnych koniach o długich grzywach i smukłych kształtach. Cała ta zbieranina zdawała się lekko zakłopotana i niepewna tego, co zostanie względem nich ustalone przez tych, w których gestii leży podejmowanie takich decyzji, mających bezpośredni wpływ tak na Treliana, jak i zwykłego najemnika oferującego swe usługi każdemu, kto dobrze płacił.

Gdy wszyscy znaleźli się nieopodal jednego z placów ćwiczebnych, jeden z dowódców odprawiający swój oddział napomniał ich:

– Jeżeli jesteście posiłkami, to jesteście tymi, których przybycia oczekiwałem!

Na te słowa dwóch Czarnych Magów, Trelian i będący z nimi kapitan, mający pod rozkazami oddział zbrojnych, postąpili w jego kierunku w celu rozmówienia się.

– Tak, jesteśmy wsparciem, jednak wciąż nie wiemy, w jakim charakterze niektórzy z nas będą tu służyć – odpowiedział Trelian.

– Jestem Hadslot, dowódca północnej armii, prawa ręka Nadeneta i jeden z najwierniejszych ludzi Mangusa – odpowiedział dowódca, wypychając dumnie pierś do przodu.

– Witaj, jestem Demnal, a ci dwaj magowie obok mnie to Danetner i Jasles, niestety imienia kapitana nie spamiętałem… – rzekł jeden z Czarnych Magów.

– Jestem Polsden – odparł krótko ten, o którym przed chwilą wspomniano.

– Czy słusznie przypuszczam, że przybyliście z Kademaru? – spytał Hadslot, przeszedłszy od razu do rzeczy.

– Nie… Przybywamy z Inkornasu i terenów wysuniętych na południe stąd – odpowiedział zgodnie z prawdą Trelian.

Po wyrazie twarzy Hadslota dało się łatwo odczytać, iż nie takiej odpowiedzi się spodziewał.

– Zatem nie wiem, czego od was oczekiwać.

– Mógłbyś nieco jaśniej? – zasugerował kapitan Polsden.

– Sądziłem, że przybywacie z Kademaru, gdyż stamtąd obiecano mi dostarczenie nowych oddziałów, które pod moją komendą miałyby wzmocnić zdobyty ostatnio posterunek znajdujący się na górzystych zboczach Wolbiru.

– Cóż, żałuję, że jesteś rozczarowany ich nieobecnością – rzekł Polsden.

– Ja również, chociaż wiem, że wkrótce ten stan się zmieni – oświadczył nieco zawiedziony Hadslot.

– Czy masz może chwilę, aby nam co nieco opowiedzieć o obecnych postępach walk w Wolbirze, o których, jak mniemam, masz dobre pojęcie? – rzekł Trelian, próbując zasugerować temat dalszej części rozmowy.

– Czemu nie? Teraz i tak nic innego nie mam do roboty. Co chcecie wiedzieć?

– Najlepiej wszystko, co wymaga wspomnienia – odparł Trelian.

– Hm, trochę tego jest, więc ograniczę się tylko do tych najważniejszych informacji i tych, o których wolno mi otwarcie z wami mówić.

– Powiedz nam zatem o drzemiącej w ukryciu mocy – zaproponował Trelian, chcąc poznać, czy Hadslot posiada interesującą go wiedzę. Dał jednocześnie do zrozumienia, iż sam już na temat istnienia wspomnianej mocy coś wie. Hadslot zdziwiony podjętym tematem odparł:

– O jakiej mocy mówisz ?

– O tej pozostającej w ukryciu, o której ewentualnym istnieniu wiedzą nieliczni – stwierdził Trelian, gdy Czarny Mag Jasles, odsłoniwszy dłoń, przypomniał o złożonej przysiędze krwi. Hadslot, dostrzegłszy ten gest, zaczął nabierać przekonania o tym, iż jedna z tajemnic została jego rozmówcom ujawniona, postanowił jednak odczekać, aż to z innych ust padnie konkretnie to, o jakiej mocy mowa, odrzekł więc:

– Określ tę moc, Danetnerze. Czy mówisz o sile naszego wroga?

– Nie – padło szybko z ust Treliana, gdy inni trwali w milczeniu, czekając na dalszy bieg dyskusji.

– Zatem określ tę moc lub zaprzestań o niej mówić. Domyślam się, o czym mówisz, ale musisz sam to oznajmić – zaproponował zdecydowanie Hadslot.

– Zatem co wiesz, dowódco, o kamieniu mocy, który się tam być może znajduje? – spytał w końcu otwarcie czarodziej, być może nawet zbyt otwarcie zdaniem pozostałych, którzy przecież tak jak on złożyli przysięgę krwi.

Hadslot zdziwił się, że Trelian, znany mu pod imieniem Danetner, najprawdopodobniej zgłębił tajemnicę, o której przecież wiedziało tak niewielu. Jaka by jednak nie była prawda, mimo wszystko postanowił zachować w sprawie kamienia ostrożność, czego najlepszym dowodem były jego własne słowa:

– Nie tak głośno… O tym powinniście się rozmówić z Nadenetem, który jednak wcześniej zdecyduje, czy jesteście godnymi zaufania, aby wam o tym rzec.

– Gadenet uznał, że jesteśmy – rzekł mag Jasles.

– Nawet jeśli tak jest, to wiąże mnie przysięga milczenia, której nie zamierzam złamać. Tym samym odstąpcie od dalszych prób przekonania mnie do zmiany tej decyzji, gdyż tylko stracicie czas, który mógłby być lepiej spożytkowany na dyskusje o innych, nie mniej ciekawych sprawach.

– Skoro tak twierdzisz, niech tak będzie. Rozumiem to – oznajmił niechętnie Trelian, dając znak pozostałym, aby teraz oni przemówili. Do tematu kamienia mocy nikt już nie zamierzał w tej dyskusji wracać.

– Jak obecnie kształtuje się układ sił pomiędzy naszą armią a tą Nomyryjczyków znajdującą się w Wolbirze? – padło pytanie kapitana Polsdena.

– Trudno mi to określić, gdyż ich armie często atakują z zaskoczenia lub też trwają na swych posterunkach gdzieś wśród górskich szczytów, ujawniając się dopiero w sytuacji zagrożenia. Dlatego dokładna ich liczba jest niemalże niemożliwa do ustalenia. – Usłyszeli wszyscy czterej w odpowiedzi.

– A czy może jest nadzieja na to, że niedługo uda się ich ostatecznie podbić? – pytał dalej Polsden.

– Czas pokaże, ale lata, które tu spędziłem, utwierdziły mnie w przekonaniu, że jest to złudna nadzieja, tym bardziej że od dawien dawna nie nastąpił w zasadzie żaden przełom, który mógłby zadecydować o tym, że się to wkrótce zmieni.

– A zdobycie posterunku, o którym wspomniałeś? – spytał Trelian, wracając do tego, co Hadslot im przedstawił.

– Cóż, po części można to uznać za jakiś sukces… – zgodził się Hadslot.

– Zwycięska potyczka powinna cię cieszyć, nie wyglądasz jednak na zadowolonego – stwierdził Polsden, który był tylko niewiele niższy od niego stopniem wojskowym.

Twarz Hadslota przybrała ponury wyraz.

– Bo i nie mam powodów. Gdybyś stracił tylu ludzi co ja, również nie okazywałbyś radości z osiągnięcia połowicznych korzyści.

– Skoro tak uważasz, to zapewne tak jest. Wybacz, jeżeli cię uraziłem – rzekł przepraszająco Polsden, znający z własnego doświadczenia to, o czym teraz była mowa.

– Nic takiego się nie stało, nie uraziłeś mnie. Mamy wojnę i normalne jest, że za jej przyczyną będą również ofiary czy to nasze, czy ich – odparł Hadslot, westchnąwszy głęboko.

Nastał moment, gdy we wspomnieniach obecnych dowódców pojawiły się zarysy twarzy poległych towarzyszy broni, bardziej lub mniej za ich życia poznane. Hadslot nie zamierzał jednak pozostać teraz z obrazami wspomnień ani za ich przyczyną milczeć, co też oznajmił, mówiąc:

– Macie jeszcze jakieś pytania? Co jeszcze chcecie wiedzieć? Póki co, mam czas, możemy rozmawiać, oczywiście jeżeli taka jest wciąż wasza wola.

Chęć do dalszej dyskusji była u każdego, więc rozmowa trwała dalej.

– Jestem tu pierwszy raz i o wielu sprawach nie mam pojęcia. Co sprawia, że tak ciężko jest ich podbić? – spytał Trelian, chcąc wykorzystać jak najlepiej okazję do rozmowy.

– Powodów, dla których tak długo nie możemy odnieść sukcesu, jest kilka. Najważniejszy to górzyste ukształtowanie terenu, na którym toczą się potyczki. Jego dokładne poznanie wymaga niemało czasu, którego nowo przybyli, nieprzystosowani do takiego typu działań, często nie mają zbyt wiele albo w ogóle. Wśród górskich wąwozów i stromych urwisk nasza przewaga liczebna nie ma aż tak wielkiego znaczenia, jak początkowo mogłoby się zdawać… Jeszcze innym powodem są upór i męstwo, których nie sposób odmówić naszym wrogom. – Hadslot dał znak, iż skończył.

– Ufam jednak, że się to niedługo zmieni, tym bardziej że z tego, co nam wiadomo, sam Mangus postanowił wesprzeć swoimi rezerwami niezaangażowanymi w wojnę z Przymierzem tutejsze przetrzebione oddziały – stwierdził Czarny Mag Demnal.

– Czas pokaże… – odparł Hadslot, kończąc tym samym wątek rozpoczęty przez Treliana.

Dalsza część rozmowy, tocząca się stale pomiędzy tą samą piątką osób, miała podobny przyjacielski przebieg jak dotychczas, jednak sprawy, które wówczas poruszono, były nie tak istotne, przez co i mniej zajmujące. Mimo to zakończono ją dopiero po półgodzinie, w momencie gdy oddział, którego przybycia oczekiwał Hadslot, właśnie się zjawił. Hadslot musiał się teraz zająć innymi obowiązkami. Trelian i pozostali świetnie zdawali sobie z tego sprawę. Wiedzieli też, że i na nich już pora, dlatego pożegnawszy się, udali się w kierunku, który po chwili im wskazano za właściwy. A był to jeden z budynków, w którym kwaterę dowodzenia miał Nadenet oraz ci, którzy z jego rozporządzenia za przyzwoleniem Mangusa wydawali rozkazy.

Nie minęła dłuższa chwila, gdy Trelian i pozostali znaczący stanęli przed obliczem Nadeneta w komnacie urządzonej nad wyraz skromnie, bez oznak jakiegokolwiek przepychu, co wielu tu przybyłych początkowo nieznacznie dziwiło. Trelian od razu zauważył, że jego niegdysiejszy czarny mistrz jest zapewne obarczony ogromem spraw i obowiązków, na co wskazywać mogły liczne pisma i rozkazy rozrzucone na jego stole, jak również zafrasowany wyraz twarzy Czarnego Maga, albowiem z woli Mangusa dostał przecież jeszcze nie tak dawno dowództwo nad będącymi tu oddziałami. Nadenet na ich widok ruszył się z miejsca i przemówił zgodnie z tym, co nakazywał mu w tej chwili rozum:

– Witajcie, zjawiliście się wcześniej, niż tego oczekiwałem, jednak to dobrze, gdyż każda para rąk i każdy światły umysł przydadzą się w obecnych okolicznościach. Jak wam minęła podróż?

– Bez większych komplikacji. Zjawiliśmy się tak szybko, jak było to od nas wymagane – padła odpowiedź.

– Cieszy mnie to. Mam nadzieję, że zapał, z którym tu jechaliście, was nie opuścił, gdyż będzie on wam niewątpliwie nadal potrzebny – powiedziawszy to, Nadenet zbliżył się i uścisnął po kolei dłoń każdego z siedmiu przybyłych. Gdy doszedł do Treliana, odezwał się do niego: – Ufam, Danetnerze, że spełnisz oczekiwania, które w tobie jako twój niegdysiejszy nauczyciel pokładam.

Trelian, kiwnąwszy głową, dał znak, iż nie zawiedzie. Gdy tę krótką część mieli za sobą, Nadenet niezwłocznie przeszedł do sedna spraw.

– Jak się zapewne domyślacie, nie bez powodu po was posłano. To, co będzie od was wymagane, już zaraz będzie wam przedstawione po części przeze mnie, a po części przez samego Mangusa, do którego zaraz po spotkaniu ze mną się udacie.

Na twarzach przybyłych osób pojawiło się zaciekawienie i nie mniejsze zdziwienie faktem, że sam Mangus chciał się z nimi rozmówić. Było to o tyle zdumiewające, że rzadko kiedy Czarny Arcymag wdawał się w dyskusje ze zwykłymi kapitanami czy Czarnymi Magami służącymi w jego oddziałach lub pełniącymi inne funkcje na jego służbie. Nadenet jednak nadmienił, że i okoliczności są nietypowe, dlatego nie powinno to ich aż tak dziwić.

– Dziś odpoczniecie, natomiast od jutra musicie być gotowi na to, że zostaniecie rzuceni na teren walk toczonych w okolicach ziem Wolbiru, bronionych przez Nomyryjczyków i wcale nie mniej walecznych i nieustępliwych ich sojuszników. Dobrze by było, abyście mieli tego świadomość – rzekł, wiedząc, że zapewne każdy ze stojących teraz przed nim zdawał sobie sprawę, iż nie przybył tu tylko dla samego odwiedzenia i poznania Notadu.

– Czy wiadomo już, kiedy i pod czyimi rozkazami się znajdziemy? – spytał jeden z magów.

– Nie będę ukrywał, że niektórzy będą ściśle podlegali moim poleceniom, inni zaś przejdą pod rozkazy dowódców, których oddziały wymagają uzupełnienia. Teraz wspomnę wam o tym, co Mangus uznał, że powinniście wiedzieć.

Przez umysły zgromadzonych przemknęła błyskawicznie myśl o tym, że za chwilę Nadenet opowie dokładniej o kamieniu, o którym wcześniej Gadenet im ledwie napomniał. Nie mylili się. Nastąpiło przemówienie, którego nikt nie śmiał przez dłuższy czas przerywać.

– Zdobycie Wolbiru ma nie tylko strategiczne znaczenie. Otóż, jak wiecie, kamienie żywiołów są potężnymi artefaktami, które powstały w nieznanych dla nas okolicznościach i z niewiadomych nam powodów. Te związane z mocami żywiołów są trzymane na Wanladzie, ten dający władzę nad śmiercią jest w posiadaniu Mangusa, natomiast ten, o którym mówią zapomniane kroniki i poznane przez nas inskrypcje, jest skryty przed ludzkim wzrokiem w krainie lodu i chłodu, z dala od tego, co żyje. Jak ustaliliśmy z podanych wskazówek, wspomnianym miejscem ukrycia muszą być tereny leżące zaraz za Wolbirem, do których dostanie się jest możliwe tylko drogą lądową, a i ona nie należy do łatwych…

– Wybacz, mistrzu, że przerwę, ale czy gdybyśmy założyli, że Wolbir zostanie zdobyty, wiedzielibyśmy, w jakim konkretnym kierunku należy się udać na poszukiwania? – zapytał nagle Demnal.

– Mamy tyle wskazówek, że zapewne tak. Pytanie jednak, czy to, czego szukamy, nadal się tam znajduje, czy też bezpowrotnie gdzieś przepadło, albo, czego nie można również wykluczyć, wszystko to jest kłamstwem. Pamiętajcie, że nadal nie można być w pełni przekonanym co do tego, czy w ogóle ten przedmiot istnieje, tym samym to, o czym wam mówię, powinniście traktować mimo wszystko z pewną rezerwą. Gdyby jednak to, co przypuszczamy, okazało się prawdą, a my zdobylibyśmy Wolbir i odnaleźli go tam, pokonanie Przymierza pozostałoby już tylko kwestią czasu, jaki dałby im Mangus. Musicie zrozumieć, że im mniej osób wie o tym kamieniu, tym lepiej dla nas wszystkich. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby Nomyryjczycy, poznawszy tę tajemnicę, udali się na poszukiwania i rzeczywiście go odkryli, a następnie zdecydowali się go użyć przeciw nam…

– To proste, korzystne rozstrzygnięcie wojny zapewne w sposób zdecydowany przechyliłoby się na korzyść naszego wroga… – rzekł Trelian.

– Widzę, przyjacielu, że wiesz, o czym mówię, a wy wszyscy, mam nadzieję, zrozumieliście powody, dla których tak długo pozostawaliście w niewiedzy o sprawach toczących się na tych ziemiach. Jeżeli zaś tego nie rozumiecie, to być może nie nadajecie się do piastowania zajmowanych przez siebie stanowisk.

Na te ostatnie słowa Nadeneta nikt nie zareagował w sposób, który mógłby zostać przez niego uznany za nieodpowiedni lub który mógłby go urazić. Tym samym każdy udowodnił, że nie ma jawnych pretensji co do tego, że dopiero teraz poznali pewne prawdy.

– Czy ktoś z was był kiedyś w Wolbirze? – spytał Nadenet, wznawiając dyskusję.

– Nie – padło po kolei z ust każdego.

– Tak też myślałem… Otóż za zabudowaniami wzniesionymi tam przez ludzi znajdują się nie tylko górzyste zbocza, lecz także otwarte przestrzenie, których pokonanie może być ponad siły zwykłego człowieka. Mroźne zawieje i pustynne lodowe połacie skutecznie potrafią złamać każdego, kto nie jest przygotowany na ich przemierzenie. Niemniej prawdopodobnie gdzieś tam przy krańcu górskich północnych szczytów, za którymi nie ma już nic, znajduje się pewna góra. W niej zaś jest wydrążone wejście do miejsca, za którym wedle wskazówek znajdziemy kamień tworzenia i niszczenia. Jego moc, jeżeli rzeczywiście istnieje, jest nie mniejsza od tych pozostałych. Właściwe miejsce poszukiwań wskaże nam okazały obelisk, który został postawiony zaraz przed wspomnianym wejściem. Obelisk, o którym mówimy, opisano w dawnych kronikach i naszkicowano na starych mapach i nie sposób go przeoczyć i pomylić z innym – wyjawił czarny mistrz.

Trelian pomyślał: „A więc cały czas chodziło o kamień tworzenia i niszczenia… Mangus nie może go odnaleźć, nie może go posiąść, nie może odnieść zwycięstwa w tej wojnie… Jeżeli rzeczywiście ten kamień tam jest, to jest również szansa i zagrożenie, z którymi trzeba się liczyć i obok których nie można przejść obojętnie…”.

Trelian uzyskał tego dnia wiedzę, którą zamierzał jak najszybciej, jak to tylko będzie możliwe, podzielić się z obrońcami Wolbiru. Nie wiedział, jak i kiedy to zrobi, ale czuł, że być może już wkrótce przyjdzie mu opuścić szeregi Czarnych Magów i udać się na poszukiwania wspomnianej góry i wydrążonego w niej przejścia. Jednak musiał wcześniej obmyślić najwłaściwszy plan działania. Gdy tak analizował to, co było teraz ważne, Nadenet wspominał jeszcze o rzeczach dobrze już mu znanych, nie słuchał więc z taką uwagą i zainteresowaniem jak wcześniej.

Gdy spotkanie się zakończyło, Trelian i inni zostali zaprowadzeni do komnat Mangusa. Gdy zjawili się na miejscu, Trelian miał pierwszą sposobność do tego, aby być może zamienić kilka słów z magiem, przed którym wielu trwało w trwodze i strachu. Mangus nie wykazał chęci poznania imion przybyłych i pominąwszy powitanie, niemal natychmiast rozpoczął dyskusję, tak jakby chciał jak najszybciej mieć ją za sobą. Głos arcymistrza czarnej magii na początku był zrównoważony i czysty, pozbawiony jakichkolwiek emocji, które mogłyby wskazać nastrój, w jakim się obecnie znajdował.

– Domyślacie się już celu, w jakim tu przybyliście, zatem nie ma potrzeby, abym wam o tym ponownie mówił. Nie będę ukrywał, że wymagam i żądam tego, abyśmy ostatecznie już teraz rozprawili się z Wolbirem i jego mieszkańcami. Ufam, że i wy będziecie częścią tego wszystkiego – to rzekłszy, chwilę odczekał na reakcje słuchaczy, przed którymi stał dumny i wyniosły jak zwykle.

– Będziemy dumnie wykonywać to, do czego zostaliśmy powołani. Możesz pokładać w nas swoje nadzieje, gdyż na pewno cię, mistrzu, nie zawiedziemy – padło pierwsze stwierdzenie z ust jednego z trzech kapitanów. Inni zaś, w większości z lękiem w sercu, bez słowa tylko kiwnęli głowami na znak zgody.

– Nie muszę pokładać nadziei, tylko mam prawo i powód, aby tego wymagać. Nadzieja jest dla słabych i tych, którzy nie wiedzą, że wszystko zależy tylko od poświęcenia, jakie jesteśmy w stanie zaoferować. Być może niejeden z was będzie musiał złożyć ofiarę ze swojego życia, aby nasza sprawa została załatwiona tak jak należy. Ale życie jednostki nic nie znaczy w obliczu tysięcy istnień i wielu pokoleń, które nastąpią, gdy to wszystko dobiegnie końca – odrzekł pewnie Mangus.

Nawet jeżeli ktoś się z nim nie zgadzał, to nie miał odwagi, aby o tym otwarcie powiedzieć. Trelian był jednym z tych, którzy mieli inny punkt widzenia nie tylko na to, o czym teraz Mangus mówił, ale na mnóstwo innych spraw wcześniej poruszanych przez członków jego rady i najwyższych Czarnych Magów, wśród których miał okazję już przebywać. O ile jednak wcześniej mógł zanegować pewne sprawy, o tyle teraz nie był do tego zdolny. Umysł nakazał mu zachować milczenie, jakby obawiał się konsekwencji wyrażenia opinii innej niż ta Mangusa. Tego typu zachowanie nie było niczym niezwykłym dla tego, kto wiedział, kim jest Czarny Arcymag i jaką władzą dysponuje. A była to władza niemal absolutna, nieograniczona żadnymi zakazami czy nakazami ani niepodważana w czasie ostatnich lat otwarcie przez nikogo, kto jej podlegał. Wszystko, co się teraz działo, nie było dziełem przypadku, tylko częścią planu, który Mangus miał opracowany w swym umyśle na długo wcześniej, niż Trelian wstąpił w szeregi Czarnych Magów.

Trelian jeszcze wtedy nie wiedział, że Mangus do walki w Wolbirze przeznaczył niemalże dwukrotnie większe siły od tych, które znajdowały się tu podczas największych i najkrwawszych walk, mających kiedykolwiek tu miejsce, tak jakby czas naglił go niewspółmiernie bardziej niż ostatnio.

Cała ich dalsza rozmowa poza naprawdę nielicznymi wyjątkami przypominała raczej monolog wygłaszany przez Mangusa, któremu ten stan rzeczy najwyraźniej teraz odpowiadał. Poruszane sprawy tyczyły się niemalże wyłącznie walk w Wolbirze oraz przedstawiania widocznych postępów, jakie nastąpiły od momentu, gdy to Nadenetowi zostało powierzone dowództwo nad tutejszymi armiami. Mangus ostrzegł, że wymaga bezwzględnego posłuszeństwa i oddania od każdego, kto się tu znalazł, i to bez względu na to, jaki jest jego status czy obecna pozycja. Zdanie mniej ważnych według niego ludzi nie miało żadnego znaczenia w obliczu jego słów i rozporządzeń, które również w stosownym czasie wydawał, dlatego nie zabiegał o ich poznanie ani wcześniej, ani podczas tej rozmowy. Mangus pożegnał ich słowami:

– Każdy jeszcze tego dnia pozna czas i miejsce, gdzie prawdopodobnie dane mu będzie przystąpić do konfrontacji z obrońcami z Wolbiru. Pamiętajcie, że życie w hańbie nie jest życiem, tylko przekleństwem, a heroiczna śmierć w boju znajdzie swój wydźwięk w pieśniach, które przeżyją najwspanialsze wzniesione dotąd budowle, na które nawet niszczący czas zdaje się nie mieć obecnie wpływu – to rzekłszy, kiwnął palcem, aby opuścili go i udali się tam, gdzie uznają za stosowne spędzić ostatni wolny czas przed wyruszeniem na wojnę.

Trelian zachował się tak jak inni, którzy po krótkiej naradzie między sobą ruszyli wprost do pobliskiej tawerny, gdzie postanowili utopić swe zmartwienia, pijąc spienione złociste piwo oraz paląc tytoń będący tu dobrem coraz mniej popularnym z racji niedoboru na pobliskich targach i rzadkich wizyt kupców. Jeszcze nim nadszedł wieczór i nim się rozeszli, odnalazł ich jeden z posłańców, który każdemu z nich przedstawił, co względem niego postanowiono. Trelian został poinformowany o tym, że już o świcie wyruszy w rejon, na którym, jak mu powiedziano, krew wroga była tak obficie rozlana, że ziemia nie nadążała z jej wchłanianiem. Celem jego podróży miał być odbity posterunek wymagający natychmiastowego wzmocnienia i mający niemałe znaczenie dla prowadzenia dalszych działań wojsk Nadeneta. Jak wkrótce miało się okazać, wspomniany posterunek był tym, o którym mówił kapitan Hadslot. Pod jego rozkazy już wkrótce trafić miał nie tylko Trelian, ale i dwóch innych magów, którzy z nim przybyli, oraz znaczna część wojsk towarzyszących im w czasie podróży do tego miasta. Trelian zaraz po tym, jak dowiedział się, co względem niego postanowiono, niezwłocznie udał się na spoczynek, w czasie którego więcej było jednak rozmyślań z otwartymi oczami niż spokojnego snu.

2. POSTERUNEK

Trelian spędził tę noc przy szeroko otwartym oknie i leżąc w całkowitej ciszy, nasłuchiwał odgłosów mieszkańców, którzy musieli poświęcić ten czas na obowiązki wykonywane tuż przed wschodem słońca. Trelian wsłuchiwał się jednak nie tylko w to, co działo się na zewnątrz, lecz także w to, co dyktował mu jego wewnętrzny głos, który stale wskazywał mu, jak ma postąpić. Mimo iż wiedział, kim jest, czuł, że wraz z tym, jak stał się Czarnym Magiem i posiadł pewną wiedzę, bezpowrotnie zmieniła się w nim jakaś cząstka osobowości. Nie był pewien, w jakim stopniu, ale nie mogła być ona bez wpływu na to, jak teraz postrzegał otaczającą go rzeczywistość. Rozmyślał o wielu sprawach mniejszej i większej wagi, wspominał dawno niewidzianych przyjaciół oraz tych, których śmierć już zabrała ze sobą, pozostawiając po nich tylko pamięć w jego sercu i umyśle. Starał się bezskutecznie znaleźć odpowiedź na pytanie, ku czemu to wszystko, co się dzieje, prowadzi. W ten właśnie sposób spędził ostatnie godziny, które dzieliły go od wyruszenia do mroźnego Wolbiru. Miał nadzieję, że w jego lodowym sercu rzeczywiście znajduje się przedmiot zdolny do odwrócenia losów wojny, i ufał, że jeżeli już zostanie odkryty, to tylko przez tamtejszych obrońców.

Im bliżej było poranku, a gwiazdy na niebie coraz bardziej bledły, tym pogłos na zewnątrz zdawał się coraz głośniejszy. Miasto budziło się już do życia. Trelian jednak nie zamierzał jeszcze opuszczać izby do czasu, aż słońce nie zagości w pełnej krasie na nieboskłonie, tak jakby chciał odwlec to, co było już nieuniknione. Jednak to się zmieniło, w momencie gdy do jego drzwi ktoś zdecydowanie kilkakrotnie zastukał, jakby chcąc dać do zrozumienia, że czas właściwy już nadszedł, i tym samym zmuszając czarodzieja do zakończenia spoczynku. Zaraz po tym, jak owo pukanie ustało, zza zamkniętych wciąż drzwi do uszu Treliana dobiegły słowa:

– Danetnerze, czy wyrwałeś się już z krainy snu?

– Tak – odparł czarodziej.

– Zatem zbierz się w sobie i zejdź do nas na dół, gdyż mimo iż czas nas nagli, dobrze by było jeszcze czegoś przed wyjazdem skosztować.

– Zgadzam się z tym, za moment do was zejdę…

– Zatem czekamy – odparł rozmówca, po czym oddalił się na niższy poziom.

Gdy Trelian do nich dołączył, wszyscy udali się na posiłek. Miejsca było zdecydowanie dużo, jeżeli więc ktoś wolał spożyć posiłek w samotności, miał taką możliwość. Tego poranka jednak próżno było znaleźć choćby jedną osobę, która stroniłaby od towarzystwa. Czasu do wymarszu nie zostało wiele, więc Trelian, podobnie jak większość, zdążył spożyć tylko skromny posiłek, który i tak wystarczająco zapełnił mu żołądek. Skończył jeść równocześnie z innymi w momencie, gdy zatrąbił róg wzywający do stawienia się na placu. Czekał tam już Hadslot, pod którego rozkazy zgodnie z ustaleniami wszyscy mieli zostać oddani. Po sformowaniu kolumn i zakończeniu ostatnich czynności organizacyjnych dowódca napomniał, aby zachować wzmożoną czujność, po czym, nie przedłużając, dał rozkaz wymarszu. Na pożegnanie wyszli im niektórzy mieszkańcy, tak jakby chcieli dodać im otuchy przed tym, co na nich czekało.

Niebo było bezchmurne, a słońce tego dnia wyjątkowo mocno ogrzewało ich strudzone oblicza, na których w czasie wojny znacznie szybciej przybywało zmarszczek i bruzd. Trelian często mógł dostrzec na twarzach swych obecnych towarzyszy malujący się niepokój i strach przed tym, co mogło ich spotkać. Gdyby ich o to spytano, raczej by się do tego nie przyznali w obawie, by inni nie uznali ich za tchórzy lub ludzi małej wiary. Hadslot jechał w niedalekiej odległości od Treliana, z przodu zaś znacznie dalej byli zwiadowcy badający bezpieczeństwo dobrze już i tak poznanej z racji częstego przemierzania drogi. W miarę upływu czasu leśne gęstwiny drzew iglastych coraz bardziej rzedły, a na ich miejsce wysuwały się skalne zbocza i gołe połacie ziemi, zapowiadające rodzaj terenu, do którego teraz zmierzali.

Po niecałych dwóch godzinach od wyjazdu, gdy znajdowali się jeszcze względnie na dość równym terenie, napotkali grupę wojsk powracających do Notadu z rejonów objętych walkami, do których teraz sami zmierzali. Oba oddziały minęły się niemal bez słowa, wymieniwszy się tylko wymownymi spojrzeniami, których znacznie więcej rzucił oddział Hadslota. Trelian w oddziale, który przyszło mu teraz mijać, dostrzegł liczną grupę rannych, o których losie miały zadecydować odniesione przez nich obrażenia. Wśród nich byli zarówno starzy, jak i młodzi, dobrze zbudowani i ci o wątłej budowie ciała, wysocy i niscy. Ludzie z różnych kultur i wyznający różnych bogów, których złączył jeden cel. Niewątpliwie w najgorszym położeniu znajdowali się ci, którzy utracili władzę w jakiejś części ciała lub zostali pozbawieni kończyn. Los bowiem tego typu nieszczęśników często rzucał na ulice, gdzie trwając w biedzie, musieli utrzymywać się z żebractwa oraz łaski innych, co dla niektórych w myśl zasad, które im wpojono, było gorsze od śmierci. W momencie gdy mijany oddział znalazł się już poza zasięgiem wzroku Treliana, z każdym kilometrem droga coraz bardziej wiła się ku górze i stawała się nierówna, dlatego Hadslot na jednym z wzniesień dał znak, aby się zatrzymać. Żołnierze zyskali dzięki temu chwilę wytchnienia, której bardzo łaknęli. Sam zaś zwołał do siebie kapitanów i magów, z którymi chciał się pokrótce rozmówić. Widoczność pobliskiego obszaru wokół miejsca, w którym się znaleźli, była znakomita, gdyż była to otwarta przestrzeń, na której tylko gdzieniegdzie leżały pojedyncze skały, tak małe, że niemożliwe się wydawało, aby ktoś wrogi się za nimi krył. Postój miał trwać kilka chwil, wystarczająco jednak długich, aby Hadslot powiedział zebranym teraz wokół niego to, co zamierzał. Nim jednak na dobre zaczął, stwierdził:

– Jeżeli nic nas nie zaskoczy, to zważywszy na szybkość naszego przemieszczania się, jeszcze przed zmierzchem dotrzemy do celu naszej podróży.

– Dobrze to słyszeć – padło stwierdzenie z ust maga stojącego tuż przy Trelianie.

– Czas pokaże, co z tego wyniknie – rzekł Hadslot, po czym dodał: – Uważam, że jest to dobry czas, abym wam nieco więcej rzekł na temat oczekiwań wobec was i mnie samego. Ważne, abyście to, co teraz powiem, utrwalili w swej pamięci na stałe… – Po tych słowach Hadslot na dłuższy moment zamilkł, sprawiając złudne wrażenie, jakby nie wiedział, co ma powiedzieć. Trwało to do momentu, aż nie przyjrzał się pobieżnie każdej wpatrzonej teraz w niego twarzy, tak jakby chciał wyczuć, jakim człowiekiem jest dana osoba lub też jakie emocje nią teraz targają. Ponownie przemówił dopiero w momencie, gdy zakończył tę nietypową obserwację.

– Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że niektórzy z was, o ile nie większość, dotąd nie mieli okazji brać czynnego udziału w walce, a jeśli nawet, to były to raczej przypadki sporadyczne, mające niewiele wspólnego z prawdziwym wojennym rzemiosłem. Rozumiem to i wiem, że u niektórych z was mogą się rodzić ze wszech miar uzasadnione obawy. Niemniej chcę wspomnieć o tym, iż mając tego wszystkiego świadomość, nie zamierzam nikomu z tego względu pobłażać ani też być mniej rygorystycznym w sprawdzaniu przestrzegania poleceń, które z mojej woli będą wydawane. Każdy z was, tak jak tu stoicie, zdaje sobie zapewne sprawę, iż korzystne rozstrzygnięcia w wojnie z Wolbirem są nie mniej ważne od tych w wojnie z Przymierzem, jeżeli zaś tak nie jest, to należy swój sposób myślenia zmienić na tyle, aby to sobie uświadomić…

– Kiedyś walczyłem z Nomyryjczykami jeszcze za czasów dawnej wojny i na pewno mogę o nich powiedzieć, że trudno znaleźć lud bardziej waleczny i nieustępliwy w walce o to, w co wierzą i za co są gotowi zginąć – padło w trakcie wypowiedzi Hadslota stwierdzenie jednego z żołnierzy.

Hadslot nie pozostał na nie obojętny.

– Ja natomiast z nimi walczę nieprzerwanie od wielu lat… – stwierdził otwarcie, skubiąc się po brodzie i wzrokiem sięgając gdzieś wysoko w niebo. – I rzeczywiście potwierdzam to, co przed momentem odnośnie do nich powiedziałeś – dodał.

– Zatem walka nie będzie należała do łatwych – stwierdził zaraz kolejny.

– Nie, nie będzie. Zapewne im bardziej będziemy zagarniać władane przez nich ziemie, tym z większą ich zawziętością i nieustępliwością przyjdzie się nam mierzyć – orzekł najszczerzej, jak tylko mógł, Hadslot.

– Co zatem proponujesz? – wtrącił pytanie Trelian.

– Przede wszystkim nie lekceważcie ich nawet w momencie, kiedy są mniej liczni od waszych oddziałów, oraz nie okazujcie im żadnej litości, gdyż i wam nie byłaby ona okazana. Trwajcie przy broni tak samo niestrudzenie, jakbyście bronili swojej rodziny, mając jednocześnie na uwadze niepewny los, jaki was czeka w momencie, kiedy się poddacie. Będzie on przede wszystkim zależny od tego, czego dokonaliście oraz od stopnia lub zajmowanego przez was stanowiska.

– O jakim losie mówisz? – spytał z obawą w głosie mag Jasles.

– Niepewnym – padła krótka, acz treściwa odpowiedź.

– Jak mamy to rozumieć? – spytał ponownie Trelian.