Powstanie i upadek III Rzeszy. Tom II. Hitler i droga do wojny - William L. Shirer - ebook

Powstanie i upadek III Rzeszy. Tom II. Hitler i droga do wojny ebook

William L. Shirer

4,9

Opis

Ta wyczerpująca kronika drogi Hitlera do władzy, nagrodzona National Book Award, jest nazywana „jednym z najważniejszych dzieł historycznych naszych czasów” (The New York Times). Hitler chełpił się, że III Rzesza przetrwa tysiąc lat. Upadła po zaledwie dwunastu. Lecz w tym krótkim okresie doszło do najbardziej katastrofalnych wydarzeń znanych zachodniej cywilizacji. Żadne inne imperium nie zostawiło po sobie takiego morza dokumentów, opisujących jego narodziny i zagładę. Gdy zaciekła wojna dobiegała końca, lecz zanim naziści zdążyli zniszczyć swoje akta, domagający się bezwarunkowej kapitulacji Alianci weszli w posiadanie wyczerpującej historii imperium koszmaru stworzonego przez Adolfa Hitlera. Zdobycz obejmowała świadectwa nazistowskich przywódców, ale także więźniów obozów koncentracyjnych, dzienniki urzędników, transkrypcje tajnych narad, rozkazy wojskowe, prywatne listy – kolosalną dokumentację, opisującą dążenie Hitlera do podboju świata. William L. Shirer, słynny korespondent zagraniczny i historyk, który od 1925 r. obserwował i opisywał nazistów, przesiewał te góry dokumentów przez pięć i pół roku. Owocem jego tytanicznej pracy jest monumentalne dzieło, powszechnie uznawane za wyczerpujący opis najstraszniejszych rozdziałów w dziejach ludzkości. Ten światowy bestseller został uznany za podstawową, klasyczną pracę na temat nazistowskich Niemiec.

 

RECENZJE „Monumentalne dzieło, przerażająca, ale zarazem porywająca opowieść”, Theodore H. White.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 719

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (7 ocen)
6
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ligea1313

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisana.
00

Popularność




Ta wyczerpująca kronika drogi Hitlera do władzy, nagrodzona National Book Award, jest nazywana „jednym z najważniejszych dzieł historycznych naszych czasów” (The New York Times).

Hitler chełpił się, że III Rzesza przetrwa tysiąc lat. Upadła po zaledwie dwunastu. Lecz w tym krótkim okresie doszło do najbardziej katastrofalnych wydarzeń znanych zachodniej cywilizacji.

Żadne inne imperium nie zostawiło po sobie takiego morza dokumentów, opisujących jego narodziny i zagładę. Gdy zaciekła wojna dobiegała końca, lecz zanim naziści zdążyli zniszczyć swoje akta, domagający się bezwarunkowej kapitulacji Alianci weszli w posiadanie wyczerpującej historii imperium koszmaru stworzonego przez Adolfa Hitlera. Zdobycz obejmowała świadectwa nazistowskich przywódców, ale także więźniów obozów koncentracyjnych, dzienniki urzędników, transkrypcje tajnych narad, rozkazy wojskowe, prywatne listy – kolosalną dokumentację, opisującą dążenie Hitlera do podboju świata.

William L. Shirer, słynny korespondent zagraniczny i historyk, który od 1925 r. obserwował i opisywał nazistów, przesiewał te góry dokumentów przez pięć i pół roku. Owocem jego tytanicznej pracy jest monumentalne dzieło, powszechnie uznawane za wyczerpujący opis najstraszniejszych rozdziałów w dziejach ludzkości.

Ten światowy bestseller został uznany za podstawową, klasyczną pracę na temat nazistowskich Niemiec.

Tytuł oryginału

The Rise and Fall of the Third Reich

© Copyright 2000 William L. Shirer

© All Rights Reserved

© Copyright for Polish Edition

Wydawnictwo NapoleonV

Oświęcim 2019

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Tłumaczenie:

Mateusz Grzywa

Redakcja:

Rafał Mazur

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Strona internetowa wydawnictwa:

www.napoleonv.pl

Kontakt: [email protected]

Numer ISBN:  978-83-8178-469-6

KSIĘGA TRZECIADROGA DO WOJNY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ IXPIERWSZE KROKI: 1934-1937

Mówić o pokoju, potajemnie szykować się do wojny, w polityce zagranicznej i tajnej remilitaryzacji poczynać sobie na tyle ostrożnie, by uniknąć wymierzonych w Niemcy działań zapobiegawczych ze strony mocarstw wersalskich – na tym polegała taktyka Hitlera w pierwszych dwóch latach sprawowania władzy.

Poważnie się potknął, gdy 25 lipca 1934 r. w Wiedniu naziści zamordowali kanclerza Austrii Engelberta Dollfussa. Tego dnia w południe 154 członków SS Standarte 89 przebranych w mundury austriackiej armii wdarło się do kancelarii federalnej, po czym jeden z nich z odległości niecałego metra postrzelił Dollfussa w gardło. Kilka ulic dalej inni naziści opanowali rozgłośnię radiową i nadali komunikat, że kanclerz ustąpił ze stanowiska. Hitler otrzymał nowiny z Wiednia, gdy przysłuchiwał się wykonaniu Złota Renu na dorocznym Festiwalu Wagnerowskim w Bayreuth. Ogromnie go podekscytowały. Świadkiem jego reakcji była Friedelind Wagner, wnuczka wielkiego kompozytora, która siedziała niedaleko w rodzinnej loży. Opowiedziała później, że dwaj adiutanci Hitlera, Schaub i Brückner, na bieżąco otrzymywali najnowsze informacje przez telefon w przedpokoiku jej loży, po czym szeptem przekazywali je wodzowi.

Führer był po spektaklu niezwykle rozgorączkowany. Jego emocje narastały, gdy przekazał nam te straszne wieści (…). Choć ledwie maskował widoczny na twarzy zachwyt, spokojnie zamówił w restauracji kolację, jak gdyby nic się nie stało.

„Muszę na godzinę pójść naprzeciwko i się pokazać, bo inaczej ludzie pomyślą, że miałem z tym coś wspólnego”, powiedział1.

I wcale mocno by się nie pomylili. Trudno zapomnieć, że w pierwszym akapicie Mein Kampf napisał o konieczności ponownego zjednoczenia Niemiec i Austrii z użyciem wszelkich środków. Zaraz po objęciu kanclerstwa mianował Theodora Habichta, zastępcę przewodniczącego Reichstagu, inspektorem austriackiej Partii Nazistowskiej, a niedługo później zainstalował w Monachium Alfreda Frauenfelda, jej lidera, który przebywał na dobrowolnym uchodźstwie. Frauenfeld co wieczór nadawał z Bawarii audycje zagrzewające wiedeńskich towarzyszy do morderstwa Dollfussa. Austriaccy naziści, dzięki dostarczonym z Niemiec materiałom wybuchowym oraz broni, już w miesiącach poprzedzających zabójstwo zaprowadzili w swoim kraju terror. Wysadzali tory kolejowe, elektrownie i budynki rządowe, mordowali zwolenników klerykalno-faszystowskiego rządu. Koniec końców Hitler zatwierdził sformowanie kilkutysięcznego Legionu Austriackiego, który obozował przy granicy w Bawarii, gotowy przejść na drugą stronę i opanować Austrię w pierwszym dogodnym momencie.

Około 18:00 Dollfuss zmarł z powodu odniesionych ran, lecz nazistowski pucz skończył się fiaskiem, głównie przez nieporadność spiskowców, którzy opanowali kancelarię. Prowadzone przez dr. Kurta Schuschnigga siły rządowe szybko odzyskały kontrolę nad sytuacją. Buntownicy (choć niemiecki przedstawiciel zapewnił ich, że będą mogli bezpiecznie przedostać się do Rzeszy) zostali aresztowani, a trzynastu z nich skończyło później na stryczku. Tymczasem Mussolini, któremu ledwie miesiąc wcześniej w Wenecji Hitler obiecał, że zostawi Austrię w spokoju, pospiesznie zmobilizował cztery dywizje i posłał je na przełęcz Brenner, czym wywołał w Berlinie spory niepokój.

Hitler szybko wykonał krok w tył. Artykuł przygotowany dla prasy przez oficjalną niemiecką agencję prasową DNB – fetujący upadek Dollfussa i zapowiadający rychłe narodziny Wielkich Niemiec – został około północy wycofany. Zastąpiła go nowa wersja, wyrażająca ubolewanie z powodu „okrutnego mordu” i zapewniająca, że jest on sprawą wyłącznie austriacką. Habicht został usunięty, niemiecki przedstawiciel w Wiedniu ściągnięty do kraju, a do Wiednia wysłano von Papena, który mniej więcej miesiąc wcześniej, podczas czystki Röhma, o włos uniknął losu zamordowanego kanclerza. Hitler poinstruował go, że ma przywrócić „normalne, przyjacielskie relacje” z Austrią.

Radosne podniecenie Hitlera ustąpiło strachowi. Papen twierdził, że gdy radzili nad sposobami uśmierzenia kryzysu, krzyknął do niego: „Stoimy w obliczu drugiego Sarajewa!”2. Jednak Hitler wyciągnął wnioski. Nazistowski pucz w Wiedniu, podobnie jak pucz piwiarniany, był przedwczesny. Niemcy nie dysponowały jeszcze siłą militarną, którą mogłyby wesprzeć takie przedsięwzięcie w sąsiednim państwie, do tego znajdowały się w dyplomatycznej izolacji. Nawet faszystowskie Włochy wzięły stronę Wielkiej Brytanii oraz Francji i stanęły w obronie niepodległości Austrii. Co więcej, Związek Radziecki po raz pierwszy wyrażał zainteresowanie włączeniem się w politykę państw zachodnich poprzez tzw. „wschodnie Locarno”, pakt mający odwieść Niemcy od wszelkich pochopnych działań na Wschodzie. Jesienią ZSRR przystąpił do Ligi Narodów. W kluczowym roku 1934 perspektywa pęknięć w sojuszu mocarstw wydawała się odległa. Hitler musiał więc dalej snuć opowieści o pokoju, kontynuować potajemną remilitaryzację i cierpliwie wypatrywać okazji.

Pomijając Reichstag, dysponował innym środkiem głoszenia pokojowej propagandy za granicami Niemiec: prasą zagraniczną, której korespondenci, redaktorzy i wydawcy nieustannie zabiegali o wywiady z kanclerzem. Ward Price, Anglik z monoklem na oku, oraz jego gazeta, czyli londyński „Daily Mail”, byli zawsze gotowi, by na najdrobniejszą aluzję dogodzić niemieckiemu dyktatorowi. A zatem w sierpniu 1934 r., w serii wywiadów, która miała ciągnąć się aż do przedednia wojny, Hitler oświadczył Price’owi – i jego czytelnikom – że „wojna już nie nadejdzie”, że Niemcy „lepiej niż inne kraje znają zło, jakie ze sobą niesie”, że „problemów Niemiec nie da się rozwiązać drogą wojny”3. Jesienią powtórzył te miłe wszystkim opinie w rozmowie z Jeanem Goyem, przywódcą francuskich weteranów wojennych oraz członkiem Izby Deputowanych, który opublikował je w artykule na łamach paryskiego dziennika „Le Matin”4.

WYŁOM W SYSTEMIE WERSALSKIM

W międzyczasie Hitler z niesłabnącą energią realizował program rozbudowy sił zbrojnych i zdobywania dla nich sprzętu. Armia otrzymała rozkaz potrojenia liczebności (ze 100 000 do 300 000 do 1 października 1934 r.). W kwietniu Führer dał do zrozumienia generałowi Ludwigowi Beckowi, szefowi Sztabu Generalnego, że do 1 kwietnia następnego roku otwarcie ogłosi pobór, a co za tym idzie, jawnie odrzuci militarne restrykcje traktatu wersalskiego5. Ale do tego czasu należało zachować najwyższą tajemnicę. Goebbels został pouczony, że w prasie nie mają prawa pojawiać się słowa „sztab generalny”, gdyż traktat zakazywał istnienia tego organu. Doroczna oficjalna lista szarż niemieckiej armii przestała ukazywać się w roku 1932, aby niespodziewanie wydłużone spisy oficerów nie dały wskazówki obcym służbom wywiadowczym. Generał Keitel, przewodniczący Komitetu Roboczego Rady Obrony Rzeszy, już 22 maja 1933 r. pouczył podwładnych: „Nie możecie zgubić choć jednego dokumentu, bo wykorzysta go propaganda wroga. Spraw przekazywanych ustnie nie da się dowieść; można im zaprzeczyć”6.

Marynarkę również ostrzeżono, że ma trzymać język za zębami. W czerwcu 1934 r. Raeder odbył długą rozmowę z Hitlerem, po której zanotował:

Instrukcje Führera: nie wolno wspominać o wyporności 25 000-26 000 t, a tylko o usprawnionych okrętach o wyporności 10 000 t (…). Führer domaga się kompletnej tajemnicy w sprawie budowy U-Bootów7.

Marynarka wojenna zainicjowała już budowę dwóch krążowników liniowych o wyporności 26 000 t (czyli 16 000 t powyżej wersalskiego limitu), które później staną się znane jako Scharnhorst oraz Gneisenau. Okręty podwodne, których budowy traktat zakazywał całkowicie, powstawały w tajemnicy w Finlandii, Holandii oraz Hiszpanii już za republiki, a niedawno Raeder zgromadził w Kilonii elementy niezbędne do produkcji kolejnych. Gdy spotkał się z Hitlerem w listopadzie 1934 r., poprosił o zgodę na złożenie sześciu jednostek „przed kluczowym pierwszym kwartałem 1935 r.” (oczywiście i on wiedział, co Hitler planuje na ten okres), ale w odpowiedzi usłyszał tylko, że Führer: „poinformuje mnie, gdy sytuacja będzie wymagała zapoczątkowania montażu”8.

Podczas tego samego spotkania Raeder podkreślił, że obecnie dysponuje zbyt skromnymi środkami na nowy program okrętowy (nie wspominając nawet o potrojeniu liczebności personelu sił morskich), ale Hitler powiedział mu, żeby się nie martwił. „W razie potrzeby poleci dr. Leyowi, żeby oddał do dyspozycji marynarki wojennej 120-150 milionów z Frontu Pracy, bo przecież robotnicy i tak skorzystaliby na takim wydatku”9. Jak widać składki niemieckich robotników miały finansować program rozbudowy marynarki.

Göring też nie próżnował. W pierwszych dwóch latach istnienia III Rzeszy pracował nad utworzeniem sił powietrznych. Jako minister lotnictwa – w założeniu cywilnego – polecił zakładom produkcyjnym przygotować projekty maszyn bojowych. Szkolenie pilotów wojskowych ruszyło niemal natychmiast, pod wygodną maską Związku Sportów Lotniczych.

Gość odwiedzający w tym okresie przemysłowe rejony Zagłębia Ruhry i Nadrenii byłby zaskoczony intensywną aktywnością zakładów zbrojeniowych, zwłaszcza fabryk Kruppa – od siedemdziesięciu pięciu lat czołowego niemieckiego producenta uzbrojenia – a także I.G. Farben – ogromnego trustu chemicznego. Choć w 1919 r. Alianci zabronili Kruppowi dalszej działalności na rynku broni, firma bynajmniej nie próżnowała. W 1942 r., gdy niemieckie armie okupowały większość Europy, Krupp przechwalał się: „podstawy uzbrojenia oraz projekt wież dla czołgów zostały opracowane już w 1926 r. (…). Jeżeli chodzi o najważniejsze działa wykorzystywane w latach 1939-1941, były w pełni ukończone już w 1933 roku”. Naukowcy I.G. Farben na początku I wojny światowej uratowali Niemcy przed niechybną katastrofą, wynaleźli bowiem proces pozyskiwania syntetycznych azotanów po tym, jak brytyjska blokada uniemożliwiła sprowadzanie ich z Chile. Za rządów Hitlera koncern dążył do zapewnienia Niemcom samowystarczalności na polu dwóch materiałów, bez których nie dało się prowadzić nowoczesnej wojny: benzyny i kauczuku. Jak do tej pory Rzesza oba importowała. Naukowcy koncernu w zasadzie rozwikłali problem wytwarzania syntetycznych paliw z węgla już w połowie lat 20. Po 1933 r. nazistowski reżim dał firmie zielone światło i polecił jej podnieść ich produkcję do 300 000 t rocznie do 1937 roku. Do tego czasu I.G. Farben odkrył też, jak produkować z węgla syntetyczny kauczuk, a także inne artykuły, których w Niemczech akurat nie brakowało. Pierwszy z czterech zakładów produkujących sztuczny kauczuk (czyli bunę) na wielką skalę otwarto w Schkopau. Na początku 1934 r. Komitet Roboczy Rady Obrony Rzeszy przyjął plan zakładający zmobilizowanie około 240 000 zakładów przemysłowych na potrzeby produkcji wojennej. Pod koniec roku remilitaryzacja, w każdym aspekcie, pędziła tak szybko, że stało się jasne, iż nie da się jej dłużej ukrywać przed wzrokiem podejrzliwych i zaniepokojonych mocarstw wersalskich.

Mocarstwa, a przewodziła im Wielka Brytania, rozważały zaakceptowanie faktu dokonanego, czyli niemieckiej remilitaryzacji, która absolutnie nie była tak tajna, jak myślał Hitler. Zgodziłyby się na całkowite równouprawnienie w kwestii zbrojeń, gdyby w zamian Niemcy przystąpiły do ogólnego europejskiego porozumienia obejmującego „wschodnie Locarno”, zapewniającego państwom wschodnioeuropejskim, zwłaszcza Rosji, Polsce oraz Czechosłowacji, taki sam poziom bezpieczeństwa, jakim dzięki traktatowi z Locarno cieszył się Zachód – naturalnie gwarancje objęłyby też Niemcy. W maju 1934 r. sir John Simon, brytyjski minister spraw zagranicznych, prekursor Neville’a Chamberlaina, jeżeli chodzi o nieumiejętność odczytywania zamiarów dyktatora Rzeszy, wręcz zaproponował Niemcom parytet zbrojeniowy, ale pomysł spotkał się z ostrym sprzeciwem Francji.

Niemniej propozycja ogólnego porozumienia – obejmująca parytet zbrojeniowy i „wschodnie Locarno” – została ponowiona w lutym 1935 r. przez Londyn i Paryż. Miesiąc wcześniej, 13 stycznia, mieszkańcy Saary przytłaczającą większością (477 000 do 48 000) opowiedzieli się za powrotem ich maleńkiego, lecz bogatego w węgiel terytorium do Rzeszy. Hitler wykorzystał tę okazję, by ogłosić publicznie, że Niemcy nie mają żadnych dalszych roszczeń terytorialnych wobec Francji, wyrzekł się więc wszelkich pretensji do Alzacji i Lotaryngii. Pokojowy rozwój sytuacji w Kraju Saary oraz wypowiedzi Hitlera zrodziły atmosferę optymizmu i dobrej woli. Właśnie w takim klimacie na początku lutego angielsko-francuska propozycja została oficjalnie przedstawiona Berlinowi.

Odpowiedź Hitlera z 14 lutego była niejasna – z jego punktu widzenia miało to sens. Spodobał mu się plan, dzięki któremu Niemcy mogłyby się jawnie zbroić. Natomiast unikał wyrażania chęci podpisania „wschodniego Locarno”. Związałoby mu to ręce odnośnie do obszarów, na których, jak od lat nauczał, rozciągała się niemiecka Lebensraum. Rozważał, czy w tej sprawie nie udałoby się oderwać Wielkiej Brytanii od Francji, która, poprzez pakty dwustronne z Polską, Czechosłowacją i Rumunią, była znacznie bardziej zainteresowana bezpieczeństwem na Wschodzie. Niewątpliwie uchwycił się tego pomysłu, bowiem w swej zachowawczej odpowiedzi zaproponował, aby rokowania powszechne poprzedziły rozmowy bilateralne i zaprosił Brytyjczyków do Berlina na wstępne negocjacje. Sir John Simon chętnie na to przystał. Spotkanie zaplanowano na 6 marca w stolicy Niemiec. Dwa dni przed tą datą doszło do publikacji brytyjskiej białej księgi, na co na Wilhelmstrasse zareagowano udawanym gniewem. Większość zagranicznych obserwatorów pracujących w Berlinie uznała brytyjski dokument za trzeźwą ocenę tajnej remilitaryzacji Niemiec – jej tempo skłoniło Londyn do delikatnego przyśpieszenia własnych programów zbrojeniowych. Natomiast Hitler ponoć szalał ze złości. Dzień przed wylotem brytyjskiej delegacji do Berlina Neurath poinformował Simona, że Führer jest „przeziębiony” i rokowania trzeba odłożyć.

Abstrahując od jego zdrowia, Hitler miał o czym myśleć. Gdyby zdecydował się na jakiś śmiały ruch, ogłoszenie go w towarzystwie Simona i Edena wypadłoby co najmniej niezręcznie. A uznał, że znalazł pretekst, by zadać „dyktatowi” wersalskiemu śmiertelny cios. Rząd Francji wydał właśnie ustawę wydłużającą okres służby wojskowej z osiemnastu miesięcy do dwóch lat, ze względu na niż demograficzny w wojennych rocznikach. 10 marca Hitler postanowił wybadać, jak zdeterminowani są Alianci. Wezwano usłużnego Warda Price’a, by przeprowadził wywiad z Göringiem, a ten oficjalnie ujawnił to, o czym cały świat doskonale wiedział – że Niemcy mają siły powietrzne. Hitler wyczekiwał reakcji Londynu na to jednostronne złamanie porozumień wersalskich z dużą dozą pewności siebie. I spełniła jego oczekiwania. Sir John Simon poinformował Izbę Gmin, że i tak planuje wybrać się do Berlina.

SOBOTNIA NIESPODZIANKA

16 marca w sobotę (Hitler większość swoich niespodzianek ujawniał w soboty) kanclerz zadekretował ustawę wprowadzającą w Niemczech powszechną służbę wojskową oraz ustanawiającą pokojowe siły zbrojne na poziomie dwunastu korpusów, czyli trzydziestu sześciu dywizji – a więc z grubsza pół miliona żołnierzy. Tak miał wyglądać koniec ograniczeń wersalskich – chyba że Francja i Anglia podjęłyby jakieś działania w ich obronie. Jednak zgodnie z oczekiwaniami Hitlera, Paryż i Londyn zaprotestowały, ale nic ponadto. Co więcej, brytyjski rząd czym prędzej wysłał zapytanie, czy kanclerz nadal jest skłonny przyjąć delegację Ministerstwa Spraw Zagranicznych – dyktator łaskawie odpowiedział twierdząco.

Niedziela, 17 marca, była w Niemczech dniem radosnej celebry. Kajdany traktatu wersalskiego, symbol klęski i upokorzenia, zostały zrzucone. Nawet jeżeli komuś nie podobał się Hitler i jego gangsterskie rządy, musiał przyznać, że osiągnął on coś, po co żaden republikański rząd nie ośmielił się nawet wyciągnąć ręki. Większość Niemców uznała, że kraj odzyskał honor. W tę niedzielę wypadał również Dzień Pamięci Bohaterów (Heldengedenktag). Udałem się na zaplanowane na południe uroczystości w gmachu Opery Państwowej i byłem świadkiem sceny, jakiej Niemcy nie widziały od 1914 roku. Cały pierwszy poziom przeistoczył się w morze mundurów wojskowych: jasnoszare mundury i spiczaste hełmy cesarskiej armii mieszały się ze strojami nowych sił zbrojnych, także z błękitnymi mundurami Luftwaffe, które wcześniej widzieli jedynie nieliczni. U boku wodza stał feldmarszałek von Mackensen, ostatni żyjący feldmarszałek armii kajzera, który przywdział barwny strój Huzarów Trupiej Główki. Scenę omiatały mocne światła. Stojący na niej młodzi oficerowie z flagami narodowymi w rękach wyglądali niczym marmurowe posągi. Za nimi, na wielkiej kurtynie, wisiał olbrzymi, srebrno-czarny Żelazny Krzyż. Uroczystość miała rzekomo upamiętniać niemieckich poległych. Okazała się radosnym świętem z okazji śmierci traktatu wersalskiego i przywrócenia poboru.

Po twarzach generałów dało się poznać, że nie posiadają się z zachwytu. Podobnie jak wszyscy pozostali, byli zupełnie zaskoczeni, albowiem Hitler, który poprzednie dni spędził w górskim zaciszu w Berchtesgaden, nie zawracał sobie głowy informowaniem ich o swoich zamiarach. Według zeznania złożonego w Norymberdze przez Mansteina, zarówno on, jak i jego przełożony w III Okręgu Wojskowym w Berlinie, generał von Witzleben, dowiedzieli się o decyzji Hitlera z radia. Jednak Sztab Generalny wolałby zacząć pracę od nieco mniej liczebnej armii.

Gdyby ktoś zapytał Sztab Generalny o zdanie [zeznał Manstein], to ten zaproponowałby dwadzieścia jeden dywizji (…). Liczba trzydziestu sześciu dywizji wynikła ze spontanicznej decyzji Hitlera10.

Pozostałe mocarstwa wykonały szereg pozbawionych znaczenia gestów, które miały stanowić ostrzeżenia dla Hitlera. Brytyjczycy, Francuzi i Włosi spotkali się 11 kwietnia w Stresie, potępili działania Niemiec i ponowili wyrazy poparcia dla niezawisłości Austrii oraz traktatu z Locarno. Rada Ligi Narodów również wyraziła niezadowolenie z pochopnego kroku kanclerza i natychmiast wyznaczyła komisję, by przedstawiła propozycję kroków mających skrępować jego ręce na przyszłość. Francja, zdawszy sobie sprawę, że Berlin nigdy nie przystąpi do „wschodniego Locarno”, pośpiesznie podpisała pakt o wzajemnej pomocy z Rosją, a ta zawarła podobne porozumienie z Czechosłowacją.

W nagłówkach prasowych zwarcie szeregów przeciwników Rzeszy wyglądało dość groźnie i nawet zrobiło wrażenie na wielu funkcjonariuszach niemieckiego MSZ i wojska, ale nie na Hitlerze. Koniec końców ta ryzykowna zagrywka uszła mu na sucho. Nie znaczyło to, że zamierzał spocząć na laurach. Uznał, że nadszedł czas, by ponownie rozgłosić wszem wobec, jak bardzo miłuje pokój i sprawdzić, czy sformowany na nowo, jednolity szyk przeciwnych mu mocarstw da się jakoś osłabić lub dokonać w nim wyłomu.

Wieczorem 21 maja11 wygłosił kolejne przemówienie „pokojowe” przed Reichstagiem – była to być może jego najbardziej elokwentna, a na pewno jedna z bardziej przebiegłych i zwodniczych mów, jakie siedzący pośród deputowanych autor miał okazję słyszeć. Hitler był zrelaksowany, emanował nie tylko pewnością siebie, ale też – ku zaskoczeniu słuchaczy – tolerancją i ugodowością. Nie wyraził pretensji ani sprzeciwu względem państw, które potępiły to, że podarł militarne zapisy traktatu wersalskiego. Zamiast tego zapewnił, że pragnie jedynie pokoju oraz porozumienia opartego na powszechnej sprawiedliwości. Odrzucił samą ideę wojny. Wojna była bezmyślna, jałowa i straszna.

Krew przelewana na kontynencie europejskim przez ostatnie trzysta lat wcale nie zmieniła jego oblicza. Francja pozostała Francją, Polska Polską, a Włochy Włochami. Dynastyczny egoizm, polityczne emocje, patriotyczne zaślepienie, rzekomo dalekosiężne zmiany polityczne, czyli przelewanie rzeki krwi – jeżeli chodzi o uczucia narodów, ledwie musnęły ich skórę, nie osiągnęły nic więcej. Nie zmieniły ich fundamentalnych cech. Gdyby owe państwa spożytkowały choć ułamek tych poświęceń na mądrzejsze cele, z całą pewnością osiągnęłyby większe i trwalsze sukcesy.

Hitler oświadczył, że Niemcy nawet nie myślą o ujarzmianiu innych narodów.

Nasza teoria rasowa uznaje każdą wojnę, mającą na celu podporządkowanie i zdominowanie obcego narodu, za proceder, który prędzej czy później wewnętrznie zmienia i osłabia zwycięzcę, i w ostatecznym rozrachunku sprowadza na niego klęskę (…). Jako że w Europie nie ma już wolnych przestrzeni, każdy zwycięzca (…) może osiągnąć co najwyżej ilościowy wzrost mieszkańców swojego państwa. Ale skoro państwa przywiązują do tego taką wagę, to przecież mogą osiągnąć ten cel bez łez, w prostszy, bardziej naturalny sposób – [poprzez] rozsądną politykę społeczną, poprzez podwyższenie gotowości narodu do rodzenia dzieci.

Nie! Narodowosocjalistyczne Niemcy chcą pokoju ze względu na swe fundamentalne przekonania. Chcą pokoju, ponieważ zdają sobie sprawę z prostego, trywialnego faktu, że żadna wojna wydatnie nie ulży niedoli Europy (…). Głównym efektem każdej wojny jest zniszczenie kwiatu narodu (…).

Niemcy potrzebują i pragną pokoju!

Hitler powtarzał to do znudzenia. Pod koniec przedstawił trzynaście konkretnych propozycji, które miały umożliwić zachowanie pokoju. Wydawały się tak godne podziwu, że w Niemczech, ale i całej Europie zrobiły mocne, korzystne wrażenie. Poprzedził je przypomnieniem:

Niemcy uroczyście uznały i zagwarantowały granice Francji w ich kształcie po plebiscycie w Zagłębiu Saary (…). Przeto ostatecznie wyrzekamy się wszelkich roszczeń do Alzacji i Lotaryngii, ziem, o które stoczyliśmy dwie wielkie wojny (…). Niemcy, nie spoglądając w przeszłość, zawarły pakt o nieagresji z Polską (…). Będziemy bezwarunkowo go przestrzegać (…). Uznajemy Polskę za dom wielkiego, świadomego narodowo ludu.

Odnośnie do Austrii:

Niemcy nie zamierzają i nie chcą wtrącać się w wewnętrzne sprawy Austrii, anektować Austrii, ani doprowadzić do anszlusu.

Trzynaście punktów Hitlera tworzyło całkiem obszerną listę zagadnień. Niemcy nie mogły wrócić do Genewy, dopóki Liga Narodów nie wyrzeknie się traktatu wersalskiego. Dał do zrozumienia, że kiedy to nastąpi i wszystkie państwa uzyskają równouprawnienie, Rzesza ponownie wejdzie do Ligi. Niemniej Niemcy będą „bezwarunkowo respektowały” niewojskowe zapisy traktatu wersalskiego, „w tym postanowienia terytorialne. A przede wszystkim będą stały na straży i wypełniały wszelkie zobowiązania wynikłe z traktatu w Locarno”. Hitler przyrzekł też, że Rzesza będzie przestrzegała demilitaryzacji Nadrenii. Choć chętne „w każdej chwili” włączyć się w system kolektywnej obrony, Niemcy wolały jednak porozumienia dwustronne i były gotowe podpisać układy o nieagresji z sąsiadami. Były też skłonne przystać na brytyjsko-francuskie propozycje uzupełnienia traktatu z Locarno o uzgodnienia dotyczące przestrzeni powietrznej.

W kwestii rozbrojenia Hitler poszedł na całość.

Rząd Niemiec jest gotowy przystać na każde ograniczenie prowadzące do zlikwidowania najcięższych rodzajów uzbrojenia, zwłaszcza agresywnego, takiego [jak] najcięższa artyleria i najcięższe czołgi (…). Niemcy deklarują, że są gotowe przystać na absolutnie każde ograniczenie dotyczące kalibrów artylerii, tonażu pancerników, krążowników i torpedowców. Podobnie rząd Niemiec jest gotowy przystać na ograniczenie wyporności okrętów podwodnych albo ich całkowitą likwidację (…).

Hitler zarzucił przynętę na Brytyjczyków. Był skłonny ograniczyć tonaż niemieckiej marynarki wojennej do 35% tonażu Royal Navy, dzięki czemu, jak dodał, Niemcy i tak dysponowałyby tonażem o 15% niższym od francuskiego. Gdy za granicą pojawiły się głosy sprzeciwu, że to zapewne tylko początek niemieckich żądań, Hitler odparł: „Dla Niemiec to żądanie jest ostateczne i wiążące”.

Tuż po dwudziestej drugiej dotarł do podsumowania:

Każdy, kto rozpala żagiew wojny w Europie, pragnie jedynie chaosu. Natomiast my żyjemy w pewnym przeświadczeniu, że w naszych czasach nie nastąpi upadek, lecz renesans Zachodu. Żywimy dumną nadzieję i niezachwiane przekonanie, że Niemcy mogą wnieść wieczysty wkład w to ogromne dzieło12.

Było to słodkie niczym miód przesłanie pokoju, rozsądku i zgody, a w zachodnioeuropejskich demokracjach, gdzie zarówno ludzie, jak i rządy desperacko pragnęły utrzymania pokoju za każdą rozsądną cenę, za niemal każdą cenę, przyjęto je z radością i bez zbędnych pytań. Najbardziej wpływowa gazeta na Wyspach Brytyjskich, londyński „Times”, powitała je z wręcz histeryczną euforią.

(…) Przemówienie okazało się rozsądne, szczere i wyczerpujące. Każdy, kto je przeczytał, a nie jest uprzedzony, musi mieć pewność, że punkty polityczne przedstawione przez pana Hitlera jak najbardziej mogą służyć za podstawę kompletnego porozumienia z Niemcami – z Niemcami wolnymi, równymi i silnymi, w miejsce Niemiec złamanych, którym szesnaście lat temu narzucono pokój (…).

Należy mieć nadzieję, że przemówienie zostanie wszędzie odebrane jako szczera, gruntownie przemyślana wypowiedź, oznaczająca dokładnie to, co głosi jej treść13.

Ten wielki periodyk, chluba angielskiego dziennikarstwa, podobnie jak rząd Chamberlaina odegra wątpliwą rolę w katastrofalnym w skutkach brytyjskim spektaklu appeasementu Hitlera. Według autora ma on na swą obronę jeszcze mniej niż rząd, ponieważ dzięki swemu berlińskiemu korespondentowi Normanowi Ebbuttowi dysponował (aż do wydalenia Ebutta z Niemiec 16 sierpnia 1937 r.) znakomitym źródłem informacji na temat postępków i celów Hitlera. Informacji lepszych od dostarczanych przez innych korespondentów i dyplomatów, także brytyjskich. Choć większość z tego, co napisał w tym czasie dla „Timesa”, nie została opublikowana14 (na co często skarżył się autorowi i co później znalazło potwierdzenie w faktach), redaktorzy musieli przecież czytać wszystkie jego depesze, powinni więc doskonale wiedzieć, co naprawdę dzieje się w nazistowskich Niemczech i jak puste są szumne obietnice Hitlera.

Brytyjski rząd nie ustępował „Timesowi” w zapale i gotowości uznania propozycji Hitlera za „szczere” i „gruntownie przemyślane” – zwłaszcza zgody Niemiec na marynarkę o 35% tonażu Royal Navy.

Gdy pod koniec marca brytyjski minister spraw zagranicznych oraz pan Eden w końcu złożyli Hitlerowi odłożoną wcześniej wizytę, niemiecki dyktator sprytnie zasugerował sir Johnowi Simonowi, że porozumienie morskie można wypracować wyłącznie pomiędzy ich oboma państwami, co gwarantowałoby Anglii znaczną przewagę. 21 maja wystąpił publicznie i wyraził swoją propozycję precyzyjnie (niemiecka flota na poziomie 35% brytyjskiej), a do mowy dorzucił kilka wyjątkowo przyjacielskich słów skierowanych do Anglików. „Niemcy nie mają zamiaru, potrzeby ani środków do uczestnictwa w kolejnej rywalizacji morskiej” – była to aluzja, najwyraźniej dostrzeżona przez Brytyjczyków, do lat poprzedzających rok 1914, kiedy to Tirpitz, przy entuzjastycznym poparciu Wilhelma II, rozbudowywał flotę pełnomorską mającą dorównać angielskiej. „Niemiecki rząd”, kontynuował Hitler, „uznaje żywotne znaczenie, a wraz z nim uzasadnienie, dominującej ochrony Imperium Brytyjskiego na morzach (…). Niemiecki rząd ma szczery zamiar wypracowania z brytyjskim narodem oraz państwem relacji, które po wsze czasy zapobiegną powtórce z jedynych zmagań, do jakich doszło pomiędzy naszymi krajami”. Hitler wyraził podobne poglądy już w Mein Kampf, gdzie podkreślił, że jednym z największych błędów kajzera była jego wrogość do Anglii oraz absurdalna próba rywalizowania z nią na morzach.

Brytyjski rząd połknął haczyk z zadziwiającą naiwnością i pośpiechem. Ribbentrop, który stał się chłopcem na posyłki Hitlera w sprawach polityki zagranicznej, został zaproszony do Londynu na czerwcowe rokowania morskie. Ten próżny i pozbawiony taktu człowiek oświadczył gospodarzom, że propozycja Führera nie podlega negocjacjom; muszą przyjąć ją w aktualnej formie albo zapomnieć o porozumieniu. I Brytyjczycy ją przyjęli. Bez konsultacji z sojusznikami ze Stresy, Francją i Włochami (które przecież również były potęgami morskimi i mocno niepokoiły się remilitaryzacją Niemiec oraz świadomym łamaniem militarnych postanowień traktatu wersalskiego), bez choćby poinformowania o swoim postanowieniu Ligi Narodów, która miała stać na straży traktatów z 1919 r., zabrali się do demontażu morskich ograniczeń podpisanych w Wersalu, dostrzegając w tym własną korzyść.

Dla każdego trzeźwo myślącego człowieka w Berlinie było oczywiste, że zgadzając się na budowę przez Niemcy marynarki wojennej o potencjale jednej trzeciej Royal Navy, londyński rząd dał Hitlerowi wolną rękę do jak najszybszej budowy floty – budowy, która obciąży niemieckie stocznie oraz huty na przynajmniej dziesięć lat. W rzeczywistości nie było to więc żadne ograniczenie niemieckich zbrojeń, a zachęta do ich rozwoju – przynajmniej na polu marynarki wojennej – w najbardziej dynamiczny sposób, na jaki Niemcy stać.

Brytyjski rząd dodał do krzywdy wyrządzonej Francji jeszcze jedną obelgę, bowiem spełniając obietnicę złożoną Hitlerowi, nie zdradził najbliższej sojuszniczce, na budowę jakich oraz ilu niemieckich okrętów przystał. Jedyny wyjątek stanowiła informacja, że tonaż niemieckich okrętów podwodnych (których produkcja została wyraźnie zabroniona w traktacie wersalskim) będzie wynosił 60% brytyjskiego, a jeśli pojawią się wyjątkowe okoliczności, może dobić do 100%15. Angielsko-niemieckie porozumienie pozwalało Rzeszy na budowę pięciu pancerników, które tonażem i uzbrojeniem prześcigną wszystkie jednostki pływające pod brytyjską banderą, choć oficjalne dane fałszowano tak, by oszukać Londyn, a także dwudziestu jeden krążowników i sześćdziesięciu czterech niszczycieli. Oczywiście Niemcom nie udało się dokończyć wszystkich tych okrętów do wybuchu wojny, lecz zbudowali ich tyle, dodawszy do tego U-Booty, by w pierwszych latach konfliktu zadać Wielkiej Brytanii druzgocące straty.

Naturalnie Mussolini dostrzegł „perfidię Albionu”. Nie tylko Londyn mógł zalecać się do Hitlera. Co więcej, cyniczne lekceważenie traktatu wersalskiego przez Brytyjczyków zrodziło w nim przekonanie, że być może podobnie podchodzą do karty Ligi Narodów. 3 października 1935 r., pogwałcając zapisy karty, jego wojska najechały prastare królestwo Abisynii. Liga Narodów, pod batutą Wielkiej Brytanii oraz przy chłodnym wsparciu Francji, która na dłuższą metę znacznie większe zagrożenie widziała w Niemczech, bezzwłocznie przegłosowała sankcje. Ale były to sankcje częściowe, do tego egzekwowane bardzo nieśmiało. Nie przeszkodziły Mussoliniemu w podboju Etiopii, za to zniszczyły przyjaźń faszystowskich Włoch, Anglii i Francji, i położyły kres wymierzonemu w nazistowskie Niemcy frontowi ze Stresy.

Czy ktoś skorzystał na tym ciągu wydarzeń bardziej niż Adolf Hitler? 4 października, nazajutrz po rozpoczęciu włoskiej inwazji, udałem się na Wilhelmstrasse, by porozmawiać z kilkoma funkcjonariuszami Partii i rządu. Mój wieczorny wpis w dzienniku podsumowywał jak szybko i celnie Niemcy wykorzystali sytuację:

Na Wilhelmstrasse są zachwyceni. Mussolini albo się potknie i ugrzęźnie w Afryce na tyle, że znacznie osłabi się w Europie, dzięki czemu Hitler będzie mógł wziąć do tej pory chronioną przez Duce Austrię; albo wygra wbrew Francji i Wielkiej Brytanii, dzięki czemu będzie gotów związać się z Hitlerem przeciwko zachodnim demokracjom. Tak czy siak, wygrywa Hitler16.

Szybko okaże się, że były to trafne przewidywania.

MISTRZOWSKIE POSUNIĘCIE W NADRENII

W przemówieniu „pokojowym” wygłoszonym 21 maja 1935 r. przed Reichstagiem, tym, które tak spodobało się całemu światu, a zwłaszcza Wielkiej Brytanii, Hitler wspomniał, że do paktu z Locarno wdarł się „element prawnej niepewności”. Był on pokłosiem porozumienia o wzajemnej pomocy pomiędzy Francją a Rosją podpisanego 2 marca w Paryżu i 14 marca w Moskwie, które jednak aż do końca roku nie zostało zatwierdzone przez francuski parlament. Niemiecki resort spraw zagranicznych w oficjalnej nocie zwrócił francuskiemu rządowi uwagę na ów „element”.

21 listopada ambasador Francji François-Poncet odbył rozmowę z Hitlerem, w trakcie której Führer wygłosił „długą tyradę” przeciwko paktowi francusko-radzieckiemu. Później poinformował Paryż, że w jego ocenie kanclerz Niemiec zamierza wykorzystać pakt jako wymówkę do zajęcia zdemilitaryzowanej Nadrenii. „Hitler waha się jedynie w kwestii najwłaściwszego momentu działania”, dodał17.

François-Poncet, prawdopodobnie najlepiej poinformowany ambasador w Berlinie, wiedział, o czym mówi, choć z całą pewnością nie zdawał sobie sprawy, że już zeszłej wiosny, 2 maja, czyli dziewiętnaście dni przed tym, jak Hitler zapewnił na forum Reichstagu, iż będzie respektował pakt z Locarno oraz terytorialne postanowienia traktatu wersalskiego, generał von Blomberg wydał wszystkim trzem rodzajom sił zbrojnych pierwszą dyrektywę dotyczącą przygotowania planów zajęcia Nadrenii. Operacji nadano kryptonim Schulung i miała zostać „wykonana poprzez błyskawicznie szybki, zaskakujący cios”. Proces planowania miał być tajemnicą, „o której winna zostać poinformowana jak najmniejsza liczba oficerów”. Aby lepiej chronić ten sekret, Blomberg napisał rozkaz ręcznie18.

Plan omówiono dokładnie 16 czerwca, na dziesiątym posiedzeniu Komitetu Roboczego Rady Obrony Rzeszy, podczas którego pułkownik Alfred Jodl, nowo mianowany szef Wydziału Obrony Krajowej, złożył meldunek w sprawie postępu prac i zaakcentował konieczność utrzymania najściślejszej tajemnicy. Przestrzegł, że na papier należy przenosić wyłącznie rzeczy konieczne i dodał, że „materiały takie należy bez wyjątku przechowywać w sejfach”19.

Hitler wypatrywał dogodnej chwili przez całą zimę 1935/1936 roku. Nie mógł nie zauważyć, że Francja i Wielka Brytania są zajęte powstrzymywaniem włoskiej agresji w Abisynii, ale Mussolini najwyraźniej niewiele sobie z tego robił. Pomimo szeroko nagłośnionych sankcji okazało się, że Liga Narodów nie potrafi okiełznać zdeterminowanego agresora. Tymczasem w Paryżu francuski parlament nie palił się do ratyfikowania paktu ze Związkiem Radzieckim; na przeszkodzie stały choćby coraz bardziej stanowcze poglądy tamtejszej prawicy. Hitler musiał uznać, że Senat albo Izba Deputowanych ze sporym prawdopodobieństwem odrzuci porozumienie z Moskwą. W takim wypadku musiałby szukać nowego usprawiedliwienia dla operacji Schulung. Jednak 11 lutego Izba zajęła się paktem, a 27 lutego przyjęła go większością 353 do 164. Hitler podjął decyzję dwa dni później, 1 marca, i to ku pewnej konsternacji większości generałów, którzy byli przekonani, że Francja rozniesie w puch skromne siły Wehrmachtu przygotowane do wkroczenia do Nadrenii. Niemniej nazajutrz, 2 marca 1936 r., będąc posłusznym poleceniom swego pana, von Blomberg wydał formalne rozkazy. Poinformował wysokich rangą dowódców sił zbrojnych, że ma to być „zaskakujący ruch”. Blomberg oczekiwał „pokojowej operacji”. Gdyby jednak przybrała inną formę – czyli gdyby Francuzi postanowili się bić – jako naczelny dowódca zastrzegł sobie „prawo do zastosowania wszystkich możliwych przeciwdziałań”20. W rzeczywistości, jak dowiedziałem się sześć dni później i jak generałowie mieli potwierdzić w Norymberdze, Blomberg doskonale wiedział, na czym będą polegały owe przeciwdziałania: na pośpiesznej rejteradzie z powrotem za Ren!

Lecz gdy o świcie 7 marca symboliczne siły niemieckie przedefilowały mostami na Renie i wkroczyły do strefy zdemilitaryzowanej, Francuzi, których kraj paraliżowały wewnętrzne swary i którzy pogrążali się w defetyzmie, nie mieli o tym pojęcia21. O godzinie 10:00 minister Neurath wezwał ambasadorów Francji, Wielkiej Brytanii oraz Włoch, przekazał im nowiny z Nadrenii i wręczył oficjalną notę, w której Niemcy potępiły właśnie zdeptany przez Hitlera traktat z Locarno, i wysuwały nowe propozycje pokojowe! „Hitler spoliczkował przeciwników, oświadczając równocześnie: przynoszę propozycje pokojowe!”, zauważył cierpko François-Poncet22.

W rzeczy samej dwie godziny później Führer stał za mównicą w Reichstagu przed oszalałym z radości tłumem i rozwodził się nad umiłowaniem pokoju oraz najnowszymi pomysłami, jak go utrzymać. Wybrałem się do Opery Kralla, żeby zobaczyć ten spektakl na własne oczy i wiem, że nigdy go nie zapomnę. Był równocześnie fascynujący i przerażający. Po rozwlekłej tyradzie na temat niegodziwości traktatu wersalskiego oraz zagrożenia bolszewizmem Hitler obwieścił ze spokojem, że pakt francusko-radziecki unieważnił traktat z Locarno, który, w przeciwieństwie do wersalskiego, Niemcy podpisały dobrowolnie. Dalszy przebieg spektaklu opisałem wieczorem w dzienniku.

„Niemcy nie czują się już związane traktatem z Locarno [stwierdził Hitler]. Rząd Niemiec, w interesie podstawowych praw jego narodu do bezpieczeństwa granic oraz zapewnienia obrony, od dzisiaj ponownie ustanawia absolutną i nieograniczoną suwerenność Rzeszy w strefie zdemilitaryzowanej!”

W tym momencie sześciuset deputowanych, mianowanych osobiście przez Hitlera, małych ludzi o wielkich ciałach, potężnych karkach, przystrzyżonych włosach i okrągłych brzuchach, w brunatnych mundurach i ciężkich buciorach (…) zrywa się na nogi niczym automaty, prostuje prawe ramiona w nazistowskim salucie i wykrzykuje „haile” (…). Hitler unosi dłoń, prosząc o ciszę (…). Mówi głębokim, donośnym głosem: „Mężowie niemieckiego Reichstagu!”. Kompletna cisza.

„W tej historycznej godzinie, gdy w zachodnich prowincjach Rzeszy niemieccy żołnierze w tej chwili wmaszerowują do ich przyszłych, pokojowych garnizonów, jednoczą nas wszystkich dwie święte przysięgi”.

Nie może mówić dalej. Ten „parlamentarny” motłoch nie wiedział, że niemieccy żołnierze weszli już do Nadrenii. Cały militaryzm płynący w ich niemieckich żyłach uderza im do głów. Zrywają się na nogi z wrzaskiem i rykiem (…). Unoszą ręce w swym niewolniczym salucie, ich twarze wykrzywia histeria, otwierają szeroko usta, krzyczą, krzyczą, ich płonące fanatyzmem oczy są wlepione w nowego boga, mesjasza. Mesjasz pierwszorzędnie odgrywa swoją rolę. Z pochyloną głową, jak gdyby w ogromnej pokorze, cierpliwie wyczekuje ciszy. A potem jego głos, nadal niski, lecz zduszony emocjami, wypowiada dwie przysięgi:

„Po pierwsze, przysięgamy, że przywracając honor naszego narodu, nie ustąpimy przed żadną siłą (…). Po drugie, zobowiązujemy się, że teraz, bardziej niż kiedykolwiek, będziemy dążyć do porozumienia pomiędzy narodami Europy, zwłaszcza z naszymi zachodnimi sąsiadami (…). Nie mamy w Europie żadnych roszczeń terytorialnych! (…) Niemcy nigdy nie złamią pokoju!”

Wiwaty długo nie cichły (…). Kilku generałów wyszło z tłumu. Jednak nie dało się przeoczyć nerwowości ukrytej za ich szerokimi uśmiechami (…). Podbiegłem do generała von Blomberga (…). Był blady, jego policzki drgały23.

I miał ku temu powód. Minister obrony, który pięć dni wcześniej własnoręcznie sporządził rozkaz wymarszu, zaczynał panikować. Nazajutrz dowiedziałem się, że rozkazał swoim oddziałom, by w razie przeciwdziałania Francuzów wycofały się za Ren. Jednak Francuzi nie wykonali najdrobniejszego ruchu. François-Poncet twierdził, że po jego ostrzeżeniu z listopada minionego roku francuskie naczelne dowództwo zapytało rząd, co ma robić, gdyby okazało się, że ambasador miał rację. Według Ponceta gabinet odpowiedział, że w takim wypadku przedstawi sprawę na forum Ligi Narodów24. Jednak gdy Niemcy ruszyli25, to francuski rząd chciał działać, a naczelne dowództwo się wstrzymało. „Generał Gamelin ocenił, że operacja wojskowa, nawet ograniczona, wiąże się z nieprzewidywalnym ryzykiem i nie może zostać przedsięwzięta bez zadekretowania powszechnej mobilizacji”, informował Poncet26. Szef francuskiego Sztabu Generalnego nie zamierzał ograniczyć się do skoncentrowania trzynastu dywizji w pobliżu niemieckiej granicy, co rzeczywiście zrobił, i wzmocnienia Linii Maginota. Niemniej nawet to wystarczyło, żeby zasiać strach w niemieckim naczelnym dowództwie. Blomberg, którego poparł Jodl oraz większość czołowych oficerów, chciał wycofać trzy bataliony, które przekroczyły Ren. Jodl zeznał w Norymberdze: „Zważywszy na nasze położenie, francuska armia osłonowa mogła roznieść nas na strzępy”27.

Mogłoby to przynieść koniec Hitlera, dyktator mógłby nie przetrwać takiego niepowodzenia, a gdyby rzeczywiście tak się stało, może historia obrałaby inny, mniej ponury kurs. Zresztą potwierdził to sam Hitler. „Nasz odwrót oznaczałby upadek”, przyznał później28. Podobnie jak podczas wielu przyszłych kryzysów, tylko i wyłącznie jego stalowe nerwy ocaliły sytuację i, zawstydzając wystraszonych generałów, pozwoliły osiągnąć sukces. Ale nie były to dla niego łatwe chwile.

Paul Schmidt, jego tłumacz, usłyszał później, jak Hitler powiedział: „Nic nie wykończyło mnie nerwowo tak, jak czterdzieści osiem godzin po naszym wkroczeniu do Nadrenii. Gdyby Francuzi wtedy również tam weszli, musielibyśmy zrejterować z podkulonymi ogonami, bo zasoby militarne, jakimi dysponowaliśmy, nie pozwalały na stawienie choćby umiarkowanego oporu”29.

Niemniej przekonany, że Francuzi tego nie uczynią, bez ogródek odrzucił wszystkie sugestie odwrotu ze strony naczelnego dowództwa. Szef Sztabu Generalnego, generał Beck, chciał, by Hitler choć złagodził cios i ogłosił, że nie umocni obszarów położonych na zachód od Renu. Kanclerz, jak zeznał później Jodl, „odrzucił tę propozycję bardzo dosadnie” – z przyczyn aż nadto oczywistych, jak jeszcze zobaczymy30. Hitler powiedział później von Rundstedtowi, że złożona przez Blomberga propozycja odwrotu nie była niczym innym jak tchórzostwem31.

„Cóż by się stało, gdyby to ktoś inny stał na czele Rzeszy! Każdy, kto przychodzi wam na myśl, straciłby nerwy. Miałem obowiązek skłamać, ocaliła nas moja niezachwiana uporczywość i niebywała pewność siebie”, wykrzyknął Hitler wieczorem 27 marca, podczas jednego z posiedzeń ze swoimi kamratami w kwaterze głównej32.

Miał rację, lecz należy odnotować, że pomogło mu nie tylko niezdecydowanie Francuzów, ale też bezwola ich brytyjskich sojuszników. 11 marca francuski minister spraw zagranicznych Pierre Etienne Flandin poleciał do Londynu i błagał tamtejszy rząd, aby wsparł militarną reakcję Francji w Nadrenii. Na próżno. Wielka Brytania nie zamierzała ryzykować wojny, choć Alianci dysponowali przytłaczającą przewagą wojskową nad Niemcami. „Koniec końców Niemcy po prostu wracają na własne śmieci”, raczył zauważyć lord Lothian. 9 marca, jeszcze przed przylotem Francuzów, Anthony Eden, który w grudniu został ministrem spraw zagranicznych, powiedział w Izbie Gmin: „Okupacja Nadrenii przez Reichswehrę to dotkliwy cios dla zasady świętości traktatów. Na szczęście”, dodał, „nie mamy podstaw, by zakładać, że bieżące działania Niemiec grożą wybuchem działań zbrojnych”33.

Jednak zgodnie z postanowieniami traktatu w Locarno Francja miała prawo podjąć działania wojskowe przeciwko niemieckim oddziałom w Nadrenii, a Wielka Brytania obowiązek, ze względu na ten sam traktat, wspomóc ją swoimi siłami zbrojnymi. Bezowocne rozmowy w Londynie utwierdziły Hitlera w przekonaniu, że kolejna ryzykowna zagrywka ujdzie mu na sucho.

Brytyjczycy nie tylko uchylili się przed perspektywą wojny, ale też wzięli na poważnie kolejną odsłonę propozycji „pokojowych” Hitlera. Niemiecki kanclerz, w nocie wręczonej trzem ambasadorom 7 marca oraz w przemówieniu przed Reichstagiem, zaoferował dwudziestopięcioletni pakt o nieagresji z Belgią oraz Francją (Wielka Brytania i Włochy miały być jego gwarantami); podobne porozumienia ze wschodnimi sąsiadami Rzeszy; zgodę na demilitaryzację obu stron francusko-niemieckiej granicy; i wreszcie powrót do Ligi Narodów. Szczerość Hitlera można było ocenić po propozycji demilitaryzacji zachodniej granicy, Francuzi musieliby bowiem rozebrać Linię Maginota, czyli ich ostatni bastion w razie zaskakującego uderzenia ze strony Niemiec.

Tymczasem szacowny londyński „Times”, choć potępił nagłą inwazję w Nadrenii, swój wstępniak opatrzył nagłówkiem: „Szansa na odbudowę”.

Z perspektywy czasu łatwo dostrzec, że uwieńczona powodzeniem zagrywka Hitlera w Nadrenii przyniosła mu bardziej oszałamiające i bardziej koszmarne – biorąc pod uwagę jego brzemienne skutki – zwycięstwo, niż zdawano sobie wówczas sprawę. Ogromnie scementowało jego popularność i władzę w kraju34, wkroczył na wyżyny niedosiężne dla żadnego poprzedniego władcy Niemiec. Dzięki sukcesowi zajął dominującą pozycję w stosunkach z generałami, którzy w chwili kryzysu zachowali się niepewnie i miękko, podczas gdy on pozostał stanowczy. Nauczyli się, że w polityce międzynarodowej, a nawet w sprawach wojskowych, jego zdanie przeważa nad ich opiniami. Bali się, że Francuzi ruszą do walki, lecz to on wiedział lepiej. I wreszcie, z czego najwyraźniej sprawę zdawał sobie tylko Hitler (oraz osamotniony Churchill w Anglii), zajęcie Nadrenii, choć była to skromna operacja militarna, otworzyło przed Rzeszą wiele nowych szans w Europie. Przedefilowanie trzech niemieckich batalionów przez mosty na Renie nie tylko wstrząsnęło kontynentem, ale nieodwracalnie zmieniło sytuację strategiczną.

I odwrotnie, z perspektywy czasu wyraźnie widać, że fakt, iż Francja nie odparła batalionów Wehrmachtu, a Wielka Brytania nie udzieliła jej wsparcia, choć przecież wystarczyło przeprowadzić wspólną akcję policyjną, przyniósł Zachodowi katastrofę, z której wyrosły wszystkie późniejsze, znacznie większe klęski. W marcu 1936 r. obie zachodnie demokracje otrzymały ostatnią szansę powstrzymania – bez ryzyka poważnej wojny – rozwoju zmilitaryzowanych, agresywnych, totalitarnych Niemiec, a wręcz, jak przyznał sam Hitler, obalenia nazistowskiego dyktatora i jego reżimu. Jednak pozwoliły wymknąć się tej szansie.

Dla Francji był to początek końca. Jej wschodni sojusznicy: Rosja, Polska, Czechosłowacja, Rumunia i Jugosławia, musieli nagle zmierzyć się z faktem, że nie stanie ona do walki z niemiecką agresją w obronie systemu bezpieczeństwa, któremu sama przewodziła i który z mozołem zbudowała. Ale na tym nie koniec. Do wschodnich sprzymierzeńców zaczęło docierać, że nawet gdyby Francja nie była tak bierna, to wkrótce i tak nie będzie w stanie zaoferować im realnej pomocy, gdyż Niemcy z animuszem budowali na swej zachodniej granicy Wał Zachodni. Sojusznicy Francji uznali, że ukończenie tej linii umocnień natychmiast przekształci strategiczną mapę Europy. I nie będzie to zmiana dla nich korzystna. Raczej nie mogli oczekiwać, że gdy Wehrmacht ruszy na wschód, Francja, która dysponując stoma dywizjami, nie ośmieliła się odeprzeć trzech batalionów, będzie skłonna wykrwawić swoje młode pokolenie na szczelnych umocnieniach Rzeszy. A nawet gdyby ruszyła, i tak na niewiele by się to zdało. Od tej pory mogła związać na zachodzie jedynie niewielką część stale powiększającej się niemieckiej armii. Reszta miała możliwość swobodnie operować przeciwko wschodnim sąsiadom Rzeszy.

O znaczeniu nadreńskich umocnień dla strategii Hitlera przekonał się William C. Bullitt, amerykański ambasador we Francji, gdy 18 maja 1936 r. złożył wizytę w niemieckim Ministerstwie Spraw Zagranicznych.

Von Neurath powiedział [zaraportował Bullitt do Departamentu Stanu], że polityka rządu Niemiec zakłada wstrzymanie się od wszelkiej aktywności w sprawach zagranicznych „do czasu przetrawienia Nadrenii”. Wyjaśnił, iż chodziło mu o to, iż dopóki niemieckie umocnienia na granicach Francji i Belgii nie zostaną ukończone, niemiecki rząd zrobi wszystko, co możliwe, aby zapobiec, a nie zachęcać, do nazistowskiego wybuchu w Austrii i będzie realizował spokojną politykę wobec Czechosłowacji. „Gdy tylko nasze umocnienia zostaną ukończone i państwa Europy Środkowej zrozumieją, że Francja nie może swobodnie wkroczyć na niemieckie terytorium, wszystkie te państwa zmienią zapatrywania na swoją politykę zagraniczną i pojawi się nowy układ sił”, powiedział35.

Układ sił już zaczął się zmieniać.

„Gdy stanąłem nad grobem mojego poprzednika [zamordowanego kanclerza Dollfussa], wiedziałem, że chcąc uratować niepodległość Austrii, muszę obrać kurs appeasementu (…). Należało unikać wszystkiego, co mogłoby dać Niemcom pretekst do interwencji i robić wszystko, by w jakiś sposób zapewnić tolerancję Hitlera dla status quo”, opowiadał w swoich wspomnieniach dr Schuschnigg36.

Nowy, bardzo młody kanclerz Austrii, był pokrzepiony publiczną deklaracją Hitlera z 21 maja 1935 r., jakoby „Niemcy nie zamierzały i nie chciały wtrącać się w wewnętrzne sprawy Austrii, anektować Austrii ani doprowadzać do anszlusu”; uspokoiło go też to, że Francja, Włochy i Wielka Brytania w Stresie powtórzyły, iż będą stały na straży niezależności jego kraju. Jednak później Mussolini, od 1933 r. główny protektor Austrii, ugrzązł w Abisynii i zerwał z zachodnimi demokracjami. Kiedy Niemcy wkroczyli do Nadrenii i zaczęli ją fortyfikować, dr Schuschnigg zrozumiał, że musi zacząć ugłaskiwać Hitlera. Zainicjował rokowania na temat nowego traktatu z przebiegłym przedstawicielem Niemiec w Wiedniu, von Papenem, który – choć przecież podczas czerwcowej czystki otarł się o śmierć z rąk nazistów – pod koniec lata 1934 r., po morderstwie Dollfussa, przyjechał do Austrii, by podkopywać jej niezależność i zdobyć rodzinny kraj wodza dla Rzeszy. „Narodowy socjalizm musi zwyciężyć nową austriacką ideologię i zrobi to”, napisał do Hitlera 27 lipca 1935 r., zdając relację z pierwszego roku służby w Wiedniu37.

Opublikowany tekst porozumienia austriacko-niemieckiego z 11 lipca 1936 r. wydaje się ogromnie wielkoduszny i tolerancyjny ze strony Hitlera. Niemcy potwierdziły, że uznają suwerenność Austrii i ponownie obiecały nie ingerować w wewnętrzne sprawy sąsiada. W zamian Austria zobowiązała się, że na arenie międzynarodowej zawsze będzie postępowała w zgodzie ze świadomością, iż jest „państwem niemieckim”.

Jednak traktat posiadał też tajne klauzule38, a w nich Schuschnigg poszedł na ustępstwa, którymi przypieczętował los swój i swojego kraju. W tajemnicy zgodził się udzielić amnestii nazistowskim więźniom politycznym, a także mianować przedstawicieli „tak zwanej »opozycji narodowej«” (był to eufemizm określający nazistów i ich sympatyków) na stanowiska związane z „odpowiedzialnością polityczną”. Było to równoznaczne ze wpuszczeniem hitlerowskiego konia trojańskiego do Austrii. Już wkrótce wypełznie z niego Seyss-Inquart, wiedeński prawnik, o którym jeszcze nieraz usłyszymy.

Na początku lipca Papen odwiedził Berlin i uzyskał aprobatę Hitlera dla tekstu traktatu, ale 16 lipca wprawił go we wściekłość, gdyż zatelefonował z Wiednia z informacją, że dokument został już podpisany.

Reakcja Hitlera mnie zadziwiła [napisał później Papen]. Zamiast wyrazić wdzięczność, zasypał mnie obelgami. Powiedział, że wmanewrowałem go w nadmierne ustępstwa (…). Że to wszystko pułapka39.

Okazało się, że traktat rzeczywiście był pułapką, tyle że na Schuschnigga.

Podpisanie porozumienia świadczyło o tym, że sprawy austriackie wymknęły się z rąk Mussoliniego. Można było oczekiwać ochłodzenia relacji pomiędzy faszystowskimi dyktatorami. Stało się jednak coś zgoła odwrotnego – a to dzięki wydarzeniom z 1936 r., których przebieg ułożył się dla Hitlera bardzo korzystnie.

2 maja 1936 r. siły włoskie wkroczyły do stolicy Abisynii, Addis Abeby, a 4 lipca Liga Narodów oficjalnie skapitulowała i odwołała wymierzone w Rzym sankcje. Niecałe dwa tygodnie później, 16 lipca, generał Franco przeprowadził przewrót wojskowy i wybuchła hiszpańska wojna domowa.

Hitler, zgodnie ze swym corocznym zwyczajem, rozkoszował się Festiwalem Wagnerowskim w Bayreuth. Wieczorem 22 lipca, powróciwszy z teatru, zastał w towarzystwie lokalnego przywódcy nazistów pewnego biznesmena z Maroka, który przybył do Bayreuth z pilnym listem od Franco. Przywódca buntowników potrzebował samolotów oraz innego wsparcia. Hitler natychmiast wezwał Göringa i generała von Blomberga, którzy akurat również przebywali w Bayreuth, i jeszcze tego samego wieczoru zapadła decyzja o udzieleniu pomocy hiszpańskiemu powstaniu40.

Choć Niemcy nie udzieliły Franco takiego wsparcia jak Włochy, które wysłały na Półwysep Iberyjski sześćdziesiąt, a może nawet siedemdziesiąt tysięcy żołnierzy, oraz wiele samolotów i innego sprzętu, ich pomoc także była pokaźna. Sami Niemcy ocenili później, że wydali na to przedsięwzięcie pół miliarda marek41, zaś oprócz tego dostarczyli samoloty, czołgi, techników oraz Legion Condor – jednostkę lotniczą, która zasłużyła się tym, że sprowadziła zagładę na Guernicę oraz jej ludność. W stosunku do potężnej remilitaryzacji trwającej w Niemczech nie było to wiele, a przyniosło Hitlerowi niemałe korzyści.

Francja dorobiła się trzeciego wrogo nastawionego, faszystowskiego sąsiada. Wojna domowa w Hiszpanii pogłębiła spór pomiędzy lewicą a prawicą na francuskiej scenie politycznej, tym samym osłabiając głównego rywala Niemiec na Zachodzie. Przede wszystkim jednak uniemożliwiła ponowne zbliżenie Francji i Wielkiej Brytanii z Włochami, na które Paryż i Londyn liczyły po zakończeniu wojny abisyńskiej, a tym samym popchnęła Mussoliniego prosto w ramiona Hitlera.

Hiszpańska polityka Führera od samego początku była przebiegła, wyrachowana i dalekowzroczna. W zdobytych dokumentach niemieckich możemy znaleźć informacje potwierdzające, że zależało mu na przedłużaniu wojny domowej, aby podsycać konflikt pomiędzy zachodnimi demokracjami a Włochami i przyciągać Mussoliniego do siebie42. Ulrich von Hassell, ambasador Niemiec w Rzymie, który nie poznał się jeszcze na nazistowskich metodach i zamiarach, a gdy w końcu przejrzy na oczy, przyjdzie zapłacić mu za to życiem, już w grudniu 1936 r. raportował na Wilhelmstrasse:

Rola odgrywana przez konflikt hiszpański w odniesieniu do stosunków Włoch z Francją i Anglią może być podobna do roli konfliktu abisyńskiego, dokładnie uwypuklając realne, sprzeczne interesy mocarstw, a tym samym nie pozwalając na wciągnięcie Włoch w sieć mocarstw zachodnich i wykorzystanie Włoch w ich machinacjach. Walka o wpływy polityczne w Hiszpanii obnaża naturalną rywalizację Włoch i Francji; równocześnie Włochy rywalizują z Wielką Brytanią ze stanowiska mocarstwa w zachodniej części Morza Śródziemnego. Włochy będą coraz bardziej zdawały sobie sprawę z zasadności przeciwstawienia się zachodnim demokracjom ramię w ramię z Niemcami43.

To właśnie w takich okolicznościach zrodziła się Oś Berlin-Rzym. 24 października, po rozmowach z Neurathem w Berlinie, Galeazzo Ciano, zięć i zarazem minister spraw zagranicznych Mussoliniego, ruszył w pierwszą z wielu pielgrzymek do Berchtesgaden. Zastał niemieckiego dyktatora w przyjacielskim i serdecznym nastroju. Hitler oświadczył, że Mussolini to „najwybitniejszy mąż stanu na świecie, z którym nikt nie może się nawet równać”. Wspólnie Włochy i Niemcy mogą pokonać nie tylko „bolszewizm”, ale i Zachód. W tym Anglię! Hitler uważał, że Brytyjczycy będą w końcu chcieli poszukać kompromisu ze zjednoczonymi Włochami i Niemcami. A jeżeli nie, to oba kraje, zgodnie współpracując, bez trudu się z nimi uporają. „Niemieckie i włoskie zbrojenia postępują znacznie szybciej, niż może dozbroić się Anglia (…). Niemcy będą gotowe za trzy lata (…)”, przypomniał Hitler Ciano44.

Podany przez niemieckiego dyktatora termin jest interesujący. Trzy lata później przyszła jesień 1939 roku.

21 października w Berlinie Neurath i Ciano podpisali tajny protokół, zarysowujący wspólną politykę zagraniczną Niemiec i Włoch. Jedenaście dni później, 1 listopada, w przemówieniu w Mediolanie, Mussolini publicznie odniósł się do tego porozumienia, oczywiście nie zdradzając jego treści, ale nazywając je układem, który ustanowił „Oś” – wokół której „mogły współpracować” inne europejskie państwa. Słowo to zyska sobie sławę, choć w przypadku Mussoliniego sławę śmiercionośną.

Mając Mussoliniego w kieszeni, Hitler skupił się na czymś innym. W sierpniu 1936 r. mianował Ribbentropa ambasadorem Niemiec w Londynie, gdyż chciał wysondować perspektywy porozumienia z Anglią – oczywiście porozumienia na jego warunkach. Joachim von Ribbentrop – człek niekompetentny, leniwy, dumny niczym paw, arogancki i pozbawiony poczucia humoru – był najgorszym możliwym kandydatem na stanowisko tego rodzaju. Göring zdawał sobie z tego sprawę. „Gdy powiedziałem, że Ribbentrop nie posiada kwalifikacji, żeby zajmować się problemami brytyjskimi, Führer wskazał, że Ribbentrop zna »Lorda tego i owego« oraz »ministra takiego czy siakiego«. Odparłem na to: »Owszem, ale chodzi o to, że oni znają Ribbentropa«”, wspominał później45.

To prawda, że Ribbentrop, choć był postacią wyjątkowo odpychającą, miał w Londynie wpływowych przyjaciół. W Berlinie uważano, że do tego grona zaliczała się na przykład pani Simpson, przyjaciółka króla. Niemniej wysiłki Ribbentropa na nowym stanowisku przynosiły zniechęcające wyniki i w listopadzie przyleciał z powrotem do Berlina, żeby zakończyć pewne niezwiązane z Wielką Brytanią sprawy, którymi zajmował się od pewnego czasu. 25 listopada podpisał pakt antykominternowski z Japonią, dzięki któremu, jak bez mrugnięcia okiem oświadczył korespondentom zagranicznym (autor był wśród nich), Niemcy i Japonia połączyły siły dla obrony zachodniej cywilizacji. Pozornie pakt wydawał się jedynie sztuczką propagandową, dzięki której Niemcy i Japonia chciały zjednać sobie światowe poparcie, wykorzystując powszechną antypatię do komunizmu oraz nieufność do Kominternu. Ale i ten traktat zawierał tajny, wymierzony konkretnie w Rosję, protokół. Sygnatariusze ustalili, że w przypadku niesprowokowanego ataku Związku Radzieckiego na Niemcy lub Japonię przeprowadzą konsultacje w sprawie środków mających „zabezpieczyć ich wspólne interesy” oraz „nie zastosują żadnych środków mogących poprawić położenie Związku Radzieckiego”. Ustalili też, że żadne z państw, bez obopólnej zgody, nie zawrze z nim porozumień politycznych sprzecznych z duchem niniejszego paktu46.

Niemcy już wkrótce złamią ten układ i – bezzasadnie – oskarżą Japonię, że to ona go nie przestrzega. Niemniej pakt spełnił pewne zamierzenia propagandowe pośród łatwowiernych tego świata i po raz pierwszy połączył trzy odizolowane na arenie międzynarodowej, agresywne państwa. Włochy podpisały go rok później.

30 stycznia 1937 r. Hitler przemawiał przed Reichstagiem, ogłosił „wycofanie podpisu Niemiec pod traktatem wersalskim” (traktat był zimny jak trup już od pewnego czasu, więc to pusty, choć typowy gest) i z dumą podsumował cztery lata swoich rządów. Można mu wybaczyć pychę, albowiem zarówno na arenie międzynarodowej, jak i wewnętrznej rzeczywiście osiągnął imponujące rezultaty. Jak już widzieliśmy, zlikwidował bezrobocie, wygenerował boom w przedsiębiorczości, zbudował potężne siły lądowe, morskie i powietrzne, zapewnił im zbrojenia na szeroką skalę i obiecał jeszcze większe. Własnoręcznie rozerwał kajdany traktatu wersalskiego i dzięki zuchwałemu blefowi odzyskał kontrolę nad Nadrenią. Choć z początku był zupełnie odizolowany, znalazł wiernych sojuszników, najpierw w Mussolinim, a następnie we Franco, i oderwał Polskę od Francji. Co jednak być może najważniejsze, uwolnił dynamiczną energię narodu niemieckiego, rozbudził na nowo jego wiarę w państwo oraz poczucie misji wielkiego, coraz silniejszego mocarstwa.

Każdy potrafił dostrzec kontrast pomiędzy buzującymi, wojowniczymi, odważnie rządzonymi nowymi Niemcami a dekadenckimi demokracjami Zachodu, których dezorientacja i niepewność zdawały się pogłębiać z miesiąca na miesiąc. Choć Wielka Brytania i Francja były zaniepokojone, nie kiwnęły nawet palcem, by uniemożliwić Hitlerowi pogwałcenie traktatu pokojowego, kiedy ten ponownie zaczął zbroić Niemcy i zajął Nadrenię; ponadto nie potrafiły powstrzymać Mussoliniego w Abisynii. Teraz, gdy rozpoczął się rok 1937, kompromitowały się jałowymi gestami, mającymi zapobiec rozstrzygnięciu hiszpańskiej wojny domowej przez Berlin i Rzym. Wszyscy wiedzieli, co Niemcy i Włochy wyczyniają w Hiszpanii, by przybliżyć generała Franco do zwycięstwa. A jednak Londyn i Paryż latami angażowały się w bezowocne rokowania dyplomatyczne, które miały doprowadzić do realizacji polityki „nieinterwencji” na Półwyspie Iberyjskim. Führer zdawał się świetnie bawić tą rozgrywką, która z całą pewnością pogłębiła jego pogardę dla błądzących jak dzieci we mgle przywódców zachodnich mocarstw – „małych robaków”, jak już wkrótce określi ich przy okazji kolejnego wydarzenia o doniosłym znaczeniu historycznym, podczas którego znów bez trudu ich ogra.

U progu 1937 r. ani Francja, ani Wielka Brytania – ich rządy oraz narody – ani nawet większość Niemców, nie zdawali sobie sprawy, że wszystko, co Hitler zrobił podczas swoich pierwszych czterech lat na urzędzie, było podporządkowane przygotowaniom wojennym. Autor, opierając się na osobistych doświadczeniach, może zapewnić, że mieszkańcy Niemiec aż do 1 września 1939 r. byli przekonani, iż kanclerz dostanie to, czego chce, i czego oni chcą, bez konieczności wikłania się w wojnę. Natomiast rządząca krajem elita oraz funkcjonariusze na kluczowych stanowiskach nie mogli mieć wątpliwości, do czego dąży Hitler. Gdy czteroletni „okres próbny” nazistowskiego reżimu, jak wyrażał się sam kanclerz, dobiegał końca, Göring, który we wrześniu 1936 r. został postawiony na czele Planu Czteroletniego, butnie zarysował przyszłość przed zgromadzonymi w Berlinie przemysłowcami i urzędnikami wysokiego szczebla.

Bitwa, do której się właśnie zbliżamy, wymaga kolosalnych możliwości produkcyjnych. Nie sposób wyobrazić sobie żadnych ograniczeń remilitaryzacji. Są tylko dwie alternatywy: zwycięstwo albo zagłada (…). Żyjemy w czasach, w których na horyzoncie widać już ostateczną bitwę. Stoimy już u progu mobilizacji i już toczymy wojnę. Brakuje jeszcze tylko strzałów47.

Göring wyraził to ostrzeżenie 17 grudnia 1936 roku. Jak wkrótce zobaczymy, Hitler podejmie zgubną i nieodwracalną decyzję o rozpętaniu wojny w ciągu następnych jedenastu miesięcy.

ROK 1937: „ŻADNYCH NIESPODZIANEK”

30 stycznia 1937 r., w przemówieniu skierowanym do zasiadających w Reichstagu robotów, Hitler oświadczył: „Czas tak zwanych niespodzianek dobiegł końca”.

I rzeczywiście, w 1937 r. nie doszło do żadnych weekendowych zaskoczeń48. Dla Niemiec był to rok konsolidacji i dalszych przygotowań do realizacji celów, które w listopadzie Hitler wreszcie ujawni przed garstką najważniejszych podwładnych. Był to rok poświęcony dalszemu wykuwaniu oręża, szkoleniu żołnierzy, wypróbowywaniu nowego lotnictwa w Hiszpanii49, rozwojowi materiałów zastępujących benzynę i kauczuk, wzmacnianiu Osi Berlin-Rzym oraz wypatrywaniu kolejnych słabych punktów Paryża i Londynu, a także Wiednia.

W pierwszych miesiącach 1937 r. Hitler wysyłał do Rzymu ważnych przedstawicieli, którzy mieli pracować nad Mussolinim. Niemcy byli lekko zaniepokojeni włosko-brytyjskimi flirtami (2 stycznia Ciano podpisał „dżentelmeńską umowę” z brytyjskim rządem, w ramach której obie strony uznawały swoje żywotne interesy w rejonie Morza Śródziemnego) i zdawali sobie sprawę, że kwestia austriacka to w Rzymie nadal drażliwy temat. Według niemieckiego tłumacza Paula Schmidta, kiedy 15 stycznia Göring spotkał się z Duce i butnie opowiadał o nieuchronnym anszlusie Austrii, wybuchowy dyktator począł gwałtownie kręcić głową, a ambasador von Hassell zaraportował do Berlina, że wypowiedzi Göringa na temat Austrii spotkały się „z chłodnym przyjęciem”. W czerwcu Neurath pośpieszył zapewnić Duce, iż Niemcy będą przestrzegały porozumienia z 11 lipca. Stanowcze kroki miały podjąć jedynie w wypadku próby restauracji Habsburgów.

Uspokojony w kwestii Austrii i wciąż nadąsany na Francję i Wielką Brytanię (że sprzeciwiają się niemal wszystkim jego aspiracjom – w Etiopii, Hiszpanii, na Morzu Śródziemnym) – Mussolini przyjął zaproszenie do Niemiec. 25 września 1937 r., odziany w nowy mundur zaprojektowany specjalnie na tę okazję, przekroczył Alpy i wjechał do III Rzeszy. Hitler i jego pomagierzy schlebiali mu i fetowali go jako zwycięskiego herosa. Mussolini nie mógł wówczas wiedzieć, jak brzemienna w skutki będzie to podróż – pierwszy z wielu przyjazdów do Hitlera, które stopniowo doprowadzą do osłabienia jego pozycji, a wreszcie fatalnego końca. Hitler nie zamierzał wikłać się w kolejne negocjacje dyplomatyczne z gościem, lecz zaimponować mu potęgą Niemiec, grając na jego obsesji wiązania się ze zwycięską stroną. Duce był pędzony z jednego krańca kraju na drugi: wożono go na defilady SS i sił zbrojnych, na manewry armii w Meklemburgii, do ryczących i buchających parą fabryk broni w Zagłębiu Ruhry.

Gwoździem programu jego wizyty były uroczystości w Berlinie 28 września, które ewidentnie zrobiły na nim duże wrażenie. W Maifeld zebrał się gigantyczny tłum miliona ludzi, by wysłuchać dwóch faszystowskich dyktatorów. Przemawiający po niemiecku Mussolini dał się ponieść ogłuszającemu aplauzowi – oraz pochlebstwom Hitlera. Führer powiedział, że Duce „to jeden z tych dziejowych samotników, którzy nie poddają się próbom historii, ale sami ją tworzą”. Pamiętam, że zanim Mussolini skończył podsumowanie swojej mowy, zerwała się gwałtowna burza, środki bezpieczeństwa SS zawiodły wobec rozpierzchającego się tłumu, a dumny Duce, przemoczony do suchej nitki i zagubiony, musiał o własnych siłach dotrzeć do swojej kwatery. Niemniej to niefortunne doświadczenie nie ostudziło jego zapału, by stać się partnerem nowych, potężnych Niemiec. Nazajutrz, po odebraniu defilady jednostek wojsk lądowych, marynarki wojennej i lotnictwa, wrócił do Rzymu z przekonaniem, że jego przyszłość jest związana z Adolfem Hitlerem.

Nie może więc dziwić, że gdy miesiąc później Ribbentrop pojechał do Rzymu, by zdobyć podpis Mussoliniego pod paktem antykominternowskim (stosowna ceremonia odbyła się 6 listopada), usłyszał od Duce, iż Włochy są coraz mniej zainteresowane niepodległością Austrii. „Niech wydarzenia [w Austrii] toczą się naturalnym kursem”, powiedział. Hitler otrzymał zielone światło, którego wyczekiwał.

Rosnąca siła nazistowskich Niemiec zrobiła wrażenie na jeszcze jednym władcy. Kiedy Hitler zerwał traktat z Locarno i, zajmując Nadrenię, stanął na belgijskiej granicy, król Leopold wycofał swój kraj z porozumień locarneńskich oraz sojuszów z Wielką Brytanią i Francją, i ogłosił, że od tej pory Belgia będzie ściśle neutralna. Był to dotkliwy cios dla systemu zbiorowego bezpieczeństwa zachodniej Europy, lecz w kwietniu 1937 r. Londyn i Paryż zaakceptowały decyzję monarchy – już wkrótce zarówno one, jak i Belgia, słono zapłacą za ten ruch.

Pod koniec maja na Wilhelmstrasse obserwowano z zainteresowaniem, jak Stanley Baldwin opuszczał stołek premiera Wielkiej Brytanii, a jego miejsce zajmował Neville Chamberlain. Niemcy ucieszyli się na wieść, że nowy premier będzie aktywniejszy na polu polityki zagranicznej i że, jeśli to tylko możliwe, jest zdeterminowany osiągnąć porozumienie z nazistowską Rzeszą. 10 listopada baron von Weizsäcker, ówczesny szef Wydziału Politycznego w niemieckim resorcie spraw zagranicznych, przygotował tajne memorandum zarysowujące porozumienie, jakie Hitler byłby skłonny zaakceptować.

Od Anglii chcemy kolonii i swobody ruchów na Wschodzie (…). Brytyjczycy ogromnie pragną spokoju. Warto byłoby się dowiedzieć, ile byliby skłonni za niego zapłacić50.

Okazja ku temu nadarzyła się w listopadzie, kiedy to lord Halifax, przy entuzjastycznym poparciu pana Chamberlaina, wybrał się na pielgrzymkę do Berchtesgaden. 19 listopada odbył z Hitlerem długą rozmowę. Niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych51 sporządziło obszerną, tajną notatkę z tego spotkania. Wybijają się w niej trzy kwestie: Chamberlain wręcz palił się do zawarcia umowy z Niemcami i proponował rozmowy dwustronne na szczeblu gabinetowym; Wielka Brytania pragnęła ogólnego porozumienia europejskiego, w zamian za co była skłonna pójść Niemcom na ustępstwa w kwestii kolonii i Europy Wschodniej; Hitlera nie interesowało w tym momencie porozumienie brytyjsko-niemieckie.

Rozmowy miały raczej negatywny wydźwięk, dlatego Niemcy byli szczerze zdziwieni, że Brytyjczykom najwyraźniej dodały otuchy52. Ci byliby niebywale zaskoczeni, gdyby dowiedzieli się o ściśle tajnym spotkaniu, jakie dokładnie dwa tygodnie przed rozmowami z lordem Halifaxem Hitler odbył ze swoimi najważniejszymi dowódcami oraz ministrem spraw zagranicznych.

BRZEMIENNA W SKUTKI DECYZJA Z 5 LISTOPADA 1937 ROKU

24 czerwca 1937 r. feldmarszałek von Blomberg wydał naczelnym dowódcom trzech rodzajów sił zbrojnych dyrektywę oznaczoną klauzulą „ściśle tajna”; sporządzono ją wyłącznie w czterech egzemplarzach. Wskazywała ona, co niesie przyszłość oraz jakie przygotowania muszą podjąć, by jej sprostać53. Minister wojny i naczelny dowódca Wehrmachtu poinformował ich, że: „Ogólna sytuacja polityczna uzasadnia założenie, iż Niemcy nie muszą obawiać się ataku z żadnej strony”. Stwierdził, że mocarstwa zachodnie i Rosja nie chcą wojny i nie są na nią gotowe.

„Niemniej jednak”, głosił dalej dokument, „płynna sytuacja polityczna na świecie, która nie wyklucza zaskakujących incydentów, wymaga stałej gotowości niemieckich sił zbrojnych do wojny (…), aby umożliwić militarne wykorzystanie korzystnych szans politycznych, gdyby takowe się pojawiły. Prowadząc przygotowania sił zbrojnych do możliwej wojny w okresie mobilizacyjnym 1937-1938, należy mieć to na uwadze”.

O jakiej możliwej wojnie tu mowa, skoro ponoć Niemcy nie musiały obawiać się ataku „z żadnej strony”? Blomberg był w tej sprawie dość konkretny. Istniały dwie ewentualności wojenne (Kriegsfalle), „na które szykowane są plany”:

I. Wojna na dwa fronty z głównymi zmaganiami na Zachodzie (koncentracja strategiczna „Rot”).

II. Wojna na dwa fronty z głównymi zmaganiami na Południowym Wschodzie (koncentracja strategiczna „Grün”).

W pierwszym przypadku „założenie” przewidywało, że Francja może wyprowadzić zaskakujący atak na Niemcy, przy takim obrocie spraw miałyby one wykorzystać główne siły na Zachodzie. Ta operacja otrzymała kryptonim „czerwony” („Rot”)54.

Odnośnie do drugiej ewentualności:

Wojna na wschodzie może rozpocząć się od zaskakującej operacji niemieckiej przeciwko Czechosłowacji, przeprowadzonej w celu odparowania rychłego ataku silnej wrogiej koalicji. Niezbędne uwarunkowania uzasadniające taką akcję politycznie i w oczach prawa międzynarodowego, należy wykreować z wyprzedzeniem [podkreślenie Blomberga].

Dyrektywa podkreślała, że Czechosłowacja musi zostać „wyeliminowana już na samym początku” i zajęta.

Istniały również trzy „przypadki”, do których należało podjąć „przygotowania nadzwyczajne”:

I. Interwencja zbrojna w Austrii (Fall Otto).

II. Wojenne komplikacje z Czerwoną Hiszpanią (Fall Richard).

III. Anglia, Polska i Litwa biorą udział w wojnie przeciwko nam (rozwinięcie Fall Rot/Grün).

Kryptonim Fall Otto będzie pojawiał się na dalszych stronach stosunkowo często. Słowo „Otto” odnosiło się do Otto Habsburga, młodego pretendenta do austriackiego tronu, który mieszkał w Belgii. W czerwcowej dyrektywie Fall Otto został streszczony w następujących słowach:

Celem tej operacji – interwencji zbrojnej w Austrii w wypadku przywrócenia tam monarchii – będzie zmuszenie Austrii siłą zbrojną do zrezygnowania z przywrócenia monarchii.

Wykorzystując wewnętrzne swary polityczne narodu austriackiego, zostanie wykonany marsz z ogólnym kierunkiem na Wiedeń, a każdy opór zostanie przełamany.

Pod koniec tego wymownego dokumentu pojawia się jednak nuta ostrożności, by nie powiedzieć desperacji. Autor dyrektywy nie łudził się co do postawy Wielkiej Brytanii. „Anglia wykorzysta przeciwko nam wszystkie dostępne zasoby gospodarcze i militarne”, ostrzegał. Dokument przyznaje, że gdyby połączyła siły z Polską oraz Litwą, to „nasze położenie wojskowe pogorszyłoby się w stopniu niemożliwym do przetrzymania, a nawet beznadziejnym. W związku z tym przywódcy polityczni muszą zrobić wszystko, aby zapewnić neutralność tych państw, przede wszystkim Anglii”.

Choć pod dyrektywą podpisał się Blomberg, nie było wątpliwości, że jest dziełem jego władcy, samego kanclerza Rzeszy. Po południu 5 listopada 1937 r. sześć ważnych osób przybyło do głównego ośrodka władzy przy berlińskiej Wilhelmstrasse, by wysłuchać dalszych wyjaśnień Führera: minister wojny i naczelny dowódca Sił Zbrojnych feldmarszałek von Blomberg; naczelny dowódca Wojsk Lądowych generał pułkownik baron von Fritsch; naczelny dowódca Marynarki Wojennej admirał dr Raeder; naczelny dowódca Sił Powietrznych generał pułkownik Göring; minister spraw zagranicznych baron von Neurath; oraz adiutant Führera ds. wojskowych pułkownik Hossbach. Hossbach jest najmniej znaną postacią na tych stronach, lecz tego wieczoru młody pułkownik miał odegrać ważną rolę. Notował słowa Hitlera i pięć dni później zredagował ściśle tajne memorandum, tym samym pozostawiając potomnym (jego dokument pojawił się w Norymberdze, w zdobytych archiwach55) opis przełomowego punktu zwrotnego w dziejach III Rzeszy.

Spotkanie rozpoczęło się o 16:15 i trwało do 20:30, mówił głównie Hitler. Zaczął od tego, że jego słowa są owocem „gruntownych przemyśleń oraz czteroipółletniego sprawowania władzy”. Podkreślił, że to, co zamierza powiedzieć, uważa za tak ważne, iż w razie jego śmierci zgromadzeni winni uznać to za jego ostatnią wolę i testament.

„Celem niemieckiej polityki jest zabezpieczenie i zachowanie wspólnoty rasowej, a także powiększenie jej. Jest to więc kwestia przestrzeni życiowej”, stwierdził. Niemcy „mają prawo do większej przestrzeni życiowej niż inne narody (…). Przeto przyszłość Niemiec jest całkowicie uzależniona od rozwiązania problemu potrzeby przestrzeni”.

A gdzie? Wcale nie w jakichś odległych afrykańskich lub azjatyckich koloniach, lecz w samym sercu Europy, „w bezpośredniej bliskości Rzeszy”. Najważniejsze dla Niemiec pytanie brzmiało: Gdzie mogły osiągnąć największe korzyści jak najmniejszym kosztem?

Historia wszystkich epok – Cesarstwa Rzymskiego i Imperium Brytyjskiego – dowiodła, że ekspansję można osiągnąć poprzez przełamywanie oporu i podejmowanie ryzyka; niepowodzenia są nieuniknione. Nigdy nie istniała (…) przestrzeń bez władcy i dzisiaj także nie istnieje; napastnik zawsze musi zmierzyć się z posiadaczem.

Hitler obwieścił, że na drodze Niemiec stoją państwa „powodowane nienawiścią”: Wielka Brytania i Francja. Oba sprzeciwiły się „dalszemu wzmacnianiu pozycji Niemiec”. Führer nie wierzył w „niezachwianość” Imperium Brytyjskiego. Dostrzegał w nim wiele słabości i szeroko je omówił: kłopoty w Irlandii oraz w Indiach, rywalizacje z Japonią na Dalekim Wschodzie i z Włochami na Morzu Śródziemnym. Uważał, że pozycja Francji „jest korzystniejsza niż Wielkiej Brytanii (…), ale Francja stanie wobec wewnętrznych trudności politycznych”. Nie zmieniało to faktu, że Francję, Wielką Brytanię oraz Rosję należało uznać za „ośrodki siły w naszych rachubach”.

W związku z tym:

Niemiecki problem można rozwiązać wyłącznie siłą, a to zawsze wiąże się z ryzykiem (…). Zaakceptowawszy, że podstawą dalszego wywodu jest odwołanie się do siły, ze związanym z tym ryzykiem, pozostaje odpowiedzieć na dwa pytania: „kiedy” i „gdzie”. Należy zająć się trzema wariantami:

Wariant I: 1943-1945

Z naszego punktu widzenia po tym okresie można oczekiwać już tylko zmian na gorsze. Wyposażenie armii, marynarki i lotnictwa (…) jest niemal gotowe. Wyposażenie i uzbrojenie jest nowoczesne; dalsze opóźnienie stworzy niebezpieczeństwo, że stanie się przestarzałe. Zwłaszcza „tajnych broni” nie uda się trzymać w tajemnicy w nieskończoność (…). Nasza relatywna siła w odniesieniu do zbrojeń (…) reszty świata (…) będzie się zmniejszać (…). Ponadto świat oczekuje naszego ataku i z roku na rok wzmacnia przeciwśrodki. Jesteśmy zobowiązani, by ruszyć do ofensywy, gdy reszta świata wzmacnia swoje środki obronne.

Dzisiaj nikt nie wie, jak będzie wyglądała sytuacja w latach 1943-1945. Pewne jest tylko, że nie możemy dłużej czekać.

Jeżeli będę jeszcze żył, będę stanowczo zdeterminowany, aby rozwiązać niemiecki problem przestrzeni najpóźniej w latach 1943-1945. W wariantach II oraz III pojawi się konieczność działania przed tym okresem.

Wariant II

Jeżeli wewnętrzne waśnie we Francji przerodzą się w kryzys wewnętrzny, który całkowicie zaabsorbuje francuską armię i sprawi, że nie będzie mogła zostać wykorzystana w wojnie przeciwko Niemcom, to nadejdzie czas podjęcia działań przeciwko Czechom.

Wariant III

Jeżeli Francja uwikła się w wojnę z innym państwem do tego stopnia, że nie będzie mogła „przejść do działań” przeciwko Niemcom (…).

Naszym pierwszym celem (…) musi być równoczesne pokonanie Czechosłowacji i Austrii, w celu usunięcia zagrożenia dla naszej flanki w przypadku możliwej operacji przeciwko Zachodowi (…). Gdyby Czesi zostali pokonani i powstała wspólna granica niemiecko-węgierska, to w przypadku konfliktu francusko-niemieckiego z większą pewnością można by oczekiwać neutralnej postawy Polski.

Ale co zrobią Francja, Wielka Brytania, Włochy i Rosja? Hitler odpowiedział na to pytanie bardzo drobiazgowo. Uważał, że „Wielka Brytania na pewno, a Francja prawdopodobnie, po cichu spisały Czechów na straty. Trudności w Imperium oraz perspektywa ponownego uwikłania się w przewlekłą wojnę w Europie to decydujące względy, przemawiające przeciwko udziałowi Wielkiej Brytanii w wojnie z Niemcami. Postawa Wielkiej Brytanii oczywiście nie będzie bez wpływu na Francję. Atak Francji bez brytyjskiego wsparcia, przy perspektywie, że jej ofensywa utknie na naszych zachodnich umocnieniach, jest mało prawdopodobny. Nie należy również oczekiwać francuskiego marszu przez Belgię i Holandię bez brytyjskiego wsparcia (…). Oczywiście w czasie naszego ataku na Czechów i Austrię trzeba utrzymać silną obronę zachodniej granicy”.

Następnie Hitler zarysował korzyści wynikające z „aneksji Czechosłowacji i Austrii”: korzystniejsze strategicznie granice Niemiec, uwolnienie sił wojskowych „dla innych celów”, pozyskanie około dwunastu milionów „Niemców”, dodatkowej żywności dla pięciu, sześciu milionów obywateli Rzeszy, a także ludzi dla dwunastu nowych dywizji.

Jak do tej pory zapomniał wyjaśnić, jak zachowają się Włochy i Rosja, wrócił więc do tego zagadnienia. W interwencję Związku Radzieckiego wątpił „ze względu na postawę Japonii”. Włochy nie sprzeciwią się „eliminacji Czechów”, natomiast pod znakiem zapytania stała ich reakcja na równoczesne zajęcie Austrii. A zależała ona „zasadniczo od tego, czy Duce będzie jeszcze żył”.