Armia o świcie. Wojna w Afryce Północnej 1942-1943 - Rick Atkinson - ebook
PROMOCJA

Armia o świcie. Wojna w Afryce Północnej 1942-1943 ebook

Rick Atkinson

0,0
69,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 69,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Laureat Nagrody Pulitzera

Bestseller New York Timesa

W pierwszym tomie swej monumentalnej trylogii o wyzwoleniu Europy w czasie II wojny światowej zdobywca Nagrody Pulitzera Rick Atkinson przedstawia porywającą opowieść o kampanii w Afryce Północnej.

Oswobodzenie Europy i zniszczenie Trzeciej Rzeszy to historia bohaterstwa i nieprzemijającego triumfu, katastrof i błędów. W „Armii o świcie” Rick Atkinson wykazuje, dlaczego współczesny czytelnik nie może w pełni zrozumieć ostatecznego zwycięstwa Aliantów, nie zgłębiając dramatu, jaki rozegrał się w Afryce Północnej w latach 1942-1943. Pierwszy rok udziału w wojnie u boku sojuszników stanowił przełomowy punkt w amerykańskiej historii. To wtedy Stany Zjednoczone zaczęły postępować jak wielkie mocarstwo.

Zaczynając od śmiałej inwazji w listopadzie 1942 roku, „Armia o świcie” śledzi działania wojsk amerykańskich i brytyjskich, w miarę jak walczą one z Francuzami w Maroku i Algierii, by w końcu stanąć naprzeciwko Niemców i Włochów w Tunezji. Z bitwy na bitwę niedoświadczone i niekiedy kiepsko dowodzone oddziały przekształcają się stopniowo w doskonałe jednostki bojowe. W centrum opowieści znajdują się niezwykli, lecz nie pozbawieni wad generałowie, którzy zdominowali pole walki: Eisenhower, Patton, Bradley, Montgomery i Rommel.

Praca Atkinsona, oparta na dogłębnych badaniach, bogata w nowe materiały i wnikliwe spostrzeżenia, to kompletna historia wojny w Afryce Północnej.

„Monumentalna historia zapomnianej kampanii północnoafrykańskiej w czasie II wojny światowej, dzięki wspaniałej narracji ożywiająca żołnierzy, generałów i krwawe bitwy”.

Uzasadnienie przyznania Nagrody Pulitzera w dziedzinie historii w 2003 roku

„Publikacja mogąca stanąć na równi z innymi wielkimi książkami dotyczącymi wojny, jak chociażby wspaniałymi pracami Corneliusa Ryana i Johna Keegana”.

Associated Press

„Anderson pisze klarownie i sugestywnie (…). Pośród licznych fantastycznych elementów Armii o świcie można wyróżnić umieszczone w odpowiednich miejscach szczegóły; to pociski upadające z sykiem do wody, pułkownik z «zaczesanymi do tyłu włosami i wilczymi wąsami», mężczyzna, który ginie, nie zdoławszy ani razu wystrzelić ze spoczywających w kaburach pistoletów”.

Milwaukee Journal Sentinel

Armia o świcie to jedna z najbardziej fascynujących książek, jakie kiedykolwiek czytałem; stanie się klasyką dla studiujących historię wojskowości i strategię. Atkinson pisze z niezwykłą przenikliwością i przywiązaniem do detali, zawsze jednak pamięta o całokształcie sytuacji. Płynnie przechodzi od najwyższych politycznych szczebli do najgłębszego okopu. Prezentuje historię w najlepszy możliwy sposób”.

Generał Wesley K. Clark, były naczelny dowódca NATO

„Absorbująca opowieść (…). Anderson posiada umiejętność niezwykle sprawnego posługiwania się słowem pisanym, zdolność do prostego przedstawiania skomplikowanych spraw oraz ogromny zasób wiedzy (…). To fascynująca praca, która spodoba się każdemu czytelnikowi, podczas gdy zawodowi historycy uznają, że warto poświęcić czas na dokładne jej zgłębienie”.

Arthur L. Funk, Journal of Military History

„Arcydzieło. Rick Atkinson utrzymuje idealną równowagę między niewielkimi starciami o znaczeniu taktycznym i wielkimi decyzjami na szczeblu strategicznym. Ożywia żołnierzy na wszystkich szczeblach, od szeregowych do generałów. Armia o świcie to historia z żołnierskim obliczem”.

Generał Gordon R. Sullivan, były szef sztabu US Army

„To, co wyróżnia tę opowieść, to sposób, w jaki łączy ona wojnę z punktu widzenia generałów (…) z doświadczeniami frontowych żołnierzy”.

Raleigh News & Observer

„Książka Atkinsona jest niezwykle przystępna i łatwa w lekturze, nie naruszając przy tym standardów rzetelności i obiektywności. Publikacja ta dotyczy czegoś więcej niż tylko historii wojskowości, dotyka bowiem również kwestii społecznych i psychologicznych. Sam tylko opis katastrofy na przełęczy Kasserine wart jest ceny całej książki, stanowiąc fascynującą zapowiedź kolejnych, bogatych w treść tomów. Z całego serca polecam tę ludzką, wrażliwą, bezpretensjonalną pracę”.

Paul Fussell, autor książek Doing Battle i Wartime

Armia o świcie Ricka Atkinsona to wyśmienita historia inwazji Sprzymierzonych na Afrykę Północną. Przechodząc od frontowych okopów do kwatery głównej Eisenhowera, autor uchwycił istotę jednej z najbardziej zapomnianych kampanii II wojny światowej”.

Carlo D’Este, autor książek Patton i Eisenhower

„Biorąc pod uwagę dotychczasowe sukcesy Ricka Atkinsona w opisywaniu współczesnej historii wojskowości, nie dziwi przenikliwość jego spostrzeżeń w kwestii amerykańskiej inwazji na północnoafrykańskie wybrzeże w latach 1942-1943 (…). To dotychczas najbardziej gruntowna i satysfakcjonująca pozycja dotycząca kampanii w Afryce Północnej”.

Kirkus Reviews

„To wspaniała książka – historia popularna w najlepszym wydaniu; doskonale napisana i opierająca się na imponującej liczbie źródeł. Z niezwykłym przywiązaniem do detali ożywia bardzo istotną, lecz stosunkowo „zapomnianą” kampanię II wojny światowej. To, co Bruce Catton i Shelby Foote uczynili w swych trylogiach na polu badań wojny secesyjnej, Rick Atkinson robi dla historii II wojny światowej w Europie”.

Profesor Mark A. Stoler,

autor książki Allies and Adversaries

„Dzięki tej książce Atkinson wkracza na dobrą drogę, by stać się jednym z najbardziej ambitnych i uznanych historyków wojskowości (…). Przytaczane przez niego fakty zaskoczą niejednego czytelnika”.

Bookpage

„Kampania tunezyjska z uwagi na samą tylko jej dramaturgię przyćmiła wszelkie inne etapy II wojny światowej. Rick Atkinson opowiedział tę historię z werwą i brutalnym realizmem. Jego praca będzie stanowić monument pośród publikacji o II wojnie światowej”.

John S.D. Eisenhower, autor książek Allies i Bitter Woods

Armia o świcie to absolutne arcydzieło. Atkinson ukazuje zarówno ludzkie dramaty, jak i szersze znaczenie kampanii z elektryzującą energią i intensywnością. Jego książka przedstawia historię w wyjątkowo pasjonujący sposób”.

Andrew Carroll, redaktor książki War Letters:

Extraordinary Correspondence from American War

Rick Atkinson spisał się świetnie, gromadząc źródła i pisząc Armię o świcie. Przedstawił kampanię w Afryce Północnej bez upiększeń – z niepowodzeniami, sprzeczającymi się sojusznikami, kanaliami oraz ludźmi niekompetentnymi lub ledwo co kompetentnymi. Wyostrzył mój apetyt na pozostałe części obiecanej nam Trylogii wyzwolenia”.

Joseph L. Galloway, współautor książki

We Were Soldier Once… and Young

Rick Atkinson łączy drobiazgowe zgłębianie źródeł i przywiązywanie wagi do szczegółów z niezwykłą umiejętnością opowiadania. To bogata w informacje i przejmująca opowieść, która niewątpliwie stanie się klasykiem”.

Ronald Spector, autor książek

At War at Sea i Eagle against the Sun

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1389

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału:

An Army at Dawn: The War in North Africa

Copyright © 2007 by Rick Atkinson

By arrangement with the Proprietor

© All Rights Reserved

© Copyright for Polish Edition

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2020

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Maciej Balicki

Redakcja:

Michał Swędrowski

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt:[email protected]

Numer ISBN: 978-83-8178-331-6

Matce i ojcu

Kiedy zbliżyły się wojska nacierające na siebie,

wręcz się zderzyły puklerze i włócznie, i mężów zawziętość

w zbroje spiżowe odzianych, a w środku tarcze wypukłe

zwarły się jedne z drugimi. Zgiełk straszny o niebo uderzył.

Homer, Iliada, pieśń IV

W pierwszym tomie swej monumentalnej trylogii o wyzwoleniu Europy w czasie II wojny światowej zdobywca Nagrody Pulitzera Rick Atkinson przedstawia porywającą opowieść o kampanii w Afryce Północnej.

Oswobodzenie Europy i zniszczenie Trzeciej Rzeszy to historia bohaterstwa i nieprzemijającego triumfu, katastrof i błędów. W „Armii o świcie” Rick Atkinson wykazuje, dlaczego współczesny czytelnik nie może w pełni zrozumieć ostatecznego zwycięstwa Aliantów, nie zgłębiając dramatu, jaki rozegrał się w Afryce Północnej w latach 1942-1943. Pierwszy rok udziału w wojnie u boku sojuszników stanowił przełomowy punkt w amerykańskiej historii. To wtedy Stany Zjednoczone zaczęły postępować jak wielkie mocarstwo.

Zaczynając od śmiałej inwazji w listopadzie 1942 roku, „Armia o świcie” śledzi działania wojsk amerykańskich i brytyjskich, w miarę jak walczą one z Francuzami w Maroku i Algierii, by w końcu stanąć naprzeciwko Niemców i Włochów w Tunezji. Z bitwy na bitwę niedoświadczone i niekiedy kiepsko dowodzone oddziały przekształcają się stopniowo w doskonałe jednostki bojowe. W centrum opowieści znajdują się niezwykli, lecz nie pozbawieni wad generałowie, którzy zdominowali pole walki: Eisenhower, Patton, Bradley, Montgomery i Rommel.

Praca Atkinsona, oparta na dogłębnych badaniach, bogata w nowe materiały i wnikliwe spostrzeżenia, to kompletna historia wojny w Afryce Północnej.

Spis map

1. Europejski i Śródziemnomorski Teatr Działań Wojennych w II wojnie światowej

2. Operacja Torch. Inwazja na Afrykę Północną, listopad 1942 r.

3. Operacja Reservist. Zdobycie Oranu, 8-10 listopada 1942 r.

4. Lądowanie pod Algierem, 8 listopada 1942 r.

5. Lądowanie pod Fedalą, 8 listopada 1942 r., Zdobycie Casablanki, 8-11 listopada 1942 r.

6. Atak na Mehdię i Port Lyautey, 8-10 listopada 1942 r.

7. Pierwsza aliancka próba dotarcia do Tunisu, 15-30 listopada 1942 r.

8. Walki pod Tébourbą, 1-3 grudnia 1942 r.

9. Niemiecki atak na Medjez-el-Bab, 6-10 grudnia 1942 r.

10. Bitwa o Longstop Hill, 22-26 grudnia 1942 r.

11. Zimowa linia frontu w Tunezji, luty 1943 r.

12. Bitwa pod Sidi Bu Zajd, 14-15 lutego 1943 r.

13. Walki o przełęcz Kasserine, 19-22 lutego 1943 r.

14. Bitwa pod Mareth, 16-28 marca 1943 r.

15. Walki pod El Guettar i o przełęcz Maknassy, 16-25 marca 1943 r.

16. Dalsze walki w pobliżu El Guettar, 28 marca-1 kwietnia 1943 r.

17. Bitwa o przełęcz Fondouk, 8-9 kwietnia 1943 r.

18. Ostateczne zwycięstwo w Tunezji, 22 kwietnia-13 maja 1943 r.

19. Bitwa o Wzgórze 609, 27 kwietnia-1 maja 1943 r.

Prolog

Jedenaście hektarów amerykańskiego cmentarza wojskowego w Kartaginie w Tunezji jest usiane kamieniami nagrobnymi. Nie ma tam obelisków, grobowców czy ostentacyjnych pomników, jedynie 2841 białych, marmurowych tabliczek, wysokich na 60 centymetrów i rozmieszczonych w idealnie równych rzędach. Wyróżniają je tylko wyryte na nich nazwiska i daty śmierci. Leżą tu między innymi rodzeni bracia. Na około 240 kamieniach znalazły się jedne z najsmutniejszych możliwych słów: „Spoczywa tu w chwale towarzysz broni znany jedynie Bogu”. Na długim kamiennym murze umieszczono nazwiska kolejnych 3724 mężczyzn, wciąż uznawanych za zaginionych, a także słowa błogosławieństwa: „W Twe ręce, Panie”1.

Jest to starożytne miejsce, zbudowane na ruinach rzymskiej Kartaginy i położone ledwie rzut kamieniem od jeszcze starszego punickiego miasta. Panującego tam spokoju nie da się porównać z niczym innym. Poranne powietrze wypełnia zapach eukaliptusa i słonego Morza Śródziemnego, oddalonego o zaledwie 3 kilometry. Promienie afrykańskiego słońca padają równomiernie i migocą, jak gdyby wykonał je złotnik. Tunezyjscy zakochani spacerują przez trawę kikuyu, trzymając się za ręce, bądź też siedzą na ławkach w altanach, w otoczeniu drzew pomarańczowych i hibiskusów. Wokół cmentarza rosną cyprysy i oliwniki. Pośród nich można zobaczyć rozproszone akacje, sosny alepskie i cierniste krzewy. O równej godzinie słychać melodie wygrywane przez karylion. Czasami jego dźwięki mieszają się z głosem muezina, wzywającego do modlitwy z pobliskiego minaretu. Na jeszcze jednym murze wyryto nazwy bitew z lat 1942-1943, w których polegli leżący tu chłopcy: Casablanca, Algier, Oran, Kasserine, El Guettar, Sidi Nsir, Bizerta. Obok zapisano cytat z AdonaisShelleya: „Wzleciał on ponad cień naszej nocy”.

Zgodnie z tradycją państwowych nagrobków kamienie pozbawione są epitafium, czułych pożegnań czy nawet dat narodzin. Niemniej jednak odwiedzający zaznajomieni z historią amerykańsko-brytyjskiego lądowania w Afryce Północnej w listopadzie 1942 roku oraz siedmiomiesięcznych walk mających na celu wyparcie wojsk Osi z tego regionu są w stanie snuć pewne rozsądne domysły. Możemy przypuszczać, że Willett H. Wallace, starszy szeregowy z 26. Pułku Piechoty, poległy 9 listopada 1942 roku, zginął w trakcie ciężkich trzydniowych walk pod St. Cloud w Algierii, toczonych, choć trudno w to uwierzyć, przeciwko Francuzom. Ward H. Osmun i jego brat, Wilbur W., służący w 18. Pułku Piechoty szeregowi z New Jersey, zmarli w wigilię Bożego Narodzenia 1942 roku, z pewnością polegli w brutalnym starciu o Longstop Hill, gdzie, niemalże u bram Tunisu, początkowe szybkie alianckie natarcie w Tunezji utknęło, jak się okazało, na ponad pięć miesięcy. Ignatius Glovach, starszy szeregowy z 701. Dywizjonu Niszczycieli Czołgów, zabity w dzień św. Walentego 1943 roku, bez wątpienia poległ w pierwszych godzinach wielkiej niemieckiej kontrofensywy, która stała się znana jako bitwa na przełęczy Kasserine. Jacob Feinstein, pochodzący z Marylandu sierżant ze 135. Pułku Piechoty, poległy 29 kwietnia 1943 roku, padł na pewno w epickim starciu o Wzgórze 609, w trakcie którego dojrzała US Army.

Nieco więcej można się dowiedzieć, odwiedzając tunezyjskie pola bitew. Przez ponad pół wieku czas i pogoda zdołały oczyścić ziemię pod El Guettar, Kasserine czy Longstop. Przetrwały jednak wąskie okopy, zardzewiałe puszki po racjach żywnościowych C oraz odłamki pocisków, rozsiane po okolicy niczym ziarno siewne. Nie zmieniło się też ukształtowanie terenu: niebezpieczne, nisko położone obszary i górujące nad nimi wzniesienia. Nieustannie przypominają one, jak bardzo o losie walk decyduje topografia.

Nawet jeśli znamy rozmieszczenie armii i wiemy, jakie manewry wykonywał dany batalion czy nawet drużyna strzelecka, pragniemy poznać szczegóły dotyczące konkretnych ludzi w ich okopach. Gdzie dokładnie znajdował się szeregowy Anthony N. Marfione w chwili śmierci, 24 grudnia 1942 roku? Czego dotyczyły ostatnie świadome myśli porucznika Hilla P. Coopera, zanim odszedł z tego świata 9 kwietnia 1943 roku? Czy sierżant Harry K. Midkiff był samotny, gdy umierał 25 listopada 1942 roku, czy też jakaś dobra dusza potrzymała go za rękę i pogłaskała po twarzy?

Polegli nie przekazują tak intymnych informacji. Im bliżej staramy się do nich podejść, tym dalej się wycofują, jak tęcza lub fatamorgana. Oni naprawdę wzlecieli ponad cień naszej nocy, by osiąść na dzikich wyżynach przeszłości. Historia niemalże jest w stanie nas tam zabrać. Pamiętniki i listy, oficjalne sprawozdania i nieoficjalne kroniki, a także niedostępne aż do teraz dokumenty ukazują z niesamowitą klarownością wiele momentów sprzed 60 lat2. Niezwykłą moc ma również ludzka pamięć, choć szybko zbliżamy się do dnia, w którym nie będzie już ani jednego uczestnika tych zdarzeń, mogącego opowiedzieć swą historię, a epopeja II wojny światowej na zawsze przejdzie do narodowej mitologii. Zadaniem autora jest uwiarygodnianie: upewnianie się, że historia i pamięć nadadzą opowieści spójności, udowadniając, że wszystko to naprawdę miało miejsce.

Kilka ostatnich kroków musi jednak podjąć sam czytelnik, ponieważ spośród wszystkich zdolności, jakimi dysponują śmiertelnicy, tylko wyobraźnia ma moc wskrzeszania zmarłych.

Żaden żyjący w XXI wieku czytelnik nie będzie w stanie zrozumieć ostatecznego triumfu Aliantów w II wojnie światowej, nie posiadając wiedzy o ogromnym dramacie, jaki rozegrał się w Afryce Północnej w latach 1942-1943. Wyzwolenie Europy Zachodniej to tryptyk. Każda jego część stanowi objaśnienie dla kolejnych. Pierwsza tyczy się Afryki Północnej, druga Włoch, a trzecia inwazji na Normandię i następujących po niej kampanii we Francji, Niderlandach i Niemczech.

Z perspektywy 60 lat jesteśmy w stanie dostrzec, że walki w Afryce Północnej stanowiły przełomowy punkt w amerykańskiej historii. To tam Stany Zjednoczone zaczęły działać jak wielkie mocarstwo – pod względem wojskowym, dyplomatycznym, strategicznym i taktycznym. Afryka Północna, obok Stalingradu i Midway, była miejscem, w którym Oś na zawsze utraciła inicjatywę w wojnie. Tam też Wielka Brytania przyjęła rolę młodszego partnera w angielsko-amerykańskim sojuszu, podczas gdy Stany Zjednoczone stały się dominującą potęgą, pozostając nią jeszcze na początku kolejnego stulecia.

Żadna z tych rzeczy nie była nieuchronna – ani śmierć pojedynczych osób, ani końcowe alianckie zwycięstwo, ani ostateczna hegemonia Stanów Zjednoczonych. Losy ważyły się na szali, czekając, aż ktoś je rozstrzygnie.

W porównaniu z późniejszymi kampaniami II wojny światowej, w Normandii czy Ardenach, pierwsze starcia w Afryce Północnej były niewielkie. W walkach między plutonami i kompaniami brało udział najwyżej kilkuset ludzi. W ciągu sześciu miesięcy skala zmagań urosła tak bardzo, że w bitwach toczonych przez grupy armii uczestniczyły setki tysięcy żołnierzy. Tak też zostało do samego końca konfliktu. Kampania w Afryce Północnej umożliwiła rozpoczęcie wojny w Europie. Dzięki niej Alianci, z szeregów których ubyło 70 000 zabitych, rannych i zaginionych, zrozumieli, jak wielkie straty przyjdzie im jeszcze ponieść.

Żadna inna operacja II wojny światowej nie przewyższyła inwazji na Afrykę Północną pod względem złożoności, śmiałości i podejmowanego ryzyka, a także, jak stwierdzono w historii US Army Air Forces, „stopnia strategicznego zaskoczenia, jakie osiągnięto”. Co więcej, była to pierwsza kampania przeprowadzona przez anglo-amerykański sojusz. Afryka Północna zdefiniowała koalicję i jej strategiczne cele, dyktując, gdzie i w jaki sposób Alianci mieli toczyć dalszą część wojny3.

Afryka Północna stanowiła przedsmak kolejnych dwóch lat wojny także w zakresie napięć między sojusznikami, ich jedności i niezgody. Doszło tam też do pierwszego poważnego testu alianckich wojsk lądowych w walce z siłami Osi. Amerykańskie i niemieckie oddziały po raz pierwszy starły się ze sobą. Podobnie jak w początkowych bitwach praktycznie każdej z wojen w historii Stanów Zjednoczonych, kampania ta pokazała, że naród i wojsko są nieprzygotowane do walki oraz niepewne swych wojskowych umiejętności, niemniej charakteryzują się na tyle dużą nieustępliwością i pomysłowością, by ostatecznie zwyciężyć.

To w Afryce Północnej ogromna przewaga amerykańskiego przemysłu zaczęła dawać o sobie znać, a stosowanie brutalnej siły stało się najbardziej charakterystyczną cechą prowadzenia wojny przez Aliantów, choć nie jedynym powodem ich triumfu, jak sugerują niektórzy historycy. W czasie tej kampanii Sprzymierzeni, zwłaszcza Amerykanie, po raz pierwszy zdali sobie dogłębnie sprawę ze znaczenia umiejętności dowódczych i zuchwałości, przebiegłości i szybkości, inicjatywy i zawziętości.

To w Afryce Północnej Alianci uzgodnili, że zawrą pokój jedynie w następstwie bezwarunkowej kapitulacji wroga.

Tam też przyjęto kontrowersyjną strategię, zakładającą przeciwstawienie się wojskom Osi na pobocznym teatrze działań wojennych, w basenie Morza Śródziemnego, kosztem natychmiastowego uderzenia na północno-zachodnią część Europy. Rezultatem tej decyzji były kampanie na Sycylii, we Włoszech i w południowej Francji.

To w Afryce Północnej alianccy żołnierze odkryli, w jaki sposób mogą pokonać Niemców na szczeblu taktycznym. Tam też prysł mit o niezwyciężoności III Rzeszy. Wówczas również, jak przyznał później jeden z niemieckich generałów, wielu ludzi w wojskach Osi straciło wiarę w swych dowódców i „nie chciało już dłużej walczyć do ostatniego człowieka”4.

To tam na scenie pojawiła się większość najwspanialszych zachodnich generałów, w tym ci, których nazwiska znane są ciągle kilka pokoleń później, jak Eisenhower, Patton, Bradley, Montgomery czy Rommel, a także wielu innych, zasługujących na uratowanie od zapomnienia. To w Afryce potwierdziły się słowa na temat przywództwa, wypowiedziane przez Williama Tecumseha Shermana: „Armia, tak jak każdy człowiek, posiada duszę, a żaden generał nie może w pełni wykorzystać swej armii, jeśli nie komenderuje duszami jej żołnierzy, tak jak ich korpusami i nogami”. W Afryce Północnej oficerowie umiejący sprawować dowodzenie w ten sposób postawili krok naprzód, natomiast ci, którzy nie byli do tego zdolni, zostali odstawieni na boczny tor5.

To w Afryce Północnej amerykańscy żołnierze poczuli szał zabijania i poznali nieprzyjemną prawdę na temat walki, z jakiej wielu nie zdawało sobie sprawy. „Jest to bardzo, bardzo straszna wojna, brudna i nieuczciwa, nie tak wspaniała, jak przedstawiają ją w gazetach w domu – pisał pewien żołnierz do matki w Ohio. – Jeśli chodzi o mnie i innych, którzy tutaj są, nie będziemy okazywać litości. Za dużo już widzieliśmy”. Korespondent Ernie Pyle zauważył, że pojawiło się „nowe, profesjonalne podejście, w którym zabijanie to praca”. W Afryce Północnej ironia i sceptycyzm, soczewki współczesnej świadomości, zaczęły zniekształcać obraz widziany przez niezliczonych zwykłych żołnierzy. „Ostatnia wojna miała zakończyć wszystkie wojny. Ta ma rozpocząć je na nowo”, stwierdził pewien brytyjski Tommy, doskonale ujmując panujący wówczas ironiczny nastrój6.

Sześćdziesiąt lat po inwazji na Afrykę Północną II wojnę światową i jej uczestników okrywa przepełniona mitami mgła. Weterani są ubóstwiani jako „najwspanialsze pokolenie”, mimo że żaden nie zabiegał o takie wyróżnienie, a wielu odrzuca je, uznając za nonsens. Są skazani na sentymentalną hagiografię, w której wszyscy bracia są mężni, a wszystkie siostry cnotliwe. Odważni i prawi pojawiają się przez całą historię tej kampanii, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, obok nich są też jednak ludzie tchórzliwi, skorumpowani i głupi. W Afryce Północnej pojawiły się także okropności powszechne podczas późniejszych walk: morderstwa i gwałty na cywilach, zabijanie jeńców i fałszowanie liczby ofiar śmiertelnych.

Był to czas przebiegłości i błędnych posunięć, poświęceń i samopobłażania, dwuznaczności, miłości, złośliwości oraz masowych mordów. Pojawiali się bohaterowie, lecz nie była to epoka bohaterów czystych i pozbawionych emocji niczym alabaster. Pod Kartaginą półbogowie spoczywają obok łajdaków.

Stany Zjednoczone wysłały do Europy 61 dywizji, łącznie prawie 2 miliony ludzi. Ci, o których jest mowa poniżej, byli pierwsi. Możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa przypuścić, że żaden z żołnierzy leżących na cmentarzu w Kartaginie nie przeczuwał 1 września 1939 roku, iż zostanie złożony w afrykańskim grobie. Jednak to tego dnia, wraz z rozpoczęciem ataku na Polskę, rozpoczął się marsz ku Afryce Północnej. Od tego też momentu musi się zacząć nasza historia.

1 września 1939 roku był pierwszym z 2174 dni wojny. Wówczas padli pierwsi zabici w czasie konfliktu, który pochłaniał średnio 27 600 istnień ludzkich każdego dnia, 1150 w godzinę i 19 w minutę, jedno co trzy sekundy. W ciągu czterech tygodni błyskawicznego uderzenia na Polskę, prowadzonego przez 60 niemieckich dywizji, poległo ponad 100 000 polskich żołnierzy; 25 000 cywilów poniosło śmierć na skutek ataków lotnictwa, a kolejne 10 000, głównie przedstawicieli klasy średniej, zamordowano. 22 miliony Polaków należało od tej chwili do III Rzeszy. „Dobrze przyglądnijcie się Warszawie. Mogę tak postąpić z każdym europejskim miastem”, powiedział dziennikarzom Adolf Hitler podczas wizyty w zrujnowanej stolicy Polski7.

3 września Francja i Wielka Brytania wypowiedziały wojnę niemieckim agresorom, ale po kampanii wrześniowej walki wygasły na sześć miesięcy. W tym czasie Hitler utrwalał swe panowanie nad zdobytymi ziemiami i planował kolejne posunięcie. Nastąpiło ono na początku kwietnia 1940 roku, kiedy oddziały Wehrmachtu zajęły Danię i zaatakowały Norwegię. Miesiąc później 136 niemieckich dywizji przelało się przez Holandię, Belgię, Luksemburg i Francję. Winston S. Churchill, niski, krępy i sepleniący polityk, cechujący się nieugiętą wolą i genialnymi wręcz zdolnościami oratorskimi, który 10 maja został zarówno premierem, jak i ministrem obrony Wielkiej Brytanii, przekazał prezydentowi Franklinowi D. Rooseveltowi: „Małe kraje są po prostu rąbane na kawałki, jeden po drugim, niczym drewno na opał”. Była to pierwsza z 950 osobistych wiadomości wysłanych Rooseveltowi przez Churchilla, tworzących najistotniejszą korespondencję XX wieku8.

Francja nie była mała, a mimo to została porąbana na kawałki. Błędna ocena sytuacji przez Niemców pozwoliła Brytyjczykom na ewakuowanie z położonego na północy portu w Dunkierce 338 000 żołnierzy na pokładzie 900 jednostek pływających. Niemniej jednak 14 czerwca czołówki nacierających wojsk przetoczyły się przez paryski Place de la Concorde i zatknęły na Łuku Triumfalnym wielką flagę ze swastyką. Gdy Francuzi się chwiali, włoski rząd Benito Mussoliniego, sprzymierzony z Niemcami w ramach Osi, również wypowiedział wojnę Francji i Wielkiej Brytanii. „Z początku byli zbyt tchórzliwi, by się przyłączyć. Teraz im spieszno, żeby dostać swoją część łupów”, stwierdził Hitler9.

Po tym, jak francuski rząd w szoku i zamieszaniu uciekł do Bordeaux, pojawiła się powszechnie szanowana postać, aby stanąć na czele resztek gabinetu. Marszałek Philippe Pétain, bohater spod Verdun z czasów I wojny światowej, a teraz lakoniczny i enigmatyczny osiemdziesięcioczterolatek, zauważył kiedyś: „Wzywają mnie, tylko gdy dojdzie do katastrofy”10. Ale nawet Pétain nie doświadczył nigdy aż tak ogromnego kataklizmu, poprosił więc o negocjacje pokojowe, a Berlin wyraził zgodę. Nie chcąc ryzykować sytuacji, w której Francuzi kontynuowaliby walkę z kolonii w Afryce Północnej, Hitler obmyślił mądre warunki zawieszenia broni. Południowa część Francji (40% jej obszaru), a więc bez Paryża, miała pozostać we władaniu rządu Pétaina. Niemcy nie zamierzali okupować tych terenów. Z nowej stolicy w uzdrowiskowym miasteczku Vichy Francuzi mieli wciąż zarządzać swym zamorskim imperium, w tym koloniami w Maroku, Algierii i Tunezji, które łącznie obejmowały ziemie o powierzchni 2,5 miliona kilometrów kwadratowych, zamieszkałe przez 17 milionów ludzi, głównie Arabów i Berberów. Francja miała zatrzymać również swą niemałą flotę i 120-tysięczną armię w Afryce Północnej, zobowiązując się stawić opór wszelkim najeźdźcom, zwłaszcza Brytyjczykom. Aby upewnić się co do przestrzegania warunków ugody, Niemcy zamierzali przetrzymywać w ramach zabezpieczenia pół miliona francuskich jeńców wojennych11.

Pétain zobowiązał się postępować zgodnie z porozumieniem. Wsparła go większość starszych stopniem francuskich oficerów i urzędników państwowych, składając wobec niego przysięgę wierności. Pewna liczba jednak odmówiła. W grupie tej znalazł się między innymi czterdziestodziewięcioletni generał brygady i indywidualista o nazwisku Charles André Joseph Marie de Gaulle. Udał się on na uchodźstwo do Londynu, potępił wszelkie traktaty z szatanem i zadeklarował w imieniu Wolnej Francji: „Cokolwiek się zdarzy, płomień francuskiego oporu nie może zgasnąć i nie zgaśnie”12. W tym czasie Hitler panował nad Europą, od Przylądka Północnego do Pirenejów i od Oceanu Atlantyckiego po Bug. We wrześniu Niemcy i Włochy podpisały trójstronny pakt z Japonią, prowadzącą własną zbrodniczą kampanię w Azji. Oś rozciągnęła się na całą kulę ziemską. „Wojna została wygrana – przekazał Mussoliniemu Führer. – Reszta jest tylko kwestią czasu”13.

Wydawało się, że przechwałki te oparte są na rozsądnych przesłankach. Wielka Brytania kontynuowała bój samotnie. „Walczymy o życie, by przetrwać z dnia na dzień i z godziny na godzinę”, powiedział Churchill w Izbie Gmin. Niemieckie plany lądowania po drugiej stronie kanału La Manche były jednak raz po raz odraczane, Luftwaffe nie udało się bowiem pokonać sił Royal Air Force. Zamiast tego kampania bombowa, zwana Blitzem, ciągnęła się do końca 1940 roku, a nawet dłużej. Śmierć ponosiły tysiące, a potem dziesiątki tysięcy brytyjskich cywilów, choć piloci RAF-u zestrzelili w ciągu trzech miesięcy prawie 2500 nieprzyjacielskich maszyn, zabijając 6000 lotników Luftwaffe i ostatecznie ratując kraj14.

Churchill otrzymał także pomoc od Roosevelta, który starał się wypchnąć Stany Zjednoczone z grona państw neutralnych, mimo złożonej Amerykanom obietnicy trzymania ich z dala od wojny. Prawdziwe poglądy prezydenta wyjawił jego najbliższy współpracownik, Harry Hopkins. „Gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę – przekazał on Churchillowi w styczniu 1941 roku, posługując się cytatem z Księgi Rut. – Gdzie zamieszkasz, tam ja zamieszkam; twój naród będzie moim narodem, a twój Bóg będzie moim Bogiem”. Hopkins dodał też spokojnie: „Nawet do samego końca”15. Roosevelt wysłał Churchillowi 50 niszczycieli US Navy w zamian za możliwość skorzystania z brytyjskich baz na Karaibach i zachodnim Atlantyku. Wiosną 1941 roku przepchnął natomiast przez Kongres ogromny program pomocowy o nazwie Lend-Lease pod przykrywką „wypożyczania” sprzętu. Do końca wojny Stany Zjednoczone dostarczyły sojusznikom 37 000 czołgów, 800 000 ciężarówek, prawie 2 miliony karabinów oraz 43 000 samolotów. Tych ostatnich przekazano tak wiele, że szkolenie amerykańskich pilotów musiało zostać ograniczone ze względu na niedobór maszyn. Mimo to w 1941 roku Brytyjczycy trzymali się, jak ujął to szef Imperialnego Sztabu Generalnego generał Alan Brooke, „samymi tylko koniuszkami palców”16.

Hitlera czekały kolejne irytujące rozczarowania. Hiszpania nie zamierzała dołączyć do Osi ani zrezygnować ze swej neutralności i pozwolić Niemcom na zaatakowanie brytyjskiej twierdzy w Gibraltarze, broniącej dostępu do Morza Śródziemnego. 28 października 1940 roku wojska włoskie bez ostrzeżenia najechały Grecję. „Führerze, maszerujemy!”, zakrzyknął Mussolini17. Niemal natychmiast okazało się jednak, że atakujący znacznie ustępują obrońcom. Aby dokończyć podbój i wyprzeć działające w oparciu o nieprzemyślany plan brytyjskie siły ekspedycyjne wysłane na ratunek Bałkanom, potrzebne było wsparcie ze strony dywizji Wehrmachtu. Grecja padła w kwietniu 1941 roku, tydzień po Jugosławii, gdzie tylko w jeden dzień w wyniku bombardowań Luftwaffe śmierć poniosło 17 000 ludzi.

Legiony Mussoliniego maszerowały również w Afryce, przypuszczając atak z terenu Libii, włoskiej kolonii, na Egipt, dawny protektorat Londynu, w którym wciąż stacjonowały królewskie wojska. W grudniu 1940 roku kontratakujące siły brytyjskie i australijskie rozbiły dwukrotnie liczniejszą armię włoską, zadając jej straty w wysokości 150 000 ludzi. Ponieważ południowa flanka Osi znalazła się w wielkim niebezpieczeństwie, Hitler raz jeszcze ruszył Mussoliniemu z pomocą, wysyłając do Libii nowy korpus ekspedycyjny, Afrika Korps. Na jego czele stanął charyzmatyczny oficer wojsk pancernych, który w Polsce był komendantem kwatery głównej Führera. Generał Erwin Rommel dotarł do Trypolisu w połowie lutego 1941 roku, rozpoczynając kampanię, w trakcie której jego siły, walcząc początkowo z Brytyjczykami, a potem także z Amerykanami, przez dwa lata na przemian posuwały się naprzód i były spychane wzdłuż północnoafrykańskiego wybrzeża.

W 1941 roku doszło do dwóch przełomowych zdarzeń, które zmieniły oblicze wojny. 22 czerwca niemal 200 niemieckich dywizji dokonało inwazji na Związek Radziecki, łamiąc pakt o nieagresji, zawarty przez Hitlera w 1939 roku z sowieckim przywódcą Stalinem, na mocy którego oba państwa podzieliły się zdobyczami we wschodniej Europie. W ciągu zaledwie jednego dnia w wyniku niemieckich ataków zniszczeniu uległa jedna czwarta radzieckiego lotnictwa. Przez cztery miesiące agresorzy zajęli 1,5 miliona kilometrów kwadratowych rosyjskiej ziemi, wzięli do niewoli 3 miliony żołnierzy Armii Czerwonej, zamordowali nieliczone rzesze Żydów oraz cywilów innych narodowości i zbliżyli się do Moskwy na odległość 100 kilometrów. Jednakże w przeciągu kolejnych czterech miesięcy Wehrmacht utracił 200 000 zabitych, 726 000 rannych, 400 000 wziętych do niewoli i 113 000 niezdolnych do służby z powodu odmrożeń.

Drugie ze wspomnianych wydarzeń miało miejsce po przeciwnej stronie globu. 7 grudnia z japońskich lotniskowców, z zamiarem dokonania zaskakującego ataku na amerykańską Flotę Pacyfiku w Pearl Harbor, wystartowało 366 maszyn. Uderzenie poskutkowało zatopieniem lub uszkodzeniem na cumowisku ośmiu pancerników i jedenastu innych okrętów. Śmierć poniosło 2400 Amerykanów. Równoczesne ataki spadły na Malaje, Hongkong i Filipiny. W ramach solidarności z japońskim sojusznikiem Hitler i Mussolini niezwłocznie wypowiedzieli wojnę Stanom Zjednoczonym. Był to być może najpoważniejszy błąd popełniony przez Führera oraz, jak stwierdził później brytyjski historyk Martin Gilbert, „najważniejsze wydarzenie II wojny światowej”. Stało się pewne, że Amerykanie udadzą się do Europy, walcząc po jednej ze stron, tak jak w 1917 roku, w trakcie Wielkiej Wojny18.

„Wiedziałem, że Stany Zjednoczone biorą udział w wojnie, siedzą w niej po szyję i będą walczyć na śmierć i życie – napisał później Churchill. – Poszedłem do łóżka i zasnąłem snem człowieka ocalonego i wdzięcznego”19.

Od inwazji na Polskę minęły dwa lata, trzy miesiące i siedem dni. Stany Zjednoczone potrzebowały każdej minuty tego łaskawie podarowanego im czasu na przyszykowanie się do konfliktu. Główny wojskowy przedstawiciel Churchilla w Waszyngtonie feldmarszałek sir John Dill przekazał Londynowi, że mimo owego długiego preludium siły amerykańskie „są bardziej nieprzygotowane do wojny niż można sobie wyobrazić”20.

We wrześniu 1939 roku US Army znajdowała się pod względem liczebności i siły bojowej na siedemnastym miejscu na świecie, tuż za Rumunią. Gdy dziewięć miesięcy później 136 niemieckich dywizji podbijało Europę Zachodnią, Departament Wojny meldował, że jest w stanie wystawić zaledwie pięć dywizji. Same Stany Zjednoczone były narażone na atak. Część dział obrony wybrzeża nie brała udziału w strzelaniu ćwiczebnym od 20 lat, wojska nie posiadały też wystarczającej liczby broni przeciwlotniczej do zabezpieczenia choćby jednego amerykańskiego miasta. Budowanie sił zbrojnych przyrównywano do „rekonstrukcji dinozaura na podstawie kości łokciowej i trzech kręgów”21.

Początkiem tego procesu było zarejestrowanie się 16 milionów mężczyzn jako potencjalnych poborowych. Ludzie ci mieli wzmocnić Armię Regularną oraz dywizje Gwardii Narodowej. Zgodnie z prawem poborowi i niedawno podporządkowane władzom federalnym jednostki gwardyjskie mogły służyć najwyżej przez 12 miesięcy, w dodatku jedynie na półkuli zachodniej lub na terytorium Stanów Zjednoczonych. Wymogi fizyczne pozostały dosyć rygorystyczne. Wkrótce miały jednak nadejść dni, w których, jak twierdzili nowi rekruci, wojsko nie badało już oczu, a jedynie je liczyło. Poborowy musiał mieć minimum 152 centymetry wzrostu i ważyć nie mniej niż 48 kilogramów, a także posiadać co najmniej 12 spośród 32 naturalnych zębów. Wykluczano kandydatów z płaskostopiem, chorobami wenerycznymi i przepukliną. Na 100 ludzi odrzucano ponad 40, co stanowi smutne świadectwo negatywnego wpływu wielkiego kryzysu na zdrowie narodu. Reguły poboru zakładały, że powoływani nie będą ojcowie, przestępcy i osiemnastolatkowie. Również i z tych zasad później zrezygnowano. Prawie 2 miliony mężczyzn odrzucono z przyczyn psychicznych, choć nierzadko kontrola kandydatów ograniczała się do pytań w stylu: „Czy lubisz dziewczyny?”. Odsetek niezaakceptowanych był duży, ponieważ jak sugerował pewien dowcipniś, „US Army nie chciała nieprzystosowanych żołnierzy, przynajmniej poniżej stopnia majora”22.

Częste było utyskiwanie i wyszydzanie potencjału wojskowego państwa. Sondaż Gallupa z października 1940 roku wskazał, że amerykańska młodzież jest powszechnie uważana za „miękką, pacyfistyczną, tchórzliwą, cyniczną, zniechęconą i lewicującą grupę”. Pewien badacz społeczny doszedł do wniosku, że „uczynienie żołnierzem przeciętnego wolnego amerykańskiego obywatela nie różni się zbytnio od udomowienia bardzo dzikiego gatunku zwierząt”. Ze słowami tymi zgadzało się wielu instruktorów musztry. Amerykańscy żołnierze nie byli jeszcze przepełnieni nienawiścią czy potrzebą starcia się z nieprzyjacielem, który przed 7 grudnia 1941 roku wydawał się abstrakcyjny i odległy. W przeddzień Pearl Harbor w magazynie Time pisano, że żołnierze buczą, widząc w kronikach filmowych Roosevelta i szefa sztabu US Army generała George’a C. Marshalla, z kolei wiwatują na cześć zdeklarowanych izolacjonistów23.

Stan broni i sprzętu był żałosny. Żołnierze ćwiczyli z rynnami zamiast dział przeciwpancernych, rurami od pieców zamiast moździerzy i miotłami zamiast karabinów. Pieniędzy brakowało, a małe armaty kosztowały mniej od dużych. Najtańszy był jednak zupełny brak armat. W 1939 roku zbudowano zaledwie sześć czołgów średnich. W pewnym zgryźliwym wierszyku stwierdzono: „Czołgi to czołgi, a czołgi są drogie/Znowu nie będzie czołgów w tym roku”24. Sytuację taką powodowało po części ciągłe przywiązanie do koni. „Idea, jakoby wielkie armie mogły sunąć drogami w szybkim tempie, jest mrzonką”, ostrzegał w 1940 roku Cavalry Journal, choć niemieckiBlitzkrieg zdołał już do tego czasu zasygnalizować nadejście wojny zmechanizowanej. „Paliwa i opon nie da się zdobyć lokalnie, tak jak furażu”25. W 1941 roku szef kawalerii US Army zapewniał Kongres, że czterech zachowujących odpowiednie odstępy jeźdźców jest w stanie zaszarżować przez 800 metrów otwartego terenu i zniszczyć nieprzyjacielskie gniazdo karabinu maszynowego bez choćby zadrapania. „Zwolenników pojazdów silnikowych ogarnęła mania wyłączenia koni z wojny”, przekazał ten sam oficer Amerykańskiemu Towarzystwu Koni i Mułów na cztery dni przed atakiem na Pearl Harbor. Ostatni pułk kawalerii Armii Regularnej dokonał rzezi swych wierzchowców, by nakarmić głodujący garnizon na półwyspie Bataan na Filipinach. W ten sposób epoka konnicy zakończyła się nie salwą, lecz dzwonkiem na obiad26.

W chwili rozpoczęcia mobilizacji w 1940 roku wojsko posiadało jedynie 14 000 zawodowych oficerów, mających stanąć na czele sił, które rozrosły się ostatecznie do 8 milionów żołnierzy. Międzywojenny korpus oficerski pełny był ludzi za starych i nieprzydatnych, zwanych „próchniakami”. Pewien przedstawiciel władz nazwał go z tego powodu „zagrożeniem pożarowym”. Laseczki oficerskie, stanowiące talizman Starej Armii, mogłyby służyć za podpałkę. Tajne komisje Departamentu Wojny, znane jako rady wyskubujące, pozbywały się setek oficerów, którzy byli zbyt wiekowi, zbyt zmęczeni i zbyt nieudolni. Żaden oficer pełniący służbę w 1941 roku nie dowodził podczas I wojny światowej na szczeblu dywizji lub wyższym. Średni wiek majorów wynosił 48 lat. Gwardia Narodowa była jeszcze bardziej skostniała. Niemal jedna czwarta z jej poruczników miała ponad 40 lat, a pośród starszych stopni dominowali ludzie z politycznego nadania, o poświadczonej wojskowej niekompetencji. Co więcej, jednostki gwardyjskie w 18 stanach były splamione skandalami związanymi z defraudacją, fałszerstwami, łapówkarstwem i nepotyzmem27.

Olbrzym zaczął jednak powoli się ruszać. W 1940 roku Kongres przekazał wojsku 9 miliardów dolarów, kwotę wyższą od łącznej sumy wydatków Departamentu Wojny od 1920 roku. Osławiony arsenał demokracji nabierał rozpędu, choć prawie połowa jego produkcji wojskowej z 1941 roku trafiła do państw korzystających z Lend-Lease (przekazane wyposażenie obejmowało między innymi 15 000 pił i 20 000 noży do amputacji dla Sowietów). Zaczęła kształtować się znakomita, zawodowa kadra oficerska. Trwający dwa lata, trzy miesiące i siedem dni okres przygotowawczy dobiegł końca. Nadszedł czas walki28.

Ale gdzie? Od wczesnych lat 20. XX wieku amerykańscy stratedzy uważali Tokio za najbardziej prawdopodobnego przeciwnika, ponieważ Stany Zjednoczone i Japonia rywalizowały o dominację na Pacyfiku. W 1938 roku doszło jednak do serii nieformalnych spotkań z Brytyjczykami. Był to początek angielsko-amerykańskiej zażyłości, podtrzymywanej przez rosnące w Waszyngtonie przekonanie, że Niemcy stanowią śmiertelne zagrożenie, a drogi morskie przez Atlantyk muszą zawsze znajdować się pod kontrolą sił sojuszniczych. Spośród wszystkich potencjalnych nieprzyjaciół Niemcy dysponowały najpotężniejszym zapleczem przemysłowym i największym potencjałem wojskowym, w związku z czym zagrożenie z ich strony było najpoważniejsze. W dotyczącym strategii dokumencie z listopada 1940 roku zawarto wniosek, że jeśli Wielka Brytania przegra wojnę, Stany Zjednoczone „staną w obliczu wielkiego problemu”. Dodano też: „Możliwe jest, że nie przegramy wszędzie, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że nigdzie też nie wygramy”29.

Ewolucja amerykańskich planów wojennych osiągnęła punkt kulminacyjny na wiosnę 1940 roku, kiedy to w strategicznej koncepcji Rainbow 5 zamieszczono postulat, aby w razie przystąpienia do wojny Stany Zjednoczone podjęły wspólne działania z Wielką Brytanią i Francją. Zakładano przy tym wczesne wysłanie amerykańskich wojsk za ocean, „żeby doprowadzić do decydującej klęski Niemiec, Włoch lub obu tych państw”. Siły znajdujące się na Pacyfiku miały pozostać w obronie na szczeblu strategicznym, aż do pokonania wroga w Europie. Nawet katastrofa w Pearl Harbor nie zdołała zachwiać przekonania Roosevelta i jego ekspertów wojskowych co do zasadności idei „najpierw Niemcy”. Pozostała ona najbardziej kluczową regułą strategiczną II wojny światowej.

Ledwo rozwiał się dym nad Pearl Harbor, gdy Churchill przybył do Waszyngtonu na kompleksowe rozmowy. W wyniku konferencji, noszącej kryptonim Arcadia, nie udało się opracować konkretnego angielsko-amerykańskiego planu ofensywy, ale premier i prezydent potwierdzili zasadę „najpierw Niemcy”. Co więcej, 1 stycznia 1942 roku 26 państw, ogłosiwszy się „Narodami Zjednoczonymi”, podpisało porozumienie, w którym każde z nich wyrzekło się zawierania odrębnego pokoju bez zgody pozostałych, ustanawiając, iż ich wspólnym celem jest walka o „życie, wolność, niepodległość, swobody religijne oraz zachowanie praw człowieka i sprawiedliwości”30.

Amerykański pomysł na pokonanie III Rzeszy był prosty i oczywisty: uderzyć prosto na Berlin. „Przez Francję biegnie najkrótsza droga do serca Niemiec”, oznajmił szef sztabu Marshall31. Odległość od północno-zachodniego wybrzeża Francji do niemieckiej stolicy wynosiła niecałe 900 kilometrów. Trasa ta biegła przez płaskie tereny, poprzecinane dobrze rozwiniętą siecią dróg i linii kolejowych, przechodząc też przez obszary kluczowe dla niemieckiego przemysłu. Jeśli celem był Hitler, Amerykanie instynktownie uważali, że należy „ruszyć na niego bez zastanowienia i najszybciej jak to możliwe, najkrótszą i najbardziej bezpośrednią drogą”, zanotował później pewien brytyjski generał32. Jankesi, stwierdził inny brytyjski oficer, „chcieli zemsty, chcieli rezultatów i chcieli walczyć”33.

Bezpośredni skoncentrowany atak stanowił amerykańską strategiczną tradycję, często przypisywaną generałowi Ulyssesowi S. Grantowi z czasów wojny secesyjnej. Najpewniejszym sposobem na zwycięstwo było zniszczenie armii nieprzyjaciela i pozbawienie go możliwości dalszego toczenia konfliktu. Stany Zjednoczone, będące największą potęgą przemysłową na świecie i dysponujące siłami zbrojnymi, które rozrosły się ostatecznie do 12 milionów ludzi, mogłyby to uczynić, zwłaszcza że należały teraz do potężnego sojuszu z Imperium Brytyjskim, Związkiem Radzieckim i Chinami. Powszechnie panującemu zniecierpliwieniu dał wyraz młody amerykański generał z Kansas, którego pracowitość, zdolności organizacyjne oraz olśniewający uśmiech uczyniły wschodzącą gwiazdą w Departamencie Wojny. „Musimy ruszyć do Europy i walczyć. Musimy przestać trwonić zasoby we wszystkich częściach świata, a także – co jeszcze gorsze – przestać tracić czas”, napisał Dwight David Eisenhower w sporządzonej na własne potrzeby notce z 22 stycznia 1942 roku34.

Jako nowy szef do spraw planów wojennych w Sztabie Generalnym US Army Eisenhower brał udział w sporządzaniu koncepcji, która miała przekształcić owe strategiczne impulsy w rzeczywiste działania. Trzyczęściowa amerykańska propozycja wykrystalizowała się na wiosnę 1942 roku. W ramach planu o kryptonimie Bolero Stany Zjednoczone zamierzały przez ponad rok przesyłać wojska i zaopatrzenie za Atlantyk, do rejonów pośrednich w Wielkiej Brytanii. Następnie, w kwietniu 1943 roku, przeprowadzona zostałaby Operacja Roundup, inwazja przez kanał La Manche na francuskie wybrzeże z udziałem 48 amerykańskich i brytyjskich dywizji, wspieranych przez 5800 samolotów. Ostrze nacierających wojsk zajęłoby belgijski port w Antwerpii, a potem ruszyło w stronę Renu. Gdyby Niemcy ulegli znacznemu osłabieniu jeszcze przed rozpoczęciem inwazji lub gdyby siły radzieckie na wschodzie znalazły się na granicy załamania i potrzebowały pomocy w formie dywersji sojuszników, Alianci dokonaliby jesienią 1942 roku mniejszego, „awaryjnego” uderzenia o kryptonimie Sledgehammer z wykorzystaniem od pięciu do dziesięciu dywizji. Jego celem byłoby opanowanie przyczółka we Francji, być może pod Cherbourgiem lub Calais, oraz związanie jak najliczniejszych niemieckich oddziałów.

W kwietniu 1942 roku Churchill i jego dowódcy zgodzili się co do zasady z tą strategią, jednak niemal natychmiast zaczęli zmieniać zdanie. Brytyjczycy zostali już trzykrotnie podczas tej wojny wyparci z kontynentu: z Dunkierki, z Norwegii i z Grecji. Niechętnie zaryzykowaliby zebraniem kolejnych cięgów na skutek pospiesznego ataku przez kanał La Manche. „Zostaniemy wyparci raz jeszcze”, ostrzegał Alan Brooke. We Francji stacjonowały dwa tuziny niemieckich dywizji. Wróg mógł też wykorzystywać linie wewnętrzne do przerzucania dodatkowych wojsk ze wschodu i zaplombowania wszelkich alianckich przyczółków35.

U Brytyjczyków konsternację wywoływał zwłaszcza plan Sledgehammer. To oni musieliby zapewnić większość sił na potrzeby operacji, ponieważ amerykańskie jednostki znajdowałyby się wciąż w drodze przez Atlantyk. Prowadzone przez poprzednią dekadę badania nad pogodą na kanale La Manche wskazywały na częste pojawianie się jesiennych sztormów. W 1588 roku zdruzgotały one hiszpańską Armadę, a teraz z pewnością pozbawiłyby alianckie wojska ekspedycyjne wsparcia floty. Co więcej, przeciwnik dysponowałby sześciokrotną przewagą w powietrzu, mógłby też wzmacniać front trzykrotnie szybciej od Sprzymierzonych. Było bardzo prawdopodobne, że siły Wehrmachtu we Francji nie potrzebowałyby posiłków z Rosji do zablokowania, a nawet zniszczenia alianckiego przyczółka, tak słabego, że część sceptyków zaczęła nazywać plan mianem Tackhammer36. Hitler rozpoczął już budowę potężnych fortyfikacji nadbrzeżnych, od koła podbiegunowego do hiszpańskiej granicy nad Zatoką Biskajską. Niektórzy planiści uważali, że Festung Europa, Forteca Europa, jest nie do zdobycia. Ich zdaniem Alianci musieli wylądować w Liberii, mniej więcej w połowie zachodniego wybrzeża Afryki, by stamtąd przebijać się na północ37.

Churchill podzielał obawy swych dowódców. „Wzdrygał się z przerażeniem na każdą sugestię o bezpośrednim podejściu” w atakowaniu Europy, wspominał później pewien brytyjski generał38. Katastrofalna klęska Sprzymierzonych na francuskim wybrzeżu, ostrzegał premier, stanowiła „jedyny możliwy sposób na przegranie wojny”. Nawet jeśli Churchill pragnął dogodzić swym amerykańskim wybawicielom, wciąż pamiętał o milionie Brytyjczyków poległych w I wojnie światowej. Sądził, że koszt inwazji na Francję wyniesie kolejne pół miliona istnień ludzkich, i to na darmo, jeśli przedsięwzięcie zakończy się porażką. „Prześladowały go ciała unoszące się na wodach Kanału”, przyznał później George Marshall39. On sam określił Sledgehammer jako „ofiarną zagrywkę” w celu pomocy Rosjanom, co nie było zbyt pocieszające40.

Podczas gdy pośród Amerykanów panowało przeczucie, że należy uderzyć na wroga bezpośrednio, przeprowadzając kampanię opartą na koncentracji zmasowanych sił, Brytyjczycy instynktownie woleli uniknąć działań lądowych na wielką skalę. Przez wieki Wielka Brytania polegała na swej potędze morskiej, broniąc Wysp oraz swych światowych interesów. Była przyzwyczajona do długotrwałych wojen, w trakcie których minimalizowała własne straty i ponoszone ryzyko, wymanewrowując nieprzyjaciół i ograniczając działania zbrojne do peryferii imperium. Katastrofalny pat w okopach od 1914 do 1918 roku stanowił wyjątek od tej strategicznej zasady. Churchill miał wręcz nadzieję, że otaczając hitlerowskie imperium i naciskając na nie, siły alianckie doprowadzą do wzniecenia rebelii przez zniewolone narody Europy. Po osłabieniu Wehrmachtu przez bunty wojska angielsko-amerykańskie mogłyby szybko się rozprawić ze zdziesiątkowanymi i wyczerpanymi Niemcami.

Afryka Północna zdawała się odpowiednim miejscem na rozpoczęcie takich działań. Brytyjscy oficerowie wspomnieli po raz pierwszy o możliwości wspólnego angielsko-amerykańskiego przedsięwzięcia w tym regionie już w sierpniu 1941 roku. Churchill raz jeszcze podjął temat pod koniec roku na konferencji Arcadia w Waszyngtonie. Wtedy to planowi temu nadano kryptonim Super Gymnast. Brytyjski premier wracał do tej koncepcji przez całą wiosnę, opowiadając się za nią z niezachwianym, godnym misjonarza entuzjazmem.

Przerywając po każdym przedstawionym argumencie, by delektować się swym charakterystycznym cygarem, szef rządu wyliczał korzyści płynące z takiego przedsięwzięcia każdemu, kto znalazł się w pobliżu. Zajęcie Maroka, Algierii i Tunezji, dowodził, zatrzasnęłoby Afrika Korps w pułapce między świeżymi wojskami angielsko-amerykańskimi a brytyjską 8. Armią, walczącą już z Rommlem w Egipcie. Opanowanie przez Sprzymierzonych Afryki Północnej pozwoliłoby otworzyć na powrót szlaki biegnące przez Morze Śródziemne i Kanał Sueski, skracając o tysiące kilometrów rejs, którego trasa biegła z konieczności wokół Przylądka Dobrej Nadziei, i zaoszczędzić wiele ton towarów. Niedoświadczeni amerykańscy żołnierze mogliby zasmakować boju w warunkach łatwiejszych od tych, z jakimi mieliby do czynienia podczas frontalnego uderzenia na Francję. Operacja afrykańska wymagała użycia mniejszej liczby jednostek desantowych i innych zasobów niż atak przez kanał La Manche. Rząd Vichy mógłby zostać zwabiony z powrotem do alianckiego obozu. Poza tym przedsięwzięcie dało się zrealizować już w 1942 roku. Sojusznicy postąpiliby więc zgodnie z pragnieniem Roosevelta, by jak najprędzej wesprzeć Sowietów, przyspieszając udział amerykańskich żołnierzy w wojnie.

„Jest to całkowicie zgodne z pańskimi ideami – powiedział prezydentowi Churchill. – W istocie, to pańska najważniejsza koncepcja. Tu jest prawdziwy drugi front 1942 roku”41.

Amerykańscy wojskowi nieugięcie, a później z goryczą przeciwstawiali się temu planowi. Afryka Północna stanowiła defetystyczną akcję poboczną, dywersję, dziobnięcie peryferii wrogich terytoriów. Jeszcze przed Pearl Harbor w memorandum Departamentu Wojny ostrzegano, że atak na Afrykę będzie miał jedynie „pośredni wkład w pokonanie nazistów”42. W przekonaniu tym utwierdzono się jeszcze bardziej w pierwszych sześciu miesiącach 1942 roku. W kolejnym memorandum, w czerwcu, zawarto wniosek, że inwazja na Afrykę Północną „prawdopodobnie nie poskutkuje wycofaniem choćby jednego niemieckiego żołnierza, czołgu czy samolotu z frontu rosyjskiego”43.

W opinii wielu amerykańskich oficerów brytyjska propozycja zdawała się odpowiadać bardziej imperialnym interesom Londynu, a nie potrzebie szybkiego zakończenia wojny. Morze Śródziemne od dawna łączyło Zjednoczone Królestwo z jego posiadłościami w Egipcie, nad Zatoką Perską, w Indiach, Australii i na Dalekim Wschodzie. W Waszyngtonie odnowiły się dawne podejrzenia, że amerykańska krew zostanie przelana w obronie Imperium Brytyjskiego, zwłaszcza po tym, jak japońskie armie przetoczyły się przez Hongkong, Singapur i Birmę, zagrażając Indiom. Oficerowie US Army wspominali cierpki żart z 1917 roku: „AEF” nie jest skrótem od „American Expeditionary Force”, lecz od „After England Failed”44.

W następstwie kolejnej wizyty Churchilla w Waszyngtonie, do której doszło w połowie czerwca 1942 roku, bratnia sprzeczka przybrała na sile. Anglicy i Amerykanie weszli w okres kilku tygodni największego rozłamu w historii całego ich wojennego związku. 10 lipca Marshall i szef operacji morskich admirał Ernest J. King zasugerowali Rooseveltowi, że jeśli Brytyjczycy będą obstawać przy „rozpraszaniu się” w Afryce Północnej, „Stany Zjednoczone powinny skierować się ku Pacyfikowi, aby podjąć decydujące działania przeciwko Japonii”. Skory do gniewu King, którego Roosevelt oskarżył pewnego razu o golenie się przy pomocy opalarki, posunął się nawet do tego, iż przepowiadał, że Brytyjczycy nigdy nie dokonają inwazji na Europę, „chyba że idąc za orkiestrą szkockich dudziarzy”45. Amerykański prezydent stwierdził, że zwolennicy wyparcia się zasady „najpierw Niemcy” chcieliby „pozbierać swoje zabawki i sobie pójść”. Jeszcze tego samego popołudnia poprosił Marshalla i Kinga, żeby przesłali mu szczegółowe plany „alternatywy na Oceanie Spokojnym”, chociaż wiedział, że takowe nie istnieją.

Roosevelt był tak enigmatyczny i niejednoznaczny, że amerykańscy dowódcy musieli nierzadko zwracać się do Brytyjczyków o wskazówki dotyczące jego przemyśleń. W coraz większym stopniu zaczynał ufać argumentom Churchilla, a nie tym, jakie przedstawiali jego wojskowi doradcy46. Choć Roosevelt nigdy nie musiał przedstawiać swych przekonań co do prowadzenia wojny, a te z pewnością dałoby się wypisać na pudełku od zapałek, najważniejszą z nich stanowił „prosty fakt, iż rosyjskie armie zabijają więcej żołnierzy Osi i niszczą więcej jej zasobów niż wszystkie pozostałe dwadzieścia pięć Narodów Zjednoczonych razem wziętych”, co zauważył w maju. Departament Wojny szacował wówczas, że Armia Czerwona stawia czoła 225 niemieckim dywizjom. W Egipcie Brytyjczycy walczyli z sześcioma. Gdyby sowiecki opór się załamał, Hitler zyskałby dostęp do niewyczerpanych rezerw ropy z Kaukazu i Bliskiego Wschodu, a dziesiątki dywizji Wehrmachtu toczących boje na wschodzie mogłyby wzmocnić front zachodni. Analitycy Departamentu Wojny sądzili, że konflikt może potrwać nawet dekadę, a Stany Zjednoczone będą musiały wystawić co najmniej 200 dywizji, choć na razie miały problem z utworzeniem mniej niż połowy z tej liczby. Angielsko-amerykański gest dobrej woli, wykraczający poza Lend-Lease, miał kluczowe znaczenie w podniesieniu na duchu Sowietów. W maju Roosevelt przekazał Moskwie, że Stany Zjednoczone „spodziewają się” otworzyć drugi front przed końcem roku. W lipcu powiedział swym doradcom, że „nadrzędne znaczenie ma wejście amerykańskich wojsk lądowych do walki z wrogiem jeszcze w 1942 roku”47.

Wpływ na sposób myślenia prezydenta miały także inne czynniki. Minęło ponad pół roku od Pearl Harbor i zaniepokojeni Amerykanie chcieli wiedzieć, dlaczego ich kraj nie wyprowadził jeszcze kontruderzenia przeciwko państwom Osi. Listopadowe wybory do Kongresu miały stanowić referendum w sprawie toczenia wojny przez Roosevelta. Sondaże wskazywały, że prezydent i Partia Demokratyczna mogą ponieść porażkę. Demonstranci na londyńskim Trafalgar Square i w innych miejscach wznosili okrzyki: „Drugi front, natychmiast”, solidaryzując się z osaczonymi Rosjanami. Opanowując Afrykę, Sprzymierzeni pozbawiliby nieprzyjaciela potencjalnych baz, z których byłby on w stanie atakować szlaki morskie na południowym Atlantyku, a może nawet uderzyć na obie Ameryki. Choć trudno byłoby powiedzieć, że kampania na Pacyfiku zaczęła iść po myśli Aliantów, sytuacja w tamtej części świata ustabilizowała się, co pozwalało na przejście do strategicznej defensywy zgodnie z planem Rainbow 5. Niemniej jednak przed otworzeniem drugiego frontu za Atlantykiem amerykańskie wojska odpływały na Ocean Spokojny. W maju US Navy zaatakowała na Morzu Koralowym japońską flotę eskortującą wojska inwazyjne, kierujące się na Wyspy Salomona i Nową Gwineę. Straty po obu stronach były niemal równe. Miesiąc później cztery japońskie lotniskowce zostały zatopione w bitwie o Midway. W ten sposób Amerykanie odnieśli pierwsze w tej wojnie zdecydowane zwycięstwo. Operacja Watchtower, stanowiąca pierwsze alianckie kontruderzenie przeciwko Japonii, miała zacząć się niedługo później od lądowania 16 000 amerykańskich żołnierzy na Guadalcanal w archipelagu Wysp Salomona48.

Tymczasem w kampanii przeciwko Niemcom i Włochom opór Sprzymierzonych zdawał się słabnąć. Jednostki Wehrmachtu przekroczyły Don w południowej Rosji i zbliżały się do Stalingradu nad Wołgą. Nie licząc Wielkiej Brytanii i krajów neutralnych, takich jak Hiszpania, Szwecja i Szwajcaria, cała Europa należała do państw Osi. W Egipcie siły Afrika Korps znajdowały się 100 kilometrów od Aleksandrii i doliny Nilu, bramy do Kanału Sueskiego i bliskowschodnich pól naftowych. W Kairze uchodźcy tłoczyli się na stacjach kolejowych, a ogarnięci paniką brytyjscy oficerowie palili tajne dokumenty w swych ogródkach. Po długim oblężeniu libijskiego portu w Tobruku Rommel wziął do niewoli garnizon złożony z 30 000 żołnierzy Wspólnoty Brytyjskiej. Hitler nagrodził go buławą marszałkowską. Otrzymawszy ją, Rommel odpowiedział: „Ruszam do Suezu”49.

Przez przypadek złe wieści o upadku Tobruku dotarły do Churchilla 21 czerwca 1942 roku, w chwili gdy stał on przy biurku Roosevelta w Gabinecie Owalnym. Twarz Marshalla, który wszedł do pomieszczenia z depeszą, była jeszcze bardziej ponura niż zwykle. Churchill przeczytał wiadomość, po czym cofnął się o pół kroku. Jego rumiana twarz poszarzała. Reakcja Roosevelta stanowiła wspaniałomyślny gest wobec przyjaciela w potrzebie. „Co możemy zrobić, żeby pomóc?”, zapytał prezydent50.

Na krótką metę Amerykanie mogli zabrać 300 nowych czołgów Sherman z wyekwipowanej właśnie 1. Dywizji Pancernej i wysłać je brytyjskim oddziałom w Egipcie, co też uczynili. Marshall, admirał King i Harry Hopkins odpowiedzieli na wizytę Churchilla, udając się w delegację do Londynu, by wziąć udział w kolejnych strategicznych negocjacjach. Rozmowy utknęły jednak w martwym punkcie, choć Amerykanie przyznali, że atak przez kanał La Manche jeszcze w tym roku jest mało prawdopodobny. Zanim trzej Jankesi odlecieli do kraju, Brytyjczycy, chcąc udobruchać gości, zabrali ich na wystawę, na której tamci mogli zobaczyć maskę pośmiertną Olivera Cromwella i pierścień królowej Elżbiety.

Roosevelt miał dość. Nadszedł czas przełamać trwający zbyt długo impas i zacząć prowadzić wojnę. 25 lipca poinformował Churchilla i swych najstarszych stopniem doradców wojskowych, że zamierza przeprowadzić inwazję na Afrykę Północną, czym uciął wszelkie dalsze dyskusje. W czwartek 30 lipca o godzinie 20.30 zawezwał oficerów do Białego Domu, a następnie ogłosił, że jego decyzja, jako naczelnego dowódcy sił zbrojnych, jest ostateczna. Afryka Północna stanowiła teraz „główny cel”. Operacja Sledgehammer we Francji została anulowana. Do ofensywy w Afryce miało dojść „w najwcześniejszym możliwym terminie”, najlepiej w przeciągu dwóch miesięcy51.

Prezydent podjął najistotniejszą z amerykańskich decyzji strategicznych w sprawie wojny w Europie, przeciwstawiając się wprost swym generałom i admirałom. Postanowił stanąć po stronie Brytyjczyków, a nie swych rodaków. Odrzucił amerykańską tradycję zakładającą działania w celu zniszczenia wroga. Zdecydował się osaczyć nieprzyjaciela, zadając ciosy w jego kończyny, zamiast pchnięcia prosto w serce. Kierował się instynktem i polityczną kalkulacją, że najwyższy czas rozpocząć działania.

Postanawiając przeprowadzić Operację Torch, jak nazywano teraz inwazję na Afrykę Północną, Roosevelt przeliczył się w kilku kwestiach. Mimo ostrzeżeń Marshalla nie chciał wierzyć, że dokonanie afrykańskiej dywersji w 1942 roku wyklucza uderzenie przez kanał La Manche w roku 1943. Nie potrafił dostrzec, że strategia osaczania wroga uniemożliwia zrealizowanie innych koncepcji. Nie był też w stanie przewidzieć, że przez następne trzy lata kampania w basenie Morza Śródziemnego wchłonie ponad milion amerykańskich żołnierzy oraz miliony ton zaopatrzenia, ogromnie osłabiając gromadzenie sił w Wielkiej Brytanii. Przez cały czas prezydent dowodził, że „klęska Niemiec oznacza klęskę Japonii, zapewne bez jednego wystrzału i poświęcania istnień ludzkich”52.

i Roundup, nie dało się jednak powiedzieć żadnej z tych rzeczy. Bezpośrednie uderzenie byłoby przedwczesne. Jego zwolennicy dawali świadectwo amatorszczyzny w amerykańskim myśleniu strategicznym, które miało dojrzewać, w miarę jak przeciągała się wojna.

Mimo to decyzja Roosevelta była zrozumiała, a może wręcz roztropna. Brooke dokonał następującej obserwacji na temat proponowanego ataku przez Kanał: „Perspektywy sukcesu są niewielkie i zależą od całej masy niewiadomych, natomiast ryzyko katastrofy jest ogromne”53. Planiści ze Stanów Zjednoczonych uznawali argumenty Brytyjczyków na korzyść Operacji Torch za „bardziej przekonujące niż racjonalne”54. O tych wysuwanych przez Amerykanów, opowiadających się za planami Sledgehammer i Roundup, nie dało się jednak powiedzieć żadnej z tych rzeczy. Bezpośrednie uderzenie byłoby przedwczesne. Jego zwolennicy dawali świadectwo amatorszczyzny w amerykańskim myśleniu strategicznym, które miało dojrzewać, w miarę jak przeciągała się wojna.

Amerykańskich wojskowych pobudzała w dużej mierze chęć osiągnięcia szybkiego zwycięstwa, a także żarliwe przekonanie, że wszystko da się zrobić. Ostatecznie podejście takie pomogło w odniesieniu triumfu, jednak dopiero wtedy, gdy zostało utemperowane przez doświadczenie bojowe i strategiczny rozsądek. Jeden z generałów twierdził później, że logistycy US Army utrzymywali, iż są w stanie zaopatrywać w Cherbourgu dziesięć alianckich dywizji, choć w rzeczywistości nie znali dokładnego umiejscowienia portu, a tym bardziej stanu doków i sposobu na dostarczenie owych dywizji na brzeg55. Przerzucenie jednej dywizji pancernej wymagało użycia 45 statków do przewozu żołnierzy i zapasów, a także dodatkowych okrętów eskorty. Do przewiezienia za ocean 50 dywizji, koniecznych do sukcesu inwazji, potrzebowano znacznie więcej statków niż posiadali w tym czasie Sprzymierzeni. Podobnie beztrosko ignorowano kluczową kwestię jednostek desantowych. „Kto jest odpowiedzialny za ich budowę?”, pytał Eisenhower w memorandum z maja 1942 roku56. Część planistów szacowała, że przed inwazją na Francję konieczne jest zgromadzenie 7000 okrętów desantowych, inni sądzili, że liczbę tę należy potroić57. Prawda była jednak taka, że jesienią 1942 roku wszystkie tego typu jednostki znajdujące się w Wielkiej Brytanii mogły pomieścić łącznie zaledwie 20 000 ludzi58. Tymczasem amerykański Departament Wojny przeprowadził badanie, w wyniku którego doszedł do wniosku, że aby odciągnąć większe siły niemieckie z frontu rosyjskiego, Alianci będą potrzebowali we Francji co najmniej 600 000 żołnierzy59. „Ktoś mógłby pomyśleć, że udajemy się za Kanał, żeby grać w bakarata w Le Touquet albo zażyć kąpieli w Paris Plage”, wściekał się Brooke60.

Roosevelt uratował rodaków przed ich własną żarliwością. Jego decyzja wywołała niezadowolenie, a wręcz zdegustowanie. Przez całe dekady budziła kontrowersje. „Nie dostrzegaliśmy – stwierdził później Marshall, mówiąc o amerykańskich generałach – że w demokracji przywódca musi cały czas zabawiać obywateli”61. Eisenhower sądził, że anulowanie Operacji Sledgehammer może zostać zapamiętane jako „najczarniejszy dzień w historii” może zostać zapamiętane jako „najczarniejszy dzień w historii”62. Jest to niedorzeczna przesada, biorąc pod uwagę inne czarne dni. Postawa Brytyjczyków sprawiała, że wielu starszych stopniem amerykańskich oficerów czuło się wyobcowanych, co dało się zauważyć w wiadomości z Departamentu Wojny z końca sierpnia. W dokumencie tym stwierdzono, że „Bliskiego Wschodu należy bronić, jeśli będzie to wykonalne, lecz jego utrata może okazać się szczęściem w nieszczęściu”, sprowadzając na Brytyjczyków zasłużoną karę i przywracając im rozsądek63.

Decyzja została jednak podjęta. „Miotanie się po ciemku”, jak ujął to Eisenhower, dobiegło końca. Przełamano niebezpieczny impas64.

Pozostawało wiele do zrobienia. Należało znaleźć rozwiązanie w kwestii rozmiaru i składu sił inwazyjnych oraz terminu i miejsca lądowania. Na początku sierpnia planiści pracujący nad Operacją Torch przenieśli się do biur w Norfolk House przy St. James’s Square w Londynie, pod nadzór Eisenhowera. Ten niedługo wcześniej został przysłany z Waszyngtonu jako naczelny dowódca na Europejskim Teatrze Działań Wojennych. W geście pojednania i na skutek przeczucia, że Stany Zjednoczone mogą stać się ważniejszym członkiem sojuszu, Brytyjczycy zaproponowali, aby na czele wojsk inwazyjnych stanął Amerykanin. Churchill nominował Marshalla, ale Roosevelt nie chciał pozbywać się niezastąpionego szefa sztabu. Przebywający już za oceanem Eisenhower wykazywał się imponującą skrupulatnością i energią. 13 sierpnia mianowano go naczelnym dowódcą Operacji Torch65.

W miarę jak dni stawały się krótsze i lato 1942 roku dobiegało końca, nieliczni mogli czuć się podniesieni na duchu wiadomościami z frontu.

Oddziały Wehrmachtu dotarły do Wołgi. Padły pierwsze strzały w bitwie stalingradzkiej. Niemieckie U-Booty, działające drapieżnie w „wilczych stadach”, zatapiały więcej statków niż alianckie stocznie były w stanie zbudować. Jeden z konwojów z zaopatrzeniem, płynący do północnej Rosji, stracił 13 z 40 jednostek, mimo że w jego eskorcie płynęło 77 okrętów. Chiński wysiłek wojenny przeciwko Japonii załamał się. Walki o Wyspy Salomona doprowadziły do chaotycznej sytuacji na Guadalcanal. Upadek Suezu wydawał się nieuchronny. Zatonęły cztery z siedmiu lotniskowców, z jakimi Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny. Antypatia między brytyjskimi i amerykańskimi Aliantami groziła osłabieniem sojuszu, zanim jeszcze rozpoczęto walkę ze wspólnym wrogiem.

Tylko jasnowidze i ślepi optymiści mogli twierdzić, że są to znaki zwiastujące ostateczną wygraną. Ale chociaż Sprzymierzeni jeszcze nie zwyciężali, w rzeczywistości byli tego bliscy. Noc miała się zakończyć, a przypływ zamienić w odpływ. To na jego falach US Army zeszła na afrykański brzeg, gotowa naprawić zepsuty świat.

Część pierwsza

Rozdział IPrzeprawa

Spotkanie z Holendrem

W środę 21 października 1942 roku, kilka minut po godzinie 10, dwusilnikowy samolot US Navy przebił się przez niskie chmury opatulające Waszyngton, po czym zakręcił nad rzeką Potomak w celu dokonania ostatecznego podejścia do lądowania na Anacostia Field. Kiedy w polu widzenia pojawiła się biała kopuła Kapitolu, wiceadmirał Henry Kent Hewitt mógł odetchnąć z ulgą. Przed świtem postanowił, że uda się ze swojej kwatery głównej w pobliżu Norfolk do Waszyngtonu drogą lotniczą, co pozwalało mu uniknąć pięciogodzinnej jazdy samochodem przez Wirginię. Niespodziewanie pojawiła się jednak mgła i przez pełną niepokoju godzinę maszyna krążyła nad stolicą, szukając dziury w chmurach. Hewitt, będący na co dzień człowiekiem spokojnym i pobłażliwym, irytował się i niecierpliwił z powodu opóźnienia. Prezydent Roosevelt osobiście wezwał go do Białego Domu na tajne spotkanie. Było bardzo prawdopodobne, że rozmowy będą miały głównie kurtuazyjny charakter. Niemniej jednak oficer stojący na czele pierwszego amerykańskiego uderzenia w Europie nie powinien dopuszczać do sytuacji, w której naczelny dowódca na niego czeka.

Kent Hewitt nie wyglądał na wojownika. Miał 55 lat, wysokie czoło i siwiejące włosy. Sprawiał raczej wrażenie mola książkowego. Gardło przysłaniał mu pulchny podwójny podbródek, a kiedy stał na mostku swego okrętu w codziennym mundurze, sprawiał wrażenie – jak zaobserwował kiedyś celnie, choć niezbyt życzliwie pewien brytyjski admirał – „grubej, niechlujnej postaci w khaki”1. Nawet odświętny błękitny mundur ze złotym szamerunkiem na mankietach, który admirał miał na sobie tego poranka, nie wyglądał na nim najlepiej. Hewitt urodził się w Hackensack w New Jersey jako syn inżyniera mechanika i wnuk dawnego prezesa huty żelaza w Trenton. Jeden z jego wujów był burmistrzem Nowego Jorku, drugi dyrektorem Metropolitan Museum of Art. Kent wybrał US Navy, choć podobno podczas wspinania się na maszty w Annapolis tak bardzo bał się wysokości, że trzymając się mocno olinowania, niemal „wyciskał z niego smołę”2. Jako młody chłopak lubił tańczyć do muzyki ragtime, jednak w dekadach poprzedzających wojnę więcej czasu spędzał z suwakiem logarytmicznym w dłoni, ewentualnie na spotkaniach loży masońskiej, do której należał3.

Mimo to Hewitt stał się budzącym szacunek wilkiem morskim. Spędził 15 miesięcy na pokładzie pancernika USS Missouri, opływając kulę ziemską w ramach Wielkiej Białej Floty Theodore’a Roosevelta. Wykazał się wówczas tak wielkim talentem nawigacyjnym, że zdawało się, że gwiazdy jedzą mu z ręki. W trakcie I wojny światowej dowodził niszczycielem i został odznaczony Krzyżem Marynarki Wojennej za odwagę. Później przewodniczył wydziałowi matematyki Akademii Marynarki Wojennej. Po inwazji Niemiec na Polskę przez dwa lata kierował konwojami przewożącymi sprzęt wojskowy między Nową Fundlandią a Islandią4.

W kwietniu 1942 roku Hewitt otrzymał rozkaz udania się do Hampton Roads. Miał stanąć tam na czele nowo utworzonych Sił Amfibijnych Floty Atlantyku. Późnym latem Roosevelt podjął decyzję o ataku na Afrykę Północną w ramach Operacji Torch. Ustalono, że dwie wielkie armady przetransportują na wyznaczone plaże ponad 100 000 żołnierzy. Pierwsza z nich miała przebyć 4500 kilometrów z Wielkiej Brytanii do Algierii. Plan zakładał, że będzie się ona składała w przeważającej mierze z brytyjskich okrętów, przewożących głównie amerykańskie oddziały. Druga, nazwana 34. Siłami Zadaniowymi, trafiła pod komendę Hewitta. Admirał miał udać się w liczący 7200 kilometrów rejs z Hampton Roads i innych portów w Stanach Zjednoczonych do Maroka na czele 100 amerykańskich okrętów z 33 843 amerykańskimi żołnierzami na pokładach. W wiadomości z 13 października generał Eisenhower, dowodzący całością Operacji Torch, pokrótce opisał zadanie Sprzymierzonych: „Ogólnym celem działań jest zajęcie francuskiego Maroka i Algierii, z perspektywą jak najszybszego opanowania Tunezji w dalszej kolejności”5. Roosevelt i Churchill zdradzali, że Alianci mają większe ambicje, mówiąc o „całkowitym przejęciu kontroli nad Afryką Północną od Atlantyku po Morze Czerwone”6.

Przez maleńkie okno nad skrzydłem samolotu Hewitt mógł zobaczyć pełnię złotej jesieni w stolicy kraju. Wiązy wokół Mauzoleum Lincolna oraz dęby i klony za Katedrą Narodową mieniły się wspaniałymi kolorami – czerwienią, pomarańczem, bursztynem i zielenią. Po drugiej stronie Potomaku nowo powstały budynek Pentagonu wypełniał obszar znany jako Hell’s Bottom, rozciągający się między rzeką a cmentarzem w Arlington. W tym czasie krążyły już żarty na temat tego ogromnego, pięciokątnego labiryntu; jeden z nich opowiadał o chłopcu z Western Union, który wszedł do Pentagonu w piątek, a wyszedł w poniedziałek w stopniu podpułkownika. US Army posiadała teraz największy budynek na świecie, wciąż jednak wynajmowała 35 innych obiektów biurowych, rozsianych po całym mieście. Cynicy twierdzili, że gdyby wojsko zajmowało wrogie terytorium tak szybko jak obszar Waszyngtonu, wojna dobiegłaby końca w ciągu tygodnia7.

Samolot osiadł na pasie startowym i zakołował do hangaru. Hewitt zapiął kurtkę i zbiegł po schodach do czekającego już wozu sztabowego US Navy. Samochód popędził przez bramę lotniska ku rzece Anacostia, a następnie w stronę Pennsylvania Avenue. Hewitt miał wystarczająco dużo czasu, by zajrzeć do budynku Departamentu Marynarki Wojennej w śródmieściu i sprawdzić, czy czekają na niego jakieś wiadomości. Dopiero potem udał się do Białego Domu.

„Robisz co tylko możesz – lubił mawiać admirał – a potem masz nadzieję, że wszystko będzie dobrze”8. Od czasu otrzymania pierwszych ściśle tajnych rozkazów dotyczących 34. Sił Zadaniowych Hewitt faktycznie uczynił wszystko, co tylko się dało, dochodząc niemal do granic wytrzymałości. Każdy dzień przynosił nowe problemy do rozwiązania, błędy do naprawienia i niepokoje, które trzeba było rozwiać. Próbne lądowania przed Operacją Torch przeprowadzono pospiesznie i niedbale. Ponieważ okręty podwodne Osi zatapiały miesięcznie prawie 200 alianckich statków, w tym wiele wzdłuż amerykańskiego wybrzeża, wszystkie ćwiczebne desanty miały miejsce wewnątrz Zatoki Chesapeake. Tamtejsze umiarkowane pływy i łagodne fale zupełnie nie przypominały wzburzonego morza, jakie zazwyczaj spotykano u brzegów Maroka. Podczas którejś z prób na wyznaczoną plażę dotarła tylko jedna łódź, mimo że wojska mogły kierować się światłem latarni morskiej, noc była bezchmurna, a wody spokojne. Reszta jednostek rozproszyła się na przestrzeni wielu kilometrów marylandzkiego wybrzeża. W czasie innych ćwiczeń, pod Cove Point, 140 kilometrów na północ od Norfolk, nie udało się zachować tajemnicy i żołnierze dokonali ataku na plażę, na której powitał ich przedsiębiorczy sprzedawca lodów. W Szkocji szkolenie wojsk mających trafić do Algierii nie szło lepiej. Czasami prowadzono je bez okrętów, bo żadne nie były dostępne. Ludzie maszerowali przez zmyślony ocean w stronę wyimaginowanego wybrzeża9.

Czy osiem dywizji Francji Vichy w Afryce Północnej zamierza walczyć? Nikt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Aliancki wywiad szacował, że jeśli oddziały te stawią twardy opór, miną być może aż trzy miesiące, zanim siły Eisenhowera będą mogły rozpocząć natarcie na Tunezję. Czy jeśli U-Booty storpedują statek transportowy podczas rejsu przez Atlantyk, to ile niszczycieli powinno zostać z tyłu, żeby wyłowić ocalałych? Hewitt nie był pewny, czy może pozbyć się któregokolwiek, nie narażając na niebezpieczeństwo swych sił zadaniowych. Jednocześnie prześladowała go myśl, iż mógłby porzucić żołnierzy pośrodku oceanu. Czy informacje dotyczące operacji gdzieś przeciekły? Każdego dnia admirał otrzymywał raporty, że ktoś gdzieś mówi zbyt dużo. Przez pierwsze miesiące istnienia Siły Amfibijne były tak tajne, że używały jako swego adresu skrzynki nowojorskiego urzędu pocztowego. O celu Hewitta wiedziało jedynie kilka wybranych osób, lecz istnienia wielkiej amerykańskiej floty, mającej uderzyć na nieprzyjacielski brzeg, nie dało się dłużej trzymać w tajemnicy. Kilka tygodni wcześniej admirał otrzymał list od Walta Disneya, napisany na papierze z wytłoczonym nagłówkiem „Bambi: Wielka opowieść o miłości”. Disney proponował, że zaprojektuje logo Sił Amfibijnych. Hewitt, jak zawsze dżentelmen, odpowiedział 7 października, uprzejmie i wymijająco dziękując10.

Samochód sztabowy przejechał powoli obok Wzgórza Kapitolińskiego, docierając na Independence Avenue. Wkrótce miało rozpocząć się racjonowanie paliwa w całym kraju, ale liczba ludności Waszyngtonu niemal podwoiła się w ciągu ostatnich dwóch lat i jak na razie ulice były zatłoczone. Jeszcze wcześniej zamierzano wprowadzić racjonowanie kawy do jednej filiżanki w ciągu dnia na głowę. Lokale zaczęły szukać specjalnych klientów, działając niczym tajne bary, które gromadziły alkohol przed wejściem w życie prohibicji. Na rogach ulic małoletni gazeciarze krzykiem obwieszczali najważniejsze tego dnia wydarzenia na różnych frontach wojny: walki na Guadalcanal wygasają; w Stalingradzie Armia Czerwona powstrzymuje ataki niemieckich czołgów; na Atlantyku zatopiony został kolejny amerykański statek handlowy, pięćsetny stracony przez Stany Zjednoczone od czasu Pearl Harbor. Wiadomości wewnętrze także dotyczyły wojny, choć były mniej ekscytujące: w Nowym Jorku pierwszy bezmięsny wtorek minął spokojnie; więźniów skazanych za tylko jedno przestępstwo zaczęto nakłaniać do pisania wniosków o zwolnienie warunkowe, dzięki czemu mogliby służyć w wojsku; badanie przeprowadzone w waszyngtońskich domach towarowych wykazało, że „nylonowych pończoch nie da się zdobyć, ani za miłość, ani za pieniądze”11.

Samochód zatrzymał się przed masywnym szarym budynkiem Departamentu Marynarki Wojennej, położonym zaraz na południe od National Mall. Hewitt wyszedł z pojazdu tylnymi drzwiami i pospiesznie ruszył w górę schodów. Wiedział, gdzie podziały się wszystkie pończochy. O poranku, podczas lotu z Norfolk, widział, jak robotnicy w dokach starają się upchnąć 50 000 ton żywności, paliwa i amunicji w ładowniach statków zacumowanych w Hampton Roads. Pośród tajnych towarów w zaplombowanych skrzyniach znajdowało się 6 ton kobiecych pończoch i bielizny. Zamierzano użyć ich do handlu wymiennego z Marokańczykami. Działający w sekrecie wojskowi nabywcy ogołocili półki sklepowe na całym Wschodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych12.

Dla Hewitta był to po prostu jeden z licznych sekretów, które należało utrzymać.

Od 30 lipca, kiedy to Roosevelt podjął ostateczną decyzję w sprawie Operacji Torch, rozrosła się ona do tak wielkich rozmiarów, że dotyczące jej dokumenty planistyczne zajmowały dwie pełne torby na listy, z których każda ważyła ponad 20 kilogramów. Przede wszystkim dwie kwestie zajmowały angielskich i amerykańskich strategów, a także samego prezydenta, który określając sam siebie mianem „upartego Holendra”, zawzięcie starał się przeforsować własne koncepcje13.

Po pierwsze, nalegał, aby w początkowych lądowaniach brały udział nieliczne oddziały brytyjskie. W ciągu ostatnich dwóch lat na terenie Francji Vichy rozprzestrzeniła się zaciekła anglofobia, stanowiąca konsekwencję kilku nieszczęśliwych zdarzeń. Bombowce Royal Air Force przypadkowo zabiły 500 cywilów podczas nalotu na fabrykę Renault pod Paryżem, a siły brytyjskie dokonały interwencji w zamorskich terytoriach podległych Francji: w Syrii i na Madagaskarze. Londyn sponsorował też nieudane uderzenie na port w Dakarze w Senegalu, znajdujący się pod kontrolą Vichy. Atak ten przeprowadziły oddziały Wolnych Francuzów pod wodzą Charles’a de Gaulle’a, uważanego przez Pétaina i wielu francuskich oficerów za aroganckiego renegata. Do najgorszego doszło jednak w lipcu 1940 roku. Brytyjczycy przekazali wtedy ultimatum flocie Vichy, stacjonującej w Mers el-Kébir w pobliżu Oranu w Algierii. Aby okręty nie wpadły w ręce Niemców, ich dowódcom nakazano popłynąć do Wielkiej Brytanii lub do portów neutralnych. Gdy ultimatum zostało odrzucone, Royal Navy otworzyła ogień. W ciągu pięciu minut śmierć poniosło 1200 francuskich marynarzy.

„Jestem całkowicie przekonany, że równoczesne lądowanie Brytyjczyków i Amerykanów poskutkuje pełnym oporem wszystkich Francuzów w Afryce, podczas gdy początkowy desant bez udziału brytyjskich wojsk lądowych niesie ze sobą dużą szansę, że Francuzi nie będą się bronić lub uczynią to jedynie symbolicznie”, zadepeszował 30 sierpnia Roosevelt do Churchilla14. Aby sprawdzić tę teorię, prezydent polecił firmie z Princeton w New Jersey, aby dyskretnie zbadała opinię publiczną w Afryce Północnej. Rezultaty sondażu, oparte na wątpliwej naukowo próbie wynoszącej mniej niż 150 respondentów, wzmocniły przekonanie Roosevelta15.

W Londynie panował sceptycyzm. Pewien brytyjski dyplomata sądził, że wykazywany przez Roosevelta „duch La Fayette’a” odzwierciedla jedynie sentymentalne jankeskie uczucie wobec Paryża, „gdzie wszyscy dobrzy Amerykanie mają nadzieję trafić po śmierci”16. Niemniej jednak, odniósłszy zwycięstwo w istotniejszej kwestii, czyli lądowania w Afryce, a nie we Francji, Churchill zdecydował się zgodzić z prezydentem Stanów Zjednoczonych. „Uważam się za pańskiego porucznika – powiadomił Roosevelta. – To amerykańskie przedsięwzięcie, w którym jesteśmy tylko pomocnikami”. Idącą dalej sugestię prezydenta, aby siły brytyjskie wylądowały dopiero miesiąc po inwazji, uprzejmie odrzucono. Plan zakładał teraz, że Tommies znajdą się w Algierii zaraz za swymi jankeskimi kuzynami17.