Wstając z kolan. Reportaże o "dobrej zmianie" -  - ebook

Wstając z kolan. Reportaże o "dobrej zmianie" ebook

4,5

Opis

Zbiór reportaży pod redakcją Cezarego Łazarewicza, który o książce mówi tak:
W ciągu tych czterech lat zmieniło się wszystko: maniery, język, a nawet poczucie przyzwoitości.
I ten zmieniający się świat próbują opisać reporterzy - z perspektywy Warszawy, Gorzowa, Zakopanego, Berlina i Janowa Podlaskiego. Bez wymądrzania się, bez nadymania. Pomagają zrozumieć świat, opisując jego wycinek, bo te drobne puzzle składają się na nasz obraz codzienności.
Poprosiłem reporterów, których znam, szanuję i cenię, by wybrali historię, która ich poruszyła. Ułożyło się to w sensacyjną opowieść w dziesięciu odcinkach, które trzymają w napięciu od początku do końca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 205

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (11 ocen)
8
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TomkePane

Całkiem niezła

Nierówny poziom poszczególnych reportaży i trochę brak było mi było w nich jakiegoś kontekstu historycznego dla przedstawianych zdarzeń, ale ogólnie jestem zadowolony.
00

Popularność




 

 

Copyright © Cezary Łazarewicz

© Karolina Kijek

© Marek Górlikowski

© Ewa Wanat

© Zbigniew Borek

© Tomasz Kwaśniewski

© Jerzy Jurecki

© Aleksandra Pezda

© Elżbieta Rutkowska

© Mikołaj Grynberg

 

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

 

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

 

Redakcja

Andrzej Olejniczak

 

Korekta

Grażyna Nawrocka

 

ISBN 978-83-8169-814-6

 

Warszawa 2019

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

 

Wstęp

Proszę Państwa, 25 października 2015 roku skończyła się w Polsce liberalna demokracja. Skończyła się i nie wiadomo, co będzie po niej. Zmierzamy w kierunku czegoś nienazwanego, co dopiero się rodzi, ale już od wielu miesięcy powoduje niepokój. Ten przejściowy stan niektórzy nazywają Dobrą Zmianą, niektórzy „dobrą zmianą”. Nie jest łatwo go zdefiniować, bo nie ma on żadnych spisanych zasad, tylko wyznawców i najwyższego kapłana, który sprawuje władzę absolutną. To on zarządza zbiorowym strachem i emocjami. Podlega mu partia, parlament, administracja rządowa, wszystkie rzeczy widzialne i niewidzialne, a docelowo także sądy. Nadzoruje on politykę zagraniczną i główny program informacyjny telewizji, która kiedyś była publiczna, a dziś jest państwowa. Jest sędzią, który za złe uczynki karze, a za dobre – wynagradza. Ale, co jest dobre, a co złe – decyduje on sam.

Mamy w Europie nowych przyjaciół i mamy nowych wrogów. Wciąż jesteśmy częścią Unii Europejskiej, ale coraz bardziej na jej obrzeżach, orbitujemy, oddalając się od decyzyjnego centrum. Mieliśmy wstać z kolan, odzyskać mocarstwową pozycję, a tracimy znaczenie i międzynarodowe wpływy. Nie potrafimy nawet załatwić podrzędnego stanowiska w Parlamencie Europejskim dla byłej premier.

Miała być moralna rewolucja, a jest degrengolada, kolesiostwo, partyjniactwo, nepotyzm na niespotykaną od lat skalę. Zamiast kompetencji liczą się partyjne wpływy, znajomości i układy. Są czarne listy osób, których nie można zatrudniać, i są działacze partyjnych młodzieżówek, których zatrudniać trzeba.

Miały być mieszkania dla biednych, milion elektrycznych samochodów i najnowocześniejsze pasażerskie promy budowane przez polskich stoczniowców dla polskich armatorów.

Miały być wojskowe helikoptery budowane przez polsko-ukraińskie spółki i nowoczesne czołgi z polskich zakładów zbrojeniowych. Nic z tej propagandy sukcesu nie wyszło.

Są za to wielkie socjalistyczne budowy – przekop Mierzei Wiślanej i centralny port lotniczy. Także w planach.

Zdewastowana została polska oświata, wymiar sprawiedliwości, wojsko.

W ciągu tych czterech lat zmieniło się wszystko: maniery, język, a nawet poczucie przyzwoitości.

I ten zmieniający się świat próbują opisać reporterzy – z perspektywy Warszawy, Gorzowa, Zakopanego, Berlina i Janowa Podlaskiego. Bez wymądrzania się, bez nadymania. Pomagają zrozumieć świat, opisując jego wycinek, bo te drobne puzzle składają się na nasz obraz codzienności.

Poprosiłem reporterów, których znam, szanuję i cenię, by wybrali historię, która ich poruszyła. Ułożyło się to w sensacyjną opowieść w dziesięciu odcinkach, które trzymają w napięciu od początku do końca.

Wszystkie opisane tu postaci i wydarzenia są, niestety, prawdziwe, rozegrały się w Polsce, w centralnej Europie na początku XXI wieku w latach 2015–2019. Podobieństwo do osób żyjących i aktywnych publicznie nie jest przypadkowe. Więcej – jest zamierzone.

Jeśli po przeczytaniu tej książki będziecie się Państwo zastanawiać, jak to wszystko jest możliwe, to proszę pamiętać, że sami to wszystko wyreżyserowaliśmy w wyborczą niedzielę 25 października 2015 roku.

To książka o nas. Możemy się w niej przeglądać jak w lustrze.

Cezary Łazarewicz

1.

Kasztanka przewraca się w grobie

85-letnia Wanda Wąsowska, pierwsza dama polskiego jeździectwa,

 pisze do nowego prezesa Janowa:

 „Zdziwiona jestem, że zgodził się pan przyjąć tę ważną funkcję 

po tak wspaniałym hodowcy, jakim był pan dyrektor M. Trela. 

Jest pan idiotą albo szalonym w tej kwestii”.

Karolina Kijek

Karolina Kijek

Dziennikarka „Gazety Wyborczej” – najpierw w Opolu, obecnie we Wrocławiu. Publikuje m.in. w „Magazynie Świątecznym” i „Dużym Formacie”. Autorka reportaży m.in.: o ostatnich tygodniach we wrocławskiej parafii księdza-nacjonalisty Jacka Międlara, którego potem wyrzucono ze stanu kapłańskiego; o swojej 10-dniowej podróży autostopem przez siedem państw z syryjskim uchodźcą; i o pracy w bożonarodzeniowym szczycie w magazynie firmy Amazon, gdzie zatrudniła się na tydzień. 

Studiowała dziennikarstwo i komunikację społeczną na Uniwer­sytecie Wrocławskim.

Fot. Andrzej Kijek

19 lutego 2016 roku z siedziby Agencji Nieruchomości Rolnych w Warszawie wyjeżdżają dwa czarne samochody. Jeden kieruje się na wschód, drugi na południe. W obu jadą urzędnicy, w teczkach mają wymówienia dla prezesów słynnych stadnin koni arabskich w Janowie Podlaskim i Michałowie.

Marek Trela w Janowie pracuje 39 lat. Zaczynał jako weterynarz. Jest wiceprezesem Światowej Organizacji Konia Arabskiego. Ostatni rok pracy w stadninie zamknął zyskiem trzech milionów złotych. I rekordowym wynikiem aukcji Pride of Poland.

Drugie odwołanie jest dla Jerzego Białoboka, prezesa Michałowa. Też spędził tam 39 lat. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej po raz drugi odebrał tytuł Najlepszego Hodowcy Świata. W Paryżu zagrali mu Mazurka Dąbrowskiego.

Do słynnej „arabskiej trójki” należy też Anna Stojanowska. Od 21 lat jest główną specjalistką do spraw hodowli koni arabskich w ANR i nadzoruje pracę obu stadnin. O jadących do prezesów urzędnikach nic nie wie.

Przychodzi do pracy jak zwykle – o ósmej rano. Jeszcze dzień wcześniej kolega pyta, czy się nie boi, bo PiS robi czystki w spółkach i wstawia swoich ludzi. Stojanowska się śmieje:

– Przeżyłam wszystkich prezesów Agencji. Każdy potrzebował takiego wołu do pracy jak ja.

O tym, że nie każdy, przekona się jeszcze przed południem.

***

Sekretarka prosi ją do gabinetu nowego dyrektora. Oprócz niego jest prezes Agencji i kadrowa. Mówią Stojanowskiej, że „nie widzą możliwości dalszej współpracy”.

Dyrektor czyta z kartki, że chodzi o złamanie ustawy o ochronie praw zwierząt.

Stojanowska zastanawia się: urwałam głowę gołębiowi, skatowałam psa sąsiadów?

– Jego zdaniem złamałam ustawę, bo dopuściłam do tego, że podpisano umowę na dzierżawę klaczy, której imienia nie był nawet w stanie wymówić. Klacz pojechała do USA, gdzie podobno pobrano jej za dużo zarodków – wspomina Stojanowska. – Zrozumiałam, że on nawet nie wie, o czym z tej kartki czyta. Ustawa o ochronie praw zwierząt w żadnym punkcie nie mówi o pobieraniu zarodków. Wszystko odbyło się zgodnie z przepisami.

Nowy dyrektor żąda zwolnienia dyscyplinarnego. Prezes, który zna Stojanowską od lat, pyta, czy ze względu na jej zasługi nie ma jednak innego rozwiązania. Kadrowa proponuje porozumienie stron. Anna konsultuje się z prawnikiem i odrzuca propozycję.

Później sąd stwierdzi, że została zwolniona bezprawnie, i przyzna jej odszkodowanie w wysokości trzech pensji.

– Dali mi jeszcze ostatnie słowo, jak skazańcowi przed wykonaniem wyroku.

– I co pani na to?

– Opowiedziałam o mamie, która w stanie wojennym została dyscyplinarnie zwolniona. Tylko że ona wiedziała dlaczego: działała w Solidarności. Ja nie miałam pojęcia, za co mnie wyrzucają.

Gdy Stojanowska czeka na wydruk wypowiedzenia, samochody Agencji dojeżdżają do bram w Michałowie i Janowie.

Jerzy Białobok jest akurat na zebraniu hodowców w Warszawie. Po powrocie znajduje decyzję na biurku u kadrowej. Kilka zdań. Dziwi go, że nie podano powodu. – I że nikt, tak zwyczajnie, po prostu nie podziękował.

Zastąpiła go 28-letnia Anna Durmała. Wcześniej prowadziła prywatną stadninę, nie więcej niż dziesięć koni.

Marek Trela odbiera swoje odwołanie osobiście.

Razem z urzędnikami z ministerialnego auta wysiada też jego następca.

– Szukałem w pamięci, kim może być ten człowiek, bo przecież dobrze znam ludzi z branży. Szczerze mówiąc, pomyślałem, że to kierowca.

Marek Skomorowski to ekonomista z Lublina. Nigdy nie zajmował się końmi. Został szefem stadniny, w której jest około 300 arabów, 700 sztuk bydła i prawie 1,7 tysiąca hektarów ziemi.

Skomorowski zaczyna urzędowanie od pytania o klucze do służbowego samochodu.

Dzień po odwołaniu Trela wylatuje na Bliski Wschód. Ma wykłady o sukcesach polskiej hodowli koni arabskich. Robi ostatni obchód po janowskiej stadninie, żegna się z masztalerzami.

Mimo soboty przychodzą też inni pracownicy. Większość zapowiada strajk.

– Byliśmy wściekli. Pan Trela jednak powiedział: „Ale co te konie winne?” – opowiada jeden z pracowników. – Poprosił, żebyśmy o nie dbali, i odjechał. No to odpuściliśmy strajkowanie. Podczas drugiej wojny światowej pracownicy też nie uciekli. To my mielibyśmy teraz uciekać, bo do stadnin wszedł PiS?

***

Podobno w historii koni arabskich można zobaczyć losy Polski.

Najpierw były zdobyczami wojennymi i wymieniano je na jeńców. W czasie pokoju stały się celem wypraw na Bliski Wschód. W rewolucji bolszewickiej – symbolem znienawidzonej burżuazji, który trzeba wyrżnąć. A za komuny – końmi nieprzydatnymi, co nie nadają się ani do pługa, ani do bryczki. Ale niemal zawsze dla grupki pasjonatów araby były dziełami sztuki.

Decyzja ANR wywołała żywy niepokój w środowisku hodowców. Bo jednak jest to dziedzina niszowa i wymagająca znajomości rzeczy. Przywiezienie partyjnego nominata o być może „słusznych” poglądach i z właściwą legitymacją nie zastąpi wiedzy merytorycznej.

Anna Sarzyńska, wPolityce.pl, 21 lutego 2016

Anna Stojanowska, która mi o tym opowiada, podkreśla:

– Ich hodowla przetrwała tylko dzięki tym zapaleńcom i ich poświęceniu.

To przede wszystkim poprzednicy odwołanej „arabskiej trójki”.

Białobok uczył się od Ignacego Jaworowskiego, wieloletniego prezesa Michałowa. Stojanowską na swoją następczynię wybrała Izabela Pawelec-Zawadzka, współzałożycielka Polskiego Związku Hodowców Koni Arabskich i inspektorka do spraw hodowli koni w resorcie rolnictwa. Trela zastąpił Andrzeja Krzyształowicza, legendarnego prezesa na Janowie.

To Krzyształowicz nie opuścił koni nawet wtedy, gdy hitlerowcy pakowali je do wagonów i wywozili do Niemiec. Też pojechał. Dotarli do Drezna w momencie alianckich nalotów. Z ocalałymi niedobitkami wrócił do Janowa i z nich odtworzył hodowlę.

– Lata temu zatrzymałam się przed karuzelami, przy których w ramach treningu spacerowały przywiązane konie – opowiada Stojanowska. – Obok, oparty o drążek, stał jakiś Anglik. Pytał: „Jak to się stało, że kraj, o którym mało kto na świecie wie, wyhodował tak niesamowite konie?”. I powiedział: „To jest najdroższa karuzela, jaką w życiu widziałem”.

Janów stoi końmi. Chodzą po ulicach, wiszą na obrazach w pensjonatach, w formie magnesów wracają w plecakach turystów, a w stadninie mają nawet swoje pomniki.

– A ten tutaj to nie jest zwykły janowski arab. – Barbara Orłoś, właścicielka przystadninowej restauracji, wskazuje na metrową figurę białego konia w korytarzu. – To jest Bandos, który grał w Dynastii.

Mało kto wie, że pani Barbara to córka legendarnego Andrzeja Krzyształowicza. I że była i przy narodzinach Bandosa w Janowie, i przy jego grobie w Stanach Zjednoczonych (ktoś zasiał na nim biało-czerwone kwiaty).

Wiosną 2019 roku – „dzięki uprzejmości nowego pełniącego obowiązki prezesa” – ponownie otworzyła gościniec Wygoda.

W hotelu, który prowadziła wcześniej, jej placki ziemniaczane jedli szejkowie z Arabii Saudyjskiej, Kataru i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Pierogi zamawiali biznesmeni i książęta. Chłodnika próbował wokalista country Kenny Rogers, aktorka Stephanie Powers, reżyser Mike Nichols oraz Charlie Watts, perkusista The Rolling Stones, wraz z żoną Shirley.

– Kiedy Shirley zaczynała licytować, pozostali od razu odpuszczali – wspomina pani Barbara. – Trzymała konie kupione na naszej aukcji w tutejszej stadninie. Mówiła, że była „pod wrażeniem pracy Marka Treli”.

W sklepiku z pamiątkami można kupić miniaturowego El Paso (ten prawdziwy poszedł na aukcji za milion dolarów, bijąc w latach 80. światowy rekord), albo zdjęcie Pepity, za którą licytujący dał w 2015 roku aż 1,4 miliona euro (to aktualny rekord Polski).

– Jak ktoś chce dać tyle za konia? – pytam córkę Andrzeja Krzyształowicza.

– Bo to są dzieła sztuki – powtarza jak inni pani Barbara. – A hodowla arabów jest jak alchemia. Ojciec powtarzał, że dwa plus dwa to, jeśli idzie o konie, nigdy nie jest cztery. Od niego nauczył się tego pan Trela.

Pracownik stadniny widzi jeszcze jeden powód:

– Stadnina przetrwała dwie wojny światowe, pół wieku komunizmu i wszystkie kolejne rządy, bo dotychczas polityka kończyła się przed bramą.

***

Tymczasem po zwolnieniu prezesów stadniny stają się tematem numer jeden na Wiejskiej.

– Urządzacie polowanie na czarownice! – mówią ci z PO.

– Pozwólmy sobie na dobre zmiany. Poprzedni prezesi uwłaszczyli się na państwie – odpowiadają ci z PiS-u.

Posłanki PO Joanna Kluzik-Rostkowska i Dorota Niedziela piszą interpelacje i żądają wyjaśnień na posiedzeniach Sejmu.

– Jurgiel długo był pewny swego – pamięta Niedziela. – Zapytałam go: „Krzysiek, co ty wyrabiasz? Dlaczego to robisz?”. Odpowiedział: „Wy się tak za nimi nie ujmujcie, ja wam pokażę dokumenty. Za chwilę będziecie wszystko odwoływać”.

Po sześciu dniach od zdymisjonowania „arabskiej trójki” minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel przedstawia powody tej decyzji.

To „utrata zaufania” i „niegospodarność”.

A konkretniej?

– Śmierć klaczy Pianissimy w Janowie (biegli ocenią później, że padła na kolkę i nie było w tym niczyjej winy).

– Pobieranie przez kupców z zagranicy większej liczby zarodków, niż dopuszcza polskie prawo (eksperci wytłumaczą, że za granicą nie obowiązują polskie ograniczenia).

– Zawieranie umów wypożyczania klaczy zagranicznym ośrodkom hodowlanym w sposób, który „nie zabezpieczał w pełni interesów polskich podmiotów” (znawcy rynku będą się zastanawiać, o co właściwie chodzi).

– Za złodziejstwo zwolniłem, nie za niefachowość – mówi Jurgiel na posiedzeniu Komisji Rolnictwa.

Po kilku miesiącach zmienia ton:

– Jeśli chodzi o Janów, to nigdy nikogo nie oskarżałem i nie oskarżam.

Ale puszczona w ruch przez PiS prokuratorsko-śledcza machina już ruszyła.

Trójka odwołanych jest kilkukrotnie przesłuchiwana.

– Było mi przykro, gdy patrzyłam na miny zażenowanych oficerów, którzy chwilę temu ścigali przestępców, a teraz musieli tłumaczyć, dlaczego zajmują się nami – mówi Stojanowska.

Do stadnin z polecenia ANR wchodzą pracownicy zewnętrznej firmy, by zrobić audyt. W dokumentach szukają złodziejstwa, o którym mówił minister.

Wciąż nie wiadomo, czy ktokolwiek je znalazł. Śledztwo utknęło – było przedłużane kilka razy i nadal trwa. Wyniki audytów – mimo interpelacji poselskich i pytań dziennikarzy – nie zostały ujawnione.

Udaje mi się dotrzeć do tych z Michałowa. W podsumowaniu napisano: „Nie stwierdzono nieprawidłowości” i „nie stwierdzono istotnych uchybień”.

***

Szef wrocławskiego toru wyścigów konnych Jerzy Sawka, aktor Bogusław Linda i posłanka Kluzik-Rostkowska piszą petycję do ówczesnej premier Beaty Szydło w obronie zwolnionych prezesów i Stojanowskiej. Kończą ją tak: „Za sprawą pani służb Kasztanka [ukochany koń Józefa Piłsudskiego – red.] się w grobie przewraca”.

W ciągu kilku dni pod petycją podpisuje się 25 tysięcy osób. Na wydrukowanie wszystkich nazwisk nie starcza ryzy papieru.

Kolejne listy protestacyjne zapełniają skrzynkę Ministerstwa Rolnictwa. „Proszę nie pozwolić na zniszczenie dorobku wielkich hodowców, pasjonatów” – apelują córki i żona Ignacego Jaworowskiego, dawnego prezesa Michałowa.

85-letnia wówczas Wanda Wąsowska, olimpijka i pierwsza dama polskiego jeździectwa, ma do powiedzenia tylko dwa zdania. Pisze je w liście do nowego prezesa Janowa Podlaskiego: „Zdziwiona jestem, że zgodził się pan przyjąć tę ważną funkcję po tak wspaniałym hodowcy, jakim był pan dyrektor M. Trela. Jest pan idiotą albo szalonym w tej kwestii”.

Transparenty „Zmieńcie złą zmianę dobrej zmiany!” z rysunkami koni widać też na demonstracji KOD-u we Wrocławiu, choć protest dotyczy cenzurowania mediów, a nie stadnin.

Odwołanie obu dyrektorów stadnin naruszyło interesy lobby o zasięgu światowym. Hodowla koni arabskich jest jak towar z najwyższej półki. Polacy wyspecjalizowali się w tej wąskiej dziedzinie hodowania koni. Wokół tej sprawy wyrosła narośl grup interesów nie tylko z Polski

Cezary Gmyz, 6 kwietnia 2016,

w programie Chłodnym okiem

Kluzik-Rostkowska jest tym poparciem trochę zdziwiona.

– To przecież niszowy sport, a nie piłka nożna. Ale myślę, że ludzie dostrzegli w tych zmianach coś więcej. Janów i Michałów stały się tym pierwszym symbolem beznadziejnej, destrukcyjnej polityki PiS-u.

Wieść o odwołanych prezesach dociera na szczyt NATO w Stanach Zjednoczonych.

– Największe zainteresowanie wielu premierów i prezydentów budziły dwie sprawy, czym byłem trochę zaskoczony: były pytania o Puszczę Białowieską i stadninę koni – mówi na konferencji prasowej Donald Tusk.

Król i księżniczka Jordanii ślą listy do prezydenta Andrzeja Dudy. Szejk Hamad al-Thani z największej na świecie stadniny w Katarze wrzuca na Facebooka posta „Proszę, ocalcie polskie konie!”.

Dziennikarze prestiżowego miesięcznika „Arabian Horse Magazine” w ostatniej chwili zmieniają koncepcję numeru i wydają wkładkę pod hasłem „United for Poland” – „Zjednoczeni dla Polski”. Na pierwszej stronie alarmują, że „w Polsce dzieje się coś bardzo złego”.

Jaroslav Lacina, przewodniczący Europejskiej Organizacji Hodowców Konia Arabskiego (ECAHO), jest zażenowany metodami stosowanymi w Polsce. Odnosi się też do 28-letniego Mateusza Leniewicza-Jaworskiego, który został powołany na nowego członka zarządu w Janowie.

Według Agencji Nieruchomości Rolnych ma on nie tylko jej pełne zaufanie, ale i wszelkie potrzebne kwalifikacje: tworzył wizje rozwoju, zarządzał i przygotowywał programy hodowlane w największych stadninach w Europie i na Bliskim Wschodzie. No i był członkiem ECAHO.

Przedstawiciele tych stadnin oświadczają, że owszem, pracował, ale jako stajenny, masztalerz albo sekretarz.

„Grupa oficjalnych przedstawicieli ECAHO odmówiła udziału w pokazach koni arabskich w Polsce i pełnienia na nich jakichkolwiek funkcji, dopóki zarządzanie hodowlą nie powróci w ręce osób najbardziej odpowiedzialnych i doświadczonych” – pisze Lacina.

Waldemar Humięcki, ówczesny prezes ANR (obecnie w zarządzie państwowej spółki Orlen), odpowiada w liście: „Niezwykle niepokojący jest fakt wyraźnego zaangażowania politycznego ECAHO w sytuację debaty politycznej w Polsce”.

– Ja już nie mam sentymentu do Polski. Mam sentyment do tego, czym Polska była – mówi mediom Shirley Watts.

***

Nieco ponad miesiąc po zmianie prezesów w Janowie padają dwie klacze pani Watts: Preria i Amra.

– Media relacjonowały, jak wysłany przez nią samochód zabiera pozostałe dwa konie z janowskiej stadniny. Shirley była tak zrozpaczona, że zapowiedziała: więcej na aukcję do Polski nie przyjedzie – opowiada Alina Sobieszak z „Araby Magazine”. – Ja na miejscu ludzi z Agencji dołożyłabym do tego wozu z końmi tyle róż, ile się da, żeby ją przeprosić. A oni zagrozili pozwem.

Śledczy znów są w stadninach. Chcą sprawdzić, czy to aby nie „efekt celowego działania osób trzecich”, jak sugeruje minister Jurgiel.

Pracownicy oddychają z ulgą, bo biegły uznaje, że obie klacze, podobnie jak Pianissima, padły z powodu skrętu jelit.

– Tyle że Amra była w ciąży – mówi Alina Sobieszak. – „Dobra zmiana” bała się, że sobie z tym wyźrebieniem nie poradzi, więc tuż przed porodem przewieźli ją 200 kilometrów do kliniki w Warszawie. Gdy się oźrebiła, odwieźli z powrotem. A gdy dostała kolki, znów zawieźli do Warszawy.

Następca Treli, Marek Skomorowski, miał pomysł na stadninę. Chciał zainwestować w kajaki, bryczki, przewodników. Po półtora miesiąca urzędowania oddaje się do dyspozycji ministra.

– Po prostu nie wytrzymał – uważa Sobieszak. – Przerosła go funkcja, którą miał pełnić. I PiS, który uważał, że musi być silny, bo to jest dobra zmiana.

Na zmianę liczą pracownicy, gdy przychodzi nowy prezes.

– Ten przynajmniej ma do koni pewną rękę – mówią dziennikarzom.

Profesor Sławomir Pietrzak to z wykształcenia zootechnik, hodowca koni, międzynarodowy sędzia i trener.

Zmiany są też w Michałowie. Annę Durmałę zastępuje Maciej Grzechnik. Dziennikarze ustalają, że to były doradca Krzysztofa Jurgiela. I też specjalista, ale od hodowli zwierząt futerkowych. Doktorat z „zastosowania paszy granulowanej w żywieniu lisów polarnych”.

– Miał jakąś wizję – mówią mediom pracownicy z Michałowa. – Ale pokazał „chłopskie” oblicze.

Kamera rejestruje, jak Grzechnik na organizowanej przez siebie aukcji Pride of Poland próbuje kopnąć operatora TVN i zbywa dziennikarza, krzycząc do niego: „Chłopie, chłopie, co ty chcesz?”.

Zostaje odwołany, podobnie jak Pietrzak.

***

Namioty rozstawione na polach, bo w promieniu kilkudziesięciu kilometrów wszystkie hotele i pensjonaty zajęte. Angielski, który słychać częściej niż polski. I kilkanaście tysięcy osób, w tym zagraniczni hodowcy, kupcy, publiczność.

Z tym Irenie Cieślak kojarzy się sierpniowa Pride of Poland w Janowie – słynna na cały świat aukcja koni arabskich.

Od 30 lat nie opuściła żadnej. W podstawówce pierwszy raz pojechała do Janowa, w liceum przygotowywała konie do pokazów. Później pracowała w tamtejszej stajni i współpracowała przy organizacji aukcji.

Przez miesiąc po zmianie prezesów śledziła wszystkie informacje w mediach i płakała.

– Ja już tego 19 lutego wiedziałam, że to się bardzo źle skończy – mówi. – Ale aukcja to dla nowej władzy prawdziwy egzamin. Szejkowie, hodując swoje konie, wydawali miliony dolarów. Ale to my, z tego polskiego zadupia, stadnin pośrodku niczego, zrobiliśmy z Janowa w sierpniu arabską mekkę.

W 2016 roku na pierwszą organizowaną za czasów PiS Pride of Poland Irena Cieślak nie dostaje zaproszenia. Nie otrzymują ich ani wyrzuceni prezesi, ani Anna Stojanowska, ani nawet Barbara Orłoś, córka Andrzeja Krzyształowicza.

Karol Tylenda, nowy wiceprezes ANR, mówi, że aukcja będzie biedniejsza, ale uczciwsza. Irena kupuje więc bilet i sprawdza tę deklarację z sektora dla widzów. Widzi, że coś jest nie tak, podczas licytacji gwiazdy wieczoru: 16-letniej klaczy Emiry ze stadniny w Michałowie.

Ringmasterzy zawsze wypatrywali kupców. Tym razem patrzą zdezorientowani na aukcjonera. Kupcy podnosili tabliczki ze swoimi numerami. Tym razem nie widać żadnych. A jednak wszyscy słyszą, że klacz została sprzedana za 550 tysięcy euro.

Cieślak:

– Wyglądało to tak, jakby aukcjoner licytował ze ścianą.

Organizatorzy mają problem ze znalezieniem kupca. Pod koniec aukcji Emira wychodzi więc na ring jeszcze raz. Zostaje sprzedana za dwukrotnie niższą cenę. Kolejny raz na wybieg wychodzi też klacz Al Jazeera.

– Kupcy poczuli się nabici w butelkę – mówi Irena. – Ci, którzy wylicytowali inne klacze, nie chcieli ich odebrać, bo mieli podejrzenia, że ktoś sztucznie podbijał cenę.

Tym razem prokuraturę zawiadamiają posłanki PO i Marek Trela, który też przyjechał na pierwszą aukcję „dobrej zmiany”.

Tymczasem wiceprezes ANR zapewnia przed kamerami, że aukcję uważa za sukces, po czym składa rezygnację.

W 2017 roku ma być lepiej. Agencja ma już nawet pomysł: wprowadzi elektroniczną licytację. Cieślak kupuje bilet, bo znów nie dostaje zaproszenia. Obserwuje zdziwionych nową technologią kupców.

Choć stadnina świętuje 200-lecie, nie ma tłumów. W strefie VIP tym razem Irena widzi nie zagranicznych hodowców, ale głównie urzędników z Agencji.

Na aukcji udaje się zarobić około 400 tysięcy euro.

W 2018 roku kolejny raz ma być inaczej. Tym razem organizatorzy chwalą się, że wydarzenie będzie ekskluzywne.

Okna hali zostają zasłonięte ciemnymi zasłonami. Bilety dla publiczności drożeją z 50 do 450 złotych i można je kupić pod warunkiem, że ma się zaproszenie. Nawet media mają problem z wejściem.

Jest i druga nowość. Po raz pierwszy część świętowania, czyli czempionat, odbywa się nie w Janowie, tylko kilka dni wcześniej na warszawskim Służewcu.

Tę aukcję Pride of Poland po raz pierwszy od 30 lat Cieślak sobie odpuszcza.

– Oglądanie tej pięknej katastrofy kosztowało mnie już i tak za dużo nerwów.

W czerwcu 2019 roku, na dwa miesiące przed kolejną aukcją, posłanki Kluzik-Rostkowska i Niedziela zwołują konferencję prasową na wrocławskim torze wyścigów konnych.

Mówią o „ostatnim akordzie” i „wyprzedaży sreber rodowych”. Alarmują, że wśród wystawionych na aukcję są klacze, które nie zostawiły w Polsce potomstwa. Do tego konie wybierał pewien włoski handlarz, a nie prezesi stadnin.

– PiS przerażony tym, co się stało w ciągu ostatnich lat, postawił wszystko na jedną kartę, żeby zarobić – mówi Kluzik-Rostkowska. – Mamy poważne obawy, że to będzie koniec hodowli konia arabskiego w Polsce.

– Niczego nie sprzedajemy za wszelką cenę – mówi mi Tomasz Chalimoniuk, prezes Polskiego Klubu Wyścigów Konnych. Choć jest od koni wyścigowych, tym razem zajmuje się tymi pokazowymi i aukcją Pride of Poland.

Zamiast o liście aukcyjnej woli mówić o tym, że tym razem na pewno będzie lepiej.

Opowiada, że pół roku wcześniej organizatorzy udostępnili listę wystawionych koni. Promowali tegoroczną aukcję od Las Vegas po Dubaj. Wprowadzą system monitoringu, żeby wszystko było transparentne. I rezygnują z elektronicznej licytacji, bo „faktycznie się nie sprawdziła”.

– I zapraszamy wszystkie media, nikogo nie wykluczamy – podkreśla Chalimoniuk.

No i CBA, które ma nadzorować aukcję.

Udaje się na niej zarobić 1,4 miliona euro. To najlepszy wynik od czasu odwołania „arabskiej trójki”.

– I z pewnością zastrzyk finansowy dla stadnin. Ale to również pokazanie, jak liczą się polskie konie na świecie. To przerwanie złej passy i tego krytykowania, że my nic nie potrafimy – oświadcza dziennikarzom Jan Krzysztof Ardanowski, nowy minister rolnictwa. – Ci, którzy jeździli po świecie i opowiadali o „wyprzedaży”, jeśli są przyzwoici, powinni przeprosić.

Jerzy Sawka, konsekwentny krytyk PiS-owskiego najazdu na polskie stadniny arabskie:

– Jasne było, że władza musi przełamać impas, bo inaczej poległaby z kretesem. Zakładałem, że będą chcieli sprzedać konie za co najmniej milion euro. Uzyskali więcej. W aspekcie finansowym i wizerunkowym jest to więc sukces. Ale ani ta aukcja, ani następne nie zasypią tego leja po bombie, jaką na polskie araby spuścił swoją butną ignorancją Krzysztof Jurgiel. 

***

Piszę mejla do Krzysztofa Jurgiela, obecnie europosła.

Chcę wiedzieć, czy podtrzymuje zdanie na temat „złodziejstwa”, jak z perspektywy czasu ocenia decyzje o odwołaniu prezesów, czy jest zadowolony z efektów. Nie odpisuje.

Ministra Ardanowskiego pytam mejlowo, czy według niego zwolnienia były błędem i co sądzi o obecnej kondycji stadnin. Również nie odpowiada.

Za to Maciej Grzechnik, prezes Michałowa z czasów „dobrej zmiany”, proponuje spotkanie.

Początkowo jest nieufny. Pyta, czy mam tezę i co chcę udowodnić.

Aż stopuje go Hanna Sztuka, która pracowała w Michałowie jako dyrektor do spraw hodowli. On został odwołany, ona dyscyplinarnie zwolniona – podobno za trzymanie czterech prywatnych koni w Michałowie bez żadnej umowy.

– Chodzi o to, że stadniny bardzo nam szkoda. Po tym, jak mnie odwołano, pierwszy raz w historii zamknie rok ze stratą finansową – tak widzi to Grzechnik.

Zapewnia, że ministra Jurgiela zna dobrze, ale jedynie służbowo.

I że od 30 lat ma do czynienia z hodowlą. Opowiada o doktoracie i pracy magisterskiej o koniach trakeńskich, o własnym gospodarstwie z czterema klaczami arabskimi i praktykach w stadninach. Podkreśla, że to merytoryczne przygotowanie, a nie „partyjne koneksje, jak jego następczyni”, stały za wygranym konkursem na stanowisko prezesa.

– Wielka szkoda, że poprzednicy nie chcieli nam pomóc, choć mogli. Zamiast wspierać polską hodowlę, tylko opluwali ją za granicą – komentuje Grzechnik.

Dziwi go też to, że „uwarunkowane politycznie” media nawet nie zająknęły się, że stadnina za jego czasów przyniosła zysk, a konie zdobywały czempionaty.

Ani że na pierwszej aukcji Winter Sale – a to autorski pomysł Grzechnika i Sztuki – sprzedano konie za 400 tysięcy euro. Mniej więcej tyle, co w 2017 roku na aukcji Pride of Poland.

– A ta organizowana przez nas rok później wypadła doskonale – zauważa. – Choć mieliśmy pod górkę. W marcu dowiedziałem się, że mam organizować aukcję. W dwa miesiące dopięliśmy wszystko na ostatni guzik. W czerwcu przyszedł nowy minister i w mediach oświadczył, że nie wiadomo, czy aukcja w ogóle się odbędzie. I już wtedy czułem, że zostanę odwołany. 

– I co po aukcji?

– Co by o poprzednikach nie mówić, potraktowano nas podobnie. Zadzwonił do mnie prezes ANR i powiedział, że mam przygotować podsumowanie finansowe aukcji. Zdziwiłem się, bo przecież poprzedni organizatorzy robili to dopiero po wielu miesiącach. No ale przyniosłem papiery. Wyszedłem z odwołaniem. Nie znam oficjalnego powodu.

***

Arabiarze mówią, że nad zmianami w stadninach unosił się jakiś zły duch. Anna Stojanowska:

– Ostrzegano mnie: „pod tą waszą trójką arabską ktoś mocno ryje”.

Irena Cieślak:

– To była zwyczajna zemsta frustratów.

Poseł PO Artur Dunin też uważa, że gdyby nie pewni ludzie, to „dzisiaj Janów dalej byłby tym, czym kiedyś”.

– Rozmawiałem z koniarzami – mówi Dunin na posiedzeniu sejmowej Komisji Rolnictwa. I wskazuje na ówczesnego senatora PiS-u Jana Dobrzyńskiego. – Powiedzieli jedno: pan jest ojcem tego, co się dzisiaj dzieje.

– Bardzo chciałbym być – odpowiada mu senator. To były dyrektor biura ministra Jurgiela i prywatny hodowca koni arabskich.

W branży mówi się o konflikcie pomiędzy „arabską trójką” a senatorem. Poszło o konie. Jeden to źrebak, który padł za prezesury Białoboka w stadninie w Michałowie. Drugi to należąca do senatora klacz Febris, licytowana na Pride of Poland w Janowie za czasów Treli i Stojanowskiej.

– Senator zadzwonił do mnie na dwa tygodnie przed aukcją – mówi Stojanowska. – To była niedziela wieczorem. Był niezadowolony, że jego koń wyjdzie jako 23. Żądał przeniesienia Febris do pierwszej dziesiątki, w której są same gwiazdy. Tłumaczyłam, że jego klacz przepadnie wśród nich i nikt jej nie kupi. Nie słuchał. Zagroził, że jak nie zmienię zdania, to będzie interweniował u moich szefów. I powiedział, że za chwilę PiS dojdzie do władzy i to wszystko może się dla mnie źle skończyć.

Już po odsunięciu prezesów senator składa pozew do sądu – tym razem chodzi o Michałów. Chce 120 tysięcy złotych odszkodowania od spółki za padnięcie źrebaka. Mimo że w kontrakcie pomiędzy nim a stadniną był zapis, że nie odpowiada ona za wypadki losowe.

Gdy sprawa wychodzi na jaw, do senatora dobijają się dziennikarze. Nie komentuje albo dementuje, by miał cokolwiek wspólnego z odwołaniem „arabskiej trójki”. Po kilku miesiącach wycofuje pozew.

Dzwonię do biura senatora. Odzywa się po dwóch tygodniach. Nie będzie odnosił się do plotek.

W mejlu pisze za to, że w interesie prywatnych hodowców – czyli także jego – jest, aby państwowe stadniny były „polską wizytówką” i „powodem do narodowej dumy”. Ma też nadzieję, że „nadal będą narzucały rytm dla całego świata koni arabskich”.

– Teraz chyba nie narzucają?

„W moim przekonaniu wcześniej źle zarządzano naszymi stadninami” – pisze senator. – „Obecny kryzys jest związany z nadprodukcją koni czystej krwi arabskiej na świecie. Pech chciał, że nastąpiło to w czasie zmian personalnych w polskich stadninach. Z mojego punktu widzenia najlepszym rozwiązaniem byłoby powołanie pełnomocnika rządu ds. szeroko rozumianej hodowli koni w naszym kraju i bliska współpraca ze związkami hodowców i hodowcami niezrzeszonymi (…). Rynek koni arabskich to potężna, skomplikowana machina. Potrzeba nam kogoś, kto się po prostu na niej zna”.

Mam jako minister, który przyszedł naprawiać to państwo, trzymać facetów, którzy organizują sobie lekkie życie z działalności na majątku państwowym? (…) Za złodziejstwo zwolniłem, nie za nie­fachowość

Minister Krzysztof Jurgiel, 13 kwietnia 2016 

(stenogram z posiedzenia

sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi)

Senator Dobrzyński radzi, aby porozmawiać z Andrzejem Wójtowiczem, prywatnym hodowcą, u którego trenował swoje konie. Mówi, że ma wiedzę o rynku koni arabskich.

Radzą tak też przeciwnicy zmian w stadninach. Tyle że z innych powodów. Marek Szewczyk, autor bloga „Hipologika”, w swoim tekście nazywa Wójtowicza „człowiekiem z cienia”.

Informuje, że do sądu koleżeńskiego Polskiego Związku Hodowców Koni Arabskich wpłynęło kilkanaście wniosków o wykluczenie Wójtowicza z grona członków. Jednym z zarzutów miało być „narażenie dobrego imienia PZHKA w wyniku uwikłania Związku w działania polityczne związane z odwołaniem ze stanowisk Jerzego Białoboka, Marka Treli i Anny Stojanowskiej”.

Ostatecznie Wójtowicz z członkostwa zrezygnował sam.

 – W jaki sposób ja, zwykły chłop z Bełżyc, mógłbym mieć wpływ na zmiany kadrowe w państwowych stadninach? – śmieje się Wójtowicz. – Po prostu odnosiłem się krytycznie do działalności prezesów, którzy rozdawali embriony bez przychodu do Skarbu Państwa. Z samych tylko polskich czempionek rozdali, bez odpowiedniego wynagrodzenia, a czasami za darmo, aż 96 zarodków. Swoim znajomym za granicą. Mówili, że robią postęp genetyczny. Tyle że nie dla Polski.

– Czy pan jest zadowolony z sytuacji w Janowie i Michałowie?

– Truciznę do krwiobiegu wpuścili poprzednicy.

– A obecni?

– Nie dają sobie rady z wprowadzeniem antidotum.

***

We wsi Janów Podlaski stoją domy z napisami „nocleg” na ścianach. Do tego kościół, zespół szkół średnich, kilka sklepów spożywczych. Na ladach leżą lokalne gazety, a w nich informacje o wynikach eurowyborów. PiS ma się w gminie dobrze: odnotował tu niemal 60 procent poparcia.

Jest też lodziarnia, w której sprzedawczyni już się w tych zmianach pogubiła i nie wie, kto jest teraz prezesem stadniny.

A tam pracownicy nie chcą rozmawiać. Wciąż się boją.

– Nie wiem, co będzie dalej – mówi w końcu jeden z nich. – Przez kilka ostatnich lat był sprzeciw obywateli, transparenty, demonstracje, petycje. Teraz cisza, wszyscy się przyzwyczaili. A świat ma w dupie te wszystkie nasze polsko-polskie wojny. W miejsce naszej janowskiej aukcji już powstało kilka innych.

Nieoficjalnie mówi się, że stadnina skończyła 2018 rok ze stratą rzędu ponad 3 milionów złotych. Taką kwotą, tylko na plusie, Trela zamykał swój ostatni rok pracy w Janowie.

Rok 2018 przyniósł też pierwszą stratę w historii Michałowa: 800 tysięcy złotych.

Od czasu zwolnienia „arabskiej trójki” janowską spółką zarządza już trzecia osoba. Teraz pełniącym obowiązki prezesa jest Grzegorz Czochański, były dyrektor w departamencie nadzoru nad spółkami strategicznymi w Krajowym Ośrodku Wsparcia Rolnictwa (to dawny ANR).

Pytam Czochańskiego, czy znajdzie czas na rozmowę. Owszem, ale za dwa tygodnie. Proponuje kontakt mejlowy. Pytam go o doświadczenie i pomysł na stadninę. Nie odpisuje i nie odbiera telefonu.

– Panem Trelą to on nie jest, ale się stara – mówi jeden z pracowników. – Powiedzieliśmy mu: „Albo zda się pan na nas, albo zginiemy”. Posłuchał. Jeśli jego też wymienią, to tym razem nie wytrzymamy. Będziemy strajkować.

W Michałowie obowiązki prezesa pełni Monika Słowik. To wieloletnia szefowa wrocławskiego toru wyścigów konnych i stada ogierów Książ.

Jerzy Białobok czasem patrzy na michałowską stadninę przez okno. Wybudował dom kilkaset metrów dalej, bo z tego w stadninie musiał się wynieść.

– Przykre jest to, że później jeszcze wiele razy obserwowaliśmy w Polsce ten sam mechanizm – mówi pani Urszula, żona Białoboka. – Tyle że chodziło o ludzi z sądów, Trybunału, kolejnych spółek.

– Czuję bezsens swojej 40-letniej pracy. Wszystko, co zrobiłem, przestało być w jakiś sposób ważne. Niby w stadninach są jeszcze te same konie, ale przecież to wartości przemijające. To nie rzeźba z brązu, która przetrwa wieki – mówi Białobok. – Z jednego tylko się cieszę – że legendarna trójka naszych poprzedników nie dożyła tych czasów. Nagle to wszystko, za co oni oddali życie, obraca się w gruzy. Nawet nie wiadomo czemu.

Anna Stojanowska założyła firmę. Doradza w hodowli koni czystej krwi arabskiej. Marzy o tym, żeby znów zobaczyć w Janowie najdroższą karuzelę świata.

Marek Trela pracuje w Jordanii.

– Wolę patrzeć na to, co dzieje się w Polsce, z dystansu. Jestem w miejscu, w którym ludzie są dla siebie życzliwi. W kraju, który przyjmuje uchodźców, choć to dla niego niełatwe. I po prostu żyję spokojnie – mówi mi przez Skype’a.

Nadzoruje tam królewską stadninę i pomaga księżniczce Alii al-Hussein w tworzeniu pierwszego sanktuarium dla dzikich zwierząt-uchodźców. Opiekują się lwami, niedźwiedziami czy tygrysami uratowanymi z terenów objętych wojną.

– Przez całe życie brałem od zwierząt. Przyszedł czas, żeby coś im oddać.

Przestał myśleć o powrocie. Ale czeka cierpliwie, aż Krzysztofowi Jurgielowi skończy się europoselski immunitet. Pozwał byłego ministra za słowa o złodziejstwie.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Wstęp

1. Kasztanka przewraca się w grobie

2. Język

3. Dyplomacja

4. Sąd

5. Obywatele

6. Kościół

7. Prom, czyli racja stanu

8. Szkoła

9. TVP

10. Antysemityzm