Prawda owiana kłamstwami. Część pierwsza - Anna Ziarkowska - ebook

Prawda owiana kłamstwami. Część pierwsza ebook

Anna Ziarkowska

0,0

Opis

— Obiecuję ci, że wkrótce to od ciebie będzie zależeć każdy wyrok. — powiedział i pocałował ją w policzek, ale ona była za bardzo zdenerwowana i nawet takie pieszczoty ze strony Gabriela nie uspokajały jej. — Już niedługo. — szepnęła i podeszła do okna, a Gabriel patrzył na nią zaniepokojony — Już niedługo się spotkamy, a wtedy za wszystko zapłacisz. — powiedziała i spojrzała na księżyc, a jej wargi uniosły się lekko i ukazały kły pragnące krwi swojego wroga.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 664

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Anna Ziarkowska

Prawda owiana kłamstwami

Część pierwsza

© Anna Ziarkowska, 2020

— Obiecuję ci, że wkrótce to od ciebie będzie zależeć każdy wyrok. — powiedział i pocałował ją w policzek, ale ona była za bardzo zdenerwowana i nawet takie pieszczoty ze strony Gabriela nie uspokajały jej.

— Już niedługo. — szepnęła i podeszła do okna, a Gabriel patrzył na nią zaniepokojony — Już niedługo się spotkamy, a wtedy za wszystko zapłacisz. — powiedziała i spojrzała na księżyc, a jej wargi uniosły się lekko i ukazały kły pragnące krwi swojego wroga.

ISBN 978-83-8189-667-2

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Książkę dedykuję oczywiście moim rodzicom, zwłaszcza mamie, która zawsze we mnie wierzyła. Ale także mojej siostrze Eli, poprzez swoje zachowanie i postawę zasłużyła na obecność w książce w postaci Catherine. Tak jak ona wspierała i pomagała Selene, Ela zawsze wspierała i wspiera mnie.

Dziękuję.

Prolog

Alaska to jeden ze stanów, a zarazem największy ze wszystkich wchodzących w skład najpiękniejszego i zarazem najwspanialszego kraju na kontynencie Ameryki Północnej, a nawet na całym świecie — Stanów Zjednoczonych Północnej Ameryki. To stan wiecznego zimna. W południowej części klimat jest umiarkowany, zaś na Dalekiej Północy — subpolarny. Zima trwa 9 miesięcy, a temperatury wahają się od -71°C do +5°C w lecie. I chociaż tutejsza pogoda jest oziębła to serca mieszkańców są gorące jak ogień, który potrafi przebić się przez największe zamiecie i śnieżyce.

Pogoda nie była nawet taka zła jak na ten śniegowy stan. Promienie słońca nie dawały rady przebić tak bardzo gęstych, puchowych chmur, ale mimo tego i tak nie było takiego przerażającego mrozu jak jeszcze parę dni temu. Po wydeptanej ścieżce na obrzeżach miasta szła jakaś para. Młoda, czarnowłosa dziewczyna trzymała się za rękę ze swoim chłopakiem. Jacy byli w sobie zakochani. Jacy szczęśliwi. Uczucia biły od nich pokonując zimno, śnieg i ciemne chmury. Miłość biła to wszystko na głowę, a radość i szczęście z posiadania kogoś bliskiego niemal roztapiały lód jaki pokrywał jeziora. Chłopak powiedział coś do niej, a ona uśmiechnęła się. W jej uśmiechu było coś magicznego, coś czego nie dało się zwyczajnie opisać, coś co zdolne pokonać było wszystkie przeciwności losu. Wyglądała tak młodziutko i na pewno nikt nie dał by jej więcej niż 18 lat, a jemu tak około 20. I kiedy młodzi spacerowali szczęśliwi w domu chłopaka toczyła się konwersacja na temat jego przyszłości. Przyszłości, która dostarczy mu nielada nieszczęść i łez.

W dworku na północy Alaski dwa rody prowadziły zawziętą rozmowę. Inna dziewczyna siedziała tylko i słuchała raz po raz śmiejąc się po cichu. Jej matka próbowała namówić najstarszego chłopaka z rodu, by przekonał swojego młodszego brata, że jej córka to dla niego idealna żona. Nie rozumiały, że nikt nie zgodzi się odrzucić miłości w imię czyjegoś życzenia, a raczej żądania. Chłopak krążył niecierpliwie po pokoju, a stukot butów obiegał cały zamek. Na jego twarzy malowało się zdenerwowanie i poczucie bezsilności. Kobieta nalegała uparcie, a on za każdym razem kiwał przecząco głową. Z jednej strony propozycja była bardzo dobra, bo gdyby młodzi wzięli ślub sytuacja dwóch rodów znacznie by się polepszyła i zyskała większą potęgę. Ale z drugiej kojarzono by ich, a to nie byłoby za dobrą stroną. Dziewczyna i jej matka pochodziły z rodu silnego, ale do wszystkiego, co zdobyli nie podchodzili sprawiedliwie — kradli, grozili i zmuszali.

Kobieta jednak nie dawała za wygraną i za wszelką cenę próbowała dobić targu. Jej upartość była tutaj akurat jeśli chodzi o tą sprawę zaletą, ale duma jaka od niej biła zniechęcała jeszcze bardziej.

— Nasz ród znaczy więcej niż wasz, a ślub twojego brata z moją córką sprawi, że zdobędziemy większą władzę. A poza tym z nikim nie będzie mu tak dobrze jak z moją księżniczką.

— A co jeśli jest taka osoba? Tu nie chodzi o samą władzę. Przyrzekłem rodzicom, że nie pozwolę, by moi bracia cierpieli i dla zwiększenia władzy robili wszystko, co ktoś im będzie kazał. Odmawiam.

Kobieta udała, że nie słyszała tego zdania i znowu zaczęła wychwalać przed chłopakiem jakie to zalety ma jej córka, która w rzeczywistości była tylko rozwydrzoną, bogatą dziewczynką z bogatego domu. Cierpliwość chłopaka miała pewne granice i właśnie teraz zostały one przekroczone. Spojrzał złowieszczo na rozkapryszoną dziewczynę i pokiwał głową.

— On ma inną! — wybuchnął w końcu chłopak widząc jak żadne argumenty nie docierały do kobiety.

Matka i córka wymieniły się spojrzeniami. Obie były zaskoczone. Przecież to nie mogło stać się tak z dnia na dzień. Niestety, ale musiały się z tym pogodzić. Jednak ani matka ani jej córka nie myślały o tym, by w pokoju odejść, ale już czuły w powietrzu zapach zemsty. Nikt nigdy nie odmówił im. Nikt nie sprzeciwił się. Nikt nie wyciągnął rąk po to, co należało do nich.

— Kto to? — zapytała dziewczyna odzywając się pierwszy raz odkąd tutaj obie przyszły.

— Ktoś kogo on kocha. — odparł normalnym głosem chłopak i uśmiechnął się.

— Odpowiedź mojej córce! Masz jej powiedzieć wszystko dokładnie! — zażądała ostrym tonem kobieta i poprawiła swój szal z norek.

Jednak najstarszy z braci nic nie odpowiedział. Wiedział, że w rzeczywistości kobieta i tak nic mu nie zrobi. Może sobie tylko pokrzyczeć.

— Nie odpowie! — młodszemu z braci puściły nerwy i zrzucił ze stołu złoty puchar pełen krwi.

— Nie tym… — zaczęła, ale przerwała.

Nagle drzwi otworzyły się przerywając zaciętą rozmowę gości i gospodarzy. Do środka weszła para, która spacerowała po parku. Chłopak nadal trzymał za rękę swoją dziewczynę. Nie wiedzieli, że ktoś będzie w domu. Dumna córka stanęła na korytarzu na górze schodów podczas gdy czarnowłosa była na ich dole. Ta spojrzała na dziewczynę. Jej wzrok był wręcz przeszywający, ale młodziutka dziewczyna nie bała się i nadal stała koło swojego ukochanego. Ten nie zwracał na nic uwagi i zwrócił się do braci wesołym tonem :

— Oświadczyłem się Selene, a ona się zgodziła.

Wszyscy oniemieli z wrażenia. Matka rzuciła dziewczynie pogardliwe spojrzenie. Córka zachowała się tak samo. Bracia uśmiechnęli się, a młodszy z pogardą spojrzał się na starszą kobietę ubraną w norki. Ta prychnęła tylko i z nienawiścią w głosie zaczęła mówić do dziewczyny stojącej obok chłopaka, którego miała poślubić jej córka.

— Ty zwykła dziewucho… — zaczęła dama, ale chłopak stanął przed swoją narzeczoną i popatrzył jej prosto w oczy.

— Nie powinnaś pani używać takich słów w moim zamku. Nie zapominaj, gdzie jesteś.

— Isabelle chodź tutaj. — krzyknęła, a dumna dziewczyna zeszła na dół i stanęła naprzeciwko pary.

— Możesz jeszcze zmienić zdanie. — szepnęła.

— Mam zostawić swoją ukochaną dla kogoś takiego jak ty? — zaśmiał się — Dla rozkapryszonej, chciwej i dumnej dziewczyny z rodziny zdrajców?

— Jeszcze zobaczymy. — powiedziała dumnie — Pewnego dnia będziesz żałował wyboru. Ale jeżeli chcesz upaść dla takiej hmm jak ona to trudno.

— Żegnam. — powiedziała obrażona dama w szalu z norek.

Kobieta wyszła z zamku, a po jego wnętrzu rozległ się stukot jej obcasów i szept przekleństw, które skierowane miały być do dziewczyny, ale nie zostały na głos wypowiedziane.

— Pożałujesz tego. Ty wywłoko. — syknęła do niej dziewczyna i wyszła za matką z wysoko podniesioną głową, a czerwień jej sukni kłócił się z marmurową podłogą.

Przez parę chwil nikt nic się nie odzywał, a czarnowłosa spojrzała na najstarszego z braci. Ten uśmiechnął się do niej po przyjacielsku i puścił oczko.

— Czemu one tutaj przylazły? — zapytał jej ukochany brata.

Kiedy tylko chłopak dowiedział się po co obie tu były wiedział, że nastał koniec jego szczęścia. Nie powiedział nic swojej narzeczonej, nie wyjaśnił. Za bardzo ją kochał i nie chciał, by cokolwiek jej się stało. Czasami ludzie wolą odejść nie wyjaśniając tej drugiej osobie, że robią to dla ich dobra. Gdy rodzice dziewczyny dowiedzieli się o tym, co się stało postanowili przeprowadzić się. Pewnej nocy chłopak pojawił się pod drzwiami swojej narzeczonej i wypowiedział krótkie zdanie :

— Musisz wyjechać, a o mnie zapomnij. Nasz związek i tak nie miał większej przyszłości.

Jego ton głosu był normalny, ale serce o mało co nie zostało rozerwane przez niemieszący się tam ból. Tak bardzo ją kochał, a musiał stracić. Kiedy tylko się odwrócił łzy popłynęły mu po policzkach.

Dziewczyna była zrozpaczona, że takie właśnie usłyszała pożegnanie i obiecała sobie, że nigdy więcej nie będzie go wspominać, a ten kawałek życia spędzony na Alasce wymarze z pamięci. Poczuła wtedy jak jej serce pęka. Chciała iść pożegnać się z jego braćmi, ale nie poszła. Za dużo by ją to kosztowało. Ta noc była dla niej najgorszą w całym życiu. Płakała i płakała. Jej rodzice widząc ból córki wyjechali nocą jeszcze szybciej niż planowali nie mówiąc nikomu gdzie. I kiedy dziewczyna wysiadła z samochodu po dosyć długiej podróży oślepiło ją słoneczne światło. Światło zapowiadające nowy początek. Nowe życie…

Rozdział 1

Dzieciństwo

Rodzina… Kiedy ma się na myśli to słowo w sercu pojawia się uczucie takie jak bezpieczeństwo, radość i miłość. Ale nie zawsze tak jest. Czasami w głowie pojawiają się uczucia strachu, smutku, wstydu. Nie zawsze rodzina jest taka jakbyśmy chcieli żeby była. Niektórzy wogóle jej nie mają, a inni nie potrafią docenić jej posiadania.

Rodzina… Każdemu z nas kojarzy się to głównie ze zrozumieniem ze strony rodziców. Z akceptacją przez nich każdej decyzji ich dziecka. Czasami z akceptacją nawet bardzo dziwnych i trudnych decyzji. Z pomocą w problemach. Ale na pewno nie z potępianiem i winieniem za wszystkie życiowe porażki. Niestety nie każdemu z nas pisane jest mieć szczęśliwy dom i kochających rodziców. Los bywa bardzo zmienny i niestety nic na to nie możemy poradzić. Gwiazdy napisały dla nas inną historię — czasem trudną, a czasem zbyt łatwą. Każdy dzień uczy nas czegoś. Uczy nas jak żyć. Uczy jak sobie radzić i pokonywać wszelkie trudności. Uczy nas pokory, szacunku, cierpliwości i daje szansę nabycia bardzo cennych umiejętności.

Państwo Walker od niepamiętnych czasów byli bogaci. Ogromny zamek wypełniony po brzegi złotem i drogocennymi kamieniami przekazywany była z pokolenia na pokolenie. Cofając się dużo lat wstecz można nawet dotrzeć do ich szlacheckich korzeni. Elizabeth Lana Pareloy i Antonio Enrique Walker poznali się w dosyć młodym wieku. Kiedy mieli po 19 lat postanowili, że się pobiorą. Niestety był pewien znaczący problem — a mianowicie to, że Elizabeth nie była tak bogata jak Walker’owie. Syn Carrolla Marvolo i Sylabe Lindsay za wszelką cenę chciał zatrzymać i narzeczoną i pieniądze. Kiedy po długich rozmowach, przekonywaniach i kłótniach państwo Walker zgodzili się na ślub, Antonio był w siódmym niebie. Parę lat później rodzice chłopaka zmarli w tajemniczych okolicznościach, a on zajął się prowadzeniem odziedziczonej po nich rodzinnej fortuny. Po 9 miesiącach urodził mu się syn, którego nazwali Gary Nicolas Walker. Chłopiec rósł. Kiedy miał 14 lat Antonio także w dziwnych okolicznościach zmarł, a Elizabeth kompletnie zaniedbała syna. Od zawsze nie przejmowała się jego życiem, ale teraz stało się to jeszcze gorsze. Całymi dniami siedziała tylko na werandzie i paliła cygara. Nie pytała syna jak mu minął dzień. Nie pytała czy ma jakieś kłopoty. Nie pytała o nic. Tak jakby jej dziecko było powietrzem, do którego nie trzeba mówić i któremu nie trzeba okazywać żadnych uczuć. Dlatego on z każdym dniem coraz to mocniej tęsknił za osobą, która potrafiła mu dać poczucie miłości i bezpieczeństwa. Chłopiec często myślał o swoim ojcu. Wiedział, że Antonio bardzo mocno i szczerze go kochał. Gdy był małym chłopcem jego ojciec nosił go na rękach i lubił, a wręcz uwielbiał razem z synem chodzić na długie, męskie spacery. Ale pewnego dnia całe szczęśliwe życie chłopca uległo drastycznej zmianie. Jego tata umarł, a Elizabeth wpadła w załamanie nerwowe. Gary pamiętał, że widział, że ojciec każdego dnia robił się chudszy i bledszy, aż w końcu pewnego dnia zniknął z jego życia na zawsze, a matka oznajmiła mu, że nie żyje. Nie był nawet na pogrzebie, który odbył się w ciszy i w małym gronie. I z racji tego, że syn tak bardzo przypominał jej ukochanego męża nie potrafiła przełamać się i być dla niego jak matka. Chłopak nie wiedział czy to dlatego, że tak bardzo go kochała czy tez może dlatego, że tak bardzo go nienawidziła. Niestety, teraz Gary musiał radzić sobie sam. Problemem dla Elizabeth było też to jaki charakter miał jej syn, który był zupełnie inny niż każdy Walker. Osoby pochodzące z tego szlachetnego rodu szczyciły się takimi cechami jak bogactwo, kamienne serce i brak szacunku dla biedniejszych. Gary pamiętał jak jego matka wielokrotnie rozmawiała z nim na temat jego zachowania. Chciała, żeby jej syn wyrósł na bezuczuciowego człowieka, ale on wrodził się do swojego ojca — Antonio Enrique, który był spokojnym, miłym i opanowanym mężczyzną. Jednak z czasem Antonio uległ żonie i stawał się taki jak jego ojciec. Gary odziedziczył jeszcze jedną cechę — zadawał się z biedniejszymi od siebie, co bardzo nie podobało się jego matce. Wiele razy powtarzała mu jakim wyrodnym jest synem i jaki wielki wstyd przynosi całej rodzinie. Wiele razy obrażała się na niego zupełnie bez powodu. Wiele razy kpiła z jego postanowień i ciągle powtarzała, że jest niczym.

Pewnego dnia zrobiła mu wielką awanturę, ponieważ zobaczyła go jak szedł po szkole na lody razem ze swoimi najbliższymi przyjaciółmi, którzy żyli jak normalni ludzie. Nie byli oni za bardzo bogaci, ale też nie pochodzili z biednych przedmieści. Czekała na niego w domu i kiedy tylko wszedł do środka, nawet nie zdążył się rozebrać, bo matka zaczęła na niego krzyczeć.

— Taki wstyd rodzinie przynosisz!

— O co tym razem chodzi? — zapytał spokojnie i rozpiął kurtkę.

— Nie wypada komuś takiemu jak ty kolegować się z takimi ludźmi.

— Mamo dlaczego ich tak nie lubisz? — powiesił kurtkę na wieszaku i wrócił do salonu, w którym siedziała jego rozzłoszczona matka.

— W szkole są dzieci twojego pokroju. No weźmy chociaż syna Aldemay'ów czy bliźniaków Seters'ów. — powiedziała, a chłopak przewrócił oczami — Idealną dziewczyną dla ciebie jest przecież Marie Blumer.

— Bo jest bogata?

— Bo pochodzi z takiej samej rodziny jak my.

— Ale te czasy, gdzie liczyły się tytuły minął.

— Nie dla mnie.

Gary jeszcze przez długi czas starał się przekonać matkę, że jego koledzy również zasługują na szacunek.

Mimo jego starań każdego kolejnego dnia Elizabeth rozpoczynała rozmowę na ten temat. Przekonywała, na siłę próbowała go zmieniać, krzyczała, nie odzywała się do niego, innymi słowy próbowała wszystkich chwytów, by tylko jej syn jakoś się zmienił.

Innym razem, a dokładnie w rocznicę śmierci ojca chłopaka złość jaka emanowała z matki Gary’ego osiągnęła apogeum. Tego właśnie dnia poszła odwiedzić grób męża, który znajdował się w rodzinnym grobowcu rodu Walker, na cmentarzu i zastała go w opłakanym stanie. Bardzo zdenerwowało ją to, że dozorca, który zawsze sprzątał miejsce spoczynku jej męża tego dnia nie przyszedł i grób został zasypany piachem, liśćmi i jakimiś śmieciami. Płaciła za tą usługę grube pieniądze. Musiała na kimś wyładować nerwy i postanowiła, że odbierze syna ze szkoły, a w drodze powrotnej znowu trochę pokrzyczy na niego. Zatrzymała się na parkingu i gdy zobaczyła, że jej przekonywania nic nie dały zdenerwowała się jeszcze bardziej. Gary od razu zauważył samochód matki i pożegnawszy się z przyjaciółmi udał w tamtym kierunku.

— Żaden Walker nie poniżał się tak jak ty! — wykrzykiwała do syna, ale na nim nie robiło to już żadnego wrażenia, bo słyszał to prawie każdego dnia — Ta cała Ramis nie jest warta, by ktoś taki jak my, Walker’owie, ród tak szlachetny i tak szanowany, odzywali się do niej! Spójrz na naszą przeszłość!

— Nie znasz jej! Nie odzywaj się na ten temat! — odkrzykiwał jej chłopak — A nasza przeszłość nie jest taka kolorowa jak ci się wydaje! Nasza rodzina słynie z tego, że zdradzamy przyjaciół dla pieniędzy!

— Ja wcale nie chcę jej poznawać! Ta sierota nie zasługuje na żaden szacunek ani na żadne współczucie! Przeprowadziła się z nie wiadomo skąd. Skoro tam jej nie chcieli więc tu przyszła zaśmiecać to osiedle!

— Moi koledzy sądzą inaczej!

— Twoi koledzy? Jakiś Nowell i Weed? To fawele czy slumsy? — zapytała z ironią.

Gary nic już się nie odezwał. Wjechali na teren posiadłości Walker'ów i oboje wysiedli z samochodu nadal się kłócąc. Chłopak chciał zakończyć tą farsę i przepuścił matkę w drzwiach. Przez moment zobaczył w niej tą samą osobę jaką była przed śmiercią Antonio.

— Oni niczego nie są warci, a ty wkrótce sam taki będziesz. Jeżeli się nie nie zmienisz oddam nasz zamek w ręce Isabelle jak i kopalnię złota.

— Willy Newell i David Wood znaczą dla mnie więcej niż ty! I wcale nie pochodzą ze slumsów ani faweli! Ale ich rodzice mają pewną rzecz, której ty nigdy nie będziesz mieć. I nie interesuje mnie ta kopalnia i zamek!

— Wood. Newell. Phhh… Żałosne. — odpowiedziała tylko i uśmiechnęła się szyderczo do syna — Powiedz mi co takiego mają ci biedacy?

— Mają synów. Nie wiem dlaczego życie pokarało mnie taką matką. — szepnął chłopak.

— To samo ja mogę powiedzieć. Dlaczego życie pokarało mnie takim, jak to ty lubisz nazywać” synem”? Ojciec normalny, matka też, a dziecko. Och… Szkoda zaczynać tematu. — rzekła do syna sucho i wyszła dumnie z podniesiono wysoko głową.

— Szkoda to mi jest ciebie. — mruknął chłopiec, ale kobieta już tego nie usłyszała — A co do tej normalności matki to też był podyskutował.

Mijały lata, a z każdym dniem ich stosunki pogarszały się, a życie w domu powoli stawało się dla Gary’ego koszmarem. Matka starała się mu wpoić zasady, które nie były, według chłopaka, normalne. Matka nigdzie nie chciała go puszczać. Nie wychodził z kolegami, nie mógł chodzić do parku. Dobrze pamiętał jak pewnego dnia, gdy David Wood i Selene Ramis przyszli do jego domu i chcieli, by wyszedł z nimi do parku, Elizabeth powiedziała, że Gary nie ma zamiaru wychodzić z takimi osobami jak oni i zatrzasnęła im drzwi przed nosem. Chłopak czuł się okropnie i bardzo przepraszał przyjaciół za jej zachowanie. I takie właśnie zachowanie ze strony jego matki prowadziło do tragedii, która prędzej czy później i tak by się wydarzyła.

Pewnego razu znowu się kłócili. Tylko była to ostatnia i najpoważniejsza kłótnia jaką oboje mogli sobie wyobrazić.

— Jak ty nic nie rozumiesz. Tyle lat już żyjesz w tym domu i jeszcze nie nauczyłeś się jego zasad! — krzyknęła pani Walker na syna.

— O co ci znowu chodzi mamo?! Wiecznie się czepiasz. Odczep się. — szepnął wystarczająco cicho, by jego matka tego nie usłyszała.

— Byłam dzisiaj przed szkołą i… — zaśmiała się — Zobaczyłam coś co bardzo mną wstrząsnęło i zarazem ogromnie zdenerwowało.

— Niby co?

— Wpadłam na pomysł, żeby cię dzisiaj odebrać ze szkoły. Czekałam i czekałam, aż tu nagle widzę mojego jedynego, pierworodnego syna — Gary’ego Nicolasa Walkera, Walkera podkreślam Walkera — który wychodzi ze szkoły razem z bandą jakiś zwykłych… Yhh… Nie będę dalej kończyć. I jest roześmiany jak nigdy. Jak możesz kolegować się z tą hołotą! — krzyknęła i rzuciła szklanką o ścianę.

— Skończ wreszcie te kretyńskie kazania! Nie ty będziesz wybierać mi przyjaciół! — wybuchnął chłopak — Nie dziwię się, że w szkole nikogo nie miałaś! Dziwię się tacie, że wogóle cię pokochał!

— Wynoś się stąd ty niewdzięczny, głupi bachorze! Jak śmiesz się tak do mnie odzywać!?

— Mogę od razu się wyprowadzić! Będziesz miała problem z głowy! Mamusiu. — syknął ze złością i rzucił poduszką o ścianę.

— Wspaniale! Możesz już się pakować niewdzięczny pasożycie! — odkrzyknęła i wyszła trzaskając drzwiami.

— Tato. Tato czemu cię tu nie ma…? — szepnął cichutko i spojrzał na białe chmury za oknem płynące powolutku, pełne ciszy, spokoju i jakiejś dziwnej siły.

Gary siedział chwilę i nawet nie drgnął. Nagle wstał i szybko otworzył szafę. Wyjął z niej wielką, czarną torbę podróżną i jednym ruchem wrzucił do niej wszystkie swoje ubrania. Zszedł na dół i trzasnął drzwiami. Elizabeth podeszła do okna i zobaczyła jak jej syn wychodzi na ulicę razem z torbami. Gdy zniknął na końcu ulicy zasłoniła okno i poczuła, że jest sama. Sama — i jak sobie wmawiała codziennie rano przed lustrem — wolna.

Po paru minutach chłopak stanął przed drzwiami Willy’ego. Kiedy się otworzyły Gary nie musiał nic mówić. Mama Williama od razu poznała co się stało i tylko zapytała swoim ciepłym i pełnym miłości głosem :

— Chcesz u nas zamieszkać?

W dniu, w którym wyprowadził się z domu skończyły się też jego najgorsze problemy. Wszyscy, którzy znali Elizabeth Walker nie dziwili się, że pod koniec trzeciej klasy gimnazjum Gary nie wytrzymał, a wyprowadzka była po prostu konieczna. Jedyne wyjście z całej tej chorej sytuacji. Kiedy jego matka dowiedziała się o tym, że jej syn mieszka u biedniejszego kolegi ani razu nie przyjechała po niego. Nigdy też nie zadzwoniła, a kopalnie i interes rodzinny przepisała — jak później dowiedział się Gary — córce swojej siostry, a jego kuzynce — Isabelle Craig. Jednak nie odziedziczyła ona zamku, który należał do każdego mężczyzny w rodzie Walker.

Wiele razy Gary rozmyślał co sądzi o nim dalej jego matka. Pewnie wyrzekła się go i ma teraz upragniony i wymarzony spokój. Nie musi się już nim martwić ani dawać mu pieniędzy. Przecież i tak to je kochała bardziej niż własnego syna. Gary doskonale pamiętał dzień, w którym musiał raz na zawsze pożegnać się z matką — dzień jej śmierci. Nawet wtedy na łożu śmierci nie potrafiła powiedzieć do niego żadnego miłego słowa.

Mimo kłótni i wypowiedzianych słów chłopak miał ludzkie uczucia i gdy dowiedział się, że jego matka leży we szpitalu z poważnymi uszkodzeniami serca postanowił jednak iść i być z nią do samego końca. Czuł jakiś mały strach, że matka znowu go odrzuci, ale nie zastanawiając się długo otworzył drzwi do jej sali i usiadł koło łóżka. Selene czekała na zewnątrz.

— Mamo…? Warto było palić te cygara? Warto było sie tak denerwować?

— Gary jak dobrze, że tutaj jesteś. — powiedziała z lekkim uśmiechem i spojrzała się na szybę, a kiedy zobaczyła w niej twarz Selene dodała suchym tonem — Nic się nie zmieniłeś. A ja… Ja nie mam już syna. Nigdy nie miałam. — odwróciła głowę i puściła rękę syna.

— Jak możesz tak mówić? Jestem twoim dzieckiem…

— Właśnie nie jesteś. — wyznała, a chłopak był w szoku — Antonio mnie zdradził. Twoja matka zmarła przy porodzie i on wziął cię do siebie. Chciał, żebyśmy stworzyli udaną rodzinę.

— Więc dlatego mnie nienawidziłaś mamo?

— Nie chcę, żeby obcy dla mnie człowiek przebywał w tej sali. Żegnaj chłopcze. — odrzekła sucho.

— Nawet nie starałaś się mnie poznać. Od razu mnie skreśliłaś. — szepnął i wyszedł zostawiając ją samą.

Kiedy tylko zniknął za drzwiami z oczu Elizabeth popłynęły łzy. Wyrzuciła z siebie to, co tyle lat nie dawało jej żyć.

Chłopak nie odczuł zawodu ani przykrości. Przecież nigdy nie miał z nią dobrych kontaktów, a czasami przychodziły takie dni kiedy w głębi serca chciał, by jego matka w końcu odeszła. Gary wiedział, że gdy przyjdzie z Selene nie zrobi dobrze. Pomimo wszystko miał jednak tą malutką nadzieję, która chowała się w głębi jego serca, że matka wybaczy mu wszystko i zrozumie swój błąd. Jednak zawiódł się. Kolejny raz się na niej zawiódł. Chciał, by jego matka poznała dziewczynę, którą może kiedyś w dalekiej przyszłości poślubi i która będzie jej synową. Ale kobieta nie chciała nawet na nią spojrzeć. Nie pozwalała jej na to duma i uprzedzenie, ale także to, że nie była jego prawdziwą matką.

W domu państwa Newell'ów chłopiec miał wszystko, co tylko chciał. Miłość, bezpieczeństwo i zaufanie. Ich syn William Christopher był najlepszym przyjacielem Gary’ego. Lubili siedzieć w parku i spędzali tam niemal całe dnie. Grali w piłkę nożną i gdy pogoda pozwalała również w rakietki. Gary czasami dziwił się, że jego przyjaciel woli siedzieć w parku niż w domu, by nacieszyć się rodzicami. Ale dla Willy’ego było to zupełnie normalne, że rodzice rozmawiali z nim o szkole i jego problemach. Miał tak przez 16 lat, więc zdążył już się tym nacieszyć.

Pewnego razu parę miesięcy po pogrzebie pani Elizabeth Walker siedzieli jak zawsze na trawie i odbijali piłkę. Nagle zobaczyli chłopaka w ich wieku. Nazywał się David Ray Wood i niedawno sie tu przeprowadził. Początkowo nie zwrócili na niego żadnej uwagi, ale chłopak usiadł na „ich” ławce. Chłopcy zmęczeni po grze lubili się tam rozkładać i myśleć jak ich życie będzie wyglądało za kilkanaście lat. Nie czekając długo podeszli do chłopaka i spojrzeli się na siebie.

— Ej, to nasza ławka. — odezwał się Willy.

— Nie zauważyłem, żeby była podpisana. — odrzekł hardo chłopak, a Gary zaśmiał się.

Tak samo zareagował, kiedy parę lat temu Willy powiedział do niego to samo. Spojrzał na przyjaciela, a Willy od razu zrozumiał o co mu chodzi i również zaczął się śmiać. Nieznajomy siedział spokojnie i zerkał to na jednego to na drugiego.

— Co was tak bawi? — zapytał w końcu.

— Bo pamiętam jak pierwszy raz tu przyszedłem i Willy powiedział do mnie co samo co teraz do ciebie, a ja… — przerwał na widok rozbawionego kolegi — A ja zareagowałem jak ty. Identycznie.

— Tak? — nowy zaśmiał się i wstał z ławki — No, ale dobra jeśli to wasza ławka ja spadam. Cześć.

— Poczekaj. — powiedział Gary — Jak się nazywasz?

— David Wood. — wyciągnął rękę.

— A ja Gary Walker. — odpowiedział i uścisnął chłopakowi rękę.

— A ty? — David spojrzał na Willy’ego.

— Willy Newell. William, a dla przyjaciół Willy. — dokończył i uścisnął rękę Davida — Trochę głupio jest mi przedstawiać się William, bo to takie starożytne imię. — powiedział, a David uśmiechnął się.

— A gdzie mieszkasz? Gdzieś tu blisko?

— Tak, koło takiego niedużego siwego domu.

— O to tam, gdzie mieszka Modliszka. — rzucił Willy i skrzywił się na samo wspomnienie o starszej kobiecie.

— Modliszka?

— Tak, miała już trzech mężów i wszyscy nie żyją. Paru osobom wydało się to dziwne, ale nikt nic nie mówi. Wiesz wszystko zostaje tutaj w Olympii. A po drugie to ta kobieta jest tak niska i chuda, że nie dałaby rady nikogo zabić. Tylko my nazwaliśmy ją sobie tak żartobliwie — Modliszka. — wyjaśnił Gary.

— A za tym domem jest taki brązowy. I ja tam mieszkam, a właściwie to razem z Gary’m tam mieszkamy. — powiedział Willy.

— A wy jesteście braćmi, tak?

— Nie, ale to długa historia, na którą szkoda czasu. — uśmiechnął się chłopak i zakończył bolesny dla niego temat.

Chłopcy zapoznali się bardzo szybko i bardzo dobrze dogadywali się ze sobą. Czuli się w swoim towarzystwie bardzo dobrze i mogli sobie ufać. David potrafił docenić przyjaźń chłopaków dlatego, że nigdy przedtem nie spotkał takich właśnie osób.

Pewnego dnia, gdy siedzieli w parku na pamiętnej ławce przez park szła ciemnowłosa dziewczyna. Gary zerwał się z ławki i pobiegł w jej kierunku. To ona była powodem wyprowadzki Gary’ego z domu i wszystkich jego kłótni z matką, lecz nie ona dokonała takiego wyboru. Chłopak wytłumaczył jej coś i zaprowadził do swoich kolegów. Za chwilę cała czwórka stała już i rozmawiała.

— David? Ty tutaj? — zapytała dziewczyna zdziwiona.

— To wy się znacie? — zapytał Willy i Gary równocześnie.

— Tak. Bardzo dobrze. — odpowiedział Wood i zwrócił się do dziewczyny — Nie myślałem, że spotkam w Olympii kogoś takiego jak Selene Ramis. No, no, teraz to mnie pozytywnie zaskoczyłaś kochana.

— Skoro ty dajesz sobie radę dlaczego ja mam sobie nie poradzić? — zapytała i uśmiechnęła się promiennie.

— Daję, daję. Chociaż prawda jest taka, że na Alasce było dużo lepiej. Szczerze mówiąc to ciągle tęsknię za tymi niskimi temperaturami i pochmurnym niebem. Tutaj chociaż nie ma słońca, ale ten deszcz… — pokiwał głową — Ale gdy tylko Ramis’owie się wyprowadzili wiele innych rodzin zrobiło to samo. — odpowiedział i puścił jej oczko.

— O niebo lepiej jest tutaj Dav. Ramis’owie nikogo nie jednoczyli skoro już o tym mowa. Wiesz jak to z nami było. Ale ja muszę już iść. — odpowiedziała i pożegnała się z kolegami, a jej postać oddalała się powoli aż w końcu znikła za drzewami.

— Czemu nam nie powiedziałeś, że znasz Selene? — zapytał Gary.

— Jeśli znasz kogoś od dziecka to nie jest to takie niezwykłe, żeby się tym chwalić. Normalka. A poza tym Selene to nie prezydent, żeby publicznie rozgłaszać, że się ją zna. Teraz to mnie rozbawiliście. — wyjaśnił i rzucił piłkę do Willy’ego — Gramy?

Każdego dnia przyjaciele przychodzili do parku, a z każdym dniem ich przyjaźń pogłębiała. Byli dla siebie jak bracia. Wyglądali troszkę podobnie i cała trójka dobrze się ubierała, ale każdy miał swój odmienny, własny styl.

Gary miał brązowe, nieco kręcone i troszkę dłuższe włosy prawie sięgające do ramion. Od zawsze był chudy i ubierał się w taki sposób, że nie było dziewczyny, która by się w nim nie zakochała. Prześliczne oczy i zniewalający uśmiech czyniły go najładniejszym chłopakiem w całej szkole. Willy również był wysoki i szczupły, ale nie tak jak Gary. Lubił żartować i był typem, który niezbyt — jak jego dwaj przyjaciele — szanował ludzi biedniejszych od siebie. Miał krótkie, brązowe włosy i piwne oczy. Często się uśmiechał. David był identyczny jak chłopaki. Wielka gwiazda szkolnej drużyny futbolu, w której kochały się wszystkie cheerliderki. Jednak jego nie interesowały krótkie, przelotne miłości. Chciał mieć kogoś, kto zawsze będzie przy nim, za to jaki jest, a nie za to kim jest. Styl sportowca i pięknie umięśnione ciało sprawiało, że wszyscy chcieli, ale tylko nieliczni mogli się z nim przyjaźnić. David miał to do siebie, że w całym swoim życiu zaufał tylko czterem osobom. W szkole chłopcy nazywani byli synami Olympii — najładniejsi i najbogatsi porównywani do greckich bogów zamieszkujących Olimp.

Od pierwszej klasy gimnazjum nienawidzili się z Alanem Cravenem, Nathanem Drake’em i Ralphem Smithem. Nikt nie wiedział o co chodziło w tej” domowej wojnie”. Chłopaki kłócili się no i już.

Tak naprawdę to prawdziwym powodem całej nienawiści było to, że Alan przyjaźnił się z Selene, dziewczyną, która od zawsze podobała się Gary’emu. Tak to już jest, że gdy nie chodzi o pieniądze to chodzi o miłość. Nathan i Ralph stawali zawsze po jego stronie, a Willy i David po stronie Gary’ego.

Życie Alana Quentina Craven’a nie należało do najpiękniejszych. Jego matka i ojciec nigdy się nim nie zajmowali. Chłopak został sierotą w wieku 15 lat. Wtedy to umarła jego matka, a ojciec załamał się. Syn odszedł na bok. Dostawał od rodzica pieniądze, za które musiał kupić sobie jedzenie, ubrania i kiedy przychodził wrzesień — książki. Jednak nikt nie widział nigdy ani jego matki, ani ojca. Wszystko co inni wiedzieli na temat Craven'ów pochodziło od Alana. Był niemal tak chudy jak Gary, a może nawet jeszcze chudszy. Jego czarne jak węgle oczy i czarne włosy — takiej samej długości jak Gary’ego — dobrze komponowały się z jego stylem. Chłopak lubił czarny i tylko w tym kolorze miał swoje ubrania. Rzadko się uśmiechał i dlatego wszyscy w szkole uważali go za dziwaka. Nie był bogaty, a mimo to miał przyjaciółkę z pokroju synów Olympii — Selene. Ich przyjaźń zaczęła się od tego, gdy w pewien zimowy poranek, gdy Alan szedł do szkoły przewrócił się na chodniku, a Selene pomogła mu wstać. Bardzo dobrze im się rozmawiało, a zwykła znajomość przerodziła się w niezwykłą przyjaźń.

Jego przyjaciele znali jego sytuację i starali się mu pomagać, w każdy możliwy sposób. Niestety, nie byli ludźmi uczciwymi. Nathan Virgon Drake, rok starszy od Alana — blondyn z niebieskimi oczami — był szanowany w szkole dzięki wpływom ojca. Jego dziewczyną była Elene Lucilla Craig — wysoka i szczupła blondynka z włosami do łokci. Natomiast Ralph Michael Smith zdobył jego sympatię, a jeszcze większą nienawiść Gary’ego, Willy’ego i Davida, dlatego że związał się z kuzynką Walkera i siostrą dziewczyny Drake’a — Isabelle Camille Craig — okrutną, szatynką z piwnymi oczami. Niezwykle ładna, ale nie zwracała uwagi na biedniejszych. Odrzucała każdego chłopaka, który nie mógł jej kupić jakiejś błyskotki za ok. 4 tys. $. Rozkapryszona dziewczynka z dobrego domu. Była to nowa właścicielka — po śmierci pani Walker — kopalni, którą miał dostać w spadku Gary, zanim uciekł z domu. Była ona typową przedstawicielką dumnego i napuszonego rodu Craig. Miała też błędne przekonanie na temat tego, że jest lepsza od innych, a jeszcze bardziej pokazywała to jako trzecioklasistka. Najstarsza w szkole i najbardziej z nią obeznana.

Ale i dziewczyny również miały swoich wrogów. Chociaż, można by rzec, że ich wzajemną nienawiść i wrogość do siebie zapoczątkowały ich drugie połówki, przyjaciele i przede wszystkim tak jak w przypadku Selene — rodzinna przeszłość. Od niepamiętnych czasów Walker’owie i Craig’owie byli przeciwko rodzinie Wood'ów i Ramis'ów. Nic pewnie nie zmieniło by się do dziś, gdyby nie Gary. Wolał porzucić rodzinę w imię przyjaźni. Przyjaźni, której jego „matka” nie umiała zaakceptować, przyjaźni z Selene Ramis i Davidem Woodem. Wszyscy zauważyli, że Gary był zupełnie inny niż jego krewni, dlatego też został „wyklęty” z rodziny. Selene pamiętała jak opowiadał im kiedyś, że jego matka wymazała jego zdjęcie z drzewa genealogicznego w ich rodzinie.

Selene Catherine Ramis była od podstawówki przyjaciółką Alana Craven’a. Nieco później, w pierwszej klasie gimnazjum, dołączyła się do nich Evanna Mary Lynn. Selene była szczupłą, średniego wzrostu dziewczyną. Miała czarne, hebanowe i kręcone włosy oraz brązowe oczy. Lubiła czarny kolor jak Alan. Jej matka — Esmelle Lilith Ramis — pracowała w oddalonej o kilka mil szkole językowej, dlatego córka widywała się z nią tylko w święta i wakacje. Jednak był też tego mały plus. Kobieta uczyła swoją córkę hiszpańskiego, francuskiego i włoskiego. Natomiast jej ojciec Johnny Tobias Ramis — jako szef jednego z banków — rozpieszczał córkę jak tylko mógł. Kupował jej różne prezenty bez żadnej okazji, zabierał na wycieczki, a w ogóle traktował jak księżniczkę. W jej 10-te urodziny postanowił, że zrobi jej pewną niepowtarzalną niespodziankę. Zabrał ją do banku i założył konto. Co miesiąc wpłacał tam połowę swojej wypłaty. Esmelle robiła tak samo. Na początku dziewczyna nie wiedziała, dlaczego rodzice to robili, ale później po kilkunastu latach prawda wyszła na jaw.

Pewnego dnia, kiedy przyjechała do szpitala dowiadując się o wypadku rodziców, ojciec wyznał jej prawie wszystko na łożu śmierci. Tego dnia straciła i matkę i ojca, a świat i dawne, szczęśliwe życie legło w gruzach bezpowrotnie.

Dziewczyna wbiegła do szpitala otwierając gwałtownie drzwi. Podbiegła do recepcji i zapytała drżącym głosem recepcjonistki ubranej całej na granatowo :

— Gdzie jest Johnny Ramis?

— Pokój 315.

— A Esmelle Ramis?

— A kim dla nich jesteś? — zapytała recepcjonistka roztrzęsioną dziewczynę.

— Córką.

— Idź do 315. Tam jest doktor Parrness. Wyjaśni ci wszystko. — powiedziała i uśmiechnęła się do niej smutno.

Patrzyła na dziewczynkę z litością w oczach. Sama była matką i nie wyobrażała sobie, by jej córka pochowała ją. Nie miała serca powiedzieć jej co stało się z jej rodzicami. Selene była taka młoda. Nie była nawet w stanie iść do pracy, a co dopiero mówić o samodzielności.

Dziewczyna wbiegła po schodach i po paru sekundach stanęła przed drzwiami pokoju. Kiedy wyszedł lekarz spojrzał na nią smutno. Ta wyczuła, że coś jest nie tak. Tylko dlaczego nikt nie chciał powiedzieć jej prawdy?

— Doktorze Parrness.

— Selene, tak? — zapytał i spojrzał na nią ze współczuciem.

— Tak. Co z moim tatą? A jak się czuje mama?

— Stan twojego taty jest zły. A można powiedzieć, że bardzo zły. Nie potrafię cię kłamać. Nie pozostaje ci żadna nadzieja. Przykro mi kochanie. — wyznał smutno lekarz.

— A moja mama? Esmelle.

— Pani Ramis niestety zmarła w drodze do szpitala.

— Nie… Nie… — szepnęła i usiadła na krześle stojącym przed salą 315, a z jej oczu popłynęły łzy prawie tak czerwone jak krew, która spływała z jej serca.

Lekarz podszedł do krzesła i usiadł koło niej. Też miał córkę i doskonale znał ten ból kiedy ktoś kogo się kocha odchodzi. Jego żona Ann Anastasia umarła dwa lata po ich ślubie. Nie zdążył nawet się nią nacieszyć. Zmarła tak nagle, a oni mieli przecież tyle planów do zrealizowania, tyle marzeń. Pamiętał doskonale jak jego córka — dowiedziawszy się o śmierci matki — zareagowała. Dwa tygodnie płakała i spała ze zdjęciem swojej matki przy poduszce. I doskonale wiedział jak czuje się Selene.

— Idź się z nim pożegnać. Potrzebuje cię. Ja nie miałem okazji pożegnać się z żoną, ale ty nie zrób tego błędu, bo potem nigdy go sobie nie wydarujesz.

Dziewczyna wytarła oczy i otworzyła powoli drzwi. Jej tata leżał bezsilny, a oczy straciły blask. Z ramienia wystawał kawałek osikowej gałęzi. Po szyi ciekła krew. Koszula podarta była na strzępy. Po jego palcach i ręce spływała krew kapiąc powoli na ziemię. W powietrzu unosił się zapach bliskiej śmierci.

— Tato. Co się z wami stało? Kto…?

— Selene. Selusia… — wziął ją za rękę i ciężko odetchnął — Posłuchaj mnie. Posłuchaj mnie uważnie kochanie…

— Tatusiu spokojnie. Wyjdziesz z tego.

Dziewczyna nie płakała przy nim, nie chciała okazać mu swojej słabości, nie chciała go zawieść ani wyprowadzić z błędu, że nie da sobie rady bez niego i mamy. Chciała, by teraz, w tak ciężkiej dla niego chwili nie martwił się o przyszłość swojej córki.

— Moja córeczko… Przez 5 lat. Co miesiąc. Razem z mamą… — przerwał, bo przed jego oczami przeleciał obraz jego żony z zakrwawioną twarzą na noszach, kiedy jeden z ratowników zasuwał czarny worek — Wpłacaliśmy na twoje konto 3 tys. $. Chcieliśmy cię zabezpieczyć… Na wypadek gdybyśmy… No wiesz…

— Tato… Rozumiem. — szepnęła dziewczyna widząc jak z wypowiedzeniem każdego kolejnego słowa jej ojciec cierpi i ile go to kosztuje.

— Kocham cię Selene. Mama też cię kocha. Nie wyrzekaj się tego… Kim naprawdę jesteś… A gdy przyjdą smutne dni, spójrz na gwiazdy i wiedz, że masz tam nas. Na zawsze. Moje słoneczko… Jakby to mama ujęła czasami tylko popatrz się w gwiazdy i uśmiechnij… — szepnął, a dziewczyna poczuła jak jego dłoń bezwładnie opada, a oczy powoli się zamykają, ale serce nie przestało jeszcze bić.

— Ja też was kocham i nigdy o was nie zapomnę. — powiedziała cichutko, ze łzami w oczach i złapała prawą ręką za prawy nadgarstek ojca.

— Dziecko nie rób tego…

— Obiecuję, że osoba, przez którą teraz cierpieliście zapłaci za to po trzykroć jeszcze większym cierpieniem. Obiecuję, że wszystko co zrobię będzie hołdem dla was.

— Zupełnie jak Esmelle…

Były to ostatnie słowa jakie usłyszała od ojca. Zdała sobie sprawę, że była to ostatnia rozmowa, ostatni uścisk dłoni, ostatnie spojrzenia. Została sama.

Przez dwa lata nauczyła się dorosłego i samotnego życia, a Alan i Evanna pomagali jej jak tylko mogli. Wtedy też jej ojciec chrzestny i kuzyn jej ojca — Richard Alexander Singleton, dyrektor liceum — przeprowadził się do Olympii i opiekował chrześnicą. Nie był wymarzonym zastępczym ojcem. Nigdy się nie odzywał, a wszyscy uczniowie się go bali. Uczył biologii, chociaż na lekcji gadał tylko o tym jak być dobrym i żeby szanować swoją rodzinę, a zwłaszcza rodzeństwo. Selene nie zachwycił pomysł, a mianowicie to, że będzie z nim mieszkała. Nigdy przedtem go nie widziała, nie znała, a teraz miał ponieść za nią odpowiedzialność. Obiecała sobie, że albo ona się wyniesie albo on. Takie właśnie było życie Selene.

Evanna była mniej więcej takiego samego wzrostu jak przyjaciółka, lecz miała blond włosy i brązowe oczy. Nieco grubsza od Selene, ale entuzjazm jaki od niej bił tuszował jej wszelakie wady. Często się uśmiechała. To właśnie ona zapoznała Selene z Natalie Samanthą Perez. Ta to dopiero była dziwna. Prawie co parę dni zmieniała kolor włosów, a styl ubierania Selene opisywała jako” umarły za życia”. Była kapitanem szkolnej drużyny cheerliderek. Kiedy na castingu odrzuciła Isabelle Craig zyskała sobie wrogów w postaci jej i jej siostry Elene, a także jej chłopaka Ralpha i chłopaka jej siostry — Nathana.

Richard Singleton był bardzo tajemniczym człowiekiem. Nikt nie wiedział, gdzie jest reszta jego rodziny i skąd pochodzą. Wszystko zostawało w rodzinie. Jedyną rzeczą, której nie ukrywał mężczyzna było pokrewieństwo z Ramis’ami i to, że jego chrześnicą jest Selene. Nie rozmawiał z nikim i zawsze był jakiś przybity. Nie miał przyjaciół, z nikim się nie spotykał. Zawsze się czegoś bał i był ciągle nieobecny. Ciągle gdzieś wyjeżdżał i nigdy nie potrafił odpowiedzieć na zadane pytanie. Kiedy zgodził się na prośbę swojego kuzyna i jego żony, każdy był zaskoczony. Jednak nikt też nie miał pojęcia, co tak naprawdę go gryzło. Swoim wyglądem też mało co zdradzał. Zawsze chodził w siwym, długim płaszczu zimowym i kapeluszu o wielkim rondle. Miał nawet długą brodę i wąsy i czasami uczniowie śmiali się z niego, że wygląda jak sam Merlin. Selene zgadzała się z tą opinią, ale nie mówiła mu tego w twarz. Tyle, że Merlin opisywany w książkach był miły dla swoich uczniów i pomocny dla ulubieńca, a Richard nie szanował nawet chrzestnej córki i wiecznie o coś się jej czepiał.

Rozdział 2

Szkoła

Parę lat później…

Październik był ulubionym miesiącem Selene. Słońce nie świeciło już wcale, ale za to często padał deszcz i wiał wiatr. O tej porze liście nabierały już żółtych i czerwonych kolorów. Wiatr, deszcz i pochmurna pogoda była dla niej czymś idealnym. Nienawidziła słońca i upałów, a wakacje uważała za okres głupiej przeplatanki słońca i niewytrzymywanego gorąca. Najlepszą porą roku była zdecydowanie jesień.

Jest to taka pora w roku, kiedy kolorowe liście opadają z drzew, wiatr wieje znacznie mocniej, a woda w stawie nabiera ciemnego, ponurego wyglądu. Na samą myśl ludzi ogarnia smutek i gorycz, że nie zobaczą już przylatujących bocianów, lecz same kruki, że nie zobaczą uśmiechniętych twarzy małych dzieci bawiących się nad zalewem, lecz same szkliste, zapatrzone w ekran telewizora zaspane oczy. Na szczęście to przykre zjawisko nie dotyczy wszystkich, ponieważ jesień ma w sobie wiele ukrytych dobrych cech takich jak np. miłość, spokój i opanowanie. To właśnie wtedy malowniczymi parkowymi alejkami, zasypanymi przez kolorowe liście, wędrują przytuleni zakochani, wyznając sobie swoje najskrytsze myśli oraz uczucia. Człowiek jesienią wycisza się, staje się bardziej skłonny do zadumy. Latem często nie ma się nawet czasu na zjedzenie porządnego obiadu, gdyż szkoda marnować pięknych słonecznych dni, w zimie natomiast niedługo po powrocie ze szkoły zasypia się, bo jest zimno, sennie i ponuro. Jesienią na wszystko jest czas. Nawet kłopotliwe i częste deszcze nie przeszkadzają w spokojnych, pełnych ciepła rozmowom wyjaśniających wiele zawikłań rodzinnych czy miłosnych. Człowiek wycisza się, chowa się w skorupce oszczędzając swoje siły, obmyśla nowe plany i wyładowuje się emocjonalnie w gronie najbliższych mówiąc im jak bardzo dobrze się z nimi czuje. Zostawia te wszystkie swoje siły na później, aby nagle na wiosnę rozkwitnąć jak ten narcyz, aby pokazać, że nie zasnął na wieki lecz tylko na małą chwilkę w swoim długim życiu. Nie tylko kwiaty i ludzie się zmieniają, lecz całe otoczenie.

Nieco smutna pogoda i pora roku. Ale właśnie taka pogoda była wymarzoną dla Selene. Ciemne, pochmurne niebo było w jej oczach jak jasne, błękitne niebo w lecie dla innych ludzi. Czarne kruki niczym wesołe skowronki, a pusty park pozwalał jej się zrelaksować. Mogła wyciszyć umysł, na chwilę zapomnieć o otaczających ją problemach.

Był ranek. Selene wstała i zeszła na dół. Poszła się wykąpać i umyła zęby. Kiedy wyszła z łazienki udała się do kuchni. Tam zastała Richarda. Jak zawsze ubrany był w ciemny garnitur i pił kawę. W jednej ręce trzymał gazetę, a w drugiej papierosa. Zgasił go, bo wiedział jak bardzo chrześnica tego nie lubiła. Dla niej palenie było tylko powolną śmiercią na własne życzenie.

— Hej. Możemy pogadać? Mam parę pytań i chcę żebyś na nie odpowiedział. — powiedziała niepewnie dziewczyna spoglądając na ojca chrzestnego i podchodząc do lodówki, otworzyła ją i wyjęła szary karton i zaczęła z niego pić.

— Hej. — odburknął jej — Nie mam czasu teraz. Muszę iść. Obowiązki wzywają. Wybacz. — odpowiedział po czym wstał i wyszedł.

— Obowiązki. Oczywiście… — szepnęła sama do siebie.

Było tak zawsze. Każdego ranka, każdego po południa, każdego wieczoru. Richard wychodził przed siódmą, a wracał koło 11 wieczorem. Nigdy nie tłumaczył się ze spóźnień, nigdy niczego jej nie zabraniał. Kiedy oglądała do późna telewizję, nawet mu to nie przeszkadzało. Wieczorami zastanawiała się, czy jej ojciec chrzestny wie kim ona naprawdę jest i kim byli jej rodzice. Nigdy o nich nie wspominał, a kiedy dziewczyna chciała o nich porozmawiać — kończył temat i wychodził z domu. Czasami pewne sytuacje utwierdzały ją przekonaniu, że gdyby nie znał prawdy nie zgodziłby się z nią zamieszkać.

Selene wyszła do szkoły. Zamknęła furtkę z małych, czarnych deseczek wykonaną przez jej ojca. Dziewczyna pamiętała reakcję swojej matki kiedy to zobaczyła. Następnego dnia pojechała do sklepu i kupiła 3 puszki czarnej farby i pomalowała cały płotek. Ludzie, którzy ich nie znali bali się wchodzić na teren domu. Czarne ogrodzenie i obwódki u okien nie zachęcały ich do tego, a wręcz przeciwnie.

— Jacyś dziwni ci Ramis’owie. — tak właśnie mówili o nich ludzie — A może oni są tacy sami jak Addams’owie. Kochają sadystyczne zabawy i nie wiadomo co jeszcze.

Ale oni nie przejmowali się tym. Byli razem i byli szczęśliwi. Owszem, skrywali pewną tajemnicę, o której nikt nie wiedział. Ale w oczach Esmelle i Johnny’ego taka opinia wynikała z tego, że nikt ich nie znał, ponieważ oni nie chcieli dać się poznać. Stare plotkary rozpuszczały takie właśnie plotki, by dopiec Ramis’om za to, że wszystko co działo się w ich domu nie oglądało światła dziennego. Czasami tylko niektórzy mieszkańcy, którzy akurat nie spali podczas pełni mieli okazję zobaczyć panią Ramis i ich córkę siedzące na tarasie przed domem otoczone jakimś dziwnym, tajemniczym blaskiem.

Idąc zamyślona minęła brzozę, potem następną i jeszcze jedną. Jej wielki, biały pień zajmował tyle pobocza co trzech dorosłych mężczyzn. Był wielki i gruby, cały pokryty białą korą. I gdy tak szła i szła spotkała swoją przyjaciółkę — Evannę Lynn. Dziewczyna śmiała się do niej już z daleka. Podeszła do niej zadowolona i wesoło się przywitały.

— Sela.

— Cześć Eva… — ale nie dokończyła, bo nagle jakiś czarny samochód zahamował z piskiem opon.

W środku siedziała trójka śmiejących się i gadających chłopaków. Selene od razu rozpoznała jednego z nich — Davida, z którym znała się trochę dłużej. Jej koleżanka nie kryła swojej radości ze spotkania. Od jakiegoś czasu ona i William Newell pisali ze sobą i spotykali się.

— Hej Evanna. — powiedział Willy, a ona uśmiechnęła się promiennie — Może się z nami zabierzecie? Czy wolicie iść? — dokończył pytanie i otworzył drzwi.

— Ja z chęcią skorzystam.

Gary nic się nie odzywał i cały czas obserwował Selene. Dziewczyna raz po raz spoglądała w stronę małego domu za zakręcie. David i Willy zajęci byli rozmową z Evanną.

— A Selene ty nie jedziesz? — zapytał ją chłopak.

W tym momencie parę domów dalej pojawił się Alan Craven. Spojrzał się w stronę samochodu i pomachał ręką. Chłopaki buchnęli śmiechem, a dziewczyna wzięła głęboki wdech i uśmiechnęła się.

— Jest i nasz Śmiecialan. — zaczął David.

— Takie osoby wogóle nie powinny istnieć. Jak on wogóle wygląda. — dodał Willy, a Evanna zaśmiała się cicho spoglądając ukradkiem na stojącą nadal na chodniku przyjaciółkę.

Ta nic nie mówiła. Przyjaźniła się z synami Olympii, ale miała nieco inny system wartości. To nie pieniądze były dla niej ważne. Może stało się tak dlatego, że w bardzo młodym wieku została sierotą? Jej największym pragnieniem było posiadanie rodziców — coś czego nie miała w przeciwieństwie do reszty swoich znajomych. Nie doceniali swojego szczęścia — tak uważała dziewczyna kiedy przyjaciele opowiadali jej o swoich kłótniach z rodzicami. Wiele razy Evanna mówiła jak to fajnie będzie się wyprowadzić z domu i iść na swoje. Kiedyś dawno dawno temu ona też tak mówiła. Ale zmieniła zdanie, gdy jej rodzice zginęli. W trudnych chwilach nie miała się do kogo zwrócić i rozmyślała jak to wspaniale mieć rodziców. Ale jeszcze wtedy nie zdawała sobie sprawy jakich naprawdę rodziców mają jej przyjaciele.

Kiedy cała czwórka świetnie się bawiła żartując i śmiejąc z biedniejszego od nich Cravena, nagle Selene odezwała się. Zawsze broniła kolegi, ponieważ bardzo go lubiła. Obgadywanie i przezywanie biedniejszych od siebie było dla niej czymś nie do zniesienia. Jej zmarła mama ciągle mówiła jej, że to nie to jak się wygląda i ile ma się pieniędzy jest ważne tylko, co to ma się w sercu.

— Przykro mi, ale Alan to mój przyjaciel i obiecałam mu, że dzisiaj pójdziemy razem do szkoły. A was nie rozumiem, zachowujecie się tak jakby on był jakiś inny tylko dlatego, że nie chodzi cały ubrany w Pumę. — odparła i spojrzała na Willy’ego, który miał na sobie same markowe ubrania — Może kiedyś zastanowicie się nad swoim postępowaniem i przejrzycie na oczy. Ze mną też pewnie byście się nie chcieli kolegować, gdybym nie miała pieniędzy?

Gary przestał się śmiać, a David i Willy spojrzeli zaskoczeni na Evannę i wydali z siebie bezdźwięczne” że co?”. Ta kiwnęła głową, a Selene podniosła rękę i pomachała czekającemu Alanowi. Chłopak uśmiechnął się, a kanapka, którą trzymał w ręce wypadła mu na ziemię. Gary i Willy z trudem powstrzymali śmiech.

— Sela no coś ty. Tu nie chodzi o kasę. Ty to co innego. Wystarczy na niego spojrzeć. — powiedział Newell i uśmiechnął się.

— Żeby ciebie takie coś nigdy nie spotkało mój drogi. — odpowiedziała chłopakowi, który zamilkł i nie chciał już dłużej prowadzić konwersacji na temat Alana.

— To na razie.

— Zobaczymy się w szkole. — powiedziała i szybkim krokiem ruszyła w kierunku kolegi, a samochód powoli odjechał.

Tymczasem Alan wziął od koleżanki torbę. Nie była ciężka, bo dziewczyna nie nosiła za dużo książek, tylko parę zeszytów i puszkę pepsi. Chłopak uśmiechnął się do niej i założył jej torbę na swoje lewe ramię. Z początku Selene czuła się trochę dziwnie, gdy kolega pomagał jej nieść torbę, prawie pustą, ale z czasem przywykła do jego uprzejmości. Czasami nawet czuła się tak jakby Alan był jej chłopakiem.

— Co chcieli? — zapytał swoim lodowatym tonem, który pozostawał niezmieniony, natomiast pannie Ramis podobał się jak nikomu.

— To moi znajomi. Chcieli mnie podwieźć. A zaskoczyło ich to, że ktoś taki jak ja odmówił Synom Olympii. — zażartowała i klepnęła go w ramię — Ale wolałam się przespacerować.

— Synowie Olympii. Żałosne. — dodał prychając pogardliwie — Nie rozumiem jak możesz się z tymi ludźmi przyjaźnić.

— A ja nie rozumiem, dlaczego się tak nie lubicie. — powiedziała do niego czekając na jakieś wyjaśnienie, gdy nagle podjechał drugi samochód, zatrzymał się koło nich, a z okna wychyliła się Isabelle i rzuciła pogardliwe spojrzenie Selene i prychnęła z niechęcią, a potem przeniosła swój wzrok na Cravena.

Selene bardzo to zdenerwowało, ale mimo wszystko chciała nie dać po sobie tego poznać. Zawsze kiedy tylko Isabelle była w pobliżu ona nie mogła się uspokoić. Przez tyle lat musiała znosić jej docinki. Nie wiadomo czy Isabelle robiła to specjalnie czy nie, ale przenosiła się dokładnie w te same miejsca, w których mieszkała Selene.

— Od rana takie paskudne widoki. — szepnęła na widok twarzy Isabelle, która niestety, a może stety to usłyszała.

— Jedziesz z nami Alan czy wolisz iść z tą… Ramis? — zapytała go Isabelle piorunując dziewczynę złowieszczym spojrzeniem, a Nathan i Ralph spojrzeli na siebie porozumiewawczo i uśmiechnęli się.

Wiedzieli, że Isabelle i Selene nienawidziły się, ale nie wiedzieli dlaczego. W gimnazjum też miały spięcia. Isabelle uważała, że Selene nie zasługuje na żaden szacunek jako sierota, której rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Często dogadywała jej z tego powodu. Lecz ich konflikt trwał można powiedzieć, że od wieków, jednak nikt o tym nie wiedział.

Chłopak kiwnął przecząco głową. Lubił poranne spacery do szkoły w towarzystwie jedynej dziewczyny, którą szczerze lubił. Mógł jej się zawsze zwierzyć, pogadać i pośmiać. Tylko ona nie pokazywała tego, że miała pieniądze. Uważała, że to nie jest powód do dumy. Oczywiście bogactwo daje duże możliwości, ale nie da się kupić ani miłości ani też przyjaźni.

— Żałosna osoba, żałosne odzywki. — odcięła się Selene.

— Uuu… — mruknęła dziewczyna — Nie musisz się aż tak krytycznie oceniać. Muszę przyznać, że czasami powiesz coś wrednego, ale podkreślam, że to tylko czasami.

— I znowu pokazałaś, że twoje IQ jest ujemne.

— Ja chociaż je mam, niskie, ale mam.

— Sama się do tego przyznałaś przy świadkach.

— Jeśli miałabym wybierać pomiędzy twoim IQ a moim to zdecydowanie wybrałabym to drugie. — powiedziała, a Elene zawtórowała jej — Ale nie muszę jak ty biegać każdej soboty na cmentarz, by porozmawiać z rodzicami.

— Może nie na cmentarz, ale jakoś ich tutaj nie ma. Też chyba nie przepadają za twoim głupim towarzystwem.

— Twoja zmarła matka pewnie każdej nocy dziękuje losowi, że już nie żyje. — zaśmiała się jak i reszta siedzących w samochodzie.

— Isabelle nie przeginaj! — krzyknął Alan, a ona schowała głowę z powrotem do samochodu i zasunęła szybę do połowy.

— Nic na to nie poradzę, że jestem szczerą realistką. — odparła z lekkim uśmiechem i oplotła rękami swojego chłopaka.

— Widzimy się w szkole! — krzyknął do niego kolega odjeżdżając szybko, a po paru sekundach z samochodu zrobiła się mała, czarna plama.

Alan zauważył zakłopotanie Selene. Jej spotkania z Isabelle Craig nigdy nie kończyły się dobrze. Jedna drugiej zawsze musiała powiedzieć coś, co nie pozostawało obojętne. W przypadku Selene byli to rodzice. Dziewczyna nadal nie mogła się pogodzić z ich startą i gdy ktoś jej o tym przypominał miała ochotę sama ze sobą skończyć. W szkole udawała silną i wesołą, ale gdy była razem z Alanem nie musiała tego robić.

— Nie przejmuj się. — uśmiechnął się do niej lekko dotykając ręką jej dłoń — Ona ma trochę niewyparzony jęzor, ale pewnie kiedyś za to zapłaci.

— Nie wszyscy muszą mnie lubić. — westchnęła — Tak to już jest. A już tym bardziej ta cała… Craig. Dobrze, że mam ciebie.

Chłopak zaśmiał się. Bawił go sposób postrzegania świata i ludzi przez przyjaciółkę. Często mówiła mu, że ona lubi samotność. Chłopak dobrze pamiętał jak kiedyś pewnego dnia, gdy jeszcze chodzili do gimnazjum wyjechali całą klasą na obóz. Wszystkie dziewczyny szybko zaaklimatyzowały się i nawiązały jakieś nowe znajomości. Tylko Selene nie zaprzyjaźniła się z nikim. Kiedy już potem wszyscy zaakceptowali jej specyficzny styl bycia, dziewczyny z obozu doszły do wniosku, że Selene jest dziwna. Wiele osób jej to mówiło, więc nowości nie odkryły. Wieczorem, po spożyciu alkoholu, kiedy wszyscy stali się bardzo rozmowni i niezwykle towarzyscy, jedna z dziewczyn o imieniu Sabrine w przypływie szczerości powiedziała Selene jakie ma o niej zdanie. Wyznała jej, że jest dziwna, ponieważ cały czas ubiera się na czarno i wogóle nie jest towarzyska. Dziewczyna nie przejmowała się opinią ludzi o sobie dlatego też i tym razem te wieści nie zrobiły na niej żadnego wrażenia.

— To ja się cieszę, że cię mam.

— Oboje jesteśmy trochę inni niż wszyscy. Nic dziwnego, że przeznaczenie pozwoliło nam się spotkać.

— I dziękuję mu za to każdego dnia. — zaczerwienił się odrobinę — Dlaczego ubierasz się jak ja? — zażartował, by zmienić temat, ponieważ czuł, że mógłby za dużo powiedzieć na temat swoich uczuć.

— To ty kradniesz mi czarny mój drogi. Można powiedzieć, że ja i ten kolor jesteśmy sobie przeznaczeni.

Rozmawiali, żartowali i śmiali się idąc do szkoły. Alan chciał, żeby takie chwile nigdy się nie kończyły, ponieważ już od dawna był zakochany w Selene. Miał czasami chęć zapytać ją czy ona też do niego coś czuje, ale gdyby odpowiedź była przecząca ich przyjaźń nie rozpadła by się, ale pewnie nie byłoby tak jak jest teraz, dlatego wolał nic nie robić. Selene wychodziła z tego samego założenia i cierpliwie czekała na pierwszy krok Alana.

— Wiesz, że się spóźnimy. — poinformował dziewczynę.

— Wiem Alan, wiem. I znowu Pressman będzie się wkurzał.

— Może uda się nam jakoś wślizgnąć do klasy niezauważenie.

— Sokole oko wszystko widzi. — powiedziała, a chłopak zaśmiał się — Wiesz jaki on jest. Wkurza mnie to, że wogóle przyjmują do ludzkich szkół takich nauczycieli.

— Ludzkich? — zdziwił się młodzieniec.

— No wiesz chciałam powiedzieć, że przyjmują takich ludzi, a wyszło zupełnie co innego. — uśmiechnęła się — W mojej dawnej szkole nie było takich osób. Nauczyciele byli sprawiedliwi, a ten już nie raz pokazał, że bardziej lubi osoby, które mają pieniądze. Hmm… Jak ja nienawidzę takich ludzi. — prychnęła.

Droga minęła im dosyć szybko, ale gdyby nie ta kłótnia z Isabelle dotarliby na czas. A tak kiedy dotarli przed drzwi klasy było już po dzwonku. Dziewczyna wcale nie chciała iść na lekcję jednak zmusiła się. Uśmiechnęła się do kolegi i kiwnęła głową, że jest gotowa. Alan otworzył drzwi i wpuścił dziewczynę pierwszą.

— Przepraszamy za spóźnienie. — powiedziała do nauczyciela, a ten tylko kiwnął ręką, by usiedli.

— Siadajcie już, siadajcie. Nie mam czasu na takie pierdoły. Spóźniacie się każdego dnia na moje lekcje. No, ale już przywykłem.

Pan Pressman nie był nauczycielem z zamiłowania. Siedział na lekcjach tylko po ty, by przesiedzieć i dostać wypłatę. Miał swoje humorki i czasami, kiedy był zły, potrafił przepytać całą klasę w ciągu 10 minut stawiając wszystkim nic innego tylko same dwójki niezależnie od tego kto ile powiedział. Niesprawiedliwość biła od niego na milę.

Selene rozejrzała się po klasie. Evanna siedziała z Willy’em, a David z Gary’m. W rzędzie pod oknem nie było już wolnych miejsc, dlatego Selene usiadła razem z Alanem w jego ławce. Kiedy wszyscy ucichli pan Pressman zaczął sprawdzać listę obecności.

— Sophie Emma Abraham. — wyczytał pierwsze nazwisko.

— Jestem! — krzyknęła mała, chuda dziewczyna o twarzy jak śliwka z miną cierpiętnicy, która zawsze wszędzie chodziła sama.

Może wcale nie chciała, ale nie miała na to żadnego wpływu. Nie miała dużo wad, ale miała jedną, która bardzo utrudniała jej życie. Sophie lubiła się wymądrzać. Zawsze odzywała się niepytana na każdy temat, wtrącała się do rozmów i ogólnie była jakaś wkurzająca. Kiedyś dawniej, jedna z dziewczyn z klasy Selene postanowiła uświadomić swoją koleżankę i powiedziała jej, że jeśli nie zmieni się to cała klasa złoży petycję o przeniesienie jej do innej grupy. Dziewczyna zgodziła się i od tego czasu zaczęła się zmieniać.

— Javier Pablo Cordero.

— Tutaj.

Pressman spojrzał się na chłopaka. Jego mina była po prostu bezcenna. Nikt już nie chciał tego komentować, ale po klasie i tak rozległy się ciche, ale słyszalne szepty.

— A to nie raczy już powiedzieć jestem albo obecny tak? Tylko ja muszę się za szanownym panem rozglądać.

— Przepraszam. Obecny… — powiedział z uśmiechem na ustach chłopak i dalej zaczął mazać po zeszycie.

Wszyscy uczniowie dobrze wiedzieli, że z profesorem Pressman’em należy żyć w zgodzie i zawsze trzeba mu ustąpić. Nie lubił on uczniów, którzy kłócili się z nim lub odzywali się do niego nie w ten sposób, który on uważał za stosowny. Tak więc każdy wolał już zachować wszystkie uwagi dla siebie i mieć spokojną głowę.

— Pauline Irene Calman.

— Jestem.

Potem padło kilka kolejnych nazwisk.

— Alan Quentin Craven.

— Jestem. — po klasie rozległ się lodowaty głos niczym dotyk zmarłego człowieka.

— Evanna Mary Lynn.

— Jestem.

— Michael Dixon Lension.

— Jestem.

— William Christopher Newell.

Chłopak nie odpowiedział, bo był za bardzo zajęty rozmową z Evanną. Nauczyciel powoli podniósł wzrok i zdjął okulary. Alan szepnął coś do Selene, a ta uśmiechnęła się. Oboje wiedzieli, że za chwilę Pressamn znowu zacznie te swoje pogadanki na temat szkolnych miłości. Ten patrzył się przez parę chwil na Willy’a, ale gdy chłopak nie reagował odezwał się.

— Panie Newell umów się z panną Lynn po lekcjach, a teraz uważaj. Ja to nie rozumiem takiego zachowania. Za moich czasów nie można było nawet oddychać na lekcjach jeśli nauczyciel nie pozwolił, a teraz to wogóle inaczej. Newell rozmawia z Lynn w najlepsze i ignoruje mnie podczas najważniejszej czynności jaka jest wykonywana na lekcji — podczas sprawdzania obecności. Zobaczymy czy przy odpowiedzi też będziesz taki czarujący i rozgadany Willy. — powiedział i uśmiechnął się lekko.

Chłopcy zaśmiali się.

— Już uważam, profesorze Pressman. A co do tej odpowiedzi… — pokiwał głową — To może jutro? Co pan o tym myśli? — uśmiechnął się do profesora.

— Oj Newell, Newell. Niech ci będzie, że nie było rozmowy.

— Dziękuję panie Pressman. — odpowiedział i znowu odwrócił się do Evanny, a profesor tylko pokiwał głową i założył swoje okulary po czy znowu spojrzał w dziennik.

— Selene Catherine Ramis.

— Jestem.

Nauczyciel spojrzał się na nią. A gdy zobaczył, że siedzi ona z Alanem od razu musiał to skomentować. Z natury był ciekawski i bardzo interesowały go sprawy uczniów, których uczył. W szczególności zawsze skupiał się na Selene, Alanie i Gary’m. Kiedyś na lekcji powiedział, że Selene powinna być z Gary’m, bo to taki czarujący chłopak. Dziewczyna wyszła wtedy z klasy, ponieważ już od samego rana wkurzył ją Richard, a teraz jeszcze doszedł Pressman. Od tamtej pory profesor już nie komentował tego z kim powinna się związać Selene. Jednak dzisiaj znowu poruszył ten temat.

— Widzę, że mamy nową parę. Ja jednakowoż nadal zdania nie zmieniłem.

— To mój kolega. — odpowiedziała, a profesor zaśmiał się.

— Taaa każdy tak mówi. Dzisiaj przyjaciele, później kochankowie, a potem małżeństwo i dzieci. — rozkręcał się nauczyciel, a Selene i Alan zakryli twarze — Komu wy chcecie to wmówić kochani moi. No dobrze jedziemy dalej. Moim zdaniem powinnaś być z Walkerem. Miły chłopak i pasujecie do siebie.

— Cześć. — powiedział do Selene Alan i wstał.

Pressam wiedział, że przesadza czasami z tymi swoimi uwagami i poczuł małe wyrzuty sumienia. Alan do bogatych nie należał, a Gary tak. Nawet dorosły mężczyzna, który powinien być poważny zachowywał się jak dziecko.

— Alan usiądź. Ja nie twierdzę, że coś do ciebie mam. Nie, nie.

Chłopak nawet nie patrząc na nauczyciela usiadł w ławce i wyciągnął zeszyt. Nienawidził lekcji z Pressman’em tak samo jak nienawidziła tego Selene.

— A my wracamy do listy. Gary Nicolas Walker.

— Jestem.

— David Ray Wood.

— Jestem.

Kiedy lista już została sprawdzona nauczyciel zaczął prowadzić lekcję.

— Zapiszcie temat i punkty. Ma być idealna cisza inaczej piszecie kartkówkę, zrozumiano? — zapytał i wziął kredę do ręki.

Kiedy Selene zaczęła pisać, nagle na jej ławkę upadła karteczka. Rozejrzała się po klasie i zobaczyła, że David i Gary śmieją się i coś do niej pokazują. Wzięła karteczkę do ręki i rozwinęła. Był tam śmieszny rysunek pary młodej z opisem” Evanna i Willy”. Dziewczyna zaczęła się po cichu śmiać.

— Co panią tak bawi panno Ramis? — zapytał nauczyciel stając przy jej ławce.

— Nic, nic.

Wziął karteczkę, założył okulary i rozwinął papier.

— Oooo. No proszę. Jak uroczo. — uśmiechnął się — Laurka od pana Cravena. Jaki z pana romantyk no, no… Nie wiedziałem, że pan ma ludzkie uczucia, a sądząc po głosie wyczuwałem nawet ich brak, a tu taka zmiana.

— To nie ode mnie.

David zaśmiał się, a Gary nagle spoważniał. Znowu każdy będzie łączył Selene z Alanem, a nie z nim. Przecież to oni do siebie pasowali, a Craven psuł wszystko. Zawsze był tam gdzie nie trzeba, łaził za Selene wszędzie, nie odstępował jej na krok. Nikt nie mógł do niej podejść, bo Alan zawsze był gdzieś w pobliżu.

— Nie od niego.

— Uczę was półtora miesiąca, a już widzę, że na siebie lecicie. Umówcie się po szkole, a teraz dajcie mi poprowadzić tą lekcję do końca, ok? Szczerze mówiąc ja też nie jestem zadowolony z przebywania z wami całe 40 minut ale cóż mogę na to poradzić.

— Oczywiście. Przepraszamy. — odpowiedzieli razem widząc jak cała klasa śmieje się bez opamiętania, ale tylko Gary nic się nie odzywał i kiedy lekcja się skończyła wyszedł pierwszy.

Korytarz powoli zapełniał się uczniami wychodzącymi z różnych klas. Gary szybkim krokiem pokonywał drogę do parkingu, na którym stał jego samochód. Nagle usłyszał za sobą wołanie. Rozpoznał głos Selene i trochę zwolnił.

— Gary! Gary poczekaj!

Chłopak zatrzymał się i odwrócił. Selene biegła za nim trzymając książki w ręce. Najwyraźniej nie zdążyła się jeszcze spakować, a bardzo chciała z nim porozmawiać. Torbę miała odsuniętą, a o mało co nie wypadł z niej piórnik. Natalie i David szli powoli w ich kierunku, a Evanna z Willy’em dopiero wychodzili z klasy.

— Co się stało?

— Mam do ciebie sprawę. — powiedziała i zaczęła wkładać książki do torby.

— Jaką? — zapytał uśmiechnięty.

— Bo wiesz, że mój samochód jest zepsuty, a chciałabym jechać na zakupy.

— I chcesz, żebym cię zawiózł, tak? — zapytał, a ona kiwnęła głową.

— I mi doradził. Bo Alan nie może, a tak to zawsze we dwójkę chodziliśmy.

— Jasne, że pojedziemy. Możemy potem iść do kina i na pizzę. Powiedz Nati i Evie żeby też przyszły.

— Ok, a ty Davidowi i Willy’emu. — rzekła uśmiechnięta i spojrzała na idącą z naprzeciwka grupkę, której synowie Olympii nienawidzili z całego serca.

I oczywiście w takiej sytuacji pojawił się nikt inny jak Alan Craven razem ze swoimi — jak uważali synowie Olympii — przygłupimi kolegami: Nathanem Drake’em i Ralphem Smithem. Kiedy przechodzili uśmiechnęli się widząc jak Selene patrzy się na kolegę i szturchnęli Alana ramieniem. Gary rzucił im piorunujące spojrzenie, a oni odeszli dalej, a Selene i Walker poszli do stołówki. Gary zrezygnował z wrócenia do domu po tej krótkiej rozmowie, która niesamowicie poprawiła mu humor. Tam zastali już czekających na nich Evie, Willy’ego i Davida. Kiedy cała piątka siedziała przy stoliku, nagle przyszła do nich Natalie Perez ubrana w strój cheerliderki.

— Hej wam.

— Hej.

— Przerwa w tańczeniu? — zapytała ją Selene.

— Nareszcie. — uśmiechnęła się i usiadła koło Davida.

Żadne z nich nie miało najmniejszego pojęcia, by związać się ze sobą jak Evie i Willy. Selene i Gary? Nie, to nie mogło wypalić. Przecież oni byli tylko przyjaciółmi, a Natalie i David? Identyczna sytuacja. Kiedy przyjaciele zajęci byli rozmową do stołówki przyszli Alan, Nathan z Elene i Ralph z Isabelle. Usiedli przy stoliku pod ścianą, po przeciwnej stronie do stolika synów i cór Olympii.

— Alan coś ty taki przybity ostatnio? — zapytał go Nathan.

Nathan był najmniej kłótliwy z całego tego towarzystwa. Jego dziewczyna też wolała nie wypowiadać na głos niektórych słów i gdy z kimś się pokłócili po protu się nie odzywali. Natomiast siostra Elene — Isabelle Craig była tak przepełniona nienawiścią i świetnie pasowała do Ralpha, który był taki sam. Lubił wszystkim dokuczać i chciał by traktowano go jak kogoś z lepszej strefy. Lubił Alana jednak kilka razy kłócił się z nim o jego przyjaźń z Selene. Isabelle także zwracała na to uwagę i nie chciała, by ktoś z jej otoczenia kolegował się z jej największym wrogiem.

— A tak jakoś.

— Elene chodź ze mną. — zawołała do siostry Isabelle i cmoknęła Ralpha w policzek — Niech chłopaki sobie pogadają. Bo ta wstydziocha nic przy nas nie powie. — uśmiechnęła się i obie odeszły do swoich kumpelek do innego stolika.

— Powiesz nam? — dopytywał się Ralph.

— Ok powiem, ale nie śmiejcie się.

— Pełna powaga.

— No dobra więc to chodzi o… bo… yyy… no chodzi mi o… yyy… no… — jąkał się chłopak, a koledzy popatrzyli na siebie porozumiewawczo.

— Dobra, wiemy o co chodzi, a przynajmniej się domyślamy. — przerwał mu Nathan — Chodzi o Selene Ramis. Podoba ci się, ale nie wiesz jak do niej zagadać i czy ty jej się podobasz, tak?

— Tak.

— A nie przeszkadza ci to, że cały czas chodzi ubrana na czarno, a kiedy słońce wyjdzie znika? Bo dla mnie to jest nieco takie dziwne, a dla ciebie? — zapytał Ralph.

— Nie.

— Takie jakieś trochę mroczne i za bardzo… — przerwał na widok miny Alana.

Kiedy chłopcy gadali nie zauważyli, że Willy stoi niedaleko ich stolika i wszystko słyszy. Udawał, że wybiera jaką sałatkę sobie wziąć, a tak naprawdę czekał na dalszą część rozmowy. Alan nie chciał by ktokolwiek wiedział o jego uczuciach do Selene, ale miał dzisiaj taki posępny humor, że nie patrzył czy ktoś go słucha czy nie.

— Wydaje mi się, że ona i Walker coś ze sobą kręcą. — wyznał niepewnie Alan.

— Eeee tam nigdy. Byśmy wiedzieli. — powiedział Ralph — A jak chcesz ją zdobyć to kup jej kwiatka, jakąś błyskotkę, powinieneś wiedzieć co ona lubi. Znasz ją przecież nie od dziś. Rusz trochę głową. — dokończył.

— Nie mam tyle kasy.

— Ja ci dam. — zaproponował mu Drake.

— Oddam ci jak tylko będę mógł. Ale…

— Nie ma sprawy. — przerwał mu, wyciągnął z kieszeni portfel i wręczył do ręki parę banknotów — A wiesz z tego co ja i Elene zaobserwowaliśmy to obstawiam, że ty się jej podobasz. — powiedział, a Alan uśmiechnął się.

— Serio?

— No tak. Chodzicie razem do szkoły. Ona dla ciebie rezygnuje z przyjeżdżania do szkoły z tamtymi kretynami. — przerwał i wskazał głową na Davida i Gary’ego.

— Oni chyba nie są tacy źli. — powiedział Craven i spojrzał na zaskoczonych jego słowami kolegów — Chodzi mi o Evannę Lynn i Natalie Perez. One nigdy nic do mnie nie miały. Ale najgorszy jest ten Walker, potem Newell i Wood.

— Może i nie, ale ja tam wiem swoje. — skwitował Ralph i spojrzał na zbliżającą się do ich stolika Isabelle — To co kochanie robimy po szkole? — zapytał jej i reszty paczki.

Kiedy Willy skończył podsłuchiwać poszedł do kolegów. Był zadowolony, bo wreszcie nadarzyła się okazja, by zrobić z Alana pośmiewisko.

— Gary nie uwierzysz. — zaczął, a chłopak odstawił puszkę z colą.

— Co? — zapytał, a Willy zamilkł na chwilę.

— No mów. — nalegał David, a dziewczyny niecierpliwiły się.

— Craven zabujał się w… — spojrzał na Selene — W tobie Selene. I chce kupić ci jakiś prezent.

— Chociaż go na to nie stać. — zadrwił David, a Natalie uśmiechnęła się.

Zawsze się śmiała z rzeczy, które mówił jej kolega i patrzyła mu się prosto w oczy. Selene i Evanna coraz częściej zauważały, że Natalie zaczyna się inaczej zachowywać w towarzystwie Davida. Kiedy tylko gdzieś się pojawiał, ona pytała się przyjaciółek czy dobrze wygląda, czy nie rozmazała sobie makijażu itp. A gdy zaczepił ją lub coś do niej powiedział była cała w skowronkach.