Jeszua. Zwykła historia niezwykłej rodziny - Maciej Sobczak - ebook

Jeszua. Zwykła historia niezwykłej rodziny ebook

Sobczak Maciej

4,7

Opis

Książka opowiada o świętej rodzinie, w czasie gdy Jeszua (Jezus) osiągnął osiemnasty rok życia. Mieszkańcy Nazaretu otrzymują propozycję wybudowania statku, który ma być przeznaczony dla Rzymu. W tym celu zbierają chętnych ze swojego miasta, żeby wspólnymi siłami zrealizować zamówienie i zarobić pieniądze. Budową ma kierować najbardziej z nich doświadczony Józef. Tymczasem na terenie ówczesnej Galilei mają miejsca uprowadzenia młodych dziewcząt, które z zyskiem są sprzedawane bogatym Rzymianom, ale nie tylko. Mariam, żona Józefa pomaga tym, które zdołały się uwolnić i zbiec. Wśród nich poznaje rzutką i rezolutną Magdalenę. Te oraz wiele innych historii opowiada niniejsza książka zawierająca niesamowite przygody bohaterów, wątek kryminalny oraz dawkę humoru i mistycznych doznań. Przeczytaj, żeby się dowiedzieć więcej, bo warto.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

Wiele razy prosiłem Boga, aby zatrudnił mnie w swojej winnicy. Po napisaniu ośmiu powieści przyszła kolej na książkę o Świętej Rodzinie. Za każdym razem, gdy siadałem do pisania, nie wiedziałem, co wyjdzie spod mojej ręki.

*

– Mamo, zrobiłem nowy stół – zawołał Jeszua i wskazał ręką na solidny mebel stojący przed domem.

Mariam, gdy usłyszała „mamo”, wyobraziła sobie przez chwilę małego chłopca, który tak się do niej zwraca, lecz gdy się ocknęła i odwróciła, stał przed nią dorosły młodzieniec.

– Synu, gdzie my go wstawimy? Jest za duży, zajmie nam całą izbę.

– Zostawię go przed domem, tutaj też możemy jadać posiłki. Postawię nad nim daszek, żeby nie świeciło nam słońce. Zobacz, wyryłem na nim swoje imię.

Mariam spojrzała na wyryte imię syna, które znajdowało się pod stołem obok jednej z nóg. Podeszła do Jeszuy i przytuliła go.

– Kocham cię, matko.

– Wiem, synu, wiem, Jeszuo. Usiądźmy i wypróbujmy nasz nowy stół. Jesteś już dorosły, a teraz pokazałeś, że potrafisz samodzielnie coś zrobić. Ojciec będzie z ciebie dumny, jak wróci. Poszedł do Rubena razem z Jakubem, liczy, że otrzyma większe zlecenie na budowę okrętu.

– Dla kogo miałby budować okręt?

– Mówił o namiestniku Gratusie, ale o szczegóły nie pytaj, powie sam, jak wróci.

– Jeżeli mówisz o namiestniku, to znaczy, że to może być coś dużego.

– Jeszuo! – zawołał ktoś zbliżający się do ich domu.

– To pewnie Juda, poznaję go po głosie.

– Jesteś wolny? – zapytał.

– Mam chwilę, a co?

– Chodź, posiedzimy sobie na skale i pogadamy.

– Mamo, czy coś mam dla ciebie zrobić?

– Nie, synu, idź, odpocznij sobie, napracowałeś się przecież.

Jeszua i Juda wybrali się na skarpę, która znajdowała się niedaleko domu Józefa. Tu często spotykali się młodzi Nazarejczycy. Był stąd ładny widok, rosły drzewa dające cień tym, którzy chcieli przysiąść obok nich.

– Widziałem ładny stół przed twoim domem.

– Nie mieliśmy dotąd stołu. Skończyłem go chwilę przed twoim przyjściem. Chcę jeszcze wyremontować dom. Jest stary, ojciec zbudował go przed moim narodzeniem. Matka opowiadała mi, że gdy nosiła mnie w łonie, wyruszyła w góry odwiedzić swoją krewną, a gdy wróciła, zastała nowy dom.

– Solidny stary Józef prawie dwadzieścia lat temu postawił wasz dom. W sumie, jak pamiętam, to niewiele się zmienił. Właściwie co ty chcesz remontować?

– Dziury załatać w dachu, chciałem postawić wiatę przed domem, żeby usiąść i odpocząć na świeżym powietrzu, gdy jest ładna pogoda.

– To masz niezłe plany na najbliższy czas.

– Lubię pracować, cieszę się, że zostałem cieślą. Ta praca powoduje, że ręce tworzą z kawałka drewna coś dobrego, użytecznego.

– Ile ty masz lat, Jeszuo? – zapytał Juda.

– Będzie osiemnasty rok.

– Eh, pomyliłem się o dwa lata. Wiesz, co podziwiam u ciebie? Twój wewnętrzny spokój, jakbyś był pewien wszystkiego, co robisz.

– Po co gnać nie wiadomo gdzie? Jeśli jesteś spokojny i pewny tego, co chcesz osiągnąć, to dojdziesz do celu. Jest czas odpoczynku i czas pracy, czas siewów i czas żniw. Popatrz na ptaki, czy one się martwią? Mają swoje gniazda, mają co jeść, swoją radość okazują śpiewem.

– O! Idzie do nas Maciej.

– Wy tu siedzicie, a twój ojciec Józef wrócił i ma dobre nowiny.

– Sam wrócił?

– Nie, razem z Jakubem, już od progu mówił o dużej robocie, będzie zbierał chętnych do pomocy.

– Czyli to prawda, że otrzymał zlecenie na okręt.

– Nie na okręt, a na statek. Judo, okręty są przeznaczone dla żołnierzy, a statki do handlu. To zasadnicza różnica.

– Ale robota ta sama albo podobna.

– No to chodźmy, przekonajmy się, co ma do zaoferowania Józef – powiedział Juda.

Młodzi chłopcy wstali i ruszyli do domu Jeszuy.

– Piękny stół zrobiłeś. Ale powiedz mi, dlaczego taki duży? – zapytał Józef, kiedy zobaczył syna kroczącego wraz ze swoimi towarzyszami w kierunku domu.

– Widzę duży stół, a wokół niego wielu siedzących, godnych uczty, znamienitych gości – odpowiedział poetycko, jakby miał wizję co do użyteczności stołu.

– Zobacz, gdyby był mniejszy, z tego materiału, który ci pozostał, zbiłbyś jeszcze dwa, a nawet cztery stołki. Nie zrozum mnie źle, wykonałeś dobrą robotę, ale teraz nadszedł czas na coś większego. Skoro mamy stół, to siadajmy.

Mariam przyniosła wodę w dzbanie i chleb w specjalnie do tego celu uplecionych koszyczkach. Józef rozlał wodę do kubków, a następnie podzielił chleb, dziękując Bogu za to, że mogą go spożywać. Niewiasty nie zajmowały miejsca przy stole, w czasie kiedy mężczyźni rozmawiali, ale Józef zawołał Mariam.

– Siadaj z nami, odpocznij sobie, co tam będziesz się krzątać sama po izbie.

Mariam zawahała się, ale usiadła pomiędzy synem i Józefem.

– Podobno dostaliście robotę przy statkach, ale chcieliśmy się upewnić, czy to jest prawda – rzekł Juda, który dopiero co się dowiedział o zleceniu od Macieja.

– Tak, na razie mielibyśmy zrobić jeden, a jeśli uda nam się go wykonać na czas i kupcy będą zadowoleni, to może nam zlecą jeszcze dwa.

– To pewnie sporo pieniędzy będzie można za niego dostać? – zapytał Maciej.

– Na razie nie dzielmy czegoś, czego jeszcze nie mamy. Najpierw muszę się zorientować, czy starczy nam rąk do pracy. Jeśli zbiorę odpowiednią liczbę ludzi, to będziemy rozmawiać o zapłacie – wyjaśnił Józef. – Rad jestem, że Jeszua, robiąc stół, pokazał, że na jego sprawne ręce też można liczyć.

– Nie cieszcie się za wcześnie – wtrącił swoje zdanie milczący do tej pory Jakub – my jesteśmy na końcu tego łańcucha, a przed nami pośrednicy i pośrednicy pośredników. Tamci zgarną śmietanę, a my, robole, grosze.

– Tak czy inaczej, robotę trzeba wziąć, tak uważam – rzekł Józef. – Za dużo czasu byliśmy bez pracy.

– Coś tam przecież dłubałeś w drewnie, kiedy tylko przychodziłem, to widziałem cię przy robocie – zauważył Jakub.

– Zbijałem stołki, naprawiałem dachy, radło do spulchniania ziemi i inne narzędzia rolnicze. To wszystko za mało, żeby żyć i żeby nie zabrakło chleba, nie mówiąc o oliwie, winie, które pijemy tylko od święta, i to nie każdego. Owszem, zrobiłem schody, to była duża robota i godna dobrej zapłaty, ale jak dotąd nie otrzymałem za nie zarobku.

– Ktoś cię oszukał?

Mariam spojrzała na niego.

– Nie oszukał, ale może byłem zbyt naiwny albo tak musiało być, pewnie Bóg tak chciał. Zrobiłem je za darmo i tyle, nie wracajmy już do tego.

– Ale możesz powiedzieć, komu je zrobiłeś?

– Do synagogi, wystarczy już.

– Skąd będzie drewno na te statki?

– Cedry mają dostarczyć nam z Fenicji, z okolicy Tyru, osobiście zażyczyłem sobie, żeby być przy wyrębie. Pnie muszą być najlepsze, zdrowe.

– Już wiesz, kto będzie szkutnikiem odpowiedzialnym za te statki?

– Jeszcze nie wiem, ale będziemy je budować w Cezarei, nieopodal brzegu morza, żeby móc je potem zwodować. Ja mam odpowiadać za budowę statku. O wyposażenie, może maszty i płótno na żagiel ma zadbać kto inny. Jeśli będą wiosła, to też ktoś od szkutnika je dostarczy.

– Trudno, żeby cieśla dostarczał żagiel – zauważył Jakub.

– To duże wyzwanie, Józefie, nie będziemy się przez jakiś czas widywać – powiedziała trochę smutna Mariam.

– Przez pewien czas zostaniesz sama w domu. Bóg będzie się tobą opiekował. Cóż, trzeba się poświęcić, żeby zarobić na chleb. Cezarea nie jest daleko stąd, będę przychodził do domu, co ja mówię, będziemy, bo Jeszua pójdzie ze mną pracować. Wy też się zastanówcie – powiedział do Judy i Macieja. – Wiem, że nie jesteście stolarzami, ale na pomocników może się nadacie.

– Jak możesz z rybaka czy rolnika zrobić rzemieślnika – powiedział Jakub.

– Ręce do pracy się przydadzą, statek ma być gotowy przed zimą.

Józef został sam z Mariam w domu, a młodzi ludzie wraz ze starszym od nich Jakubem poszli do miasta. Tam rozstali się z Jakubem, który skręcił do domu, a przyłączył się do nich Jan. Był nieco młodszy niż oni, wyróżniał się zawsze dobrym humorem i był skory do żartów. Obeszli w czwórkę całe miasto i ponownie wrócili na skarpę.

– Nie ma tu u nas ładnych dziewcząt albo się wszystkie pochowały w domach za spódnicami swoich matek – zwrócił uwagę Jan.

– Musisz się dobrze rozejrzeć, Rebeka od Tobiasza jest całkiem, całkiem, Judyta niczego sobie. Jest sporo dziewcząt młodych i gotowych do żeniaczki. Masz rację, pracują w swoich domach i dlatego nie rzucają się w oczy – powiedział Maciej.

– Janie, na co zwracasz uwagę, oceniając nasze dziewczęta? – zapytał Jeszua.

– Patrzę, czy są ładne, zgrabne.

– Ładne… Co takiego twoim zdaniem jest w nich ładnego?

– One są zawsze tak ubrane, że trudno powiedzieć. Włosy mają zakryte, nogi zakryte, całe ciało zakryte.

– No to jak je obserwujesz? Zwracasz uwagę pewnie na oczy i twarz. Mówią one wiele o człowieku. Widzicie, jak kobiety chcą zwrócić na siebie uwagę, to pokażą się w taki sposób, że mężczyzna zawsze na nie spojrzy. Inaczej ludzie by się nie żenili i za mąż nie wychodzili. Coś, jakaś siła przyciąga ich do siebie. Tak ten świat jest urządzony, że ludzie łączą się w pary, tak samo zwierzęta lądowe, ryby i ptaki powietrzne. Przez to rodzą się nowi ludzie i nowe zwierzęta. Nie przeszkadzajmy sobie nawzajem, każdy, kto jest sobie pisany, znajdzie swoją drugą połówkę.

– Mądrze mówisz, Jeszuo. Opowiedz nam coś jeszcze – poprosił Jan.

– Bądźmy naturalni i prawdziwi. Dobrze jest, jeśli mówisz to, co myślisz, chociaż nie zawsze okazuje się to opłacalne.

– To co powiesz o Izraelu? Kiedy zostanie wyzwolony? Czy wtedy, kiedy przyjdzie Mesjasz?

– Wydaje mi się, że błądzisz, Macieju. Owszem, ojczyzna jest ważna i jej brak budzi skrajne emocje. Dla Boga jednak istotna jest wspólnota, wspólnota ludzi, którzy jednoczą się, wyznając swoją wiarę. Czym się różni Grek od Żyda albo Rzymianina? Niektórzy z nich mają władzę, zwłaszcza Rzymianie. Wszelka władza pochodzi od Boga, ale czy ją będą dzierżyć na zawsze? Po nich przyjdzie ktoś inny, silniejszy i tak jedni będą rządzić, a drudzy staną się poddanymi. Jednak tu, na ziemi, ci, co mają władzę, mają ją względem ciała czy duszy? Żydzi, zwłaszcza faryzeusze, przez wieki ustalili tyle praw, że jakby człowiek miał je wykonywać, nie mógłby robić niczego innego. Każdy z nas jest wolny. Bóg dał nam wolną wolę, ale co z nią zrobić?

Jeszua mówił, zadawał pytania, które pozostawiał bez odpowiedzi, aby wzbudzić refleksje. Z jego słów wynikało, że oprócz wolności tu, na ziemi, ważniejsza jest wolność duszy i to, aby nie była skrępowana, a zbliżała się do Boga, bo od niego wyszła i z nim w naturalny sposób chciała być zjednoczona bez względu na to, kim jesteś na ziemi i w jakim narodzie żyjesz.

Kiedy Józef zorientował się, że ma tyle rąk do pracy, że po kilku dniach może bez obaw wystawić swoją osobę do udziału w przedsięwzięciu, poszedł do Cezarei wraz z Jakubem i Sofoniaszem. Zabrał ze sobą syna, żeby przypatrywał się i uczył, jak rozmawiać w sprawie pozyskania pracy. Ruben, któremu Gratus powierzył przeprowadzenie wszystkich formalnych spraw związanych z budową statku, postanowił najpierw się zorientować, czy biorący udział w przetargu Józef jest gotowy, pewny swojego zaangażowania oraz czy wie, ile chciałby wziąć za swoją pracę i czy to nie będą zbyt wygórowane żądania. Z początku Ruben wolał nie rozmawiać na temat ceny, wiedział bowiem, że bez względu na to, jaka ona będzie, i to raczej niska niż wysoka, i tak wykonają pracę, jeśli będzie tego chciał. Lubił negocjować i czuł się w tym mocny. Nie na darmo Gratus, namiestnik rzymski, powierzał mu do negocjacji największe zlecenia. Józef znany był ze swojej solidności i honoru. Jeśli się na coś godził, to dotrzymywał słowa. Jednakże była to jego pierwsza tak duża i tak odpowiedzialna robota. Na ogół budował domy, i to nie całe, a raczej tylko dachy.

– Zdajesz sobie sprawę, Józefie, że to wielka i odpowiedzialna praca.

– Tak, i dlatego cały czas nie jestem do końca pewny, czy powinienem ją brać.

– To po co się zgłosiłeś, by ją wykonać? Może powinieneś raczej wrócić do Nazaretu, siedzieć i zbijać stołki.

– Ostatnie lato było suche i nasze ziemie nie obrodziły dostatecznie, brakuje nam chleba, a po zboże musimy wybierać się daleko stąd. Nasze rodziny potrzebują pieniędzy, żeby kupić ziarno na mąkę i pod przyszłe zasiewy. Robota nie jest łatwa, ale jesteśmy zdecydowani, żeby ją wziąć.

Ruben zrobił minę, jakby się głęboko zastanawiał, czy dać im tę robotę i za jaką cenę.

– To ma być statek dla najjaśniej panującego nam cesarza Rzymu. Nie może być tandetny, jeśli coś nie wyjdzie, kara może być sroga.

– Jeśli coś już robię i na to się decyduję, to spod moich rąk nie wychodzi tandeta.

– Józefie z Galilei, musimy przejść do ceny, jaką chciałbyś za wybudowanie kadłuba, ożebrowania, burt, rufy, pokładu i tak dalej, i tak dalej – wyliczał Ruben.

– Czcigodny Rubenie, pogadajmy najpierw o szczegółach, o wielkości statku, to podam ci propozycję ceny.

– Józefie, otrzymasz dokładne plany co do wielkości, to nie będą duże statki, ale też i nie małe. Spójrz na ten rysunek. Około trzydziestometrowy kadłub, szeroki na ponad siedem metrów. Ma służyć do przewozu zboża. Jeden maszt na środku i drugi z przodu, wspomagający pochyły. Odległość od stępki, czyli kręgosłupa statku, do górnej granicy burty przy rufie powinna wynosić siedem metrów, nieco mniej niż szerokość, wielkość ta jest mierzona od dolnej granicy dna statku przed rozpoczynającą się krzywizną. Dasz radę, Józefie?

Józefowi to przedsięwzięcie wydawało się ogromne, jednak życie go zmuszało do tego, żeby zbudować coś większego niż radło czy dach. Chciał także zrobić coś innego niż dotychczas. Nie był już młody i wydawało mu się, że dla niego jako cieśli może to być jego dzieło życia.

– Proponuję rozliczyć się w taki sposób – kontynuował Ruben, widząc wahanie Józefa. – Jeżeli skromne dzienne wyżywienie dla jednej osoby mieści się w cenie dwóch asów, rozumiem, że wyżywienie jednej rodziny to osiem asów na dzień. Kupisz za to cztery bochenki chleba.

– Nie samym chlebem człowiek żyje.

– Tak, wiem, oliwa, wino. Trzy asy to litr wina. Żołnierz legionista otrzymuje jednego denara dziennie, to jest około dziesięciu asów. Mogę wam dać na osobę po pół denara dziennie. Co wy na to?

– Rubenie, czy możemy się naradzić?

– Naradzajcie się zatem, ale pamiętajcie, że jeśli przekroczycie czas, to obetnę wam proponowane pół denara.

– Chytry i przebiegły lis – podsumował go Sofoniasz.

– Jeśli nie wybierze nas, przyjdzie do niego ktoś inny i zrobi mu za tyle albo za jeszcze mniej – dodał Jakub.

– Jeszuo, co o tym myślisz? – zapytał Józef.

– Nie mamy wyboru, ale negocjować trzeba, weźmy dwa denary za dzień za jednego człowieka.

– Nie zgodzi się. – Józef spojrzał na syna z politowaniem.

– Już wiecie, za ile chcecie pracować? – pytał zniecierpliwiony Ruben.

– Czcigodny Rubenie, jesteś doświadczony, bo nie pierwszy raz prowadzisz taką sprawę. Słusznie namiestnik wybrał cię na swojego ekonoma. Widzi bowiem, jaki pożytek przynoszą twoje przemyślane decyzje – rozpoczął Jeszua.

– Kto to jest ten młody? – zapytał Ruben siedzącego obok niego Jonatana, który miał być szkutnikiem.

– To młody cieśla, syn Józefa – odpowiedział.

Jeszua kontynuował.

– Jeśli dasz nam dwa denary za dzień pracy, zobaczysz, jakie przyniesie to korzyści nam i tobie.

Ruben aż podskoczył ze zdziwienia, kiedy usłyszał cenę od bezczelnego smarkacza.

– Ludzie, wiedząc, że otrzymają godną zapłatę, będą się starali robotę zrobić solidnie i na czas, a wiesz o tym, że praca w tej spiekocie nie należy do najłatwiejszych. Za te dwa denary kupimy od was oliwę, wino, a jeśli będzie trzeba, rozliczymy się także i w ziarnie zboża zamiast w pieniądzu. Dzięki temu, że więcej nam zapłacisz, będziesz miał zbyt na swoje towary, które chętnie kupimy my i nasi robotnicy. Korzyści będą obopólne. Jeśli się jeszcze wahasz, daj nam te pieniądze na próbę, a jeśli będzie inaczej, niż ja mówię, to usiądziemy ponownie do negocjacji albo przyjmiemy waszą propozycję.

Ruben i Jonatan naradzali się dość długo, zanim ekonom namiestnika zabrał głos.

– Jak masz na imię, młodzieńcze?

– Jeszua.

– Zatem, Jeszuo, zgadzam się, ale z jednym wyjątkiem – jeśli opóźnienia z waszej strony będą dłuższe niż tydzień, odbieram wam robotę, a wy zwrócicie mi nadpłacone pieniądze.

Jeszua ponownie zabrał głos i w końcu wynegocjował jeszcze, że jeśli opóźnienia nastąpią nie z ich winy, ale na przykład z powodu braku materiałów, za które oni nie odpowiadają, albo złej pogody, to w takim wypadku kar nie będzie. Ustalili, że Sofoniasz będzie łącznikiem pomiędzy Józefem a Jonatanem w sprawie terminu rozpoczęcia prac i dostaw materiału z Fenicji. Statek miał być budowany pod ogromną wiatą, postawioną z drewnianych postumentów przykrytych płótnem. Ożebrowanie statku zostanie posadowione na położonych i uprzednio oheblowanych drewnianych palach, po których gotowy statek miałby być zepchnięty do morza. Stępka, która musiała być odpowiednio sprofilowana, zrobiona będzie z materiału odpowiednio przygotowanego poprzez namoczenie drewna w wodzie i nasączenia następnie oliwą.

Cała trójka wracała zadowolona ze spotkania z Rubenem i śpiewała dziękczynne psalmy Dawidowe.

„Przyjdźcie, radośnie śpiewajmy Panu, wznośmy okrzyki na cześć Skały naszego zbawienia, przystąpmy z dziękczynieniem przed Jego oblicze, radośnie śpiewajmy Mu pieśni” – słychać było z daleka ich donośne głosy.

– Dobrze, Józefie, że zabrałeś syna, dzięki niemu mamy robotę, i to za dość spore pieniądze.

– Mamy też i zobowiązania – powiedział Jeszua, słysząc głos Jakuba.

– Co wam tak wesoło? – Wyszła ku nim Mariam z dwójką dziewcząt, które jej pomagały.

– Jest się z czego cieszyć – powiedział Józef i ucałował żonę na powitanie.

W jego domu już wkrótce zebrali się wszyscy zainteresowani i sporo ciekawskich. Chcieli usłyszeć, co też Józef będzie miał do powiedzenia, ale widząc dobre i radosne usposobienie całej trójki, byli pewni, że nie wracają z pustymi rękoma.

– Słuchajcie – odezwał się Józef – mamy to, czego oczekiwaliśmy. Podziękujmy obecnemu tu Jakubowi, który najpierw namówił mnie, a potem przekonał do tej pracy, gdyż wcześniej uważałem, że nie sprostam temu zadaniu. Teraz, kiedy między innymi dzięki synowi je otrzymaliśmy, dodatkowo za dobrą zapłatę, wierzę, że uda nam się zbudować statek, i to zapewne nie ostatni, chociaż akurat ten, prawdę mówiąc, będzie pierwszym w moim życiu.

– Nie mów tak, Józefie, bo wiemy wszyscy, że przy budowie statków pracowałeś, i to nie jeden raz – powiedział Andrzej.

– Owszem, pracowałem jeszcze w Gazie i Jafie dla Heroda, ale tam nie kierowałem budową, byłem jednym z robotników. Poza tym były to łodzie z wiosłami, a to będzie sporej wielkości statek z masztem.

– Ale ożebrowanie i kadłub, jeśli nie są takie same, są podobne – powiedział Sofoniasz.

– Powiedziałeś, że otrzymaliście pracę dzięki synowi?

– Tak, bo to za jego sprawą otrzymaliśmy robotę za dwa denary dziennie na jednego robotnika. Kiedy Ruben zaoferował nam pół denara, gotów byłbym przyjąć to zlecenie, ale poprosiłem go o czas na rozmówienie się z Jakubem i Sofoniaszem. Ruben ponaglał nas, żeby w ten sposób wywołać presję i dobić targu wedle swojej myśli. Wtedy Jeszua przemówił i zrobił to tak mądrze i dyplomatycznie, że Ruben się zgodził i dał nam po dwa denary.

Kiedy Józef skończył, dał się słyszeć szmer zachwytu.

– A jednak – dodał Sofoniasz – przechytrzył ich, mądry Jeszua.

Mariam, stojąca w drzwiach domu, wszystko słyszała i śmiała się sama do siebie, ona jak nikt inny wiedziała, że to nie jest zwykły młody chłopak, ale ktoś znacznie większy, mądrością przekraczający ludzki rozum. Wiedziała, że Ojciec jest z nim, a on jest Mu posłuszny. W domu były jeszcze inne niewiasty, Maria i Estera. Obu dziewczynom podobał się Jeszua. Patrzyły na niego wielkimi pięknymi oczami, takimi, jakie miały tylko młode i urocze dziewczęta z Galilei. Chłopak był wysoki, przystojny, miał dłuższe włosy niż pozostali jego rówieśnicy i towarzysze wspólnych spotkań i zabaw.

– Jeszua – zawołała szeptem Mariam.

Słysząc głos matki, młody chłopak wstał od stołu i wszedł do izby.

– Słyszałam o twoim wyczynie.

– Nic takiego nie zrobiłem, zabrałem tylko głos. Na początku wahałem się, czy ktoś zwróci uwagę na moje słowa, ale czułem wewnętrznie, że muszę przemówić i że nie będę tego żałował.

Przy ścianie siedziały dziewczyny i śmiały się głośno, ale subtelnie. Widząc to, Mariam powiedziała:

– Pomagają mi – podeszła do syna i powiedziała mu do ucha – ale tak naprawdę to przyszły tu dla ciebie, popatrzeć, posłuchać twojego głosu. Pogadaj z nimi, ucieszą się.

Jeszua wziął jedną i drugą za rękę i poszedł z nimi za dom. Usiedli sobie w trójkę na kamieniach.

– Posłuchajcie mnie – rozpoczął. – Pewien gospodarz miał córkę, która była piękna i mądra. Kochała swoich rodziców. Przychodził do niej chłopak sąsiadów, był rzemieślnikiem, nauczył się od swojego ojca stolarstwa. Lubili się nawzajem i pewnie planowali sobie, że spędzą ze sobą resztę swojego życia jako mąż i żona. Kiedy przyszedł czas, że według zwyczaju trzeba było pannę młodą wydać za mąż, zawołał ją ojciec i rzekł: „Córko moja, już pora do zamążpójścia, sąsiad nasz, bogaty rolnik, rad by widzieć ciebie jako swoją żonę. Pytał się mnie już dwa razy o ciebie”. Córka zbladła i uciekła od ojca, płakała i zamknęła się w sobie. Sąsiad był stary i jej się nie podobał, nie kochała go, ale nigdy nie sprzeciwiła się woli ojca. Jak według was zakończyła się ta historia i jak powinna się zakończyć?

– Pewnie musiała posłuchać ojca, inaczej by ją przeklął.

– Sąsiad bogaty, to i byłaby korzyść dla niej i dla jej ojca, a nawet ich rodziny – powiedziała druga.

– Widzicie, z jednej strony mamy tradycję, bo czy młody stolarz oświadczył się jej? Miałby za co utrzymać ją, siebie i w przyszłości swoją rodzinę, gdyby narodziło się potomstwo? Jeśli nie, to mimo że podobała mu się panna, pewnie by honorowo odszedł od niej, żeby jej nie krzywdzić i nie narazić na odrzucenie przez jej ojca za brak zgody na zamążpójście.

– Nie ma sprawiedliwości na ziemi. Dlaczego jest często tak, że życie jest okrutne, bo ludzie nie mogą się pokochać i zachowują się wbrew swoim uczuciom? – powiedziała Maria.

– Przecież nie powiedziałem, że ów bogaty sąsiad nie byłby dla niej dobry, a ona, kiedy będzie wychowywała swoje dzieci, zapomni o młodym stolarzu i skieruje swoją miłość na nowe życie.

– Nie przekonało mnie to – odpowiedziała Maria.

– Posłuchaj, kiedy jesteś uparta i dążysz do swojego celu, i widzisz, że jest on zgodny z wolą Boga i Jego planem wobec ciebie, to zrealizujesz to, czego pragniesz, i będziesz szczęśliwa.

– Czyli mam rozumieć, że w tym wypadku tych dwoje młodych ludzi zwiąże się i będą żyli razem?

– Jeszuo! Jeszuo! Gdzie jesteś? – zawołał Juda.

– Słyszycie, wołają mnie, z nimi też muszę porozmawiać, wybaczcie, moje drogie niewiasty – powiedział i pozostawił je same.

Kiedy wróciły do swoich domów, ojciec Estery zawołał ją do siebie i tak zaczął mówić:

– Moja córko, czy ty przypadkiem nie powinnaś poszukać sobie kawalera?

– Po co mi kawaler? Sama daję sobie radę – odpowiedziała.

– Cieszę się, że mam ciebie, ale kiedy przychodzi czas, żeby wyjść za mąż, trudno, powinnaś pójść za głosem rozsądku.

– A nie sumienia, ojcze?

– Nasz sąsiad, Bartłomiej, obserwuje ciebie już od dawna.

– Przecież to stary człowiek. Chciałbyś, żebym za takiego wyszła?

– Obiecał, że przekaże nam ten kawałek pola, który przylega do naszego.

– Ojcze, i ty chcesz mnie sprzedać za kawałek ziemi?

– Córko, kocham cię i chcę, żebyś miała dobrze w życiu i żeby chleba ci nie brakowało, a ja i twoja matka chętnie nacieszymy się wnukami.

– Wolałabym młodszego.

– Wiem, że twoje spojrzenia ukradkiem są kierowane na syna Józefa i Mariam.

– No wiesz, tato, jak tak możesz mówić o mnie? Poza tym jest cieślą, ma dobry zawód.

– Widzisz, Estero, mam przeczucie, że nie jest on tobie pisany.

– Myślisz, że może Marii?

– Ani on tobie, ani Marii, to piękny i mądry młodzieniec, ale zostanie raczej kaznodzieją. Tacy nie są zwykle przywiązani do swoich domów, a raczej obchodzą okoliczne wsie i miasta, głosząc słowo Boże. To wdzięczna praca, ale nie przynosi grosza, a męża w domu nie uświadczysz.

Po tych słowach Estera uspokoiła się, a tym bardziej po tym, jak ojciec powiedział, że jej przyjaciółka Maria też nie będzie go miała.

Kiedy wszyscy już sobie poszli, w domu zostali sami Mariam, Józef i Jeszua.

– Obawiałem się tej pracy, ale czuję, że doprowadzimy ją do końca.

– Skąd taka pewność? – zapytała Mariam.

– Wnioskuję to po spokoju Jeszuy. Pan jest z nim. Przeczytajmy sobie jeszcze psalm. Mariam, który wybierasz?

Niewiasta zastanawiała się.

– Byle był natchniony nadzieją, nie chcę się dzisiaj smucić. Józefie, ty znasz psalmy najlepiej z nas, wybierz i rozpocznij, a my dołączymy do ciebie – zaproponowała Mariam.

Józef rozpoczął.

– „Panie, król się weseli z Twojej potęgi, jak bardzo się cieszy z Twojej pomocy…”

– „Chcemy śpiewać i moc Twoją sławić” – zakończyła Mariam. – Jaki mądry musiał być król Dawid, że wymyślił tyle pieśni na cześć Boga.

– To nasz przodek, jesteśmy może biedni, ale dumni, że w naszej rodzinie mieliśmy króla.

– I to takiego, którego będą sławić kolejne pokolenia.

– Mówią, że Mesjasz, który przyjdzie na świat, będzie z jego rodu.

– Mesjasz już przyszedł. – Mariam spojrzała na syna.

– Mamo, nie teraz. Ludzie wyobrażają sobie Mesjasza jako potężnego władcę, za którym będzie stał Bóg Ojciec i który wytnie wszystkich przeciwników oraz uwolni Izrael spod panowania rzymskiego.

– A będzie inaczej? – zapytał Józef.

– On przyjdzie, właściwie już jest, ale uwolni swój lud od panowania grzechu.

– Synu, z grzechu może wybawić nas nie kto inny, tylko sam Bóg, on ma taką władzę.

– A jeśli przekazał ją swemu Pomazańcowi?

– To zbyt skomplikowane, jestem już zmęczony.

– Józefie, cały dzień byłeś na nogach, czas na odpoczynek.

Na te słowa swojej małżonki zostawił ich i wszedł do domu położyć się.

– Jeszuo, nie miej mu za złe, że nie rozumie tego, o czym ty mówisz. To jest bardzo trudne do zrozumienia także dla mnie, ale tylko ja znam prawdę jako twoja matka, choć to wszystko wydaje mi się czasami snem.

– Nie martw się, matko, przyjdzie czas, a zrozumiesz, jeśli nie za sprawą moich słów czy czynów, to poprzez działanie Ducha Świętego, który o wszystkim przypomni i objawi. Teraz jeszcze jest za wcześnie, dużo za wcześnie.

– Zachowujesz się jak twój kuzyn Jan.

– W czym widzisz pomiędzy nami podobieństwo?

– Może źle się wyraziłam, raczej przypominasz mi jego. Kiedy odwiedziłam naszą krewną, siostrę mojej matki, a twojej babki, Elżbietę, nosiłam ciebie w swoim łonie. Gdy Elżbieta mnie pozdrowiła zaraz po wejściu do jej domu, wtedy poruszyłeś się po raz pierwszy, co nie uszło jej uwagi.

– Opowiadałaś mi, że w tym czasie ojciec postawił nasz dom.

– Tak, to prawda, chociaż nie prosiłam go o to. Widzisz, synu, nie potrafiłam nikomu wytłumaczyć, skąd się wziąłeś. Niektórzy uważali, że zgrzeszyłam, obcowałam z innym mężczyzną. Inni znowu mówili, że zaszłam w ciążę przed zaślubinami, a ojcem jest Józef. Sytuacja była niewygodna dla mnie i dla Józefa, tym bardziej że on wiedział, że począłeś się bez jego ingerencji. To, że mnie nikt nie ukamienował i nie potępił, to tylko zasługa Boga, który chronił ciebie.

– Chronił nas, matko.

– Jan po śmierci rodziców poszedł na pustynię i tam w samotności żyje. Niektórzy uważają, że jest dziwakiem, a inni mówią, że jest prorokiem. Podobno zachowuje się jak kaznodzieja.

– Teraz przyszedł mi do głowy pomysł, że pójdę do niego, odszukam go, porozmawiamy ze sobą jak bracia. Prawie się nie znamy.

– A co z pracą przy łodzi?

– Wrócę, jak wszystko będzie gotowe, żeby zacząć ją budować.

– Synu, nie będziesz miał co jeść.

– A Jan ma co jeść? Mówiłaś, że mieszka sam na pustyni.

– Tak, to prawda, mam nadzieję, że żyje i z głodu nie umarł, przynajmniej nikt temu nie zaprzeczył.

– Porozmawiam jutro z ojcem i niebawem wyruszę.

– Martwię się o ciebie, chociaż wiem, że nic ci się nie stanie.

– To tęsknota, matko, a nie obawy. Ja też będę tęsknił za tobą, za domem. To ludzka rzecz.

*

Po rozmowie z Józefem młody Jeszua postanowił wyruszyć na pustynię, aby tam spotkać się z żyjącym w samotności Janem.

– Skąd będziesz wiedział, że jest już czas, że będziemy rozpoczynać pracę przy łodzi?

– Po prostu zaufaj mi, kiedy będzie pora, to wrócę do was.

– Sam tam idziesz?

– Nie mogę odciągać Judy od pługa, a Macieja od sieci na ryby. Poza tym potrzebuję trochę samotności i przemyśleń.

– W takim razie nie zatrzymujemy ciebie, jesteś już dorosły, chociaż młody. Zarost ci się pojawił jak u chłopca wkraczającego w dorosłość – powiedział Józef, patrząc na wyrastającą na twarzy syna brodę.

Matka dała mu na drogę chleb jęczmienny i wodę w bukłaku. Poza tym nie brał nic na zapas. Założył sandały i wyruszył. Kiedy jego młodzi przyjaciele dowiedzieli się, że poszedł sam, nie powiedziawszy im o swoim zamiarze, mieli do niego żal, czego nie ukrywali przed Mariam.

– Wczoraj jeszcze nic nie wskazywało, że ma zamiar iść na pustynię – zauważył Juda.

– Decyzję podjął tuż przed snem – tłumaczyła im. – Nagle zapragnął poznać swojego kuzyna, który po śmierci swoich rodziców postanowił spędzić życie właśnie na pustyni. Nie chciał nikogo z was namawiać ani niepokoić. Wyruszył dziś wcześnie rano, żeby nie iść w spiekocie słońca.

– Nie bałaś się go puszczać tak daleko samego? – zapytał Maciej.

– Jest już dorosły, poza tym jestem o niego spokojna.

– A co ze statkiem dla Rubena?

– Mówił, że wróci na czas, kiedy tylko będzie potrzebny.

– Kto mu o tym powie? Jaskółka czy gołąb pocztowy?

– Widocznie Ktoś mu powie, możecie być o to spokojni. Kazał was pozdrowić i czekać cierpliwie na niego.

– Będziemy za nim tęsknić.

– Nie wątpię, i ja już za nim tęsknię, ale taka jest widocznie wola Boga – zakończyła rozmowę Mariam.

Miejsce, do którego zmierzał Jeszua, znajdowało się niedaleko od Jerozolimy, zwane było Wzgórzami Judzkimi. Jeszua po drodze postanowił najpierw wejść do Jerozolimy. Miasto było mu znane, gdyż udawał się tam przynajmniej raz w roku na święto Paschy. Tym razem przybył po raz pierwszy sam. Szedł od strony północnej, ale zanim wszedł do miasta, udał się na wzgórze, zwane Górą Oliwną, które znajdowało się od strony wschodniej. Podczas świąt blisko dwudziestotysięczne miasto pękało w szwach, a pielgrzymi, którzy nie mogli się w nim pomieścić, udawali się zazwyczaj w okolice Jerozolimy, gdzie mogli spocząć po trudach drogi i nie gnieździć się w ciasnocie miejskich uliczek. Góra Oliwna nie była mu obca, gdyż tutaj najczęściej przebywał wraz z rodzicami, rodziną i znajomymi, gdy odbywali pielgrzymkę. Zachodzili również do pobliskiej Betanii, gdzie mieli znajomych. Jeszua z góry podziwiał wzgórze świątynne. Józef opowiadał mu, że kiedyś to wzgórze nazywało się Moria i na nim dawno temu Abraham miał złożyć swego jedynego syna Izaaka w ofierze, który to zamiar przerwał mu Anioł Pański. Po lewej stronie znajdowało się dolne miasto, które w wodę zaopatrywało źródełko Siloe. Założone było jeszcze przez króla Dawida, z którego rodu wywodził się Józef i, jak mówili wszyscy wokoło, również on. Usiadł i wpatrując się w miasto, modlił się tymi słowami: „Ojcze niebieski, jeszcze jestem w drodze jak ten pielgrzym zmierzający do miejsca, w którym kiedyś czas się wypełni. Muszę znaleźć i poznać Jana, którego wybrałeś na mojego przewodnika, zanim ujawnisz mnie światu”. Po tych słowach jeszcze kilka godzin wpatrywał się w miasto, po czym zszedł do doliny Cedronu, aby dostać się do niego przez złotą bramę. Wokół świątyni siedziało wielu żebraków i prosiło o wsparcie. Jeszua nic nie mówił, ale przechodząc blisko nich, dał im możliwość dotknięcia swojego płaszcza.

– O Boże, o Boże! – krzyknął któryś z nich. – Ja chodzę, czuję nogi.

– Kto ci to zrobił? – zawołał ktoś z obecnych.

– Nie wiem, przechodziło tędy wielu ludzi, ale nikt z nich do mnie nic nie mówił.

Człowiek tak krzyczał z radości, że tłum zebrał się wokół niego, żeby zobaczyć, co się stało. Tymczasem Jeszua wszedł do świątyni. Widział, jak ludzie rozmieniają pieniądze i jak handlują zwierzętami i ziołami, które kupują pielgrzymi, aby złożyć potem je na ofiarę. Był zdziwiony ogromem tych praktyk. Jak można się tu skupić na modlitwie, kiedy w świątyni jest niczym na targu, zastanawiał się. Główna jej część nazywana była Miejscem Świętym. Idąc tam, Jeszua dostrzegł uczonych w Piśmie, którzy rozmawiali ze sobą. Usiadł za nimi i przysłuchiwał się ich rozmowom.

– Czuję, że zbliża się czas, kiedy ujawni nam się Mesjasz.

– A może już tu jest.

– Dziękuję Ci, Boże, że niedługo uwolnisz Izrael.

– Powiedzcie mi, uczeni w Piśmie, czego tak naprawdę oczekujecie po Mesjaszu?

– Kim jesteś, młodzieńcze, że zadajesz takie pytanie? – zapytał jeden z uczonych.

– Jestem pielgrzymem, który zatrzymał się w domu Ojca.

– Mesjasz nas wyzwoli – powiedział donośnym głosem faryzeusz.

– Ja też tak sadzę – odparł Jeszua – ale jak ma wyglądać to wyzwolenie? Skąd wziąć wojsko, żołnierzy? Wszak Rzymianie to najsilniejsza i największa armia na świecie.

– Jesteś młody i nie rozumiesz, nie wiesz, co to siła i moc Boga. Słyszałeś o Arce Przymierza?

– Owszem, słyszałem.

– Kiedy była wśród Izraelitów podczas bitew, Bóg był razem z nimi.

– Jednak przez swoją nieroztropność i brak wiary straciliście tę pomoc z nieba, a właściwie wasi przodkowie.

– Nie mamy arki, ale wierzymy, że Mesjasz poderwie tłumy do walki, i to walki zwycięskiej.

– Czy czasem nie jesteście w błędzie?

– Kim jesteś, żeby nas pouczać?

– Mówiłem już, że pielgrzymem. Słyszałem, że Mesjasz ma wyzwolić ludzi od ich grzechów. Jeżeli nie ma grzechów, to nie ma wojen. Ludzie miłują Boga i siebie nawzajem. Przecież to największe przykazanie. Skoro się miłują i nie ma wojen, wszyscy żyją w pokoju. Nastanie wtedy królestwo niebieskie.

– Młody jesteś, skąd ty wiesz, czym jest królestwo niebieskie? Jak będziemy wyzwoleni, to wtedy dopiero ono nastanie.

Jeszua widział, że ich nie przekona, zresztą zauważył, że zaczęli go ignorować. Posiedział jeszcze chwilę i wyszedł ze świątyni. Szedł w kierunku Pustyni Judzkiej, gdzie według wskazówek swojej matki spodziewał się spotkać Jana. Po drodze minął Betanię, lecz nie chciał się tu zatrzymywać, rozważał taki pomysł, ale ewentualnie w drodze powrotnej. Jan przebywał niedaleko Ein Karem, miejscowości, w której przyszedł na świat. Jeszua spodziewał się tam zastać dziką pustynię, a znalazł tereny, które przypominały oazę. Był to obszar porosły drzewami i trawą. Chodził i rozglądał się, czy nie żyje tu jego kuzyn. Kiedy zbliżał się do jaskini, której wejście ledwo dostrzegł wśród skał i krzaków, dlatego że je szczelnie zasłaniały, skoczył na niego z góry dziki człowiek. Jeszua upadł i znalazł się pod ciałem młodego, ale bojowo nastawionego mężczyzny.

– Kim jesteś i czego szukasz? – zapytał.

– To tak mnie witasz? Bracie?

Na te słowa Jan poluzował uchwyt, wstał po chwili wahania, podał rękę i pomógł się podnieść kuzynowi.

– Kim jesteś? – powtórzył pytanie.

– Jestem Jeszua. Twoja matka była siostrą mojej babki. Przyszedłem z Galilei, a konkretnie z Nazaretu – dodał, widząc, że Jan nie był zbyt zorientowany, kto jest kim w jego rodzinie. – Żyjesz tu sam, w dziczy, nie widujesz ludzi i przez to straciłeś rachubę nie tylko czasu, ale i nie rozpoznajesz bliskich osób.

– Jak mnie tu znalazłeś?

– Moja matka mi powiedziała, że mogę cię tu odszukać. Kiedyś odwiedzała twoją matkę. Janie, posiedźmy i pogadajmy jak bracia. Jesteś nieco starszy ode mnie.

– Skąd wiesz, ile mam lat?

– Bo moja matka, kiedy była w ciąży ze mną, odwiedziła twoją przed samym porodem, dzielą nas tylko miesiące.

– Przyszedłeś na chwilę czy na dłużej?

– Na tyle, ile potrzeba.

– Pytam się, bo nie wiem, czym cię nakarmię.

– Matka mnie ostrzegała, że nie będę miał co jeść.

– Tak źle to u mnie nie ma.

– Powiedz mi, gdzie mieszkasz i jak ci się tu żyje w samotności.

– Chodź za mną.

Jan pokazał mu dwie znajdujące się w niewielkiej odległości od siebie jaskinie.

– Tu mam wodę, jest jej pod dostatkiem, a tam dom. – Wskazał mu drugą jaskinię.

– Podobno miałeś żyć na pustyni, a tu masz wszystkiego pod dostatkiem i jest sporo roślin.

– Mówiąc pustynia, mam na myśli to, że oprócz mnie nie ma tutaj nikogo.

– Dlaczego wybrałeś taki sposób życia?

– Kiedy się urodziłem, moi rodzice byli już w podeszłym wieku, zamiast oni mną, ja musiałem się nimi zajmować. Umarli niedługo po sobie. Ja poczułem powołanie. Pewnej nocy miałem sen, w którym głos powiedział mi, co mam robić i czym będę się zajmował później, jak dorosnę. Rozumiem, że to, co teraz robię, jest okresem przygotowania. W ciszy i w samotności najlepiej jest usłyszeć głos Boga.

– Mądrze mówisz. Już wiesz, czym będziesz się zajmował w przyszłości?

– Mam przygotować drogę dla Pana, ale to na razie wszystko, co wiem na ten temat. Jeszcze nie objawiły mi się szczegóły. Może ta twoja wizyta, którą mnie całkowicie zaskoczyłeś, to jakiś element moich przygotowań.

Młodzi ludzie weszli do jaskini.

– Widzisz, jak skromnie. To moje królestwo. Jeśli jesteś głodny, to mogę upiec ci na kamieniach trochę robaków.

– Robaków?

– To szarańcza wędrowna. Pomyślałem sobie, że skoro stanowi pokarm dla ptaków, jaszczurek i węży, to może jest dobra i dla człowieka. Niestety surowej bym nie przełknął, ale podgrzanej na rozżarzonych kamieniach nie odmówię. Skoro żyję, to znaczy, że nie jest zła. Zebrałem też trochę miodu. O, mam jeszcze chleb.

– Pieczesz chleb?

– Robię takie podpłomyki, jeśli mam mąkę.

Jeszua odmówił jedzenia szarańczy, ale wziął podpłomyk, wzniósł go do góry w podzięce i przełamał po połowie dla każdego z nich. Następnie maczali go w miodzie i jedli.

– To miód od dzikich pszczół.

– Domyśliłem się, sam go nie wyrabiasz. – Jeszua się zaśmiał.

– A co wy tam jadacie w Nazarecie?

– Nie mamy tak jak ty wystawnego jedzenia. Chleb, woda, czasami, ale bardzo rzadko wino, ryby. W końcu żyjemy nad jeziorem obfitym w ryby.

– Zarzucacie sieci, a ryby w nie wpływają.

– Dobrze mówisz, bracie. Kiedyś zarzucimy sieci, aby łowić ludzi. Dla Boga będziemy ich wyławiać. Jednych zostawimy, drugich odrzucimy. Żyjemy w takich czasach, że ze świątyni zrobił się targ, jarmark, mówię to, bo widziałem na własne oczy. Na wzgórzu w Jerozolimie stoły handlarzy i bankierów, nie mówiąc o tym, że był tam zgiełk i hałas. Jak można się modlić w takich warunkach?

– U mnie za to masz taką ciszę, że nawet usłyszysz, jak bije twoje serce. Na początku nie mogłem zasnąć, bo było tak cicho, ale teraz jestem już przyzwyczajony.

– Ludzie nie rozumieją, czego tak naprawdę oczekuje od nich Bóg. Za bardzo przywiązują się do rzeczy materialnych. Biją się i zabijają się o swoją ojczyznę, a chodzi o inną ojczyznę, inne królestwo, gdzie rdza nie trawi żelaza i mól nie niszczy ubrań. Bóg ma wobec człowieka swój plan.

– Ładnie to ująłeś, Jeszuo. Wiesz, cieszę się, że tu trafiłeś. Tego mi było potrzeba, rozmowy o życiu, Bogu, dotąd nie miałem z kim porozmawiać.

– Mówiłeś, że słyszysz słowa w ciszy pustyni.

– Tak, bo to prawda, ale słychać też podszepty szatana, trzeba uważać i odróżnić ziarno od plew.

Jan oprowadził kuzyna po swoim „królestwie”, pokazał mu, jak poluje na szarańczę.

– Widzisz, większość ludzi