Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak wytresować lorda - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,20

Jak wytresować lorda - ebook

Na jakie krzywdy brytyjski rodzic jest w stanie skazać dziecko, żeby mogło zrobić karierę?

Gdy Alex Renton opublikował w "Observerze" artykuł o tym, jak był krzywdzony w swojej szkole z internatem, otrzymał setki listów z podobnymi historiami. Stały się one punktem wyjścia do książki, która jest jednocześnie reportażem, autobiografią i publicystyką.

Prywatne szkoły, w których czesne wynosi kilkadziesiąt tysięcy funtów rocznie, to dla Brytyjczyków ważny symbol przynależności do elity, a dla reszty świata - bajkowa rzeczywistość rodem z "Harry’ego Pottera".

Tymczasem Renton odsłania zupełnie inne oblicze szkół z internatem. Pisze o sadyzmie nauczycieli, wyrachowaniu dyrektorów, panującej w tych placówkach zmowie milczenia na temat działalności pedofilów. O tym, jak kilku i kilkunastoletnie dzieci molestowane seksualnie przez opiekunów były dotkliwie karane za jakiekolwiek próby ujawnienia procederu. I o smutnej przyczynie legendarnej angielskiej "flegmy", czyli narzucanej przez wieki brytyjskim elitom kulturze trzymania fasonu bez względu na wszystko. Ale w tej historii najbardziej zdumiewające jest, dlaczego brytyjscy rodzice, którzy sami przeszli przez piekło szkół z internatem, posyłają do nich własne dzieci.

Alex Renton - ur. 1961, brytyjski dziennikarz. Pracuje m.in. dla takich pism, jak "Independent", "Guardian", "Observer", "Times", "Daily Mail", "Prospect Magazine" czy "Newsweek", a także dla radia i telewizji. Specjalizuje się w reportażu, dziennikarstwie społecznym i śledczym. Wielokrotnie nagradzany za swoje teksty.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8169-386-8
Rozmiar pliku: 573 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zachowaj kamienną twarz

Coś musiało pójść nie tak,

mój dzielny chłopcze, z pewnością,

gdyż widzę, jak dumnie walczysz,

by powstrzymać się od łez.

Tak trzeba. Gdy nie da się

uniknąć kłopotów,

to znoś je, i pamiętaj, by

„zachować kamienną twarz”.

Nie możesz uciec od

rozczarowań i trosk,

Skoro nie można inaczej,

trzeba się nauczyć je znosić.

Gdy w drodze po sukcesy

potkniesz się,

to wstań, zacznij od nowa –

„i zachowaj kamienną twarz!”.

Twoje ręce i sumienie

niech pozostaną uczciwe i czyste;

nie zniżaj się do tego, by mieć do czynienia

z rzeczami podłymi lub choćby myśleć o nich;

Trzymaj się czystości

i prawości mocnym chwytem,

I, choćby to było trudne zadanie,

„zachowaj kamienną twarz!”.

Jako dziecko i jako dorosły mężczyzna,

przez całe życie, do końca,

walcz odważnie i bądź wierny swojej drużynie,

mój przyjacielu.

Ustępuj tylko, gdy nie masz wyjścia,

nigdy się nie poddawaj,

Walcz do końca

„z kamienną twarzą”.

Phoebe Cary (1824–1871)1

1 Cary była znaną amerykańską poetką i jedną z pierwszych orędowniczek praw kobiet. Określenia „zachować kamienną twarz” po raz pierwszy użyto w Stanach Zjednoczonych w 1815 roku.OD AUTORA

Prywatne szkoły podstawowe i średnie

W Wielkiej Brytanii, gdy mówimy o public schools , mamy na myśli prywatne szkoły średnie – oto przykład typowej dla klasy społecznej „zachowującej kamienną twarz” tendencji do mieszania znaczeń słów. Pojęcie to pochodzi z czasów dawnych instytucji edukacyjnych, takich jak Winchester, Westminster czy Eton, powstałych na mocy ustawy. Słowo public, wraz z innymi elementami kultury dawnego szkolnictwa, zostało przysposobione przez nowe, powstające w XIX i XX wieku szkoły prywatne, które chciały udowodnić, że dorównują tym starym etosem i ekskluzywnością. W 2017 roku 282 szkoły nosiły nazwę „publicznych” – w brytyjskim rozumieniu tego słowa2.

W niniejszej książce „szkoła publiczna” oznacza dowolną prywatną szkołę, począwszy od końca XIX wieku, w której płaci się czesne, gdzie panuje tradycyjny reżim i kształci się dzieci w wieku od siedmiu do dziewiętnastu lat. Preparatory school oznacza to samo, tyle że przeznaczona jest dla młodszych dzieci. Określenia „szkoła państwowa” używam zaś dla tych placówek, które są naprawdę publiczne, nie stawiają barier klasowych czy dochodowych.

Źródła i dodatkowe materiały

Pełna lista referencji, dodatkowe przypisy i źródła znajdują się na stronie www.stiffupperlipbook.com. Są tam również informacje dla osób szukających pomocy w przypadku psychicznej lub fizycznej przemocy wobec dziecka.

Chętnie przyjmę wszelkie komentarze czy pytania dotyczące tej książki i związanych z nią tematów – proszę o kontakt przez powyższą stronę.

2 Do 1871 r. tylko dziewięć szkół było oficjalnie uznanych za „publiczne”. Od tego czasu wyłącznie placówki zrzeszone w Headmasters’ and Headmistresses’ Conference (HMC), dobrowolnym stowarzyszeniu wiodących prywatnych szkół z całego świata, używają określenia „szkoła publiczna”.WPROWADZENIE

HISTORIE O ZOMBI

Wielu młodzieńców, którzy opuszczają angielską szkołę publiczną wyposażeni w kompromitujący brak podstawowej wiedzy, którzy nie mówią żadnym językiem poza własnym i do tego marnie piszą, dla których szlachetna literatura tego kraju i poruszająca historia ich przodków są jak zapieczętowana księga i którzy poświęcili większość czasu oraz niemal każdą myśl na uprawianie sportu, wynoszą z niej jednak coś bezcennego – prostolinijną męskość, pogardę dla kłamstwa i oszustwa, posłuszeństwo, opanowanie i nieugiętą odwagę. Tak wyposażeni ruszają w świat i podejmują ludzką powinność czynienia sobie ziemi poddaną, rządzenia dzikimi ludami i budowania Imperium…

Wielebny T.L. Papillon,

The Public Schools and Citizenship

To nie jest książka o mnie, choć zaczyna się od czegoś, co przydarzyło się mnie. W 1974 roku jako trzynastolatek skończyłem znienawidzoną prywatną szkołę podstawową z internatem, w którym mieszkałem od ósmego roku życia. Placówka zdała egzamin – dostałem się do słynnej szkoły publicznej, a tym samym wszedłem na ruchome schody wiozące mnie ku możliwościom i zabezpieczeniom, które członkowie brytyjskiej klasy uprzywilejowanej tak zgrabnie sobie zorganizowali w XIX wieku. Zapłaciłem jednak za to cenę, doświadczenie miało skutki uboczne. Jednym z nich był fakt, że nie stałem się typem obywatela odmalowanego przez wielebnego Thomasa Papillona.

Jak wielu z miliona dzisiejszych Brytyjczyków, którzy mają na swoim koncie naukę w szkole z internatem, całe lata zajęło mi wyrzucenie z pamięci tego, co mnie tam spotkało. Nie posłałem własnych dzieci do szkoły w wieku ośmiu lat. Ani trzynastu. Ale w okolicy Bożego Narodzenia 2013 roku moja szkoła – wraz z wszystkim, co reprezentowała – znowu zaistniała w moim życiu. Wróciły wspomnienia, jak to bywa z nie do końca zaleczonymi ranami. Otóż w „Daily Mail” pojawił się nagłówek: „W szkole Borisa trwa śledztwo w sprawie wykorzystywania seksualnego”. Gdy go przeczytałem, poleciały mi łzy. Kilku mężczyzn (choć sam Boris Johnson akurat nie) złożyło pozew w sprawie „okropnego wykorzystania”, jakiego dopuściło się dwóch byłych nauczycieli z tej szkoły. Rozpoczęło się policyjne dochodzenie. „Molestowanie – napisało w oświadczeniu dwudziestu byłych uczniów Ashdown – wywarło na długie lata niszczący wpływ na wielu wychowanków szkoły. Czujemy, że w procesie leczenia jest dla nas ważne, by odzyskać siłę i powziąć kroki przeciwko takim destrukcyjnym, potwornym aktom”.

Wszyscy oni byli ode mnie kilka lat młodsi, ale znałem ich, znałem też nauczycieli, o których była mowa. Porozmawiałem z moją matką – pamiętała rzeczy, o których ja zapomniałem. Następnie pojechałem z moją żoną, Ruth Burnett, do hrabstwa Sussex, by odwiedzić szkołę, po raz pierwszy od jej ukończenia. Zmieniła się – jak wszystkie te miejsca – ale w gruncie rzeczy pozostała taka sama. W internacie wciąż mieszkały siedmiolatki. Widzieliśmy jednego z nich – był wycofany i zapłakany. Ciężko nam było pogodzić się z tym widokiem. Podobno miał trudności z adaptacją. „Ale wkrótce mu przejdzie”, zapewnił nas dyrektor. Szkoła z internatem zawsze była i nadal jest narzędziem – jak piła chirurga czy dentystyczne kleszcze – prostym, skutecznym, czasem brutalnym.

Po kilku miesiącach opublikowałem w magazynie „Obser­vera” artykuł. Pisałem w nim o tym, że byłem molestowany – psychicznie i emocjonalnie – w szkole Ashdown House. Nie byłem pierwszą osobą, która to zrobiła. Wielu absolwentów szkoły z internatem opisało przede mną swoje sekrety; dla niektórych z nas to najbardziej oczywista forma terapii. Mój tekst miał jednak wyjątkowy odzew, może dlatego, że wpisał się w aktualną powódź zarzutów o wykorzystywanie dzieci w placówkach wychowawczych, a może dlatego, że mój przenikliwy redaktor – który sam był wychowankiem szkoły z internatem – poprosił czytelników o nadsyłanie ich historii. Posty na portalach społecznościowych zebrały tysiące komentarzy, były masowo udostępniane. W ciągu dwudziestu pięciu lat pracy w charakterze dziennikarza śledczego i interwencyjnego nie miałem takiego odzewu.

Przeważnie reagowano współczuciem. Niektórzy czytelnicy natychmiast zwrócili uwagę na ironię sytuacji – „luksusowe molestowanie”, przemoc, za którą się płaci („Czasem nie zdajemy sobie sprawy, jakie mamy szczęście, że urodziliśmy się biedni”, skomentował ktoś). Inni pytali: No i co z tego? Kogoś to dziwi? Auberon Waugh, absolwent szkoły publicznej, satyryk, wypowiedział się następująco na temat uświęconego tradycją zwyczaju powierzania przez klasy wyższe i średnie potomstwa pod opiekę pedofilów w szkołach z internatem: „Anglicy słyną przecież w całym cywilizowanym świecie z nienawiści do dzieci”.

Inni chcieli rzecz urealnić: według danych rzecznika praw dziecka prawie ćwierć miliona dzieci w Wielkiej Brytanii rocznie pada ofiarą molestowania seksualnego, dlaczego więc te stare sprawy miałyby zajmować nam (i policji) czas? Ale ważny był przeciwny punkt widzenia – jeśli klasa rządząca właśnie tak dbała o swoje dzieci, nic dziwnego, że instytucje publiczne Wielkiej Brytanii, którymi one następnie zarządzają – od BBC po NHS – jawią się jako niedbałe, aroganckie i skłonne do ukrywania skandali. Należy więc się dowiedzieć, co poszło nie tak w szkołach dla elit, tak samo jak w przypadku szpitala Stoke Mandeville3.

Wiele osób nadesłało swoje historie – często przepełnione smutkiem, który towarzyszył im przez całe życie. Redakcyjni moderatorzy mieli pełne ręce roboty z kasowaniem postów, w których padały oskarżenia wobec konkretnych szkół i nauczycieli. Ale nawet po tej selekcji w strumieniu komentarzy i w mojej skrzynce mailowej zostało kilkaset wiarygodnych opowieści o ewidentnych przestępstwach popełnianych przez dorosłych w szkołach z internatem – prywatnych i państwowych.

Kolejne tygodnie poświęciłem na czytanie maili. Nie było to łatwe. Niektóre relacje miały po kilka stron; były w nich dopracowane do perfekcji rozdziały planowanych książek i przejmujące potoki emocji. Wiele z nich zaczynało się słowami: „Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałem…”. Po paru dniach zacząłem mieć drastyczne koszmary senne. Spałem, ale czułem, że coś jest nie tak – jakieś wielonogi pełzały po moim pokoju, wyłaziły spod łóżka i wspinały się na nie.

Wiele osób, które przysłały mi swoje historie, otrzymało automatyczną odpowiedź – obietnicę, że skontaktuję się z nimi w ciągu kilku tygodni. Często na nią odpisywały, widać już sam fakt opowiedzenia komuś swojej historii podziałał oczyszczająco. „Proszę się nie kłopotać. Wyobrażam sobie, że jesteście zasypywani wyciskającymi łzy opowieściami byłych mieszkańców internatów. Nie musicie odpowiadać; po wysłaniu tamtego maila pokazałem go i zaczęliśmy o tym rozmawiać. Lepiej późno niż wcale…”.

Były jednak trudniejsze przypadki. Niektórzy domagali się interwencji, które mnie przerastały. Po pierwsze, gazety nie było stać na finansowanie śledztwa dotyczącego bogatych, potencjalnie skłonnych do procesowania się instytucji – choć zabraliśmy się za jedną, Gordonstoun School. Po drugie, ci ludzie ewidentnie potrzebowali pomocy, a ja nie miałem kompetencji, by im jej udzielić. Istniało ryzyko, że ktoś popełni samobójstwo. Ofiary przestępstw seksualnych pisały, że ich prześladowcy wciąż pracują w szkołach. Większość z nich otrzymywała standardowe odpowiedzi, z sugestią powzięcia kolejnych kroków – psychoterapii, oficjalnego działania, drogi sądowej. Lecz było również jasne, że szukanie zadośćuczynienia na drodze prawnej niekoniecznie jest dobrym pomysłem. Dla spragnionych zemsty ma to sens, ale bywa, że długi i ciężki proces czyni z ludzi już skłonnych do złości jeszcze bardziej rozdrażnionych i nieszczęśliwych. Gdy była mowa o doprowadzeniu sprawców przed sąd, pojawiało się więcej frustracji niż rozwiązań. Martin Haigh, który zaczął uczyć przyrody w Ashdown House, gdy ja byłem w ostatniej klasie, w marcu 2017 roku dostał wyrok dwunastu lat za molestowanie seksualne czterech uczniów, z których jeden był zaledwie ośmiolatkiem. To było dobre zakończenie sprawy dla tych, obecnie pięćdziesięcioletnich, mężczyzn i otucha dla wielu innych, skrzywdzonych przez stawiających się ponad prawem prześladowców. Lecz cała sprawa potwornie się ciągnęła – winę udowodniono po czterdziestu dwóch latach od pierwszego oskarżenia Haigha przez rodziców i po piętnastu od zgłoszenia sprawy na policji przez byłych uczniów Ashdown.

Największy gniew u ofiar wzbudziła informacja, że ówczesny dyrektor Ashdown zwolnił Haigha w 1975 roku za seksualne wykorzystywanie dzieci po skargach dwóch par rodziców. Nie zgłosił tego jednak żadnym służbom i oskarżenie zostało wycofane. Obecnie policja hrabstwa Kent prowadzi śledztwo w sprawie zarzutów wniesionych przez uczniów szkoły, w której Haigh uczył jeszcze przez pięć lat po opuszczeniu Ashdown.

Ale brytyjskie prawo cywilne się zmieniało. Wcześniej obowiązywała zasada, że zadośćuczynienia za osobiste krzywdy można dochodzić w ciągu trzech lat po zdarzeniu. Niewielki był z tego użytek dla dziecięcych ofiar molestowania, które najczęściej latami nie zgłaszają przestępstw, które ich dotknęły. Ofiary Jimmy’ego Savile’a dostały już inną możliwość – w przypadku poważnego wykroczenia sędzia mógł zmienić ograniczenie. Zaczynało mieć sens tworzenie grup pokrzywdzonych, którzy wspólnie wnosili powództwo cywilne. Wiele z tych osób pracuje w bankowości lub finansach – w końcu to absolwenci szkół publicznych – i wierzy w kary, które uderzają po kieszeni: gdy ubezpieczyciele dostrzegą dodatkowe ryzyko związane z odpowiedzialnością cywilną, będą wywierać na szkołach presję, by zaostrzyły system ochrony. Znany finansista z jednej z takich grup powiedział mi, że będzie przekazywał wszystkie pieniądze, które wygra w sądzie, bezpośrednio fundacji zajmującej się terapią traum u dzieci w szkołach państwowych. „Choć w szkołach prywatnych też by się przydały”, dodał.

Ostatecznie, świadomy braku kompetencji jako doradca mailowy i z obawy, że mogę tylko pogłębić czyjś ból (dodam, że nadwerężałem też własną odporność emocjonalną), powróciłem do pracy dziennikarskiej. Sporządziłem spis zarzutów, które mi nadesłano, i zacząłem je analizować. Gdy porównałem moje dane z tymi, którymi dysponowali inni dziennikarze, zdałem sobie sprawę, że co najmniej połowa szkół dla klasy uprzywilejowanej udzieliła schronienia dorosłym przestępcom seksualnym. Zrozumiałem jedno: by zrozumieć, skąd to wszystko się wzięło, ja i moi koledzy musimy się przyjrzeć początkom współczes­nego prywatnego systemu edukacji, sięgającym połowy XIX wieku. Nie byliśmy jedyni. W 1989 roku grupa osób reprezentujących policję, służby społeczne i organizację pożytku publicznego Childline na konferencji poświęconej wykorzystywaniu dzieci stwierdziła, że według ich danych w 75% szkół z internatem miał miejsce przynajmniej jeden przypadek molestowania seksualnego4.

Ludzie oczywiście nie pisali do mnie dlatego, że byli szczęśliwi. Zaledwie dwanaście osób – na jakieś osiemset relacji – stwierdziło, że w szkole było świetnie, ale połowa tych pogodnych opowieści i tak służyła jako kontrast dla historii przyjaciela czy krewnego, który ucierpiał w wiadomy sposób. Przetwarzając te informacje, wciąż odkrywałem nowe rzeczy, jak choćby to, jak wiele kobiet opowiadało o poważnym wykorzystywaniu, fizycznym lub psychicznym – była to prawie jedna czwarta wszystkich relacji. Przemoc, molestowanie i zaniedbania w szkołach okazały się powszechne, również w XXI wieku. Wiąże się to z faktem, że nauczycielom oskarżonym o te zbrodnie niemal zawsze uchodziły one płazem. Do niedawna typową sankcją było dyskretne usunięcie z posady, któremu często towarzyszyło wręczenie listu referencyjnego umożliwiającego przestępcy kontynuowanie kariery. Przemocowcy wędrowali od szkoły do szkoły – zarówno w sektorze prywatnym, jak i państwowym. Edukacja była branżą specjalizującą się w zatrudnianiu pedofilów i sadystów. Ale największym odkryciem była dla mnie skala przemocy, której nie uznaje się za przestępstwo.

Do napisania tej książki skłoniły mnie historie dzieci oddanych przez rodziny pod opiekę obcym ludziom, często w naprawdę wczesnym dzieciństwie. Typowy wiek, w którym dzieci posyłano do szkół z internatem w latach 60. i 70., to siedem lub osiem lat5. Społeczności, do których trafiali ci podopieczni, zwykle nie były przyjazne ani troskliwe. Brytyjczycy zawsze mieli do dzieci stosunek jednocześnie sentymentalny i okrutny – w stopniu wyróżniającym nas spośród innych europejskich nacji. Ale w szkołach z internatem okrucieństwo – w wykonaniu tak dzieci, jak i dorosłych – było częścią systemu. Nie dyscyplinującą praktyką, lecz elementem magii tej wyjątkowej edukacji. Zaniedbywanie, jak nazwalibyśmy to dzisiaj, było normą. Nawet jeśli szkoły były wygodne i przytulne jak pokoje dziecinne, historie, które przeczytałem, jasno wskazywały na to, że szok wywołany nagłą rozłąką za młodu wywarł długotrwały wpływ na ich autorów w życiu dorosłym. Niektórzy wciąż uważali, że zostali wysłani z domu z własnej winy, inni twierdzili, że „zdrada” rodziców zniszczyła im przyszłość. Wszyscy oni w bardzo młodym wieku poznali granice miłości.

Naturalnie niektórzy wierzyli, że to wszystko dla ich dobra. Mężczyzna, który został wysłany do szkoły w wieku ośmiu lat, miesiąc po śmierci swojego ojca, mówi: „Teraz widzę to tak, że chcieli mnie zahartować. W efekcie stałem się mieszanką wybuchową. Zbyt niebezpieczną, by jej użyć albo ją zignorować. I tak właśnie funkcjonuję”. Inni robili wszystko, by przywołać we wspomnieniach dobre momenty, które zrównoważą te przykre. Ale wiele osób wciąż dręczyło przekonanie, że ich rodzice działali w zmowie ze szkołą, że wiedzieli, jakie cierpienia będą czekać ich ukochane dziecko, ale uważali, że to dla ich dobra. Gdy zacząłem się zastanawiać nad czarną stroną prywatnego systemu edukacji, zdałem sobie sprawę, że przyglądam się zapierającemu dech w piersi oszustwu, które dzieje się od ponad stu lat – kosztem najpotężniejszych i najlepiej wykształconych ludzi w tym kraju. Co oczywiście jest uproszczeniem. Prawda jest bardziej złożona. I bardziej zatrważająca.

Antropolodzy znają wiele społeczności, które rytualizują przemoc wobec swoich dzieci. Uzasadniają ją tradycją oraz przekonaniem, że trudności je zahartują. W niektórych kulturach dzieci, choć prawdopodobnie kochane i hołubione, są celowo krzywdzone. Istnieją amazońskie plemiona, które oblewają swoje pociechy wrzątkiem albo ranią ich skórę zębami rekina, by nauczyć je radzić sobie z bólem. Bo życie niechybnie przyniesie im ból. Ale brytyjskie elity mają wyjątkowy zwyczaj – rytualnie pozbywają się swoich dzieci z domu w bardzo młodym wieku. Jako jedyni w świecie brytyjscy rodzice pozbawiają je swojej miłości i poczucia bezpieczeństwa, by zapewnić im edukację. Tylko oni poświęcają własne szczęście i rezygnują z radości patrzenia, jak dzieci rosną, jak się rozwijają. A to wszystko w imię przyszłych przywilejów. Niniejsza książka jest próbą wytłumaczenia, dlaczego cała klasa społeczna – jedna z najpotężniejszych, jakie zna świat – zdecydowała, że dzieci muszą cierpieć, by stać się użytecznymi obywatelami.

Zbieranie materiału do tej opowieści było fascynujące i męczące zarazem. Pierwszy problem miałem z materiałem dowodowym. Pamięć jest zawodna i płynna – historie z dzieciństwa edytujemy przez całe nasze życie, by wyciąg­nąć z nich to, czego potrzebujemy, i to, co jesteśmy w stanie znieść. Kolejny problem pojawił się przy próbie zbadania klasy społecznej, która jest wyćwiczona w protekcjonizmie i dyskrecji, która jest dumna z tego, że nie mówi, co naprawdę myśli, i która – jak każda elita rządząca – zawsze ma wiele poglądów na tę samą kwestię: inne dla wtajemniczonych, inne dla osób spoza kręgu, inne dla wybranych, inne dla mas.

Pisząc tę historię, czerpałem informacje z wielu źródeł, począwszy od własnych wspomnień o tym, co przytrafiło się mnie i mojej rodzinie. Wykorzystałem również opublikowane już relacje, teksty literackie i dramaty dotyczące szkół z internatem, które zawsze podejmowały temat okrucieństwa systemu, nawet jeśli robiły to głównie dla rozrywki. Czasem miałem możliwość wykorzystania współczesnych relacji dzieci, które uczą się w tego typu placówkach. Najbardziej użytecznym źródłem były jednak listy od czytelników tamtego pierwszego artykułu. Jestem głęboko wdzięczny kilkuset mężczyznom i kobietom, którzy zdecydowali się powrócić do najciemniejszych dni swojego życia, by mi pomóc, za szczerość i uczciwość. Mam nadzieję, że im też to pomogło.

3 Jedna z placówek, w której prowadził działalność charytatywną Jimmy Savile, dziennikarz i didżej, oskarżony o liczne przestępstwa seksualne, w tym na nieletnich (przyp. tłum.).

4 Jack O’Sullivan, Sex abuse ‘at 75 percent of boarding schools’, „Independent”, 9 grudnia 1989.

5 Badanie z 1966 r. wykonane na próbie 2794 uczniów ostatnich klas szkół z internatem wykazało, że większość zaczynała w nich naukę przed ukończeniem jedenastego roku życia, a ponad jedna trzecia – ósmego. W tamtym czasie w szkołach z internatem uczyło się 1,7% brytyjskich uczniów.1. ODWIEZIENI W WIEKU OŚMIU LAT

Gdy skończą osiem lat czy coś koło tego, dzieci wyfruwają z Ogrodów i już nigdy nie wracają… Chłopcy pojechali do Pilkingtona. To mężczyzna z trzcinką6.

J.M. Barrie, The Little White Bird

Pewnego wrześniowego dnia pod koniec lat 60. – miałem wtedy osiem i pół roku – rodzice zawieźli mnie do prywatnej szkoły podstawowej. Miałem na sobie szare sztruksowe spodenki, nowe i sztywne jak karton, szare wełniane podkolanówki i błyszczące czarne buty firmy, która zaopatruje królewski dwór. Spodnie były o wiele za duże, ale podtrzymywał je elastyczny pasek ze srebrną sprzączką w kształcie litery „w” – jak wąż. Pod szarym szkolnym bezrękawnikiem, na szarej koszuli miałem jeden pas koloru: błękitny krawat, którego wiązanie pomógł mi opanować ojciec. Na zdjęciu zrobionym przed wejściem do samochodu widać moją poważną twarz, z ujarzmionymi blond włosami. Byłem podekscytowany – raptem kilka tygodni wcześniej całą noc patrzyłem, jak Neil Armstrong stawia stopę na Księżycu. A teraz zostawiałem młodsze rodzeństwo na planecie Dom i sam wyruszałem do nowego świata.

Ashdown House leży niedaleko mojego rodzinnego domu w hrabstwie Sussex. Tę dwudziestopięciominutową podróż po niemal pięćdziesięciu latach mam wdrukowaną w pamięci; mieliśmy ją odbyć dwadzieścia albo więcej razy rocznie przez kolejne pięć lat. Jestem w stanie odtworzyć w myślach drogę, każdą wioskę, każdy zakręt, każdy batonik Mars, po którego się zatrzymywaliśmy w wiejskim sklepie, moją powstrzymującą łzy matkę, śpiewającą piosenki i odważnie próbującą żartować: „Sprawdźmy, czy nam się uda: zachować kamienną twarz, trzymać głowę do góry, mieć uniesione brwi, wziąć się w garść i pokazać się od najlepszej strony – te wszystkie rzeczy jednocześnie”. Co wcale nie umniejszyło jej bólu. Ani nie pomogło specjalnie zmniejszyć guli składającej się ze strachu i smutku, która najwyraźniej zagnieździła się tam, gdzie powinienem mieć płuca i żołądek. Semestr po semestrze te ponure, zbyt krótkie podróże nie stawały się wcale łatwiejsze. Pamiętam, jak myślałem sobie: Czym się denerwujesz? Przecież jedziesz do domu.

Wciąż mam w pamięci tamten pierwszy raz, gdy ojciec zatrzymał samochód przed szkolną bramą. Powiedział, że lepiej, żebyśmy się uściskali i ucałowali tutaj, a nie w szkole. Powiedzmy, że pojąłem, o co chodzi. Bardziej niż poradę, którą mi przekazał w męskiej rozmowie kilka dni wcześniej: „Pamiętaj, jeśli któryś ze starszych chłopców będzie chciał cię zabrać gdzieś w krzaki, po prostu powiedz: nie”.

Podjechaliśmy żwirową alejką pod kolumnadę portyku szarego kamiennego budynku. Wyglądał bardzo elegancko. Moja walizka i specjalna skrzynka na smakołyki zniknęły w ciemnym i hałaśliwym wnętrzu. Na schodach stał dyrektor Billy Williamson, wielki mężczyzna z mnisią kryzą włosów wokół dużej głowy. Musiałem poczekać, aż mnie przywita uściśnięciem dłoni – był zajęty niską kobietą w kraciastym płaszczu, która przedstawiała mu właśnie chłopca z kręconymi włosami, jeszcze mniejszego niż ja. Była to księżna Małgorzata i jej syn Dawid. Po uporaniu się z przedstawicielami rodziny królewskiej dyrektor miło zahuczał do nas z góry. „Wygląda na przyjemnego”, powiedziała moja matka.

Nie pamiętam momentu rozstania. Wiem, że matka zaprowadziła mnie do sypialni, pustego pokoju na poddaszu, gdzie stało pięć żelaznych łóżek szpitalnych z bawełnianymi narzutami. Dwa były już zajęte przez nowych uczniów. Matka wypakowała trochę rzeczy i włożyła pod poduszkę szmacianego prosiaczka, który był moją przytulanką od niemowlęcych czasów. Niewątpliwie poprosiła kapitana sali, chłopca rok czy dwa starszego ode mnie, by był dla mnie dobry. Wieczorem tłumaczył nam szkolne zasady. Jedna z nich mówiła, że nie wolno płakać. Jeśli ktoś będzie płakał, on lub jego zastępca wymierzy karę – bicie. Trzasnął w łóżko swoim paskiem – ta sama sprzączka w kształcie węża, która wydawała mi się taka fajna, teraz wyglądała na groźną.

Historia mojego przyjazdu jest typowa, z tym że ja nie pamiętam pożegnania. Moment rozstania stoi żywo w pamięci większości osób, które w dzieciństwie zostały odesłane do placówek edukacyjnych, płatnych czy państwowych. Słyszałem od setek ludzi, którzy opowiedzieli mi swoją historię, że nie mieli do końca świadomości, co się wydarzy po przyjeździe. Oczywiście im młodsze dziecko, tym bardziej jest to prawdopodobne, a trzeba pamiętać, że w XX wieku dziesiątki tysięcy dzieci ekspediowano do szkół w wieku sześciu lat, a czasem nawet czterech. Doświadczenie to było powszechne – w 1967 roku w internatach szkół podstawowych mieszkały czterdzieści trzy tysiące uczniów7.

W moim przypadku, choć nie pamiętam szczegółów, rozstanie przebiegło spokojnie. Zdarzało się, że dzieci trzeba było wyciągać z samochodu siłą. Często rodzice po prostu je oszukiwali. „Do zobaczenia wkrótce!”, mówili i czmychali. Mój przyjaciel, który został posłany do internatu w wieku siedmiu lat, pamięta, jak biegł za samochodem rodziców. „W pewnym momencie przyhamował. Pomyślałem, że po mnie wrócą, ale to był tylko zakręt. Wydaje mi się, że aż do tego momentu nie zdawałem sobie sprawy, że będę musiał tam zostać”.

Nieraz najsmutniejsze historie rozstań opowiadają dzieci, które były obserwatorami. Młodsze rodzeństwo towarzyszące starszemu w podróży do szkoły wspomina, jak brata czy siostrę w miarę zbliżania się do szkoły ogarniało przygnębienie, jak narastało napięcie między rodzicami, jak trzeba było siłą wyciągać dziecko z samochodu. „Odginali po kolei jego palce zaciśnięte na zagłówku”. Bear Grylls, zawodowy podróżnik, wspomina, jakim szokiem był dla niego widok ojca, oficera wojskowego, tonącego we łzach w samochodzie podczas pierwszej podróży do Ludgrove House – „Nie rozumiałem, jakie argumenty przemawiają za tym, że to dobry pomysł. Że to naturalne? Że to z miłości? Instynkt podpowiadał mi, że nic z tych rzeczy. Ale cóż ja mogłem wiedzieć? Miałem tylko osiem lat”. Grylls bardzo źle wspomina czas spędzony w szkole.

Kobieta, która dorastała w szkole podstawowej z internatem, gdzie pracowali jej rodzice, dobrze pamięta te rozstania:

Widziałam, jaki smutek i traumę może wywołać szkoła z internatem. Pamiętam łkające matki i ojców robiących dobrą minę do złej gry. Przekonywali swoich zrozpaczonych synów, że mają „być mężczyznami i dorosnąć”. I pamiętam, jak zastanawiałam się, po co w ogóle mają dzieci, skoro ewidentnie chcieli się ich pozbyć. Moi rodzice próbowali złagodzić smutek, zwłaszcza tych najmłodszych uczniów – wolno im było mieć pluszowe misie w łóżkach, ich sale sypialne były kolorowe i miały domowy nastrój, opowiadano im bajki do snu – ale moja dobra i łagodna matka wiedziała, że i tak nie wynagrodzi im tego, co stracili, choćby nie wiem jak się starała (…). Pewien chłopiec zawsze na początku semestru bardzo mocno płakał. Prześladowano go za to.

Wielu byłych uczniów wspomina, jak z niedowierzaniem patrzyli na znikające za rododendronami auto rodziców, a potem odwracali głowę w stronę tłumu dzieciaków, wypełnionych zgiełkiem korytarzy, dziwnych zapachów i nieprzyjaznych dorosłych, i czuli się – niektórych to uczucie nie opuściło do dzisiaj – totalnie zagubieni. „To był koniec mojego dzieciństwa”, podsumował znajomy, którego wysłano do szkoły z internatem, gdy miał dziewięć lat.

Charakterystyczne dla relacji z rozstań jest to, jak przytomnie dzieci postrzegają dziwne zachowania rodziców. Matki się załamują albo łkają. Ojcowie, jeśli pojawiają się przy pożegnaniu, w większości są ożywieni czy nawet radośni. Auberon Waugh pisał o „nieskrywanym zadowoleniu swojego ojca na myśl o pozbyciu się dzieci”. Organizował przyjęcia na koniec wakacji. „Papa niezmiennie występował na nich we fraku. Wygłaszał przemówienie, które zawsze było wariacją na temat, jak jest zachwycony, że wracamy do szkoły”. Większość matek – i wtedy, i teraz – jest zdenerwowana. „Wylewałam morze łez za każdym razem, gdy je odwoziłam. Prowadziłam tak szybko, jak się dało, bo wiedziałam, że wprawiam je w zakłopotanie. W końcu poprosiłam naszą au pair, żeby je zawoziła”, powiedziała mi jedna z nich.

Oczywiście trudno powiedzieć, jaki sposób byłby właściwy, żeby przekazać małe dziecko w ręce obcych ludzi na czas, który dla siedmio- czy nawet dwunastolatka wydaje się całą epoką. „Do zobaczenia w ferie semestralne, kochanie!”. Każdy rodzic, który posyła dzieci do przedszkola, wie, że większość maluchów na początku ma problem z rozstaniem, nawet jeśli mają świadomość, że potrwa ono tylko kilka godzin. Relacje z pożegnań dowodzą, że zazwyczaj mają one traumatyczny charakter, choć wiadomo, że przypadki rados­nych rozstań to żaden materiał na porywającą autobiografię i takich raczej mi nie nadsyłano. Tak czy siak, są to wspomnienia wydarzeń, które miały miejsce kilkadziesiąt lat temu, często przepracowanych już podczas terapii, złagodzonych czy stonowanych przez wielokrotne przywoływanie. To nie znaczy, że są bez wartości – dostarczają wielu informacji, są żywe i często dramatyczne. Robin, który kończył moją szkołę, Ashdown House, napisał do mnie tak:

Miałem osiem lat, prawie dziewięć, i nie przesadzam, ale pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj, kiedy doświadczyłem największej traumy w moim życiu. Pamiętam, jak zostawili mnie, małego chłopca, na podjeździe przy szkolnej bramie. Machałem na pożegnanie mamie i cały byłem przepełniony uczuciem porzucenia. Zastanawiałem się, dlaczego zostawili mnie na tej wsi, w tej podstawówce z dorosłymi, o których nic nie wiedziałem, z ich chrześcijaństwem i czasami nieprzytomnym, dziwnym zachowaniem! Skończyło się moje dzieciństwo, a w czasie tego pierwszego semestru, gdy ja byłem w Anglii, w Hongkongu urodziła się moja najmłodsza siostra. Czułem, że mnie zastąpiła.

Robin spędził więcej niż ćwierć swojego życia w ośrodkach dla psychicznie chorych. Pęknięcie, którego doświadczył wtedy u bramy Ashdown, było dla niego życiowym zakrętem, przywiodło go, bez jego woli, do stanu, w którym jest teraz: mężczyzna w średnim wieku, chory i niepełny, jak sam mówi, „niezdolny do zaufania, niezdolny do miłości”.

Dla innych, którzy mieli więcej szczęścia, horror tego przełomu oznaczał początek równie niezwykłego życia, niekiedy przeżytego całkiem szczęśliwie. Ale szok pozostał i wraca. Tak jak złość na bezmyślnych rodziców, którzy wybrali dziecku los według swoich upodobań. Oto jak aktor Rupert Everett w wieku siedmiu lat żegnał się z matką:

– Kochanie – powiedziała ze sztucznym spokojem, odrywając moją dłoń, kurczowo ściskającą jej dłoń. – Prawdopodobnie pojedziemy, gdy będziesz jadł kolację, więc pożegnamy się już teraz.

Potykając się, wpadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi. Patrzyłem, jak łzy rozbijają się o moje buty, nowe sandały Startrite8. Tydzień wcześniej wzbudzały mój zachwyt, teraz były tylko kolejnym elementem spisku przeciwko mnie. Nie byłem w stanie podnieść głowy. Nie chciałem zobaczyć zdrady w oczach matki…

– Na co patrzysz, kochanie? – Płakała, a po policzkach spływał jej tusz do rzęs.

– Na buty – odpowiedziałem.

Podniosłem wzrok, ale samochód już odjechał.

Pierwszym absolwentem szkoły z internatem, który opisał swój przyjazd na miejsce, był powieściopisarz William Thackeray. W 1817 roku jako pięciolatek, w towarzystwie czteroletniego kuzyna, opuścił mieszkających w Kalkucie rodziców i udał się do szkoły w Southampton. Była to typowa praktyka stosowana wobec dzieci brytyjskich mieszkańców kolonii. W 1930 roku moja ciotka i jej siostra – w wieku czterech i sześciu lat – zostały wysłane z Indii do szkoły z internatem. W 1860 roku, gdy otwierały się dziesiątki nowych placówek tego typu, Thackeray snuł rozważania na temat efektów wysyłania małych dzieci z domu.

Może opowiem, jak to było, gdy (z jakąś skrzynią i jeszcze torbą podróżną) podążaliśmy z matką do końca alei, gdzie nie czekaliśmy dłużej niż kilka minut na terkot kół tego powozu o nazwie Nieposłuszeństwo, który nadjeżdżał nieubłaganie w naszym kierunku. Dmą w róg, wciągają skrzynię, spuszczają schodki. Ech! Pamiętam ten jesienny wieczór, wciąż słyszę terkot kół. I czuję ten piekący ból. Czy chłopcem, czy już mężczyzną będąc, nigdy nie byłem w stanie znieść widoku rozstań dorosłych ze swoimi dziećmi.

Thackeray wykorzystał swoje doświadczenia w wielu powieściach. W listach prywatnych pisał o latach, podczas których jedyną nadzieję dawało mu myślenie o matce. „Ta pierwsza noc w szkole – twarde łóżko, twarde słowa, dziwni chłopcy, którzy nas prześladowali, wyśmiewali i drażnili ku swojej ohydnej uciesze – ta pierwsza noc w obcej szkole; większość z nas dobrze pamięta, czym to pachnie”, napisał w jednym z artykułów. Jestem ciekawy, czy przypadkiem niektórzy ojcowie, unikający odwożenia swoich dzieci do szkoły, nie czynili tego ze strachu przed wspomnieniami, które taka podróż może wywołać.

Pierwsza obelga pozostaje żywa w pamięci, jest kluczowa w opowieściach, jak pierwsze przybycie. Tak jak przeszukanie po przyjęciu do więzienia czy rytuały inicjacyjne, przez które przechodzą rekruci, gwałt na sprawiedliwości czy normalności stanowi przejście od czegoś znanego do czegoś nowego. „Sądzę, że w szkole wiedzieli, że muszą nas złamać”, pisze jeden z autorów listów. Absolwenci często przywołują szok spowodowany fatalnym jedzeniem – wspominają grudy zakrzepniętego tłuszczu, tajemniczo wyglądające mięso, wściekły głód. Z perspektywy czasu problemy te zwykle relacjonowane są jako komiczne. Ale znajome, zachęcające do jedzenia pożywienie, jak wie każdy rodzic, jest kluczowe, by dziecko czuło się komfortowo.

Pamięta się też pierwszą noc – w domu był to czas opowiadania historii, przytulania, ciepła i poczucia bezpieczeństwa. W Ashdown łóżko nie było ani ciepłe, ani bezpieczne. Pierwszego wieczoru po zgaszeniu światła kapitan sypialni wytłumaczył, że pasek będzie używany do karania nie tylko za płacz, lecz także za jakikolwiek dźwięk, nawet jeśli będzie to skrzypnięcie sprężyny w materacu. Dziś dorośli ludzie wspominają nie tylko strach, ale też zniewagi. „Przyjechałem do szkoły podstawowej Hazelgrove House w 1958 roku, w wieku ośmiu lat – pisze jeden z moich korespondentów. – Pierwszego wieczoru gwoździem programu było wyrzucenie przez okno samochodzików, które ustawiłem na kocu, żeby się nimi bawić razem z innymi. Inny nowy, który przyjechał tego samego dnia, zaczął od zasikania łóżka. Odrobina współczucia na pewno by mu pomogła… Nie pomogło na pewno zerwanie nasiąkniętego uryną prześcieradła i wytarcie nim jego zalanej łzami twarzy przez wściekłą kierowniczkę”.

Często dorośli gorliwiej niż dzieci przykładają się do rytualnego wprowadzania nowicjuszy w szok. Aktorka Selina Cadell opowiedziała mi o swoim pierwszym dniu w Bedales w 1961 roku. Miała osiem lat.

Moje pierwsze wspomnienie związane z pożegnaniem rodziców jest takie: patrzę, jak odjeżdżają, niepewna, kiedy ich znowu zobaczę, a matrona – kierowniczka sali dziewcząt – wręcza mi szklankę mleka. Kilka minut wcześniej moja matka odpowiedziała jej na pytanie: „Czy jest coś, czego Selina nie lubi?”, jednym słowem: „mleko”. Założywszy, że matrona z jakiegoś powodu źle zrozumiała odpowiedź, grzecznie wytłumaczyłam, że od mleka robi mi się niedobrze.

„Nie interesuje mnie to, nie wyjdziesz z tej sali, dopóki nie wypijesz”, brzmiała odpowiedź.

Zaczęłam powoli pić. Ku mojemu zdziwieniu matrona wyjęła nożyczki i zaczęła obcinać moje włosy. Były dość długie. Obcięła je na krótko.

Zwymiotowałam na dywan. Musiałam to posprzątać, wymiociny i włosy, zanim zabrała mnie do mojej sypialni.

Płakałam całą noc, tę pierwszą noc. Ale doznana przemoc i groźby ze strony okrutniczki w mojej sypialni szybko to zmieniły. Płakałam już tylko w środku.

Wspomnienia Thackeraya są wyjątkowe nie tylko dlatego, że jako pierwszy podjął temat, ale ponieważ trwał przy swoich doświadczeniach. Autorzy większości pamiętników z okresu szkoły wykorzystują przykre historie pierwszych dni czy lat jako preludium do opowieści o lepszych czasach. Dzięki temu powstaje zgrabna relacja, z której wynika, że się dojrzało i nauczyło nie narzekać oraz gardzić rozczulaniem się nad sobą. Thackeray nigdy nie używał cierpkiego poczucia humoru ani nie deprecjonował swoich przeżyć, co nadaje specyficzny ton wielu jego relacjom. Nie pomniejsza swojego bólu ani nie interpretuje go jako czegoś pożytecznego.

Są historie dzieci, które biegły do szkoły w podskokach, a ich radość nigdy nie okrzepła. Ale wydaje się oczywiste, że tylko dla niewielu z nich to pierwsze rozstanie nie było szokiem. Oczywiście separacja jest rytuałem niezbędnym w życiowej podróży. Jedne drzwi się zamykają, drugie otwierają. Pożegnania są punktem zwrotnym wielkich wiktoriańskich powieści, które karmiły wyobraźnię brytyjskich dzieci w XX wieku. Dla wielu osób, które wspominają teraz z bólem albo ze zdziwieniem dzieciństwo spędzone z obcymi, ta wymuszona wczesna rozłąka jest początkiem historii, którą po kilkudziesięciu latach, tak jak ja, wciąż próbują opowiedzieć i zrozumieć.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

OD AUTORA

WPROWADZENIE

CZĘŚĆ PIERWSZA. WYJAZD Z DOMU

1. ODWIEZIENI W WIEKU OŚMIU LAT

2. NARODZINY PRYWATNEJ SZKOŁY PODSTAWOWEJ

3. „CO SOBIE MYŚLAŁY MATKI?”

4. RODZIC Z CEGIEŁ

5. IDEALNE WYCHOWANIE

CZĘŚĆ DRUGA. PRZYZWYCZAJANIE SIĘ DO SZKOŁY PODSTAWOWEJ

6. „KONIEC DZIECIŃSTWA”

7. ZAWODNA PAMIĘĆ

8. SZCZENIAKI

9. ŻADNYCH SKARG

10. PŁACZ O POMOC

11. HARTOWANIE

12. CZY RODZICE WIEDZIELI?

13. SKORUPA OCHRONNA

14. PODPORZĄDKOWANIE SIĘ I BUNT

CZĘŚĆ TRZECIA. DOJRZEWANIE W SZKOLE PUBLICZNEJ

15. SYSTEM OSADZONY NA TRONIE

16. MODERNIZACJA

17. SPORT I BÓG

18. „GRAĆ W GRĘ”

19. PANICZE I REWOLUCJONIŚCI

20. KLASA, RASA I DOPASOWANIE SIĘ

21. ZDOLNOŚĆ ZAKUPOWA

22. „NIE MA CO ROBIĆ AFERY”

CZĘŚĆ CZWARTA. PRZEMOC

23. BICIE

24. SEKS I CHŁOSTA

25. SPRZECIW

26. KARY W SZKOŁACH ŻEŃSKICH

27. OPÓR PRZED REFORMOWANIEM

CZĘŚĆ PIĄTA. SEKS I TROCHĘ MIŁOŚCI

28. WOJNA Z CHUCIĄ

29. GRZESZNE DZIECKO

30. „NAJDZIKSZA OBSCENICZNOŚĆ”

31. ŻYCIE

32. WYZWOLENIE

CZĘŚĆ SZÓSTA. KAPITAN GRIMES I KAPITAN HOOK

33. „NIEFORTUNNE SKŁONNOŚCI”

34. PIERWSZE WYZNANIE

35. INNE CZASY

36. TRADYCJE TOLERANCJI

37. UJAWNIENI PEDOFILE

38. „MIŁOŚĆ DO CHŁOPCÓW”

39. LICZENIE STRAT

40. NIEDOBRA SZKOŁA

CZĘŚĆ SIÓDMA. SPOTKANIE Z WAMPIRAMI

41. ZROZUMIEĆ PEDOFILA

42. FRED I COLIN

43. MAURICE

CZĘŚĆ ÓSMA. WYTWORY

44. SKUTKI

45. ZROZUMIEĆ

46. DZISIAJ

PODZIĘKOWANIA

6 Pilkington był dyrektorem prywatnej szkoły podstawowej i pierwowzorem postaci złego kapitana Hooka w Piotrusiu Panu.

7 Dla porównania w 2016 r. w podstawówkach z internatem zrzeszonych w Independent Schools Council było 4809 uczniów.

8 Założona w 1792 r. firma produkująca buty dla dzieci. W drugiej połowie XX w. dostarczała swoje wyroby brytyjskiej rodzinie królewskiej (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: