Bratnia dusza. Allegro non molto - Gajda Paulina - ebook

Bratnia dusza. Allegro non molto ebook

Gajda Paulina

4,5

Opis

Lily żyła w niewielkim miasteczku Lyons nieopodal Filadelfii. Niczego się nie spodziewała od losu i wtedy w pewne upalne, nowojorskie lato przez zbieg okoliczności zaproponowano jej „bycie znajomą od muzyki”. Zgodziła się, tak naprawdę nie wiedząc, że pojawienie się neurotycznego kompozytora, Brandona zniszczy jej całe dotychczasowe życie. Czy moralność Lily pozwoli jej na kontynuowanie tej znajomości? Czy naprawdę miłość może się zrodzić między tysiącami wiadomości tekstowych?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 499

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Gajda Paulina

Bratnia dusza

Allegro non molto

© Gajda Paulina, 2020

Lily żyła w niewielkim miasteczku Lyons nieopodal Filadelfii.

Niczego się nie spodziewała od losu i wtedy w pewne upalne, nowojorskie lato przez zbieg okoliczności zaproponowano jej „bycie znajomą od muzyki”. Zgodziła się, tak naprawdę nie wiedząc, że pojawienie się neurotycznego kompozytora, Brandona zniszczy jej całe dotychczasowe życie. Czy moralność Lily pozwoli jej na kontynuowanie tej znajomości? Czy naprawdę miłość może się zrodzić między tysiącami wiadomości tekstowych?

ISBN 978-83-8189-034-2

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Prolog

Czasami bardziej czujesz się czyjąś własnością niż partnerem w związku. Czy mi to przeszkadzało? Nie, w ogóle, pewnie żyłbym tak dalej przez kolejną dekadę, a może nawet dłużej. Tak, w sumie to bardziej niż prawdopodobne. Nie miałbym dalej pojęcia jak powinien wyglądać związek, ja w ogóle niewiele wiem o związkach międzyludzkich. Rodzina uważa, że traktuję ich jak obcych, znajomi myślą, że jestem dziwakiem, a moja dziewczyna ma mnie za gościa, który jest sławny, ekscentryczny i jest z nim wystarczająco długo, by nie zastanawiać się nad tym, co nas łączy. Tak, jest ze mną coś nie tak.

Już w podstawówce pedagog powiedział ojcu, że jestem „upośledzony społecznie”, nie wiem, czy to termin naukowy, ale świetnie mnie określa. Od najmłodszych lat nie czułem potrzeby przebywania, rozmawiania, a nawet i widzenia się z ludźmi. Moje upośledzenie społeczne w stopniu znacznym mogło wróżyć mi jakąś świetlaną przyszłość naukowego geniusza, ale się tak nie stało. Nie potrafiłem się skupić dłuższą chwilę nad żadnym z przedmiotów, tym bardziej naukami ścisłymi, traciłem koncentrację i szybko uciekałem myślami nie tylko od tematu lekcji, ale także od szkoły, a nawet swojego życia. Naukowo moje zaburzenie nazywa się ADD i jest niczym innym jak pochodną ADHD, w której nie występuje nadpobudliwość. Wracając jednak do sedna, wyobraźnia to potężny dar, ale jednocześnie źródło wielu problemów. Nie byłem szczególnie brzydki, ale przy byciu kiepskim uczniem i dziwakiem nieumiejącym nawiązywać kontaktów z kimkolwiek, byłem dzieckiem skazanym od początku na kiepską przyszłość. Od niemal początku mojego życia nikt nie widział we mnie osoby mogącej posiadać perspektywy na sukces. Okazało się jednak, że przy wszystkich moich problemowych cechach, mam niebywały talent do muzyki. Wydawało mi się, że ona rozumie mnie, a ja ją.

Pod koniec podstawówki zacząłem grać na fortepianie, a później pojawiały się kolejne instrumenty, którymi sam uczyłem się posługiwać, po czym gdy osiągałem pewien pułap, rozwijałem umiejętności dalej pod okiem specjalistów. Muzyka mnie fascynowała i szybko stała się wszystkim, czego potrzebowałem do życia, a przecież jeszcze przed chwilą niczego nie pragnąłem i do niczego się nie nadawałem.

W liceum sama gra na instrumentach mi nie wystarczała i wtedy pojawił się pomysł tworzenie muzyki samemu, komponowania jej… To sprawiło, że łatka „dziecka bez przyszłości” zniknęła, a ja osiągnąłem sukces, o którym nikomu się nie śniło, gdy myślał o mnie. Ja się go też w ogóle nie spodziewałem… w sensie nie sądziłem, bym kiedykolwiek był w stanie cokolwiek osiągnąć, a już jakąś tam wielką karierę tym bardziej.

Po kilku latach jednak utraciłem swój dar i życie znów było cholernie puste… Niby było tak jak na początku, ale jednak bez muzyki, nie mogąc jej tworzyć, poczułem tęsknotę, która szybko zamieniła się w formę depresji i marazmu, zwłaszcza że ludzie wokół nic nie rozumieli. Byłem gościem, który osiągnął więcej niż większość moich rówieśników, ale czułem się beznadziejnie. Umierałem od środka i nikogo dookoła to nie interesowało, bo przecież zawsze byłem jakiś dziwny, jakiś zdystansowany, więc nikt nic nie zauważył albo po prostu nie chciał widzieć. Poza tym świetnie mi się wiodło, to bez jednego „hobby” da się żyć… Ja byłem upośledzony społecznie, a to ludzie wokół wydawali się nie znać słowa „empatia”. Ludzie żyli swoim życiem, a ja każdego ranka otwierałem oczy i zastanawiałem się, czemu muszę znów wstać… Pojawiła się łatka gościa, który skończy ze sobą szybciej niż dopadnie go starość czy choroba. Bałem się, że coś sobie zrobię, ale okazało się, że nawet do beznadziejności można się przyzwyczaić, wystarczą tylko odpowiednie proszki. Żyłem z dnia na dzień, otoczony z jednej strony obojętnością, a z drugiej brakiem zrozumienia. Zrobiłbym coś z tym? Pewnie nie, bo w końcu zawsze sobie tłumaczyłem, że nie wiem jak powinienem się czuć, nie znam się na tym. Rozpoznawanie uczuć to była dla mnie czarna magia, choć chyba od zawsze bardzo ich pragnąłem. Nawet jeżeli sam nie umiałem ich w sobie identyfikować, to jednak chłonąłem je jak czarna dziura, karmiąc się nimi. Zabrakło ich jednak w moim życiu tak jak muzyki, a może jedno wiązało się z drugim? Tak, to bardzo prawdopodobne, ale nie wiedziałem jak zaradzić tkwieniu w tej pustce, więc powoli przyzwyczajałem się do niej. No i nagle wśród tej panującej dookoła szarości pojawiło się „coś” kolorowego. Pojawiła się szansa na udaną terapię, na odzyskanie daru, na tworzenie muzyki… Musiałem skorzystać z tego uśmiechu losu, bo jeżeli muzyka była sensem mojego życia, to w ten sposób wygrywałem całe moje życie, ocalałem je przed samym sobą.

Wszystko jednak poszło nie tak jak zakładałem, a pojawiające się komplikacje to ostatnie, czego w swoim życiu chciałem, ale nie umiałem przestać brnąć w to dalej i dalej… Uwikłany w nowych, nieznanych mi sytuacjach odkryłem, że pięciolinie mojej przyszłości nie są puste, a jedynie brakowało na nich klucza wiolinowego, który pozwoliłby odczytać melodię na nich zapisaną. Aby to jednak zrozumieć, musimy zacząć od początku, przenieść się w upalne nowojorskie lato…

Rozdział I

Upał był tak duży, że niemal dusiłam się w biurze. Nie chodziło oczywiście tyle o wysoką temperaturę za oknem, co chciwość i skąpstwo szefa, który zamiast naprawić klimatyzację, najpierw stwierdził, że w marcu jest to w ogóle zbyteczne, a teraz w lipcu tłumaczy nam wszystkim, iż upały nie potrwają długo, więc można oszczędzić na naprawie, czekając do przyszłego roku. Uważałam go za niespełna rozumu, bo gdy on przebywał tu zaledwie godzinę dziennie, przyjeżdżając swoim drogim, klimatyzowanym Chevroletem Camaro, to my dusiliśmy się tutaj po osiem godzin. W woli wyjaśnienia nie jestem fanką samochodów i nie miałabym pewnie pojęcia, co to za model, gdybym codziennie nie musiała o nim słuchać, tak samo jak zresztą czterech innych pracowników banku, niestety, jego banku. Nie zazdroszczę mu bogactwa i nie chcę mówić, że mógłby zainwestować pieniądze w klimatyzację, bo jak każdy bogacz ma prawo je wydatkować jak chce, ale bardzo bym chciała, by znalazł głęboko skrywane pokłady empatii i uratował nas przed przegrzaniem. Niestety, nie widziałam na to większych szans.

— Wszystko posprawdzałaś? — spytał mnie Roger, gdy Joe, nasz ochroniarz, czekał, by zamknąć bank, bo wybiła druga popołudniu, a właśnie o tej godzinie w sobotę kończyłam pracę.

Oboje z Rogerem pracowaliśmy w obsłudze klienta, przez co byłam z nim bardziej zżyta niż z resztą personelu, poza tym szliśmy w jedną stronę wracając do domów, więc zawsze półgodzinny marsz spędzałam w miłym towarzystwie.

— Tak, możemy wychodzić. — Uśmiechnęłam się zadowolona, że kolejny tydzień pracy się skończył i teraz mam swoje dwa dni wolnego, w sumie to licząc jeszcze dzisiejsze popołudnie, dwa i pół dnia wolnego.

— Liliano. — Usłyszałam głos mojego szefa, który ni stąd, ni zowąd pojawił się w banku. — Zostań na chwilę — powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu, zresztą zawsze i do każdego mówił z taką wyższością.

— Nie musisz na mnie czekać, idź — mruknęłam do Rogera, bo dzisiaj się spieszył do domu, ze względu na jakiś hiper ważny mecz. Skinął do mnie z wdzięcznością.

— Liliano — parodiował szefa, gdy ten zniknął za drzwiami od swojego gabinetu. Westchnęłam zrezygnowana i weszłam do olbrzymiego pomieszczenia, gdzie czekał na mnie już szef.

— Obserwując cię dziś w pracy, dostrzegłem, że nie uśmiechasz się do klientów — powiedział, patrząc na mnie wymownie. — Musimy być mili, by do nas przychodzili — dodał, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Klienci pewnie i tak, by przychodzili, bo jesteśmy jedynym bankiem w całym miasteczku, ale postanowiłam zachować tą uwagę dla siebie. W miasteczku takim jak Lyons wszystkie lokale usługowe nie posiadają najmniejszej konkurencji. Mamy więc jeden bar, jedną restaurację, jeden park, jedną niewielką przychodnię zdrowia i jeden bank. Najbliższa konkurencja dla mojego szefa była zapewne dopiero w Filadelfii, więc nie musiał się przejmować. Poza tym klienci z pewnością rozumieli moje dzisiejsze samopoczucie, wystarczyło tylko wejść do bank. Cały dzień ludzie przychodzi i ze współczuciem się uśmiechali, sami ledwo wytrzymując w takiej saunie. Lyons ma ledwie pięciuset mieszkańców, wszyscy się tutaj znali. Byłam nieśmiała oraz małomówna, ale z całą pewnością w całym miasteczku nie było ani jednego mieszkańca, który nazwałby mnie „niemiłą”.

— Przykro mi — wyszeptałam tylko.

— Liliano, naszym celem jest służenie ludziom — mówił wyniośle, a ja stałam jak skruszona dziewczynka, która nie wiedziała, co ma ze sobą począć. — Musi być widać, że ci na tej pracy zależy.

— Rozumiem — przytaknęłam.

Czy ja lubiłam tą pracę? Tak, oprócz szefa, to była ona naprawdę w porządku. Nie była spełnieniem moich marzeń, ale pogodziłam się już dwa lata temu, że nie zawsze możemy robić to, co chcemy, bo musimy niekiedy podejmować decyzje słuszne, które przekreślają jednak nasze marzenia i plany.

— Jestem poważnym biznesmanem, pracuje u mnie jeden procent naszego społeczeństwa — oświadczył dumnie jak na poważnego biznesmana, mającego pięciu podwładnych przystało. — Mam nadzieję, że podobne zachowanie się nie powtórzy, bo będę zmuszony obciąć ci dniówkę.

— Tak, rozumiem, przepraszam — mamrotałam ze zdenerwowania. Lubiłam kontakt z ludźmi, ale gdy się zawstydziłam, ciężko było mi nie okazywać swojego zakłopotania.

— Przyjmuję twoje przeprosiny — odparł, ale czekał na tekst, który każdy z jego pracowników musiał wypowiedzieć, gdy ten szczurowaty czterdziestolatek nas strofował, ale nie karał.

— Jest pan jak zwykle łaskawy. — Wymusiłam na sobie uśmiech, a on usatysfakcjonowany moją odpowiedzią, machnął na mnie ręką.

Z ulgą wyszłam z jego gabinetu, a potem z budynku. Słońce wysoko wisiało na niebie, więc czekał mnie spacer w okropnych skwarze. Dochodząc do domu, czułam niemal jak moja głowa pulsuje mi z przegrzania.

— W końcu jesteś, Lily — powitał mnie ojciec, więc spojrzałam na niego pytająco. On tylko przewrócił oczami i wiedziałam, że znów mama porusza temat Mary.

Mary była moją młodszą, szesnastoletnią siostrą, która nie chciała podjąć decyzji słusznej i zostać w Lyons, tylko postanowiła uciec, by zdobyć świat muzyczny. Zabawne, z dwójki rodziców, którzy w ogóle nie interesowali się muzyką, urodziły się dwie córki świata niewidzące poza nią. Mary śpiewała odkąd zaczęła mówić, piosenkami usłyszanymi w reklamach telewizyjnych katowała nas przez kolejne tygodnie. Miała jednak niebywały talent, który mama próbowała stłamsić tak samo jak w moim przypadku. Mary jednak zbuntowała się i uciekła do Nowego Jorku, chcąc tam zrobić karierę, co przyprawiało moją matkę o ból głowy.

— To był zły pomysł, że ona tam pojechała! Tam jest tyle niebezpieczeństw! Tu byłaby bezpieczna tak jak Lily! — wykrzykiwała matka, co zapewne było spowodowane tym, że Mary nie odbierała od niej telefonu.

Lyons faktycznie było bezpiecznym miasteczkiem, ale także bardzo nudnym, niewiele można było tutaj robić. Każdy żył życiem każdego, jakieś wydarzenie w jednej rodzinie było tematem rozmów wszystkich innych przynajmniej przez najbliższy miesiąc lub do momentu gdy zastępował go następny temat. Nie lubiłam tej małomiasteczkowości, choć sama urodziłam się tutaj i żyło mi się tu dobrze. Nie da się jednak tego w żaden sposób porównać do kolorowego Nowego Jorku, który był niedaleko, a wydawał się być taki nierealny, gdy się o nim myślało tutaj, w Lyons.

— Mamo, Mary się odezwie, pewnie coś robi i dlatego nie odebrała — mruknęłam, wieszając torebkę na haczyku. Podeszłam do lodówki, wyciągając butelkę soku pomarańczowego, którym chciałam ugasić piekące mnie w gardle pragnienie.

— Ty zawsze byłaś rozsądniejsza, Lily. — Westchnęła, siadając na fotelu.

— No już, nie denerwuj się, Martho. — Próbował ją uspokoić ojciec.

Kochałam swoich rodziców, ale czasem wydawało mi się, że oni wcale nie rozumieją nas, swoich córek. Mary uciekła, by spełniać swoje marzenie, zajmować się muzyką. Podziwiałam ją za to i mocno jej kibicowałam. Mój rozsądek, za który chwaliła mnie przed chwilą matka, sprowadzał się jedynie do porzucenia moich marzeń i zostania tutaj w Lyons z nimi.

Dawniej byłam całkiem niezłą skrzypaczką i w wieku piętnastu lat nie wyobrażałam sobie, bym mogła robić w życiu cokolwiek innego niż grać. Wygrywałam konkursy zarówno te regionalne, jak również jeden stanowy i wróżono mi pracę w tym zawodzie. Wypadek ojca sprawił jednak, że sprzedałam skrzypce, by rodzice mogli spłacić chociaż część długów wobec szpitala. Byli mi oczywiście bardzo wdzięczni, a ja wtedy zrozumiałam, że jestem zobowiązana do pomocy finansowej rodzicom. Nie poszłam po liceum na studia tak jak moi rówieśnicy, tylko poszłam po pracę do Barrego Goldmana, u którego pracuję do dzisiaj. Mam dziewiętnaście lat i prawdopodobnie jak większość mieszkańców Lyons, będę miała tą samą pracę przez całe życie. Nie narzekałam, naprawdę żyje mi się dobrze, ale nie chciałam, by Mary miała tak samo. Skoro ja już tu dobrowolnie zostałam, by pomagać rodzicom, to niech ona spełnia marzenia za nas obie.

— Jej musiało się coś stać. — Wzdychała ciężko matka.

— Mieszka z moją koleżanką i w dodatku niedaleko od babci, gdyby coś się stało na pewno, by nas ktoś poinformował — oznajmiłam spokojnie, by i jej mój spokój się udzielił. Nagle usłyszałam dzwonek swojego telefonu, więc podeszłam do drzwi, wyciągając komórkę z torebki. — Widzisz? Babcia dzwoni, zaraz ją zapytam o Mary. — Odebrałam telefon.

— Cześć, Lily. — Usłyszałam ciepły głos babci.

— Cześć, babciu. Mama odchodzi od zmysłów, czy z Mary wszystko w porządku? — spytałam od razu po przywitaniu się. Matka patrzyła na mnie wyczekująco.

— Oczywiście, jednak przeżywa swoje nastoletnie problemy i siostra, by jej się przydała — odparła mi z pobłażliwością w głosie. Och, cała Mary, zawsze wyolbrzymiała wszystko i zapewne tym razem też tak było. Wiedząc jednak jak matka reaguje na każdą zmianę w jej głosie, bała się odebrać od niej telefonu, bo ta zaraz kazałaby jej wracać do domu.

— Nic jej nie jest, siedzi u babci — burknęłam, choć wcale nie byłam pewna, czy to prawda.

— Dzięki, Bogu. — Matka złapała się za serce, ale na jej twarzy było widać ulgę.

Z lekkim grymasem zażenowania poszłam na górę do swojego pokoju, by dowiedzieć się od babci więcej szczegółów dotyczących tych nastoletnich problemów Mary. Tak naprawdę, to chyba nawet jej ich zazdrościłam, bo moje przy jej wydawały się nie tyle głupie, co tak naprawdę nudne. Lubiłam spokój, jaki panował w Lyons, jedyne czego się bałam to faktu, że kiedyś mogę stać się czterdziestolatką, która będzie plotkowała z innymi czterdziestolatkami o jakiś błahostkach, tak jakby to były sprawy najwyższej wagi.

— Dobrze, teraz powiedź mi co się stało, babciu — poprosiłam ją, siadając na łóżku.

— Powinnaś do niej przyjechać. Płacze i szlocha od dwóch dni. Lucy mówiła, że to chodzi o jakiegoś chłopaka. Pewnie tak jest, bo od paru tygodni chodziła jak w skowronkach, a teraz taki dramat — relacjonowała mi.

Najpierw chciałam się wyplątać z tej propozycji, ale później stwierdziłam, że jeżeli spędzę ten weekend poza domem, to na pewno na dobre mi to wyjdzie. Musiałam czasami robić sobie wolne nie tylko od rodziców, ale także od Lyons, by nie zapomnieć, że jest świat poza tym miasteczkiem i jego problemami.

— Będę wieczorem — odparłam tylko, zastanawiając się, czy zdążę dojechać do Filadelfii wystarczająco szybko, by złapać pociąg do Nowego Jorku.

*

Tętniący życiem Nowy Jork, głośny, barwny i nieprzewidywalny. Wysokie wieżowce wznosiły się nad zatłoczonymi, oświetlonymi ulicami, skąd ludzie kierowali swoje kroki w stronę barów, restauracji lub klubów, by spędzić w nich cały wieczór, a niekiedy i noc. Tu żyło się szybko, zarówno w dzień, gdy pod krawatem szło się do pracy w biurowcu, jak i w nocy, gdy krawat znikał. Imprezy nie odbywały sie jedynie w podziemiach i na parterze, ale także przenosiły się na dachy wieżowców. Tu jednak nie dało się nie dostrzec różnicy w klienteli. Drogie suknie, szyte na miarę garnitury, drogie dania i jeszcze droższe drinki były tym, czego tutaj nie tylko należało się spodziewać, ale przede wszystkim to, czego się tutaj wymagało. Bez grubego portfela lub błyszczącej w ręku złotej, ba, platynowej karty, nie dało się przekroczyć progu tych ekskluzywnych wnętrz. Każda podsłuchana rozmowa sprawiała, że nie sposób było nie odnieść wrażenia, iż dosłownie każdy, kto tu się znalazł, był człowiekiem sukcesu, a jego życie to bajka. I ja pomiędzy tymi ludźmi zastanawiający się… CO JA, U DIABŁA, TU ROBIĘ?!

— To jest mój chłopak, Brandon — przedstawiła mnie Kiyumi, prężąc się z dumy jak kotka przed swoimi koleżankami.

— To ty jesteś odpowiedzialny za muzykę Shauna? — spytała mnie piskliwym głosem jej azjatycka koleżanka, której imienia, rzecz jasna, nie zapamiętałem.

— Za swoją muzykę to on sam jest odpowiedzialny — burknąłem niezbyt miło, za co Kiyumi obrzuciła mnie lodowatym spojrzeniem.

— Brandon jest teraz odpowiedzialny nie tylko za Shauna, ma wielu wokalistów, jest w końcu producentem muzycznym — rzuciła, chwaląc się tym moim tytułem, który dla mnie był degradacją.

Kiedyś mówiono o mnie świetnie zapowiadający się kompozytor swoich czasów, dzisiaj jestem tylko typem płacącym innym wykonawcom, wydającym ich płyty, jakbym sam był jedynie workiem pieniędzy. Zajmowanie się cudzą muzyką jest jak lizanie lizaka przez szybę, jednym słowem: „żałosne”.

— To nawet dobrze, bo kompozytorzy w dzisiejszym czasie to przeżytek — kontynuowała i szczerze, nie sądziłem, że przy proszkach na depresję jest ktoś w stanie mnie zjeżyć, a jej się udało.

— Co to niby znaczy? — prychnąłem momentalnie.

— Teraz wszystko robią komputery. — Zaśmiała się, a ten tłum tępych wokół lasek jej wtórował.

— Komputery? — Uśmiechnąłem się kpiarsko. — Uważasz, że nikt nie komponuje w domu przy gitarze, klawiszach czy skrzypcach?

— Akira nie miała nic złego na myśli. — Próbowała załagodzić ten konflikt Kiyumi, ale ja już czułem wojnę amerykańsko-japońską, która czaiła się za rogiem.

— Oczywiście, że nie. — Poparła ją Akira. — Po prostu bardziej ambitnym zajęciem jest bycie producentem muzycznym niż kompozytorem.

— Znalazłoby się też wiele ambitniejszych zajęć niż robienie za wieszak na łachy — warknąłem i momentalnie atmosfera stężała.

— Brandon, pozwól na chwilę — powiedziała miękko Kiyumi, przerywając ciszę, ale ja już wiedziałem, że moja japońska dziewczyna zaraz zrobi mi awanturę za obrażanie jej tępych psiapsiół. — Czy ty chociaż raz nie możesz być normalny?! — wycedziła, gdy wyszliśmy na taras.

— Muzyka jest czymś poważnym — przypomniałem jej.

— Ludzie są ważni! — wyrzuciła jadowicie. — Jesteś koszmarnie zgryźliwy.

— Głupia modelka wyśmiewa wielogodzinne siedzenie nad nutami! Nie wszystkie piosenki są kwestią kilku kliknięć w komputerze — prychnąłem.

— Głupia modelka? — Uśmiechnęła się kpiarsko.

— Nie chciałem nawiązać do ciebie. — Usprawiedliwiałem się.

— Wyjdź, po prostu wracaj do domu lub do wytwórni. — Odwróciła się na pięcie i już jej nie było. Westchnąłem ciężko, wyciągając papierosa i ruszając do wyjścia.

— Tu nie wolno palić — skarcił mnie jakiś kelner.

— Tak, tak, wiem. — Machnąłem niedbale ręką, wchodząc do windy.

Mówiłem jej, że mam gdzieś ten bankiet i nie chcę bawić się z durnymi modelkami, ale ona jak zwykle musiała postawić na swoim. Wysiadłem pod wytwórnią niecałe półgodziny później, chcąc się trochę odstresować. Na pewno Andy, gość od podkładów dźwiękowy, który tworzy muzykę dla wokalistów w mojej wytwórni, coś dla mnie zostawił, bym przesłuchał i ocenił. Spędzę tak czas do północy, później wrócę do domu, wezmę prochy, popiję Martini i może uda mi się przespać. Cholera, ADD, depresja i jeszcze gdyby tego było mało, bezsenność… Czy można być bardziej poronionym?

— Nie wytrzymam z nim — warknęła jakaś młoda dziewczyna, gdy z kapturem na łbie szedłem w stronę studia. — To cholerny dupek, nie chce zatwierdzić nawet jednego utworu. — Oburzała się dalej i byłem pewien, że ten dupek to ja.

Zawsze miałem ostatnie słowo odnośnie tworzonej w mojej wytwórni płyty. To nie tak że ich cholernie gnębiłem, mogli robić, co chcieli, nie rzucałem żadnych rad, ale jeżeli to, co mi pokazywali, nie było zbieżne z moim pojmowaniem muzyki, standardami tej wytwórni, to nie przyjmowałem tego materiału pod swoje logo.

— Może, ale bez niego nic nie osiągniesz — mruknął do niej gość, z którym rozmawiała, a ja wszedłem do studia, gdzie już nie było Andrew. Usiadłem na fotelu, znów głęboko wzdychając.

Obraziłem obcą kobietę, pokłóciłem się ze swoją i w dodatku każdy ma mnie za dupka. Czemu to do mnie nie trafia? Czemu nie umiem się wczuć w emocje innych ludzi? Czemu nie robi na mnie wrażenia gniew mojej kobiety? Czemu nie liczy się dla mnie opinia ludzi? Nie to że się nie przejmuję, po prostu nie zależy mi, by mówili o mnie dobrze, w sumie nie zależy mi, by w ogóle ktokolwiek kiedykolwiek cokolwiek o mnie mówił. Mógłbym zniknąć, nie istnieć, najgorsze jednak w tym jest to, że nie tyle dla nich, co dla samego siebie. Znieczulica. Cholerna znieczulica, a przecież taki nie jestem, a raczej nie byłem… Dużo czułem, często zbyt mocno, nawet jeżeli tego nie pokazywałem. Teraz była obojętność. Nic nie czułem, kompletnie nic. Już nawet złość i rozpacz zmieniły się w bezsilność i obojętność. To tak jakbym był martwy. Tak, jestem martwy, brak muzyki zabił moją duszę. Boże, co jest ze mną? Tak bardzo nie chcę wstawać rano z łóżka, budzić się, ale jednocześnie nie umiem się pogodzić z własną śmiercią, którą coraz częściej sobie wyobrażam…

— Hej! — Wpadł nagle do środka Shaun z trzema dziewczynami. — To jest Brandon Wild we własnej osobie, drogie panie — mruknął nieźle zaprawiony, zresztą jego niemal roznegliżowane towarzyszki też już swoje dzisiaj wypiły.

— Kompozytor — zaświergotała jedna z nich, więc uśmiechnąłem się kpiarsko, bo dopiero słyszałem, że kompozytorzy są na wymarciu, a tutaj proszę, można jeszcze tym zaimponować. Szkoda, że ze mnie już raczej były kompozytor, gość tęskniący za komponowaniem, ale cóż… traciłem nadzieję, bym jeszcze kiedyś wrócił do tej wspaniałej czynności, jaką jest pisanie muzyki. Dziś to już nie umiem stworzyć nawet jednej linijki, a co dopiero całej kompozycji.

— Kiepsko wyglądasz, może jedna z pań ci potowarzyszy? — powiedział rozbawiony. Mój szwagier mimo, że był bratem Kiyumi, to z pewnością po wyglądzie nie dałoby się tego poznać. Kiyumi bardzo dużo odziedziczyła po japońskich korzeniach swojej matki, co Shaunowi nie było dane i rzadko ktoś dopatrywał się w nim azjatyckości.

— Jestem chłopakiem twojej siostry — przypomniałem mu.

— No i? — Zaśmiał się. — Numerek na boku nie jest zły. Może lepiej, by ci się zrobiło — dorzucił, dalej się śmiejąc, ale zabrał dziewczyny i wyszedł. Przesłuchałem jeden niezły kawałek, ale zrzuciłem słuchawki na szyję, zastanawiając się, nad tym co powiedział.

Może lepiej, by ci się zrobiło, w mojej głowie wciąż brzmiały jego słowa. Cholera. Czy seks z przypadkową dziewczyną wywołałby we mnie jakieś emocje? Pożądanie? Ech, pożądanie to tylko odruch i to taki przyziemny. Na brak seksu nie cierpię, ale gdzie w tym są emocje? Nie ma, dawno stały się wyblakłym wspomnieniem. Seks od lat to mechaniczna, niemal zwierzęca czynność. Seks to nie emocje. Seks i emocje to już znacznie więcej. Miłość powoduje mnóstwo emocji, nawet jeżeli nie tylko te pozytywne, to jednak żebrałbym i o te negatywne jak ból, rozczarowanie, tęsknota… Emocje, czemu dla mnie muszą być takie nieuchwytne? Próżnia, tkwię w próżni, której tak cholernie nienawidzę. Ale czy ja właściwie nienawidzę? W sumie nie. Już nawet nienawiść nie istnieje w moim słowniku. Mi już wszystko jest obojętne. Obojętność — najgorszy stan, w jakim można się znaleźć…

Rozdział II

W Nowym Jorku byłam gdzieś około siódmej wieczorem i dzisiejszy dzień pracy oraz upał sprawił, że ledwo żyłam, a nawet nie zdążyłam jeszcze się dowiedzieć, co się stało Mary. Stałam przed całkiem bogatą kamienicą niedaleko Central Parku i patrzyłam na nią chyba trochę z wyrzutem. Uwielbiałam swoją babcię, była jedyną osobą, z którą mogłam szczerze porozmawiać, bo wydawała się rozumieć moją fascynację muzyką. Naprawdę tylko dzięki niej w młodzieńczych latach porzuciłam z Mary poszukiwanie naszych prawdziwych rodziców. Ona była zbyt podobna do nas, byśmy nie były jej wnukami. Nie rozumiałam jednak jak jest to możliwe, że babcia mieszka w zamożnej dzielnicy, a ja z rodzicami spłacamy długi, żyjąc w rozpadającym się domu. Szybko się jednak skarciłam, że babcia ma prawo na stare lata sobie dobrze pożyć. Zapukałam i po chwili już stała przede mną elegancko ubrana staruszka w wieku siedemdziesięciu trzech lat.

— Cześć, babciu. — Uśmiechnęłam się, a ona mnie objęła czule. — Prowadź mnie do naszej nieszczęsnej Mary.

— Tak się cieszę, że cię widzę. — Trzymała mnie wciąż w ramionach. — Twój widok wyleczy Mary ze wszystkich smutków — zapewniła mnie i dopiero teraz zorientowałam się, że nie widziałam ich przynajmniej ze dwa miesiące.

Trochę żałowałam, że w sumie dwie najbliższe mi osoby żyły tak daleko ode mnie. Czasami nawet łapałam się, iż chciałabym się wyrwać z Lyons chociaż na kilka dni. Później uzmysławiałam sobie dwie rzeczy, które jak kotwica trzymały mnie w rodzimym miasteczku. Po pierwsze Nowy Jork jest fascynujący, ale na dłuższą metę podejrzewam, że nie odnalazłabym się tutaj. Byłam szarą myszką, którą z całą pewnością to wielkie miasto, by pożarło. Po drugie musiałam pomagać rodzicom w długach i to właśnie było tą najcięższą kotwicą, której nie sposób było się pozbyć.

— Porozmawiam z nią sama. — Stanęłam przed drzwiami do pokoju gościnnego, gdzie jak udało mi się ustalić, siedziała od przeszło dwóch dni. — Zrobisz mi coś do jedzenia, bo jestem głodna jak wilk, nie zdążyłam poza śniadaniem nic zjeść — mruknęłam.

— Tak nie może być, już idę do kuchni. — Spojrzała na mnie karcąco jak to babcia, gdy słyszy, że wnuczka źle się odżywia.

— Mary. — Zapukałam w drzwi, po czym weszłam do środka. Siostra od razu uwiesiła mi się na szyi.

Miała szesnaście lat, więc była trzy lata młodsza ode mnie, a mimo to przerastała mnie co najmniej o pół głowy. Z wyjątkiem fascynacji muzyką byłyśmy swoimi przeciwieństwami. Mary było wszędzie pełno, dusza towarzystwa, gdy ja zawsze byłam tą wycofaną i wstydliwą dziewczyną. Ona miała piękne, grube, kasztanowe włosy, a ja byłam blondynką. Była dużo atrakcyjniejsza ode mnie i choć z grzeczności zaprzeczała, to ja wiedziałam swoje. Jedyną moją zaletą były oczy, Mary wielokrotnie powtarzała, że mi ich zazdrości, a zazdrość u niej to coś zupełnie nienaturalnego, więc i ja zaczęłam uznawać je za swój olbrzymi atut.

— No już jestem. — Głaskałam ją po plecach, by się uspokoiła.

— Ja się zakochałam w nim. — Patrzyła na mnie zapłakanymi oczami. — A on teraz nie chce mnie znać!

— Tak to bywa z niedojrzałymi chłopcami — próbowałam jej wyjaśnić, ale momentalnie na mnie spojrzała.

— On ma dwadzieścia pięć lat! — wyrzuciła gniewnie. — Nie jest niedojrzały!

— Mary, nie jest trochę za stary dla ciebie? — spytałam ją delikatnie.

— Wiek nie ma znaczenia. — Opadła na łóżko, patrząc rozmarzonym wzrokiem przed siebie. — Tak świetnie nam się rozmawiało, śmialiśmy się, a teraz gdy w końcu dał mi swój numer, udaje, że mnie nie zna…

— Jak to udaje? — Usiadłam obok niej.

— Dzwonię do niego, a on mówi, że pomyłka — znów jęknęła żałośnie.

— Może to prawda? — rzuciłam spokojnie, choć jak dla mnie to ten niedojrzały dwudziestoparolatek po prostu się nią zabawił. Wiedziałam, że Mary też to czuje, ale nie chce się do tego przyznać.

— Nie, to niemożliwe, parokrotnie go dopytywałam! — zaprzeczyła stanowczo. — On jest taki cudowny… Jest wokalistą w takim znanym zespole, ale nie mogę ci powiedzieć jakim, to tajemnica.

— Jestem twoją siostrą. — Na mojej twarzy pojawił się grymas, ale Mary wydawała się być nieprzejednana, więc nie naciskałam jej. — Musisz sobie go odpuścić, skoro on odpuścił sobie ciebie…

— Ale ja nie umiem. — Znów się rozpłakała. — Tyle czasu mu poświęciłam… zaangażowałam się… — Płakała, a ja nie umiałam jej uspokoić. Nie wiem jak to możliwe, ale dzisiejszy stres w pracy, koszmarny upał oraz zmęczenie sprawiły, że poczułam irytację. Wściekł mnie dorosły facet, który wykorzystał naiwność nastolatki i postanowiłam coś z tym zrobić.

— Podaj mi numer i powiedź, gdzie mogę go znaleźć — powiedziałam stanowczo, co zupełnie nie było w moim stylu. Poczułam jednak powinność, by nawciskać chłopakowi, który zranił moją młodszą siostrę. Poza tym nie mogę wykrzyczeć szefowi, co o nim myślę(głównie dlatego, że po prostu wstydziłabym się) i nie wiem jak mam zamiar to zrobić, ale chcę, by Mary zrozumiała, iż nie musi być ofiarą.

— Co? — Spojrzała na mnie zaskoczona.

— Nie umiesz mu nawciskać jak beznadziejnym jest draniem, to ja to zrobię za ciebie… — oświadczyłam. — Nie możesz sobie pozwalać, by chłopak cię źle traktował, Mary.

— On jest popularny… nie można tak — wykrztusiła.

— Można, Mary. To że jest popularny, to nie znaczy, że może wykorzystywać naiwność dziewcząt dookoła, tak nie przystoi komuś dorosłemu — wyznałam, a ona chyba zaszokowana moim zachowaniem(które, powtórzę jeszcze raz, zupełnie do mnie nie pasowało) podała mi wszystkie namiary, wyjaśniając, że ten jej pan X jest tam najważniejszy.

Byłam przestraszona, gdy stawałam pod wytwórnią, ale złość na to, co spotkało Mary była dużo silniejsza. Spytałam ochroniarza, gdzie mogę znaleźć „szefa”, a on wskazał mi drogę do jednego z chyba najdalszych pomieszczeń w tym miejscu. Stanęłam przed drzwiami z tabliczką „studio”. Chciałam zapukać grzecznie i poczekać aż mi otworzy, ale bałam się, że to postawi mnie z miejsca na przegranej pozycji, więc postanowiłam wygłosić swój gniewny monolog i nie czekając na jego odpowiedź po prostu wyjść. Plan wydawał się świetny, ale nie wiedziałam, jak to będzie wyglądało w rzeczywistości, więc tylko modliłam się, by się nie zaciąć, bo wtedy nie wykrztuszę nawet słowa. Zebrałam się w sobie, wzięłam dwa głębokie wdechy i weszłam do środka.

W środku było więcej miejsca niż się spodziewałam, ale nigdy nie byłam tak naprawdę w studiu, więc nie miałam pojęcia jak takie miejsce powinno wyglądać. Siedzący na fotelu chłopak słuchał czegoś na dużych, czerwonych słuchawkach. Ubrany był raczej niechlujnie w szare dresy, ciemnozieloną, obszerną bluzę z szerokim kapturem, a na głowie miał szarą bawełnianą czapkę. Był odwrócony tyłem, więc miałam jeszcze chwilę, by zebrać wszystkie pokłady odwagi, po czym pacnęłam go całkiem mocno w ramię. Poderwał się momentalnie, odwracając w moją stronę. Ściągnął słuchawki, przyglądając mi się. Ja jednak przez chwilę nie umiałam nic powiedzieć, bo skupiłam się na jego twarzy. Wydawało mi się, że to ja mam niezwykłe oczy, ale gdy patrzyłam w jego, które miały dwie różne tęczówki, jedną piwną, a drugą błękitną, musiałam pożegnać się ze swoim zaszczytnym tytułem. Gapiłam się na niego chyba zbyt długo, bo odwrócił nerwowo wzrok, ale wciąż się nie odzywał, nie pytał o nic. Stał taki zakłopotany, jakby szukał drogi ucieczki i pewnie byłoby mi go żal, gdybym sobie nie przypomniała, że moja siostra płacze przez niego od paru dni!

— Ja rozumiem, że wy się z nich śmiejecie, z tych wszystkich młodziutkich dziewcząt, które za wami biegają… — zaczęłam wojowniczo, widząc przed oczami zapłakaną Mary. — I jak najbardziej rozumiem, że wykorzystujecie je, bo niby czemu nie… Moglibyście chociaż raz jednak pomyśleć o uczuciach jednej z tych dziewczyn, które naiwnie wierzą w wasze szczere intencje! Chociaż raz nie karmić ich złudnymi nadziejami.

— Ale… — wymamrotał zakłopotany, patrząc w podłogę. — Nie wiem, o co chodzi…

— O moją siostrę! Mary! — mówiłam dalej chłodno. — Ona ma szesnaście lat i wierzy w romantyczne baśnie, ale ktoś kto ma dwadzieścia pięć lat, powinien być na tyle odpowiedzialny, by nie wmawiać jej, że to co ich łączy to miłość! Nie każę się zakochiwać w nastolatce, bo to absurdalne, po prostu nie łapać jej na wielką romantyczną miłość! Proszę wykorzystywać starsze dziewczyny, dwudziestolatki, a nie szesnastoletnie dziewczynki, które po prostu zakochują się w swoim idolu.

— Zgadzam się, ale ja nie znam żadnej Mary — wyszeptał dalej niepewnie. — Musiałaś się pomylić — dodał. Zdenerwował mnie. Nie dam się zbyć. Wyciągnęłam telefon, czując na sobie jego spojrzenie. Zadzwoniłam pod numer, który podała mi Mary i tak jak przypuszczałam, zaraz odezwała się komórka leżąca na stole, więc spojrzałam na niego wymownie.

— Nic od pana nie chcę, proszę tylko odczepić się od Mary i już jej więcej nie zwodzić — oświadczyłam szorstko, a on wciąż patrzył na mnie zakłopotany, co w sumie przyjęłam z ulgą, bo to znaczyło, że miał sumienie.

— Chyba rozumiem w czym rzecz. — Uśmiechnął się spanikowany.

— Wykorzystał pan naiwność mojej siostry — skwitowałam.

— Absolutnie — zaprzeczył.

— Pana telefon tu zabrzęczał i to pan jest tutaj szefem, wszystko się zgadza. — Patrzyłam na niego podejrzliwie.

— Siostra powiedziała, że ten chłopak to wokalista znanego zespołu, prawda? — spytał mnie niepewnie.

— Owszem — przytaknęłam.

— To ja już wiem, o kogo chodzi — powiedział zakłopotany. — Mój kolega, on jest… niedojrzały i być może źle się zachował wobec Mary, za co bardzo przepraszam, choć nie jestem w stanie nic z tym zrobić… Często zdarza się, że gdy ma dość jakiejś dziewczyny, podaje jej mój numer… To idiotycznie brzmi, ale w ten sposób chce, bym załatwił za niego sprawę i ją… spławił.

— W takim razie, czemu powiedziała, że ten chłopak jest tu szefem? — rzuciłam, nie dając wiary w jego wyjaśnienia, choć chyba nie byłby w stanie nikt wymyślić tak idiotycznego wytłumaczenia.

— Shaun jest sam dla siebie szefem, może dlatego — wykrztusił, wzruszając ramionami, co było przejawem raczej stresu niżeli lekceważenia.

— To kim pan jest? Pracuje pan dla niego? — mruknęłam, tracąc na odwadze, bo chyba ochrzaniłam nie tego faceta, co trzeba było.

— Można tak powiedzieć. — Uśmiechnął się zakłopotany.

— Matko, w takim razie bardzo pana przepraszam. — Odgarnęłam pojedyncze kosmyki włosów za ucho. — Naprawdę pana przepraszam.

— Brandon — wyrzucił, a ja spojrzałam na niego pytająco. — Czuję się niezręcznie.

— Ja też — przyznałam pośpiesznie.

— Gdy ktoś mówi do mnie „na pan” — dodał, chowając ręce do kieszeni bluzy.

— Och, rozumiem. — Uśmiechnęłam się zakłopotana. — Ja jestem Lily.

— Miło mi. — Również na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, po czym zapadła głucha cisza.

Teraz jak tak mu się przyglądałam, wyglądał na starszego niż dwadzieścia pięć lat. Cholera, mogłam zapytać, czy zna Mary, a nie tak po prostu zaczęłam go umoralniać. Głupia! Szkoda, że nie przemyślałam bardziej tego planu, z pewnością dostrzegłabym, że nie jest on idealny i wymaga poprawek.

Miałam olbrzymią ochotę po prostu wyjść bez słowa, ale czułam, że to jest najgorsze z możliwych wyjść. Stałam bawiąc się swoją bransoletką z kolorowych sznurków, którą sama zrobiłam w dwóch identycznych egzemplarzach, jedną miałam ja, drugą Mary. Czułam pieczenie policzków, dlatego patrzyłam się w podłogę, czekając aż coś powie, każe mi wyjść, cokolwiek, ale on też milczał, a cała ta cisza powodowała u mnie narastanie paniki.

— Czego pan słuchał? — wypaliłam nagle, by tylko przerwać niezręczną ciszę.

— Brandon — poprawił mnie, a ja przytaknęłam energicznie. — Jednego z utworów na pewną debiutancką płytę.

— I co? — spytałam zmieszana, ale on też wydawał się zagubiony moim pytaniem, więc je uściśliłam: — Dobry? W sumie to pewnie… nie może pan… nie możesz powiedzieć. To tajna sprawa… — jąkałam się ze zdenerwowania, a on jednym ruchem wyciągnął wtyczkę od słuchawek z pulpitu przed sobą i melodia popłynęła z głośników.

— To połączenie jazzu i rocka — rzucił krótko.

— Tak, wiem, to elektryczne skrzypce, prawda? — Próbowałam podtrzymać rozmowę. Spojrzał na mnie z pewnym zdziwieniem, więc opuściłam wzrok. — Mogę się mylić.

— Nie… w sensie tak… cholera — przeklął. — Nie mylisz się, tak, to są elektryczne skrzypce. Znasz się na muzyce?

— Lubię ją — odparłam wymijająco.

— Czemu? — Nie odpuszczał, ale ja musiałam się przez dłuższą chwilę zastanowić. Dawno już z nikim nie rozmawiałam o muzyce.

— Bo z nią każda czynność wydaje się być ciekawsza — odpowiedziałam szczerze.

Mam nudne życie w mało rozrywkowym miasteczku, którego największą atrakcją jest festiwal jedzenia holenderskiego. Słuchając jednak muzyki, wędrówka do pracy staje się prawdziwą przygodą, gotowanie, sprzątanie i wszystkie te nudne rzeczy nabierają barwy, której przecież same w sobie nie mają. Czasami po prostu lubię być kimś innym, kimś kto ma ciekawe życie, a dzięki wczuwaniu się w piosenki właśnie tak jest.

— Ciekawe uzasadnienie, bardzo zbieżne z tym, co sam myślę — powiedział pierwszy raz przyjaźnie. Wciąż był zakłopotany, ale tym razem nie wyczułam paniki w jego głosie. Jednak nigdy nie słyszałam, by ktoś tak ciepło wypowiadał się o muzyce, nikt poza mną, Mary i babcią.

— Pewnie fajnie jest… mieć pracę związaną z muzyką — wyrzuciłam, a on znów spojrzał na mnie pytająco. — Przepraszam, że tak wypytuje… Po prostu… Pójdę już, późno jest — powiedziałam zmieszana, otwierając drzwi.

— Nie ma niczego lepszego — mimo wszystko odpowiedział mi, a ja skinęłam nieznacznie, wychodząc.

Na zewnątrz wiał przyjemny letni wiatr, więc miałam nadzieję, że niebawem policzki przestaną mnie piec ze wstydu. Opieprzanie ludzi nie jest w twojej naturze, Liliano, skarciłam sama siebie, obiecując sobie, że nigdy więcej czegoś takiego nie uczynię, nawet gdy będę pewna, iż ten ktoś na to zasługuje. Jadąc metrem z powrotem do domu babci, postanowiłam jeszcze raz przeprosić tego chłopaka za swoje zachowanie.

„Jeszcze raz bardzo przepraszam.”

Miałam tylko nadzieję, że się nigdy więcej nie spotkamy, bo nie chciałam czuć podobnego poczucia wstydu jak dzisiaj. Wyjęłam z torebki odtwarzacz mp4 i zaczęłam rozplątywać słuchawki, gdy poczułam wibrujący telefon.

„Nie ma problemu, to ja za niego bardzo przepraszam.”

Uśmiechnęłam się, więc kilkuletni chłopiec, który siedział naprzeciwko mnie, również zaczął się uśmiechać. Puściłam do niego oko, a on schował się pod rękę mamie.

„Nie spotkałam niedoszłej miłości mojej siostry, ale za to spotkała mnie miła niespodzianka.”

Już wysłałam wiadomość, ale czytając ją parokrotnie, poczułam, że zabrzmiało to dziwnie dwuznacznie i chciałam jak najszybciej to jakoś sprostować. Dzisiaj i tak już wystarczająco narobiłam sobie wstydu i nie chciałam dalej kontynuować swojej kiepskiej passy.

„Och, przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało, po prostu miło mi się rozmawiało o muzyce.”

Wrzuciłam telefon do torebki, po czym wzięłam się za wiecznie splątane słuchawki. Facet siedzący obok mnie, spojrzał sceptycznie na mój odtwarzacz. Oczywiście, że był stary i nigdy zapewne nie leżał w alejce bestsellerów, ale bardzo byłam do niego przywiązana i nie widziałam powodów, by go zmienić na coś nowszego. Szybko porzuciłam jednak syzyfową pracę rozplątywania słuchawek, gdy znów mój telefon się odezwał.

„Mam dziewczynę.”

Mało mi telefon nie wypadł z ręki. Czułam się zażenowana, bo odebrał moje przeprosiny jako flirt. „Matko, Lily, przestań się ośmieszać”, usłyszałam w głowie cichutki głosik rozsądku, który był niemniej rozczarowany moim zachowaniem niż ja.

„Przepraszam. Nie chciałam, żeby zabrzmiało to jak flirt.”

Nie zdążyłam jednak schować telefonu, bo przyszły kolejne dwie wiadomości.

„Czy mimo to…”

„Moglibyśmy ze sobą pisać?”

Czytając to, czułam się dziwnie. Moje i jego zażenowanie, nasza, jak mi się wydaje, fascynacja muzyką dawała mi podstawy, by sądzić, że moglibyśmy się polubić. Nie wyglądał też na faceta, który byłby zdolny do zdradzania dziewczyny, tym bardziej chyba czułam się nim rozczarowana. Nie wyobrażam sobie, bym mogła mieć romans z zajętym chłopakiem, to się kłóciło z wyznawanymi przeze mnie wartościami.

„Nie sądzę, by było to stosowne.”

Tym razem trzymałam telefon w ręku, wiedząc, że z pewnością szybko dostanę kolejną wiadomość.

„Nic niestosownego bym nie zaproponował. Chodzi tylko o bycie znajomymi…”

Nie bardzo mu w to chciałam wierzyć, ale on naprawdę wydawał mi się inny niż zwykli muzycy, którzy chcą wykorzystać jakąś zauroczoną w nich fankę. Rozumiem, że mają różne sposoby, by zdobywać względy dziewczyn, ale nie sądzę, by ktokolwiek umiał tak świetnie udawać zakłopotanie. Nie, to byłoby niemożliwe. Poza tym ktoś tak wstydliwy, nie umiałby po prostu zaproponować obcej dziewczynie romansu. Nie ma mowy. On po prostu chce się ze mną w jakiś dziwaczny sposób kumplować… W sumie nie miałam żadnych znajomych, bo byłam zbyt nieśmiała, by nawiązywać z kimkolwiek kontakty, więc taki przyjaciel na odległość może mi się przydać.

„Od muzyki?”

Założyłam słuchawki, włączyłam odtwarzacz i zanurzyłam się w delikatnych dźwiękach fortepianu. Dopiero po jakimś czasie dostrzegłam świecącą się diodę zwiastującą nieodczytaną wiadomość.

„Zgadzasz się?”

Nie wiem czemu, ale bez wahania odpisałam: „TAK”, choć nie sądziłam, bym jeszcze kiedykolwiek dostała od niego jakąś wiadomość. Sama nie zamierzałam do niego pisać, to byłoby w złym guście. W grzecznościowym odpisywaniu komuś nie było nic złego, ale wykluczone było, bym sama zagadywała zajętego faceta. To wbrew mojej moralności. Uroczyście, w tym wagonie metra, w Nowym Jorku, przysięgam, że nigdy, przenigdy pierwsza nie napiszę do niego żadnej wiadomości! I tak będzie, wiem to!

*

Wstało to samo słońce, które swoimi promieniami próbowało zwlec mnie z wyra. Ten sam pokój, nad którym tak długo pracowałem, by wyglądał tak jak wygląda dzisiaj. Piękne, drewniane, rzeźbione łóżko w kolorze sosny. Na ścianach w ramach wykaligrafowane kartki z nutami najbardziej znanych utworów klasycznych. Ciężko było znaleźć oryginały, ale jeszcze ciężej było sprowadzić papier, który wyglądałby na stary oraz wyszukać artystę, który przeniesie na niego pisane piórem nuty. Na szczęście byłem wystarczająco cierpliwy, by tego dokonać. Ta sama kotka siedząca przed łóżkiem, prosząca o jedzenie, a już na pewno chcąca wyciągnąć mnie znów na dwór. I to samo cholerne uczucie beznadziejności i zgryźliwy głos w mojej głowie mówiący: „Czemu musiałeś się obudzić?”. Czasami zastanawiałem się, czy moją niechęć do porannej pobudki, a raczej rozczarowanie, że znów wstałem, można podciągnąć już pod myśli samobójcze, czy jeszcze jest to po prostu normalne zachowanie kogoś, kto bez kawy nie byłby w stanie funkcjonować.

Usłyszałem jak Bastet uderza łapą o łóżko tuż przy mojej głowie, może gdyby była po prostu kotem dachowym, to nawet bym tego nie usłyszał, ale serwale mają zadziwiająco dużo siły. Otworzyłem oczy, a naprzeciwko mojej twarzy dostrzegłem wgapiające się we mnie kocie ślepia. Zobaczywszy, że patrzę na nią, zaczęła mnie niuchać, łaskocząc po policzkach.

— Czaję, już wstaję — jęknąłem niezadowolony, bo Bastet z całą pewnością nie dałaby mi się wypędzić i dać mi jeszcze pospać.

Zwlokłem swój tyłek z łóżka, narzuciłem na siebie spodnie i bluzę, po czym zszedłem na dolne piętro po szklanych stopniach. To nie było funkcjonalne rozwiązanie jak na schody, po których chodzi się kilkaset razy dziennie, ale Dolores, moja gosposia, sprawiała cuda. Wysprzątała je zawsze na taki błysk, że nawet ktoś najbardziej upierdliwy nie umiałby jej zarzucić braku staranności. Ja oczywiście nie byłem typem kogoś, kogo interesowało, czy na szklanych stopniach schodów były smugi czy nie. Nawet pewnie gdyby nie była idealną gosposią, nigdy bym jej nie zwolnił. Była moim substytutem matki, bo ta pięćdziesięciolatka darzyła mnie ciepłymi, niemal matczynymi uczuciami, zapewne tęskniąc za swoimi dziećmi, którym co miesiąc wysyłała pieniądze do Arizony, gdzie próbowały wiązać koniec z końcem.

Bastet zamruczała, czekając na mnie już przy blacie kuchennym. Nie, to nie było miłe mruczenie, to było ponaglanie, więc wyjąłem i nałożyłem jej jakąś potrawkę do miski. Nie miałem pojęcia, co to jest, ale Dolores zapewniała mnie, że to jest idealnie zbilansowany posiłek dla tego typu kotów, a ja jej oczywiście w stu procentach wierzyłem. Sięgnąłem po paczkę papierosów, która leżała na blacie. Moja gosposia jak zwykle martwiąc się o moje płuca zostawiła obok nich kartkę: „Proszę spróbować nie wypalić wszystkich jednego dnia”. Treść liściku się nigdy nie zmieniał i zawsze wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Nalałem wodę do szklanki, popiłem leki od psychiatry, które miały powodować u mnie coś na pozór szczęścia(nie bardzo działały, ale przynajmniej nie przychodziły mi głupoty do głowy). Paląc fajka, patrzyłem ze zniecierpliwieniem jak parzy mi się kawa. Ekspres, chyba bym umarł, gdyby któregoś dnia przestał działać.

Z parującym kubkiem czarnej jak smoła kawy i papierosem w ustach wyszedłem do swojego ogrodu. Nie był jakoś mocno ukwiecony ze względu na Bastet, która po pierwsze niezbyt dobrze koegzystowała z kwiatami(najczęściej je wykopywała), a po drugie potrzebowała miejsca, by biegać. Była więc sadzawka, w której lubiła ganiać rybki, trochę kryjówek, tuneli, gdzie się czołgała i tym podobnych konstrukcji, które można spotkać w ośrodkach tresury dla psów. Dla jasności nie tresowałem jej, w żadnym wypadku, po prostu tym wszystkim się bawiła i byłem zadowolony, że trafiłem w jej gust. Właśnie tak wyglądał mój codzienny, poranny rytuał. Ooo, zapomniałbym oczywiście o psycholach, którzy uwieszali się na moim ogrodzeniu, by porobić mi zdjęcia, bo przecież picie kawy w ogrodzie jest tak cholernie ciekawe… Rzuciłem okiem w stronę północnej części wysokiej siatki, która powstrzymywała Bastet przed wizytowaniem u sąsiadów. Oczywiście, nie zawiedli mnie moim stalkerzy, więc jak co dzień, trzymając niedbale fajka w ustach, pozdrowiłem ich środkowym palcem. Bastet również za nimi nie przepadała, więc zawsze prychała niezadowolona, ale tak samo jak ja, nie bardzo miała wpływ na te małpy wspinające się na siatkę, by zrobić cholerne zdjęcie dla jakiegoś plotkarskiego magazynu lub portalu.

Dzisiaj uzmysłowiłem sobie, że dawno nie odzywałem się do Lucasa. Był to mój brat, choć moi rodzice nie byli jego rodzicami. Był synem dawnej miłości mojego ojca i gdy ojciec w końcu z kimś się związał po śmierci matki, to była to właśnie ona. Piękna i przeurocza Kamila była pierwszym substytutem matki, zanim ten tytuł po niej odziedziczyła Dolores. Szybko wprowadziła się do nas wraz z synem, Lucasem i byliśmy przez chwilę normalną rodziną. Później wszystko się spieprzyło, gdy zachorowała na raka trzustki i niedługo potem zmarła. Lucas nie miał nikogo poza nią, ojca nie znał, więc mój ojciec jak na odpowiedzialnego człowieka przystało, adoptował dziesięciolatka. Jako piętnastolatek wcale nie byłem zazdrosny, cieszyłem się, że go miałem, to wspaniały dzieciak pełen optymizmu i radości z życia, więc w przyjemny sposób przebywanie z nim, na chwilę pozwala mi zapomnieć o mojej egzystencji w beznamiętnej pustce.

Poza tym mój krąg najbliższych znajomych opiera się właśnie na Lucasie, Ryanie i Luckym, dwóch kolegach, jakich miałem w szkole średniej. Lucas był moim bratem i nie miał wyjścia, to Ryan mnie zaskakiwał, bo chciał się przyjaźnić z takim gburem jak ja.

Poznałem go w wieku piętnastu lat, gdy poszedłem do szkoły średniej, a był w klasie wyżej i też uwielbiał muzykę. Grał rewelacyjnie na fortepianie i też za sprawą fortepianu się poznaliśmy. Nasza wspólna nauczycielka muzyki, Margaret, zawołała mnie którejś przerwy do sali muzycznej. Przy fortepianie siedział chłopak, który zupełnie nie pasował do roli fortepianisty. Ubrany był w obszerne jeansy i bluzę z logo znanej marki, na nogach miał najnowsze New Balance, a na głowie czapkę z daszkiem, która była odwrócona do tyłu. Strasznie był niezadowolony mówiąc, że jak jest taka mądra, to niech sama to zagra. Ryan w liceum nie słynął z delikatności, był bardzo butnym nastolatkiem. Margaret jednak ze znanym spokojem poprosiła go, by wstał i kazała mi zagrać teraz nawet już nie pamiętam, jaki to był utwór. Dopytywałem ją o szczegóły, ale ona kazała mi po prostu grać. Zagrałem tylko najistotniejszy kawałek, bo więcej nie umiałem zagrać z pamięci. Ona tylko się uśmiechała, mówiąc że nic nie szkodzi. Wstałem i nie sposób było nie zauważyć utkwionego we mnie spojrzenia Ryana, który rzucił do mnie: „No i wytrąciłeś mi z ręki argument, dzięki”. Mówił to z przekąsem, ale od tej pory zaczęła się nasza znajomość, którą dzisiaj, po czternastu latach, mogę nazywać przyjaźnią. Jeśli chodzi o Lucky`ego to opowieść na inną chwilę.

Chyba dopadły mnie wyrzuty sumienia w związku z faktem, że od dawna nie odzywałem się do brata, więc sięgnąłem po telefon, by do niego zadzwonić. Szybko moje myśli odeszły od tematu „rodzinna pogawędka”, gdy dostrzegłem, kto w mojej książce telefonicznej znajduje się zaraz nad moim bratem. Lily. Minął co najmniej tydzień od tamtego zaskakującego spotkania i szczerze niewiele z niego pamiętałem, nawet nie wiem, czy poznałbym ją na ulicy.

Nie wiedziałbym jak ją opisać, bo jedyne, co pamiętam to jej oczy. Olbrzymie zielone oczy pod wachlarzem gęstych i długich rzęs. Czy była atrakcyjna? Nie wiem, bo jedyne do niej pasujące określenie to: niewinność. Jej wystraszone oczy, gdy zorientowała się, że wcale nie do mnie powinna kierować swój wrogi monolog. Te skrępowanie, gdy wpatrując się w ziemię, bawiła się sznurkową bransoletką. Pachniała jak wiosna, o nie, jak poranek wiosenny, gdy wszystkie kwiaty budzą się do życia… Świeży zapach lilii odurzał, ale w żadnym wypadku nie był zbyt mocny, czy odpychający, wręcz przeciwnie, przywoływał jak słodycz nektaru pszczoły. Mimo letniej sukienki, która odkrywała ramiona i większą część nóg, nie wyglądała wyzywająco, w żadnym wypadku, wręcz przeciwnie… bardzo dziewczęco. Nie miała makijażu, podkreśliła jedynie wąskie usta szminką w kolorze fuksji… A jej skóra była miękka jak aksamit… Nie dotknąłem jej nawet przypadkiem, po prostu wiedziałem to, a raczej tak mi się wydawało, bo skąd miałbym to niby wiedzieć? Lśniła lekko zapewne od potu po całodziennym upale, który nie pozwalał słupkowi rtęci zejść poniżej 28 stopni aż do godziny siódmej wieczorem. Jej włosy ułożone zapewne rano w idealny koczek, wysunęły się z misternej fryzury w ciągu dnia i wieczorem całość miała romantyczny charakter. Nie była typową pięknością, z całą pewnością tak nie było, jej dość pucołowate policzki, które nie bardzo pasowały do jej wątłej i drobnej budowy ciała i przeraźliwie jasna cera, sprawiały, że przypominała porcelanową lalkę. Nie było w niej jednak za krzty sztuczności, była naturalniejsza niż ludzie, których mijałem codziennie na ulicy… Cholera, Brandon, sam się skarciłem, po czym kręciłem głową.

— Faktycznie, zupełnie nic nie pamiętasz z tego spotkania… — burknąłem zażenowany.

Sam nie wiem, czemu zaproponowałem jej kontynuowanie tej znajomości, zważywszy na fakt, że byłem nietowarzyskim gościem. Poza tym ja nie lubiłem kontaktów z ludźmi, nawet te z tzw. znajomymi wpędzały mnie w zakłopotanie, a co dopiero z kimś zupełnie obcym. Jednakże bezpieczne wydawało się dla mojego zdrowia psychicznego utrzymywanie kontaktów na odległość, zwłaszcza z kimś tak pięknie i szczerze mówiącym o muzyce. Tylko cholera, ona jest taka młoda, miała najwyżej dwadzieścia jeden lat, nie znalazłbym z nią wspólnego języka, ledwo umiałem dogadywać się z rówieśnikami. Coś jednak nie pozwalało mi po prostu zadzwonić do Lucasa.

„Cześć.”

Po kilku minutach intensywnego zastanawiania się, nie wpadło mi nic bardziej błyskotliwego niż głupie „cześć”, więc postawiłem na tą „elokwentną” formę zagajenia rozmowy. Brandon, ogarnij się, to nie fizyka kwantowa, skarciłem sam siebie, choć dla mnie kontakty z ludźmi są trudniejsze niż fizyka, która rzecz jasna, była dla mnie kompletnie niezrozumiała. Stresowałem się, czekając na odpowiedź, zupełnie nie mogąc sobie wmówić, że to nic wielkiego, zwykła znajomość, która zaraz się urwie.

„Cześć.”

Wiadomość przyszła, gdy zdążyłem rzucić telefon na łóżko, by wziąć prysznic, bo dzisiaj miałem w zamiarze odwiedzić swoją babcię. Była to matka mojej matki, której nie znałem przez pierwsze pięć lat swojego życia, bo obie nie utrzymywały ze sobą kontaktu. Pojawiła się w moim życiu dopiero, gdy ojciec uznał, że powinienem znać babcię, zważywszy że jego rodzice nie żyli. Jaka jest moja babcia? Sympatyczna starsza pani o ekscentrycznym guście do rozrywek. Lubiła wszystko, co raczej było zarezerwowane dla młodych… No nie wiem, najdziwniejsza akcja z ostatniego czasu, to pokaz tancerzy erotycznych. Wiem, to dziwaczne, ale jednocześnie podoba mi się, że nie mam zwyczajnej babci, może to kwestia tego, iż sam nie należę do normalnych. Świetnie się razem dogadujemy, a ja nie boję się o nią, gdy chodzi po dziwnych miejscach, bo ma koleżankę w tym samym wieku (obie mają po siedemdziesiąt trzy lata), a po drugie zazwyczaj dzwoni po mnie, bym ją odebrał, więc nie włóczy się po nocach. Uśmiechnąłem się sam do siebie, uzmysławiając sobie, że włóczenie po nocach jest zarezerwowane raczej dla nastolatek niż dla starszych pań.

„Pracujesz?”

Zapytałem ją, zanim wskoczyłem pod prysznic. Za każdym razem, gdy stałem pod strugami wody, miałem nadzieję, że pozbędę się tego odrętwienia i po prostu znów zacznę czuć jakieś emocje. Zazwyczaj więc mój prysznic trwał przynajmniej ze dwadzieścia minut, ale chyba byłem ciekawy, czy Lily mi odpisała.

„Nie, żebrzę na ulicy.”

Z włosów ciekła mi woda, gdy czytałem tą wiadomość i to nie raz, czy dwa, a przynajmniej z dziesięć. Nic nie rozumiałem i zastanawiałem się, czy to prawda.

„…”

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, ale na znak przeczytania wiadomości wysłałem trzy kropki, po czym wziąłem się za ubieranie, bo moja niecierpliwa babcia zaraz będzie mnie zwoływała natarczywymi telefonami. Ledwo zarzuciłem na siebie spodnie, gdy przyszła kolejna wiadomość.

„Próbuję być zabawna.”

Och, to był żart. Cholera, szkoda, że raczej się na tym nie znam. Jestem cyniczny, ale nie próbuję być przy tym zabawny, po prostu obrażam ludzi, których nie lubię. Żartowanie to z pewnością jedna z czynności, która świetnie wychodzi ludziom towarzyskim, takim jak Ryan, czy Lucas, ale dla mnie było to zadanie niewykonalne. Nie umiałem żartować, a jak widać i rozpoznawać, gdy robi to ktoś inny.

„Nie znam się na żartach.”

Odpisałem szczerze i sam nie wiedziałem, czemu się tak uzewnętrzniam. Może to była kwestia tego, że łatwiej mówić o sobie prawdę ludziom, których nie widać. Czasami jak zdradza się ludziom swoje myśli, to dostrzega się w ich oczach albo brak zrozumienia, albo brak zainteresowania, co kogoś tak upośledzonego społecznie jak ja, bardzo deprymuje i odechciewa mi się pracować nad sobą, by przełamywać własne opory przed rozmawianiem z innymi.

„Nie, to raczej ja jestem kiepska w żartowaniu. Pracuję w banku.”

Wyznała również coś osobistego, może nie super intymnego, ale jednak. Moje pomysły na zagajanie rozmowy szybko się wyczerpały, więc dopiero, gdy wsiadłem do swojego białego Porsche, dla uściślenia 911 GTS Coupe, wpadło mi do głowy jak przedłużyć naszą konwersację. Czy był to najdroższy samochód z tej serii? Nie, były droższe, ale ten mi się po prostu spodobał. Ach, znów uciekam myślami gdzieś za daleko. Muszę się pilnować, by nie rozwodzić się w myślach nad jakimś tematem zbyt długo, bo mnie wieczór zastanie, zanim jej odpiszę. Skup się, rozkazałem sam sobie, po czym wysłałem kolejne kurtuazyjne pytanie.

„W Nowym Jorku?”

Może to idiotyczne pytanie, ale ciekawiło mnie, czy była z mojego miasta. Tu nie chodziło o ewentualne spotkanie, po prostu byłem ciekaw. Odpaliłem silnik, który jak zwykle wywołał u mnie ciarki. Może to głupie, ale podobał mi się jego dźwięk, bo łatwo było mi znaleźć analogię między tym samochodem a dzikim kotem, a że lubiłem kotowate, to się rozumie samo przez się.

„Nie, dziesiątki kilometrów dalej, a ty jesteś w pracy?”

Zaciekawiła mnie, nie powiem. Zaczęły się kłębić we mnie kolejne pytania. Mary musiała tu mieszkać, skoro znała Shauna, a że jest siostrą Lily, to czemu nie mieszkają razem? Czyżby ich rodzice byli po rozwodzie i podzieli się dziećmi? Nie wiedziałem tego, ale z nieznanych powodów ciekawiło mnie to. Nie zamierzałem jej jednak tak wprost o to wypytywać i najzwyczajniej w świecie odpowiedziałem jej na zadane pytanie.

„Dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale teraz jestem w drodze do krewnejbabci.”

Najpierw wydawało mi się, że nie powinienem się za bardzo uzewnętrzniać, dlatego chciałem napisać nic niemówiące „krewnej”, ale czułem, że przed Lily nie muszę nic ukrywać. Była zbyt niewinna, by pójść z tym do tych hien z którejś redakcji jednego z tych bzdurnych magazynów, więc ostatecznie postawiłem na szczerość, po czym skierowałem się w stronę centrum.

„Wczoraj byłeś w pracy.”

Stojąc na pierwszych światłach, odczytałem kolejną wiadomość. Uśmiechnąłem się, bo to był naprawdę jeden z dziwniejszych wieczorów w moim życiu. Nie pamiętam, bym czuł się ostatnio tak bardzo zażenowany jak wtedy. Z drugiej strony nie zaliczałbym też tego spotkania do niemiłych, na pewno ktoś postronny mógł nazwać je nawet zabawnym.

„Na szczęście. Czemu w banku?”

Jeżeli ktoś doszukuje się w „na szczęście” jakiegoś dwuznacznego podtekstu, to będzie musiał się spotkać z rozczarowaniem. Po prostu nawet nie chcę wiedzieć jak podle potraktowałby ją Shaun, zarówno wyśmiewając Mary jak również kpiąc z wojowniczej postawy Lily. Mnie się ona nawet podobała, bo to znaczyło, że łączy je naprawdę silne, siostrzane uczucie. Nie byłem ciepłym i miłym facetem, ale miałem nadzieję, że Lucas wie jak bardzo go kocham. Oboje mamy rodzeństwo, przyszło mi do głowy, gdy znów jechałem ulicami Nowego Jorku. Nie były one zbytnio puste, nie wiem, co by się musiało zdarzyć, aby tak było, ale poranne, szczytowe korki zdążyły się już na tyle rozładować, że jechało się całkiem płynnie.

„Czemu w wytwórni?”

Znów mnie zaintrygowała. Wymijające pytanie świadczyło o tym, że to raczej drażliwy dla niej temat. Nie zważając na niezadowolenie gościa z Forda, który stał za mną, odpisałem jej.

„Bo kocham muzykę. Tą analogią dochodzę do tego, że ty kochasz… pieniądze?”

Ruszyłem dalej przy akompaniamencie klaksonów niezadowolonych kierowców, którzy zamiast jechać, to stali, czekając aż odpiszę Lily. Skręciłem w przecznicę, która prowadziła prosto do Central Parku, na który wychodziły okna z mieszkania babci.

„Nie, muzykę.”

Zaparkowałem pod samą kamienicą babci, po czym pochłonięty tą pisaną rozmową, wysiadłem z samochodu.

„Widzisz nieścisłość?”

— Cześć, skarbie. — Podniosłem wzrok znad telefonu, a przede mną stała moja radosna jak zwykle babcia.

— Co tu robisz? — spytałem ją.

„Nie wszyscy mają takie szczęście jak ty.”

Skrzywiłem się na tą wiadomość, bo co jak co, ale mi właśnie jest bardzo daleko do szczęścia i gdy tylko ludzie zarzucają mi posiadanie cholernego szczęścia, to zbiera mi się na mdłości. Pewnie mógłbym im za każdym razem wyjaśniać jak daleko są od prawdy, ale kto by chciał mnie słuchać?

— Byłam w sklepie, kupiłam na śniadanie twoje ulubione bułeczki maślane — powiedziała przyjaźnie, gdy weszliśmy do środka.

— Skąd przypuszczenie, że nie jadłem śniadania? — mruknąłem, pomagając jej z siatkami i coś mi się wydawało, że kupiła znacznie więcej pyszności niż same bułki maślane.

— Och, jakbym cię nie znała. — Machnęła na mnie ręką, wchodząc do kuchni, więc postawiłem jej siatki na blacie.

„Jestem najbardziej nieszczęśliwym człowiekiem na świecie, masochista i asceta w jednym.”

Kolejne bardzo osobiste wyznanie, ale żebym miał pewność, że kompletnie nikt nie jest w stanie mnie zrozumieć, nawet ktoś tak na pierwszy rzut oka podobny do mnie, musiałem uraczyć ją takimi wyznaniami. Ona któreś kiedyś zbagatelizuje, a ja będę miał pewność, że nie ma sensu ciągnąć tej znajomości dalej.

„Nie wyglądasz.”

Szybko dostałem odpowiedź, może nie takiej jak się spodziewałem, ale nie rozczarowała mnie, wręcz przeciwnie. Myślałem, że będzie zaprzeczać i pokazywać mi jak wiele mam powodów do radości, ale nie zrobiła tego.

— Chcesz kawy? — spytała mnie babcia, zajmując się smarowaniem dżemem rozkrojonych bułeczek.

— Pewnie, tylko nie zbożową — prosiłem ją, ale wiedziałem, że nie mam, co się łudzić. Babcia dobrze mnie znała, wiedziała, że nadużywam kofeiny, dlatego zawsze raczyła mnie tą bezkofeinową.

— Ta jest zdrowsza. — Pogroziła mi palcem. — Usiądź sobie w pokoju, zaraz wszystko przyniosę — dodała, a ja posłusznie wykonałem jej polecenie. Mogłem jej pomóc, ale ona się strasznie denerwowała, zaraz oskarżając mnie, że uważam ją za starą i niedołężną, więc odpuściłem sobie pomaganie jej na siłę. Usiadłem na krześle przy stole, zastanawiając się, co odpisać Lily.

„Dobrze się ukrywam. Odwiedzałaś siostrę, tak? Nie mieszkacie razem?”

Miałem jej nie wypytywać, ale skoro ja odpowiadam szczerze, to ona też powinna, inaczej to chyba nie miałoby sensu. Trzymałem dystans w relacjach z ludźmi nie tylko ze względu na swoje problemy z głową, po prostu obawiałem się, że jak się przed kimś otworzę, to on poleci z tym do szmatławców. Jeżeli Lily ma takie zamiary, to z pewnością nie będzie chciała rozmawiać o sobie i to będzie dla mnie znak.

„Nie, ona mieszka w NYC, a ja zostałam z rodzicami.”

Wbrew moim obawom odpisała, znów mnie zaciekawiając. Babcia przyniosła mi kawę, a sobie mocną, angielską herbatę, stawiając szklanki na stole. Uśmiechnąłem się z wdzięcznością, na co ona pogłaskała mnie po głowie i znów zniknęła w kuchni.

„Nierozważnie.”

Myślałem, że jedna mieszka z jednym rodzicem, a druga z drugim. Nie rozumiałem, czemu starsza z sióstr została w domu z rodzicami, a młodsza przeprowadziła się do takiej metropolii jak Nowy Jork.

„Mieszka z moją koleżanką, pilnuje jej.”

Nie umiałem pohamować swojej ciekawości, która nie była u mnie czymś, co często się ujawniało, zwłaszcza w stosunku do ludzi. Towarzyszyła mi ona jedynie przy słuchaniu muzyki, no, czasami też przy moich bliskich, ojcu, babci czy Lucasa.

„Czemu nie mieszkacie razem?”

Czekałem ze zniecierpliwieniem na to, co mi odpisze, na szczęście nie musiałem czekać zbyt długo.

„Bo chce spełnić swoje marzenie i zostać piosenkarką, a jak jej się to uda, to mnie to uszczęśliwi, bo to tak, jakby po części spełniła moje.”

Dobra, Lily wygrywa obecnie w naszej rywalizacji, kto tu bardziej jest szczery, ale wcale nie zamierzałem jej ułatwiać wygranej. Po prostu wydaje mi się, że potrzebuję nieco więcej czasu, by móc jej wszystko powiedzieć. Cholera, ale czy ja chcę jej wszystko o sobie opowiedzieć? Chyba za łatwo popadam w przekonanie, że ona mogłaby mnie zrozumieć… „Psychiatra cię nie bardzo rozumie, czemu miałaby taka niewinna i młodziutka dziewczyna jak Lily?”, podpowiadał mi w głowie mój upierdliwy głos.

„Chciałaś śpiewać?”

Zapytałem ją, a babcia doniosła talerzyki.

„Zajmować się muzyką…”

Odparła niejednoznacznie, więc zmarszczyłem brwi, po czym uświadomiłem sobie, że to nie musi być forma gry ze mną, a po prostu się wstydziła ze mną pisać. Bała się powiedzieć za dużo tak samo jak ja.

„W kontekście?”

Długo czekałem aż mi odpisze. Patrzyłem ciągle w ekran telefonu, by na pewno nie przeoczyć przyjścia wiadomości, a gdy już ją dostałem, niemal rzuciłem się, aby ze zniecierpliwieniem ją przeczytać.

„Grałam na skrzypcach.”

Kolejne pozytywne zaskoczenie. Grałem na skrzypcach od dwunastego roku życia, a więc niespełna dwadzieścia lat. Wielu ludzi mówiło mi, że mam ogromny talent, sam musiałem nawet uczciwie przyznać, że zdawałem sobie sprawę ze swoich umiejętności. Wielokrotnie zastępowałem dla własnej przyjemności skrzypków z filharmonii, którzy zachorowali lub byli niedysponowani.

„Och, muzyka klasyczna.”

— No już jestem, jedz sobie. — Usiadła na krześle naprzeciwko mnie, samej nakładając sobie dwie połówki bułki.

— Nie musiałaś robić mi śniadanie — mruknąłem, po raz drugi dzisiejszego dnia racząc się kawą.

— Jak ja ci nie zrobię, to nikt ci nie zrobi. — Uśmiechnęła się poczciwie.

„Nie wyglądam?”

Znów się uśmiechnąłem do telefonu. Lily chyba nie miała o sobie zbyt dobrego zdania, a przynajmniej nie była obiektywna w kwestii samej siebie. Jej dziwna niewinność i dziewczęcość sprawiała, że gdybym miał strzelać, jaka muzyka pasowała do niej, to właśnie byłaby to muzyka klasyczna. Lily wydawała mi się również bardzo delikatną dziewczyną i bez trudu byłem w stanie wyobrazić sobie jak gra na skrzypcach, oddając się temu w stu procentach. „Co ty pieprzysz?”, znów usłyszałem swój zrzędliwy głos w głowie, co ty możesz wiedzieć o dziewczynie, którą widziałeś 10 minut? Wiem zadziwiająco dużo, odpowiedziałem sobie w myślach, wmawiając sobie, że moja ocena Lily jest kwestią resztek mojej intuicji.

„Wręcz przeciwnie. Miłego dnia w pracy.”

Pożegnałem się, bo czułem już na sobie zaciekawione spojrzenie babci i wiedziałem, że zaraz będę musiał się ze spowiadać z tych wiadomości.

„Tobie też, jeżeli tam dzisiaj dotrzesz.”

Dzisiaj to chyba nie, odpowiedziałem sam sobie, choć mój grafik nigdy nie był jakoś szczególnie stały i zazwyczaj wszystko było u mnie kwestią impulsu. To nie było dobre dla kogoś, komu często myśli uciekały w dziesięć różnych kierunków w ciągu jednych pięciu minut. Zawsze psychologowie, gdy byłem dzieckiem kazali mi działać według schematów, bo to mi pomoże zapanować nad utratą koncentracji, ale niestety żadnego nigdy nie opracowałem.

— Zapytaj. — Podniosłem w końcu spojrzenie na babcię.

— Ale o co? — Uśmiechnęła się niewinnie, ale szybko jej wścibskość zwyciężyła: — To Kiyumi?

— Nie — odparłem jej.

— Tak myślałam. — Zastanawiała się przez chwilę, popijając herbatę. Nie spuszczała jednak ze mnie wzroku. — A kto?

— Jeżeli powiem ci prawdę, to będziesz mnie umoralniać — oświadczyłem, niemal pożerając jedną połówkę bułeczki.

— Mimo wszystko chcę wiedzieć — przyznała i widziałem jak zniecierpliwiona nachyliła się nad stół, jakbym miał zdradzić jakąś nie wiadomo jak wielką tajemnicę. Odchyliłem się na krześle, w obu dłoniach ściskając szklankę.

— Jakiś tydzień temu do wytwórni przyszła dziewczyna… — zacząłem nieporadnie. — Jej siostra zakochała się w Shaunie, a ten nie był nią zainteresowany, więc dał jej numer do mnie, bym za niego, powiedźmy, zerwał z nią. Ona jednak musiała się poskarżyć tej swojej siostrze i ta omyłkowo zaczęła mnie ganić za wykorzystywanie naiwności jej siostry. Wyjaśniliśmy sobie jednak wszystko i chyba dobrze mi się z nią rozmawiało.

— Chyba? — dopytywała mnie babcia.

— No dobrze, fajnie mi się z nią rozmawiało i jakoś tak wyszło, że… zaproponowałem jej znajomość. — Czułem się idiotycznie jej to mówiąc. — Ona lubi muzykę, po prostu jest moją koleżanką do rozmów o muzyce, nie robię niczego złego — zacząłem się momentalnie tłumaczyć.

— W porządku — powiedziała łagodnie. — Po prostu spotkałeś swoją bratnia duszę. Niekiedy ludzie się poznają i czują już po pierwszym spotkaniu, że nadają na tych samych falach.

— Powiedziałem ci to i czuję się jakoś podle, zabrzmiało to jak… — burknąłem. Nie wychodziło mi z Kiyumi od lat, ale to nie znaczy, że szukałem sobie alternatywy i choć ja sam to wiedziałem, to czułem, jakby z perspektywy kogoś trzeciego właśnie tak to wyglądało.

— No jak? — Uśmiechnęła się przyjaźnie. — Nie masz dużo znajomych, mało jest też osób, które tak fascynuje muzyka jak ciebie. Ryan ma żonę i sporą rodzinę, nie zawsze ma czas, by z tobą pogawędzić na ten temat. Fajnie mieć kogoś, kto może go w tym zastąpić. Posiadanie koleżanki, nie jest niczym złym. Kiyumi też ma na pewno kolegów, więc nie powinieneś się tym przejmować.

— No nie wiem… — Wahałem się.

— Nie ma żadnego: „no nie wiem”, pod warunkiem oczywiście, że ciebie to uszczęśliwia — powiedziała lekko.

— Nie wiem, czy jest coś takiego, co może mnie uszczęśliwiać — odparłem cicho.

— Kogo jak kogo, ale mnie nie okłamiesz, widziałam przed chwilą twoje zadowolenie, gdy pisałeś z tą koleżanką — skwitowała pośpiesznie.

— Ale to nie jest nie fair wobec Kiyumi? — spytałem, choć może faktycznie wyolbrzymiałem sytuację, ale ja nigdy nie posiadałem zwykłej koleżanki, ledwo posiadam jednego przyjaciela, co jak na mnie to i tak wielki wyczyn.

— To proste, skarbie. Odpowiedź sobie na pytanie, czy zależy ci, by wasza znajomość stała się czymś bliższym, co prowadzi do głębszych uczuć? — spytała rzeczowo.

— We mnie nie ma już nawet tych podstawowych uczuć — rzuciłem, za co babcia obrzuciła mnie oburzonym spojrzenie. — Chcę mieć kogoś z kim mógłbym rozmawiać o muzyce, nic innego nie mam w zamiarze.

— No widzisz? — powiedziała uradowana. — No jedz, jedz, później zawieziesz mnie do koleżanki — oznajmiła spokojnie.

Nie wiem, czemu się tak tym przejmowałem. Za miesiąc może już nie będę pamiętał tych kilku wymienionych wiadomości. Nie znam się na związkach, sam nie wiem jak to możliwe, że ktoś tak adorowany przez rówieśników jak Kiyumi, chciał być z takim odludkiem jak ja. Nie umiem wchodzić z kimś w bliższe relacje, a już na pewno w związki, które wymagają jakiś większych uczuć. To że jestem ponad dziesięć lat z Kiyumi to chyba wynik jedynie jej zaangażowania i dziwacznej chęci bycia ze mną… Sam nigdy bym jej nie zaproponował randki, czy nie wyznał miłości… Po prostu byłem upośledzony, więc z całą pewnością też nie umiałbym mieć z kimś romansu, to wymagało w końcu uczuć, których w sobie nie miałem…