Nożownik - Marcin Radwański - ebook

Nożownik ebook

Marcin Radwański

3,6

Opis

Ciepły lipiec w Zielonej Górze. Na jednym z osiedli domków jednorodzinnych zostaje zasztyletowane dobrze sytuowane małżeństwo. Morderca wykazuje się szczególnym okrucieństwem, podcinając gardła swoim ofiarom. Do pracy nad śledztwem przydzielono wydział kryminalny na czele z komisarzem Piotrem Tonderem. Nożownik jednak nie odpuszcza i szybko pojawiają się kolejne ofiary. Co wiąże je ze sobą i jakie motywy ma morderca-szaleniec?

Czy pomimo swoich osobistych problemów, komisarz Tonder zdoła doprowadzić mordercę przed sąd? Jak sobie dadzą radę jego współpracownicy, którzy również borykają się z kłopotami?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (13 ocen)
6
1
3
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

"Nożownik" Marcin Radwański to obowiązkowa pozycja dla miłośników kryminałów. Już od samego początku autor wciąga czytelnika w historię pełną niewiadomych i emocji. Książki nie da się odłożyć dopóki nie przeczytamy ostatniego słowa i nie poznamy rozwiązania sprawy" Nożownika". "-Nikt nie chce mnie słuchać, a ja chciałem tylko zrobić porządek...." Piotr Tonder musi nagle przerwać urlop, aby ze swoim wydziałem kryminalnym rozwiązać mrożące w żyłach krew morderstwo. Na jednym z osiedli Zielonej Góry zostaje zasztyletowane małżeństwo. Morderca jest bardzo okrutny. Jego znakiem rozpoznawczym jest podcięcie gardła ofiarom. Pomimo ogromnego zaangażowania wydziału i samego komisarza pojawiają się kolejne ofiary. Okazuje się, że wszystkie morderstwa łączy jeden szczegół. "Żył tylko nadzieją, że to śledztwo z mak­abrycznymi morderst­wami zakończy się suk­cesem, co na pewno pozyty­wnie wpłynęłoby na jego samopoczucie". Kto jest tajemniczym Nożownikiem? Co wiąże ze sobą ofiary i jaki mo...
00

Popularność




© Copyright by Marcin Radwański & e-bookowo

Korekta: e-bookowo

Skład i łamanie: Ilona Dobijańska

Projekt okładki: Halyna Ustymchuk

ISBN: 978-83-8166-275-8

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2022

Konwersja do epub

Cierpliwość jest gorzka, ale jej owoce słodkie.

Jean-Jacques Rousseau

Prolog

Była ciepła, lipcowa noc. Gwiazdy na niebie w Zielonej Górze świeciły jasno i zwiastowały kolejne dni słonecznej i bezchmurnej pogody.

Mężczyzna podjechał na podjazd swoim samochodem około godziny dwudziestej. Otworzył bramę pilotem i wjechał do garażu. Po chwili pojawił się na górze.

– Już jestem! – krzyknął wesoło, wchodząc do holu połączonego z salonem i kuchnią.

Zrzucił z siebie ciemną marynarkę i poluźnił krawat, który uwierał go przez cały roboczy dzień. Podchodząc w stronę wyspy kuchennej, zauważył talerz z wyłożonym jedzeniem.

– Zamówiłam dla ciebie makaron z krewetkami – odezwała się jego żona, schodząc z piętra.

Była wysoką blondynką, o krótko przystrzyżonych włosach i smukłej sylwetce. Ubrana w białą, przezroczystą koszulę, która sięgała jej kolan, wyglądała nad wyraz ponętnie. Podeszła do męża i pocałowała go w policzek, zostawiając ślad brunatnej szminki.

– Jadłaś już? – odezwał się mąż, wkładając talerz z jedzeniem do kuchenki mikrofalowej w jasnej, błyszczącej zabudowie.

Kobieta otworzyła lodówkę i wyjęła karton z sokiem. Nalała sobie pełną szklankę i łapczywie zaczęła pić. Przerwała po dłuższej chwili.

– Zjadłam sałatkę z Mcdonalda na mieście. Nie jestem głodna – odparła, siadając na jednym z wysokich stołków. – Jak ci minął dzień? – zapytała po chwili, patrząc się na niego.

Mężczyzna westchnął głęboko, nie odwracając się.

– Jak zwykle ciężko. Nie wiem, jak to wszystko wytrzymam – odparł, ściągając przez głowę krawat i rzucając go na blat.

– Dasz sobie radę, na pewno. Może gdzieś wyjedziemy? Dawno nigdzie razem nie byliśmy, a odpoczynek na pewno nam się przyda – mówiła.

To na niego podziałało. Ożywił się nagle, odwrócił i objął ją spojrzeniem. Posłała mu uwodzicielski całus, a później roześmiali się obydwoje.

– Dobrze, że jeszcze trochę o mnie myślisz – powiedział, wyjmując talerz z mikrofalówki.

Nie usiadł bok niej. Poszedł w stronę salonu. Położył talerz na ławie, wziął pilot do ręki i włączył telewizor na kanał informacyjny. To był jego rytuał, o czym dobrze zdawała sobie sprawę. Nie zamierzała mu przeszkadzać. Wzięła szklankę z sokiem i skierowała się w stronę schodów.

Jadł, przełykając szybko, co chwilę podnosząc głowę ku ekranowi. Wiedział, że to niezdrowy nawyk, ale lubił go i nie zamierzał zmieniać. Właśnie w taki sposób chciał oglądać kłócących się i skaczących sobie do gardła polityków.

Zanim skończył jeść, kilkukrotnie komentował głośno to, co widział i słyszał. Najczęściej były to przekleństwa, których na szczęście był jedynym odbiorcą w domu.

W końcu włożył talerz i sztućce do zmywarki, a następnie poszedł w stronę łazienki. Wziął długi, prawie półgodzinny prysznic, oblewając się obficie letnią wodą.

Wszedł ponownie do salonu ubrany tylko w biały szlafrok. Żona leżała na sofie, przeglądając kolorowy katalog i słuchając jazzu, płynącego z zestawu hi-fi, który niedawno kupili.

– Chcesz coś mocniejszego? – zwrócił się do niej, podchodząc do barku.

Nie czekając na odpowiedź, uszykował dwie szklanki i odkręcił butelkę whisky. Nalał sobie więcej niż zazwyczaj, co, jak sądził, ukoi jego nerwy i pozwoli mu spokojnie zasnąć za jakiś czas.

– Nie mam ochoty – odparła, robiąc mu miejsce.

Usiadł z szklanką w rękach i dotknął jej nóg. Były smukłe, opalone i bardzo gładkie. Głaskał je przez kilka minut, sprawiając sobie i jej przyjemność.

– Robisz to bardzo dobrze. To może zaprocentować dzisiejszej nocy – powiedziała wesoło, nie patrząc na niego. Czekała spokojnie na jego reakcję.

Tym razem złapał w dłonie jej stopy i ściskał je z czułością. Jęknęła z rozkoszy, co odrobinę go podnieciło. Robił to przez dobry kwadrans, aż się zmęczył.

– Jakie masz plany na jutro? Może wyskoczymy razem na lunch? – zapytał, odsuwając się od niej i siadając na fotelu, który stał obok.

Odłożyła katalog na stolik i podniosła się. Spojrzała na niego rozmarzonym wzrokiem, jakim obdarzała go często podczas narzeczeństwa.

– Nie sądzę, że znajdę czas. Będę miała zajęcia aż do samego wieczora – odparła ze smutkiem w głosie.

Mężczyzna odchrząknął głośno. Poczuł alkohol, który dotarł do jego krwi i rozlał się po całym ciele. Był zrelaksowany i senny. Zupełnie stracił ochotę na seks, o którym myślał jeszcze kwadrans wcześniej.

– Trudno, może uda się innym razem. Idę na górę, idziesz ze mną? – odparł, wstając i odkładając szklankę z alkoholem.

Kobieta wystawiła ręce do przodu i przeciągnęła się ostentacyjnie. Była zmęczona równie mocno, jak on i czuła to w swoim ciele. Nigdy nie sądziła, że zawód nauczyciela akademickiego będzie wymagał tyle wysiłku. A może po prostu się starzeję? – pomyślała, kładąc się z powrotem na sofie.

– Przyjdę za jakiś czas. Pooglądam jeszcze telewizję – odpowiedziała.

Przytaknął głową, ale się nie odezwał. Wiedział, że lubiła oglądać wieczorami swoje ulubione, a według niego infantylne programy. Wstydziła się tego nawet przed nim i nigdy nie chciała się do tego przyznać.

Poszedł w stronę schodów i wdrapał się na piętro, gdzie mieściła się sypialnia, garderoba i jedna, ogromna łazienka. Podszedł do łóżka i zdjął szlafrok, który zawiesił na stojaku. Zupełnie nagi położył się pod kołdrę. Lubił te chwile, gdy po stresującym i męczącym dniu wszystkie mięśnie robiły się luźne, a ciało było jeszcze wilgotne. Myślał tylko o tym, jak mu dobrze, nie pozwalając sobie, aby zaprzątało go coś innego. Wiedział, że zaśnie, zanim jego żona wróci z seansu.

Obudził się w środku nocy. Wydawało mu się, że usłyszał jakieś hałasy. Objął spojrzeniem najpierw swoją partnerkę, następnie cały pokój i w końcu widok za oknem. Nic nie wydało mu się podejrzane. – To coś na zewnątrz. Pewnie przewrócił się śmietnik albo coś takiego – pomyślał, ponownie układając się do snu na miękkiej poduszce.

Kolejny raz otworzył oczy i usta w okrzyku ogromnego bólu. Poczuł, jak coś długiego i ostrego wbija się w jego żebra. Nad jego ciałem stała zamaskowana postać z nożem, próbując go zaszlachtować.

Wyciągnął ręce w obronie, ale to nic nie dawało. Napastnik zadawał cios po ciosie w jego klatkę piersiową, a wokół tryskała hektolitrami krew.

– Jezu! Ratunku! – krzyczała rozbudzona kobieta, która ujrzała tę masakrę i była w szoku.

Morderca nie miał zamiaru zwlekać i zaczął atakować głowę mężczyzny. Po chwili jednym, precyzyjnym ruchem poderżnął mu gardło.

– Teraz czas na ciebie! – wrzasnął w stronę kobiety, która zerwała się do ucieczki.

Pobiegła w stronę otwartych drzwi i schodów, ale oprawca był szybki. Dopadł ją na dole, złapał za głowę i przewrócił. Zadał kilka mocnych ciosów w plecy. Krew rozbryzgała się na jasną ścianę i podłogę.

Nie miał pewności, czy kobieta nadal żyje, więc zrobił to samo, co jej mężowi. Złapał za włosy i uniósł głowę, a później przejechał nożem mocno po szyi.

Rozdział 1

Komisarz Piotr Tonder od kilku dni przebywał na urlopie w pięknej miejscowości Niechorze nad Bałtykiem. Wybrał się tam wraz ze swoją dorastającą córką i rodzicami, zajmując jeden z drewnianych, piętrowych domków, umiejscowionych niedaleko latarni.

Pogoda im sprzyjała. Słońce prawie w ogóle nie zachodziło chmurami, a morska bryza skutecznie chłodziła gorące ciała.

Poranki spędzali wspólnie na plaży, opalając się i kąpiąc w rześkim, przyjemnym morzu. Później najczęściej szli do centrum miejscowości i jedli coś w wybranej z niezliczonej ilości knajp. Pomimo oszałamiająco wysokich cen, pozwalali sobie często na smażonego dorsza czy też halibuta. Wieczorami najczęściej spacerowali po plaży, obserwując zachodzące słońce, a później wspólnie przesiadywali na werandzie. Czas płynął im wolno i leniwie.

Magda, jak zauważył komisarz, powoli stawała się kobietą. Na ulicy oglądali się za nią nie tylko młodzi chłopcy, ale i panowie w średnim wieku, co bardzo go irytowało. Kochał ją szaleńczo, bezwarunkowo i stawał się o nią zazdrosny. Nigdy nie sądził, że do tego dojdzie, ale to był fakt. Po wakacjach rozpoczynała naukę w jednym z zielonogórskich liceów i była już młodą panienką, a nie tylko jego malutką córeczką.

Rodzice jak zwykle byli nadopiekuńczy w stosunku do niego i swojej jedynej wnuczki. Na początku wspólnego wyjazdu trochę mu to przeszkadzało, ale z biegiem dni jakoś do tego przywykł. Stało się to nawet dość wygodne. Nie musiał robić prawie nic. Mógł odpoczywać fizycznie i psychicznie. Próbował oderwać się całkowicie od pracy, choć nie mógł wyłączyć komórki. Telefonów jednak nie było i modlił się w duchu, aby tak pozostało do końca wyjazdu.

Był piąty dzień ich urlopu. Ojciec wstał jak zwykle pierwszy i przyrządził śniadanie dla wszystkich. W domku rozniósł się zapach smażonych na wędlinie jajek. Zjedli na dole, gdzie mieścił się salon połączony z aneksem kuchennym. Za oknem świeciło słońce, a niebo było bezchmurne, błękitne. Magda szczebiotała głośno i była we wspaniałym humorze. Od razu zaproponowała wyjście na plażę, na co wszyscy ochoczo się zgodzili.

Pół godziny później spakowali wszystkie manatki i objuczeni niczym pielgrzymi, ruszyli w stronę wybrzeża.

Jak się okazało, nie byli pierwsi. Na dość wąskiej plaży było już rozstawionych wiele parawanów. Wybrali miejsce z tyłu, w pobliżu wydm, gdzie panował cień. Zrobili to ze względu na dziadków, którzy nie mogli zbyt długo przebywać na słońcu.

Zresztą Magda i tak była ciągle w ruchu. Spacerowała, przemieszczała się w poszukiwaniu słońca i rozmawiała ze spotkanymi rówieśnikami. Była śmiała i odważna. Nie bała się ludzi, a swoim sposobem bycia, urodą i humorem wręcz ich przyciągała.

Komisarz rozsiadł się wygodnie na jednym z przyniesionych, drewnianych leżaków. Palił papierosa, trzymając w ręku butelkę piwa. Spoglądał na plażowiczów spod przeciwsłonecznych okularów i słomianego kapelusza założonego na głowie.

Czuł się stary. Zmarnowany i wymięty przez dotychczasowe życie. Pomimo upływu lat nie uporał się psychicznie ze śmiercią żony i do dzisiaj odczuwał jej brak. Nie była ideałem, była alkoholiczką, ale to nie miało znaczenia. Kochał ją prawdziwie i to uczucie trwało nadal. Może powinien znaleźć sobie kogoś nowego, ale nie miał na to czasu i sił.

Myślał o tym, jak było jeszcze kilkanaście lat temu, gdy byli razem i też wyjeżdżali na wakacje. Magda była mała, oni zakochani w sobie po uszy, całujący się i dotykający bez przerwy. Wyobrażał sobie zapach jej ciała, figlarny uśmiech i ciepło, które nosiła w sobie i w jakim się zakochał.

Teraz jej już nie było i nie będzie. Został sam z córką, o której wychowanie chyba najbardziej dbali dziadkowie. Przy jego pracy w wydziale kryminalnym miejskiej komendy było o to bardzo trudno. Choć nie można mówić, że tego nie robił czy zaniedbał. Robił to, na co pozwalały mu możliwości i okoliczności.

Od trzech dni śniły mu się w nocy trupy zabitych osób sprzed lat. Były to koszmary, które dręczyły go od czasu do czasu. Wiedział, że miną po kilku dniach, jednak nie czuł się z tym dobrze. To było pokłosie pracy, jaką wykonywał od lat, i już się z tym pogodził.

– Pójdziesz ze mną się wykąpać? – zawołała do niego córka, budząc go z letargu.

Objął jej sylwetkę spojrzeniem i stwierdził w myślach, że jest bardzo podobna do swojej matki. Miała takie same rysy twarzy, uśmiech i spojrzenie. Przypominała mu ją bardzo.

– Kto ostatni w wodzie, ten kupuje lody! – zawołał wesoło i energicznie podniósł się z leżaka.

Pobiegł w stronę wody za Magdą, która krzyczała z podniecenia i radości. Zamoczyli najpierw nogi, a po chwili zanurzyli się bardziej. Skakali ku falom, które tego dnia były dość wysokie. Komisarz reagował entuzjastycznie, skupiając się wyłącznie na zabawie, robiąc przy tym wiele hałasu.

Wyszli z kąpieli dopiero po godzinie, gdy woda okazała się już zbyt zimna. Rozłożyli w słońcu ręczniki, a na nich wilgotne ciała i śmiali się z siebie do rozpuku.

W porze obiadowej przespacerowali się do centrum miejscowości i zamówili dla wszystkich porcje dorsza bałtyckiego. Później wrócili do domku i relaksowali się na podwórzu.

Gdy nadszedł wieczór, komisarz oznajmił, że ma ochotę wybrać się na samotny spacer. Zostawił Magdę pod opieką rodziców, ubrał się elegancko i wyszedł przed siebie, zupełnie bez celu. Chciał pobyć trochę w samotności, o której będąc w mieście, tak mocno czasami marzył.

Najpierw poszedł na plażę. Ciepły wiatr owiewał mu przyjemnie twarz, a zachód słońca wyglądał niesamowicie pięknie. Przeszedł spory kawałek, a później skręcił w stronę wyjścia, które znajdowało się blisko centrum kurortu.

Mijał po drodze wielu turystów spragnionych tak jak i on oderwania się od rzeczywistości, choć na krótką chwilę, kilka dni. Ich twarze były z reguły uśmiechnięte i pogodne, co sprawiało, że on sam również się uśmiechał.

Po jakimś czasie usiadł przy stoliku, ustawionym przy promenadzie i zamówił piwo. Spoglądał na ludzi z obojętnością i spokojem. Nie zastanawiał się nad niczym i nie analizował, jak to zwykle miał w zwyczaju. Przynajmniej próbował to robić, aż do momentu, gdy usłyszał okrzyk za swoimi plecami.

– Kopę lat, Tonder! – zawołał mężczyzna, podchodząc do niego.

Był mniej więcej w tym samym wieku, co komisarz. Z lekką nadwagą i włosami przyprószonymi siwizną. Ubrany w krótkie spodenki i pstrokatą koszulę w hawajskim stylu.

Piotr wstał i przywitał się serdecznie. Mężczyzna przysiadł się do stolika, ale cały czas zerkał na bar, jakby na kogoś czekał.

– Nie sądziłem, że spotkam tu kogoś znajomego. Ile to już lat minęło od naszej wspólnej służby? – mówił, uśmiechając się przy tym.

Komisarz przypomniał sobie wszystko po zaledwie kilku sekundach. Znajomy nazywał się Wojciech Kopeć i dawno temu, na początku ich karier, pracowali ze sobą w zielonogórskiej komendzie. Później ich drogi rozeszły się na długie lata.

– Chyba zbyt dużo – odparł Tonder. – Nadal pracujesz w policji czy zajmujesz się czymś innym? – zapytał ciekawy odpowiedzi.

Kopeć roześmiał się grubiańsko i machnął w stronę młodej kobiety, która po chwili pojawiła się przy stoliku. Wyglądała jak jego córka. Blondynka o wydatnych piersiach i ustach patrzyła na niego z dziecinną powagą.

– Chcę ci przedstawić moją żonę, Sandrę – skierował słowa w stronę Tondera.

Ten nie próbował ukrywać zaskoczenia. Wstał i przywitał się, ale naprawdę rozśmieszyła go ta sytuacja.

– Skończyłem z policją. Sam wiesz, ile tam się zarabia. Mieszkamy z Sandrą w stolicy i razem zajmujemy się handlem nieruchomościami. Nawet dobrze nam idzie, prawda, kochanie? – mówił Kopeć.

Kobieta nie odpowiedziała, tylko przytaknęła w milczeniu. W rękach trzymała kieliszek z kolorowym drinkiem i piła go przez słomkę.

– A ty nadal oglądasz trupy? – pytał mężczyzna rozbawiony.

Komisarz odwzajemniał jego humor i nastrój. Bawiło go to nieoczekiwane spotkanie i nie miał nic przeciwko rozmowie.

– Tak, nadal to robię. Jest zupełnie inaczej, niż na początku, kiedy to wszystko zaczynaliśmy. Jak zwykle rzeczywistość okazała się mniej różowa – odparł zgodnie z prawdą.

Kopeć położył mu rękę na ramieniu w przyjacielskim geście. Widać było, że również cieszy się ze spotkania ze starym znajomym.

– Zamówię coś do picia, bo szykuje się długi wieczór – powiedział i odszedł w stronę kontuaru.

Tonder spoglądał na młodą żonę kolegi, która siedziała naprzeciw i wpatrywała się w niego z zaciekawioną miną. Stwierdził w duchu, że wygląda jak zagubiona licealistka, ale pomimo wszystko wypadało się do niej odezwać.

– Długo pani pracuje w nieruchomościach? – zapytał, akcentując słowo „długo”.

Kobieta odstawiła drinka i wydęła usta z obojętnością. Chyba nie była zaskoczona tym pytaniem.

– Kilka lat, ale zajmuję się głównie księgowością w naszej firmie. To Wojtek rządzi i najwięcej robi. Mamy coraz mniej czasu, aby pobyć razem. Ten wyjazd to dla nas naprawdę święto…

Komisarz przytaknął ze zrozumieniem. Stwierdził, że kobieta mówiła nad wyraz rozsądnie.

– Wyobrażam to sobie, ponieważ moja sytuacja jest podobna. Ciągle obawiam się dzwonka telefonu i rozkazu, abym wracał do pracy. To bardzo stresujące – mówił.

W tym momencie do stolika powrócił Kopeć z dwoma szklankami wypełnionymi alkoholem. Z jego twarzy nie znikał promienny uśmiech, którym obdarzał wszystkich dookoła.

– Widzę, że się już poznaliście – powiedział i podniósł drinka do góry. – Wypijmy za to nieoczekiwane spotkanie i dawne czasy. Za nas! – krzyknął wesoło.

Kolejne toasty pojawiały się bardzo szybko i po godzinie całe towarzystwo było zupełnie pijane. Kopeć ostentacyjnie wypatrywał młodych kobiet, które pląsały na parkiecie, a jego młoda żona nad wyraz mocno zainteresowała się Piotrem. Gdy po wypiciu kolejnych drinków jej mąż odłączył się od ich stolika i skierował w niewiadomym kierunku, usiadła obok komisarza i położyła mu rękę na udzie.

Tonder poczuł podniecenie, które potęgował alkohol. Śmiał się, żartował, a wszystko dookoła wirowało w tęczowych barwach. W końcu porwał żonę znajomego na parkiet, nieustannie pojąc się alkoholem. Zatracił się zupełnie, tracąc całkowicie kontrolę i odpowiedzialność. Poczuł się jak młodzian wypuszczony przez rodziców na pierwsze w życiu na samotne wakacje. Nie obchodziło go nic więcej, oprócz szaleńczej zabawy. Świat wirował wraz z parkietem, alkoholem i młodą żoną dawno niewidzianego znajomego.

Kolejnego dnia obudził go odgłos żerujących mew. Z trudem otworzył oczy i spostrzegł, iż leży na plaży, na czerwonym kocu. Poczuł ogromny ból głowy, suchość w gardle i zupełną amnezję, dotyczącą wczorajszego wieczoru. Podniósł się ociężale i rozejrzał dookoła. Zauważył, że nie ma butów, ale ucieszył go fakt, że w tylnej kieszeni spodni odnalazł wszystkie swoje dokumenty. Skąd się tutaj wziąłem? – myślał, podnosząc koc. Pod jego powierzchnią zauważył coś święcącego. Schylił się i zaczął grzebać w piasku. Po chwili jego oczom ukazał się złoty łańcuszek. Wziął go do ręki i zamyślił się. Chyba zrobiłem wczoraj coś głupiego – stwierdził sam przed sobą. W końcu wytrzepał materiał i zwinął go pod pachę. Powędrował boso w stronę swojej kwatery dręczony wyrzutami sumienia.

Rozdział 2

Komisarz Anna Włodarczyk rozpoczęła ten słoneczny dzień w Zielonej Górze od półgodzinnego joggingu po okolicy. Później wzięła letni prysznic i zjadła na śniadanie dwa gotowane jajka. O siódmej trzydzieści była gotowa stawić czoła kolejnemu dniu w wydziale kryminalnym.

Po ostatnim, dużym śledztwie z jej udziałem, jakie zakończyło się szczęśliwie dla komisarza Tondera, który ledwo uszedł życiem, jej pozycja w pracy ugruntowała się. Wróciła na stanowisko w pełnym etacie i skupiła się mocno na swojej pracy. Jej życie osobiste również uległo poprawie. Chodziła regularnie na wizyty do policyjnego psychologa, który pomógł jej dojść do siebie. Była na tyle silna, że myślała już nawet o poznaniu nowego partnera, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia w jej przypadku.

Cieszyła się więc z każdego słonecznego dnia i małych rzeczy, które pozwalały utrzymać stabilny nastrój. Poświęcała się pracy, bo wiedziała, że może to być droga do całkowitego uzdrowienia i wyjścia na prostą. Utrzymywała kontakty ze swoją matką i siostrą, ale ograniczyła je do minimum. Miała pod dostatkiem zbyt wiele negatywnych emocji i nie chciała się niepotrzebnie katować. Rozmowa telefoniczna raz w tygodniu to było rozsądne rozwiązanie dla wszystkich ze stron.

Dojechała do komendy jeszcze przed ósmą. Na parkingu zauważyła samochód Koopa, z którym pracowała w zespole i jaki ostatnio został awansowany na aspiranta. Zdziwiła się, bo była przekonana, że Marek miał wziąć urlop, na który długo czekał i zaplanował co do dnia. Weszła stromymi schodami do środka i przywitała z dyżurnym, który zwolnił zatrzask kraty. W korytarzu nie zauważyła prawie nikogo, było widać, że rozpoczął się sezon urlopowy. Kierując się w stronę swojego biura, poczuła, że coś jest nie tak. Przez jej ciało przeszedł dziwny impuls, który trwał najwyżej sekundę. Co się stało? – przeszło jej przez myśl.

Złapała za klamkę i weszła do środka. Przy jej biurku siedział aspirant Marek Koop z posępnym, bladym obliczem, trzymając w ręku słuchawkę służbowego telefonu.

– Cześć – odezwała się zaskoczona Anna, stając przy nim.

Kolega machnął do niej porozumiewawczo ręką i wskazał krzesło, nie przerywając rozmowy.

– Tak, tak, oczywiście. Rozumiem to wszystko… Przyjedziemy jak najszybciej i powiadomimy patologa… Proszę powtórzyć… – Te skrawki rozmowy wydobywały się z ust Koopa, który wyglądał na przestraszonego.

Anna przysłuchiwała się temu i dochodziła do wniosku, że stało się coś poważnego i na pewno będą mieli dzisiaj dużo do roboty. Wcale się tego nie obawiała, była gotowa, pomimo tego, że komisarz Tonder i Adamski, a także ich szefowa Agnieszka Wiertelak przebywali na urlopach. Już od kilku tygodni myślała o prawdziwej sprawie kryminalnej, którą mogłaby się zająć, aby nie tropić wciąż tożsamości zmarłych bezdomnych.

– Kurwa, kurwa mać! – krzyknął nagle Koop, który odłożył słuchawkę telefonu. Jego twarz wyrażała przerażenie.

– Spokojnie, powiedz mi wszystko powoli – zganiła go Anna.

Marek poprawił rozciągnięty sweter, który nosił już chyba zbyt długo, ponieważ jego rękawy zdobiły wielkie dziury. Znany był z tego, że ubierał się niczym hippis bądź student i nikt nie zwracał już na to większej uwagi.

– Przy ulicy Polanka w domu jednorodzinnym znaleziono dwa zasztyletowane ciała. Kobieta i mężczyzna, prawdopodobnie małżeństwo. Znalazła ich sąsiadka zza płotu – powiedział w końcu aspirant.

Policjantka słuchała tego ze stoickim spokojem. Nie pierwszy raz spotykała się z czymś makabrycznym, ale to wyglądało na coś szczególnego.

– Ktoś tam pojechał? – odezwała się przytomnie.

– Tak, jest jeden patrol, ale to nie zadanie dla nich. Będą zabezpieczać miejsce zbrodni. Musimy jechać tam jak najszybciej – odparł mężczyzna.

– Zadzwoń jeszcze po patologa i podaj mu adres. Czekam na ciebie na parkingu! – krzyknęła Anna, wstając jednym, energicznym ruchem z krzesła i kierując się do wyjścia.

Koop sięgnął ponownie po telefon ze zmieszaną miną. Zdawał sobie sprawę, że to morderstwo całkowicie zmieni jego plany urlopowe. Cóż, nie pracuję jednak w bibliotece, żona będzie musiała mi wybaczyć – usprawiedliwiał się w myślach, wystukując numer telefonu patologa Pawłowskiego.

Ruszyli samochodem na ulicę Wrocławską, skręcili we Lwowską i wjechali na Szosę Kisielińską. Ulica Polanka znajdowała się na samym końcu osiedla Śląskiego. Kierowała Anna, a jej kolega był zdumiony, z jaką szybkością i sprawnością poruszała się po jezdni. On sam na drodze był raczej ostrożny i zachowawczy, podobnie do komisarza Adamskiego.

– Co jeszcze wiemy o sprawie? – zapytała policjantka, manewrując między samochodami.

Koop patrzył przed siebie i łapał się prawą ręką za uchwyt znajdujący się nad głową.

– Małżeństwo zaszlachtowane jak w rzeźni... Sąsiadka nie może dojść do siebie po tym widoku. Chyba potrzebny będzie jej psycholog. Nie wiem, czy mieli dzieci i czy w domu znajduje się jeszcze jakieś ciało. Od razu dzwonili do nas…

Włodarczyk wjechała w wąską uliczkę z domami jednorodzinnymi i od razu zauważyli stojący nieopodal radiowóz. Podjechała pod samo wejście i zahamowała gwałtownie.

– Kurwa! – krzyknął Koop zaskoczony, podpierając się rękoma o deskę rozdzielczą samochodu.

Policjantka zbyła to ironicznym uśmiechem i wyskoczyła na zewnątrz, gdzie stało dwóch posterunkowych.

– Komisarz Włodarczyk i aspirant Koop z wydziału kryminalnego – przedstawiła siebie i kolegę, podchodząc do policjantów.

Jak szybko zauważyła, byli bardzo młodzi i zdenerwowani. Widok we wnętrzu domu musiał mocno ich przerazić. Zauważyła, że drżą im ręce, które starali się ukryć, trzymając z tyłu. – Może to ich pierwsze morderstwo – myślała, oceniając sytuację.

– Co my tu mamy? Mogę prosić o informację? – zwróciła się do jednego z nich.

Szczupły blondyn o dziecinnej twarzy poprawił sterczącą czuprynę i spojrzał na kolegę. Chyba był odważniejszy, bo sięgnął do kieszeni po notatnik i zaczął powoli mówić:

– O siódmej dwadzieścia dwie otrzymaliśmy wezwanie na ulicę Polanka numer dziewiętnaście. Zgłosiła to pani Milik mieszkająca pod numerem dwadzieścia, która zauważyła uchylone drzwi u sąsiadów. Zaniepokoiła się i weszła do środka. Na korytarzu przy drzwiach znalazła zwłoki swojej sąsiadki.

– Gdzie jest teraz? – przerwała mu Anna.

– U siebie w domu, dochodzi do siebie, jest w złym stanie psychicznym.

– Skąd wiecie, że jest kolejne ciało? Wchodziliście dalej?

Funkcjonariusz spojrzał na panią komisarz z przerażeniem. Chyba nie był do końca przekonany, czy dobrze wykonał swoją robotę.

– Tak, przyjechaliśmy na miejsce i weszliśmy do środka. Na górze w sypialni znaleźliśmy jeszcze zwłoki mężczyzny. Przerażająco to wszystko wygląda…

Anna zbliżyła się do niego i klepnęła go przyjacielsko po ramieniu.

– Dobrze zrobiliście. O to właśnie chodziło – stwierdziła. – Teraz my wkraczamy do pracy, a wy zajmijcie się tym, aby nikt nam nie przeszkadzał – dodała, odchodząc w stronę Koopa, który stał już przy wejściowej furtce.

Przeszli krótkim chodnikiem w stronę drzwi, które były uchylone. Marek wyjął z kieszeni silikonowe rękawiczki i podał jedną parę Annie. Założyli je z wprawą i wspólnie przekroczyli próg domu.

Przedpokój ciągnął się na wprost i był pomalowany na biało. Kilka metrów od wejścia na podłodze leżało ciało kobiety z podciętym gardłem. Leżała na brzuchu, a krew z tak rozległej rany rozlała się dookoła i wsiąkła w miękki, jasny chodnik. Miała posklejane posoką włosy, a na ułożonej na boku twarzy uwidaczniało się przerażenie.

Anna podeszła najbliżej i pochyliła się nad ofiarą. Zauważyła na ręce kobiety blady ślad po zegarku, którego nie miała na sobie. Spojrzała również na szyję, ale ciało w tym miejscu było zasłonięte przez zastygłą już krew.

– Narzędzie musiało być długie i ostre. To na pewno nie zabójstwo w afekcie. Jak sądzisz? – zwróciła się do kolegi, który stał nad nią.

Aspirant przytaknął głową, nie odzywając się. Chciał ukryć fakt, iż ten makabryczny widok wywoływał u niego torsje. Wyprostował się i odetchnął głęboko. Nie mógł patrzeć na ciało kobiety zamordowane w ten sposób. To nie było zwykłe zabójstwo.

– Idziemy na górę? – spytała Anna, spoglądając na bladą twarz kolegi.

Ten odwrócił głowę w bok i złapał się za gardło. Wyglądało na to, że zaraz wymiotuje.

– Tam jest łazienka. Tylko uważaj na ewentualne ślady – odezwała się policjantka, wskazując mu drzwi na końcu korytarza. – Odsapnij, a ja sprawdzę, co jest na górze – dodała po chwili, wstając z kolan.

Koop posłuchał rady i skierował się we wskazane miejsce. Było mu wstyd, ale cóż miał uczynić. Jak na razie był nowicjuszem w tej profesji i rzadko trafiały mu się takie oględziny. Zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczeń, które niestety nie pomagały mu w tej pracy.

Anna przeszukała jeszcze znajdującą się na parterze kuchnię, jadalnię i salon. Wszystko wyglądało normalnie i nie zauważyła niczego niepokojącego. Żadnych wywróconych szuflad, zniszczonych obrazów czy podartych ubrań. W zmywarce nadal leżały brudne talerze, a w salonie stała nieopróżniona szklanka z alkoholem. Weszła w końcu na schody i wdrapała się na piętro. Znajdowała się tu sypialnia, oddzielna garderoba i łazienka. Najpierw skontrolowała dwa ostatnie pomieszczenia i upewniła się, że nie ma tam niczego niepokojącego. Później weszła ostrożnie do sypialni.

Było to duże i jasne pomieszczenie. Jego ściany pomalowane były na jasny beż. Wisiały na nich reprodukcje Miro, które od razu rozpoznała. Na łóżku leżało zmasakrowane ciało, które do połowy zakrywała pościel. Podeszła bliżej i ściągnęła kołdrę. Ze zdumienia otworzyła szeroko usta. Oprócz podciętego gardła, na ciele mężczyzny widniało kilkanaście ran kłutych, które napastnik zadał mu w klatkę piersiową. Miał również pokaleczone, okrwawione ręce, które mogły wskazywać na to, że próbował się bronić.

Anna zastygła z wrażenia. Taki widok jak na razie widziała tylko na filmach bądź zdjęciach. Wcale nie dziwiła się i nie miała za złe młodemu Koopowi, że tego nie wytrzymywał. Jej samej zrobiło się w tym momencie słabo.

Odwróciła wzrok na ścianę, którą zdobiła rozlana krew. Weź się w garść, to tylko miejsce zbrodni, które musisz zbadać – powtarzała sobie, dodając otuchy.

Sprawdziła stojącą u podnóża łóżka komodę, ale znalazła tam tylko męską bieliznę. Po chwili sięgnęła do stolików nocnych umiejscowionych przy łóżku. Okazało się, że leżały tam dwa telefony, które nadal były podłączone do ładowarek. Wyciągnęła woreczki foliowe, zabezpieczyła urządzenia i włożyła do kieszeni spodni.

Stanęła jeszcze raz przy zmasakrowanym ciele i przyjrzała się zabitemu mężczyźnie i ranom, jakie zadał mu morderca. To mi wygląda na szaleńca – przemknęło jej przez myśl. Po chwili usłyszała zbliżające się kroki. Pomyślała, że to pewnie Koop, jednak w drzwiach ukazała się otyła sylwetka policyjnego fotografa.

– Mogę już zrobić sesję. Zapowiada się ciekawie, co nie? – odezwał się do niej z ironicznym uśmiechem na twarzy.

Zignorowała go i nie odpowiedziała. Wyszła z sypialni, zostawiając go samego i zeszła powoli ze schodów. Na parterze nie zauważyła Koopa, więc wyszła na zewnątrz. Stał i rozmawiał z funkcjonariuszami, trzymając w rękach kubek z kawą. Gdy ją zobaczył, od razu odszedł w jej kierunku.

– Przepraszam, ale to dla mnie zbyt wiele – zaczął się usprawiedliwiać. – Nigdy nie widziałem czegoś tak potwornego. To mnie przerasta…

Anna sama nie czuła się najlepiej, choć nie chciała dać tego po sobie poznać. Miała kamienną i zasępioną twarz. Wpatrywała się w kolegę, ale myślami była zupełnie gdzie indziej.

– Nie widzę techników, gdzie oni się podziewają? Mamy szansę zebrać sporo materiału i mam nadzieję, że będzie wśród nich DNA tego zwyrodnialca – powiedziała po chwili, jakby budząc się z letargu.

Aspirant sięgnął po telefon i wybrał szybko numer.

– Będą za pięć minut w okrojonym składzie. Cała operacja może nam się przez to przedłużyć. Dzwoniłem też do Pawłowskiego, ale powiedział, że będzie najszybciej za dwie godziny. Sezon urlopowy, rozumiesz…

Na twarzy pani komisarz objawił się grymas niezadowolenia. Wcale jej się to nie podobało, a te usprawiedliwienia ją po prostu wkurzały.

– Póki swoją robotę wykonują technicy, mamy czas, aby porozmawiać z sąsiadami, a szczególnie z kobietą, która to zgłosiła. Masz notes i ołówek?

Koop wyprostował się i zaczął macać po kieszeniach. Po chwili odetchnął z ulgą.

– Mam, możemy ruszać – odparł krótko, poprawiając sweter.

Rozdział 3

Komisarz Tonder wrócił do domku letniskowego, gdy jego rodzice i córka jedli już śniadanie, siedząc na werandzie. Przeprosił ich za swoją nieobecność i niedojrzałe zachowanie, ale to nie poskutkowało. Obrazili się na niego, nie odzywali i zupełnie ignorowali.

Nie miał na tyle sił, aby załagodzić ten konflikt, więc wypił dwa litry wody i położył się spać. Było mu wstyd najbardziej przed córką, ale sam nie wiedział, co mu się wczoraj stało. Wiedział, że postąpił nierozważnie i będzie musiał za to zapłacić. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Był wykończony nocną imprezą i musiał odpocząć.

Kolejny raz tego dnia obudził się, gdy usłyszał dochodzące z dworu głośne rozmowy. Spojrzał na zegarek, który wskazywał kwadrans po piętnastej. Domyślił się, że jego współtowarzysze wrócili z obiadu. Wstał ociężale i poszedł do łazienki wziąć prysznic.

Gdy z niego wyszedł, rodzice i córka siedzieli przed telewizorem i oglądali wspólnie brazylijski serial, śmiejąc się co chwilę.

– Kupiliście coś do jedzenia? – odezwał się z nadzieją w głosie.

Cała trójka spojrzała na niego z odrazą. Milczeli nadal, chcąc dać mu do zrozumienia, że go nie akceptują.

Podszedł do lodówki i ją otworzył. W środku leżało masło i kilka butelek wody. Nic, czym mógłby zaspokoić głód, który go dopadł. Wyciągnął butelkę z wodą i zaczął ją łapczywie pić, przyglądając się ekranowi telewizora. – Jak można oglądać takie bzdury i mieć z tego ubaw? – przeszło mu przez myśl.

Podszedł i usiadł na kanapie obok Magdy. Objął ją ramieniem, ale ta obruszyła się i odepchnęła jego rękę. Westchnął głośno ze zniechęcenia.

– Idę do miasta coś zjeść – zadeklarował głośno, wstając.

Matka objęła go spojrzeniem, jakby był zupełnie kimś obcym i dziwacznym, a znalazł się tutaj zupełnie przypadkowo.

– Chyba wrócisz tym razem na noc? – odezwała się do niego.

Patrzył na jej twarz, widział w niej złość, ale także zatroskanie. Próbował się uśmiechnąć, jednak wyszedł z tego tylko niedbały grymas.

– Będę za godzinę, góra dwie. Zjem coś tylko i wracam – odparł. – Może wieczorem pójdziemy razem na spacer? – zwrócił się tym razem do córki.

Nie spojrzała na niego, zapatrzona w ekran.

– Może – powiedziała krótko i od niechcenia.

Wyszedł na zewnątrz, gdzie przywitało go gorące powietrze i skwar. Po kilku sekundach poczuł, jak krople potu spływają mu po czole. To nie była dobra pogoda na odetchnięcie od nocnych szaleństw.

Skręcił w prawo, idąc uliczką w dół, prowadzącą do centrum miasteczka. Mijał mnóstwo snujących się wczasowiczów. Powolnych seniorów, dorosłych, młodzież i dzieci z uśmiechniętymi obliczami, skorymi do beztroskiej zabawy. Im dalej szedł, tym tłum był coraz większy. Trudno mu było lawirować pomiędzy przechodniami, więc postanowił, że nie będzie zagłębiał się zbyt daleko. Usiądzie tam, gdzie wczoraj przy promenadzie, zamówi cokolwiek i szybko wróci. Nie chciał narażać się na kolejne wymówki i miał nadzieję, że spędzi miło wieczór w towarzystwie córki, na czym zależało mu najbardziej.

Podszedł do lady i ustawił się w kolejce. Spojrzał na zawieszone u góry menu z rozpisanymi kredą daniami. Ryba była okropnie droga, więc zdecydował się na grillowaną kiełbasę. Zrobił zamówienie, zapłacił i usiadł przy wolnym stolik w rogu.

Nadal było mu duszno, a głowa bolała go coraz mocniej, wraz z powracającymi fragmentami wczorajszej nocy. Pamiętał, że pił z Wojtkiem, tańczył z jego żoną. Później gdzieś wyszedł. Czy był sam, czy ktoś mu towarzyszył? Jak znalazł się na plaży i co się tam wydarzyło? – pytał sam siebie.

Sączył zimną wodę z cytryną i spoglądał na kelnerki, w oczekiwaniu na zamówione danie. Miał nadzieję, że nie będzie czekał zbyt długo.

Po kwadransie młoda dziewczyna podała mu kiełbasę na stół. Danie wyglądało smakowicie, więc od razu zabrał się do jedzenia. Gdy przełykał kolejny kęs, usłyszał za swoimi plecami jakieś poruszenie. Odwrócił głowę z zaskoczeniem.

– Tu jesteś, skurwielu! – krzyczał mężczyzna, którego od razu rozpoznał.

Kopeć ubrany w krótkie spodnie i rozpiętą koszulę, pod którą widniał jego owłosiony tors, szedł w jego stronę z podniesionymi pięściami. Kilka metrów za nim podążała jego żona, szlochająca i błagająca o to, aby się uspokoił. Nie wyglądało to najlepiej, co szybko ocenił komisarz.

Piotr wstał szybko od stolika i stanął naprzeciw mężczyzny. Uniósł ręce, aby dać mu do zrozumienia, że nie dąży do konfrontacji.

Kopeć podszedł bliżej, ale zdał sobie sprawę, że Tonder przewyższa go wzrostem i posturą. Dlatego zawahał się przed spodziewanym atakiem.

– Skurwysynie, przeleciałeś mi żonę! Jak mogłeś zrobić coś takiego? – powiedział groźnie, znów podnosząc zaciśnięte ręce.

Piotr osłupiał ze zdziwienia. Nie bardzo wiedział, o co chodzi i czy to, co mówił Kopeć, jest prawdą. Przyglądał się znajomemu, a później żonie, która stała nieopodal ze spuszczonym na ziemię wzrokiem.

– Przepraszam, ale nic nie pamiętam z wczorajszego wieczoru. Wiedz, że nigdy bym ci niczego takiego nie zrobił. To na pewno nieporozumienie, które musimy sobie wyjaśnić – zaczął się tłumaczyć. – Chyba to pani potwierdzi? – zwrócił się do kobiety.

Ta podniosła na niego wzrok i spojrzała świdrującymi oczami. Było widać, że chciała coś powiedzieć, ale bała się. Piotrowi przemknęło w myślach po raz pierwszy, że to, co mówił Kopeć, mogło być prawdą. Jeśli tak, to zasługiwał na spodziewane manto.

Jej mąż odwracał wzrok to na nią, to na komisarza. Był wściekły, nabuzowany i wciąż gotowy do ataku.

– Zrobiliśmy to, ale obydwoje byliśmy pijani – oznajmiła w końcu kobieta, zalewając się przy tym łzami żalu.

Jej mąż nie czekał ani chwili dłużej. Rzucił się w pięściami na Tondera, który wcale się nie bronił. Zasłonił rękami głowę, ale ciosy i tak w końcu go dopadły. Upadł na podłogę i zwinął się w kłębek. Wiedział już, że był winny.

Całe zamieszanie trwało kilka minut. Państwo Kopeć zniknęli pomiędzy alejkami kurortu, a Piotr powoli dochodził do siebie. Ludzie patrzyli na niego z odrazą i zainteresowaniem. Ktoś z baru zawołał, że wezwał już policję. To zadziałało na komisarza, który nie miał zamiaru rozmawiać na temat tego zdarzenia z prowincjonalnymi funkcjonariuszami. Było mu wstyd za samego siebie i nie zamierzał nikomu o tym mówić.

Podniósł się szybko, wytarł niezdarnie twarz chusteczką higieniczną i wyszedł na ulicę, gdzie otoczył go znów tłum zmierzający w dwóch kierunkach. Postanowił znaleźć jakąś toaletę i doprowadzić się do porządku. Po drodze kupił opakowanie plastrów jednorazowych.

Przy zejściu na plażę znalazł włoską knajpkę, która mieściła się na uboczu. Wyglądała na drogą i ekskluzywną. Wszedł i zapłacił za toaletę z góry. Na szczęście była czysta i schludna. Mógł spokojnie przyjrzeć się sobie i zadanym przez zazdrosnego męża ranom.

Okazało się, że ma kilka siniaków na głowie, a na twarzy rozcięte policzki w dwóch miejscach. Nie było to nic poważnego. Przemył się dokładnie, a później nakleił plastry. Wyjął z kieszeni okulary przeciwsłoneczne i założył je na nos. Bez dwóch zdań wyglądał jak kryminalista po ciężkiej nocy. Miał obawy, jak pokaże się w takim stanie córce i rodzicom. W co ja się wpakowałem? Dlaczego jestem taki narwany i naiwny? – wyrzuty sumienia dudniły mu w głowie.

W końcu doszedł do wniosku, że musi wymyślić jakąś wiarygodną historię, w którą uwierzy mu Magda i rodzice. Nie miał innego wyboru, musiał kłamać jak z nut, aby się jakoś wybronić i wyjść z tej sytuacji obronną ręką. Ruszył więc w stronę swojego ośrodka wypoczynkowego, dumając nad tym, od czego zacząć całą sprawę, najlepiej przedstawiając się przy tym w roli ofiary, co powinno skłonić jego bliskich do wybaczenia wszystkich win.

Przekroczył już furtkę ogrodzonego terenu, widząc domek, przy którym rozpoznał sylwetkę Magdy, która siedziała na werandzie zatopiona w lekturze. Zbliżał się do niej szybkim, ale niepewnym krokiem. W końcu stanął tuż nad nią, gdy usłyszał dzwonek służbowego telefonu, który miał schowany w kieszeni. Córka go dostrzegła i spojrzała z przerażeniem. On jednak w tym momencie odebrał telefon.

– Tonder, słucham? – zgłosił się sztywno.

Potem długo wsłuchiwał się w głos rozmówcy, którym okazała się komisarz Anna Włodarczyk. Słuchał tego, co mówiła, z otwartymi ze zdziwienia ustami.

– Dwa trupy? – pytał, coraz bardziej przerażony tym, co słyszał.

Już w tym momencie zdał sobie sprawę, że znów mu się upiecze i nie będzie miał nawet czasu, aby tłumaczyć się ze swego wyglądu i długiej nieobecności. Wiedział, że będzie musiał wrócić do Zielonej Góry i wraz z zespołem wydziału zająć się tą sprawą.

– Spakuję rzeczy i wracam pierwszym pociągiem. Samochód muszę zostawić, ale jutro rano powinienem być na miejscu – mówił do słuchawki.

Usłyszał to, co chciał. Był potrzebny jak najszybciej, a Anna i Marek będą jutro na niego czekać. Wszystko zostało ustalone.

Dwie godziny później siedział na drewnianej ławce dworca PKP, gdzie podwiózł go ojciec. Nie tłumaczył się długo, a właściwie wcale tego nie zrobił. Przeprosił ich wszystkich za ostatnie zachowanie, a później oznajmił, że musi wracać do pracy. Nie byli zadowoleni, ale cóż mieli zrobić?

Do odjazdu pociągu miał czterdzieści minut. Był zmęczony, niewyspany i poobijany. Miał przy tym żal do siebie i czuł się podle. Pokładał nadzieję w tym, że sprawa, którą się zajmie na miejscu, będzie wymagająca i pełna wyzwań. Musiał popracować, wykazać się, zapomnieć o ostatnich wydarzeniach, oczyszczając przy tym swój wizerunek.

– Jestem do niczego – stwierdził głośno, siedząc samotnie na peronie.

To było zdanie, które dobrze podsumowywało jego zachowanie. – Przecież nie mam już dwudziestu lat, a zresztą wtedy byłem chyba mądrzejszy – myślał, wpatrując się w ciągnące się w nieskończoność tory kolejowe.

W końcu wyciągnął z kieszeni telefon, a po chwili wybrał numer komisarza Adamskiego, który należał do wydziału kryminalnego. Czekał kilka sygnałów, aż włączyła się poczta głosowa. Nagrał wiadomość, że czeka na jego kontakt, bo mają coś poważnego. Wiedział dobrze, że Adamski jest nieodzowny przy dużych i skomplikowanych sprawach, a jego doświadczenie sprawdziło się już wielokrotnie. Stary policjant miał przysłowiowego nosa i coś, co można nazwać talentem do wyszukiwania danych w różnego rodzaju kartotekach i aktach. Był przy tym skrupulatny i bardzo skuteczny, o czym Tonder już się przekonał. Nie wyobrażał sobie pracy bez jego pomocy, tym bardziej że chodziło o dwa makabryczne morderstwa.

Pociąg spóźnił się zaledwie kwadrans. Komisarz wsiadł do przedziału drugiej klasy, w którym siedziały dwie starsze osoby. Przywitał się, zapakował torbę na górną półkę i zajął wolne miejsce przy oknie. Czekała go długa i nudna całonocna podróż. Miał nadzieję, że będzie bezpieczna, a on może w końcu się wyśpi.

Odgłos jadącego pociągu od zawsze działał na niego usypiająco. Starsza para okazała się jednak dość gadatliwa. Już po kilku minutach pojawiły się pytania, skąd jest i dokąd jedzie. Piotr darzył szacunkiem osoby starsze, ale też dobrze wiedział, jak mogą być napastliwe. Odparł więc, że jest bardzo zmęczonym rolnikiem i potrzebuje odpocząć. Nikt w to nie uwierzył, ale trochę osłabiło to zapał współtowarzyszy. Zamknął w końcu oczy, pogrążając się w sennych marzeniach z dzieciństwa, które zawsze wywoływały w nim ukojenie.

Rozdział 4

Pani inspektor Agnieszka Wiertelak, szefowa wydziału kryminalnego w zielonogórskiej komendzie, pomimo swojego zaledwie średniego wieku, w życiu przeżyła już wiele. Małżeństwo, urodzenie dziecka, rozwód, a później także liczne romanse. Jej córka niedawno opuściła gniazdo rodzinne i studiowała psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Policjantka została sama, więc znów zaczęła szukać kolejnego partnera, który sprostałby jej wysokim wymaganiom.

Taka okazja nadarzyła się na warszawskiej konferencji, na którą wyjechała kilka miesięcy temu. Okazało się, że w centrum konferencyjnym, gdzie się zatrzymała, można było spotkać sporo biznesmenów. Postanowiła zapuścić się wieczorem do okolicznego baru i przyjrzeć się potencjalnym celom.

Ubrana w szpilki, czarną, obcisłą sukienkę z dekoltem robiła wrażenie pewnej siebie i atrakcyjnej. Nikt jej tego nie musiał powtarzać, ponieważ była o tym przekonana. Już po kwadransie przy jej stoliku pojawił się mężczyzna. Wysoki szatyn z lekką nadwagą, ubrany w drogi garnitur zaproponował jej drinka, na co oczywiście się zgodziła. Był nieco pijany, ale przy tym bardzo zabawny, co jej się nawet spodobało. Po pół godzinie zgodziła się na późną kolację, choć zupełnie niczego sobie po tym nie obiecywała.

Podczas wieczoru oczarował ją dość szybko, mimo że z wyglądu miał u niej małe szanse. Nie był wysportowany, ale posiadał kilka fabryk produkujących narzędzia do obróbki metali. Zatrudniał ponad sześciuset ludzi, pławiąc się przy tym w luksusie. To ją od razu zainteresowało. Miała już dość facetów, których nie stać było nawet na samochód, porządny apartament czy zagraniczne wakacje.

Poszła z nim do łóżka kolejnej nocy. Był schematycznym kochankiem, ale zbytnio się tym nie rozczarowała. Przecież nie mieli po kilkanaście lat, nie płonęli żarem czy też namiętnością. Po prostu się polubili i uprawiali seks. To wszystko.

Obiecał, że zadzwoni za tydzień i zabierze ją gdzieś w ładne miejsce. Tak też się stało. Wyjechali do jego posiadłości w Zakopanem, gdzie bawili się przez cały weekend. Podobał jej się luksus, do którego szybko się przyzwyczajała.

Ku zaskoczeniu wszystkich dookoła, ta przyjaźń przetrwała też kolejne tygodnie i miesiące. Podczas dni roboczych zajmowali się swoimi sprawami, a wolne spędzali razem w różnych miejscach całej Polski. Było jej wygodnie, jemu chyba też, ponieważ stawali się sobie coraz bliżsi.

Tegoroczny urlop zaplanowali sobie w słonecznym Mediolanie, dokąd przylecieli wyczarterowanym samolotem.

Zatrzymali się w luksusowym ośrodku SPA na obrzeżach miasta. Agnieszka uwielbiała architekturę Mediolanu. Była tu jeszcze w czasach studenckich, a teraz porównywała swoje wspomnienia z tamtego okresu.

Razem z Robertem przemierzali ulice, parki, skwery i zatrzymywali się przy malowniczych, małych kawiarniach, gdzie wciąż panował gwar. Ta sielanka trwała przez kilka pierwszych dni. W końcu pewnego poranka oznajmił, że musi lecieć do Rzymu. Obraziła się na niego nie na żarty, co jednak nie przyniosło żadnej efektu. Została sama w wielkim mieście.

Spała do południa, jadała mało i całymi godzinami przesiadywała w jacuzzi. Wieczorami piła drinki w hotelowym barze. Była okropnie zawiedziona, chciało jej się płakać, ale nawet nie miała się komu wyżalić.

Któregoś dnia zadzwoniła do córki, lecz ta akurat była na koncercie jakiegoś słynnego rapera, którego przezwiska nie umiała zapamiętać. Rozmowa była lakoniczna i krótka. Pozostała jej tylko tęsknota w samotności.

Wrócił po tygodniu nieobecności. Uśmiechnięty, pełen energii, jakby zupełnie odmieniony. Co było tego powodem? – doszukiwała się kłamstwa w każdym jego zachowaniu czy geście. – Co przede mną ukrywa? Czyżby miał kolejną kochankę? – podejrzewała.

Zaproponował jej wylot na Sycylię. Najpierw jednak chciał ją przelecieć. Zgodziła się na szybki numerek w łazience. Wylecieli godzinę później.

Południe Włoch okazało się równie interesujące, choć nie oferowało tego co Mediolan. Ich hotel był dość prowincjonalny, co trochę ją irytowało. Spędzili kilka dni w Katanii, ale szybko się tam znudzili. Robert przy śniadaniu wspominał znowu coś o służbowym spotkaniu. To ją naprawdę rozzłościło. Dla zwrócenia na siebie uwagi, a trochę z kaprysu, zrobiła mu scenę w hotelowym lobby. Obejrzało to kilka osób, a jemu zrobiło się naprawdę głupio, co ją ucieszyło. Tego samego dnia kupił jej złoty naszyjnik. Tak, to naprawdę lubię – pomyślała sobie, gdy zawieszał go na jej szyi.

Kolejnej nocy nie chciał się kochać, na co przystała bez żalu. Poszła na basen, później przygotowała sobie aromatyczną kąpiel. Relaksowała się ponad godzinę, a gdy wyszła z wanny, natrafiła w łazience na jego spodnie. Odruchowo przeszukała kieszenie, co przyniosło zaskakujące rezultaty.

W środku znajdował się portfel z pieniędzmi, kilka wizytówek klubów nocnych wsuniętych luzem i mały plastykowy woreczek z białym proszkiem. Dobrze wiedziała, co jest jego zawartością. Zastanawiała się tylko, czy ma płakać, czy zrobić mu kolejną awanturę. Wybrała trzecie rozwiązanie.

Wytarła się, wysuszyła włosy, a następnie włożyła byle jakie ubrania. Robert wciąż wylegiwał się na łóżku, oglądając mecz piłkarski, zupełnie nie zwracając na nią uwagi. Ocknął się dopiero, gdy otworzyła zamek drzwi.

– Aga, gdzie idziesz?! – zawołał za nią.

Było już za późno. Agnieszka zjechała windą na parter, przeszła szybko przez hol, aż w końcu znalazła się na zewnątrz. Był ciepły wieczór, który w normalnych okolicznościach mógł zachęcić do romantycznych spacerów. Jej samopoczucie nie nastrajało jednak do takich przechadzek. Szła, robiąc długie, mocne, zdecydowane kroki, jakby nadal szkoliła się w akademii. Była przecież twardą sztuką, tak powtarzali jej wszyscy przez całe życie.

Po dziesięciu minutach marszu zatrzymała się przy obskurnej witrynie sklepu z alkoholem. Przed wejściem siedziało na chodniku dwóch żebrzących, brodatych mężczyzn. Nawet na nich nie spojrzała, kierując się od razu do środka.

Kupiła litr wódki, której nazwy nie znała, ale była dość droga. Młody sprzedawca uśmiechał się do niej zalotnie, co ją jeszcze bardziej zirytowało. Rzuciła banknot na ladę i nie czekając na resztę, skierowała do wyjścia.

Plaża znajdowała się kilkaset metrów dalej, dokąd postanowiła się udać. Zapadł już zmierzch, a na uliczkach było coraz mniej turystów.

Usiadła przy wydmach, owinęła się mocno bluzą, bo wiatr od morza wiał coraz mocniej. Odkręciła nakrętkę, po czym uniosła butelkę do ust. Cierpki smak alkoholu rozlał się po jej ciele. Po chwili zrobiło jej się ciepło i przyjemnie.

Mam w życiu pecha. Potwornego. Czy to właśnie ja jestem temu winna? Przyciągam do siebie nieodpowiednich mężczyzn? Dlaczego wciąż jest tak samo źle? – zadawała sobie pytania, popijając wódkę w samotności. – Może powinnam zalać się łzami, prosić, krzyczeć, żądać? Ile razy jednak można się kłócić? Czy to doprowadzi do zmiany?

Z jej oczu uleciały strużki łez, ale nie szlochała. Biła się z myślami, które z minuty na minutę zdawały się coraz słabsze, odleglejsze.

Najpierw z daleka usłyszała ciche rozmowy, później jakieś młodzieńcze krzyki, na które nie zwróciła uwagi. Moment później stwierdziła, że ktoś się do niej zbliża.

Okazało się, że to grupka młodych nastoletnich chłopców. Nie mówili po włosku, co szybko pojęła. Zauważyli ją po krótkiej chwili. Zgrupowali się i zaczęli rozmawiać ze sobą po arabsku, wskazując jej osobę.

Poczuła odrobinę strachu, który jednak szybko minął. Udawała, że nie zwraca na nich uwagi i skierowała wzrok na wodę.

Młodzi mężczyźni okazali się jednak nią dość zainteresowani. Jeden z nich, pewnie najodważniejszy z grupy, podszedł w jej kierunku. Ona nadal udawała, że go nie widzi, ale dreszcz niepokoju przeszedł ją od stóp do głowy. Źle na to zareagował, ponieważ zbliżył się jeszcze bardziej i zaczął mówić coś, czego zupełnie nie rozumiała. Gestykulował przy tym rękoma, jakby to miało skłonić ją do odpowiedzi.

Agnieszka wymusiła uśmiech na twarzy i rozłożyła ręce w geście bezradności. Chciała dać mu do zrozumienia, że zupełnie nie wie, o co mu chodzi.

Młody chłopak był jednak coraz bardziej agresywny. Po chwili zaczął na nią krzyczeć, trącając jej ramię. To ją zezłościło do tego stopnia, że powiedziała po angielsku, żeby spadał. Chyba to zrozumiał, bo odszedł w stronę swoich towarzyszy.

Policjantka wiedziała, że może wydarzyć się teraz coś nieprzyjemnego. Ta sytuacja spowodowała, że otrzeźwiała i zaczęła zastanawiać się, jak szybko opuścić to miejsce. Najpierw zakręciła butelkę, otrzepała piasek z ramion i bardzo powoli zaczęła wstawać na nogi.

Nie uszło to uwadze mężczyzn, którzy stali nieopodal. Wciąż mieli ją na oku, zdając sobie sprawę, że mają przed sobą samotną, pijaną Europejkę. Dyskutowali głośno, a po chwili całą grupą skierowali się w jej stronę.

Agnieszka wiedziała, że musi uciekać. Skoczyła do przodu, ale poczuła, że wypity wcześniej alkohol powoduje jej ociężałość. Po kilku metrach przebytych w stronę wyjścia z plaży, runęła na grząski piasek. Tam ją dopadli.

Ustawili się nad nią i zaczęli rozrywać ubranie. Najpierw bluzkę, później spodnie. Krzyczała, biła pięściami, ale było ich za dużo. Zdała sobie sprawę, że lada chwila może stać się ich przypadkową ofiarą.

Po kilku minutach była już naga. Najwyższy z napastników uderzył ją pięścią w twarz, a później obrócił na brzuch. Łapczywie dotykał jej pośladków.

– No, nessun aiuto! – krzyczała, przypominając sobie zapomniane, włoskie słowa.

Napastników to jeszcze bardziej podniecało. Krzyczeli głośniej niż ona, ale były to okrzyki zachwytu, a nie przerażenia. Agnieszka zacisnęła usta, zamknęła oczy i po chwili zaczęła się modlić.

Pochłonęła ją całkowita ciemność, nie czuła już nic. Przez umysł zaczęły przebiegać jej momenty z dzieciństwa, młodości. Widziała swoją matkę i ojca w domu na wsi, swoich kuzynów, dalekich krewnych. Wszyscy mieli na twarzach jakby maski, bez uśmiechu, bez serdeczności.

Pomyślała, że w końcu spotkała ją kara boska za całe bezbożne życie. Tak, była daleka od wiary, kościoła, moralnych zasad, którymi nigdy się nie kierowała. Musiał w końcu przyjść czas zapłaty – myślała, błagając w duchu o przebaczenie.

Znów usłyszała podniosłe głosy. Tym razem z daleka. Zbliżały się szybko, a po chwili poczuła, że napastnicy porzucają jej ciało. Usłyszała łamanie nosów, poczuła ciepłą krew. Zupełnie nie wiedziała, co się dzieje.

– Jestem przy tobie. Nic się nie stało, jestem tutaj… – powtarzał do niej po polsku Robert.

Otworzyła oczy z obawą, powoli. Był tam. Stał na nią i próbował naciągnąć jej z powrotem ubranie. Oprawcy gdzieś zniknęli.

– Przepraszam, wybacz mi… – powtarzał mężczyzna.

Podniosła się z wolna. Czuła się okropnie. Jej ciało było brudne i obolałe. Czuła wstręt do siebie, napastników, a także Roberta.

– Nikomu o tym nie mów i zabierz mnie stąd – wydusiła z siebie, zwracając się do niego.

Rozdział 5

Pociąg pospieszny, którym jechał znad morza komisarz Tonder, skoczył bieg w Zielonej Górze o piątej pięćdziesiąt. Na dworze świtało, a dworzec świecił pustkami. Policjant przespał prawie całą noc w przedziale, przez co czuł się odrobinę lepiej. Pierwsze co zrobił, to odnalazł automat z kawą, która miała postawić go na nogi. Upił kilka łyków napoju i stwierdził, że była gorsza niż ta w komisariacie.

Wyszedł z budynku, wsiadł do taksówki i zamówił kurs do swego mieszkania. Czuł wielką potrzebę, aby wziąć prysznic, a później zjeść coś gorącego. W samochodzie jeszcze raz sprawdził swój telefon, ale okazało się, że nikt ze współpracowników się do niego nie odezwał. Zależało mu szczególnie na kontakcie z Damianem, ponieważ wiedział, że Anna i Marek już od wczoraj zajęli się sprawą. Martwił się, że policjant mógł znowu podążyć za swoimi słabościami i nie być dyspozycyjny w momencie, kiedy jest im bardzo potrzebny.

Gdy wszedł do mieszkania, poczuł się w końcu u siebie. Zawsze lubił powroty do domu, choć teraz czuł się bez Magdy trochę samotny. Nie zastanawiał się jednak nad tym, bo miał na głowie podwójne morderstwo, którym musiał się zająć. Zdjął powoli ubranie i poszedł do łazienki. Stał pod prysznicem ponad kwadrans, zmywając z siebie nadmorski piasek. Później zrobił sobie kawę i wziął się za smażenie jajecznicy, którą prawie zawsze jadał na śniadanie. Krzątając się po kuchni, słuchał wiadomości lokalnych, płynących ze starego radia stojącego na lodówce: „…w Zielonej Górze zapowiada się kolejny, gorący dzień… Prezydent miasta podpisał umowę na budowę obwodnicy… Kolejni mieszkańcy Nowego Miasta podłączeni do kanalizacji… Wczoraj w godzinach porannych znaleziono dwa martwe ciała mężczyzny i kobiety… Policja nie ujawnia szczegółów sprawy, będziemy państwa na bieżąco informować…”.

– A jednak! Pomimo że trwa sezon ogórkowy, to musieli to rozdmuchać, przeklęci dziennikarze. Czuję, że o tej sprawie jest już głośno w komendzie – pomyślał komisarz. W tym momencie zabrzęczała jego komórka.

– Tonder, słucham? – odebrał szybko połączenie, wiedząc, że to Anna.

– Jesteś już w mieście czy nadal się opalasz nad Bałtykiem? – usłyszał sarkastyczny ton swojej koleżanki.

– Już jestem i zaraz jadę do komendy. Spotkamy się za pół godziny u mnie?

W słuchawce dało się słyszeć głośne westchnienie koleżanki.

– Mam pilną sprawę do załatwienia i będę w biurze dopiero za dwie godziny. Na miejscu jest już Koop, on cię wprowadzi. Pewnie będziesz chciał tam pojechać?

– Oczywiście, że tam pojadę. Gdzie są ciała? Pawłowski już się nimi zajął?

Anna powiedziała coś, czego dobrze nie usłyszał. Zorientował się, że stoi w kolejce, ale to teraz nie miało znaczenia.

– Słyszysz mnie? – powtórzył.

– Przepraszam, słyszę. Ciała są już w kostnicy, ale chciałabym, abyśmy pojechali tam razem. Mógłbyś z tym zaczekać?

Komisarz spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Zaczął kalkulować.

– Dobra, wezmę Marka z Komendy i pojedziemy na miejsce zdarzenia, a do Pawłowskiego pojadę z tobą, jak już wrócisz. Kontaktowałaś się z inspektorką i Damianem?

– Nie mogę się do nich dodzwonić, ale cały czas próbuję. Wczoraj rozmawiałam tylko z komendantem, który zaczepił mnie na korytarzu. Wyglądał na wkurwionego.

Tonder uśmiechnął się do siebie, jakby usłyszał właśnie dobry kawał.

– To u niego normalne, ja bym się tym na razie tym nie przejmował. Zrobimy tak, jak powiedziałem. Załatw sprawy i wracaj do biura – powiedział, kończąc połączenie.

Wstał od stołu i włożył brudne talerze do zlewu. Zastawiał się, dlaczego do dzisiaj nie skusił się na zakup zmywarki, przecież tak mocno nienawidził zmywania naczyń. Nie zrobił tego i tym razem. Umył ręce, wziął telefon, kluczyki od samochodu i wyszedł, spodziewając się trudnego dnia w pracy.

Do komendy na ulicy Partyzantów dotarł po kwadransie. Przyzwyczaił się do widoku monumentalnego budynku z lat PRL-owskich i nie robił on już na nim wrażenia. Nie budził w nim żadnych emocji.

Wspiął się po schodach, wszedł do środka i przywitał się z dyżurnym, który go od razu rozpoznał. Mężczyzna zwolnił blokadę kraty, a komisarz znalazł się na dobrze sobie znanym korytarzu. Minął kilka znanych twarzy, witając się z uśmiechem, kierując się od razu do biura swego współpracownika, który według słów Anny miał być już u siebie.

Drzwi jak zwykle były otwarte. Tonder wkroczył tam pewnym krokiem.

– Koop – powiedział, przekraczając próg. W środku pomieszczenia jednak nikogo nie było. Pomimo tego podszedł do biurka i rozejrzał się. Stał na nim włączony komputer i kubek z kawą. – Musi gdzieś się pałętać. Zaczekam na niego – pomyślał i usiadł na krześle. Spojrzał na ekran, na którym Marek rozpoczął pisanie raportu.

– Kontrola wewnętrzna? – powiedział aspirant, wchodząc do środka i widząc swojego zwierzchnika.

Tonder roześmiał się i wstał z miejsca. Uścisnął mocno wątłą dłoń Koopa, zauważając przy tym, że ten pomimo upału nadal chodził ubrany w zmięty, stary sweter.

– Miło cię widzieć – zaczął mówić komisarz – musisz szybko wprowadzić mnie w tę sprawę. Zabieramy się do niej z kopyta i nie chcę słyszeć żadnych wymówek, że to czas urlopowy. Dzisiaj rano wróciłem znad morza i chcę wszystko wiedzieć. Nawet to, gdzie podziewa się Adamski i sama inspektorka – mówił stanowczym tonem.

Koop słuchał tego z uwagą, ale i dystansem. Wiedział dobrze, że komisarz czasami uwielbia pokazać wszystkim, kto tu rządzi. Zdawał sobie też sprawę, iż podwójne morderstwo to w mieście nie jest chleb powszedni. Wydział kryminalny znajdzie się więc kolejny raz na celowniku komendanta.

– Niezbyt wiele wiemy. Wczoraj rano znaleźliśmy dwa zarżnięte ciała młodego małżeństwa. Obejrzeliśmy miejsce zbrodni, a technicy zabezpieczyli ślady. Razem z Anną rozmawialiśmy z kobietą, która była tam pierwsza i nas zawiadomiła. Wstępnie przesłuchaliśmy też najbliższych sąsiadów, ale nic ciekawego nam nie powiedzieli.

Tonder słuchał w skupieniu, trącając przy tym długopisem o blat biurka. Później zaczął przeglądać akta sprawy, które pozostawił jego podwładny.

– O której dokładnie znaleziono ciała? – zapytał.

Koop znał już te informacje na pamięć.

– Zgłoszenie jest z siódmej dwadzieścia. Sąsiadka odnalazła ich kilkanaście minut wcześniej. Drzwi były otwarte, a ciało kobiety leżało w przedpokoju. Gdy je zobaczyła, wróciła do siebie i wykonała do nas telefon – odparł.

– Sprawdziłeś zgłoszenia z okolicy w tę noc? Może ktoś coś widział i to zgłosił?

Marek podrapał się po kędzierzawej czuprynie.

– Jeszcze tego nie zrobiłem. Od rana wziąłem się za pisanie raportu z przesłuchań sąsiadów. Wiesz, ile czasu zajmuje ta papierkowa robota.

Komisarz rozsiadł się na krześle i wyjął paczkę papierosów. Zapalił, a później spojrzał przez okno, za którym wyglądał na niego piękny, słoneczny dzień.

– Odłóż na razie raporty, pojedziemy razem pod ten adres. Muszę to wszystko zobaczyć osobiście – stwierdził, wydmuchując dym przez nos.

Na twarzy Koopa pojawił się grymas niechęci. Wcale nie miał ochoty tam wracać, mimo że nie było już tam ciał. Widział je ponownie dzisiaj rano na zdjęciach technika, które były załączone do akt sprawy.

– Coś ci się nie podoba? – spytał Tonder, spoglądając na niego.

Aspirant sięgnął po kubek z kawą, nie odzywając się.

– Nie są to ładne widoki – stwierdził po chwili, zbierając się do wyjścia.

– Przyzwyczajaj się do tego, jeśli chcesz tu popracować – odparł komisarz, również wstając od biurka.

Przeszli przez korytarz, a przy wyjściu trafili na wchodzącego do budynku komendanta, ubranego w różową koszulę i krótkie spodnie.

– Tonder, szukałem cię właśnie! – krzyknął mężczyzna na widok policjantów.

Komisarz klął w duchu, gdy tylko zobaczył zwierzchnika. Miał nadzieję, że nie spotka go dzisiaj, gdy jeszcze tak mało wiedział o tej sprawie. Zatrzymali się z Koopem, stając przy drzwiach, na wprost mężczyzny.

– Kurwa, Tonder mam nadzieję, że zająłeś się już tym zarżniętym małżeństwem? Dzwonią do mnie z prokuratury i pieprzeni dziennikarze. Wszyscy o tym mówią. Przecież ja mam urlop, jest, kurwa, lato. Co ty na to, Tonder? – mówił mężczyzna, gestykulując przy tym żywo rękoma.

Komisarz i aspirant stali wyprostowani, przyjmując służbową postawę. Ich twarze zdradzały przejęcie i zatroskanie.

– Właśnie udajemy się na miejsce zbrodni, panie komendancie. Następnie pojedziemy do kostnicy, aby być przy sekcji zwłok. Pracujemy na pełnych obrotach, proszę się nie martwić – odezwał się Tonder.

Mężczyzna zmrużył brwi. Nie wyglądał na przekonanego.

– Jak mi ktoś mówi, że mam się nie martwić, to znaczy, że właśnie jest się o co martwić. Gdzie jest pani Wiertelak? Chcę z nią natychmiast porozmawiać – mówił zdenerwowany mężczyzna.

– Z tego, co wiem, jest jeszcze na urlopie, ale przyjedzie najszybciej, jak to możliwe – odpowiedział szybko Piotr, choć nic na ten temat nie wiedział.

– Dobrze, dobrze. Zadzwonię do niej osobiście, a wy bierzcie się za robotę – powiedział komendant i minął ich, udając się korytarzem w stronę windy.

Policjanci szybko wymknęli się na zewnątrz, gdzie odetchnęli z ulgą.

– Co za facet. Mieliśmy szczęście, że tak to się skończyło – stwierdził Tonder.

Koop przewrócił oczami, a później uśmiechnął się do swego kolegi.

– Mnie on naprawdę bawi – stwierdził.

Wsiedli do samochodu Tondera, który był zaparkowany tuż przy wejściu do komendy, na zarezerwowanym miejscu. Ruszyli żwawo w stronę ulicy Wrocławskiej, która była już zakorkowana, przez co mieli problemy, aby włączyć się do ruchu.

Na miejsce, czyli ulicę Polanka, przybyli dopiero po pół godzinie. Piotr stwierdził, że nigdy tu nie był, choć przecież żył w tym mieście wiele lat. Koop natomiast przyznał, że miał tam kiedyś znajomą i ta okolica nie jest mu do końca taka obca.

Dom, w którym znaleziono zwłoki, znajdował się na końcu ślepej uliczki, jaką wieńczyło wejście do lasu. Był to zadbany budynek, o nowym dachu, szerokich oknach i drewnianym, pomalowanym na brązowo płocie.

Wysiedli z samochodu, po czym stanęli przy furtce. Tonder rozglądał się dookoła z zaciekawieniem. Pozostałe domy stały dość blisko siebie, choć oddzielał je płot i wysokie, przystrzyżone równo tuje. Jeżeli sąsiedzi mogli coś widzieć, to tylko ci mieszkający na pietrach. Była jednak taka możliwość – myślał komisarz. – Trzeba będzie jeszcze raz porozmawiać z każdym na tej ulicy.

Podeszli do drzwi, na których widniały już policyjne plomby. Tonder długo się nie zastanawiał. Chwycił za klamkę, pociągnął, po czym robił krok do przodu. Nagle się zatrzymał, sięgając do włącznika oświetlenia.

– Ona leżała kawałek dalej – podpowiedział mu stojący za plecami Koop.

Komisarz ostrożnie zrobił kolejny krok naprzód. Od razu zauważył ślady, jakie zaznaczyli technicy. Ukląkł na podłogę, chcąc zobaczyć to dokładniej.

– Znaleźliście ją na brzuchu? – zapytał.

Koop dobrze pamiętał ten widok, od którego zrobiło mu się niedobrze. W tym momencie znowu przywołał go z pamięci, przez co ponownie zaczęło go mdlić.

– Z poderżniętym gardłem. Spójrz na plamy krwi – odpowiedział, wskazując na podłogę i ściany, które zdobiła krew.

Komisarz przyglądał się temu wszystkiemu ze stoickim spokojem. Później wszedł do salonu połączonego z aneksem kuchennym. Blaty lśniły czystością, połyskując z daleka. Szukał czegoś, co mogło być wskazówką bądź tropem. Czegoś, co burzyło harmonijne życie w tym luksusowym domu. Robił to zresztą przy każdej sprawie. Sprawdził szafki kuchenne, barek z alkoholami, stojące wazony. Nie zauważył niczego podejrzanego.

– Teraz piętro. Sypialnie są zawsze bardziej inspirujące – burknął do Koopa, wdrapując się pierwszy na schody.

Na górze Tonder najpierw sprawdził okna we wszystkich pomieszczeniach, a gdy okazały się zamknięte, wszedł do głównej sypialni.

Pościel w zielone kwiaty była rozrzucona, a plamy krwi pojawiały się nawet na suficie. Nie wyglądało to na normalne morderstwo. To była rzeźnia – przeszło mu przez myśl.

– Co z telefonami? – zapytał kolegę.

Marek snuł się z tyłu, próbując być niewidoczny, ale przydatny. Wiedział więcej o sprawie, ale wcale nie był z tego zadowolony.

– Znaleźliśmy je na stolikach nocnych. Zajmują się nimi informatycy. Pierwsze informacje od nich będziemy mieli dopiero za kilka dni – odparł.

– Dobrze, dobrze – powtórzył cicho pod nosem Tonder.

Podszedł do łóżka i przyjrzał się materacowi, który wchłonął krew i zrobił się brunatny. Zauważył, że pościel również była tego koloru. Przeszukał stoliki nocne i komodę, na której stał telewizor. Następnie otworzył szafę, która stała po lewej stronie od łóżka, a jej drzwi zdobiły lustra.

W środku wisiały ubrania, ale tylko damskie. Przejrzał je szybko, a później zapuścił się na półki, które były zamocowane poniżej. Bielizna, dodatki, buty. Nagle zauważył drewniane pudełko wciśnięte głęboko pod ścianę. Wyjął je ostrożnie i położył na podłodze.

– Coś chyba mam! – krzyknął z entuzjazmem.

Koop doskoczył do niego z zaciekawieniem i schylił się w kierunku znaleziska. Tonder nałożył lateksowe rękawiczki, po czym powoli odchylił wieko. Pudełko okazało się puste.

– To mogła być biżuteria. Co o tym sądzisz? – zwrócił się do kolegi.

Aspirant pokiwał głową z zaprzeczeniem.

– Mnie to nie wygląda na rabunek – stwierdził z przekonaniem.

Komisarz nie był zadowolony. Wziął do ręki pudełko, a następnie włożył je do dużej plastikowej torby na dowody. Miał swoje podejrzenia i chciał je sprawdzić. W końcu przeszukał też garderobę, gdzie znalazł ubrania mężczyzny, a także wiele niepotrzebnych gratów, które para tam trzymała. Na koniec zostawił sobie łazienkę, ale szybko zauważył, że byli tam technicy i już zrobili co trzeba.