Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pani Anglików - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
9 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,00

Pani Anglików - ebook

Piękno. Władza. Obowiązek. Pożądanie.

Rok 1125. Po śmierci męża Heinricha, z którym zaręczyła się jako siedmioletnia dziewczynka, Matylda, wnuczka Wilhelma Zdobywcy, wraca ze Świętego Cesarstwa, aby rozpocząć nowe życie na dworze ojca, króla Anglii Henryka I. Ojciec, wytrawny dyplomata i strateg, szybko znajduje dla niej drugiego męża, dużo od niej młodszego Godfryda z Andegawenii, który zostanie później nazwany Pięknym. Między małżonkami źle się układa i Matylda ucieka od męża, po czym pod naciskiem ojca wraca do niego. Tymczasem nad Anglią zbierają się ciemne chmury: Henryk I umiera i choć przed śmiercią skłonił baronów do przysięgi wierności wobec córki oraz jej syna, możni ani myślą jej dotrzymać, gdyż nie widzą kobiety w roli monarchy. Matylda upomina się o swoje prawa i rozpoczyna bezpardonową walkę o władzę…

Po trylogii o Eleonorze Akwitańskiej, jednej z najwybitniejszych kobiet w dziejach, poznajemy losy jej teściowej, cesarzowej Matyldy, pani Anglików i królowej bez korony, która nigdy nie zasiadła na tronie i spełniła swoje ambicje dopiero w osobie syna, Henryka II Plantageneta, wielkiego króla i niezwykłego człowieka. Twarda i bezkompromisowa, "bez śladu łagodności kobiecej", jak o niej mawiano, Matylda wyprzedzała swoją epokę niezłomną siłą charakteru i hartem ducha, dzięki którym mimo licznych niepowodzeń w końcu dopięła swego. Przeciwieństwem Matyldy jest Adelajda z Louvain, jej rówieśniczka i macocha, która po śmierci Henryka I też musiała odnaleźć się w nowej rzeczywistości i znalazła na to własny sposób. Dwie sylwetki kobiet średniowiecza, dwie skrajnie różne postawy, które mówią nam wiele o epoce i jej obyczajach, jak zawsze przedstawionych przez Elizabeth Chadwick z wielką dbałością o szczegóły.

Uznana autorka powieści historycznych prezentuje średniowieczną wojnę płci z perspektywy Matyldy i jej macochy.

"New York Post"

Chadwick snuje wiarygodną wizję epoki, to jej znak firmowy… prawdziwa uczta dla zmysłów.

"RT Book Reviews"

Zawsze ceniłam twórczość Elizabeth Chadwick, odkąd sięgnęłam po jej pierwszą powieść. Jej bohaterowie żyją, czują i są równie namacalni jak osoby z pierwszych stron gazet, które oglądamy na ekranach telewizorów i których istnienie to dla nas oczywistość. To samo dotyczy bohaterów Chadwick: nawet fikcyjni wydają się równie prawdziwi jak tło historyczne, w którym są osadzeni. Jej wcześniejsza powieść, "To Defy a King", słusznie zdobyła tytuł najlepszej powieści historycznej 2011 roku. "Pani Anglików" jest równie godna polecenia.

"Historical Novels Review"

Elizabeth Chadwick jak zawsze kreśli szczegółowy i pasjonujący obraz średniowiecza, pełen intryg politycznych oraz barwnych postaci z otoczenia króla.

Historical-Fiction.com

Elizabeth Chadwick (ur. 1957) jest uznaną, brytyjską autorką bestsellerowych powieści historycznych. Jako członkini Regia Anglorum - wczesnośredniowiecznej grupy rekonstrukcyjnej, Elizabeth prowadzi własne badania historyczne, a zdobytą wiedzę wykorzystuje w swojej twórczości. Mieszka z rodziną w Nottingham.

Nakładem Prószyński i S-ka ukazało się kilka tytułów autorki.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8169-631-9
Rozmiar pliku: 987 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Spira, Niemcy, lato 1125

Matylda czuła w dłoniach brzemię cesarskiej korony zmarłego męża, a pod palcami chłód klejnotów i złota. Światło z okna ożywiło patynę wiązką mocniejszych refleksów. Heinrich zakładał tę koronę w święta i na szczególne okazje; Matylda miała jej odpowiednik ze złota i szafirów, dzieło najznakomitszych złotników w cesarstwie, i w ciągu jedenastu lat małżeństwa nauczyła się dźwigać jego ciężar z wdziękiem i godnością.

Poddani nadali jej przydomek „Dobra”. Nie zawsze byli „jej” poddanymi, lecz tak myślała o nich dziś i tak ją postrzegali, na tę myśl z żalu aż zaparło jej dech w piersi. Heinrich nie włoży już tej korony i nie obdarzy żony uśmiechem pełnym powagi. Nie zasiądą więcej w alkowie, by omówić sprawy państwowe, i nie wypiją ze złotego kielicha na bankiecie. Kołyska stała pusta, albowiem Bóg uznał za stosowne podarować ich synowi zaledwie godzinę żywota, a teraz sam Heinrich spoczął w katedrze z czerwonego kamienia i władza przeszła w ręce obcego człowieka.

Matylda Dobra. Cesarzowa Matylda. Matylda, bezdzietna wdowa. Słowa rozbrzmiewały w jej głowie niczym szmer kroków w podziemiach. Gdyby została, musiałaby dodać do listy tytułów Matyldę mniszkę, lecz nie zamierzała odciąć się od świata w klasztorze. Miała dwadzieścia trzy lata, była młoda, pełna wigoru i siły, a w Normandii i Anglii czekało ją nowe życie; w tej drugiej przyszła na świat, ale ledwie ją pamiętała.

Odwróciwszy się, podała koronę szambelanowi, aby zapakował ją bezpiecznie do skórzanego kuferka.

– Orszak już czeka, pani.

Matylda stanęła na wprost białowłosego rycerza, który skłonił się w progu. Podobnie jak ona wdział na drogę grubą pelerynę i solidne buty z cielęcej skóry. Lewą dłoń wsparł na rękojeści miecza.

– Dziękuję, Drogo.

Kiedy służba wynosiła resztki bagażu, Matylda z wolna obeszła komnatę, oglądała blade ściany odarte z kolorowych makat, nagie ławy przy kominku, gasnący ogień. Wkrótce nie zostanie nic na dowód, że kiedykolwiek tutaj mieszkała.

– Pożegnania są trudne, pani – powiedział Drogo ze współczuciem.

Matylda przystanęła w drzwiach i nadal się rozglądała, jakby jej spojrzenie uwięzło w niewidzialnej sieci pajęczej. Przypomniała sobie, jak stała w wielkiej sali w Liège jako ośmioletnia dziewczynka, drżąca z wyczerpania po długiej podróży z Anglii. Wciąż pamiętała swój lęk oraz presję towarzyszącą wyprawie w dalekie strony, gdzie miała zostać żoną dojrzałego mężczyzny. Małżeństwo to miało służyć politycznym celom jej ojca i Matylda wiedziała, że musi spełnić swoją powinność i nie wolno jej zawieść rodzica, potężnego króla. Rzecz mogła zakończyć się klęską, ale ją ukształtowała: przerażona, posłuszna dziewczynka stała się władczą kobietą i godną małżonką cesarza niemieckiego.

– Byłam tu szczęśliwa. – Tęsknym, a zarazem pożegnalnym gestem dotknęła rzeźbionej framugi.

– Twój ojciec król ucieszy się z twojego powrotu.

Matylda opuściła rękę i poprawiła pelerynę.

– Nie musisz mnie obłaskawiać jak spłoszonego konia.

– Nie miałem takiego zamiaru, pani.

– A jaki? – Drogo towarzyszył jej od czasu pierwszej długiej wyprawy. Strzegł bezpieczeństwa cesarzowej i dowodził rycerzami z jej najbliższego kręgu, silny, posępny i niezawodny. W dzieciństwie uważała go za starca, gdyż już wówczas był siwy mimo zaledwie trzydziestu lat. Od tamtego czasu niewiele się zmienił, przybyło mu jedynie kilka zmarszczek, a stare się pogłębiły.

– Chciałem tylko zaznaczyć, że stoisz przed otwartymi drzwiami.

– A te winnam zamknąć?

– Nie, pani, ponieważ uczyniły cię taką, jaką jesteś. I dlatego zostałaś wezwana przez ojca.

– To tylko jeden z powodów, decyzja powzięta z konieczności – ucięła. – Może i dawno nie widziałam ojca, ale dobrze go znam. – Następnie odetchnęła i opuściła komnatę z godnością, jakby korona zdobiła jej skronie.

Świta oczekiwała jej w półokręgu złożonym z dworzan i służby. Większość sprzętów wysłano wozem z trzydniowym wyprzedzeniem i pozostała jedynie garstka jucznych koni obładowanych lekkim bagażem i przedmiotami, które Matylda wolała mieć przy sobie. Burchard, jej kapelan, rzucał ukradkowe spojrzenia na wałacha objuczonego rzeczami z kaplicy. Idąc za jego przykładem, Matylda przelotnie omiotła wzrokiem skórzany kuferek w jednej z sakw, po czym odwróciła się do swojej klaczy, osiodłanej wyściełanym, okazałym siodłem wielkości bez mała fotela, z podparciem dla pleców i deseczką pod stopy. Nie był to może najszybszy sposób podróżowania, lecz na pewno wygodny i na miarę jej stanu. Niedawno owdowiała małżonka cesarza winna podróżować z przepychem, i mieszkańcy miast oraz wsi, które będzie mijała, właśnie tego od niej oczekiwali.

Matylda dosiadła wierzchowca i postawiła stopy na podpórce, a następnie usadowiła się w siodle. Siedziała bokiem, mogła patrzeć na wprost i do tyłu. Inaczej jeździć nie wypadało. Uniosła smukłą dłoń, na co Drogo oddał jej pokłon i pokłusował na czoło oddziału. Załopotały proporce, złote, czerwone i czarne, heroldzi ruszyli cwałem i orszak rozpostarł się na drodze jak klejnoty nanizane na sznurek. Wdowa po cesarzu niemieckim opuszczała dom bliski jej sercu i wracała do rodzinnego, gdzie czekały na nią nowe obowiązki.

Adelajda zacisnęła dłonie na prześcieradle i stłumiła jęk, kiedy Henryk się z niej wysunął. Dobiegał sześćdziesiątki, jednakże werwy mu nie brakowało. Od jego pchnięć bolało ją w środku i wgniatał ją w łoże swoim ciężarem. Na szczęście dźwignął się i przetoczył na plecy, ciężko dysząc. Adelajda przygryzła wargę i oparła rękę na płaskim brzuchu w oczekiwaniu, aż jej oddech się uspokoi. Henryk był mężczyzną hojnie obdarzonym przez naturę, przez co ich współżycie nie było usłane różami, lecz z Bożą pomocą tym razem się uda.

Od ponad czterech lat była żoną Henryka i namaszczoną królową Anglii, lecz z miesiąca na miesiąc wciąż na nowo przeżywała zawód i smakowała gorycz porażki. Jak dotąd była bezpłodna i nie pomagały tu żadne modły, pokuta ani ofiary. Henryk miał już gromadkę bękartów zrodzonych z różnych kochanek, lecz tylko jedno żyjące prawowite dziecię, córkę Matyldę z pierwszego małżeństwa. Jego syn, brat Matyldy, zmarł na krótko przed ślubem Henryka z Adelajdą. Henryk rzadko wspominał o tragedii na morzu, która w ową ponurą listopadową noc pochłonęła jego następcę, lecz od tamtej pory przyświecała wszystkim jego działaniom. Rolą Adelajdy było dać mu drugiego spadkobiercę, lecz dotychczas starania żony były bezowocne.

Henryk cmoknął ją w ramię i ścisnął pierś, po czym rozsunął kotary i opuścił łoże. Patrzyła, jak drapie się po siwych, kędzierzawych włosach na rozłożystej klatce. Sylwetkę miał przysadzistą, z lekką wypukłością w okolicach pasa, umięśnioną jednak i proporcjonalną. Przeciągnął się, wydając pomruk zadowolonego lwa. Pomyślała, że ich zbliżenia, choć bezowocne, pomagają mu rozładować napięcie. Jego żądza nie znała granic i pomiędzy wizytami w jej alkowie regularnie szukał rozkoszy u innych kobiet.

Nalał sobie wino z gąsiora stojącego na malowanym kufrze pod oknem i zanim wrócił do łoża, sięgnął po płaszcz i narzucił go na ramiona. Srebrne i niebieskie skórki wiewiórek zalśniły w blasku świec. Adelajda usiadła i objęła rękami kolana, ból między udami zmienił się w tępe pulsowanie. Henryk podał jej kielich, zamoczyła usta.

– Niedługo przybędzie Matylda – oznajmił Henryk. – Brian FitzCount jutro wyjedzie jej naprzeciw.

Z jego miny Adelajda wywnioskowała, że wrócił myślami do tkania politycznej pajęczyny.

– Wszystko przygotowane – odpowiedziała. – Służba napaliła w komnacie, aby ją rozgrzać i wyrugować wilgoć. Kazałam zapalić kadzidła i rozstawić misy z różanymi płatkami dla odświeżenia powietrza. Dziś po południu rozwieszono makaty i wniesiono meble. Ja…

Henryk uciszył ją gestem.

– Z pewnością wszystkiego dopilnowałaś.

Adelajda poczerwieniała i spuściła wzrok.

– Jesteście w podobnym wieku, myślę więc, że szybko nawiążecie nić porozumienia. – Posłał jej lekko protekcjonalny uśmiech.

– Dziwnie nazywać ją córką, skoro jest rok starsza ode mnie.

– Na pewno przywykniecie. – Nadal się uśmiechał, widziała jednak, że myśli o czymś innym. Nigdy nie tracił czasu na czczą rozmowę, zawsze miał ukryty cel. – Powinnaś ją sobie zjednać. Matylda wraca po długiej nieobecności, muszę rozważyć jej przyszłość. Niektóre sprawy to temat dla rady i rozmów ojca z córką, inne winny pozostać między kobietami. – Pogłaskał ją po policzku władczą, kanciastą ręką. – Masz dar zjednywania sobie ludzi, otwierają się przed tobą.

Adelajda zmarszczyła brwi.

– Chcesz, bym wyciągała ją na zwierzenia?

– Pragnę dobrze ją poznać. W ciągu minionych piętnastu lat widziałem ją tylko raz, przez kilka dni. Otrzymywałem listy, ale to dzieło skrybów, nie zdradzają jej prawdziwej natury. – W jego oczach pojawił się twardy błysk. – Chciałbym wiedzieć, czy ma dosyć siły.

– Na co?

– Na to, co dla niej przewidziałem. – Odwróciwszy się, jął przemierzać komnatę, podniósł i odłożył zwój, po czym obrócił w rękach laskę wysadzaną klejnotami. Na ten widok stwierdziła w duchu, że przypomina jednego z kuglarzy, który ku uciesze dworzan żongluje piłeczkami, zręcznie przerzucanymi z ręki do ręki. Prawowitego syna utracił, musiał więc brać pod uwagę sukcesję; sposobił do tej roli swojego siostrzeńca Stefana, ale ponieważ Matylda owdowiała, mogła wrócić do domu i powtórnie zawrzeć małżeństwo, sytuacja uległa zmianie. Myśl o objęciu przez Matyldę władzy nad Anglią i Normandią wykraczała poza wszelkie wyobrażenia; nawet najbardziej liberalni z baronów zachłysnęliby się winem na wieść o zwierzchnictwie kobiety. Adelajda zmarszczyła brwi. Jej małżonek często stawiał wszystko na jedną kartę, ale nigdy nie działał pochopnie i nawykł do narzucania innym swojej żelaznej woli.

– Jest młoda i zdrowa – oświadczył. – I urodziła dziecko, chociaż długo nie pożyło. Jeśli Bóg okaże miłosierdzie, znów wyjdzie za mąż i urodzi kolejnych synów.

Jego słowa boleśnie zakłuły Adelajdę. Jeśli Bóg okaże miłosierdzie, ona również powije synów, ale zapobiegliwość Henryka nie wzbudziła jej zdziwienia.

– Masz kogoś na uwadze?

– Kilku kandydatów – rzucił na odczepne. – Tym się nie kłopocz.

– Ale oczekujesz, bym przygotowała grunt, gdy nadejdzie odpowiednia ku temu chwila.

Henryk wszedł z powrotem do łoża i nakrył pierzyną siebie i żonę. Jego pocałunek był władczy i niedopuszczający sprzeciwu.

– Obowiązkiem, prawem i przywilejem królowej jest rola mediatora – odparł. – Myśli, że mogłabyś mnie zawieść, nie biorę pod uwagę.

– Nie zawiodę – zapewniła Adelajda. Kiedy zdusił palcami płomień świecy przy łożu, wsunęła dłoń pomiędzy nogi i czując pod palcami śliskość jego nasienia, odmówiła w duchu modlitwę, aby tym razem się udało.2

Droga do Rouen, Normandia, jesień 1125

Gdy orszak Matyldy zdążał przez lasy Beauvais ku wspaniałemu miastu Rouen, sercu Normandii bijącym na brzegu Sekwany, był mokry, nieprzyjemny poranek. Choć tylko godzina dzieliła ich od zachodu słońca, niebo cieszyło oko błękitem, ale zerwał się wiatr i dął z całych sił. Tego wieczora mieli rozbić obóz przy drodze. W południe mieli się spotkać z oddziałem pod wodzą Briana FitzCounta, jednego z baronów jej ojca, lecz ten wciąż kazał na siebie czekać i Matylda traciła cierpliwość. Jej klacz okulała na tylną nogę i Matylda była zmuszona usiąść za plecami Drogona niczym dwórka, a nie jego pani lenna. Rycerze i służba przezornie schodzili jej z oczu. Pojednawcza uwaga Drogona, że do następnego wieczora znajdą się w Rouen, gdzie czekają na nich wszelkie wygody, też nie poprawiła jej humoru; lubiła, gdy wszystko działało bez zarzutu i wedle planu.

Podmuch wiatru uderzył ją z boku i musiała złapać się pasa Drogona.

– Nie wjadę tak do Rouen – syknęła.

– Pani, w najgorszym razie oddam ci mojego wierzchowca i osiodłam zapasowego, ale zaraz się ściemni – odrzekł z pragmatycznym spokojem człowieka nawykłego do jej żądań.

Spojrzała na topniejące złoto zachodzącego słońca i w duchu przyznała rycerzowi słuszność, ale to ją tylko rozzłościło. Dlaczego ludzie są tacy niesłowni?

Nagle rycerz ściągnął wodze i wylądowała na jego plecach.

– Wybacz, pani – rzekł. – Wygląda na to, że przybył nasz orszak.

Matylda wyjrzała zza jego ramienia i jej oczom ukazał się oddział zdążający miarowym kłusem w ich stronę.

– Pomóż mi zejść – burknęła. – Przecież nie powitam ich z zadu.

Drogo zeskoczył z konia i zręcznie pomógł swej pani. Matylda strzepnęła suknię, poprawiła przekrzywioną pelerynę i stanęła prosto. Wiatr szarpał jej welonem, na szczęście przypiętym pod czepkiem. Musiała mocno zewrzeć kolana, żeby nie stracić równowagi.

Nadciągający oddział zatrzymał się w błocie. Jego dowódca sfrunął z siodła pięknego, karego ogiera i, zdjąwszy czapkę, przykląkł na jedno kolano.

– Spóźniłeś się – stwierdziła lodowatym tonem. – Oczekiwaliśmy was w południe.

– Proszę o wybaczenie. Przybylibyśmy wcześniej, ale zepsuł się jeden z wozów, a potem napotkaliśmy powalone drzewo. Wiatr utrudnił nam zadanie i znacznie nas spowolnił.

Była wyczerpana, zziębnięta i bynajmniej nie w nastroju na wysłuchiwanie wymówek.

– Wstań – rozkazała z szorstkim gestem.

Spełnił polecenie, a nogi miał tak długie, że prostował je w nieskończoność. Nosił wysokie buty z przedniej skóry, wiązane czerwonym sznurkiem. Wiatr targał czarnymi kosmykami jeźdźca, a jego oczy nosiły głęboki, torfowy odcień brązu. Kąciki ust z natury lekko wyginały się ku górze, co nadawało mu pogodny wygląd mimo powagi, z jaką się do niej zwracał.

– Pani, jestem Brian, syn hrabiego Alana z Bretanii i pan zamku Wallingford. Zapewne mnie nie pamiętasz. Kiedy widzieliśmy się ostatnio, towarzyszyłaś ojcu, gdy sprawował sądy w Nottingham, jeszcze przed twoim wyjazdem do Niemiec, a ja od niedawna byłem jego giermkiem.

– Dawne dzieje – ucięła, wciąż rozdrażniona.

– W rzeczy samej. – Wskazał przez ramię na swoich ludzi, którzy też zsiedli z koni i uklękli. – Przywieźliśmy namiot i prowiant. Zaraz rozbijemy obóz.

– Poszłoby wam znacznie szybciej, gdybyś kazał im wstać i wziąć się do pracy – stwierdziła cierpkim tonem. – Moi ludzie pomogą wam w razie potrzeby.

Skłonił się z miną, która nie zdradzała żadnych uczuć, a następnie poszedł wydać rozkazy. Grupa mężczyzn przystąpiła do wypakowywania części dużego, okrągłego, niebiesko-czerwonego namiotu z wózka na dwóch kołach. Na zewnętrznym płótnie, podszytym płachtą bladego jedwabiu, widniały złote lwy, na wygiętych prętach wisiały sute gobeliny zdobiące wnętrze. Wiatr wydymał płótno jak żagiel okrętu w czasie burzy. Obserwując zmagania ludzi, Matylda w duchu potrząsnęła głową. Gdyby nie była taka zła i zmęczona, wybuchnęłaby śmiechem.

Jeden z towarzyszy Briana, barczysty młodzieniec, oglądał jej okulałą klacz; przejechał dłonią po nodze zwierzęcia i przemawiał do niego łagodnie. Podchwycił spojrzenie Matyldy i się ukłonił.

– Musi odpocząć i trzeba jej zrobić okład z ciepłych otrębów na kolano, pani. Trochę się nadwerężyła, nic poza tym. – Delikatnie podrapał zwierzę po karku.

Nie był koniuszym, gdyż miał pelerynę podbitą futrem i haftowaną tunikę. Miał też szczerą twarz i piwne oczy w złocistym odcieniu, które przykuwały uwagę.

– Też byłeś w Nottingham z hrabią FitzCountem? – zapytała.

Zaprzeczył.

– Nie, pani, lecz był tam zapewne mój ojciec, Wilhelm D’Albini, hrabia Buckenham w Norfolk, jeden z namiestników twojego ojca.

– Nie przypominam go sobie – odrzekła. – Ale słyszałam o twoim rodzie. – Pewnie oddelegowano go z dworu wraz z resztą orszaku. – Jak masz na imię?

– Wilhelm, pani, tak jak mój ojciec.

– Widzę, że znasz się na koniach, Wilhelmie D’Albini.

Odpowiedział jej szerokim uśmiechem, ukazując ładne, mocne zęby.

– Tak, pani. – Pogładził miękkie chrapy klaczy.

– Hrabia FitzCount ma zapasowego wierzchowca?

– Na pewno, pani.

Matylda miała co do tego pewne wątpliwości. Doszły ją strzępy gorączkowej wymiany zdań. Ktoś zapodział kołki i ludzie obrzucali się oskarżeniami.

– Na dworze mojego męża do czegoś takiego nigdy by nie doszło – stwierdziła z niezadowoleniem.

D’Albini wzruszył ramionami.

– Bywają dni, kiedy świat sprzysięga się przeciwko nam; to jeden z nich. – Cmoknął na klacz i odprowadził ją do pozostałych.

Kołki wreszcie się odnalazły i przy akompaniamencie kolejnych złorzeczeń wbito je w ziemię, po czym zabezpieczono płótno. Brian FitzCount wydawał polecenia i przeczesywał włosy palcami, coraz bardziej zakłopotany i rozgniewany.

Stopniowo jednak z chaosu wyłonił się ład i Matylda mogła wejść do namiotu, który dał jej osłonę przed wiatrem, chociaż płótno łopotało jak skrzydła ptaka gotowego zerwać się do lotu. Dwórki pościeliły jej łóżko, kładąc na ramę kilka materaców zwieńczonych miękkimi kocami i czystą pościelą. Służący zawiesił kotarę pośrodku namiotu, ktoś inny przytargał krzesło wymoszczone pikowaną poduszką. Wniesiono również ławę i mały stół. Matylda stała z założonymi rękami.

Brian FitzCount wszedł do namiotu, a za nim służba z gąsiorem wina i kielichami, bochenkami chleba, a także serem i wędlinami.

– Moi ludzie stawiają osłonę przed wiatrem – oświadczył. – Przynajmniej nie pada.

– Na szczęście – przytaknęła, myśląc, że deszcz przelałby czarę goryczy. Usiadła na krześle. Służący nakryli stół haftowanym obrusem i postawili na nim poczęstunek. Zanim zdążyła się rozmyślić, wskazała Brianowi miejsce obok siebie. Warto zawczasu się dowiedzieć, co słychać we dworze.

Po chwili wahania stanął przy wejściu do namiotu i wydał jeszcze kilka rozkazów, po czym wrócił, aby samemu jej usługiwać. Patrzyła na jego długie palce, kiedy nalewał wino do srebrnych kielichów. Zalśnił pierścień ze szmaragdem i drugi z plecionego złota. Ręce miał czyste, z krótko przyciętymi paznokciami, ale widniały na nich plamy inkaustu, jak u pospolitego kancelisty. Usiłowała przypomnieć go sobie z dzieciństwa, ale na próżno. Upłynęło zbyt wiele czasu, był jednym z wielu młodzików na ojcowskim dworze.

– Mój ojciec dobrze się miewa? – Wypiła pierwszy łyk i poczuła, jak trunek rozgrzewa jej żołądek.

– W rzeczy samej, i cieszy się z twojego przyjazdu, pomimo smutnych okoliczności.

– Od mojego wyjazdu widziałam go tylko raz – ucięła. – Powód jego radości jest mi doskonale znany.

Cisza zapadła między nimi. Matylda stwierdziła, że wzniesienie osłony przed wiatrem zapewne się powiodło, gdyż przestał napierać na boki namiotu. Odłamała kawałek chleba i zjadła go z plastrem wędzonej sarniny, zachęciwszy Briana, aby też się posilił.

– Wolałabyś zostać w Niemczech?

Zdumiała ją bezpośredniość tego pytania; spodziewała się raczej, że wytrwa w roli usłużnego dworzanina.

– Moim obowiązkiem było wrócić na prośbę ojca. Jakiż los czekał mnie tam bez męża? Jego następca ma własnych protegowanych. Nie pozostawałoby mi nic innego, jak poślubić któregoś z nich wbrew interesom mojego ojca lub wstąpić do klasztoru i poświęcić się służbie Bogu.

– Co stanowiłoby chwalebny wybór.

– Nie jestem gotowa wyrzec się świata. – Obrzuciła go przenikliwym spojrzeniem. – Czy ojciec rozmawiał z tobą o planach względem mojej osoby?

Odwzajemnił spojrzenie.

– Wypowiadał się ogólnie, a nawet gdybym znał jego zdanie w tej sprawie, wolałbym się nie wypowiadać. Nikt nie zna jego pobudek lepiej od ciebie, pani. Gdyby nie przewidywał czegoś dla ciebie, nadal przebywałabyś w Spirze.

– Och, wiem, że coś przewiduje, pytanie tylko, co dokładnie. – Odchyliła się na krześle i poczuła, jak uchodzi z niej napięcie. Za kotarą kobiety rozmawiały ściszonymi głosami.

Brian usiadł w podobnej pozycji.

– Wyjeżdżałaś z Anglii jako poważna dziewczynka, sumienna i pilna. Pamiętam cię taką, chociaż sam nie zapadłem ci w pamięć. Nie chciałaś jechać, ale zacisnęłaś zęby i zrobiłaś, co ci kazano, gdyż znałaś swoją powinność. Ta część się nie zmieniła, ale teraz jesteś cesarzową i dorosłą kobietą, która zwykła rządzić i wydawać rozkazy.

Uśmiechnęła się kwaśno.

– I nie mam cierpliwości do głupców, mój panie.

– Co czyni cię nieodrodną córką swego ojca – odpowiedział z powagą, ale oczy mu rozbłysły.

Matylda omal się nie roześmiała i czym prędzej zasłoniła usta ręką. To wino, pomyślała, i zmęczenie. Naraz w gardle ścisnęło ją z żalu, gdyż to połączenie rozmów o polityce i przekomarzania nasunęło jej wspomnienie Heinricha i z tęsknoty straciła dech. Zapanowała nad głosem.

– Zaiste. Jeśli nie wiesz, co mnie czeka, opowiedz mi chociaż o dworze, żebym mogła się przygotować.

Chciał dolać jej wina, ale odmówiła. Napełnił swój kielich do połowy.

– Przywykłaś do dworu męża, przywykniesz również do tego. Zamieszkują tam ci sami ludzie.

– Ale kto jest przyjacielem, a kto wrogiem? Komu mogę zaufać i kto zna się na rzeczy?

– Sama ocenisz, a ojciec ci doradzi.

– A zatem i w tej kwestii nic mi nie podpowiesz.

Odetchnął głęboko.

– Twego ojca otaczają ludzie, którzy dobrze mu służą. Twój brat, hrabia Gloucester, szczerze ucieszy się z twojego powrotu. Zastaniesz tam również kuzynów, Stefana i Tybalda.

Twarz miał nieprzeniknioną. Matylda przypomniała sobie jak przez mgłę krewnych z Blois, chłopców starszych od niej i pochłoniętych własnymi sprawami; nie zwracali na nią uwagi, chyba że musieli usługiwać jej i matce przy stole jako paziowie.

– Stefan niedawno się ożenił, czyż nie? – Dostała list w tej sprawie, lecz pochłonięta chorym mężem nie wczytała się w jego treść.

– Istotnie. Z Maheut, hrabiną Boulogne. Twój ojciec uznał to za roztropny krok, który umacnia północne granice.

Matylda pogrążyła się w namyśle. Żona Stefana to jej kuzynka po kądzieli, on sam zaś jest spokrewniony z jej ojcem: zaiste zacieśnia to więzy rodzinne. Ojciec snuje polityczną pajęczynę w sobie tylko znanym interesie. Jest tkaczem niezrównanym, ze świecą szukać drugiej takiej sieci zależności.

– Jak postrzegasz Stefana?

Brian wzruszył ramionami.

– Ustatkował się. To wyborny jeździec i żołnierz. Łatwo zawiera przyjaźnie i twój ojciec ma do niego słabość.

Te słowa wzbudziły jej niepokój. W przeciwieństwie do niej Stefan miał czas zjednać ojca i zaskarbić sobie jego przychylność.

– A ty?

– Dobry z niego kompan, kiedy jeździmy na polowanie, dobrze się rozumiemy – odpowiedział wymijająco. – Wie, że czasem wolę towarzystwo ksiąg oraz własnych myśli, a ja szanuję jego potrzebę hucznej zabawy. Od ślubu zachowuje się bez zarzutu; widzę w tym zasługę żony, która służy mu wsparciem i dobrą radą. – Brian uniósł kielich i wypił. – Ojciec twój uwięził Walerana z Meulan za bunt, Wilhelm Clito nadal mu zagraża.

– Co wiadomo od dawna. – Niecierpliwie machnęła ręką. – Wilhelm Clito jest zbyt nieudolny na króla i nigdy nim nie zostanie, Waleran był głupcem, że udzielił mu wsparcia.

– Ale niewątpliwie wpłynie to na politykę twojego ojca i jego następne kroki. Być może dlatego tak wysoko wyniósł Stefana, dla przeciwwagi.

Wiatr napierał na bok namiotu i Matylda poczuła, jakby dodał jej sił. Chciała, by rozdmuchał wszystko i wymiótł świat do czysta. Ojciec pozostawał u władzy mimo wielu przeciwności. Przejął Anglię i Normandię z rąk swego nierozważnego starszego brata Roberta i wtrącił go do więzienia, gdzie ten tkwi do dziś, lecz Robert pozostawił syna, Wilhelma Clito, kolejnego kuzyna Matyldy, który też upomina się o tron. Ma wsparcie wpływowych gorących głów pokroju Walerana z Meulan i chociaż ojciec stłumił powstanie tak jak żołnierz depcze mały płomień, dym wciąż się unosi. Jeden pożar da początek następnym. Waleran ma brata bliźniaka oraz interesy rodzinne zarówno w Normandii, jak i na wyspie. Pajęczyna, pomyślała Matylda. Wszystko jest kwestią umiejętnego poprowadzenia nici, tak aby żadna się nie pruła i wszystkie wiodły do naszego celu.

W zamyśleniu spojrzała na Briana. Ojciec z pewnością go ceni i nagradza przywilejami. Za sprawą małżeństwa z Maude z Wallingford ma pod sobą stu rycerzy. Lecz co sądzić o nim po pierwszym spotkaniu? Pierwsze wrażenie było raczej niekorzystne, ale Wilhelm D’Albini dał do zrozumienia, że Brian zasługuje na drugą szansę. Przypuszczała, że skrywa swoje myśli, a przy tym jest nie w ciemię bity. Mimo początkowych uchybień z pewnością miała do czynienia z doświadczonym i inteligentnym człowiekiem.

Kiedy odstawiał kielich, jej uwagę ponownie zwróciły plamy inkaustu na jego wytwornych palcach.

– Sam jesteś swoim skrybą, mój panie?

– Czasami – przyznał z niepewnym uśmiechem. – Łatwiej mi zebrać myśli z piórem w dłoni i sporządzać notatki, choć pozostawiam skrybom ostateczną wersję. Zawdzięczam wykształcenie twojemu ojcu.

– Niewątpliwie cię ceni.

– A ja mu służę. – Brian odchrząknął i wstał. – Pozwól, że opuszczę cię, pani. Muszę dopilnować, by wszystko było gotowe przed jutrzejszym wyjazdem.

– Możesz odejść – odparła oficjalnie. – Mam nadzieję, że znajdziesz mi przyzwoitego wierzchowca.

– To pierwsza rzecz, którą zrobię, pani. – Skłonił się i wyszedł z namiotu.

Po jego wyjściu zza kotary wypadły jej służki, Emma i Uli. Pozwoliła, żeby ją rozebrały i rozczesały jej włosy, po czym odprawiła je gestem, ponieważ chciała w spokoju się zastanowić. Przyniosła z łóżka kołdrę, owinęła się nią i usiadła na krześle z podciągniętymi kolanami i pięścią przyciśniętą do ust.

Na zewnątrz Brian stanął na wietrze i odetchnął. Nie spodziewał się, że córka króla będzie tak żywiołowa i przenikliwa. Okazała się ostra jak brzytwa i teraz czuł, że go drasnęła. Kiedy przybył na miejsce, popatrzyła na niego jak na nieudacznika; zapiekło go to i wciąż piecze. Miał nadzieję, że wybrnął z sytuacji, wiedział jednak, że do reszty straci twarz, jeżeli rano nie przygotuje dla niej wierzchowca. Najwyżej posadzi ją na własnym, a sam dosiądzie konia swojego giermka. Chłopak może pojechać z jednym z rycerzy.

Białowłosy rycerz z jej orszaku wyłonił się ze swojego małego namiotu, gdzie najwyraźniej czekał na Briana.

– Moja pani zawsze jest niezadowolona, jeśli sprawy idą nie po jej myśli. – Nie usprawiedliwiał Matyldy, raczej go ganił.

– Przeprosiłem i starałem się wszystko naprawić – odpowiedział Brian. – Bądź spokojny, cesarzowa wjedzie do Rouen, tak jak przystało.

Rycerz zmierzył go nieustępliwym spojrzeniem.

– Jeszcze się przekonasz, że moja pani nie uznaje kompromisów, panie.

Brian chciał mu ostro odpowiedzieć, ale ugryzł się w język.

– A cesarzowa się przekona, że zgotujemy jej należyte przyjęcie.

– Służę mojej pani, odkąd była dzieckiem – uzupełnił rycerz. – Patrzyłem, jak staje się kobietą i włada jako małżonka cesarza. Nosi w sobie wielkość. – Zerknął na namiot, skąd właśnie wyszedł Brian, i zniżył głos. – Lecz poza tym jest krucha i potrzebuje troskliwej opieki. Któż jej to zapewni, skoro duma jest dla niej zarówno mieczem, jak i tarczą? Kto sięgnie wzrokiem dalej i ujrzy przerażone dziecko i bezbronną kobietę?

W Brianie drgnęło coś, czego nie potrafił nazwać: nie litość ani współczucie, lecz tchnienie czegoś bardziej złożonego i niepokojącego. Jej oczy miały szary odcień lawendy, ale były przejrzyste jak szkło i patrzyły na niego wyzywająco, a nawet ze wzgardą. Nie widział tego, o czym mówił starszy rycerz, ale przecież jej nie znał. Ujrzał za to prawdę oraz prawość, i czuł, jakby wzięła zaostrzone pióro i wyryła mu te słowa na ciele.3

Wieża Rouen, jesień 1125

Wichura ustała i na uprzęży połyskiwały spokojne promienie słońca. Czerwona, jedwabna suknia Matyldy lśniła w jego blasku, podobnie jak gronostaje na jej płaszczu i wysadzany klejnotami diadem na białym welonie z jedwabiu. Mieszkańcy Rouen przybyli tłumnie, by zobaczyć jej wjazd do miasta, i gdy heroldzi obwieścili jej przybycie fanfarami i okrzykami, że nadjeżdża wdowa po niemieckim cesarzu, córka króla, kazała rycerzom hojnie rozdać jałmużnę i datki. Sunąc wzdłuż szpaleru wiwatującej gawiedzi, czuła triumf i dumę, a choć z godnością trzymała wysoko głowę, uśmiechała się też na tyle, na ile wypadało.

Heban, wierzchowiec Briana FitzCounta, kipiał energią, ale był dobrze ułożony. Sam FitzCount jechał na krępym kasztanku nieco zbyt małym jak na jego potrzeby, lecz jeździec zdawał się na to nie zważać. Po niedopatrzeniach dnia poprzedniego obyło się bez dalszych trudności i wszystko przebiegało według planu. Matylda nie była jeszcze skłonna w pełni mu zawierzyć, ale też nie spisała go na straty.

Gdy wjechali na teren książęcego pałacu na brzegu Sekwany, jej koń zastrzygł uszami i podskoczył w odpowiedzi na zdenerwowanie, które ją ogarnęło. Minęło blisko szesnaście lat, odkąd przebywała tu niedługo przed ślubem. Pośród okolicznych kamieni przemykały duchy przeszłości, jej wspomnienia.

Koniuszy pospieszył chwycić konia za uzdę, a Drogo zeskoczył z siodła, aby pomóc jej zsiąść, ale Brian FitzCount go ubiegł. Gdy ujmował jej dłonie, zauważyła, że plamy inkaustu wciąż znajdują się na swoim miejscu i przybyło kilka nowych: najwidoczniej jeszcze pracował, kiedy się pożegnali, co wzbudziło jej aprobatę. Myśl, że czuwa w ciemności, kiedy inni śpią, była niemal krzepiąca.

Podszedł wysoki, barczysty mężczyzna i serdecznie ją przywitał. Chwilę wpatrywała się w niego oszołomiona, po czym osłabła ze wzruszenia i przeszłość zlała się z teraźniejszością, gdy rozpoznała swojego starszego brata przyrodniego.

– Robert? – szepnęła, a następnie powtórzyła na cały głos: – Robert!

Ciemnoniebieskie oczy mu rozbłysły, kiedy chwycił jej ręce i ucałował ją w oba policzki, serdecznie, lecz z zachowaniem zasad etykiety.

– Siostro! Czy miałaś udaną podróż?

– Przeważnie. Moja klacz wczoraj okulała.

– Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem cię na Hebanie. – Zerknął na Briana. – Ufam, że zadbał o ciebie?

– Na ile potrafił – odrzekła z powagą.

Brian uniósł brwi, a Robert się zaśmiał.

– Brzmi złowrogo.

– Przybyłem spóźniony – wyjaśnił Brian. – Do tego wczorajsza wichura utrudniła nam rozbicie obozu, delikatnie mówiąc. Myślałem, że wywieje nas na koniec świata! – Skłonił się i poszedł dopilnować, aby bagaż Matyldy trafił do jej komnaty.

Robert spoważniał.

– Możesz mu zaufać. Ręczę za niego. Poza tym to jeden z najmądrzejszych ludzi w świcie twojego ojca.

– Trzymam cię za słowo – odpowiedziała z uśmiechem. Kiedy wyjeżdżała do Niemiec, Robert, dwanaście lat od niej starszy, był młodym mężczyzną, lecz natychmiast połączyła ich nić porozumienia. Matylda poczuła się tak, jakby otuliła się ulubionym płaszczem, który latami spoczywał w szafie, i od razu sobie przypomniała, jaki jest wygodny i ciepły.

– Mam nadzieję, że nie będziesz zbyt surowa dla Briana, czymkolwiek cię uraził.

– Niczym mnie nie uraził i ma pięknego wierzchowca. Po prostu nie lubię chaosu.

Kiedy ruszyli w stronę wejścia, przyrodni brat obrzucił ją współczującym spojrzeniem.

– Ogromnie mi przykro, że przybywasz tu w żałobie. Żałuję, że nie spotykamy się w weselszych okolicznościach.

– Zaiste, bardzo ci dziękuję. Boleję nad stratą męża, ale muszę patrzeć w przyszłość – odpowiedziała. – Bądź co bądź, po to tu jestem. Ojciec miał swoje powody, aby po mnie posłać.

Robert nie odpowiedział, lecz minę miał wymowną.

Drzwi do wielkiej sali stały otworem na jej przyjęcie, a na ziemi rozłożono czerwoną tkaninę obsypaną kwieciem. Po obu stronach czekali dworzanie, a kiedy ich mijała, klękali z donośnym szelestem ubrań i brzękiem biżuterii. Matylda minęła ich wolnym, dystyngowanym krokiem, cesarzowa w każdym calu, pokrzepiona podniosłą atmosferą i ceremoniałem.

Na podeście w naprzeciwległym końcu stały dwa zdobione trony. Jej ojciec siedział na większym, z wysadzaną klejnotami laską w prawej dłoni. Jego królowa, Adelajda, zajmowała drugi, odziana w suknię z migoczącego srebrnego jedwabiu, połyskującą perłami i ametystami. Matylda stanęła u stóp podestu i uklękła ze spuszczoną głową. Robert również przykląkł, ale krok za nią.

Usłyszała szmer ojcowskiej szaty, kiedy wstał, a potem ciche kroki, gdy schodził po schodkach.

– Najdroższa córko. – Pochyliwszy się, ujął jej dłonie, po czym ucałował ją w oba policzki i podniósł. – Witaj w domu.

Matylda spojrzała mu w twarz. Sześć lat pomnożyło i pogłębiło jego zmarszczki. Włosy mu się przerzedziły i jeszcze bardziej posiwiały, a worki pod oczami stały się bardziej wydatne, oczy jednak wciąż jaśniały tym samym niezłomnym blaskiem. Biła z nich serdeczność, a uśmiech Henryka był nieudawany.

– Panie – powiedziała, po czym odwróciła się do macochy, Adelajdy, młodszej od niej o rok, delikatnej i smukłej jak młoda łania. Dygnęła przed nią i się objęły.

– Jakże się cieszę, że tu jesteś, córko – powiedziała Adelajda.

– Moja matko. – Słowa raziły i z trudem przeszły jej przez gardło.

W oczach Adelajdy błysnęło rozbawienie; nie ulegało wątpliwości, że podziela jej zdanie.

– Pragnę być dla ciebie jak matka – rzekła. – Lecz nade wszystko mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółkami.

Ojciec oprowadził Matyldę po sali i przedstawił jej znamienitych dworzan. Nie wszyscy byli obecni, obowiązki zatrzymały kilku gdzie indziej, a część pozostała w Anglii, zjawiło się jednak wiele osobistości. Bigod, D’Albini, Aumale, Tosney, Martel, arcybiskup Rouen, opat z Bec, Tybald i Stefan, jej kuzyni z Blois. Ten ostatni piastował obecnie tytuł hrabiego Boulogne dzięki młodej żonie, hrabinie Matyldzie.

– Przykro mi z powodu twojej straty, kuzynko – powiedział. – Przyjmij moje kondolencje. – Mówił z powagą i na pozór szczerze, lecz Matylda miała się na baczności, bo rzeczy nie zawsze są tym, czym się wydają. Uwaga Stefana stanowiła jedynie błahy przejaw uprzejmości.

– Pamiętam cię jako dziewczynkę z długimi warkoczykami – dodał z uśmiechem.

Coś jej się przypomniało.

– Za które mnie ciągnąłeś – zauważyła oskarżycielskim tonem.

Zrobił urażoną minę.

– Tylko dla zabawy… nie chciałem ci dokuczyć. Twój brat Wilhelm też ciągnął cię za włosy.

Na wzmiankę o bracie Matyldy zapadła cisza – prawie jakby słowa Stefana wywołały sponiewierane przez morze zwłoki młodzieńca z odmętów opodal Barfleur.

– Świeć Panie nad jego duszą – dorzucił gładko Stefan. – Raduję się wspomnieniem naszych zabaw i często o nim myślę.

Matylda podejrzewała, że Stefan wytargałby ją za włosy przy pierwszej okazji i też nazwał to dziecięcą igraszką.

– Jesteś dla mnie wielką pociechą, siostrzeńcze – wtrącił Henryk, którego szarym oczom nigdy nic nie umknęło. – Wiem, że mogę polegać na twoim wsparciu, i liczę na nie również w imieniu córki.

– Jak najbardziej, panie. – Stefan się ukłonił, najpierw Henrykowi, a później Matyldzie.

Rozmowa zeszła na chwilę na sprawy Boulogne i tamtejsze postępy Stefana. Matylda odnotowała komitywę pomiędzy ojcem a Stefanem. Gesty tego drugiego dowodziły wielkiej pewności siebie i zaborczości; umiał zaciekawić Henryka i skłonić go do śmiechu. Wszyscy stojący nieopodal mężczyźni śmiali się wraz z nim, oprócz Roberta, czujnego i powściągliwego. Niska, pulchna żona Stefana spijała słowa z jego ust, a przy tym nieustannie toczyła wzrokiem i bacznie przysłuchiwała się rozmowom, strojąc przy tym skromne minki.

Matylda nie miała kuzynowi nic do zarzucenia, lecz na ile szczera jest jego postawa, a na ile udawana, tego jeszcze nie wiedziała.

Matylda rozejrzała się po swojej komnacie. Sprzęty oraz meble wysłane zawczasu już ustawiono: jej własne łoże z baldachimem i kotarami, przepyszne makaty z cesarskiej komnaty, lampy, świeczniki, kufry i skrzynie. Lekki bagaż, który sama przywiozła, również tam był i czekał na rozpakowanie. A gdy to się stanie, będzie mogła zamknąć drzwi i udać choć przez chwilę, że wróciła do Niemiec. Nagły przypływ tęsknoty za domem ścisnął ją w gardle.

– Liczę, że masz wszystko, czego potrzebujesz – rzekła z niepokojem Adelajda. – Chcę, żebyś czuła się jak w domu.

– Jesteś bardzo miła.

– Pamiętam, jak sama czułam się po przyjeździe z Louvain, w obcym otoczeniu. Widok znajomych przedmiotów znacznie poprawił mi humor.

Głos Adelajdy brzmiał jak srebrny dzwoneczek. Jej delikatność i aura niewinności upodabniały ją do dziecka, Matylda przypuszczała jednak, że małżonka ojca skrywa w zanadrzu o wiele więcej, niż widać na pierwszy rzut oka.

– Masz rację – powiedziała. – Jestem ci bardzo wdzięczna za troskę.

Adelajda odruchowo rozwarła ramiona i ją objęła.

– Będzie cudownie mieć krewną, do której można usta otworzyć.

Zdziwiona Matylda nie odwzajemniła uścisku, ale się nie odsunęła. Adelajda pachniała kwiatami. Matka nie używała pachnideł. Była surowa i chłodna, oddana nauce i bogobojna. Matylda nie przypominała sobie czułości ani pieszczot z jej strony. Każdy przejaw uczuć miał wymiar święta, toteż ów niespodziewany uścisk niemal wycisnął jej łzy z oczu.

Drzwi się otworzyły, powstał przeciąg i ojciec wparował do komnaty. Nie zważając na dygnięcia kobiet, stanął podparty pod boki i toczył krytycznym wzrokiem, chociaż musiał widzieć większość sprzętów, kiedy Adelajda meblowała sypialnię.

– Już się urządziłaś, córko? – Szorstki ton wymuszał odpowiedź twierdzącą. – Masz wszystko, czego potrzebujesz?

– Tak, panie, dziękuję.

Podszedł do ołtarzyka, który przywiozła, podniósł złoty krzyż stojący pośrodku, po czym zlustrował ze znawstwem klejnoty i misterną robotę. Następnie świecznik, również złoty, a także wizerunek Madonny z Dzieciątkiem, w złocie i lazurycie.

– Dobrze się zaprezentowałaś – pochwalił. – Byłem z ciebie zadowolony. – Przeniósł wzrok na podłużny, skórzany kuferek na stole obok ołtarza. – Czy to jest to, co myślę? – spytał z zachłannym błyskiem w oku.

Matylda dygnęła przed obrazem Najświętszej Panienki, a następnie sięgnęła po kluczyk spoczywający w złotym naczyniu na ołtarzu i otworzyła nim kuferek.

– Wyszłam za mąż w dniu Świętego Jakuba – oznajmiła. – Zawsze obchodziliśmy go z Heinrichem. To moja własność i mogę z nią zrobić, co uznam za stosowne. Zamierzam przekazać ją zgromadzeniu z Reading za dusze mego brata i matki. – W kuferku znajdowało się lewe przedramię wraz z dłonią w złoconej gablocie, ułożone na cokole wysadzanym drogimi kamieniami. Obleczono je w dopasowany rękaw z ozdobnym mankietem, a palec wskazujący i środkowy były uniesione w geście błogosławieństwa.

Ojciec wydał z siebie głębokie westchnienie.

– Ręka Świętego Jakuba – rzekł z nabożną czcią. – Dobrze się spisałaś, córko. – Nie próbował obejrzeć z bliska relikwii, gdyż nie godziło się tego czynić w świeckim otoczeniu, ale musnął złoto zaborczymi palcami. – Dostałaś od nich?

– Mąż przekazał mi relikwię przed śmiercią – odrzekła wymijająco.

Obrzucił ją bystrym spojrzeniem.

– Czy nowy cesarz o tym wie?

– Teraz już tak. Mam ją zwrócić?

Ojciec czym prędzej potrząsnął głową.

– Trzeba uszanować życzenie umierającego. Opactwo w Reading będzie uszczęśliwione takim darem od cesarzowej… i być może przyszłej królowej. – Łypnął znacząco.

Czekała, aż coś doda, lecz wycofał się z zagadkowym uśmiechem.

– Później wrócimy do tego tematu. Rozgość się najpierw.

Dygnęła, a on ucałował ją w czoło i wyszedł z komnaty pewnym, sprężystym krokiem.

Adelajda również dygnęła, ale została z Matyldą i też poszła zobaczyć relikwię.

– Czy posiada moc uzdrawiania?

– Podobno.

Macocha przygryzła wargę.

– Myślisz, że wyleczyłaby bezpłodną niewiastę?

– Tego nie wiem. – Matylda błagała świętego o wstawiennictwo i jej modlitwy zostały wysłuchane, lecz dziecko umarło wkrótce po narodzinach, a jeszcze za słabo znała Adelajdę, aby otworzyć przed nią serce.

Adelajda westchnęła.

– Zdaję sobie sprawę, że muszę przyjąć wolę Boga, ale to trudne, gdy wiem, że moim obowiązkiem jest począć dziecię.

Matyldę ogarnęło współczucie, gdyż sama doświadczyła czegoś podobnego: wyszła za mężczyznę starszego od siebie i ludzie spoglądali na nią z miesiąca na miesiąc w oczekiwaniu, aż się zaokrągli. Gdy mężczyzna miał już dzieci z innymi kobietami, presja była jeszcze większa.

– Zamierza uczynić cię swoją następczynią, musisz o tym wiedzieć.

Matylda przytaknęła.

– Wiem też, że nie jestem jedyną, którą ma na uwadze. Ojciec zawsze ma plan, plan awaryjny oraz jeszcze jeden, w razie gdyby dwa pierwsze spełzły na niczym. – Bacznie spojrzała na Adelajdę. – Szanuję go i znam swoją powinność, ale wiem przy tym, że mimo jego zapewnień o miłości jestem tylko pionkiem na jego szachownicy. Jak wszyscy pozostali.

– Jest wielkim królem – zaznaczyła Adelajda stanowczym tonem.

– Bez wątpienia – przyznała Matylda i przyszło jej do głowy, że ktokolwiek go zastąpi, będzie musiał być jeszcze większy, aby wypełnić pustkę po ostatnim synu Wilhelma Zdobywcy.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

1. Spira, Niemcy, lato 1125

2. Droga do Rouen, Normandia, jesień 1125

3. Wieża Rouen, jesień 1125

4. Port w Barfleur, Normandia, wrzesień 1126

5. Zamek Wallingford, Oxfordshire, październik 1126

6. Pałac westminsterski, Londyn, grudzień 1126

7. Westminster, marzec 1127

8. Chinon, Andegawenia, kwiecień 1127

9. Rouen, lato 1127

10. Rouen, czerwiec 1128

11. Rouen, sierpień 1128

12. Angers, Andegawenia, lato 1129

13. Rouen, wrzesień 1129

14. Angers, czerwiec 1131

15. Lasy Loches, Andegawenia, wrzesień 1131

16. Le Mans, Andegawenia, czerwiec 1132

17. Rouen, Boże Narodzenie 1133

18. Rouen, maj 1134

19. Rouen, lipiec 1135

20. Winchester, Hampshire, październik 1135

21. Le Mans, grudzień 1135

22. Opactwo w Reading, Berkshire, styczeń 1136

23. Argentan, Normandia, wrzesień 1136

24. Normandia, maj 1137

25. Argentan, czerwiec 1137

26. Fugglestone, Berkshire, wiosna 1138

27. Twierdza Carrouges, Normandia, lato 1138

28. Wilton, Wiltshire, sierpień 1138

29. Argentan, maj 1139

30. Zamek Arundel, Sussex, sierpień 1139

31. Domfront, Normandia, wrzesień 1139

32. Arundel, wrzesień 1139

33. Arundel, wrzesień 1139

34. Bristol, 1139

35. Wallingford, listopad 1139

36. Zamek Gloucester, wiosna 1140

37. Klasztor Wymondham, Norfolk, jesień 1140

38. Lincoln, luty 1141

39. Lincoln, luty 1141

40. Arundel, kwiecień 1141

41. Westminster, czerwiec 1141

42. Oksford, lato 1141

43. Arundel, grudzień 1141

44. Zamek Devizes, Wiltshire, lato 1141

45. Arundel, jesień 1142

46. Oksford, grudzień 1142

47. Wallingford, grudzień 1142

48. Arundel, marzec 1143

49. Devizes, Boże Narodzenie 1143

50. Bristol, marzec 1144

51. Zamek Rising, Norfolk, późne lato 1144

52. Kanał Angielski, marzec 1147

53. Marzec 1147

54. Devizes, listopad 1147

55. Arundel, luty 1148

56. Le Petit-Quevilly, Rouen, jesień 1148

57. Opactwo Affligem, Belgia, wiosna 1149

Posłowie
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: