Dzień przed Gwiazdką - Monika Hołyk-Arora - ebook

Dzień przed Gwiazdką ebook

Monika Hołyk-Arora

4,0

Opis

Maria to zwariowana, kochająca życie i podróże programistka. Przez przyjaciółkę bywa jednak pieszczotliwie określana mianem “Panny Grinch”. Dlaczego? Pewne wydarzenia z przeszłości sprawiły, że nie lubi Bożego Narodzenia, ani niczego, co chociaż pośrednio jest z nim związane. Zaś końcówkę grudnia tradycyjnie spędza gdzieś na drugim końcu świata, aby uniknąć widoku przystrojonych choinek i uśmiechających się na siłę ludzi.

 

Tym razem jednak przeznaczenie ma względem niej zupełnie inne plany. A wszystko to za sprawą życzenia, wypowiedzianego spontanicznie w czasie wyjazdu do Wiednia. Starsza pani zakochana w cudownej atmosferze świąt, kot - włóczykij, utalentowana nastolatka i tajemniczy sąsiad zrobią wszystko, by wnieść do jej życia nieco magii. Jednak czy nietuzinkowej grupce uda się odczarować ten niezwykły czas i sprawić, by Maria odwołała wyjazd do Malezji?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 163

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (24 oceny)
11
6
5
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Monika Hołyk-Arora & e-bookowo

Zdjęcie: Afisher/Pixabay

Okładka: Monika Hołyk-Arora

ISBN: 978-83-8166-174-4

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Patronat medialny:

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2020

Rozdział I 

Od razu go zauważyła. Piękny i przesadnie zdobiony wieniec świąteczny pysznił się na drzwiach sąsiedniego apartamentu. Wczoraj jeszcze go tam nie było! Teraz jednak pojawił się niespodziewanie, będąc pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, wychodząc z mieszkania. Maria Dąbrowska zamrugała nerwowo, mając nadzieję, że to tylko jakieś przewidzenie, albo resztki snu, który nie zdążył przeminąć. W końcu nie piła jeszcze swojej porannej kawy. Ponownie szybko zamknęła i otworzyła powieki. Niestety, wieniec nadal tam był. Pysznił się swoją kolekcją maleńkich bombek, dzwoneczków oraz kokardek. Zdawał się krzyczeć „Wesołych Świąt”, chociaż kalendarz wskazywał dopiero pierwszy grudnia.

– Nowakowie znowu wynajęli komuś swoje mieszkanie – powiedziała cicho do siebie, jednocześnie walcząc z niewielką walizką, która w jej odczuciu zdawała się ważyć tonę. – Znając ich szczęście do dziwaków, pewnie przed końcem roku zawita tu Policja, Straż Pożarna bądź Egzorcysta.

Szukając w kieszeni płaszcza kluczy, usłyszała kroki. Pewnie ktoś z drugiej części piętra przemykał do pracy, próbując zachować ciszę nocną. Pora faktycznie była skandaliczna i z pewnością nie można jej było nazwa mianem poranka. Przecież dopiero za kwadrans zegarki miały wskazać piątą rano.

– Po co mi to było? – szepnęła, znowu sama do siebie, nie widząc w tym nawyku nic dziwnego. – Przecież mogłam jakoś wymigać się od uczestnictwa w tej konferencji, a przynajmniej polecieć tam samolotem. Ale nie, dałam się namówić Zośce na przygodę!

Mrucząc pod nosem nie do końca cenzuralne słowa, zamknęła wszystkie zamki, poprawiła ciepły szalik, który niespodziewanie zsunął się z jej szyi i ruszyła przed siebie. Ziewnęła przy tym, nieprzyzwyczajona do tak wczesnego wstawania, marząc jednocześnie o ciepłym łóżku.

– Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje droga sąsiadko – usłyszała na powitanie stare przysłowie, w którego słuszność nigdy nie potrafiła uwierzyć.

Mężczyzna wypowiadający te słowa stał w drzwiach windy, ewidentnie czekając, aż do niego dołączy. Maria widziała go już raz czy dwa, zarówno tu na piętrze, jak i przy skrzynkach na listy, ale nigdy nie miała okazji bliżej mu się przyjrzeć. Tym razem również jej się nie poszczęściło. Na jego głowie tkwiła czapka, a szalik, którym się owinął, przysłaniał dosłownie połowę jego twarzy. Widziała tylko jego oczy – piękne, niebieskie tęczówki, które spoglądały na nią z nieskrywaną ciekawością.

– Dzień dobry panu i dziękuję, że pan poczekał. To bardzo miłe… – szepnęła, przechodząc między nim a framugą dźwigu, który już za moment miał zwieść ich oboje na sam parter. Poprawiła przy tym torbę z laptopem, zwisającą na pasku z jej ramieniu.

– Bo ja z reguły podobno jestem całkiem miłym facetem – zażartował, puszczając do niej oko.

Nie przywykła do tak jawnego flirtu, zresztą nie była nim zainteresowana, dlatego przemilczała tę uwagę, wbijając wzrok w jedną ze ścian ciasnego pomieszczenia. Sąsiad chyba zrozumiał, że kobieta nie ma ochoty na pogawędki tego typu, ani jakiegokolwiek innego, jeśli chodzi o ścisłość, dlatego również zamilkł, spoglądając nerwowo na wyświetlacz trzymanego w dłoni smartfona.

Winda zatrzymała się, co chyba oboje przyjęli z niejaką ulgą. Cisza panująca między nimi zdawała się krępująca. Bez zbędnego słowa szarmancko przepuścił ją w drzwiach, aby mogła wyjść ze swoją walizką, gdy nagle ciszę eleganckiego holu zakłóciły dwa pośpiesznie wypowiedziane słowa.

– Dziękuję bardzo.

Sama była zdziwiona, że je powiedziała. Chyba zasady dobrego wychowania, jakie przez lata wpajała jej świętej pamięci mama, wzięły górę nad nieśmiałością, zmęczeniem oraz nie do końca zrozumiałym dla niej poirytowaniem. Ruszyła przed siebie, chcąc jak najszybciej poczuć na twarzy chłodne powietrze. Chwytała już klamkę wielkich przeszklonych drzwi, gdy nagle do jej uszu dobiegła niespodziewana odpowiedź.

– Nie ma za co. Gdyby potrzebowała pani jakiejś pomocy to mieszkam pod…

Nie dosłyszała numeru. Wiatr szalejący na zewnątrz, skutecznie zagłuszył jego ostatnie słowa. Zresztą nie sądziła, by miała okazję kiedykolwiek prosić go o cokolwiek. Przecież nawet się nie znali.

Odruchowo chwyciła za szalik, w drugiej dłoni trzymając rączkę walizki. Torba z komputerem nagle zaczęła jej ciążyć, zaś ona sama próbowała dostrzec swój samochód, który zaparkowała wczoraj nieopodal. Jej ukochane białe BMWx4 wyróżniało się wśród innych aut ustawionych szeregiem wzdłuż sąsiedniego bloku, pamiętającego zapewne późne lata władzy Gierka. Przebiegła małą osiedlową uliczkę, po czym niemal zderzyła się z kobietą idącą jej na spotkanie.

– Już myślałam, że mnie tu wywieje, zanim się pojawisz – rzekła, udając oburzenie, ale w jej głosie na próżno było szukać wyrzutu. – Pomyśleć, że taki ładny apartamentowiec nie ma cywilizowanego wejścia na parking z zewnątrz.

– Oj Zośka, Zośka, a po co z zewnątrz? Przecież parkujemy i idziemy do domów. Proponowałam ci, byś przenocowała u mnie. Mogłyśmy sobie oszczędzić tego porannego przewiania – mówiła z przejęciem, otwierając przepastny bagażnik auta.

– Też coś – oburzyła się nieco. – Przecież mieszkam sto metrów stąd! Korona mi z głowy nie spadła, że przeszłam się mały kawałek. Teraz przestań narzekać i powiedz mi, cieszysz się na nasz wyjazd? Bo ja bardzo.

Maria westchnęła lekko, idąc w kierunku drzwi kierowcy, po czym szybko zajęła swoje miejsce. Nie chciała studzić entuzjazmu przyjaciółki, ale trudno jej było wykrzesać z siebie, chociażby odrobinę szczerego entuzjazmu. Wiedeń, Paryż czy Londyn – było jej wszystko jedno. Jechała tam niejako w interesach i nie miała ochoty na zwiedzanie. Wizyta na jarmarku świątecznym, znajdowała się na samym szarym końcu jej listy przyjemności.

Zosia Bodziecka w tym czasie zajęła miejsce pasażera, zatrzaskując za sobą drzwi, po czym spojrzała na nią z wyczekiwaniem.

– Wiesz, będę zajęta konferencją, pewnie jakimiś kolacjami służbowymi… Niestety, sama jestem sobie okrętem, sterem i żaglem, dlatego muszę udzielać się w środowisku, aby zapewniać sobie nowe zlecenia – spróbowała łagodnie, po raz kolejny zresztą, dać jej do zrozumienia, że nie będę miała dla niej zbyt dużo wolnego czasu.

– Pracoholiczka! – padło w odpowiedzi. – Jedziemy do Wiednia! Miasta, które słynie z licznych świątecznych jarmarków! Wyobraź sobie wszystkie te ozdoby, światełka, stragany z tradycyjnymi przysmakami i grzanym winem – rozmarzyła się, roztaczając wizję przypominającą jeden z tych świątecznych, mocno przesłodzonych filmów na Hallmarku.

– Jej – wykrzyknęła z udawanym entuzjazem Maria. – Wprost nie mogę się doczekać!

– Panna Grinch!

To oskarżenie nagle zawisło w przestrzeni auta, które zdążyło już zrobić się ciepłe. Jechały właśnie przestronną ulicą Zana, która wiodła je na obrzeża Lublina. Czekała je długa jazda, która miała zakończyć się dopiero za jakieś dziewięć do dziesięciu godzin.

– Maria Dąbrowska – odpowiedziała kierująca autem kobieta, nic sobie z tej obelgi nie robiąc – Nie wiedziałam, że ostatnio zmieniłaś nazwisko.

Drobna blondynka, zwinięta w jakąś dziwną pozycję, zapewne zaczerpniętą z jogi, prychnęła oburzona, moszcząc się przy tym w fotelu.

– Mówiłam o tobie! Ja kocham święta! – zadeklarowała zdecydowanym tonem.

– I dlatego zabieram cię ze sobą do twojego wymarzonego Wiednia. Będziesz mogła pójść na każdy plac zaaranżowany w świątecznej atmosferze, obejrzeć każdy ornament, spróbować niebieskich serów oraz tradycyjnych słodyczy, napić się grzańca i co tam jeszcze robi się w czasie takiej wyprawy. Może nauczysz się podstaw austriackiej odmiany niemieckiego i zanucisz jakąś kolędę? Ja zaś skupię się na pracy i wysłucham kilku ciekawych wykładów na temat programowania.

– Grinch powinien brać u ciebie korepetycje. Serio! Nie mogę zrozumieć, jeszcze kilka lat temu sama organizowałaś nam takie wypady. Pamiętasz, jak poleciałyśmy do Göteborga i odwiedziłyśmy świąteczne miasteczko w Liseberg? Albo podróż pociągiem do Berlina po osiemnastych urodzinach? Czy naprawdę “Ten– Którego– Imienia– Nie– Wolno– Wymiawiać” i nie mam tu na myśli Lorda Voldemorta z Harrego Pottera, odebrał ci całą radość życia?

Maria zacisnęła mocniej dłonie na kierownicy. Dochodziła zaledwie piąta piętnaście rano, nadal nie miała okazji napić się kawy i ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, była rozmowa o byłym, który nie tylko złamał jej serce, ale też okradł ją w tak bezczelny sposób.

– Zosiu, czy mogę odpowiedzieć na to pytanie po śniadaniu i porządnej dawce kofeiny? Musimy dziś przejechać prawie osiemset kilometrów. Chociaż auto jest wygodne, to z pewnością drażnienie mnie i przywoływanie bolesnej przeszłości, nie jest najrozsądniejszym pomysłem.

Przyjaciółka skinęła głową, przyznając jej w ten sposób rację. Sama nie wiedziała, dlaczego poruszyła ten temat. Chyba po prostu nie mogła patrzeć, że najlepsza jej osoba, którą znała dosłownie od zawsze, nagle zamknęła się w skorupie, z której nie chciała wyjść.

– Nie wspomnę o nim w czasie naszej wycieczki, ale obiecaj mi coś…

– Nawet nie pytam co, po prostu to zrobię!

– Jesteś pewna, że zgadzasz się na to w ciemno? Nawet nie wiedząc, o co chodzi?

Cokolwiek chciała na niej wymóc przyjaciółka, nie mogło być takie straszne. Nawet jeśli kazałaby jej przebrać się w strój kolędnika, żywcem wyjęty z historii Dickensa o Ebenezerze Scrooge’u, zrobiłaby to bez wahania.

– Jestem pewna.

– Zatem umowa stoi. Jeden wieczór spędzimy na starym mieście! Wiesz, okolice Katedry św. Szczepana, odwiedzimy kilka okolicznych jarmarków…

Wolałaby wytarzać się w smole i pierzu, ale skoro słowo się rzekło – nie mogła się wycofać. Przywołując na twarz nieco wymuszony uśmiech, zerknęła na przyjaciółkę.

– Obiecuję – przyrzekła solennie. – Nawet postaram dobrze się bawić! Przynajmniej jak na moje możliwości – zastrzegła od razu.

To, co nastąpiło chwilę później, niemal spowodowało wypadek. Uradowana tą obietnicą Zosia zerwała się ze swojego fotela i zarzuciła rękę na szyję kierującej samochodem przyjaciółki. Ta zdezorientowana poruszyła nerwowo kierownicą, czego skutkiem był chwilowy skręt w lewo. Na szczęście droga o tej porze była pusta, a Maria szybko opanowała niebezpiecznie wyglądającą przez moment sytuację.

– Przepraszam – mruknęła sprawczyni całego zajścia, lekko przerażona tym, co mogło się wydarzyć. – Po prostu cieszę się, że w końcu zaczynasz wracać do życia. Serce mi się łamie, kiedy widzę, jak trwasz w swojej samotności.

– Samotności? – zdziwiła się jej przyjaciółka – Przebywając z tobą, nie da się być samotnym, uwierz mi!

– Przecież wiem, że masz tylko mnie. Odcięłaś się praktycznie od wszystkich swoich znajomych! A nasz ostatni zjazd klasowy? Wymigałaś się od przyjścia najgłupszą wymówką świata! „Kod mi się zapętlił i muszę natychmiast to naprawić” – ostatnie zdanie wypowiedziała, naśladując jej głos. – Naprawdę sądziłaś, że ktoś normalny w to uwierzy?

– Przecież to była prawda! – zaoponowała!

– Ten kod nie umarłby nagłą śmiercią, jeśli poczekałabyś do następnego dnia! Więc nie wciskaj mi tu żadnych kitów! Minęło prawie trzy lata. Otrząśnij się wreszcie albo ja to zrobię za ciebie! I uwierz mi, nie będę delikatna! – mówiła coraz bardziej poirytowanym głosie, w którym wprawne ucho mogło dosłyszeć nutki groźby.

Maria gwałtownie zaczerpnęła powietrza, uświadamiając sobie, że przyjaciółka ma rację. Ostatnie miesiące spędziła, prześlizgując się z dnia na dzień po codzienności. Rutyna zastąpiła radość życia i zabawę. Z drugiej strony tak było wygodniej i dużo bezpieczniej. Skoro większość czasu spędzała w domu, w samotności, nawet zakupy robiąc przez Internet, miała stuprocentową pewność, że nikt już nigdy jej nie skrzywdzi. Nie powiedziała tego nikomu, ale wiedziała, że czegoś takiego drugi raz by nie przeżyła. Dlatego wybrała taką drogę!

– Po prostu cieszmy się tym wyjazdem – poprosiła cicho, po kilku chwilach milczenia. – Zdajmy się na przeznaczenie i zobaczmy, gdzie nas zaprowadzi!

– I to jest pomysł! Wiedniu, nadjeżdżamy!

Wyszły z hotelu i już po kilkunastominutowym spacerze dotarły na plac przed Katedrą. Wszechobecne dekoracje świąteczne czyniły historyczne centrum nieco odrealnionym. Sklepy luksusowych marek zachwycały subtelnością i elegancją zarówno ornamentów, jak i elementów świetlnych. Drobne sklepiki z pamiątkami stawiały na przepych chwytający wzrok przechodniów, zwłaszcza tych przyjezdnych. Ulice, oświetlone tysiącami lampek, kąpały się w tej ciepłej poświacie. Ale to kwiaciarnie przyćmiewały wszystko inne. Kwiatowe kompozycje dosłownie rozwijały się niczym kolorowe kobierce na bruku przed butikami, dostarczając tysiąca bodźców wizualnych. Trudno było się zdecydować, gdzie spojrzeć w pierwszej kolejności.

Niewielkie, drewniane chatki, w których kryły się poszczególne stragany, oferujące zarówno coś do zjedzenia i wypicia na ciepło, jak i świąteczne ozdoby oraz lokalne rękodzieło wciśnięte były niemal na siłę między bryłę świątyni, a sąsiednie budynki. Paradoksalnie jednak pasowały tam idealnie, swoją surowością kontrastując z mnogością barw i dekoracji.

– Chcesz najpierw zwiedzić Katedrę czy wolisz poszaleć na jarmarku? – spytała Maria, po cichu mając nadzieję na to pierwsze.

Zawsze interesowała się historią sztuki, dlatego wizyta w wiekowej budowli ekscytowała ją na tyle, iż z chęcią poświęciłaby cały swój wolny czas na jej poznawanie. Wiedziała jednak, że Zosia miała ochotę pobuszować wśród stoisk przywołujących ludzi błyszczącym brokatem i żywymi kolorami.

– A ty?

– Znasz odpowiedź, więc nie pytaj! Przyszłyśmy tu dla ciebie, więc nie patrz tak na mnie i podejmij jakąś decyzję.

– Może Katedra. Kiedy szarość popołudnia zmieni się w noc, te światełka będą wyglądać jeszcze bardziej magicznie!

Panna Dąbrowska była zmęczona kilkugodzinnym siedzeniem na konferencji. Nudne mowy-trawy nie wnosiły tak naprawdę niczego nowego do omawianego tematu, po prostu chciała spełnić obietnicę złożoną przyjaciółce, a potem wrócić do hotelu i zasnąć. Musiała odpocząć, w końcu jutro czekał ją kolejny mało ciekawy cykl przemów oraz kilkugodzinna jazda autem do Lublina. Teoretycznie mogły zostać jeszcze na jeden dzień, ale Zosia martwiła się swoją nieobecnością w firmie. Z jakiegoś powodu wolała sama wszystkiego pilnować, chociaż cały czas zarzekała się, że ufa swoim współpracowniczkom.

– Zatem prowadź, ale ostrzegam! Zamierzam obfotografować każdy zakamarek tego miejsca! – rzuciła żartobliwie w odpowiedzi Maria, wyciągając z torby aparat z ogromnym obiektywem, na potwierdzenie swoich słów.

– Podróżuję z Papparazzi – udała przerażenie Zosia, zaśmiewając się przy tym z całej sytuacji do łez.

Przystanęły kilka metrów od Katedry, dokładnie naprzeciwko głównego wejścia. Z tej perspektywy wydawała się ogromna i po prostu imponująca! Wieże Pogańskie wraz z Bramą Olbrzymów, będące jedynymi pozostałościami romańskiej konstrukcji, wzniesionej przeszło osiemset lat temu, zapierały dech w piersiach. Musiały przyznać, że doskonale podkreślały potęgę wiary reprezentowanej przez budowlę, ale również przypominały przedchrześcijańską tradycję tutejszych ziem. Z tego, co Maria przeczytała w przewodniku, wiadome było, iż zanim wzniesiono tu świątynię chrześcijańską, poganie czcili w tym miejscu swoje bóstwa. Zawsze zastanawiało ją, dlaczego miejsca kultu nowych bogów powstawały na zgliszczach sanktuariów wzniesionych ku chwale ich poprzedników. Czyżby pewne zakątki odznaczały się na tyle wyjątkową atmosferą, nastrajającą do modlitwy, że przyciągały ludzi niezależnie od wiary, jaką wyznawali?

– Kiedy wreszcie zaczniesz mi opowiadać o tym miejscu? – zniecierpliwiła się Zosia, cały czas zadzierając głowę do góry i podziwiając fasadę budowli. – Przecież wiem, że przeczytałaś wszystko, co mogłaś znaleźć na jego temat. Może więc podzieliłabyś się tą wiedzą ze mną?

– Niby skąd ta pewność?

– Znam cię od przedszkola, naprawdę zdziwiłabym się, gdybyś obwieściła, że nie znasz historii tej katedry!

– Masz rację, ale faktów, a nawet legend związanych z tym miejscem jest tak wiele, że mogłybyśmy spędzić tu kilka miesięcy, a pewnie i tak nie poznałybyśmy ich wszystkich.

– Ogranicz się do trzech najciekawszych twoim zdaniem rzeczy, które powinnam wiedzieć. Wiesz, żeby nie wyszło na to, że przyjechałam, strzeliłam sobie selfie przed zabytkową budowlą i poleciałam do Starbucksa, zamiast zainteresować się tym, co tak naprawdę sfotografowałam.

– Dobrze, chodźmy do wnętrza, a ja w tym czasie będę mówić. Zacznę zaś od nazwy. Tak naprawdę cała parafia poświęcona jest św. Stefanowi, ale ze względu na obraz przedstawiający pierwszego męczennika św. Szczepana, w języku polskim bywa przypisywana właśnie jemu – zrobiła małą pauzę, rozglądając się w koło. – Mam nadzieję, że nikt nie uzna mnie za nielegalnego przewodnika, próbującego sobie dorobić na czarno – dodała na koniec żartując.

Wmieszały się w tłum podążający w każdym możliwym kierunku. W jego odmętach można było dostrzec ludzi z niemal całego świata. Niezależnie od pory roku ulice stolicy Austrii zapełnione były turystami, jednak przed Świętami zawsze było ich jakby trochę więcej.

– Kamień węgielny pod gotycką część kościoła został położony w 1359 roku przez księcia Rudolfa IV, zwanego Założycielem. Chciał on wyzwolić miasto spod wpływów biskupa Pasawy i uczynić Wiedeń stolicą niezależnej od innych diecezji. Niestety, to marzenie spełniło się dopiero przeszło sto lat po jego śmierci. I to właśnie wtedy, w 1469 roku kościół został przemianowany na Katedrę.

– Wszystko ładnie i pięknie, ale zanudzasz mnie datami. Powiedz mi jakąś ciekawostkę. Coś, co utkwi mi w pamięci – poprosiła Zofia.

– Dobrze. Chcesz coś bardziej interesującego? Proszę bardzo! Pod Katedrą znajdują się katakumby, w których pochowano nie tylko najdawniejszych przedstawicieli rodu Habsburgów, ale też około dziesięciu tysięcy mieszkańców miasta.

Zofia zatrzymała się na moment, nawet nie zauważając, że tym samym zablokowała wejście do świątyni. Jej mina zdradzała niedowierzanie, może nawet szok. Maria pchnęła ją siłą. Ludzie za ich plecami zaczęli formować spory tłumek.

– Tarasujesz przejście – mruknęła cicho do przyjaciółki, dosłownie holując ją w stronę jednej ze ścian, aby tam mogła nieco ochłonąć.

– Słyszałam o Krypcie Habsburgów, zresztą mnóstwo kościołów też takowe posiada, ale Katakumby? Kilka tysięcy grobów? To chyba przekracza możliwości mojego pojmowania. Czuję się, jakbym chodziła po czyiś mogiłach!

W takich momentach jak ten, Zosia zamieniała się w klasyczną blondynkę z dowcipów. Chociaż była profesjonalistką w swoim zawodzie, to w wielu innych kwestiach niespodziewanie potrafiła wykazać się ignorancją.

– To część naszego dziedzictwa kulturowego. Katakumby znajdziesz tu, ale też w Rzymie czy Paryżu. Powstawały, chociażby po to, by odciążyć cmentarze miejskie. Zresztą można je spotkać w różnych kulturach i kręgach religijnych. W stolicy Włoch w Katakumbach chowano między innymi Żydów.

– Ale…

– Weź głęboki wdech i spójrz jak tu pięknie – poleciła Maria, mając nadzieję, że urok tego miejsca, zredukuje szok, jaki właśnie przeszła Zosia.

Nie pomyliła się. Przyjaciółka z zachwytu otworzyła nieco szerzej oczy, podziwiając zdobienia, szerokie przejścia oraz wysokie kolumny podtrzymujące strop. Podniosła atmosfera panująca we wnętrzu również wpłynęła na jej zachowanie, wyciszając ją nieco. Upewniwszy się, że jej towarzyszka podziwia coraz to kolejne fragmenty świątyni, Maria zaczęła robić zdjęcia.

Szereg płonących świec, wetkniętych w piaskowe podłoże sprawił, że wzruszenie dosłownie ścisnęło ją za gardło. Kiedyś, w innym kościele, paliła podobne świece z mamą. W intencji dziadków. Bez zastanowienia powiesiła aparat na ramieniu, zdecydowana pomodlić się za rodziców, których Pan wezwał do siebie kilka lat temu. Zagłębiona w rozmowie z Bogiem straciła kontakt z rzeczywistością. Myśli przeplatały się ze standardowymi słowami pacierza, a łzy same spływały po jej policzkach. Czas nagle stanął w miejscu, a ona przez krótki moment poczuła, jakby cała rodzina stała tuż za jej plecami, dodając jej sił. Dopiero po dłuższej chwili otrząsnęła się z tego dziwnego stanu i niemal na oślep ruszyła na poszukiwania Zosi.

Znalazła ją mniej więcej w połowie Katedry, tuż przed wejściem do wspomnianych wcześniej Katakumb. Stała wpatrzona w jeden ze wsporników budowli. Był on ozdobiony postacią męską, a raczej górną częścią sylwetki, trzymającą w dłoniach kątownicę oraz cyrkiel.

– Popatrz, czy to nie interesujące? – zagaiła, widząc, kto do niej dołączył. – Myślisz, że to lokalny święty, albo może fundator jakieś kaplicy?

– To Anton Pilgram, artysta pochodzący prawdopodobnie z Brna. Był budowniczym i rzeźbiarzem pracującym między innymi tutaj. To, co podziwiasz, to jego dzieło – autoportret, którym dosłownie unieśmiertelnił swoją osobę. Zresztą nie jedyny, jego postać odnajdziesz również na fragmencie jednej z ambon.

– A co się stało ze średniowiecznym pojęciem anonimowości i kreowaniu sztuki ku chwale Boga?

– Anton tworzył na przełomie piętnastego i szesnastego wieku. Dosłownie kilka lat wyprzedzał słynnego Michała Anioła. Uwierz mi, rzeźbiarze od dawna szczycili się swoimi dziełami, kiedy tych dwóch upiększało przestrzenie europejskich miast.

– Naprawdę, marnujesz się w świecie IT. Kochasz sztukę i historię, powinnaś pracować w tym sektorze.

Chcieć, a móc to dwie zupełnie inne sprawy, Maria wiedziała to tak dobrze, jak mało kto.

– Niestety nawet najlepszym teoretykom sztuki nikt nie płaci takich pieniędzy, by mogli zarabiać tyle, co dobrej klasy programista. Świat gna cały czas do przodu, nie oglądając się za siebie i to, co już przeminęło.

Zofia skinęła głową, doskonale rozumiejąc, co przyjaciółka ma na myśli.

– Jesteś mi winna jeszcze jedną ciekawostkę! – stwierdziła, diametralnie zmieniając temat i wracając do poznawania tajemnic niezwykłej Katedry.

– Nadal pamiętasz tę obietnicę? Myślałam, że już zapomniałaś! Skoro nalegasz… Nie wiem tylko, czy powinnam wspomnieć o niedokończonej Wieży Północnej, nad którą wisi podobno diabelska klątwa? Architekt odpowiedzialny za jej budowę miał zawrzeć pakt z Lucyferem, a następnie złamał go, za co został ukarany śmiercią. Biedaczek spadł z rusztowań w trakcie prac konstrukcyjnych i zakończył swój żywot. A może lepiej opowiedzieć legendę o figurze Chrystusa zwanej „Der Zahnweh-Herrgott”, która karze grzeszników bólem zęba, mającym dopiero po odpokutowaniu za grzechy? Zresztą, oba te obiekty zobaczysz dopiero z zewnątrz. Dlatego teraz radziłabym raczej podejść w kierunku ołtarza głównego, gdzie znajdziemy obraz Tobiasa Pocka, przedstawiający męczeństwo św. Szczepana, o którym ci wcześniej wspominałam.

Kontynuowały zwiedzanie kolejnych zakamarków Katedry w ciszy i skupienia wiedząc, że prawdopodobnie nigdy już tu nie wrócą. Przecież w kolejce do odwiedzenia czekało jeszcze tyle innych miejsc na świecie. Wykorzystały zarezerwowane wcześniej bilety, aby podziwiać widok miasta roztaczający się z jednej z katedralnych wież, a po długich i burzliwych dyskusjach zeszły nawet do Katakumb, aby na własne oczy zobaczyć podziemną nekropolię.

Kiedy w końcu skończyły zwiedzanie, zapadła ciemna noc, a wraz z nią miasto zyskało nowy blask. To była najlepsza pora, aby odwiedzić przykatedralny jarmark oraz kilka innych, znajdujących się w niewielkiej odległości od miejsca, w którym się znajdowały.

Spacerując między maleńkimi straganami, Maria miała wrażenie, jakby niespodziewanie znalazła się w alternatywnej rzeczywistości. Takiej, w której królowało piękno, delikatność i dobro. Przestała słuchać radosnej paplaniny Zosi, po czym pozwoliła sobie zanurzyć się w tym magicznym świecie. Zafascynowana podeszła do jednego ze stoisk oferujących ozdoby choinkowe i podziwiała każdą z nich z osobna. Cieszyła oczy biało-srebrnymi bombkami choinkowymi przybierającymi kształt kul, łez, sopli oraz asymetrycznych, lejących się kształtów. Wszędobylski brokat dodawał im blasku, czyniąc niezwykłymi. Dostrzegła rozkoszne aniołki zdające się prosić o zabranie ich ze sobą do domu. A ona nie mogła pozostać głuchą na takie sugestie. Dała się ponieść chwili oraz uczuciom, które nagle nią zawładnęły. Zaczęła marzyć o dekoracjach, jakimi mogła ozdobić swoje mieszkanie, własnej choince i tym wszystkim, co widziała tutaj. W myślach notowała kolejne przedmioty, które za moment chciała zakupić.

Nagle, coś błysnęło. Na tyle jasno, że przez ułamek sekundy dosłownie ją oślepiło. Na początku nie wiedziała, cóż to było. W końcu wśród tysiąca innych ornamentów trudno znaleźć ten jeden jedyny. Miała już zrezygnować i powrócić do planowania zakupów, gdy dostrzegła ją – piękną kryształową wieloramienną gwiazdkę. Wepchnięta niemal w kąt stoiska skrzyła się raz po raz, starając się wyróżnić na tle innych.

– Podać coś? – zapytała sprzedawczyni, widząc klientkę wpatrującą się w przedmiot leżący poza jej zasięgiem.

– Mogę zobaczyć ten kryształowy ornament? – spytała, wskazując na pojedynczy przedmiot, odłożony jakby z boku.

– Oczywiście! To już ostatnia sztuka, ręczna robota – dodała kobieta, próbując w ten sposób zachęcić zainteresowaną do zakupu.

Maria ujęła delikatne cudo w swoje dłonie i zaczęła podziwiać je niemal milimetr po milimetrze. Mniejsze i większe ramiona idealnie ze sobą harmonizowały, tworząc dzieło sztuki. W lśniącej powierzchni szkła, bo nie mógł być to kryształ, za jaki wzięła go w pierwszej chwili, dostrzegała swoje lekko zniekształcone odbicie. Skrzyło się jasno, odbijając promyki światła dostarczanego przez lampy uliczne oraz dekoracje samego jarmarku.

Pomyślała o swoich rodzicach, którzy odeszli jedno po drugim, tuż po jej dwudziestych urodzinach. To właśnie wtedy przestała obchodzić Boże Narodzenie z wielką pompą. Dla jednej osoby nie chciało jej się przygotowywać dwunastu wigilijnych dań ani dekorować choinki wznoszącej się pod sam sufit. Zwykle ubierała małe drzewko i stawiała je na jednej z komód, bardziej dla pozorów niż z potrzeby serca. Kupowała kilka gotowych dań przypominających te znane z domu, szykowane kiedyś przez mamę i czekała, aż kalendarz obwieści nadejście dwudziestego siódmego grudnia. Po zdradzie Wojtka porzuciła nawet ten zwyczaj. Teraz, dzień przed Wigilią wyjeżdżała na drugi koniec świata, najchętniej do kraju, gdzie nie celebrowano zbyt hucznie bożonarodzeniowych tradycji. Dlaczego? Mimo tego, że na co dzień doskonale radziła sobie z samotnością, to w Święta nie potrafiła znieść wszechobecnej ciszy, której nie zagłuszały nawet najpiękniejsze kolędy.

A jednak ta niepozorna, chociaż oczywiście piękna gwiazdka wzbudziła w niej tęsknotę za tym, co było. Za tym, jak znowu mogłoby być. Już miała poprosić sprzedawczynię o zapakowanie tego wyjątkowego precjoza, gdy dostrzegła mijających ją ludzi. Dwoje roześmianych dorosłych, zapewne męża z żoną oraz małą dziewczynkę, ich córeczką. Dziecko podskakiwało między nimi, nucąc melodię jednej z okolicznościowych piosnek. Cieszyli się swoją obecnością, jednocześnie roztaczając wokół siebie aurę szczęścia.

„Chciałabym mieć taką rodzinę” – pomyślała, spoglądając na nieznajomych z lekkim uśmiechem, w którym kryło się również cierpienie.

Dostrzegła w nich to, co sama kiedyś miała, a co przez śmierć rodziców straciła. Byli niczym projekcja tego, co mogła stworzyć z Wojtkiem, gdyby nie zdradził i nie okradł jej tuż przed Świętami. Dotkliwe poczucie straty zaczęło w niej narastać, przetaczając się falą przez jej ciało. Ból, który pojawił się gdzieś w okolicach serca, zmienił się w gwałtowny ucisk klatki piersiowej. Miała wrażenie, jakby ktoś odciął jej płucom dostęp do drogocennego tlenu. Oczy napełniły się łzami, a niewidzialna dłoń chwyciła ją za gardło. Narastające poczucie paniki przejęło kontrolę nad zdrowym rozsądkiem. Pośpiesznie wcisnęła gwiazdkę w dłonie zaskoczonej sprzedawczyni i niemal biegiem ruszyła w kierunku pobliskiej uliczki.

Oparła się plecami o zimny mur. Czuła chłód mimo ciepłego płaszcza oddzielającego jej ciało od ściany. Ciężko oddychając, próbowała powstrzymać łzy, które nieprzerwanym strumieniem spływały po jej policzkach, z pewnością rozmazując tusz do rzęs. Nie rozumiała, dlaczego widok zwykłej rodziny, wywołał w niej tak gwałtowną reakcję. Przecież mijała dziesiątki takich każdego dnia. Nie należała do egzaltowanych kobiet, które na życzenie i w mgnieniu oka przechodziły z jednego stanu emocjonalnego w drugi.

Po raz kolejny wzięła głęboki wdech, próbując w ten sposób odzyskać kontrolę nie tylko nad ciałem, ale też wytrąconą z równowagi psychiką. Otarła szybko łzy i wyprostowana ruszyła w kierunku straganów. Musiała stawić czoła demonom, a najlepszym sposobem na to, było po prostu spojrzenie im prosto w oczy.

– Wszędzie cię szukałam! Wszystko w porządku? Źle się czujesz?

Zosia zmaterializowała się u jej boku nagle, zasypując ją kolejnymi pytaniami, a tym samym nie dając szans na odpowiedź.

– Odwróciłam się tylko na moment, a ty gdzieś zniknęłaś – kontynuowała przyjaciółka i dopiero wtedy tak naprawdę przyjrzała się Marii, dostrzegając mokre od łez policzki. – Co się stało? Dlaczego płakałaś?

Panna Dąbrowska uśmiechnęła się, jednocześnie przytulając swoją troskliwą przyjaciółkę.

– Nic – zapewniła – Po prostu Grinch nieco się wzruszył na widok tych wszystkich pięknych ozdób choinkowych.

Urocza, nieco dziecinna buzia blondynki skrzywiła się, wyrażając jednocześnie zmieszanie.

– Przecież wiesz, że trochę przesadzam z tym Grinchem. Szanuję to, że nie celebrujesz już Świąt…

– Wiem – uspokoiła ją szybko Maria, nie mając zamiaru psuć przyjaciółce sympatycznego wieczoru. – Zgłodniałam, pójdziemy coś zjeść? – zapytała, zmieniając temat.

– Właśnie chciałam zaproponować ci to samo. Podobno tu, w okolicy katedry, można znaleźć świetne miejsca serwujące lokalne specjalności.

– Ruszajmy zatem na poszukiwania owych owianych legendą restauracji!

Idąc ramię w ramię, oddaliły się od świątecznych straganów skrzących się brokatem oraz szkłem. Maria pomyślała jeszcze raz o gwiazdce, którą pod wpływem chwili pragnęła zakupić. Już miała po nią wrócić, ale w ostatniej chwili zdusiła w sobie tę zachciankę. Nie chciała już nigdy doświadczać emocji podobnych tym, jakie towarzyszyły jej w momencie, gdy ornament znalazł się w jej dłoni.

Najedzone, a raczej przejedzone, kroczyły zatłoczonymi ulicami starego Wiednia ozdobionego tysiącami lampek. Atmosfera radości, podekscytowania i szczęścia unosząca się w powietrzu udzieliła się, również im. Wspominając dawne czasy, oglądały wystawy eleganckich butików, zachwycały się dekoracjami firmowego sklepu Swarovski, który dopiero co minęły oraz śmiały się z pomysłowych aranżacji świątecznych na niektórych budynkach. Piękna, historyczna architektura poszczególnych konstrukcji kontrastowała z nowoczesnymi dodatkami, tworząc wyjątkowy klimat, ocierający się czasami o granice kiczu.

– A może przyjdziesz na Wigilię do moich rodziców? Przecież wiesz, że jesteś dla nich jak córka! – zaproponowała nagle Zosia, zmieniając tym samym temat rozmowy.

– Może w przyszłym roku, jeśli zaproszenie będzie aktualne… – odparła niezobowiązująco Maria, ignorując zakłopotanie w związku z niespodziewanym propozycją.

– A dlaczego nie w tym? – drążyła w tym czasie przyjaciółka, nie dając się tak łatwo zbyć.

– Już zarezerwowałam bilety do Azji. Posiedzę dwa dni w Kuala Lumpur, spędzę chwilę na jednej z wysepek Langkawi, a Nowy Rok powitam w Singapurze.

– Na bogato! – zaśmiała się Zosia. – W takiej sytuacji nie będę cię namawiać. Szczerze mówiąc, sama chętnie wybrałabym się na taki wyjazd.

– Przecież możemy znaleźć ci bilety i pojechać razem. Wszędzie zarezerwowałam pokoje dwuosobowe, więc zakwaterowanie nie stanowi problemu – stwierdziła rzeczowo Maria, mając nadzieję, że przyjaciółka nagle zdecyduje się jej towarzyszyć.

– No co ty? Nie ma szans! Rodzice by się mnie wyrzekli, potem wydziedziczyli i nie wiadomo co jeszcze. U nas co roku jest spęd familii. Piotr z żoną oraz dwójką dzieci, Ania z mężem i diabłem wcielonym, znanym też jako mój siostrzeniec imieniem Adaś; rodzice, dwie owdowiałe ciotki ze strony mamy i ja, stara panna, która po raz kolejny będzie bombardowana pytaniami o wybranka, datę ślubu i powody bezdzietności – wymieniała radośnie, podświadomie ciesząc się ze spotkania z nimi wszystkimi.

– Brzmi… tłoczno!

Jako jedynaczka, nie była przyzwyczajona do dużych rodzinnych spotkań i szczerze mówiąc, nie potrafiła ich sobie zbytnio wyobrazić. W domu, po śmierci dziadków, których pamiętała jedynie jak przez mgłę. Gwar, zamieszanie i głośne rozmowy przy stole wigilijnym był jej znane jedynie z filmów oglądanych w kinie czy telewizji.

– I tak właśnie jest – wyjaśniła Zosia, zupełnie nieświadoma rozważań swojej rozmówczyni. – Głośno, nerwowo, ale też sympatycznie, śmiesznie i rodzinnie. Wśród nich wszystkich nie ma szans na nudę czy samotność. Ba, chwilami nie możesz usłyszeć własnych myśli.

Te słowa stały się wstępem do opowieści, w której panna Bodziecka zebrała najbardziej nieprawdopodobne anegdoty z rodzinnego domu. Maria słuchała ich wszystkich uważnie, raz po raz wybuchając śmiechem, wyrażając zaskoczenie lub niedowierzanie. Dzięki tym historiom wykreowała, a raczej odświeżyła w swoich marzeniach wizję Świąt, o jakich kiedyś, jeszcze jako dziecko śniła.

Zmęczona długą drogą powrotną marzyła jedynie o gorącym prysznicu i miękkim łóżku. Nawet nie wypakowała walizki z bagażnika. Po prostu chwyciła torebkę i z podziemnego parkingu pomknęła windą na swoje szesnaste piętro. Już z daleka odnotowała nowe ozdoby umieszczone obok wieńca, który spostrzegła na drzwiach sąsiadów przed swoim wyjazdem.

– Ktoś tu naprawdę lubi święta – mruknęła do siebie, szukając w kieszeni płaszcza kluczy, po czym odwróciła się w kierunku wejścia do swojego mieszkania.

I właśnie wtedy dostrzegła małą, złotą kopertę ozdobioną listkami jemioły wetkniętą obok jednego z zamków. Przez chwilę przyglądała się jej zaskoczona, po czym szybko chwyciła w palce. Wewnątrz znalazła niewielką, zdobioną gwiazdkami kartkę z krótką notatką.

Miłego grudnia! Zapraszam na kawę i ciasteczka. Martha Nicolas, sąsiadka mieszkająca u Nowaków

Tego Maria się nie spodziewała! Oczywiście, z czasów dzieciństwa pamiętała, że mama przyjaźniła się z kilkoma kobietami z ich bloku. Panie często spotykały na się ploteczki, to w jednym, to w drugim mieszkaniu, ale miało to miejsce wieki temu. W takich bezosobowych apartamentowcach jak ten, ludzie co najwyżej mówili sobie „dzień dobry” w windzie. Ciekawe, skąd ta kobieta przybyła, iż próbuje nawiązywać „stosunki dobrosąsiedzkie”?

Zmęczenie znowu dało o sobie znać, dlatego nie zastanawiała się nad tym dłużej, tylko otworzyła szybko drzwi i weszła do skąpanego mrokiem holu. Zdjęła płaszcz i nie dbając o nic innego, ruszyła w kierunku łazienki.

Rozdział II

Śniła jej się rajska plaża. Taka, na jakiej za niecałe trzy tygodnie miała się znaleźć. Czuła się błogo, niemal w raju. Otworzyła lekko oczy, które natychmiast zamknęła ze względu na jasne światło wpadające przez przestronne okna, ciągnące się od podłogi do sufitu. Powoli powracała do rzeczywistości, opuszczając krainę marzeń sennych, zachowując jednak resztki wspomnień. Rozgrzana pościel imitowała ciepło powietrza, miękka kołdra oraz materac otulały jej ciało niczym delikatne fale Morza Andamańskiego. Przeciągnęła się lekko, rozkoszując się tym trwającym nadal uczuciem przyjemnego relaksu. Mogłaby tak leżeć w nieskończoność, a przynajmniej jeszcze z godzinkę. Dziś zamierzała popracować nad prywatnym projektem, a on mógł poczekać. Zwinęła się w kłębek, obejmując ramieniem poduszkę i przymknęła oczy.

Słodkie lenistwo, jakiemu się oddawała, zostało przerwane. Dźwięk, podobny do uderzenia w gong tybetański, rozbrzmiał nagle i wypełnił mieszkanie delikatnym drżeniem. Maria miała ochotę go zignorować, pozostając w ciepłym łóżku, ale po chwili odgłos powtórzył się, sugerując, że osoba stojąca pod jej drzwiami tak szybko nie odpuści.

Kobieta niechętnie odchyliła kołdrę i niemal wrzasnęła, czując przez cienką pidżamę przeszywające do szpiku kości zimno. Szukając ciepłego szlafroka, który porzuciła po kąpieli na fotelu, klęła pod nosem. Wszystkie te niecenzuralne słowa były skierowane przeciwko niej samej. Bo kogo innego mogła winić o to, że wczoraj zapomniała odkręcić termostaty, wyłączone na czas wyjazdu do Wiednia? W końcu znalazła zgubę i otuliła się nią szczelnie, mając nadzieję, że gruby materiał za moment ją rozgrzeje.

W biegu wsunęła stopy w miękkie kapcie i tak „wystrojona” ruszyła w kierunku drzwi. Nie spytała nawet kto za nimi stoi. Nie rzuciła okiem w wizjer. Po prostu otworzyła zamek, po czym zamaszystym gestem uchyliła je i stanęła twarzą w twarz z… uśmiechniętą starszą panią! Której dodatkowo nigdy wcześniej nie widziała na oczy!

– Dzień dobry! – rzekła tamta. – Czyżbym obudziła? Dochodzi jedenasta, więc pomyślałam, że…

– Kim pani jest? – spytała rzeczowo Maria, nie siląc się na uprzejmości względem kogoś, kto niewątpliwie zakłócał jej spokój.

– Martha