Proza wybrana - Lipski Leo - ebook + książka

Proza wybrana ebook

Lipski Leo

4,0

Opis

W wyborze, opracowaniu i ze wstępem Agnieszki Maciejowskiej

Jego ciało było destruktem, stracił władzę w prawej ręce, dyktował więc, ale mowę miał również zaburzoną: to, co bazgrolił lewą, było nieczytelne, dźwięki z jego ust wypadały bezwładnie. Do tego mgła od bromu, luminalu. Ulepiła się z tego proza w dużej części napisana językiem bez skazy, utrafiająca w sedno męki, jakiej wszyscy jesteśmy poddani, proza, która jednocześnie zmusza do tego, by pożerać strony, a zarazem zwolnić lekturę, tak by jak najwięcej zapamiętać, zatrzymać dla siebie i zrozumieć, gdzie leży klucz do pisania burzącego wszystko, co zastygłe, idącego tylko własną drogą.

Literaturoznawcy węszą w prozie Lipskiego tropy psychoanalityczne i filozoficzne, próbują go podejść od strony życiorysu, co niemożliwe, bo rozpadł się na pył, tną teksty skalpelem, jakby strony przez niego napisane były zimnym trupem, choć wszystko tu drży, buzuje. Na przemian niedbałe i monolityczne zdania zmieniają rytm, poruszane emocjami, pożądaniem, pragnieniem sytości, poczuciem skrajnej nędzy ludzi na dnie. Ze zdarzeń zwykłych, choć obarczonych czytelniczą anatemą – bo po co mówić o sprawach brzydkich, skoro można by opowiadać o tym, co się uważa za piękno – Lipski cyzeluje istotę literatury: moment dotkliwości, zastanowienie, że może być aż tak, bez litości dla siebie i świata.

Wojciech Nowicki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 490

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
1
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pjeskiiiborminki

Nie oderwiesz się od lektury

❣️
00
stacjastoslow

Dobrze spędzony czas

Intrygujące i w treści i w formie.
00

Popularność




Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce ze zbiorów Archiwum Emigracji Biblioteki Uniwersyteckiej w Toruniu

Utwory Powrót, Waadi, Niespokojni, Dzień i noc, Pradawna opowieść, Piotruś, Miasteczko, Sarni braciszek – prawa w domenie publicznej

Pozostałe utwory w tomie – Copyright © by Mirosław A. Supruniuk, 2022

Wybór, opracowanie i wstęp Agnieszka Maciejowska

Redakcja Magdalena Budzińska

Korekta Anna Bogacz / d2d.pl, Elżbieta Krok / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-475-8

Agnieszka MaciejowskaPrzewodnik po wyborze

„Będzie, przypuszczam, wielkim skandalem” – pisał o planowanym wydaniu Piotrusia Jerzy Giedroyc do Czesława Miłosza w 1960 roku. Podobne obawy żywił kilka lat wcześniej, kiedy nie zdecydował się na wydanie Niespokojnych. „Osobiście nie gustuję w obrzydliwościach życiowych” – zastrzegał z kolei w liście do Jerzego Stempowskiego, informując go w roku 1956 o przyznanej Leo Lipskiemu nagrodzie za opowiadanie Dzień i noc.

Obsesyjność seksualna, a zwłaszcza skatologiczna w prozie Lipskiego, niegdyś szokująca, robi wrażenie także współcześnie. Ale już wówczas niektórzy doceniali, że – jak się wyraził Józef Czapski – są te „akcenty »chędologiczno-ekskrementalne« stopione w wielką poezję”, i stawiali jego twórczość wyżej od pisarstwa Gombrowicza.

Giedroyc, przyjmując „w zasadzie” – jak zawiadamiał Lipskiego – Piotrusia do druku, obaw przed skandalem nie ukrywał również przed nim. Na co ten ripostował: „Naturalnie tego rodzaju książka musiała być bezkompromisowa i krańcowa. Zaczyna się od niepokoju (Niespokojni). Potem okazuje się, że coraz więcej ludzi zostaje odciętych od korzeni. […] Odbywa się to masowo na Wschodzie, zwłaszcza na tak zw. Dalekim, ale przenosi się, niby zaraza, na Zachód. I, zdaje się, jeśli się coś nie poprawi – zostaniemy wszyscy wykorzenieni”.

Ta ciągłość między Niespokojnymi a Piotrusiem, ciągłość zamysłu, nie biografii autora, wydała mi się intrygująca i stąd podjęłam próbę ułożenia prozy Lipskiego w kolejności jej powstawania, a nie kolejności opisywanych wydarzeń, jak to zrobiłam w poprzednim wyborze jego twórczości zatytułowanym Powrót[1]. Przy braku pełnego dostępu do archiwum Lipskiego[2] jest to zadanie nieco karkołomne, mogłam się bowiem opierać jedynie na niepełnych informacjach biograficznych, strzępach udostępnionej mi korespondencji i zachowanych rękopisów – tych, w których znalazły się daty. Pewne są rzecz jasna daty publikacji, ale tych za życia Lipskiego nie było aż tak wiele. Reszta to praca niemal detektywistyczna (jak choćby porównywanie czcionki maszyn do pisania) lub czysta spekulacja.

Sporo dowiedziałam się od samego Lipskiego, a przede wszystkim od jego partnerki Łucji Gliksman – przez ostatnie sześć lat życia pisarza byłam w ich domu częstym gościem. Mówiła głównie Łucja, odpowiadając również na pytania zadawane Lipskiemu, nie zrażała się przy tym jego, gwałtownymi czasem, protestami, dlatego później starałam się ostrożnie podchodzić do informacji przez nią podawanych i w miarę możności je weryfikować. W końcu gdyby jej wierzyć, to byłam nawet przy śmierci Lipskiego, choć wezwała mnie dopiero, kiedy się zorientowała, że nie żyje.

Przy próbach ustalania chronologii powstawania utworów Leo Lipskiego najbardziej wyrazistą cezurą jest rok 1945, kiedy to – w marcu – poraził go paraliż. Wszystko, co jest rękopisem, musiało zatem powstać przed tą datą. Jeśli później w ogóle pisał ręcznie, są to zapiski radykalnie odmienne: krótkie, najwyżej jednozdaniowe, pismo niemal nieczytelne, litery koślawe, nietrzymające poziomu. To zaś, co istnieje w maszynopisie, zostało albo przepisane później z rękopisu, albo Lipski sam napisał to od razu na maszynie lub podyktował.

Do takich ustaleń trzeba też przyjąć założenie, że w więzieniu i łagrze Lipski nie tylko nie miał maszyny do pisania, ale także papieru, pisać więc zaczął już po opuszczeniu Rosji, czyli nie wcześniej niż latem 1942 roku.

Następna cezura to rok 1960, w którym Łucja Gliksman przeprowadziła się z Ameryki do Izraela. Razem ze swoją maszyną do pisania, której czcionka jest dość łatwa do zidentyfikowania, podobnie zresztą jak maszyny Lipskiego. Utwory pisane na jej maszynie powstały najprawdopodobniej po tej dacie, choć mogło się zdarzyć, że zostały przepisane z nieznanych mi tekstów wcześniejszych.

Pozostałe tropy pochodzą z listów: przede wszystkim z korespondencji z Michałem Chmielowcem i Jerzym Giedroyciem – oba te zespoły archiwalne zachowały się niemal w całości, obaj redaktorzy starannie bowiem przechowywali listy Lipskiego i zostawiali sobie kopie własnych. Kolejnym źródłem są obszerne listy Jana Holcmana do Lipskiego oraz do Józefa Czapskiego, którego Holcman często informował o losach „Leosia”, a czasem nawet cytował jego listy. Do tego dochodzą bardziej fragmentaryczne informacje z korespondencji z bratem, Ireną Lewulis oraz z przyjaciółmi i kolegami.

Daty powstania niektórych niepublikowanych maszynopisów są właściwie niemożliwe do ustalenia.

1917–1939

Rodzi się jako Leo Lipschütz w 1917 roku w Zurychu. Ma pięć–sześć lat, kiedy rodzina przenosi się do Krakowa. W dzieciństwie i wczesnej młodości jest dwujęzyczny. „Leo Lipski” to pseudonim pisarza.

Debiutował jeszcze w czasach gimnazjalnych i do wybuchu wojny zamieszczał swoje utwory w pismach uczniowskich oraz w prasie literackiej publikującej młodych twórców. Podpisywał się wówczas prawdziwym nazwiskiem. Wątki biograficzne tej wczesnej prozy są dziś trudne do rozplątania, niewiele faktów da się po tylu latach ustalić, ale często pojawiające się opisy śmierci jednego z rodziców, widzianej oczami dziecka, nie mogą pozostawać bez związku ze śmiercią matki małego Leo. Obu chłopców – Leo miał młodszego o kilka lat brata Stasia – ojciec wychowywał samotnie.

Liczne w tych wczesnych utworach sceny opisujące pobyty lecznicze w górach związane były zapewne nie tylko z fascynacją Thomasem Mannem – roczna przerwa w studiach może świadczyć o chorobie samego Lipskiego.

Zainteresowania młodego pisarza nie ograniczały się do literatury i muzyki (świetnie grał na fortepianie i podobno myślał o karierze pianisty, trochę też o muzyce pisał). Za przedmiot studiów wybrał psychologię i pedagogikę. W jego indeksie widniało również sporo zajęć z filozofii.

Wczesne próby literackie Lipskiego mogą zaskakiwać czytelników jego późniejszej twórczości. Są nieco niezdarne, bardzo „młodopolskie”, katastroficzne i egzaltowane. Trudno w nich odnaleźć późniejszy powściągliwy, skrajnie oszczędny styl.

W niniejszym wyborze postanowiłam juwenilia pominąć, zostawiając je czytelnikom o zainteresowaniach bardziej naukowych[3].

1939–1945

Gdy nadchodzi przeczuwana katastrofa – II wojna światowa – Leo wraz z bratem, narzeczoną Idą Elbinger – swoją pierwszą miłością – oraz grupą przyjaciół (rodziną Frenklów, w tym najbliższym przyjacielem, pianistą Kubą Weissmanem) ucieka do Lwowa.

Zamieszkali razem w dwóch wynajętych pokojach. Ida, niepokojąc się o los rodziny, wróciła do Krakowa, gdzie została zamordowana. Kuba dostał stypendium z lwowskiego konserwatorium i wyprowadził się od starych przyjaciół, by zamieszkać z nowymi, przez których, jak poinformowała Lipskiego Anna Frenkel, został po wkroczeniu Niemców zadenuncjowany. Zastrzelono go we Lwowie na ulicy. Pozostałych zgarnęło NKWD po zajęciu Lwowa przez Sowietów.

Obaj Lipschützowie byli aresztowani dwukrotnie – i za drugim razem wysłani do łagrów. Ostatecznie znaleźli się w armii Andersa i w jej szeregach opuścili ZSRR.

Jeszcze w ZSRR – w Uzbekistanie – Lipski z powodu wielotygodniowej gorączki trafił do szpitala urządzonego w meczecie, opisanego później w opowiadaniu Waadi. Wiadomo, że panowała tam wtedy epidemia tyfusu. Po latach w komentarzach do historii jego choroby pojawia się sugestia, że przeszedł wówczas nierozpoznane zapalenie opon mózgowych.

Kiedy wraz z armią Andersa przybył do Teheranu, zachorował ponownie – tym razem na zapalenie opłucnej. Jeśli, jak można podejrzewać, chorował wcześniej na gruźlicę, nie była to przypadłość błaha – spowodowała zresztą w grudniu 1942 roku zwolnienie Lipskiego z wojska. On sam w listach do brata jako powód zwolnienia podawał „przykrą nerwową chorobę”. W kolejnych listach informował, że była nią epilepsja. Jej leczenie wiązało się z przyjmowaniem znacznych ilości lekarstw o skutkach otępiających. Dla człowieka o ambicjach pisarskich – zabójczych.

W Teheranie, już w obozie cywilnym armii, spędził mniej więcej rok, następnie, nadal z obozem cywilnym, dotarł do Palestyny. Tu w maju 1944 roku spadła na niego wiadomość o śmierci brata pod Monte Cassino.

Chciał o tym napisać, ale widocznie nie był w stanie. Znalazłam w jego zapiskach tylko trzy małe fragmenty kończące się takim samym poczuciem bezradności i niemożności zmierzenia się z tym ciosem: „Ja wiedziałem pierwszego dnia, jak przeczytałem w gazecie: Szlomo Lipszyc. W tej parszywej gazecie. I udawałem, że nic nie wiem. Dopiero w 3 tygodnie potem Ada. Wtedy już wiedziałem na pewno. Wstałem i przez pół godziny lałem wodę na głowę. Bez słowa. Przepraszam Cię, Staszek, ale to jest złe. Jeszcze dużo, dużo razy napiszę o Tobie jak potrafię najlepiej”.

W styczniu 1945 roku Lipski wyjeżdża na stypendium studenckie do Bejrutu, o które starał się jeszcze podczas pobytu w Teheranie, i tam w marcu dosięga go paraliż, początkowo całkowity, a ostatecznie pozostawiający do końca życia niewładną prawą stronę ciała i uszkodzony ośrodek mowy.

Lipski nigdy nie był typem tryskającego zdrowiem sportowca, przeżycia wojenne i choroby dodatkowo ograniczyły jego ogólną sprawność, ale atak paraliżu uczynił z niego całkowitego inwalidę.

Kilka miesięcy spędził w szpitalach w Bejrucie i Jerozolimie, a dalej musiał radzić sobie sam.

Pisać zaczął znowu w 1942 roku, niemal natychmiast po opuszczeniu Rosji i przeprawie przez Morze Kaspijskie. W Iranie sprawił sobie zeszyt w linie z napisem po persku na okładce i na kilkudziesięciu stronach zaczął notować krótsze lub dłuższe fragmenty, które w znacznej części znajdą się w opublikowanych utworach. Mieszają się tam dość chaotycznie wspomnienia i bieżące obserwacje, przybierają już jednak formę literacką i kształty poszczególnych utworów lub ich partii, niewiele później zmienianych, tyle że bez późniejszych tytułów. Nasuwa się przypuszczenie, że Lipski planował ująć swoje doświadczenia w jedną wielką powieść, a te rozrzucone fragmenty mogły być kamykami mozaiki przygotowywanymi do złożenia.

Zeszyt otwiera zdanie: „Stało się tak, że zaczynam pisać”.

Jeszcze na tej samej stronie zaczyna się pierwszy szkic Św. Pawła, pierwszego rozdziału pierwszej powieści Lipskiego – Niespokojnych[4]. Stało się więc tak, że Lipski przystąpił do spisywania swego rodzaju epitafium dla świata, który dla niego samego nieodwołalnie się skończył – świata swojej krakowskiej młodości.

Ale jeszcze zanim Św. Paweł przybierze ostateczną postać, Lipski w ciągu kilku dni napisze inne, krótsze i mocniejsze, epitafium dla całej zachodniej kultury – opowiadanie, które później zatytułuje Powrót. W zeszycie nazywał je „historią z wszą”. Pisał je w trzech podejściach, zaczynając od sceny końcowej i przeplatając następnie rozdziałami z Niespokojnych – Św. Pawłem i Widmami sylwestrowymi. Czasem przechodził od jednego tematu do drugiego w połowie strony.

Poza Powrotem w tym samym 1942 roku powstają jeszcze fragmenty zaczynające się od słów „Budowano nowe więzienie…” i „Po dyżurze nocnym w szpitalu…” oraz wspomnienia obozowe, które znalazły się później w opowiadaniu Dzień i noc. W następnym roku pojawiają się partie Waadi, fragmenty innych rozdziałów Niespokojnych – Króla olch i Na dnie, opowiadania Pradawna opowieść oraz cyzelowane na kolejnych stronach egotyki[5]Czas, Ja i Noc. Są opisy podróży statkiem, wizyty w burdelu, ataku epilepsji, punkty do szkicu o estetyce oraz obszerne jak na szczupłość samej powieści partie Piotrusia – sceny erotyczne, opisy bazaru w Teheranie, irańskich pejzaży, kotów, a nawet pojedyncze zdania. Z rzeczy niepublikowanych, przepisanych kilka lat później na maszynie, jest jeszcze tekst zaczynający się od słów „Droga wdrąża się w góry…”. Nie wszystkie zapiski zostały z czasem w którymkolwiek z utworów wykorzystane. Niektóre Lipski opatrzył uwagami i komentarzami pod własnym adresem: „Dziewięćdziesiąt pięć procent z tego musi być jeszcze raz napisane”, „Niestety do dupy”, „Nekrofilia” czy „Powieść nie może się składać z samych spięć”. Szczególnie ta ostatnia uwaga zdaje się potwierdzać hipotezę o planowanej wielkiej powieści – tak jakby Lipski nawoływał sam siebie do rozbudowania i „rozrzedzenia” narracji.

1945–1947

Los rzuca go na emigrację, do obcego kraju, w którym właściwie nic prócz paraliżu go nie trzyma. Z osadnikami palestyńskimi łączyło go wprawdzie pochodzenie etniczne, ale syjonizmem nigdy się nie interesował (a przynajmniej nie ma takich świadectw), a nauki pobierał w polskich, a nie hebrajskich szkołach. I choć sytuację ułatwiał fakt, że w tamtych czasach wielu mieszkańców przyszłego Izraela znało polski, to wymóg porozumiewania się tylko po hebrajsku był nieubłagany. Lipski tymczasem nigdy nie zdołał się hebrajskiego nauczyć.

Trudno powiedzieć, skąd brał pieniądze na życie w pierwszym okresie po opuszczeniu szpitala w Jerozolimie. Na krótko znalazł się w jerozolimskim domu opieki. Stamtąd przypuszczalnie przeniósł się do wynajmowanego ze współlokatorem pokoju u niejakiej pani Szanto w Tel Awiwie, bo być może otrzymywał już wtedy zasiłek z urzędu miasta – wiadomo, że przez pewien czas taką pomoc mu przyznawano.

To przygnębiające lokum opisywał w 1947 roku w liście do Michała Chmielowca, krakowskiego kolegi spotkanego później w armii Andersa, a jeszcze później bliskiego przyjaciela (choć od czasów Teheranu więcej się nie spotkali) i jednego z ważniejszych krytyków literackich powojennej emigracji: „Mieszkam u pani Szanto, starej kurwy. Jej syn ją dusi codziennie po przyjściu z pracy. Ma rację. Rozbija przy tym talerze i łamie stołki. P[ani] Sz[anto] krzyczy. Takim głosem, jakim wyją szakale. Mój współlokator nazywa się Hans. Hans się onanizuje, nie krępując się mną; nawet moimi koleżankami. Naprzeciwko jest dom ex żołnierzy – kobiet. Podglądamy je we dwójkę. On chodzi wieczorem na dach, bo stamtąd lepiej widać. Hans kradnie mi drobne sumy pieniędzy i jest za to na drugi dzień wyjątkowo uprzejmy”.

Podobny opis znajdzie się później w Piotrusiu, gdzie pani Szanto zamieni się w panią Cin, badaczkę Pisma Świętego.

Oparciem dla Lipskiego okazali się przyjaciele, miejscowi i rozsiani po świecie. Załatwiali zapomogi, organizowali pieniądze, lekarstwa i paczki. Ów strumień pomocy nie był oczywiście na tyle wartki, by stworzyć mu warunki choćby zbliżone do bezpiecznej egzystencji, ale pozwalał przetrwać.

Przyjacielem najbliższym był pianista, muzykolog, kolekcjoner nagrań i wynalazca Janek Holcman, osobowość tyleż niezwykła, co trudna i maniakalna, jak pokazuje ich korespondencja. Dziwnym zrządzeniem losu zastąpił on w życiu Lipskiego zamordowanego przez Niemców Kubę Weissmana, który stał się pierwowzorem jednego z bohaterów Niespokojnych i zapewne nie przypadkiem ta powieściowa postać otrzymała imię Janek. Prawdziwy Janek, łodzianin, był od Lipskiego młodszy, wojnę również przeżył w Rosji, jednak nie w więzieniach i łagrach, tylko w konserwatoriach muzycznych. Ale mróz, głód i choroby nie oszczędziły i jego. Wydostał się z armią Andersa i dotarł do Tel Awiwu, gdzie się z Lipskim poznali. Połączyły ich zainteresowania muzyczne, lecz dzięki Lipskiemu Holcman wsiąkł również w literaturę – nie tylko jako czytelnik, lecz także jako autor. I ostatecznie zostawił po sobie nie sławę pianisty i wybitnego pedagoga, ale artykuły i książki o muzyce, wznawiane w USA jeszcze blisko pół wieku po jego śmierci. Powieści, które streszczał w listach do Czapskiego – zaginęły.

Drugą ważną dla Lipskiego osobą był Julius Margolin – pisarz już dojrzały i sporo od Lipskiego starszy. Łączyły ich podobne losy, tyle że Margolin w łagrach spędził aż pięć lat; po powrocie do Palestyny, której obywatelem był od czasów przedwojennych, opisał te lata na przeszło siedmiuset stronach[6]. O ile dla Holcmana to Lipski był mentorem, o tyle tu sytuacja musiała być odwrotna. Margolin, europejski intelektualista o skomplikowanych afiliacjach językowych, z doktoratem z filozofii obronionym na uniwersytecie berlińskim, był zapewne wymarzonym partnerem intelektualnym. A także człowiekiem serdecznym i opiekuńczym, w którego domu Lipski mógł zawsze liczyć na schronienie i ciepły posiłek. Często służył mu też swoim adresem na potrzeby korespondencji.

Były również liczne przyjaciółki, które po latach Łucja Gliksman nazwie „kurwami”, a zerwanie kontaktów z nimi postawi jako warunek kontynuowania związku z Lipskim. Można przypuszczać, że i od prostytutek nie stronił, w czym miały udział także pasja poznawcza i potrzeby literackie – kolegów z wojska rozsianych po świecie prosił na przykład o relacje z burdeli. A opis wizyty w teherańskim domu publicznym znalazł się wśród jego rękopisów. Jednak jego kobiece przyjaźnie były raczej innej natury – z niektórymi przyjaciółkami coś wspólnie pisał[7], inne przepisywały mu jego teksty, robiły wypisy z pożyczanych książek lub użyczały adresów do korespondencji.

Bardzo regularnie wspierały Lipskiego finansowo nieznane mu osobiście panie z kanadyjskiego Koła Krakowian, poczynając od najtrudniejszego wczesnego okresu aż do lat siedemdziesiątych. Jednorazowo, w sytuacji szczególnej, gdy stracił mieszkanie, potrafiły wyasygnować sporą sumę, by mógł mieć nowe miejsce do życia.

Kłopoty zdrowotne, finansowe i mieszkaniowe zdają się dopingować Lipskiego do pracy. Zgodnie z myślą wyrażoną w liście do Chmielowca: „Część forsy da się zastąpić rozgłosem” – dochodzi do wniosku, że jedynie wyrobienie sobie pisarskiej marki może mu pomóc wybrnąć z beznadziejnej sytuacji. O pisarską markę trudno jednak bez pisarskiego dorobku. W jego sytuacji nie sposób myśleć dalej o wielkiej powieści – jest otępiały od leków i wszystko, co pisze, wystukuje mozolnie lewą ręką na maszynie. Dręczy go lęk przed nawrotem całkowitego paraliżu i po prostu strach przed śmiercią, która uniemożliwi mu ukończenie jakiegokolwiek dzieła. Zaczyna więc przepisywać z rękopisów poszczególne fragmenty, które można uznać za całości – egotyki, rozdziały Niespokojnych, Powrót, Waadi.

Powstają także trzy opowiadania, których śladów nie ma w rękopisach, a które w listach do Chmielowca i Holcmana nazywa „utility”, cokolwiek miał na myśli. Jedyne, co o nich wiadomo, to że nie pojawiają się w nich wulgarne słowa. Odpowiadałyby temu warunkowi opowiadania: Arnold, Ela i Dziewczynki[8]. W pierwszych dwóch obracamy się nadal w kręgu bohaterów Niespokojnych (historia z Elą znalazła się w powieści w trochę zmienionej formie), trzecie jest odrębne i dlatego zdecydowałam się w tym wyborze zaprezentować jedynie Dziewczynki.

Kolejne teksty z tamtych lat – [Celine powiedział…], [Tel Awiw, 30 VII 1946] – są bieżącymi zapiskami, nieprzygotowanymi do druku, które po latach Lipski wykorzysta w Piotrusiu.

Pracował także nad przynajmniej jednym tekstem nieliterackim – o psychologii pozy. Nie potrafię powiedzieć, czy go skończył, natrafiłam jedynie na fragmenty. Nie jest również jasne, czy miał to być odrębny artykuł, czy kolejny tekst pisany przez bohatera Niespokojnych, Emila. Pisał też esej o tremie. Niektóre refleksje z obu tekstów trafiły do Niespokojnych i Piotrusia.

1947–1953

Rok 1947 jest ważną cezurą z dwóch powodów. W połowie 1947 roku opuszcza Tel Awiw i wyjeżdża do USA Janek Holcman. Wkrótce potem Lipski poznaje rodzinę Lewulisów.

Wyjazd Holcmana to wielka strata, ale i nadzieja. Janek obiecuje bowiem sprowadzić przyjaciela do siebie na leczenie. Zabiera się do tego z wielką energią i poświęceniem, mimo że jego własna sytuacja też nie przedstawia się najlepiej – jest w nowym kraju, schorowany, niedożywiony, bez znajomych, bez pieniędzy na swoje niezliczone wynalazki oraz projekty artystyczne i biznesowe, bez znajomości angielskiego. Nie brakuje mu jedynie wiary w siebie. No i jest posiadaczem amerykańskiej wizy studenckiej oraz stypendium do legendarnej Juilliard School. Stypendium to jednak nie dość, żeby sfinansować podróż Leo. Wprawdzie błyskawicznie udaje mu się zdobyć pisemną deklarację wybitnego lekarza, który gotów jest bezpłatnie leczyć Lipskiego w swojej klinice, ale sama podróż ciągle jest problemem. Janek podejmuje się też reprezentowania w Ameryce interesów literackich przyjaciela – zainteresowania jego twórczością wydawców, tłumaczy i innych pisarzy.

Wyjeżdżają również koledzy Lipskiego z armii Andersa. „Ludzie odpadają ode mnie”, pisze do Holcmana. A i ta przyjaźń ulega metamorfozie. Nadal zawsze można na niego liczyć, ale kontakt wyłącznie korespondencyjny sprzyja narastaniu nieporozumień. Janek oczekuje szczegółowych wiadomości i plotek z Tel Awiwu, Leo woli dzielić się przemyśleniami i roztrząsać swoje stany psychiczne. Janek z kolei na setkach stron zadaje tysiące pytań ze wszystkich możliwych dziedzin: czy to prawda, że Dostojewski był kretynem (pilnie!), kto to Jaspers, co dokładnie oznacza i jaki ma wpływ na zdrowie wysokie, a jaki niskie ciśnienie, czy to prawda, że na kwadratowych podwórkach w Jerozolimie odbywały się pokazy tańców z chędożeniem przez osła, i ogólnie żąda odpowiedzi na każdą linijkę listu. A tych linijek w liście może być kilkanaście tysięcy. Zadanie niewykonalne, nawet gdyby tylko temu się poświęcić. Ale Janek nie jest w stanie wybaczyć braku odpowiedzi. Ani zrozumieć, że jeden jego wielki list, pisany w wolnych chwilach przez kilka miesięcy, to więcej niż cała twórczość Lipskiego. Uważa, że jeśli nie potrafi się napisać listu, to i książki się nie napisze. Proponuje nawet, że za odpowiedzi będzie płacił: na przykład za wyjaśnienie w dwudziestu słowach różnicy między nacjonalizmem a patriotyzmem, między heteroseksualizmem a biseksualizmem, faszyzmem a dyktaturą… W końcu zakazuje Lipskiemu pisać listy częściej niż raz na kwartał, sam też stara się trzymać tego reżimu, jest coraz surowszy w ocenie zachowania i twórczości przyjaciela („Ty – rekordzista megalomanii, niezrozumiałości i egocentryczności”, „myśli masz ulokowane w ciasnym temacie”, „znowu wyłazisz z członkami i homoseksualistami” – zaskakująca pruderia jak na kogoś regularnie posyłającego przyjacielowi zdjęcia pornograficzne zrobione ukrytym aparatem we własnym pokoju). Z upodobaniem cytuje niepochlebne opinie ewentualnych tłumaczy (których jednak wciąż wytrwale szuka) oraz krytyków literackich („to zboczeniec, chory, degenerat”, „gdyby wyrzucić cały ten kał, nic by nie zostało”, „nie zna Platona”). Częściowo jest to sposób wyzwalania się spod wpływów Lipskiego, ale zapewne także efekt okresowego narastania manii, którą Czapski obserwował u Holcmana już w Tel Awiwie, a która ostatecznie w 1963 roku pchnęła go do samobójstwa.

Spotkanie Wacława i Ireny Lewulisów oraz Stanisławy Słabszczyńskiej, matki Ireny, zaważyło na całej następnej dekadzie zarówno w życiu, jak i w twórczości Lipskiego. Rodzina pochodziła z Kresów, ale do Palestyny przyjechała z Francji, gdzie Wacław Lewulis pracował w konsulacie RP. Oboje z żoną byli członkami ruchu oporu, a Irena miała za sobą szczególnie bohaterską przeszłość, za którą otrzymała liczne odznaczenia polskie (Virtuti Militari), francuskie, brytyjskie i amerykańskie. Po aresztowaniu przez Gestapo i torturach, podczas których nikogo nie wydała, nigdy całkowicie nie wróciła do zdrowia. Była też osobą piszącą. Niewiele opublikowała – jedynie cztery bajki, w Paryżu, wkrótce po wojnie[9] – ale literaturą żywo się interesowała. Dzięki jej opowieściom, streszczeniom lub dokonywanym na bieżąco przekładom Lipski nadrabiał zaległości w literaturze francuskiej.

„Druga i przypuszczalnie ostatnia kobieta, którą kocham” – pisał do Janka Holcmana, dyskretnie nie precyzując, o kogo chodzi – szło przecież o mężatkę. I znacznie w tym okresie osłabło jego zainteresowanie wyjazdem do USA na leczenie.

Dzięki opiece Lewulisów zyskał nieco lepsze warunki do pracy. Prawdopodobnie w Tel Awiwie miał u nich swój pokój, bo najwyraźniej rzadko bywał u pani Szanto. Zastanawiał się nawet w liście do Janka, czy nie przestać jej płacić. Ostatecznie z pokoju u niej zrezygnował chyba dopiero w 1951 roku, kiedy udało mu się zdobyć niezależne lokum w przerobionej werandzie[10]. Namiastka izolacji – rzecz nie do zlekceważenia, ale można sobie wyobrazić, że w telawiwskim klimacie było to miejsce wyjątkowo mało komfortowe: przez pięć miesięcy nieznośny, duszny upał, przez kilka dalszych – zimno. „Muszę bowiem jedną rzecz wyjaśnić: dziesięć miesięcy na rok jest dla mnie stracone. Powody: zdrowie, klimat, warunki mieszkaniowe itd.” – tłumaczył trochę później Giedroyciowi. Rodzina Lewulisów przeniosła się w którymś momencie do Hajfy i Lipski często do nich jeździł. Zapewne tam również miał w ich mieszkaniu osobny pokój, a i klimat był łagodniejszy niż w Tel Awiwie.

Sprzyjające warunki psychiczne skończyły się wraz z wiadomością o wyjeździe Lewulisów z Izraela. Przez rok poprzedzający ów wyjazd nie był w stanie pisać. A nawet dłużej, jeśli wierzyć informacjom z listów do przyjaciół, ale być może chciał się w ten sposób usprawiedliwić, że im nie odpisuje.

Nie od razu było wiadomo, że Lewulisowie wyjadą do Australii. Rozważali możliwość powrotu do Polski i widocznie Lipski brał pod uwagę również swój powrót, bo Janek przestrzegał: znajomi donoszą, że tam straszny antysemityzm. Ale Polska była tylko planem awaryjnym, po tym jak Australia odmówiła Lewulisom wizy. W końcu dzięki interwencji Brytyjczyków, dla których Irena miała poważne wojenne zasługi, wiza nadeszła i wiosną 1953 roku rodzina wyjechała.

Perspektywa nieuchronnego rozstania z Ireną odświeżyła plany wyjazdu Lipskiego do USA na leczenie. Widoki finansowe nie stały się jednak lepsze.

Lipski pilnie potrzebował publikacji, i to nie tylko po polsku, ale także w angielskim tłumaczeniu. Jeszcze w 1947 roku siedem przepisanych z rękopisu tekstów (z listów Janka można wywnioskować, że znalazły się wśród nich Waadi, egotyki i rozdziały, które ostatecznie weszły do Niespokojnych)wysłał do USA do Józefa Wittlina, z którym Janek skontaktował się już w pierwszym tygodniu pobytu w Ameryce, oraz do Polski do Jarosława Iwaszkiewicza.

Iwaszkiewicz odpowiedział uprzejmie i życzliwie, co wzbudziło w Lipskim wielkie nadzieje, niestety niespełnione. Wittlin żałował, że nie może pomóc, i na możliwość druku w Ameryce nie dawał szans. Chmielowiec, w późniejszym okresie bardzo pomocny, tkwił na razie w Bombaju, redagując „Polaka w Indiach”[11], i niewiele mógł zrobić. Nie tylko o rozgłosie, ale nawet o druku nie mogło być mowy.

Dopingowany przez Irenę Lipski skończył w 1948 roku Niespokojnych. Planów napisania wielkiej powieści jeszcze nie porzucił – Niespokojni mają być jedynie pierwszym tomem. Janek, wiedząc, że przyjaciel pracuje już nad drugim, proponuje, by nie zdradzać się z tym przed ewentualnymi wydawcami i tłumaczami, nikt bowiem na rynku amerykańskim nie zainwestuje w dwutomową debiutancką powieść, której drugi tom nawet jeszcze nie istnieje. Nikt nie zainwestuje również w powieść, której fabuły nie da się streścić, Janek wielokrotnie nawołuje więc przyjaciela w listach do przysłania mu takiego streszczenia, nawet sam pisze jego żartobliwy przykład.

W rezultacie zniecierpliwiony Lipski wysyła mu własne streszczenie – zaczynające się od słów „Cofnijmy się”, będące szyderczą próbą wykazania absurdalności amerykańskich wymogów wobec jego prozy.

Ale i tak nikt w Niespokojnych nie zainwestował. Jankowi po latach starań udało się jedynie doprowadzić do przekładu całości (na co dzięki Aldousowi Huxleyowi uzyskał pieniądze z amerykańskiego PEN Clubu) i wydania w 1953 roku dwóch rozdziałów w amerykańskiej antologii Modern Writing. Za groszowe honorarium.

Możliwe, że przejściem do owego drugiego tomu Niespokojnych, do nowej, wojennej ery, miała być Pradawna opowieść (opublikowana w paryskiej „Kulturze” w 1959 roku), ale właściwie nie bardzo wiadomo, kiedy została napisana – poza tym, że gotowa była w sierpniu 1958 roku, a niektóre sceny Lipski zanotował już w swoim teherańskim zeszycie w roku 1943; maszynopisu nie znalazłam. Przesłanką do takich przypuszczeń są powtarzające się w opowiadaniu imiona bohaterów Niespokojnych: Emil, Janek, Filip. Którymś z kolejnych rozdziałów planowanego drugiego tomu mógł być też Powrót – znalazł się wraz z innymi rozdziałami w „Wiadomościach” w 1952 roku[12], a także właśnie w Modern Writing. Te same imiona powtarzają się również w opowiadaniu Waadi.

Można się czasem natknąć na informację, że Lipski nad Niespokojnymi pracował do końca życia. Jej źródłem była Łucja Gliksman – utrzymywała, że jest to nieukończona młodzieńcza powieść, której nigdy nie miał zamiaru wydać. Długo nie chciała pokazać mi maszynopisu, a gdy go wreszcie zobaczyłam, w twardej introligatorskiej oprawie, zrozumiałam, że Lipski musiał uważać książkę za skończoną (co zresztą jasno wyziera z jego korespondencji z wydawcami). Jeśli jednak wziąć pod uwagę plany związane z owym drugim tomem, którego rzeczywiście nie ukończył i nie wiadomo kiedy, ani czy w ogóle, ten pomysł zarzucił, można w tych enuncjacjach dostrzec ziarno prawdy. Choć twierdzenie, że nigdy Niespokojnych nie chciał wydać, jest w całości nieprawdziwe.

Tymczasem Lipskiego pociągnęło w zupełnie inną stronę: niewątpliwie pod wpływem opowieści Lewulisów podejmuje próbę napisania odrębnej powieści – opartej na okupacyjnych przeżyciach Ireny. Wzmianka w jednym z jej listów do Lipskiego pozwala to ledwo rozpoczęte i nieukończone przedsięwzięcie usytuować w roku 1949.

Bajki – gatunek, którego ani wcześniej, ani później nie uprawiał – powstawały po 1953 roku, też z pewnością pod wpływem Ireny, której mistrzostwo w tej dziedzinie Lipski podziwiał. Chyba jednak przede wszystkim mistrzostwo słowa mówionego, gdyż w jednym z listów Wacław Lewulis wyrzuca mu, że swoją krytyką zraził Irenę do pisania. Lipski musiał bardzo się tym przejąć, bo wyjednał u Chmielowca druk jednej z jej bajek w „Wiadomościach”[13].

1953–1959

Sytuacja życiowa Lipskiego nie poprawia się. Dostaje wprawdzie skromny zasiłek, ale bez gwarancji stabilności tego wsparcia. Bywają okresy, gdy jest wstrzymywany, i Lipskiemu stale towarzyszy niepewność.

Konkretyzują się tymczasem nadzieje na publikacje. Lipski nawiązuje bezpośrednią korespondencję z Giedroyciem (a nie jak dotąd – przez Holcmana i Chmielowca), który wkrótce stanie się jego głównym wydawcą.

Przede wszystkim jednak są to lata naznaczone samotnością i tęsknotą za Ireną. Tęsknotę karmi listami. Same listy się nie zachowały – Irena nie miała w Australii spadkobierców, którzy przechowaliby pamiątki po niej. W kolekcjach zbieraczy militariów znalazły się wprawdzie jej wojenne odznaczenia oraz dyplom uniwersytetu w Wilnie, lecz niewiele więcej. Spory plik brudnopisów tych listów pozostał jednak wśród papierów Lipskiego. Co z tego dotarło ostatecznie do adresatki – nie wiadomo. Potwierdzenie niektórych wątków można odnaleźć w odpowiedziach samej Ireny oraz pozostałych członków rodziny – znak, że bywały wysyłane[14].

Te listy do ukochanej kobiety, próby osiągnięcia niemożliwego – utrzymania przez lata intensywności uczucia do osoby, której już nigdy się nie zobaczy – są zarazem tworzywem literackim, które Lipski później wykorzystuje. Wygląda na to, że zdawał sobie sprawę, iż natężenie emocji w nich zawarte zwiększa siłę jego pisarstwa. W kolejnych, czasem czterech, pięciu wariantach jednego listu szlifuje zdania, które później znajdujemy w jego prozie. Przede wszystkim w Piotrusiu, którego obmyślił i napisał po wyjeździe Ireny, a przed związaniem się z Łucją.

Pisarskie laboratorium to jedno, a drugie – intymny język dwojga ludzi, z którego nie wszystko musimy rozumieć. Niektóre tajemnicze na pierwszy rzut oka wzmianki dają się jednak rozjaśnić. Na przykład powtarzające się napomknienia o pająkach nie świadczą o arachnologicznych zainteresowaniach Lipskiego, choć pod wpływem Ireny jego wiedza o otaczającej go przyrodzie, przede wszystkim florze, wyraźnie się poszerzyła. Pająki biorą się z popularnego niegdyś francuskiego powiedzenia, którego również od Ireny musiał się nauczyć: „Araignée du matin, chagrin. Araignée du midi, souci. Araignée du soir, espoir”. Czyli pająk rano – smutek, pająk w południe – kłopoty, pająk wieczorem – nadzieja. I jeszcze pająk o północy – przyjaciel („Araignée du minuit, amie”). Są to więc sygnały dotyczące nastrojów i oczekiwań, spełnionych lub zawiedzionych. I chyba lepiej służyły komunikacji niż przesyłane Irenie do oceny utwory, które kwitowała krótko: „nie podoba mi się”.

Pierwszy utwór napisany po wyjeździe Lewulisów to Joga, którą początkowo chciał drukować w „Wiadomościach” – za pośrednictwem Chmielowca. A ten ocenił: „Zakończenie Jogi przejmujące, ale reszta watowana”. Lipski w kolejnym liście tłumaczył, że wyekstrahował ten krótki tekst z czterech stron maszynopisu i przesadził ze skracaniem. Poprosił o wycofanie go z druku. Fragment włączył później do Piotrusia.

Następne było opowiadanie Dzień i noc. W rękopisie Lipski miał zanotowane tylko niektóre sceny, więc koncepcja wygląda na zupełnie nową. W listopadzie 1953 roku wysyła je Chmielowcowi z prośbą o uwagi oraz pytaniem, czy nie lepiej byłoby przerobić opowiadanie na powieść, bo zdaje sobie sprawę, że wymagałoby jeszcze wiele pracy. Chmielowcowi jednak tekst również „nie podoba się”. Pomysł z powieścią najwyraźniej został porzucony, w każdym razie żaden ślad podobnej przeróbki nie pozostał.

Kiedy czyta się to opowiadanie, jedno z najbardziej przejmujących w całej literaturze łagrowej, i doświadcza niemal dotykalnie jego zdyszanej narracji i „kruszącego się” języka, pomysł „rozwleczenia” go na powieść zdumiewa. Zrozumiały staje się dopiero wówczas, gdy się nań spojrzy z perspektywy wcześniejszych planów opisania świata, jego rozpadu i gruzów, na których teraz przyszło Lipskiemu wegetować.

W korespondencji z Holcmanem przez kilka lat przewija się pomysł na opowiadanie o koncercie ślepego pianisty, który nie zauważa, że na sali zgasło światło, i gra dalej. Janek zrozumiał, że opowiadanie jest napisane, i domagał się przysłania, bo to akurat w Ameryce „by poszło” – w domyśle: nie byłoby przy takim temacie „ekskrementów i chędożenia”. W końcu Lipski wyjaśnia, że był to jedynie pomysł, i darowuje go Jankowi, gdyby ten sam chciał coś takiego napisać. Być może zamiast tego pisze opowiadanie Pan, bo w nim również brak obscenów (wzmianka o tym utworze pojawia się w korespondencji z innym kolegą, Wolfem Fabiszewiczem, który stara się zainteresować Lipskim wydawnictwa angielskie).

Główne dzieło tych lat to Piotruś (wydany w 1960 roku przez Instytut Literacki).

Jak niemal cała dotychczasowa twórczość Piotruś jest mocno osadzony w wątkach autobiograficznych (Holcman po lekturze zauważa: „Ciekawe, ile z niego NIE jest Tobą?”), nie można więc wykluczyć, że i ta książka wpisywała się w plan jednej wielkiej powieści. Potwierdzeniem tego przypuszczenia może być świadectwo Łucji Gliksman, która twierdziła, że główny bohater miał na imię Leo, czyli tak jak narrator Niespokojnych (pojawiający się tam jedynie w dwóch miejscach), i że to dopiero ona namówiła Lipskiego na zmianę imienia[15]. Podejrzewam jednak, że zgodnie z zasadą z teherańskiego zeszytu – „powieść nie może się składać z samych spięć” – owe „spięcia” zostały już wcześniej powyjmowane, uzyskały samodzielny żywot, a Piotruś był nowym przedsięwzięciem i wyrazem zrozumienia, że dawnych planów już nie uda się zrealizować. Przy tym Lipski czuł się bohaterem literackim we własnym życiu i stąd autotematyzm tej kolejnej powieści zdawał się nieunikniony.

Motywy autobiograficzne z bardziej odległej przeszłości ogranicza do wspomnień z Teheranu i te partie spisuje z rękopisu. Faszeruje też Piotrusia zdaniami z egotyków i listów. Reszta fabuły osnuta jest na obserwacjach z życia w Tel Awiwie.

Po raz pierwszy, dzięki zachowanym fragmentom maszynopisów, można tu obserwować mozół pisania. Te same sceny opisane początkowo niezgrabnie, jakby chodziło tylko o naszkicowanie samego obrazu, sytuacji, są później przerabiane, skracane, pisane ponownie. To już nie jest przypadek Powrotu, który pojawia się w teherańskim zeszycie gotowy i zostaje później przepisany bez dalszej obróbki.

Trud zresztą wydaje się Lipskiemu nierozłącznie związany z twórczością. W 1954 roku pisze do Chmielowca: „Czy nie rozumiesz Ty, który rozumiesz tak wiele, że tak jak życie tkwi w wieczności, tak sam trud pisania decyduje (nie zawsze) o dobrym pisaniu, komponowaniu, malowaniu. Tylko nieliczne przykłady znam, którym by wyliczone rzeczy szły łatwo. […] Ale w zasadzie wszelka twórczość oznacza dla mnie jedno: zmaganie się z materią, z materiałem. To się nie da tak krótko powiedzieć”.

Izraelska pisarka i tłumaczka jednego z opowiadań Lipskiego na hebrajski, Irit Amiel, mówiła mi, że dla niej Piotruś to przede wszystkim opowieść o tęsknocie. Tęsknocie za Polską. Dlaczego do wyrażenia nostalgii, którą z pewnością odczuwał, Lipski wybrał akurat Kresy, region zupełnie sobie nieznany? Trudno przypuścić, żeby ośrodkiem jego nostalgicznych wspomnień był krótki epizod z sowieckiego Lwowa. Za intensywnością tej tęsknoty kryje się miłość do kobiety. To opowieści Ireny i jej matki tak wryły się Lipskiemu w pamięć, że – o czym pisał w Jak powstawał „Piotruś” – pewien czytelnik uznał sielankowy obraz majątku na Wileńszczyźnie za opis swojej rodzinnej miejscowości. Lipski z dumą jego list przechowywał – ów najwyraźniej nieprzypadkowy czytelnik rzeczywiście rozpoznał swoją rodzinną miejscowość, nosił bowiem nazwisko będące panieńskim nazwiskiem matki Ireny.

Jeszcze przed ukończeniem Piotrusia Lipski doczekał się pierwszego uznania dla swojej twórczości: wbrew opiniom przyjaciół, którzy uważali, że skoro jego pisanie nie spodobało się kiedyś Czapskiemu, nie ma czego szukać u Giedroycia, wysyła Dzień i noc na konkurs „Kultury”. I dostaje nagrodę za 1955 rok (wspólnie z Andrzejem Chciukiem), a wraz z nią – obietnicę druku. Wydarzenia 1956 roku przesunęły wydanie o rok, ale zamiast jednego nagrodzonego opowiadania w tym samym tomiku zamieszczono odrzucone wcześniej Waadi oraz Powrót. A Giedroyc od tego czasu stale upomina się o nowe teksty. Do sukcesu przyczynił się Konstanty Jeleński, który już w 1954 roku wysoko ocenił Niespokojnych. Książka znalazła zresztą również uznanie Giedroycia, ale wówczas przeważyły obawy przed skandalem. Uzasadnione, zważywszy na losy Lolity Nabokova, której nakład, mimo że książkę wydano po angielsku, rząd francuski w latach pięćdziesiątych skonfiskował.

Nagroda wyrwała Lipskiego z kręgu przyjaciół, którzy nie cenili i nie rozumieli tego, co pisał. Rzecz jasna nie wszystkie recenzje debiutanckiego tomiku były pozytywne, większość krytyków witała jednak nowy talent. A magia słowa drukowanego sprawiła, że i ci, którym wcześniej „nie podobało się”, zmienili zdanie.

1959–1997

Nadchodzi era związku z nową kobietą – Łucją Gliksman. I zarazem okres stopniowego wygasania twórczej aktywności.

Poznali się z Lipskim wiele lat wcześniej, Łucja opowiadała, że jeszcze na statku na Morzu Kaspijskim w drodze do Teheranu. W Palestynie stracili się z oczu – Lipski chorował, a Łucja wyszła za Jerzego Gliksmana i wyjechała z nim do Ameryki. Zaczęli się spotykać od 1958 roku, kiedy to wkrótce po śmierci męża Łucja dłużej przebywała w Tel Awiwie, żeby w 1960 roku przenieść się do Izraela na stałe.

Pierwsze lata jej pobytu upływają pod znakiem wypadków Lipskiego: skomplikowane złamanie zdrowej, lewej ręki, „wypadek uliczny” – „psychopochodne wpadnięcie pod auto”, jak napisał Jankowi, i kilka miesięcy w gipsie. Potem dla odmiany złamanie chorej ręki, następnie znów kontuzja zdrowej, złamanie biodra i znowu wielomiesięczna niesprawność, wreszcie – uszkodzenie kolana.

Już pierwsze złamanie zdrowej ręki pozbawiło go czasowo możliwości samodzielnego funkcjonowania. Zamieszkali wówczas razem z Łucją w Jafie. Lipski jednak niemal nigdy nie podawał tego adresu swoim korespondentom. I tylko najbliżsi przyjaciele wiedzieli o ich związku. Kolejnego już pokoju, wygodniejszego od werandy, nad którą zresztą wisiała groźba wyburzenia, używał jako pracowni i jedynie okresami również w nim mieszkał.

Łucja Gliksman stworzyła Lipskiemu warunki do życia wygodniejszego niż to, które prowadził samotnie. Był dobrze ubrany i regularnie jadał. Dzięki niej odbył dwie zagraniczne podróże – do Paryża i Londynu, jedyne swoje podróże do Europy. Prowadziła jego korespondencję – im dalej w lata sześćdziesiąte, tym więcej listów Lipskiego pisanych jest na jej maszynie. Pokazywała mi stos grubych zeszytów zapisanych dyktowanymi przez niego listami. Pomagała mu w dwóch trudnych, trwających kilkanaście lat bataliach – o wojenne odszkodowanie z Niemiec oraz o mieszkanie w Tel Awiwie w dostępnej dla niego cenie. Obie zakończyły się sukcesem, choć ciężko okupionym – nerwami, bieganiną po urzędach, straconym czasem.

Próbowała również pomagać jego twórczości. Już na samym początku ich znajomości podjęła się zrobienia dla Instytutu Literackiego korekty Piotrusia, po tym jak odmówiła tej pracy najbliższa współpracownica Giedroycia Zofia Hertzowa, oburzona obscenicznością książki. Przy tej okazji chciała jednak zostawić ślad znaczniejszy – dopisywać własne zdania lub wykreślać słowa, które raziły jej mieszczański gust. Skali jej wpływu na tekst nie da się ocenić bez porównania dwóch maszynopisów Piotrusia, z których jeden został wysłany Giedroyciowi na początku, a drugi pod koniec 1959 roku, ale nie udało mi się znaleźć żadnego z nich w archiwum paryskiej „Kultury”. Te z jej propozycji zmian, które znam, nie znalazły się w opublikowanej wersji.

Jeszcze przed ukończeniem Piotrusia, w 1957 roku, Lipski sygnalizował Chmielowcowi, że myśli o kolejnej powieści „na tematy wschodnio-polskie. Etnologia, etnografia – tego mi potrzeba. Chcę napisać – cyt – skoncentrowaną nierealistyczną opowieść ludową. A do tego trzeba znać dobrze etnologię”. Tak jakby od eksplorowania własnej biografii pragnął przejść do biografii cudzej. Jednak nie jak wcześniej – do realnych faktów z biografii Ireny Lewulis, lecz do jej ukrytych korzeni. W 1959 roku motyw pisania powieści o rudej dziewczynce na wycieczce pojawia się w jego korespondencji z Łucją. Niewątpliwie więc tym, co pisał w przerwach między kontuzjami na początku lat sześćdziesiątych, było Miasteczko (wydane w paryskiej „Kulturze” w 1964 roku). Łucja, tłumacząc, skąd się wzięła tajemnicza i dziwaczna ni to dedykacja, ni inskrypcja umieszczona pod tytułem – „Przypisane Łucji” – opowiadała, że to ona znalazła opowiadanie w starych papierach Lipskiego i posłała je do „Kultury”. Ale tak nie mogło być. Pisał je przy niej i ona sama robiła do Miasteczka „kresowy research”, co widać choćby po jej odręcznych notatkach oraz przepisanym na jej maszynie tekście utworu. Należałoby zapytać, dlaczego powieści nie skończył i pozostawił jedynie kilkunastostronicowy fragment. Czy dlatego, że kresowy temat wiązał się z Ireną Lewulis?

A przecież Łucja potrafiła dopilnować dokończenia tekstu – wtedy gdy sama w nim występowała. Tak było w przypadku Paryża ze złota – relacji z wizyty w Paryżu w 1975 roku, pisanej nie tylko na jej maszynie, lecz także na podstawie jej notatek. Ukazywała się okrojona w telawiwskich „Konturach”[16] w latach 1993–1995. Tekst zawiera wiele spostrzeżeń charakterystycznych dla Łucji i znacznie mniej cech właściwych pisarstwu Lipskiego. Dlatego nie zdecydowałam się na włączenie tej relacji do niniejszego wyboru. Również Giedroyc nie zdecydował się na jej opublikowanie, mimo stałych zapewnień, że czeka na nowe teksty Lipskiego. Autorowi wyjaśniał, że niezręcznie byłoby mu zamieszczać tekst, w którym tak wiele jest pochlebnych słów o „Kulturze” i o nim samym.

W tym samym 1976 roku, w którym Lipski wysyła Giedroyciowi Paryż ze złota, posyła mu również Sarniego braciszka. Jak wynika z jego korespondencji z Redaktorem, zapowiadał ten tekst od 1967 roku, informując przy tym, że znajduje się „w okresie jałowym” i nie pisze. Łucja w powstaniu Sarniego braciszka widziała swoją zasługę – to ona miała namawiać Lipskiego do zajęcia się tematem Zagłady. Również ten tekst jest pisany na jej maszynie. Także tego opowiadania Giedroyc nie opublikował, ukazało się dopiero w „Zapisie” w roku 1981.

Natomiast tekst zaczynający się od słów „Sarni braciszek. Chcę tu opisać…” jest pisany na maszynie Lipskiego.

W tym wyborze umieściłam go w końcowej części, podobnie jak inny komentarz pisarza do własnej twórczości – Jak powstawał „Piotruś”. Choć nie mam wcale pewności, czy rzeczywiście był to komentarz. Tak długo powstający utwór mógł mieć kilka wariantów – byłaby to wówczas pozostałość jednego z nich.

Bardziej zagadkowa jest sytuacja z dialogiem zamieszczonym tu w dwóch wariantach, z których pierwszy zaczyna się od słów „Skórę na czole miała gładką…”. Odnosi się do kryzysu w związku Lipskiego z Łucją Gliksman, który znam z opowieści wspólnych przyjaciół. Łucja spotykała się z nimi wówczas ubrana na czarno, by się pożegnać przed zamierzonym samobójstwem, jako przyczynę podając niewierność Lipskiego. Tekst, będący prawdopodobnie zapisem ich ówczesnych rozmów, jest pisany na jej maszynie, z właściwą Łucji starannością i bez błędów[17].

Drugi wariant tego dialogu, bardzo charakterystyczny dla sposobu skracania i kondensowania tekstów przez Lipskiego, jest pisany na jego maszynie (i z typowymi dla niego licznymi literówkami). Tak jakby literackie przetwarzanie rzeczywistej sytuacji musiało być już zajęciem samotnym. Czy planował nowy utwór, który czerpałby inspiracje z kolejnych lat jego biografii?

Zamieszczam oba warianty – przede wszystkim jako ilustrację metody pisarskiej Lipskiego.

Nie wiadomo, jaki odstęp czasowy dzieli obie wersje ani czy są to ostatnie słowa, jakie napisał. Gdyby tak było, smutny realizm opisanej w tym dialogu tresury nasuwałby odpowiedź na pytanie, dlaczego Lipski nie skończył ostatniej powieści. I dlaczego w ogóle przestał pisać.

W 1991 roku, gdy go poznałam, nie pisał już od lat. Mam wrażenie, że nie była to jego decyzja, raczej wynik okoliczności. Prawie nie wstawał z łóżka, a Łucja twierdziła, że w pozycji leżącej nie dałby rady naciskać klawiszy maszyny do pisania. Nikt go nie odwiedzał, nie miał już w Izraelu przyjaciół, dyktować więc swoje utwory mógłby jedynie Łucji, tak jak dyktował jej listy. Mówił jednak dość niezrozumiale, tak że nawet jej musiał po wielokroć powtarzać najprostsze komunikaty. Do tego ona miała swoje wyraźne gusta literackie, a jego pisarstwo nie bardzo się w nich mieściło.

Kiedy razem z Violą Wein, emigrantką z 1968 roku i pisarką, zaproponowałyśmy mu kupno laptopa – Lipski nie protestował i z zainteresowaniem słuchał o postępach naszej zbiórki na ten cel wśród znajomych. Odbierałyśmy to obie jako chęć powrotu do pisania. Niechętna była jedynie Łucja, i to na tyle, że po kilku wizytach kolegi informatyka, który miał nauczyć Lipskiego posługiwania się nowym sprzętem, sprawa upadła, a laptop zniknął w szafie. Wypłynął dopiero w dniu śmierci Lipskiego – czekał na mnie na stole przykryty czarnym kapeluszem Łucji, gdy zostałam wezwana na pomoc, bo chory na zapalenie płuc Lipski miał się gorzej poczuć. Teatralna inscenizacja, niczym scenografia do sztuki, którą już nie Lipski pisał.

Proza wybrana

———

Od wybuchu wojny żyję naumyślnie, już cztery lata żyję jak we śnie, trochę jak w teatrze. I nagle wypełzło z ciemności, z boku, drgnęło i zabłysło straszne przypuszczenie, że to wszystko może być prawda.

[rękopis 1943]

Powrót

Więzienie było przed wojną klasztorem. W podłodze była dziura i do niej należało się załatwiać. Z dziury wyłaziły szczury i łaziły po mnie, gdy spałem. Dostojne i lśniące.

Na ścianie napisy wyżłobione przez różnych ludzi:

„Moja żona żyje z Tłustym”,

„Bug 6 XII 39”,

„Ja siedziałem tu 7 miesięcy i onanizowałem się 2 razy”,

„Koniec”

i inne rzeczy. Poza tym był narysowany zadek i różne części ciała ludzkiego. Wilgoć spływała ze ścian. Zgadzało się to zupełnie z książkami, które czytałem, mając lat trzynaście.

Leżeliśmy na szerokiej pryczy i było zimno. Handlarz świń, złodziej o bardzo ładnych rękach i człowiek posądzony o morderstwo wtulali się w siebie, podkurczając nogi, przykrywali się wspólnie. Ja wstydziłem się i nie mogłem: nie mogłem korzystać z ciepła, jakie dawali, bo byli mężczyznami. To był naturalnie nonsens, ale męczyłem się.

Pewnego razu, gdy spałem, handlarz świń przykrył mnie swoim paltem i przysunął się do mnie. Rano powiedział:

– Nie bądź pan kretynem.

Potem kiedy miałem spać, przytulałem się do chudego studenta chorego na Basedowa, do kieszonkowca, który bardzo ładnie śpiewał idiotyczne piosenki, i w ogóle do wielu ludzi, którzy śmierdzieli, sapali, cmokali we śnie, jak gdyby ssali smoczek, gwizdali, pocili się i mruczeli. Ich wszy przechodziły na mnie, moje na nich. Ratowało mnie ciepło ludzkie: sam byłem chudy i anemiczny – dawałem mało ciepła. Nawet to mnie nie przejęło, gdy pewnej nocy jubiler gruźlik próbował uważać mnie za swoją żonę. Zresztą zdarzało to się rzadko, bo byliśmy zbyt wygłodzeni.

Rano, gdy wstawaliśmy, handlarz świń odbywał po celi dłuższy spacer, a potem przemawiał:

– Proszę panów, ja wychodzę z domu przy ulicy Długiej, z tego czerwonego, na rogu, i idę sobie spacerkiem prawą stroną, i oglądam sobie wystawy, aż do Prostej, i auta, proszę panów, jadą i trąbią, i psy latają, a ja, proszę panów, wchodzę do tego fryzjera N., mimo że wcale nie mam takiej brody. Potem woda kolońska, potem idę do klozetu miejskiego naprzeciwko, tam jest taka miła staruszka, i załatwiam się czyściutko, a potem… potem idę jeść.

Przemowa była długa i dokładna. Słuchaliśmy jej bardzo uważnie; zwłaszcza jadłospisu. Kieszonkowiec zawsze wolał – zamiast bułki z szynką – jajecznicę na słoninie. Jubiler nie używał wody kolońskiej.

Pewnego dnia, a był to dzień bardzo zwykły i niespodziewany, wyszedłem z ogoloną głową, dużą brodą, ale odwszony, na ulicę i nikt mnie nie pilnował. Powietrze zaczęło mnie dusić, psy biegały, samochody jeździły tam i z powrotem. Mój wzrok był przylepiony do ruszających się rzeczy. I tak zacząłem pomału, z niedowierzaniem chodzić.

Potem odnalazłem Ewę.

Wprowadziliśmy się w podstępny sposób do pewnego pokoju, którego właścicielka wyjechała wprawdzie, ale mogła wkrótce wrócić. Było tam jeszcze zimniej niż w więzieniu, rozklekotane pianino, jeden tapczan, dwa słoiki konfitur i pierzyna. Wśród nut, które leżały koło pianina, znalazłem pieśni Schuberta i uczyłem ją w dalszym ciągu śpiewać Śmierć i dziewczynę.

Jest to najdziwniejszy dialog, połączenie miłosno-śmiertelne dwoiste, sięgające samych trzewi. I pod każdym „nie” kryje się „tak”, i spod nienawiści i strachu wypełza miłość. Uczyłem ją więc obłąkanego krzyku dziewczyny i ona wiedziała, jak ma wołać: „Rühre mich nicht an, rühre mich nicht an!” – wiedziała też, jak mówi śmierć. Jej alt musiał być czarnolśniący jak rzeka w nocy, uwodzicielski, a na końcu przechodził w szept, nie tracąc ciemnego błysku, opadał na dno, gdzie splątane jak kłębowisko żmij falowały i gotowały się miłość i śmierć.

W pokoju było więc bardzo zimno, siedziałem przy pianinie w palcie i rękawiczkach i nie bardzo mogłem ruszać palcami, mimo że akompaniament był prosty. W końcu zrobiło się ciemno, nie było światła, więc postanowiła, że pójdziemy spać.

Spałem z nią na jednym tapczanie, pod pierzyną. Było bardzo zimno i coraz zimniej. Ona była duża i ciepła, ja byłem głodny i zdechły. Czułem, że wszystko z nią się kończy, pomału, w mrozie, że wszystko kończy się w ogóle. Nie myślałem dużo, byłem otępiały, galaretowa masa, w ogóle nic, flak. Nie spałem, patrzyłem w okno i starałem się nie drapać za bardzo, by jej nie obudzić; to nie było takie łatwe.

Spała spokojnie, oddychała równo, nieświadomie spychała mnie na brzeg tapczanu. Potem, na wpół we śnie, obróciła się, tak że leżała twarzą do mnie, podkurczyła kolana i czułem jej oddech na policzku. Było niewygodnie, ale za zimno, żeby wyjść z łóżka. Byłem zresztą w samej bieliźnie, bo powiedziała przed spaniem: „Musisz się rozebrać”, więc rozebrałem się – pierwszy raz od dwóch miesięcy.

Myślałem o tym, co opowiadała mi wieczorem, o jakimś Borysie, którego poznała na uniwersytecie, była z nim w pływalni i: „Myślałam, czy wyjechać z nim. Jedzie na uniwersytet do Kijowa. Nie wiem, dlaczego nie zrobiłam tego. To było takie proste”.

Wtedy nagle usłyszałem, że coś do mnie mówi. Przez dłuższy czas nie rozumiałem, o co chodzi. Mówiła:

– Podaj mi pieśni Schuberta.

Pieśni Schuberta leżały koło pianina, bardzo daleko, poza tym cała historia wydawała mi się nonsensem. Powtórzyła w wyraźnie tragiczny i trzeźwy sposób:

– Podaj mi pieśni Schuberta.

Wstałem, człapiąc bosymi nogami i trzęsąc się, grzebałem wśród nut. Szukałem jedynych, jak wiedziałem, w twardej okładce. W końcu je znalazłem. Tymczasem wstała z łóżka w koszuli (nie bała się nigdy zimna).

– Pokaż je.

Oddałem nuty. Podeszła do okna, gdzie było nieco jaśniej. Widziałem jej profil. Pochyliła się, położyła na nuty niewidzialny dla mnie przedmiot i przygniotła go paznokciem. Usłyszałem cichy trzask, którego nie zapomnę. Mruknęła głosem, którym śpiewała śmierć w Śmierci i dziewczynie:

– To jest, kochanie, wesz.

[rękopis 1942, pierwodruk „Wiadomości” 1952]

Noc

Nienawidzę dnia, złego snu, gdy zanurzam się w noc jak w wodę, w której pływa księżyc i spełznięte twarze sprzed czterech lat.

Dziewczęta mają wargi zimne, mokre i wyblakłe jak na starych fotografiach oczy. W ich włosach rosną wodorosty, w granatowej wodzie falują ich odbarwione ciała.

Jestem oplątany snami.

[rękopis 1943, maszynopis 1946]

———

Budowano nowe więzienie czteropiętrowe i jeden pokój na parterze postanowiono uważać za gotowy. Tam zostałem wepchnięty. Było tam dużo ludzi, w kalesonach i nago, obrośniętych, świecących od potu. Byli [nieczytelne], stali jak posągi, kucali w dziwnych, jakby rytualnych sztucznych pozach lub leżeli. Podłogą był piasek, a w jednym z rogów był niewielki staw z moczem. Okazało się, że panuje tu skomplikowany system leżenia na trzy zmiany, kucania i stania, było bowiem bardzo dużo ludzi i nie wszyscy mogli naraz leżeć lub siedzieć. Ponieważ zorientowałem się w tym późno, a nie było chętnych do wyznaczenia mi miejsca, stanąłem sobie jedną nogą na rogu stawu moczowego, a drugą na kamieniu, który znajdował się o półtora metra od brzegu. W ten sposób stałem około trzech godzin, a wszelkie moje próby zmiany pozycji wywoływały groźne syki, ponieważ stąpałem po rękach i uszach.

Poza tym palono w piecu, ciała parowały, mocz parował, do stawu załatwiano się i pryskano na mnie. Właśnie po trzech godzinach postanowiłem przysunąć kamień nieco do brzegu i w ten sposób stać w nieco mniejszym rozkroku.

Wtedy rozległ się wielki szum i trzask otwieranych drzwi. Wszyscy półumarli i żywi wstali jak na sąd ostateczny, zaczęli pchać się, tłoczyć i krzyczeć. Zepchnięto mnie z brzegu, stałem chwilę na jednej nodze; [nieczytelne] drugą zanurzyłem w moczu. Okazało się, że przyniesiono jedzenie. Potem mogłem znów stać spokojnie i słońce zaszło, i zaczęło znów świtać, i przyniesiono znów jedzenie, i moje nogi stały się grube, opuchnięte, śluzówki w ustach suche jak papier, język twardy, a wargi były z drewna. Powiedziano do mnie głosem zdyszanym i [nieczytelne]:

– Panie, panie, bierzmy tę drabinę i pański płaszcz.

O ścianę stała oparta szeroka drabina, a ja byłem rzeczywiście ubrany w płaszcz. Wtedy pewien człowiek wziął drabinę, położył ją w poprzek stawu z moczu jak kłodę, zdjął mi płaszcz i rozścielił go na szczeblach. Położyliśmy się obaj na drabinie, sczepiliśmy się rękami i nogami jak kochankowie i usnęliśmy.

[rękopis 1942]

Czas

Słyszę, jak czas przepływa za moimi plecami, jak gdybym leżał nad brzegiem rzeki.

Kobiety w moim wieku są coraz starsze. Gniję wolno, wyciekam z siebie powoli; zostaje miękka skorupa, zdeformowany kształt. Jem przeszłość, jak gdybym jadł własny kał; przeżuwam ją ciągle na nowo.

To jest łykanie śliny, gdy się chce pić.

[rękopis 1943, maszynopis 1946]

———

Po dyżurze nocnym w szpitalu szedłem jak zwykle z L. wolno przez ogród w stronę stołówki. Słońce odbijało się w olbrzymiej rzece i widziałem jeszcze przed sobą pływające na wodzie szerokiej i spokojnej twarze chorych; tych, którzy zmarli.

Przechodziliśmy koło trupiarni, a on wstępował tam, aby zobaczyć, czy jest tam ktoś nowy dla niego; on robił sekcje.

W trupiarni było chłodno, na stole leżał świeży trup, przez okno było widać kwiaty, które otwierają się na noc. Trup leżał nagi na betonowym stole, nie wiadomo dlaczego na brzuchu. L. poprosił mnie, abyśmy go odwrócili na plecy. Włożyliśmy rękawice, ciało było dość lekkie.

To była młoda kobieta, Uzbeczka, z oddziału gruźliczego. Widziałem dość dawno, jak jej robiono hemostatyczną transfuzję krwi. Jej wystające kości policzkowe nie były jeszcze wtedy takie ostre. L. mruknął:

– Chyba nie będzie sekcji.

To zależało jeszcze od naczelnego lekarza. Oglądaliśmy jej ciało. On wskazał na coś palcem, co znajdowało się po wewnętrznej stronie ud, blisko pochwy. Był tam wytatuowany napis: „Ja kocham Wanię”.

Zdjęliśmy rękawiczki i poszliśmy na śniadanie.

[rękopis 1942, maszynopis po 1945]

Kobiety

Kobietom puchną jajniki, pęcznieją pochwy; obłąkane, na stosach sukien, siedzą i płaczą albo patrzą pustymi oczyma przez okno.

Męczą je księżyce.

[rękopis 1943, maszynopis 1945–1947]

———

Droga wdrąża się w góry, spływa między bazalty, poszarpane, wygięte dziwnie, na których leżą kamienie wielkości domów. Doliny pluszowo zielone pomiędzy stokami. Pod szkarpami maleńkie gniazda jaskółcze – gliniane lepianki. Barany uciekające przed gwizdem lokomotywy, która ma lampkę na czole. Ciągnie cienie dział, które wyciągają głowy do księżyca, i cienie czołgów spętanych siatkami; wielkie chrabąszcze. Nitkowata droga, po której wspina się karawana: osiołek, wielbłąd, wielbłąd, wielbłąd, osiołek. Po nitkowatej drodze wraca młody angielski kapitan. Przed tunelami hinduscy żołnierze budują z worków, kamieni, puszek od konserw czworokątne twierdze. Hindusi z Pendżabu, półkobiety o włosach sięgających kolan; zwijają je w wężowy warkocz i zakrywają turbanem. W kotlinie czarnej, czarnoksięsko spokojnej, w którą wżarła się głęboko rzeka, spółkują ze sobą hinduscy chłopcy o pięknych oczach, zębach i ciałach. Kapitan o blond włosach skacze ze skały na skałę. Zwisa mu dubeltówka i szuka kozic, których tu nie ma. W nocy, gdy po zboczach spływa światło księżyca jak gęste neonowe wino, wraca angielski kapitan i patrzy na chłopców spółkujących. Wtedy krzyczy: – Zbiórka. – Jeszcze raz: – Zbiórka. – Wyjmuje kolta i strzela trzy razy w powietrze. Za dwie minuty w czworokącie z kamieni i światła stoi w linii prostej i potrójnej stu dwudziestu hinduskich chłopców. Naprzeciw kapitan, jego kolt delikatnie drży. Twarz młodego chłopca, biała, wargi białe. Bachtiarzy nie schodzą z gór, nie wysadzają tunelu w powietrze, nie napadają na obóz, kozic w górach nie ma, ciemni żołnierze patrzą fosforyzującymi oczami, spokój, spokój. Mówi cicho: – Rozejść się. – Z tunelu wychodzi dygocąca lokomotywa z lampką na czole.

[rękopis 1943, maszynopis przed 1959]

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy

[1] Leo Lipski, Powrót, wybór, opracowanie i wstęp Agnieszka Maciejowska, Paryż–Kraków 2015.

[2] Zgodnie z wolą spadkobierczyni Lipskiego Łucji Gliksman jego archiwum, przekazane Archiwum Emigracji w Toruniu, pozostaje do 2025 roku częściowo zamknięte. Sporą jego część miałam okazję przeglądać w latach 1991–2004, a niektóre dokumenty mogłam kopiować.

[3] Bibliografię przedwojennych utworów Lipskiego można znaleźć w pracy doktorskiej Lidii Koszkało-Loski Analiza związków intertekstualnych w twórczości Leo Lipskiego przeprowadzona w oparciu o wyznaczniki tekstowe, źródła archiwalne i historie mówione obronionej pod kierunkiem prof. dr. hab. Aleksandra Fiuta na Uniwersytecie Jagiellońskim.

[4]Niespokojni po raz pierwszy ukazali się przeszło pół wieku później, w 1998 roku, już po śmierci autora.

[5] Krótkie formy literackie, które Lipski pisywał jeszcze przed wojną (i już wtedy tak je nazywał), po wojnie stają się jeszcze bardziej lapidarne, zaledwie kilkuzdaniowe. Pisał je zawsze prozą, choć zdarzyło się, że na potrzeby publikacji w szwajcarskim periodyku poetyckim „Hortulus” nadał im formę wiersza.

[6] Julius Margolin, Podróż do krainy zeków, przeł. Jerzy Czech, Wołowiec 2013.

[7] Na przykład wspólnie z Orą Raskin, koleżanką, o której nic ponadto nie wiadomo, w 1959 roku napisał sztukę pod pierwotnym tytułem Knajpa (później List).

[8] Pierwodruk Eli – „Kultura” 1999, nr 12. Wszystkie trzy znalazły się w tomie: Leo Lipski, Paryż ze złota. Teksty rozproszone, wybór, opracowanie i posłowie Hanna Gosk, Izabelin 2002.

[9]O szewczyku, psie i wronie, O wędrownym grajku i córce Króla Gór, O rycerzu i złej doli oraz Kwiat śmierci [w:] Irena Lewulis, Bronisław Kamiński, Bajki, z ilustracjami Ludwika Klimka, Paryż 1946.

[10] Rzeczywiste adresy zamieszkania Lipskiego są trudne do ustalenia, bo zwykle nie pokrywały się z adresami, na które kierował korespondencję.

[11] Pismo Delegatury Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej.

[12] Publikacja w „Wiadomościach” stała się w 1955 roku podstawą do przyjęcia Lipskiego do Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie.

[13] Irena Lewulis, Bajka o dobrym siewcy, „Wiadomości” 1954, nr 439.

[14] Brudnopisy Lipskiego także się nie zachowały (ocalały jedynie w zrobionych przeze mnie w 1987 roku kopiach), choć dwa zostały opublikowane w roku 2002 w Paryżu ze złota.

[15] Faktycznie na szczątkach zachowanych maszynopisów napis na tabliczce nad głową głównego bohatera głosi „Leo wraz z paraliżem i odzieżą…”.

[16] Almanach Związku Autorów Piszących po Polsku w Izraelu.

[17] Należałoby może podchodzić ostrożnie do tak bezpośredniego kojarzenia tekstu z rzeczywistością. Już raz bardzo się pomyliłam, uznając jeden z maszynopisów Lipskiego za opis jego ostatniego związku. A tymczasem ten sam tekst znajdował się już w rękopisie, musiał więc pochodzić sprzed 1945 roku, jest też możliwe, że był tłumaczeniem.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56, 01-008 Warszawa

tel. +48 22 621 10 48

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2022

Wydanie I