Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzienniki wdzięczności - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90
Najniższa cena z 30 dni: 29,90 zł

Dzienniki wdzięczności - ebook

Wędrówka po świecie wdzięczności – pełna ciepła, humoru i wnikliwości – zachęci cię do pozytywnego myślenia i rozpoczęcia najlepszego roku twojego życia.

Bestseller „New York Timesa”

Janice Kaplan, dziennikarka i była redaktorka pisma „Parade”, w sylwestrową noc obiecuje sobie, że od tej pory będzie odczuwać wdzięczność i dostrzegać pozytywną stronę wszystkiego, co przytrafia jej się w życiu. Uświadamia sobie, że zmiana nastawienia da jej moc kształtowania własnego samopoczucia, niezależnie od okoliczności.

Bazując na swoich doświadczeniach i szeroko zakrojonych badaniach, autorka zgłębia dobroczynny wpływ wdzięczności na każdy aspekt życia, w tym małżeństwo i przyjaźnie, finanse i ambicje zawodowe oraz zdrowie i sprawność fizyczną.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8188-966-7
Rozmiar pliku: 895 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Zwa­żyw­szy na to, że zaję­łam się nowym pro­jek­tem i zaczę­łam pisać o wdzięcz­no­ści, tego wcze­snego kwiet­nio­wego poranka powin­nam się była obu­dzić pod bez­chmur­nym nie­bem, słu­cha­jąc świer­gotu pta­ków i zgro­ma­dzo­nych w salo­nie przy­ja­ciół śpie­wa­ją­cych _Przyjdź do nas, Panie_.

Ale nie­stety nie było tak dobrze.

Pró­bo­wa­łam jed­nak dostrzec w tym wszyst­kim pro­myk słońca.

Na począ­tek moje stare volvo odmó­wiło posłu­szeń­stwa i nie odpa­liło, a kable roz­ru­chowe do aku­mu­la­tora na nie­wiele się zdały. Sytu­ację ura­to­wał sąsiad, który pod­wiózł mnie na sta­cję kole­jową odle­głą o dwa­dzie­ścia minut jazdy samo­cho­dem. Dotar­łam do mia­sta, lało i wiało, a gdy szłam chod­ni­kiem, pędzący auto­bus wje­chał aku­rat w wielką kałużę i od stóp do głów ochla­pał mnie bło­tem.

– Fuj! – wrza­snę­łam, cho­ciaż powin­nam się posłu­żyć nieco barw­niej­szym języ­kiem.

Kilku prze­chod­niów zagę­gało coś ze współ­czu­ciem, a ja zmie­rza­łam na ważne spo­tka­nie, wyglą­da­jąc jak fina­listka Tough Mud­der, eks­tre­mal­nego biegu z prze­szko­dami. Mój ulu­biony sklep z ubra­niami J.Crew był na szczę­ście kilka prze­cznic dalej, więc popę­dzi­łam tam co sił, kupi­łam spód­nicę z nadru­kiem i prze­bra­łam się w przy­mie­rzalni.

Dotar­łam na miej­sce punk­tu­al­nie. Dyrek­tor, z któ­rym się spo­tka­łam, miał sztuczną opa­le­ni­znę i tonę lakieru na gło­wie. Przez całą roz­mowę pisał SMS-y i raczył na mnie spoj­rzeć dopiero pod koniec spo­tka­nia.

– Hej, wyglą­dasz sek­sow­nie w tej spód­nicy – powie­dział.

Ponie­waż przy­szłam do niego, żeby zare­kla­mo­wać swój pro­jekt, a nie na randkę z poten­cjal­nym part­ne­rem z ser­wisu Match.com, powin­nam wpaść w furię. Ale zamiast tego tylko się roze­śmia­łam i pomy­śla­łam sobie, że przy­naj­mniej uniknę współ­pracy z face­tem, który wydaje na pro­dukty do pie­lę­gna­cji wło­sów wię­cej niż ja.

Potem wybra­łam się na kawę z moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką Susan, którą pozna­łam na obo­zie let­nim, gdy mia­łam osiem lat. Susan jest nie­zwy­kle lojalna, zażar­cie kry­tyczna i bez­li­to­śnie szczera.

– Pew­nie jesteś przy­gnę­biona – stwier­dziła, gdy w skró­cie opi­sa­łam jej swój dzień.

– Nie­szcze­gól­nie. Pró­buję myśleć pozy­tyw­nie.

– Jak możesz zacho­wy­wać pogodę ducha, gdy wysiadł ci samo­chód?

Wzię­łam głę­boki oddech. A jed­nak mogłam.

– Samo­chód ma już czter­na­ście lat i sto pięć­dzie­siąt tysięcy mil na licz­niku. Nie spo­dzie­wa­łam się, że tak długo pocią­gnie. Naj­waż­niej­sze, że mam miłego sąsiada, który zaofe­ro­wał pomoc.

– Pew­nie, to aku­rat było dobre – przy­znała Susan. – A co z tym, że zmo­kłaś i ochla­pał cię auto­bus?

– Spójrz na zabawną stronę tej sytu­acji. Ten dureń dyrek­tor pochwa­lił moją spód­nicę. A poza tym uwa­żam się za szczę­ściarę, bo mogłam sobie kupić nowe ubra­nie, nie musząc napa­dać na bank.

Susan wrzu­ciła do kawy dwa sło­dziki i z furią zamie­szała. Przez lata wysłu­chi­wała moich bia­do­leń na temat braku pie­nię­dzy, więc moja wdzięcz­ność za to, co mam, sta­no­wiła zaska­ku­jącą odmianę.

– Jestem twoją naj­lep­szą przy­ja­ciółką. Możesz psio­czyć i narze­kać, ile tylko chcesz.

– Nie mam ochoty narze­kać – powie­dzia­łam, zadzi­wia­jąc samą sie­bie nie mniej niż ją. – Nie jestem w sta­nie zmie­nić tego, co się stało, ale za to mogę zmie­nić spo­sób myśle­nia i to spra­wia mi wielką przy­jem­ność.

Susan upiła duży łyk kawy. Moja przy­ja­ciółka jest nie­zwy­kle ambitna, ener­giczna, ciężko pra­cuje i dużo od sie­bie wymaga. Cho­ciaż odnosi ogromne suk­cesy zawo­dowe, czę­sto jest zestre­so­wana, przy­tło­czona, a cza­sem nawet wpada w depre­sję. Podob­nie jak my wszy­scy jest tak bar­dzo sku­piona na tym, czego chce, że zapo­mina cie­szyć się tym, co ma. Mar­twi­łam się, że mój dobry nastrój może ją roz­draż­nić. Ale Susan tylko pod­nio­sła brwi.

– Jeśli to jest wła­śnie ta cała wdzięcz­ność, nad którą teraz pra­cu­jesz, to myślę, że może mi się przy­dać. Co mam robić?

Nad­szedł czas, bym podzie­liła się z nią swoim sekre­tem. Na ser­wetce napi­sa­łam nagłó­wek: „Trzy rze­czy, za które jestem dzi­siaj wdzięczna”. Potem prze­su­nę­łam ser­wetkę w stronę Susan i poda­łam jej dłu­go­pis.

– Wymień je.

Susan przez dłuż­szą chwilę wpa­try­wała się w ser­wetkę, a potem ją wzięła, prze­kre­śliła „trzy rze­czy” i zamie­niła na „jedną rzecz”.

– A więc zacznijmy od cze­goś pro­stego – powie­dzia­łam.

Zro­bi­łam to samo kilka mie­sięcy temu, zatem wie­dzia­łam, że zapi­sa­nie dzien­nie jed­nej rze­czy, za którą odczu­wamy wdzięcz­ność, może zmie­nić nasze nasta­wie­nie do wszyst­kiego. Piękny zachód słońca. Uścisk przy­ja­ciela. Pierw­szy zwia­stun wio­sny.

Tylko jedna rzecz.

_Któż nie potra­fiłby jej wska­zać?_ROZDZIAŁ 1

Nie chcę być niewdzięcznicą

Jestem wdzięczna za to, że roz­po­czy­nam nowy rok z pozy­tyw­nym nasta­wie­niem.
Cie­szę się, bo dowie­dzia­łam się, że wdzięcz­ność może zmniej­szyć stres, popra­wić jakość snu i uczy­nić mnie szczę­śliw­szą.
Jestem szczę­ściarą, bo mam swój spe­cjalny dzien­nik, w któ­rym będę zapi­sy­wać tylko pozy­tywne i dobre myśli.

Moje pra­gnie­nie życia z wdzięcz­no­ścią poja­wiło się w syl­we­stra kilka minut przed pół­nocą, kiedy sta­łam na przy­ję­ciu ze sztucz­nym uśmie­chem przy­kle­jo­nym do twa­rzy i ści­ska­łam kur­czowo kie­li­szek szam­pana. Wie­dzia­łam, że powin­nam liczyć dobro­dziej­stwa, któ­rych dozna­łam, ale zamiast nich liczy­łam tylko minuty pozo­stałe do wyj­ścia. Stopy mnie bolały w wyjąt­kowo wyso­kich szpil­kach, a w gło­wie pul­so­wało od gło­śnej muzyki, która ryczała przez całą noc. Byłam ubrana w tro­chę zbyt cia­sną małą czarną i nie mogłam się docze­kać, kiedy wresz­cie się pozbędę maj­tek wyszczu­pla­ją­cych.

Z tele­wi­zora sto­ją­cego w kącie dobie­gały dźwięki pro­gramu syl­we­stro­wego _New Year’s Roc­kin’ Eve_, więc widzia­łam ludzi hula­ją­cych w Kali­for­nii, wiwa­tu­ją­cych w Waszyng­to­nie i roz­krzy­cza­nych w Bosto­nie. Zasta­na­wia­łam się, czy wszy­scy w tym kraju bawią się lepiej ode mnie. A może po pro­stu lepiej udają.

W Nowym Jorku na Times Squ­are zgro­ma­dził się jakiś milion impre­zo­wi­czów i wydał z piersi potężny ryk, gdy kula zaczęła opa­dać. Ponie­waż na dwo­rze było pra­wie minus sie­dem stopni, a oni przez cały dzień stali ści­śnięci jak sar­dynki w puszce bez dostępu do toa­lety, zro­zu­mia­łam, dla­czego tak żar­li­wie wycze­kują pół­nocy. Dźwięk dzwon­ków obwiesz­cza­ją­cych nadej­ście Nowego Roku na pewno zosta­nie tu powi­tany z wielką ulgą i to z róż­nych powo­dów.

Kula opa­dła, lampki ledowe oznaj­miły nową datę, a towa­rzy­szyły im dźwięki klak­so­nów samo­cho­dów i opa­da­jące con­fetti.

_Szczę­śli­wego Nowego Roku!_

Ron, mój mąż, obda­rzył mnie krót­kim, namięt­nym poca­łun­kiem, a potem stuk­nę­li­śmy się kie­lisz­kami.

Teraz, kiedy ocze­ki­wa­nie dobie­gło końca, nikt tak naprawdę nie wie­dział, co dalej. Tele­wi­zja odtwa­rzała kadry przed­sta­wia­jące opa­da­jącą kulę, jakby było to co naj­mniej lądo­wa­nie na Księ­życu albo finały Super Bowl. Sta­łam przy barze i obser­wo­wa­łam kobietę, która nale­wała sobie kolejny kie­li­szek szam­pana. Miała roz­ma­zany maki­jaż, a po jej policz­kach spły­wały łzy.

– Wszystko w porządku? – zapy­ta­łam.

– Nie – odpo­wie­działa. – Nie­na­wi­dzę syl­we­stra. Po co uda­wać, że wszystko się zmieni tylko dla­tego, że opa­dła kula? Pół­noc nie sprawi, że zgu­bię krysz­ta­łowy pan­to­fe­lek, żeby potem zamie­nić się w księż­niczkę.

Posta­no­wi­łam nie wda­wać się w dys­ku­sję o losach Kop­ciuszka o pół­nocy (kiedy to gubi pan­to­fe­lek i prze­staje być księż­niczką) i szybko się odda­li­łam. Ale pyta­nie tej kobiety uno­siło się w powie­trzu. Co może się zmie­nić w syl­we­strową noc? Cele­bru­jemy ją, mając wiel­kie nadzieje i sza­lone ocze­ki­wa­nia – być może dla­tego wielu z nas czuje się tak nie­kom­for­towo. (Majtki wyszczu­pla­jące w tej sytu­acji rów­nież nie poma­gają). Kobieta miała jed­nak rację, że życie nie poprawi się tylko dla­tego, że zmie­niła się data w kalen­da­rzu.

Obiek­tyw­nie rzecz bio­rąc, wie­dzia­łam, że moje życie jest dobre – mia­łam dwóch wspa­nia­łych synów i przy­stoj­nego męża, inte­re­su­jącą pracę oraz przy­ja­ciół. Ale podob­nie jak wielu ludzi czę­sto sku­pia­łam się na nega­tyw­nych aspek­tach życia, zamiast cie­szyć się jego przy­jem­no­ściami. Ostat­nie dwa­na­ście mie­sięcy były wręcz dosko­nałe, ale z dru­giej strony nie wyda­rzyło się nic na tyle eks­cy­tu­ją­cego, abym nabrała ochoty, by wło­żyć śmieszny kape­lu­sik i tań­czyć na ulicy. Pró­bo­wa­łam wyobra­zić sobie sie­bie dokład­nie za rok. Co mogłoby uczy­nić mnie szczę­śliw­szą, gdy następ­nym razem opad­nie nowo­roczna kula? Mogła­bym na przy­kład wygrać na lote­rii, prze­pro­wa­dzić się na Hawaje albo napi­sać best­sel­ler. Ale czy to fak­tycz­nie zadziała? Już nie­mal sły­sza­łam, jak narze­kam, że musia­łam zapła­cić ogromny poda­tek od wygra­nej, że słońce na Maui zbyt mocno grzeje i że szó­sta pozy­cja mojej książki w ran­kingu „New York Timesa” to za mało.

Jeśli nad­cho­dzący rok będzie podobny do innych, to wyda­rzą się w nim zarówno dobre rze­czy, jak i te mniej pozy­tywne. Ostat­nio nad­zo­ro­wa­łam duży ogól­no­kra­jowy son­daż na temat wdzięcz­no­ści i wystę­po­wa­łam w pro­gra­mie tele­wi­zyj­nym _Today_, by o nim opo­wie­dzieć. Son­daż skło­nił mnie do myśle­nia, więc zaczę­łam pro­wa­dzić bada­nia na temat postaw pozy­tyw­nych. Wie­dzia­łam zatem, że moje odczu­cia w sto­sunku do nad­cho­dzą­cych dwu­na­stu mie­sięcy będą miały praw­do­po­dob­nie mniej wspól­nego z tym, co się wyda­rzy, a wię­cej z moim nastro­jem i nasta­wie­niem do tego, co przy­nie­sie kolejny dzień. To nie oko­licz­no­ści miały zna­cze­nie, ale to, jak na nie zare­aguję. Mogłam pasyw­nie cze­kać na jakieś cudowne wyda­rze­nia, a i tak na pewno dopa­trzy­ła­bym się w nich cze­goś złego. Albo mogłam akcep­to­wać to, co mnie spo­tyka, i spró­bo­wać tro­chę bar­dziej to doce­niać.

Poszłam po płaszcz i zoba­czy­łam, że „kobieta, która nie była Kop­ciusz­kiem”, też się ubiera.

– Mam nadzieję, że ten rok będzie dla pani szczę­śliwy – powie­dzia­łam.

– Nie będzie – odparła.

– Może mogłaby pani uczy­nić go lep­szym. A tak przy oka­zji, naprawdę piękny płaszcz – doda­łam, gdy wkła­dała brą­zowy kożu­szek.

– Jest stary. Chcia­ła­bym kupić sobie nowy. Pani płaszcz jest ład­niej­szy.

Mogłam zacząć udo­wad­niać, że mój jest rów­nie stary i na doda­tek ma plamę na ręka­wie, ale się powstrzy­ma­łam. Czyż wła­śnie nie posta­no­wi­łam cze­goś na temat pozy­tyw­nego nastroju i nasta­wie­nia? Płaszcz stał się nagle sym­bo­lem całego mojego życia – jeśli taki wła­śnie był, powin­nam być za niego wdzięczna. Nie zamie­rza­łam prze­cież być nie­wdzięcz­nicą.

– Jest cie­pły i wygodny – powie­dzia­łam, wkła­da­jąc ręce do kie­szeni. Oj, natra­fi­łam pal­cem na dziurę. Ale żadne dziury, plamy ani postrzę­pione rąbki nie były już w sta­nie mnie powstrzy­mać. Skoro zapla­no­wa­łam, że pierw­szego stycz­nia za rok będę szczę­śliw­sza, musia­łam zacząć pra­co­wać nad swoją postawą już teraz.

Następ­nego dnia obu­dzi­łam się wcze­śniej, niż zamie­rza­łam. Łagodne świa­tło zimo­wego poranka prze­są­czało się przez pli­so­wane rolety w oknie naszego apar­ta­mentu w cen­trum Man­hat­tanu. Po latach miesz­ka­nia na przed­mie­ściach nie­dawno prze­pro­wa­dzi­li­śmy się do mia­sta i uwiel­bia­łam te ogromne, sze­ro­kie okna z wido­kiem na rzekę. (Moi doro­śli syno­wie żar­to­wali, że zna­leź­li­śmy jedyną część mia­sta, która wygląda jak przed­mie­ście). W pro­gno­zie pogody zapo­wia­dano nad­cho­dzącą zamieć śnieżną, a już i tak było śnież­nie i mroź­nie. Ale powstrzy­ma­łam się od narze­ka­nia i zaczę­łam się cie­szyć sła­bymi pro­mie­niami słońca prze­bi­ja­ją­cymi się przez sta­lo­wo­szare chmury.

Usły­sza­łam brzęk naczyń, szybko wło­ży­łam dżinsy i T-shirt i popę­dzi­łam do kuchni, gdzie Ron przy­go­to­wy­wał śnia­da­nie. Tego ranka byli­śmy tylko we dwoje, ale ilość pro­duk­tów roz­ło­żo­nych na bla­cie wystar­czy­łaby, żeby nakar­mić całą ekipę epic­kiego filmu Jamesa Came­rona. Poca­ło­wa­łam lekko męża i przy­wi­ta­łam się z nim.

– Myślisz, że jestem nie­wdzięczna? – zapy­ta­łam.

– Nie musisz być wdzięczna za fran­cu­skie tosty – odpo­wie­dział, prze­wra­ca­jąc ten, który wła­śnie bul­go­tał. – Lubię je przy­rzą­dzać.

– Mam na myśli coś waż­niej­szego niż śnia­da­nie. Sądzisz, że doce­niam… życie?

– Och, życie. – Ron spoj­rzał na patel­nię, jakby chciał, żeby wysma­żyła mu odro­binę jakiejś pro­stej mądro­ści. – Chyba nie doce­niasz tego, co masz, tak bar­dzo jak powin­naś. Przy­wią­zu­jesz więk­szą wagę do tego, co złe, niż do tego, co dobre.

– Zamie­rzam od teraz być bar­dziej wdzięczna – oznaj­mi­łam. – To mój plan na ten rok. Myślę, że dzięki temu będę szczę­śliw­sza. A może nawet oboje będziemy szczę­śliwsi.

– Warto spró­bo­wać – odparł Ron.

I o to cho­dziło. Decy­zja pod­jęta, teraz zoba­czymy, co będzie dalej.

Ron odło­żył szpa­tułkę i odro­bina gorą­cego tłusz­czu skap­nęła na blat. Zaczę­łam coś mówić, ale szybko ugry­złam się w język. Jeśli mia­łam zamiar wię­cej doce­niać, niż narze­kać, lepiej, żebym zigno­ro­wała tę małą kałużę masła gro­ma­dzącą się na gra­ni­cie i sku­piła się na przy­jem­nym zapa­chu cyna­monu i wani­lii, który uno­sił się w kuchni. Zamknę­łam oczy i przy­po­mnia­łam sobie, jaka jestem szczę­śliwa, mając męża, który wstał wcze­śnie, żeby roz­bić jajka, namo­czyć w nich chleb, a potem go usma­żyć. I lepiej zacho­wam dla sie­bie fakt, że wola­ła­bym zwy­kłą owsiankę. Po połu­dniu poszłam do sklepu i gdy pcha­łam wózek, roz­le­gły się dźwięki zna­nej pio­senki Joni Mit­chell _Big Yel­low Taxi_. Zaczę­łam nucić smutne słowa o tym, że czę­sto nie wiemy, co mamy, dopóki tego nie stra­cimy. Muzyka, którą sły­szymy przy lodów­kach z mro­żon­kami, zazwy­czaj nie odmie­nia życia, ale tym razem potrak­to­wa­łam ją jako znak, że obra­łam wła­ściwy kurs. Wielu muzy­ków – od Boba Dylana po Coun­ting Crows – nagrało pio­senkę Joni Mit­chell, ponie­waż jej prze­sła­nie w każ­dym stylu muzycz­nym tra­fia do odbior­ców. Zbyt czę­sto zda­rza się, że masz tuż przed sobą coś naprawdę wspa­nia­łego, ale nie zda­jesz sobie z tego sprawy, dopóki uko­chana osoba nie odej­dzie, chwila nie prze­mi­nie, a kwiaty nie zwiędną.

Sto­jąc w skle­pie z pojem­ni­kiem cze­ko­la­do­wych lodów Häagen-Dazs, obie­ca­łam sobie uro­czy­ście, że nie będę cze­kać, by potem opła­ki­wać to, co stra­ci­łam. Będę doce­niać to, co mam. Posta­no­wi­łam, że spę­dzę ten rok, dostrze­ga­jąc wyłącz­nie pro­mie­nie słońca zamiast chmur.

Kiedy wró­ci­łam do domu, zaczę­łam pla­no­wać rok życia z wdzięcz­no­ścią. Byłam dzien­ni­karką, więc natych­miast pomy­śla­łam o wdzięcz­no­ści jako o pro­jek­cie, który należy prze­ana­li­zo­wać i zba­dać. Posta­no­wi­łam, że co mie­siąc będę się sku­piać na innej sfe­rze życia – czy to na mał­żeń­stwie, rodzi­nie, przy­ja­cio­łach, czy pracy – i zostanę swoim wła­snym socjo­lo­giem. Chcia­łam spraw­dzić, co się sta­nie, kiedy wykształcę w sobie postawę wdzięcz­no­ści. Zamiast robić to od nie­chce­nia, cał­ko­wi­cie poświęcę się zbie­ra­niu infor­ma­cji, rapor­to­wa­niu i gro­ma­dze­niu tego, co uda mi się zna­leźć. Na każ­dym kroku będę się posił­ko­wać radami eks­per­tów oraz dzie­łami filo­zo­fów, książ­kami psy­cho­lo­gów i teo­lo­gów. Cyce­ron ujął to zna­ko­mi­cie: „Wdzięcz­ność nie jest tylko naj­więk­szą cnotą, jest matką wszyst­kich cnót”. Jeśli to prawda, czy mój plan na ten rok sprawi, że stanę się uczciw­sza, odważ­niej­sza i hoj­niej­sza?

Kiedy zaczę­łam opo­wia­dać o swoim pro­jek­cie doce­nia­nia życia, ludzie zna­cząco kiwali gło­wami. Twier­dzili nawet, że oni rów­nież chcą być bar­dziej wdzięczni za to, co mają, i patrzeć na życie z lep­szej per­spek­tywy. Mia­łam jed­nak prze­czu­cie, że za bar­dzo się nie posta­rają.

– Twoje życie na pewno jest wspa­niałe, ale czy czu­łeś wdzięcz­ność, gdy w zeszły wto­rek wycho­dzi­łeś wie­czo­rem z biura? – zapy­ta­łam kilka osób.

Wszy­scy śmiali się z zakło­po­ta­niem, a jedna z pań zapy­tała nawet, skąd wiem o zeszłym wtorku. Cho­ciaż nie jestem jasno­wi­dzem, wie­dzia­łam, że zapy­tałaby o to samo, gdy­bym wspo­mniała o zeszłym ponie­działku. Kiedy myślimy w szer­szej per­spek­ty­wie, jeste­śmy w sta­nie odczu­wać wdzięcz­ność, ale na co dzień bywa ina­czej: dener­wuje nas klient, szef jest nie­uprzejmy, a w szkole naszych dzieci poja­wiła się wsza­wica, więc gubimy się w iry­tu­ją­cych szcze­gó­łach.

Rozu­mia­łam ten kon­flikt, ponie­waż ostat­nio prze­pro­wa­dzi­łam bada­nia (finan­so­wane przez Fun­da­cję Tem­ple­tona) i odkry­łam, że więk­szość z nas zmaga się z ogrom­nym defi­cy­tem wdzięcz­no­ści. Wiemy, że powin­ni­śmy być wdzięczni, ale coś nas przed tym powstrzy­muje. Z ana­lizy wynika, iż 94 pro­cent Ame­ry­ka­nów uważa, że ludzie, któ­rzy są wdzięczni, są też bar­dziej speł­nieni i pro­wa­dzą bogat­sze życie. Jed­nak _mniej niż połowa_ bada­nych oświad­czyła, że regu­lar­nie oka­zuje wdzięcz­ność.

Nie trzeba być geniu­szem mate­ma­tycz­nym, by zro­zu­mieć, że te liczby w żaden spo­sób do sie­bie nie pasują. Wiemy, że ist­nieje coś, dzięki czemu poczu­jemy się bar­dziej speł­nieni, ale nawet nie zdo­by­wamy się na wysi­łek, by spró­bo­wać? To tak, jakby pośrodku pola leżał magiczny kamień szczę­ścia, a połowa z nas w ogóle nie zada­łaby sobie trudu, by podejść i go pod­nieść. Ja byłam jedną z osób, które bie­gają po tym polu i nawet nie zbli­żają się do magicz­nego kamie­nia. A prze­cież wie­dzia­łam, że on tam jest. Cią­gle o nim myśla­łam. Ale zawsze coś sta­wało mi na dro­dze.

I praw­do­po­dob­nie ni­gdy nie sku­pi­ła­bym się na wdzięcz­no­ści, gdyby Bar­naby Marsh, dyrek­tor Fun­da­cji Tem­ple­tona, kilka lat temu nie poru­szył ze mną tego tematu. Pozna­li­śmy się przy­pad­kiem, sie­dząc obok sie­bie na przy­ję­ciu cha­ry­ta­tyw­nym, a kilka mie­sięcy póź­niej zapro­sił mnie na bar­dzo ele­gancką popo­łu­dniową her­batkę, aby prze­dys­ku­to­wać nie­które z Wiel­kich Idei finan­so­wa­nych przez fun­da­cję. Nie­dawno zwol­ni­łam się z redak­cji pew­nego popu­lar­nego cza­so­pi­sma i czu­łam, że jestem nieco w kontrze do świata. Gdy Bar­naby Marsh wspo­mniał o Wdzięcz­no­ści (przez duże W), spoj­rza­łam na niego znad mię­to­wej her­baty. Odczu­wa­nie wdzięcz­no­ści wydało mi się dosko­na­łym pomy­słem – miłym zastęp­stwem dla gniewu, fru­stra­cji, wzbu­rze­nia i urazy. Powie­dzia­łam, że chcę się dowie­dzieć cze­goś wię­cej, i zapro­po­no­wa­łam mu prze­pro­wa­dze­nie badań. Pod koniec pod­wie­czorku mia­łam już cał­ko­wi­cie inne nasta­wie­nie (i byłam wdzięczna za kanapki z ogór­kiem).

Gdy rzu­ci­łam się w wir badań i poszu­ki­wań, szybko uświa­do­mi­łam sobie, że wdzięcz­ność nie jest tym samym co szczę­ście, gdyż ma o wiele głęb­szy wydźwięk. Więk­szość z nas cie­szy się, gdy zda­rza się coś miłego – przy­ja­ciel przy­słał kwiaty albo spę­dzi­li­śmy miłe popo­łu­dnie w parku. Ale te chwile są kru­che i ulotne, więc co się dzieje, gdy prze­mi­jają? Wdzięcz­ność nie zależy od kon­kret­nych wyda­rzeń, jest dłu­go­trwała i odporna na zmiany oraz prze­ciw­no­ści losu. Wymaga aktyw­nego zaan­ga­żo­wa­nia emo­cjo­nal­nego – nie można być pasyw­nie wdzięcz­nym, trzeba czuć, doświad­czać emo­cji. Dla­tego wła­śnie wdzięcz­ność buduje wewnętrzne bogac­two, które utrzy­muje się zarówno w trud­nych chwi­lach, jak i w tych przy­jem­nych.

Przez wiele lat roz­wi­ja­łam swoją karierę w trzech kie­run­kach: pra­co­wa­łam w tele­wi­zji, cza­so­pi­smach i pisa­łam książki. Byłam pro­du­centką pro­gra­mów w tele­wi­zji kablo­wej i autorką kilku popu­lar­nych audy­cji, redak­torką naczelną „Parade” (pisma, które w tam­tym cza­sie miało w Sta­nach Zjed­no­czo­nych naj­więk­szy nakład) i napisa­łam kil­ka­na­ście powie­ści (nie­które stały się best­sel­le­rami). W teo­rii była to świetna kariera, lecz nie spra­wiła, że się zatrzy­ma­łam i powie­dzia­łam sobie: _dość, dotar­łam do celu_! W suk­ce­sach w pracy cho­dzi o to, że cią­gle idziesz do przodu. Gdy osią­gniesz jeden cel, poja­wia się następny. Wdzięcz­ność wymaga zupeł­nie innego podej­ścia – delek­tu­jesz się chwilą i nie mar­twisz o następny krok.

Roz­ko­szo­wa­nie się tym, co masz, ni­gdy nie jest pro­ste. Łatwo jest za to patrzeć na innych ludzi i myśleć, jacy są szczę­śliwi i jak wspa­niale byłoby mieć takie życie i suk­cesy jak oni. Ale to, co wszy­scy czu­jemy w środku, rzadko jest tym, co widać na zewnątrz.

Do nie­dawna o wdzięcz­no­ści roz­pra­wiali wyłącz­nie filo­zo­fo­wie, bo dla psy­cho­lo­gów nie była ona godna uwagi. Ale w ciągu kil­ku­na­stu ostat­nich lat naukowcy zajęli się tym tema­tem i poczy­nili poważne bada­nia. Ich wyniki są zdu­mie­wa­jące. Kolejne ana­lizy kon­se­kwent­nie łączyły wyż­szy poziom szczę­ścia z niż­szym pozio­mem depre­sji i stresu. Auto­rzy arty­kułu opu­bli­ko­wa­nego w „Jour­nal of Social and Cli­ni­cal Psy­cho­logy”, któ­rzy prze­ana­li­zo­wali całą lite­ra­turę w tej dzie­dzi­nie, wysnuli wnio­sek, że wdzięcz­ność może mieć ści­sły zwią­zek ze zdro­wiem psy­chicz­nym i poczu­ciem szczę­ścia w zakre­sie prze­ba­da­nych cech cha­rak­teru. Kon­klu­zja: „Około 18,5 pro­cent indy­wi­du­al­nych róż­nic w odczu­wa­niu szczę­ścia można pro­gno­zo­wać na pod­sta­wie stop­nia wdzięcz­no­ści odczu­wa­nej przez danego czło­wieka”.

I to mnie zatrzy­mało. Osiem­na­ście i pół pro­cent wię­cej szczę­ścia to naprawdę dużo.

Osza­co­wa­łam swoje szczę­ście na 76 pro­cent, a więc jeśli będę wdzięczna, mój wynik prze­kro­czy 90 pro­cent, a to już wspa­niałe osią­gnię­cie.

Co miało do tego dopro­wa­dzić? Jed­nym z odkryć, któ­rych doko­na­łam pod­czas moich badań, był dzien­nik wdzięcz­no­ści. Bada­cze stwier­dzili, że ludzie, któ­rzy wie­czo­rem (może to być tylko kilka razy w tygo­dniu) zapi­sują trzy rze­czy, za które są wdzięczni, popra­wiają sobie samo­po­czu­cie i obni­żają ryzyko depre­sji. Pro­wa­dze­nie dzien­nika wdzięcz­no­ści może nawet zna­cząco popra­wić jakość snu.

Dok­tor Robert Emmons z Uni­wer­sy­tetu Kali­for­nij­skiego w Davis, jeden z psy­cho­lo­gów pro­wa­dzą­cych te bada­nia, dość wcze­śnie zajął się tym tema­tem i szybko stał się świa­to­wym eks­per­tem w dzie­dzi­nie wdzięcz­no­ści (kie­dyś nie­zbyt wielu naukow­ców zaj­mo­wało się tym zagad­nie­niem). Odkrył mię­dzy innymi, iż nie potrze­bu­jemy pozy­tyw­nych zda­rzeń, by odczu­wać wdzięcz­ność. Wdzięczni ludzie potra­fią _prze­ra­mo­wać_ to, co im się przy­da­rza. „Nie kon­cen­trują się na tym, czego im bra­kuje; pamię­tają o tym, by widzieć dobro w tym, co mają”, powie­dział.

Prze­ra­mo­wa­nie przy­biera różne formy. Ostat­nio spę­dzi­łam dzień z Michelle Pfe­if­fer, aktorką, zdo­byw­czy­nią Zło­tego Globu, która przez całą swoją karierę sły­nęła z osza­ła­mia­ją­cej urody. (Pamię­ta­cie ją w czar­nym, błysz­czą­cym kostiu­mie Kobiety-Kota?) Ponie­waż pisa­łam o niej arty­kuł dla cza­so­pi­sma kobie­cego, ośmie­li­łam się zapy­tać, jak sobie radzi ze sta­rze­niem się. Przy­znała – w wieku pięć­dzie­się­ciu kilku lat na­dal nie­zwy­kle piękna (natych­miast bym się z nią zamie­niła) – że łatwo jej się tęskni za cza­sami, kiedy miała nie­ska­zi­telną skórę i dosko­nałe, jędrne ciało. Obej­rza­ły­śmy jej zdję­cie w wieku dwu­dzie­stu pię­ciu lat, gdy grała razem z Alem Pacino w prze­boju fil­mo­wym _Czło­wiek z bli­zną_.

– Moje piersi były wtedy bar­dzo ster­czące, prawda? – powie­działa, uśmie­cha­jąc się cierpko do swo­jego zdję­cia w wyde­kol­to­wa­nej sukience.

Ale nie patrzyła na młod­szą wer­sję sie­bie z zazdro­ścią. Pamię­tała, że w każ­dym momen­cie krę­ce­nia tego filmu była prze­ra­żona i nie­pewna, a teraz jest zado­wo­lona, bo wie­rzy w sie­bie. Różne chwile w życiu przy­no­szą roz­ma­ite powody do wdzięcz­no­ści. A cie­sze­nie się tym, co mamy, w cza­sie rze­czy­wi­stym jest praw­dzi­wym darem.

– Jestem teraz szczę­śliwą żoną. Mam wspa­niałą rodzinę i kil­koro naprawdę bli­skich przy­ja­ciół. Kocham swoją pracę i jestem dzięki niej bar­dzo szczę­śliwa. Wstaję codzien­nie rano, mając cel w życiu. I sta­ram się uni­kać luster – dodała z uśmie­chem.

To było jej cudowne i instynk­towne prze­ra­mo­wa­nie – zapał, by kon­cen­tro­wać się na pozy­tyw­nych aspek­tach sta­rze­nia się. Przy­szło mi do głowy, że tak jak Michelle Pfe­if­fer mogę uni­kać patrze­nia na życiowe zmarszczki, kon­cen­tru­jąc się na rado­ściach.

Dostrze­ga­nie dobra zarówno w małych wyda­rze­niach, jak i w tych wiel­kich może być praw­dzi­wym wyzwa­niem, gdyż ogólna zasada głosi, że wyda­rze­nia nega­tywne usu­wają w cień te pozy­tywne. Jeśli w ciągu dnia przy­da­rzy się nam dzie­sięć wspa­nia­łych rze­czy i jedna okropna, więk­szość z nas opo­wie mał­żon­kowi przy kola­cji o tej okrop­nej. Psy­cho­log Daniel Kah­ne­man, zdo­bywca Nagrody Nobla, twier­dzi, że roz­pa­mię­ty­wa­nie tego, co poszło źle, ma sens ewo­lu­cyjny. Nasi przod­ko­wie prze­trwali dzięki temu, że pamię­tali, które jagody są tru­jące, i prze­ka­zy­wali tę wia­do­mość swoim pobra­tym­com. Opi­sy­wa­nie smacz­nych i nie­tru­ją­cych jagód nie przy­no­siło zbyt wiele dobrego. Współ­cze­śnie po pro­stu uak­tu­al­ni­li­śmy to podej­ście, czego potwier­dze­niem są na przy­kład rodzice, któ­rzy narze­kają na jedną trójkę na świa­dec­twie dziecka, ledwo zauwa­ża­jąc cztery szóstki.

Wielu naukow­ców przy­czy­niło się do roz­po­wszech­nie­nia teo­rii, iż „złe jest sil­niej­sze niż dobre”, dzięki czę­sto zbyt suge­styw­nym obja­śnie­niom. Psy­cho­log Paul Rozin zauwa­żył, że jeden kara­luch może cał­ko­wi­cie zepsuć nasz ape­tyt na miseczkę wiśni, ale jedna wiśnia w żaden spo­sób nie wpły­nie na atrak­cyj­ność miski kara­luchów. Por­tale spo­łecz­no­ściowe bar­dzo wyraź­nie poka­zują moc jed­nego nega­tyw­nego komen­ta­rza. Zaj­rzyj do apli­ka­cji Yelp, w któ­rej znaj­dują się recen­zje restau­ra­cji (i nie tylko), i zde­cy­duj, czy zjesz lunch w nowym barze – wszy­scy wychwa­lają nale­śniki, ale jeden facet roz­cho­ro­wał się po zepsu­tym jajku (a przy­naj­mniej tak twier­dzi). Albo czy spę­dzisz noc w hotelu, jeśli jeden recen­zent narzeka, że utknął w pokoju z brudną ubi­ka­cją i ciek­nącą wanną, cho­ciaż innym spodo­bały się wygodne łóżko i widok na ocean?

Nie­któ­rzy psy­cho­lo­go­wie uwa­żają, że potrzeba czte­rech pozy­tyw­nych wyda­rzeń, by zrów­no­wa­żyć jedno nega­tywne, inni sądzą, że aż pięć. Rze­czy­wi­sta pro­por­cja praw­do­po­dob­nie zależy od cech indy­wi­du­al­nych i od siły nega­tyw­nych komen­ta­rzy. Ni­gdy jed­nak nie spo­tka­łam nikogo, kto by twier­dził, że mniej niż trzy pozy­tywne wyda­rze­nia wyna­gro­dzą jedno nega­tywne (warto o tym pamię­tać pod­czas roz­mowy ze współ­mał­żon­kiem).

To wszystko pro­wa­dzi nas z powro­tem do dzien­nika wdzięcz­no­ści, który oka­zuje się anti­do­tum dla mózgu w natu­ralny spo­sób sku­pia­ją­cego się na nie­ja­dal­nych jago­dach i paskud­nych kara­lu­chach. Jeśli pod koniec dnia (i to dosłow­nie) pomy­ślisz o tym, co spra­wia, że czu­jesz wdzięcz­ność, skłoni cię to do sku­pie­nia się na wygod­nym łóżku i smacz­nym owocu – na wiśni, a nie na kara­lu­chu. Spodo­bał mi się ten pomysł i dzięki temu prze­ko­na­łam się, na czym polega prze­ra­mo­wa­nie wyda­rzeń dnia. Ale nie przy­szło mi to natu­ral­nie.

Od zawsze pro­wa­dzę dzien­niki, odkąd nauczy­łam się posłu­gi­wać pió­rem, i ogól­nie zapi­suję w nich wszystko, co mnie dener­wuje, zło­ści i wku­rza. Na­dal mam pamięt­niki ze szkoły pod­sta­wo­wej – opra­wione w sztuczną skórę, z małym zamecz­kiem i napi­sem „Nie zaglą­dać” na okładce. Póź­niej zamie­ni­łam je na zaku­pione w dro­ge­rii notat­niki z linio­wa­nymi kart­kami i okład­kami z tek­tury i w nich zapi­sy­wa­łam swoje bolączki. Kilka lat temu zna­la­złam z tuzin tych pamięt­ni­ków upchnię­tych gdzieś w sza­fie. Praw­dziwa skarb­nica wspo­mnień! Natych­miast zaczę­łam je prze­glą­dać, ale zamiast rado­snych wspo­mnień z mło­do­ści ze zdu­mie­niem czy­ta­łam kolejne strony narze­kań i ego­cen­trycz­nej roz­pa­czy. Wyda­rze­nia, które wywo­ły­wały u mnie złość lub roz­ża­le­nie, zdo­mi­no­wały wszystko inne. Gdzie były wszyst­kie cudowne doświad­cze­nia z tam­tych lat? Prze­ży­łam wiele weso­łych chwil – naprawdę! – ale nie zada­łam sobie trudu, by o nich napi­sać.

Gdy czy­ta­łam swoje dzien­niki, prze­ra­ziła mnie myśl, że ktoś inny też mógłby to zro­bić. Nie chcia­łam, żeby mąż albo syno­wie je zna­leźli i pomy­śleli, że takie było moje życie. Do licha, _sama_ nie chcia­łam myśleć, że takie było moje życie. Nie cho­dziło o to, że zapla­no­wa­łam, by w taki spo­sób opi­sać swoją histo­rię – po pro­stu źle się do tego zabra­łam. Wrzu­ci­łam więc wszyst­kie prze­peł­nione lamen­tami i zrzę­dze­niem dzien­niki do wiel­kiego worka na śmieci i wysła­łam na wysy­pi­sko, by tam się roz­ło­żyły i by już nikt ich ni­gdy nie ujrzał. (Przy­naj­mniej taką mia­łam nadzieję. A może powin­nam była je spa­lić?)

Dzien­nik wdzięcz­no­ści musi mieć inne wibra­cje i ni­gdy nie powi­nien koń­czyć na przy­sło­wio­wym (albo praw­dzi­wym) wysy­pi­sku histo­rii. A jeśli dok­tor Emmons i jego kole­dzy mieli rację, powi­nien w pro­sty spo­sób popra­wić moje życie. Spodo­bał mi się ten pomysł, ale ponie­waż byłam dzien­ni­karką, pro­wa­dze­nie dzien­nika wdzięcz­no­ści wydało mi się odro­binę grzą­skie, nie­pewne. Notes pełen słów wdzięcz­no­ści za osza­ła­mia­jące zachody słońca i cudowny zapach świeżo zmie­lo­nej kawy będzie się koja­rzył z powie­ścią Nicho­lasa Sparksa (nie, żeby z jego powie­ściami było coś nie tak…).

Zadzwo­ni­łam do mojej przy­ja­ciółki Shany, która ema­nuje nie­spo­żytą ener­gią – dla zabawy pro­wa­dzi kursy zumby – jest pozy­tywna, opty­mi­stycz­nie nasta­wiona i z pew­no­ścią nie „grzą­ska”. Ma trzy­dzie­ści pięć lat, jest uta­len­to­waną biz­ne­swo­man i doświad­czoną przed­się­bior­czy­nią. A naj­waż­niej­sze, że od lat pro­wa­dzi dzien­nik wdzięcz­no­ści.

– Bar­dzo się cie­szę, że zamie­rzasz to robić. Wdzięcz­ność to teraz moja spe­cjal­ność! – powie­działa, gdy zdra­dzi­łam jej swoje plany.

Shana i jej mąż miesz­kają w nowym domu w New Hamp­shire, ale przy­ja­ciółka miała jakieś sprawy do zała­twie­nia na Man­hat­ta­nie, więc umó­wi­ły­śmy się w restau­ra­cji w pobliżu dworca Grand Cen­tral. Shana zja­wiła się wesoła jak zawsze i kiedy już omó­wi­ły­śmy ważne tematy (kafelki do jej łazienki), z zapa­łem opo­wie­działa mi o swoim dzien­niku wdzięcz­no­ści. Każ­dego wie­czoru zapi­sy­wała jedną rzecz, za którą była wdzięczna. Tylko jedną! Nie­ważne, jak bar­dzo była zmę­czona czy zajęta, zawsze zdo­łała skre­ślić kilka lini­jek. I odkryła, iż świa­do­mość, że wie­czo­rem musi coś zapi­sać, zmie­nia per­spek­tywę całego dnia.

Kiedy roz­ma­wia­ły­śmy, się­gnęła po jedną z prze­ką­sek – wiej­ski chleb z mio­dem poma­rań­czo­wym, figami i odro­biną śmie­tany – i z zachwy­tem ugry­zła spory kęs.

– Mniam! To jest dobry przy­kład – stwier­dziła, zli­zu­jąc miód z warg. – To jest takie pyszne, że chyba znaj­dzie się w moim dzien­niku. Cho­ciaż dzi­siaj praw­do­po­dob­nie napi­szę o spo­tka­niu z tobą.

– Nie jestem w sta­nie kon­ku­ro­wać z _mon­ta­dito_ – powie­dzia­łam ze śmie­chem, ale dobrze rozu­mia­łam, o co jej cho­dzi.

Kon­cen­tru­jąc się na powo­dach do wdzięcz­no­ści, Shana patrzyła na wszystko z innej per­spek­tywy. Wypa­try­wa­nie pro­ble­mów i nie­bez­pie­czeństw to nasza natu­ralna, ewo­lu­cyjna skłon­ność, lecz Shana skie­ro­wała swoje instynkty na inny tor. Była wyczu­lona na to, co może umi­lić jej dzień. Jeśli nie mogła zna­leźć cze­goś takiego – to rów­nież się zda­rza – szu­kała spo­sobu, by go prze­ra­mo­wać.

– Mogę mieć trudny okres w życiu i odczu­wać wdzięcz­ność bez powodu – przy­znała. – Wtedy będę się cie­szyć, że nie padało zbyt mocno albo że mam dwie nogi. Prawdę mówiąc, kie­dyś tak było. Byłam zado­wo­lona, że mam dwie nogi.

Opo­wie­dzia­łam Sha­nie o pamięt­ni­kach, które wyrzu­ci­łam, a ona ener­gicz­nie poki­wała głową. Rów­nież wyle­wała żale w dzien­niku, robiąc dra­ma­tyczne wpisy o tym, że dźwiga na bar­kach cały świat.

– Wiesz, _szare niebo nade mną jest odbi­ciem mroku mojej duszy_ – powie­działa i obie roze­śmia­ły­śmy się poro­zu­mie­waw­czo.

Czy dzien­niki wdzięcz­no­ści Shany były mniej czy bar­dziej reali­stycz­nym obra­zem życia niż te ponure, które ja pisa­łam?

Kiedy zada­łam to pyta­nie, Shana uśmiech­nęła się i odpo­wie­działa słyn­nym cyta­tem z _Ham­leta_: „W rze­czy samej, nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim”¹.

Nie musia­łam być znaw­czy­nią Szek­spira, by podą­żyć tym tokiem rozu­mo­wa­nia. Kiedy melan­cho­lijny książę w dru­gim akcie spo­tyka się ze swo­imi sta­rymi kum­plami, Rosen­crant­zem i Guil­den­ster­nem, i mówi im, że Dania jest wię­zie­niem, obaj są nieco zasko­czeni, gdyż w ich mnie­ma­niu pałac spra­wia cho­ler­nie dobre wra­że­nie. Ham­let lekko wzru­sza ramio­nami (przy­naj­mniej robił to Jude Law, gdy oglą­da­łam go na Broad­wayu) i zwraca uwagę, że dobro i zło zależą wyłącz­nie od naszej per­cep­cji. Kró­lo­wie giną, poja­wiają się duchy, matka ponow­nie wycho­dzi za mąż, ale tym, co te wyda­rze­nia czyni bole­snymi bądź wręcz prze­ciw­nie, jest nasze postrze­ga­nie. Gdyby ktoś dora­dził Ham­letowi pro­wa­dze­nie dzien­nika wdzięcz­no­ści, może skon­cen­tro­wałby się na tym, jaki jest szczę­śliwy, będąc księ­ciem i mając piękną dziew­czynę Ofe­lię. To naprawdę nie było aż takie złe życie!

Z jakie­goś powodu bar­dziej ufamy nie­doli niż szczę­ściu. Jeste­śmy zafa­scy­no­wani, widząc, jak Ham­let miota się roz­pacz­li­wie po sce­nie i pró­buje zde­cy­do­wać, czy warto żyć. „Być albo nie być” – ta kwe­stia wydaje się bar­dziej prze­można niż „Rety, jestem szczę­śli­wym face­tem”.

Jed­nak to, co spra­wia, że podoba nam się sztuka teatralna, nie­ko­niecz­nie jest poetycką pod­stawą szczę­śli­wego życia.

– W porządku. Zatem zaczy­nam pro­wa­dzić dzien­nik wdzięcz­no­ści – powie­dzia­łam. – Jakieś suge­stie?

– Kup ładny – odpo­wie­działa Shana, gdy ści­ska­ły­śmy się na poże­gna­nie.

Kilka dni póź­niej byłam w naszym wiej­skim domu w pół­nocno-zachod­niej, rol­ni­czej czę­ści Con­nec­ti­cut i wybra­łam się do pobli­skiego mia­steczka w poszu­ki­wa­niu cze­goś, co odwróci moją uwagę od gwał­tow­nej zimo­wej pogody. Wola­ła­bym być na Kara­ibach, ale posta­no­wi­łam, że doce­nię piękno śniegu iskrzą­cego się na polach. Kra­jo­braz uroz­ma­icały czer­wone domy, a wszystko wyglą­dało jak na obra­zie. Poje­cha­łam do gale­rii sztuki, którą bar­dzo lubi­łam, i wstą­pi­łam do mojego uko­cha­nego sklepu, który sprze­daje her­batę, imbryki oraz roz­ma­ito­ści na kre­atywne pre­zenty. Roz­glą­da­jąc się, zauwa­ży­łam w pobliżu kasy kolo­rowe pamięt­niki.

Pomy­śla­łam o radzie Shany. W domu mia­łam mnó­stwo notat­ni­ków, ale jeśli chcia­łam pro­wa­dzić dzien­nik wdzięcz­no­ści, potrze­bo­wa­łam cze­goś zupeł­nie innego. To musiał być celowy zakup, a nie jakaś rzecz, która pozo­stała w tor­bie. Wybra­łam pamięt­nik z zie­loną okładką w geo­me­tryczne wzory, świeży i jasny. Zbyt ładny, by mogło znaj­do­wać się w nim coś prócz samych pozy­tyw­nych myśli.

Zanim tam­tego wie­czoru poszłam spać, wzię­łam pamięt­nik i otwo­rzy­łam na pierw­szej stro­nie. Czu­jąc się nieco skrę­po­wana, napi­sa­łam: „Jestem wdzięczna za…”, a potem prze­rwa­łam.

Prze­ana­li­zo­wa­łam swój dzień, zasta­na­wia­jąc się, na czym powin­nam się skon­cen­tro­wać. Na dużych spra­wach czy małych? Pewien dzien­ni­karz i podróż­nik zażar­to­wał kie­dyś, że jego pierw­sza audy­cja radiowa doty­czyła Paryża. Dzie­sięć lat reali­zo­wa­nia audy­cji póź­niej miał nagrać mate­riał o swo­jej ulu­bio­nej tar­cie jabł­ko­wej, którą ser­wo­wało małe bistro w siód­mej dziel­nicy. Ina­czej mówiąc, kon­cen­tra­cja na bie­żą­cej chwili zawsze jest dobrym pomy­słem.

_Jestem wdzięczna za…_

_Szansę roz­po­czę­cia roku wdzięcz­no­ści tym dzien­ni­kiem_, napi­sa­łam.

_Cho­ciaż nie jestem pewna, czy to zadziała_, doda­łam.

Ale szybko się powstrzy­ma­łam. W dzien­niku wdzięcz­no­ści nie potrze­bo­wa­łam rów­no­wagi, wąt­pli­wo­ści ani żad­nych odcieni sza­ro­ści. Mogłam spo­koj­nie przed­sta­wiać wyłącz­nie jedną stronę medalu. To było w porządku. Nikt nie będzie mnie z tego roz­li­czać.

Poło­ży­łam dzien­nik w widocz­nym miej­scu na biurku. Kie­dyś eks­perci uwa­żali, że ukształ­to­wa­nie nowego nawyku trwa zazwy­czaj dwa­dzie­ścia jeden dni, ale ostat­nie bada­nia prze­pro­wa­dzone przez Uni­ver­sity Col­lege Lon­don wyka­zały, że więk­szość z nas potrze­buje ponad dwóch mie­sięcy, a cza­sem nawet sze­ściu, żeby wpro­wa­dzić zmianę w swoim zacho­wa­niu. Mia­łam nadzieję, że w pew­nym momen­cie tego roku wdzięcz­ność sta­nie się dla mnie cał­ko­wi­cie natu­ralną postawą. A na razie byłam w trak­cie pro­cesu i mia­łam nocną schadzkę z moim dzien­nikiem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

W prze­kła­dzie Józefa Pasz­kow­skiego (przyp. tłum.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: