Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kroniki Dwuświata - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kroniki Dwuświata - ebook

Powieść „Mrok we krwi” to pierwsza część serii KRONIKI DWUŚWIATA. Ukazuje dwie różne historie bohaterów, którzy w wykreowanym uniwersum magii i miecza mierzą się z przeznaczeniem. Losy młodej szamanki i skażonego mrokiem zabójcy są tylko wątkiem na tle zmagań potężnych sił żądnych władzy absolutnej. Przygoda wprowadza Czytelnika w szerszy kontekst nakładających się knowań, intryg i pułapek. Królewskie rody, mocarni wojownicy, mityczne stworzenia, potężni magowie, manipulujące ludźmi bóstwa.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8189-089-2
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZAS ROZŁAMU

_Era Lwa, rok 397, ostatni_

Padało wyjątkowo mocno. Przyczajony za grubym drzewem mężczyzna przetarł wilgotną, zimną twarz wierzchem dłoni. Był przemoknięty mimo peleryny z kapturem. Krople wody kapały mu z grubych, gęstych brwi i z czubka zniekształconego złamaniami nosa, łaskotały, spływając po lekko zarośniętej, poznaczonej bliznami brodzie.

„Mroczni nadali taką ulewę” — przeklął w duchu.

Las, przez który się do tej pory przemieszczał, dawał niestety niewielką osłonę przed szalejącą nawałnicą. Błyskawice przecinały nocne niebo raz za razem, sprawiając, że polana, na której skraj właśnie dotarł, rozświetlała się zaledwie na mgnienie oka i znów pogrążała w ciemności. Skupiony bandyta próbował ocenić sytuację wokół sporego, osłoniętego specjalnymi płótnami szałasu. Usiłował dojrzeć, ilu i jakich wędrowców skrywało się wewnątrz. Prowizoryczne schronienie wyglądało na typowe dla tych, którzy często podróżują po leśnych traktach. Przez targane wiatrem gałęzie dostrzegał w środku migotliwe światło małego ogniska i kilka niewyraźnych sylwetek. Co do jednego wątpliwości nie miał. To byli Darzanie.

Huk wyładowań momentami prawie zlewał się w jeden łoskot. Nie mogło być więc mowy o tym, by obecność intruza została odkryta na czas przez wartownika — jeśli w ogóle jakiś tu był. Podobne sytuacje zwykle oceniał jako sprzyjające. Ale dziś było inaczej. Jakoś dziwnie. Nie czuł dobrze mu znanych emocji zazwyczaj towarzyszących takim okazjom. Z reguły była to swoista mieszanina podekscytowania, rozpalonej wyobraźnią chciwości i chłodnego wyrachowania. Teraz doświadczał jedynie nieprzyjemnego niepokoju pełzającego mu z żołądka do gardła i z powrotem. Nie wiedział dlaczego, ale miał silne przeczucie, że dzieje się coś szczególnego, ważnego i obcego mu, coś, co budziło w nim niezrozumiały strach. Idiotyczne wrażenie znalezienia się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie mocno irytowało. Najbardziej zaskakujące jednak było to, że mimo wielu lat życia na marginesie społeczeństwa, podczas których wyrobił w sobie żelazny mechanizm samokontroli, teraz nic nie mógł na to poradzić. „Może to jednak nie jest dobry dzień na szybkie wzbogacenie się?” — w jego umyśle znowu pojawiła się męcząca wątpliwość.

Oblizał nerwowo mokre od deszczu wargi i zmusił się do rozsądnego myślenia.

„Na wielki łup nie mam co liczyć, to pewne, ale długi po ostatniej wizycie w melinie Karczocha trzeba szybko oddać” — rozważał. Zbyt dobrze znał tych, którym zalegał należne, i wiedział, że przeciąganie struny oznacza pewną śmierć i to zupełnie inną od tej, którą mógłby sobie wymarzyć.

„Na dodatek czasy mi sprzyjają, Wielki Król od miesięcy ugania się z całą armią za jakimiś tam durnymi najeźdźcami, więc miejscowy lord służący pod królewskimi sztandarami musiał zostawić zamek pod opieką synalka gołowąsa. Wojna to w ogóle korzystny czas dla takiego jak ja… rzemieślnika” — pomyślał, mimowolnie się uśmiechając.

— No, stary, kto nie ryzykuje, temu w pas się nie kłaniają — mruknął do siebie jak zawsze. Sprawdził jeszcze raz umocowanie noży rozmieszczonych tak, by były pod ręką niezależnie od sytuacji, i ruszył w stronę łatwej zdobyczy. Łatwej, bo w taką pogodę zaskoczenie było pewne, a pokonanie grupki bab i gamoni z podgórskich osad — oczywiste. Cóż mogłoby przeszkodzić w ograbieniu nieszkodliwych Darzan słynnemu Czernemu ze Stróbieży, jednemu z najgroźniejszych bandziorów w tej okolicy?

Grzmoty i ulewa bębniąca falami w materiałowe ściany szałasu zagłuszały krzyki rodzącej kobiety. Długie miesiące walczyła o utrzymanie się przy życiu, choć ból i cierpienie dawno już przeniosły ją w świat obłędu. Uczepiona jednej myśli, jednego pragnienia, brnęła przez męczarnie trawiące jej ciało i umysł. Za wszelką cenę starała się dotrwać do momentu rozwiązania i tylko to się liczyło.

— Tatko, czy ta pani… czy jak ona urodzi, to już będzie jej dobrze? — Jasnowłosa dziewczynka kurczowo trzymała się poły ojcowskiej kurtki, stojąc przytulona do jego boku.

— Nie wiem tego, moja ptaszyno. — Wysoki, szpakowaty Darzanin pogładził delikatnie małą po głowie i uśmiechnął się ciepło. Zazwyczaj wolał mówić prawdę, nawet jeśli była trudna, ale patrząc na smutek i współczucie malujące się na delikatnej twarzyczce córki, pomyślał, że powinien w jakiś sposób wlać otuchę w jej serce. — Ale za to wiem, że nasza Mge to najlepsza opiekunka rodzących, jaką znam, zatem bądźmy dobrej myśli.

„Właśnie, bądźmy” — złapał się sam na braku optymizmu. Może to jednak płód był przyczyną choroby, choćby pośrednio. Przecież znaki podczas rytuału oczyszczania i aura wokół obłąkanej nie wskazywały jednoznacznie, że to właśnie ta majacząca od tygodni kobieta jest naznaczona mrokiem, a nie akurat to, co miało wyjść z jej łona. Tego nie dałoby się wiarygodnie ocenić przed porodem. Na moment powróciło wspomnienie parzącej umysł mocy, której uderzenia doznał, gdy próbował z uzdrowicielką dotknąć ducha ciężarnej. „Gdyby tylko ta moc nie była nasączona aż tak odrażającą skazą” — westchnął w myślach. Na samo wspomnienie tamtej chwili przypływ optymizmu natychmiast wyparował.

Burza niespodziewanie przybrała na sile. Serce rodzącej uderzyło ostatni raz i zamarło. Gdy stara Darzanka zgodnie ze zwyczajem zaczęła nucić pieśń pożegnania, by wskazać uwolnionej duszy ścieżkę światła, potężny piorun trafił niedaleko leśnego schronienia. Wielki konar odłupany nagle od pobliskiego drzewa zmiażdżył skradającego się za nim człowieka.

Starszy mężczyzna przewodzący grupie wędrujących Darzan nagle zesztywniał z zaskoczenia. Całym sobą czuł teraz powstałe niespodziewanie wiry mocy kłębiące się w otoczeniu ich szałasu. Punktem centralnym kumulującej się niesamowitej ilości energii wydawało się potomstwo nieznajomej kobiety, troskliwie owijane w chusty. Podszedł bliżej posłania zmarłej i pochylił się, by zamknąć jej powieki. Zmarszczył brwi i przyjrzał się uważnie twarzy. Do tej pory widział w niej jedynie odstraszającą maskę szaleństwa, nienaturalnie pomarszczoną i wykrzywioną z obłąkanym spojrzeniem oczu stale będących w ruchu. Teraz wyglądała całkiem inaczej, zupełnie jak inna osoba. Rysy wygładziły się, zastygłe spojrzenie wypełniały spokój, ulga i… tak, musiał przyznać, że widział w nim głębokie szczęście. Coś w tym obliczu zaczęło wydawać się znajome, przywoływało wspomnienia, zapamiętane sytuacje. Powoli docierało do jego świadomości, że kojarzy je doskonale. Znał tę osobę, jej imię i historię.

— Na Najświętszy Ród i Błogosławioną Krew Ogromirów… — wyszeptał do siebie z nagle ściśniętym gardłem. Poczuł, jak cały jego świat tonie w narastającej rozpaczy i przerażeniu.KRÓLEWSKIE ZLECENIE

I. Ukryte Miasto

Noran nie cierpiał roboty za dnia. Mimo późnopopołudniowej pory jesienne słońce wciąż intensywnie oświetlało wąskie uliczki zachodniej dzielnicy Lwieszna. Każdy rozsądny ciemny nóż, jak nazywano płatnych zabójców zrzeszonych w Gildii, pozostawałby niezauważony i starałby się po prostu wtopić w spory ruch, by stać się okruchem zwykłego życia mieszkańców stolicy kontynentu. Na ocienionych drzewami skwerach spacerowałby z rozpogodzonym obliczem jak gdyby nigdy nic, na placach targowych przemieszczałby się między straganami, z zaciekawieniem oglądając produkty, po uliczkach maszerowałby jak człowiek zdążający do domu.

Każdy poza nim. On musiał pocić się w zakurzonej siermiędze podróżnej z głębokim kapturem, bo tylko taki strój zapewniał równocześnie trzy rzeczy: pozwalał schować specyficzny ekwipunek egzekutora wyroków Ukrytego Miasta, minimalizował ryzyko niepotrzebnych zaczepek oraz dawał możliwość zasłonięcia twarzy bez wzbudzania podejrzeń. To otulanie oblicza kapturem stało się wręcz jego drugą naturą, od kiedy jako siedmiolatek został uratowany przed śmiercią i przygarnięty przez Gildię. Odruchowo ukrywał swój demoniczny wygląd, który dla prawie wszystkich był jednoznacznym dowodem skażenia mrokiem i przez to automatycznie wyrzucał go na margines społeczeństwa. Złote oczy z pionowymi źrenicami, ostre kły, specyficzne linie bruzd i zgrubień groźnie znaczących czoło wystarczały, by czuć się pewniej jedynie w nocy lub w ścisłym gronie tak zwanych przyjaciół Bo. Należeli do niego kamraci wyłącznie z najbliższego otoczenia niekwestionowanego władcy całej południowej części kryminalnych struktur Lwieszna, obiegowo określanych Ukrytym Miastem. Chociaż nawet w tym towarzystwie starych wyjadaczy i zawodowców, których nazwiska powszechnie budziły szacunek i strach, nie wszyscy potrafili ukryć negatywne reakcje na widok rysów Norana.

Sam Bo, zasadniczy, ale też nieobliczalny przywódca południowego kartelu, traktował swojego — jak wielu go oceniało — pupilka całkowicie naturalnie. Wieki Bo był prawdziwą legendą Ukrytego Miasta, nikt nie kwestionował jego decyzji. Ale obcowanie z tym człowiekiem zawsze wiązało się z nieuchwytnym napięciem. Nigdy nie można było mieć pewności, co oznaczają w danym momencie jego przyjazny uśmiech, ciche zamyślenie czy gwałtowna wściekłość. Mimo statusu odmieńca nawet wśród szpiegów, awanturników, złodziei i morderców Noran traktował nielegalny półświatek jak dom, a Gildię Zabójców jako swego rodzaju azyl. Nie miał innych korzeni.

Kupiony jako niemowlę przez zdziwaczałego, na wpół szalonego alchemika, wzrastał bardziej jako przedmiot jego eksperymentów i niewolnik niż dziecko. Zamknięty i strzeżony, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, przeżył dzieciństwo ograniczone do prostego systemu kar i nagród. Jedyną atrakcją tamtego czasu była możliwość obcowania z egzotycznymi roślinami i substancjami z nich produkowanymi, zadziwiającą oranżerią niezwykłych stworzeń, a także tajemnicami sporego zbioru ksiąg i manuskryptów, których czytania nauczył się niezwykle szybko. Z początku przyciągały go ryciny i symbole, potem zainteresowały pojedyncze słowa. Księgi były główną przygodą w jego malutkim świecie. Fascynacja nimi stanowiła przeciwwagę dla ciągłego zagrożenia, bólu i głodu. Oglądał, a później czytał wszystko, do czego zdobył dostęp. Niektóre pozycje kartkował tak często, że znał je praktycznie na pamięć. Podglądanie i podsłuchiwanie tłumaczeń oraz stale gadającego do siebie starego alchemika dawało mu szansę poznania treści nawet pisanych w obcych, starożytnych językach. Te rzadkie przypadki były najcenniejsze, bo fragmenty dotyczące magii zawsze rozbudzały jego dziecięcą wyobraźnię.

Kobiecy krzyk bólu wyrwał Norana z zamyślenia. Wyczulone zmysły rozpoznały odgłosy szamotaniny oraz nutkę charakterystycznych perfum. Znał ten zapach z odwiedzin w rejonie enklawy Białych Sióstr — dystryktu cieszącego się sławą najlepiej chronionego w całym mieście, a kojarzonego prawdopodobnie na całym kontynencie. Siostrzyczki, jak żartobliwie mówiono o solidarnej społeczności kobiet lekkich obyczajów kierowanych przez Białą Różę, mogły na swoim terytorium liczyć na swoisty immunitet praktycznie we wszystkich kręgach społecznych. W powietrzu odmieniec wyczuł również coś, co stanowiło dla niego istotne zagrożenie — delikatną woń ludzkiej krwi.

Przeszedł szybkim krokiem chwilowo opustoszałą uliczką do następnej bramy i stanął tak, by móc bezpiecznie zerknąć w głąb ślepego zaułka po przeciwnej stronie. Trzej mężczyźni wykazywali wyraźne oznaki wrogości wobec wysokiej młodej kobiety z białą różyczką wpiętą w gęste ciemnobrązowe włosy.

„Nie mogła mieć większego pecha” — pomyślał. W strefie niczyjej, gdzie ścierały się wpływy karteli Bo i Czerwonego Psa, nikt nie mógł czuć się bezpieczny. W tym miejscu niestety dotyczyło to również siostrzyczek. Dodatkowo ci trzej to czerwone pięści, frontowi ludzie Psa, a po nich można było spodziewać się najgorszego.

Powinien teraz skupić się na wykonaniu zadania, które dostał od Bo. Powinien trzymać się Kodeksu Ciemnych Noży, wtłaczanego mu latami przez Leśniada, nieformalnego mentora, któremu zawdzięczał swoją obecną pozycję w Gildii. Powinien dostosować się do traktatów zawartych między Bo i Czerwonym Psem. Szczególnie on powinien. Ale jak widać, w niektórych sytuacjach miał problem z tym „powinien”, nawet gdy wiedział, że przyjdzie mu za to słono zapłacić.

Ruszył prosto w stronę mającego się właśnie wydarzyć incydentu, jak pewnie nazwano by później gwałt, pobicie, a może nawet zakatowanie na śmierć prostytutki przez kamratów.

— Co, do cholerrrr… — Tyle zdążył powiedzieć zwalisty osiłek, odwracając się do nadchodzącego pozornie zdrożonego, zakapturzonego wędrowca.

Wprawny ruch ręką i nadlatujący kawałek stali utkwił w krtani zaskoczonego właściciela czerwonych tatuaży na dłoniach, zmieniając dalszą część jego wypowiedzi w zduszony charkot. Pozostali dwaj błyskawicznie zorientowali się w sytuacji. W końcu ich też wychowywała ulica. Wyższy od pozostałych wyciągnął prosty miecz i od razu ciął ukośnie będącego już w zasięgu zabójcę. Noran wygiął się gwałtownie w sposób, który raczej nie był możliwy dla zwykłego śmiertelnika — wyglądało to tak, jakby jednocześnie lekko zgiął kolana, a tułów skręcił mocno wokół swej osi i zaskakująco silnie odchylił w tył. Ostrze prześlizgnęło się po powierzchni klatki piersiowej i brzucha. Nie napotkawszy punktu oporu, pomknęło w dół, pociągając za sobą nieprzygotowanego na to uderzającego. Krótka, wąska klinga sztyletu uzyskała w ten sposób bardzo łatwy dostęp do nieosłoniętego karku.

W żargonie Ciemnych Noży nazywano to czystą śmiercią — najcenniejsza metoda zabijania, skutkująca natychmiastowym zgonem, bez zagrożenia, że ofiara zaalarmuje kogokolwiek. Dla Norana o tyle istotna, że minimalizująca krwawienie.

Niesygnalizowany atak ostatniego z napastników nastąpił, jeszcze zanim upadające ciało poprzednika łupnęło na ubitą ziemię zaułka. Dobrze wyszkoleni uliczni siepacze Czerwonego Psa często odznaczali się też umiejętnościami fechtunku, a także czymś, czego nie dało się nauczyć, z czym trzeba było się urodzić. Krępy, zimnooki brunet najwyraźniej to właśnie miał. Sprytny cios wykorzystujący unikalny moment musiał dosięgnąć każdego. Cechujący się niesamowitą szybkością i zręcznością zabójca zdołał jednak szarpnięciem tułowia przyjąć pchnięcie pod pachę, czując, jak krawędź metalu płytko rozcina jednocześnie skórę boku i wewnętrznej strony ramienia. W tym momencie wcześniej „jedynie” nieodpowiedzialna, karygodna i głupio impulsywna decyzja stała się już śmiertelnym zagrożeniem dla wielu. W zakamarkach umysłu odmieńca obudziły się znany mu nieskończony głód i niepohamowana żądza mordu. Otwierała się brama dla mroku. Wewnętrzne alarmy instynktu pogarszały dodatkowo sprawę, produkując ogromne ilości adrenaliny. Uzdolniony przeciwnik w jednej chwili przestał stanowić główny problem — wystarczyły trzy uderzenia serca, by zaskoczony patrzył szeroko otwartymi oczami na miecz głęboko wbity w swoją pierś. Pobudzone zmysły Norana zaatakowała jeszcze intensywniejsza woń krwi. Wyraźnie poczuł zaczynającą się przemianę — stale przyczajone zagrożenie, które go przerażało i fascynowało jednocześnie.

— To ty…! Bękarci demon… — Kobieta, oniemiała do tej pory z powodu błyskawicznych zdarzeń, wpatrywała się z przerażeniem i rosnącą odrazą w przypadkowo odsłonięte oblicze swojego wybawcy. — Jestem przeklęta! — jęknęła rozpaczliwie i wystrzeliła z zaułka, pędząc na oślep.

— Nie ma za co — mruknął zabójca, naciągając ponownie obszerny kaptur. Wiedział, że ma niewiele czasu, by zatamować mrok rozpędzający się w umyśle.

Krótki bieg do najbliższej uchylonej bramy po przeciwnej stronie, kilka susów przez podwórze, wysoki mur, drugie podwórze, tym razem ze strzelistymi drzewami, i był już na dachu wysokiej jak na standardy Lwieszna kamienicy. Musiał natychmiast stawić opór mrocznym emocjom coraz bardziej odbierającym mu kontrolę. Drżącymi dłońmi wysupłał z kieszonki skrawek miękkiej, aromatycznej substancji i włożył nerwowo pod język. Przymknął oczy, pogłębiając oddech. Raz… dwa… trzy… Zapadał się w podświadomość. Na jej dnie spotkał to, czego ciągle obawiał się od wielu lat, co było jego ukrytym przekleństwem. Czarny wir drapieżnej wściekłości, szaleńczego okrucieństwa i bezdusznej otchłani. Był większy niż poprzednio i bardziej hipnotyczny. Z każdym przypadkiem opanowanie go stanowiło trudniejsze wyzwanie.

Gdy po wewnętrznej walce o pozostanie sobą ponownie otworzył z wysiłkiem oczy, słońce chyliło się już ku zachodowi. Potwornie wyczerpany ruszył chwiejnym krokiem, starając się nie zsunąć z dwustronnie spadzistego dachu. Musiał przecież za dnia zrealizować zadanie, które Bo powierzył mu do wykonania.

Dotarcie do rezydencji Syriusza, zadziwiająco dobrze prosperującego kupca, z którym Bo miał niedokończone interesy, nie zabrało wiele czasu. Troszkę dłużej zajęło wślizgnięcie się do jego gabinetu, by zaskoczyć handlarza i wywrzeć na nim jednoznaczne wrażenie: „Tak, możemy wejść do twojego pilnie strzeżonego domu, do twojego pokoju. Tak, możemy to zrobić z łatwością nawet w biały dzień”. W pomieszczeniu intensywnie pachniało atramentem.

— Nie rób tego. — Noran wypowiedział lodowate ostrzeżenie, dostrzegłszy u zdumionego Syriusza odruch sięgnięcia do alarmu pod blatem biurka, przy którym starszy, łysawy mężczyzna przeglądał sterty dokumentów i wyliczeń. — Pomyśl, ile będziesz musiał zapłacić za pozyskanie nowych ochroniarzy w miejsce tych, których zabiję. To w kontekście poświęcenia mi chwilki na przekazanie informacji od Bo zupełnie ci się nie kalkuluje.

Leniwym ruchem zmęczonego posłańca zsunął z głowy kaptur, pozwalając długim jasnym włosom, tak nietypowym dla południowców, opaść na ramiona. Podał zwinięty pergamin z pieczęcią Gildii stężałemu w sekundzie rozmówcy. Mimo że Syriusz był jednym z tych mieszkańców Lwieszna obytych w kontaktach z najróżniejszymi osobistościami Ukrytego Miasta, jego twarda dłoń sięgnęła po wiadomość dopiero po dłuższej chwili. Na dnie jego spojrzenia kotłowały się sprzeczne pragnienia.

— Przekaż Bo, że dobrze pamiętam o jego sprawie i jak tylko będę mógł ją finalnie zrealizować, sam chętnie pofatyguję się do niego z rozliczeniem. — Mężczyzna silił się na rzeczowy i spokojny głos. Unikał kontaktu wzrokowego. — Przekaż mu też, że tak wielce cenię sobie interesy z nim, że nie są one żadną miarą zagrożone i że… — Zawahał się. — …nie ma konieczności wysyłania do mnie najcenniejszych… ludzi.

Ostatnie słowo wypowiedział o ton ciszej i niezwykle ostrożnie. Noran uśmiechnął się z przekąsem, odsłaniając kły.

W drodze powrotnej młody zabójca rozmyślał nad jakąś strategią obrony przed nieuchronnymi konsekwencjami. Wyjście na jaw jego nielegalnej interwencji było tylko kwestią czasu. Bo z pewnością się wścieknie, a rzetelne wykonanie zadania nic tutaj nie zmieni. Gildia była na tyle silna, na ile jej członkowie przestrzegali reguł Ukrytego Miasta. A on właśnie złamał ze trzy naraz.

W gospodzie „Rozkosz przełyku” śmierdziało przypalonym tłuszczem i potem tych, którzy siedzieli w przestronnej izbie już tak długo, że wydawali się częścią jej wyposażenia. Był późny wieczór, a właściciel wyraźnie oszczędzał na świecach, pozwalając gościom cieszyć się urokami półmroku. Gwar rozmów co i raz przerywały podniesione głosy kłótni lub gromki rechot. Noran zdążył jedynie zamówić dzban gorzkawej arraki, usiąść ciężko i wlać w wysuszone ulicznym kurzem gardło kilka łapczywych łyków, gdy do lokalu wszedł krępy mężczyzna. Kwadratowo ciosana twarz, króciutko przycięte czarne włosy, zimne jak stal spojrzenie i żylaste, szerokie przedramiona jednoznacznie ostrzegały. Przybysz rozejrzał się i zauważywszy Norana, od razu podszedł i spoczął naprzeciwko. Zabójca spiął się wewnętrznie, zdawszy sobie sprawę, że wizyta w tym miejscu przybocznego Bo może oznaczać tylko jedno: zwierzchnik wzywa go do siebie.

— Cześć, Hen. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że relacja z mojej roboty jest aż tak pilna, że nie może poczekać do rana? — odezwał się Noran cicho i na tyle spokojnie, na ile potrafił.

Hen wzruszył ramionami i sięgnął po dzban kompana.

— Szef chce cię widzieć teraz, ale odniosłem wrażenie, że bardziej go interesuje dzisiejsze niecodzienne zdarzenie z twoim udziałem niż zadanie. — Wychylił spory łyk i się skrzywił.

— A mogę chociaż dokończyć MOJĄ arraki? — Noran niemal ze złością wyszarpnął mężczyźnie naczynie i przysunął do siebie.

— Możesz, możesz. — Ciemnooki szef ochrony wykonał dłonią uspokajający gest.

— Mówisz, jakbyś dawał skazańcowi zgodę na ostatnie życzenie.

Zabójca wziął znowu parę pazernych łyków.

— A co mam ci powiedzieć? — Hen skrzywił się kwaśno. — Znasz mnie i wiesz, że jestem ci życzliwy, ale nie cierpię ściemniać. Dupa ci się pali i tyle. To, że ci współczuję głupoty, nie zmieni faktów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: