Biedni w bogatym kraju. Przebudzenie z amerykańskiego snu - Nicholas D. Kristof, Sheryl WuDunn - ebook

Biedni w bogatym kraju. Przebudzenie z amerykańskiego snu ebook

Nicholas D. Kristof, Sheryl WuDunn

4,7
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W sondażu przeprowadzonym niedawno w Stanach Zjednoczonych poproszono respondentów, by znaleźli słowo, które ich zdaniem najlepiej opisuje obecne czasy. Wśród ośmiu najczęściej wymienianych określeń znalazły się: „niepokojące”, „chaotyczne”, „wyczerpujące” i „nerwowe”. Jak to możliwe, że Amerykanie stracili wiarę w przyszłość? Co sprawiło, że w jednym z najbogatszych krajów świata nierówności społeczne są porównywalne do tych, z którymi mierzono się w XIX wieku? I dlaczego „amerykański sen” coraz częściej staje się „amerykańskim mirażem”?

By to zrozumieć, dziennikarskie małżeństwo – Nicholas D. Kristof i Sheryl WuDunn – prowadzi nas przez kolejne kręgi amerykańskiego piekła: bezrobocie, uzależnienia, problemy z edukacją i opieką zdrowotną, utrata majątku, ubóstwo wśród wielodzietnych rodzin, przeludnienie. Z reporterską precyzją pokazują, że rzesza ciężko pracujących Amerykanów czuje się niezauważana i nierozumiana, co pogłębia polaryzację, rasizm i nietolerancję i stopniowo zżera tkankę społeczną.

Biedni w bogatym kraju to rzetelne studium problemów, z którymi mierzy się amerykańska klasa robotnicza, oraz wyzwań stojących przez rządem USA. To również próba odpowiedzi na pytania o źródła kryzysu i powody, dla których państwo przestało interesować się obywatelami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 458

Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




SERIA AMERYKAŃSKA

Charlie LeDuff Detroit. Sekcja zwłok Ameryki (wyd. 3)

Tom Clavin Bob Drury Serce wszystkiego, co istnieje. Nieznana historia Czerwonej Chmury, wodza Siuksów (wyd. 2)

Andrew Smith Księżycowy pył. W poszukiwaniu ludzi, którzy spadli na Ziemię

Nikki Meredith Ludzkie potwory. Kobiety Mansona i banalność zła

Patti Smith Rok Małpy

Magda Działoszyńska-Kossow San Francisco. Dziki brzeg wolności

David Treuer Witajcie w rezerwacie. Indianin w podróży przez ziemie

amerykańskich plemion

Sam Quinones Dreamland. Opiatowa epidemia w USA (wyd. 2)

Ronan Farrow Złap i ukręć łeb. Szpiedzy, kłamstwa i zmowa milczenia wokół gwałcicieli

S. C. Gwynne Imperium księżyca w pełni. Wzlot i upadek Komanczów (wyd. 2)

Matt Taibbi Nienawiść sp. z o.o. Jak dzisiejsze media każą nam gardzić sobą nawzajem

Holly George-Warren Janis. Życie i muzyka

Jessica Bruder Nomadland. W drodze za pracą

Laura Jane Grace Dan Ozzi Trans. Wyznania anarchistki, która zdradziła punk rocka

Legs McNeil Gillian McCain Please kill me. Punkowa historia punka (wyd. 2)

Magdalena Rittenhouse Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero (wyd. 2 zmienione)

Rachel Louise Snyder Śladów pobicia brak. W pułapce przemocy domowej

Jon Krakauer Wszystko za życie

Ewa Winnicka Greenpoint. Kroniki Małej Polski

Paul Theroux Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji (wyd. 2)

Lawrence Wright Szatan w naszym domu. Kulisy śledztwa w sprawie przemocy rytualnej

Geert Mak Śladami Steinbecka. W poszukiwaniu Ameryki (wyd. 2)

Timothy Egan Brudne lata trzydzieste. Opowieść o wielkich burzach pyłowych

Charlie LeDuff Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje (wyd. 2)

Robert Kolker W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii

Alex Kotlowitz Amerykańskie lato. Depesze z ulic Chicago (wyd. 2)

Charlie LeDuff Praca i inne grzechy. Prawdziwe życie nowojorczyków

Piotr Jagielski Święta tradycja, własny głos. Opowieści o amerykańskim jazzie

Jan Błaszczak The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side (wyd. 2)

Woody Guthrie To jest wasz kraj, to jest mój kraj

Lawrence Wright Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę (wyd. 2 zmienione)

Sara Marcus Do przodu, dziewczyny! Prawdziwa historia rewolucji Riot Grrrl

Nick Bilton Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę (wyd. 2)

Nicholas Griffin Miami 1980. Rok niebezpiecznych dni

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Tytuł oryginału angielskiego Tightrope. Americans Reaching for Hope

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce © by Lynsey Addario

Copyright © by 2020 by Nicholas D. Kristof and Sheryl WuDunn

All rights reserved

This translation published by arrangement with Alfred A. Knopf, an imprint of The Knopf Doubleday Group, a division of Penguin Random House LLC

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2022

Copyright © for the Polish translation by Anna Gralak, 2022

Opieka redakcyjna Tomasz Zając

Redakcja Anna Mirkowska

Korekta Anna Bogacz / d2d.pl, Gabriela Niemiec / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-516-8

Ladisowi i Jane oraz Davidowi i Alice, którzy nas wychowali.

Darrellowi, Sirenie i Sondrze, którzy nas ukształtowali.

Gregory’emu, Geoffreyowi i Caroline, którzy nas wyczerpali i wzbogacili.

A także wszystkim tym, którzy przechodzą piekło i szczerze z nami rozmawiali o swoich zmaganiach, by społeczeństwo mogło zrozumieć i wesprzeć mądrzejszą politykę

Zawsze idź pewnym krokiem,

Stąpaj ostrożnie i z taktem,

Życie jest bowiem wielkim

Ekwilibrystycznym aktem.

Dr. Seuss, Oh, the Places You’ll Go!

1Dzieci ze szkolnego autobusu numer sześć

Czy ten kraj stworzono dla ciebie i dla mnie?

Woody Guthrie

Dee Knapp już spała, gdy jej mąż Gary wtoczył się pijany do ich białego drewnianego domu. Przeczuwając kłopoty, zerwała się z łóżka i pobiegła do kuchni. Gary, muskularny i krępy, o krótkich czarnych włosach i pociągłej twarzy, był na trzeźwo porządnym człowiekiem, lecz pod wpływem alkoholu zamieniał się w brutala.

– Dawaj kolację! – krzyknął, wchodząc chwiejnym krokiem do kuchni.

Dee pobiegła włączyć kuchenkę elektryczną i wrzucić resztki jedzenia na patelnię. Była jednak niewystarczająco szybka, więc wymierzył jej pierwszy cios pięścią. Gibka trzydziestokilkuletnia kobieta z włosami do ramion i odciskami na dłoniach uświadomiła sobie, że to jedna z tych chwil, w których czeka ją los worka treningowego. Była oddana pięciorgu swoim dzieciom i nie znosiła, gdy Gary bił ją w ich obecności, ponieważ zaczynały go przez to nienawidzić.

– Chcę kolację! – ryknął Gary. – Dawaj kolację! – Złapał naładowaną strzelbę kaliber dwadzieścia dwa i wymierzył do żony. Minęła go, dopadła do drzwi i wybiegła z domu.

Krzyki Gary’ego obudziły dzieci na piętrze.

– Mamo – syknął przez okno Farlan, najstarszy z rodzeństwa, gdy Dee okrążała biegiem budynek. Podniosła głowę, a on rzucił jej śpiwór.

Złapała go i uciekła w głąb spowitego mrokiem, niespełna półtorahektarowego gospodarstwa, szukając miejsca, w którym mogłaby przeczekać schowana w wysokiej trawie, dopóki Gary nie zaśnie i nie minie mu złość.

– Cholerna baba – zaklął.

Ściskając strzelbę, wyszedł chwiejnie na zewnątrz i wzrokiem szaleńca spojrzał w ciemność. Nieopodal stał biały drewniany kościół zielonoświątkowców, jeden z dwóch kościołów w maleńkiej wiosce Cove Orchard w stanie Oregon. Za nim biegła autostrada numer czterdzieści siedem, prowadząca do miasteczka Yamhill, oddalonego o pięć kilometrów na południe. Dee schroniła się w ciemności gdzieś między tym kościołem a ogrodzeniem sąsiadów. Gary uniósł strzelbę na wysokość ramienia i oddał serię strzałów w kierunku pola, na którym jego żona kuliła się ze strachu. Dee zesztywniała, przywierając do ziemi.

Dzieci słuchały przerażone. Bezradny i wściekły Farlan zacisnął pięści i przysiągł sobie, że pewnego dnia zabije ojca. Na oddalonym o dwadzieścia pięć metrów pustym polu Dee wstrzymywała oddech, gdy kule pruły ziemię obok niej. Przydarzało jej się to nie po raz pierwszy i wiedziała, że mąż wkrótce znudzi się strzelaniem w ciemność.

W końcu Gary wtoczył się z powrotem do domu, po czym kazał nadąsanemu Farlanowi zejść na dół i przygotować kolację. Dee słyszała to wszystko ze swojej kryjówki, ponieważ Gary nie umiał mówić cicho. Czuła, jak bicie jej serca powoli się uspokaja. Rozłożyła śpiwór i wślizgnęła się do niego, słysząc przekleństwa męża. Miała nadzieję, że Gary nie zbije Farlana, oraz modliła się, by pozostałe dzieci siedziały cicho na górze.

Nie była to pierwsza w jej życiu burzliwa noc pełna agresji, lecz o dziwo Dee mówi, że tego dnia w 1973 roku wciąż pokrzepiała ją nadzieja. Mimo strachu i przemocy wierzyła, że pod pewnymi względami życie naprawdę zmienia się na lepsze – zwłaszcza dla jej dzieci. Podobnie jak jej mąż, Dee wychowała się w ciasnym domu bez prądu i kanalizacji. Jako najmłodsza z dziesięciorga rodzeństwa dorastała w biedzie po śmierci ojca, budowlańca, który zmarł, gdy miała dziewięć lat. Przestała chodzić do szkoły w piątej klasie, Gary zaś nie zdobył właściwie żadnego wykształcenia i nawet napisanie własnego nazwiska sprawiało mu kłopot. Zaczęli życie małżeńskie jako migrujący robotnicy rolni zwani owocowymi tułaczami: pracowali przy zbiorach, jeżdżąc po Kalifornii i Oregonie, gdzie płacono im w zależności od tego, ile zebrali truskawek albo fasoli. Mieszkali w szopach bez prądu i bieżącej wody. W 1960 roku tylko jedno na pięćset dzieci migrujących robotników kończyło szkołę podstawową[1]. Dee chciała lepszego losu dla swoich synów i córki, więc oznajmiła mężowi, że gdy ich maluchy osiągną wiek szkolny, osiedlą się gdzieś na stałe.

Rodzina Knappów na tle choinki w Cove Orchard w stanie Oregon około 1968 roku. Dee Knapp stoi z tyłu, od lewej: Nathan, Rogena, Farlan, Keylan i Zealan. Przyszłość rodziny rysowała się w jasnych barwach

Fot. dzięki uprzejmości Dee Knapp

Tak znaleźli się w liczącym pięćdziesięcioro mieszkańców Cove Orchard w północno-zachodnim Oregonie, gdzie łąki doliny Willamette spotykają się z lasami Gór Nadbrzeżnych, a pola trawy uprawianej na nasiona, złotej pszenicy i choinek, sady obfitujące w jabłka, wiśnie i orzechy ciągną się aż po horyzont. Gary zdobył stałą pracę. W pewnym momencie trafiła mu się dobra posada połączona z członkostwem w związku zawodowym, polegająca na kładzeniu rur, przeważnie linii kanalizacyjnych. Zapewniała porządny dochód, nawet jeśli znaczną jego część przepuszczał w barach w Yamhill i pobliskim Gaston. Dee także znalazła stałe zatrudnienie – jeździła traktorami na plantacji leszczyny niedaleko Yamhill. Nie było jej stać na opiekunkę do dzieci, więc najmłodsze z nich, małego Keylana, zabierała ze sobą i w czasie pracy trzymała na kolanach.

W 1963 roku Knappom udało się kupić gospodarstwo za dwa i pół tysiąca dolarów. Pierwszy raz w życiu mieszkali we własnym domu i mogli korzystać z energii elektrycznej. Początkowo nie było bieżącej wody, lecz Dee umiała się obchodzić z narzędziami, więc kupiła przecinak do rur i pociągnęła instalację do łazienki oraz do zlewu w kuchni. Razem z mężem dorywczo naprawiali samochody: Gary zajmował się silnikami, a Dee tapicerką.

Mieli własny dom! Z wędrownych robotników rolnych, jednego z najniższych szczebli amerykańskiej drabiny gospodarczej, wspięli się ku solidnej, wspieranej przez związki zawodowe klasie robotniczej, po czym zaczęli się przedzierać ku klasie średniej. Farlan już na początku okresu dojrzewania przerósł ojca, być może dzięki lepszemu odżywianiu – w domu Knappów nie brakowało bowiem jedzenia. Dee robiła przetwory z fasoli, pomidorów, brzoskwiń, śliwek i innych owoców; przygotowywała własnoręcznie galaretki owocowe, a szafki w kuchni były pełne. Wszystkie dzieci – Farlan, Zealan, Nathan, Rogena i Keylan – daleko prześcignęły rodziców pod względem wykształcenia. Zanosiło się na to, że cała piątka skończy liceum, a niektórzy pójdą nawet do college’u.

Farlan miał zręczne dłonie i bystry umysł, był urodzonym inżynierem. Być może zamiast kłaść rury, projektowałby rurociągi. Dee pokładała w dzieciach wszystkie swoje nadzieje. Owszem, od czasu do czasu biła je kijem, ale wiedziały, jak bardzo je kocha. Pilnowała, by chodziły do szkoły, oraz przyjmowała ciosy Gary’ego, żeby chronić dzieci przed jego pijackimi napadami furii. Była pewna, że będą miały możliwości, o jakich ona i mąż mogli tylko pomarzyć.

Farlan Knapp i Nicholas Kristof (poniżej) jako pierwszoklasiści w szkolnej kronice Liceum Yamhill i Carlton. Farlan pierwszy w rodzinie poszedł do szkoły średniej

Fot. dzięki uprzejmości Liceum Yamhill i Carlton

Gdy leżała w ciemności na polu i na jej policzku wykwitał siniak po uderzeniu Gary’ego, uparcie pocieszała się wiarą w przyszłość, przekonaniem, że Ameryka to kraina możliwości, a także pewnością, że nawet pijaństwo Gary’ego nie zdoła sprawić, by szkolny autobus numer sześć przestał zawozić co rano jej dzieci do Liceum Yamhill i Carlton, gdzie uczyły się algebry, biologii i prawidłowego użycia przyimków oraz innych rzeczy, z którymi nikt w jej rodzinie nie miał dotąd styczności. Jej przodkowie od dziesięciu pokoleń trudnili się uprawą ziemi, a teraz wreszcie, w jej pokoleniu, nastąpił oszałamiający postęp. Dzieci żyły swoją wersją amerykańskiego snu i dziedziczyły róg obfitości. Elektryczność. Traktory i samochody. Wykształcenie. Telewizję. Opiekę medyczną. Opiekę społeczną. Tampony. Johna Denvera[2] i Johnny’ego Carsona[3]. Szczepionki. Gorące prysznice. Ciasteczka Twinkies. Boomboxy. Gdy Dee leżała w śpiworze, ta pewność ją pokrzepiała: mimo pijaństwa Gary’ego żyło im się lepiej, a jej dzieci miały dostać w spadku ziemię. Życie w Yamhill w latach siedemdziesiątych zdawało się powtarzać jak echo wesoły refren z musicalu Oklahoma!, gdzie Curly śpiewał radośnie: „Wszystko idzie po mojej myśli”.

Niestety, nadzieje Dee się nie spełniły. Rodzina Knappów, podobnie jak bardzo wiele rodzin z klasy robotniczej, pogrążyła się w niewyobrażalnej nędzy.

Gary i Dee byli sąsiadami Nicka, dorastającego niedaleko Yamhill, a pięcioro młodych Knappów jeździło z nim codziennie szkolnym autobusem numer sześć: najpierw do podstawówki w miasteczku, a potem do tamtejszego liceum. Gdy Gary strzelał w stronę pola, gdzie jego żona kuliła się ze strachu, na oddalonej o kilometr farmie Nicka słychać było echo wystrzałów. Farlan, najstarszy z rodzeństwa, chodził z nim do klasy.

Optymizm Knappów w tym okresie podzielały miliony ludzi w kraju. My wspominamy tamte dni bez ckliwego sentymentalizmu: piszemy o przemocy stosowanej przez Gary’ego, by wyleczyć innych z fałszywie pojętej tęsknoty za przeszłością. Życie jednak rzeczywiście uległo wtedy zasadniczej poprawie, a większość oczekiwała, że lepsze wykształcenie i wyższy poziom opieki społecznej zapewnią młodym ludziom takim jak dzieci Knappów, i zresztą niemal wszystkim innym, znacznie lepsze życie. Pasażerowie szkolnego autobusu pędzącego codziennie rano w stronę Yamhill byli przekonani, że ich świat okaże się lepszy niż ten, w którym żyli ich rodzice.

Zmierzali jednak ku katastrofie, ponieważ w całej Ameryce postępował społeczny rozkład klasy robotniczej wywołany bezrobociem, rozpadem rodzin i rozpaczą. Mniej więcej jedna czwarta dzieci ze szkolnego autobusu Nicka zmarła później wskutek zażywania narkotyków, samobójstw, alkoholizmu, otyłości czy lekkomyślności. Mike przegrał walkę z narkotykami i odebrał sobie życie. Steve’a zgubiła brawura – zginął w wypadku motocyklowym. Do śmierci Cindy doprowadziły depresja, otyłość i wreszcie zawał. Dla Jeffa szaleńcza jazda samochodem skończyła się tragicznie. Tim uległ śmiertelnemu wypadkowi na budowie. Billy’ego wykończyły powikłania cukrzycowe, gdy odsiadywał wyrok. Kevin zmarł na skutek otyłości. Co do śmierci Sue, istnieją różne wersje zdarzeń. Chris odszedł po dziesięcioleciach spędzonych w alkoholizmie i bezdomności. Inni żyją, lecz zmagają się z pracą bez perspektyw albo walczą z narkotykami i alkoholem. Z dwóch chłopaków, z którymi Nick codziennie chodził na przystanek autobusowy, Mike jest bezdomnym alkoholikiem mieszkającym w parku, a Bobby odsiaduje wyrok dożywocia za przestępstwa tak wstrząsające, że odcięła się od niego nawet rodzina.

Amerykańska gospodarka olśniła świat, a na jej giełdach zrodziły się wielkie fortuny, lecz mediana dochodów netto w amerykańskich gospodarstwach domowych jest dziś niższa niż w 2000 roku1. Według Biura Statystyki Pracy (BLS) mediana zarobków większości populacji bez dyplomu college’u jest dzisiaj znacząco niższa niż w 1979 roku2. Instytut Gallupa od dziesięcioleci pyta Amerykanów raz w miesiącu, czy są zadowoleni z sytuacji w Stanach Zjednoczonych, i przez ostatnich piętnaście lat większość z nich niezmiennie odpowiadała przecząco. W 2019 roku Gallup doniósł, że mimo stałego wzrostu gospodarczego „wyższy poziom stresu, złości i niepokoju doprowadził do wzrostu ogólnego wskaźnika negatywnych doświadczeń Amerykanów do trzydziestu pięciu procent – a to o trzy punkty procentowe więcej niż kiedykolwiek wcześniej”. Instytut skonkludował: „Poziom negatywnych emocji w ostatnich kilku latach jest nawet wyższy niż w czasach recesji”3. Stwierdził też, że Amerykanie należą do najbardziej zestresowanych populacji na świecie, plasując się na równi z Irańczykami i prześcigając pod tym względem na przykład Wenezuelczyków.

Długość życia w większości krajów wysoko rozwiniętych wciąż rośnie, lecz w Stanach Zjednoczonych spada od trzech lat z rzędu – pierwszy raz od wieku. Jak się niebawem przekonamy, amerykańskim dzieciom grozi dziś o pięćdziesiąt pięć procent wyższe prawdopodobieństwo zgonu przed dziewiętnastym rokiem życia niż dzieciom w innych zamożnych krajach należących do OECD, organizacji państw wysoko rozwiniętych. Ameryka pozostaje dziś w tyle za zrzeszonymi tam krajami pod względem opieki medycznej i liczby osób kończących szkołę średnią, zmaga się ponadto z większą przemocą, ubóstwem i uzależnieniami. Ta dysfunkcjonalność niszczy wszystkich Amerykanów: osłabia ich konkurencyjność – zwłaszcza że rozwijające się gospodarki takich krajów jak Chiny dysponują znacznie większymi populacjami i coraz wyższym poziomem wykształcenia – oraz może negatywnie wpłynąć na dobrobyt amerykańskiego społeczeństwa na następne dziesięciolecia. Przegranymi nie są jedynie ci, którzy znajdują się najniżej w hierarchii społecznej, lecz wszyscy. Aby Ameryka była silna, musimy zatem wzmocnić wszystkich Amerykanów.

W tej książce zamierzamy przeanalizować ten rozpad. Chcieliśmy lepiej zrozumieć, co się stało z kolegami i koleżankami Nicka ze szkolnego autobusu. Stawiamy pytanie, dlaczego dziesiątki milionów osób cierpią z powodu trudnej do zniesienia utraty pracy, godności, życia, nadziei i dzieci – oraz zastanawiamy się, jak możemy przezwyciężyć te problemy. Knappowie oraz wielu uczniów ze szkolnego autobusu numer sześć – a także miliony Amerykanów w całym kraju – dokonali fatalnych, autodestrukcyjnych wyborów, wynikających z zażywania narkotyków albo porzucenia szkoły. Miały one jednak ścisły związek z fatalnymi wyborami rządzących. Pasażerowie tego autobusu, którzy borykali się z problemami, nie byli w niczym gorsi ani słabiej przygotowani od swoich rodziców – przeciwnie, większość z nich zdobyła lepsze wykształcenie – nie mieli też słabszego charakteru niż ich rówieśnicy za granicą. Amerykańscy uczniowie porzucają szkołę średnią częściej niż młodzież w innych krajach nie dlatego, że są mniej inteligentni. Choć nie umniejszamy roli osobistej odpowiedzialności za porażki, chcemy równie wnikliwie przeanalizować porażki rządu, instytucji i społeczeństwa oraz poszukać rozwiązań.

Prowadząc badania i spisując relacje do tej książki, przekonaliśmy się, że w przypadku zamożnych, wykształconych amerykańskich rodzin podróż przez życie przypomina spacer szeroką, równą ścieżką, która wybacza błędy. Życie ludzi z niższych warstw społecznych coraz bardziej kojarzy się jednak z chodzeniem po linie. Niektórym udaje się dotrzeć do końca, lecz bardzo wielu innych traci równowagę i spada. Co więcej, upadek z liny często niszczy nie tylko jednostkę, lecz także całą jej rodzinę, w tym dzieci, a za ich pośrednictwem wnuki. Ameryka jest pełna ofiar, które może zauważyć każdy, kto zechce się temu przyjrzeć.

Około sześćdziesięciu ośmiu tysięcy Amerykanów umiera dziś rocznie wskutek przedawkowania narkotyków4, kolejne osiemdziesiąt osiem tysięcy z powodu nadużywania alkoholu5, a czterdzieści siedem tysięcy popełnia samobójstwo6. Co dwa tygodnie umiera w ten sposób więcej Amerykanów niż w ciągu osiemnastu lat wojen w Afganistanie i Iraku. Mimo to duża część zamożnej Ameryki zbywa to wzruszeniem ramion, a elity nie zwracają większej uwagi na rozpad społeczny w całym kraju – lub co gorsza, winią za niego ofiary. W rzeczywistości znaczną częścią winy można obarczyć kogoś innego: politycy, dziennikarze, przywódcy religijni i osoby na stanowiskach kierowniczych zbyt często dopuszczali się zaniedbań, gdy społeczności ulegały rozpadowi, a dziesiątki milionów ludzi cierpiały. Stany Zjednoczone wciąż nie mają spójnego planu, by zmierzyć się z tymi wyzwaniami.

Podróż w poszukiwaniu przyczyn tych zmian zaprowadziła nas do wszystkich pięćdziesięciu stanów, toteż opowiadamy tu historie z Alabamy, Arkansas, Kalifornii, Florydy, Marylandu, Nowego Jorku, Oklahomy, Tennessee, Teksasu, Wirginii, Waszyngtonu i innych miejsc. Wiele z tych opowieści pochodzi jednak z Yamhill, ponieważ to miasteczko jest bliskie naszym sercom i odzwierciedla wyzwania stojące przed amerykańską klasą robotniczą. Piszemy o nim także dlatego, że jego mieszkańcy całkowicie się przed nami otworzyli. Nick od dziecka ma tam przyjaciół, a Sheryl odwiedza Yamhill, odkąd się zaręczyli, i początkowo wywoływała rozbawienie, zamykając samochód na klucz. Nasze dzieci wychowywały się między innymi na rodzinnej farmie Kristofów, a więzi łączące nas z hrabstwem Yamhill sprawiają, że z wielką empatią podchodzimy do trudności, z jakimi się ono boryka. Konsekwencje znikania miejsc pracy w tartakach Oregonu i kopalniach Kentucky nie różnią się zbytnio od konsekwencji likwidowania etatów w fabrykach Karoliny Północnej, Maine czy Michigan. Podczas rozmowy z naszym przyjacielem Wesem Moore’em, Afroamerykaninem, który dorastał w ubóstwie w Baltimore i Nowym Jorku, uderzyło nas to, jak wiele jest podobieństw między rolniczym miasteczkiem zamieszkanym przez białych w Oregonie a dzielnicą czarnych w Baltimore: tym, co łączy te środowiska, jest głęboki ból.

Pisanie tej książki odcisnęło na nas piętno. Byliśmy świadomi, że stare przyjaźnie uniemożliwią nam zachowanie dystansu zawodowego, a tym samym – pozbawią nas warstwy ochronnej. We wcześniejszych publikacjach próbowaliśmy rzucać światło na naglące i zaniedbywane tematy, takie jak ucisk kobiet na całym świecie. Teraz staramy się naświetlić równie naglące i zaniedbywane kryzysy na własnym podwórku. Część z tych historii pochodzi z życia serdecznych przyjaciół, w których Nick się kiedyś podkochiwał, którym przesyłał liściki na lekcjach, z którymi tańczył albo rywalizował na bieżni w liceum. Relacjonowaliśmy razem masakry, ludobójstwo, handel ludźmi związany ze stręczycielstwem oraz inne tragedie na całym świecie, lecz zmagania opisywane w tym miejscu leżą nam szczególnie na sercu, ponieważ sercem jesteśmy z Yamhill i z Ameryką.

Rodzeństwo Knappów wyruszyło w dantejską podróż przez narkotyki, alkohol, przestępczość i dysfunkcje rodzinne. Farlan, utalentowany snycerz i wytwórca mebli, zmarł wskutek niewydolności wątroby będącej konsekwencją picia alkoholu i zażywania narkotyków. Zealan spłonął w pożarze domu, pijany do nieprzytomności. Rogena cierpiała na chorobę psychiczną i zmarła na zapalenie wątroby spowodowane narkotykami. Nathan spłonął, gdy wybuchła produkowana przez niego metamfetamina. Czworo rodzeństwa, niegdyś szczęśliwych dzieci podskakujących na siedzeniach szkolnego autobusu numer sześć – wszyscy martwi.

Keylan, wyjątkowo bystry i utalentowany, uznawany w podstawówce w Yamhill za geniusza matematycznego, ocalał jako jedyny, po części dlatego, że trzynaście lat w więzieniu stanowym uchroniło go przed nałogiem. Dzielnie zmaga się z wirusem HIV, zapaleniem wątroby i taką liczbą przebytych złamań, że nie potrafi ich wszystkich spamiętać. Mówi, że znacznie rzadziej zażywa teraz narkotyki.

Dziś Keylan mieszka w Oklahomie razem z matką. Dee przeżyła Gary’ego i mimo siedemdziesięciu dziewięciu lat zachowała bystry umysł oraz sprawność fizyczną. Żyje z zasiłku, nie tyka alkoholu ani narkotyków i codziennie odwiedza na cmentarzu czworo swoich dzieci. Na zdjęciach rodzinnych pokazywała je nam w lepszych czasach. Z zawieszonej nad drzwiami drewnianej tabliczki dosłownie wyskakiwało słowo RODZINA.

– Nasza rodzina jest przeklęta – powiedział nam Keylan. – Coś poszło nie tak z naszym pokoleniem i dlatego zaczęło się nadużywanie alkoholu. Nadużywanie narkotyków. Więzienie. – Rozpłakał się.

Bardzo wielu Amerykanów zboczyło z kursu i weszło „w las ciemny”7, jak to ujął Dante, opisując swoją podróż po piekle, gdzie zgłębiał zepsucie i hipokryzję średniowiecznej Florencji, wówczas jednego z najwspanialszych miast na świecie. Dee doskonale wie, że Ameryka nie była kalejdoskopem szczęśliwych rodzin jak z serialu Leave It to Beaver, podających sobie sos pieczeniowy podczas kolacji. Jeszcze trudniej mieli Afroamerykanie, Latynosi, rdzenni Amerykanie i inni, dla których zabrakło nawet miejsca przy stole. A jednak w tamtych czasach marzenie o postępie było szczere i w trudnych chwilach pokrzepiało takich ludzi jak Dee. Dla większości klasy robotniczej Ameryki, bez względu na kolor skóry, to marzenie już umarło. Umarło razem z tymi wszystkimi dziećmi ze szkolnego autobusu numer sześć. Umarło razem z Farlanem, Zealanem, Rogeną i Nathanem Knappami. Ich osobista nieodpowiedzialność z pewnością ma pewien udział w tej drastycznej zmianie, lecz równie ważna powinna być odpowiedzialność zbiorowa, zwłaszcza za dzieci, które zmagają się teraz z podobnymi problemami. Jako obywatele ponieśliśmy w tej dziedzinie klęskę, podobnie jak nasi rządzący, i musimy to naprawić. Pół wieku temu Stany Zjednoczone zboczyły w ślepą uliczkę. Ta historyczna zmiana spowodowała, że życie zarówno Knappów, jak i bardzo wielu innych ludzi zmieniło się w piekło. Przeprowadzimy was przez nie, lecz także pokażemy, co można zrobić, by żyło się lepiej.

2Jesteśmy na trzydziestym miejscu!

Cywilizacje umierają wskutek samobójstwa, nie morderstwa.

Arnold Toynbee, brytyjski historyk

My, Amerykanie, jesteśmy plemieniem patriotów i mamy skłonność do egzaltacji, gdy mowa o naszej krainie dostatku i możliwości. „Nigdy nie byliśmy narodem tych, którzy mają, i tych, którzy nie mają – oznajmił kiedyś senator Marco Rubio. – Jesteśmy narodem tych, którzy mają, i tych, którzy wkrótce będą mieli; narodem ludzi, którym się udało, i ludzi, którym się uda”. Stwierdzamy z dumą: „Jesteśmy na pierwszym miejscu!”, i w kategoriach ogólnej siły gospodarczej oraz militarnej jest to prawda. Pod innymi względami nasza pewność siebie okazuje się jednak złudna.

Oto brutalna prawda.

Według wskaźnika postępu społecznego opartego na badaniu przeprowadzonym przez trzech laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii i obejmującego sto czterdzieści sześć krajów, dla których istnieją rzetelne dane, Stany Zjednoczone plasują się na czterdziestym pierwszym miejscu pod względem śmiertelności dzieci1. Jesteśmy na czterdziestym szóstym miejscu pod względem dostępu do internetu, na czterdziestym czwartym pod względem dostępu do czystej wody pitnej, na pięćdziesiątym siódmym pod względem bezpieczeństwa osobistego i na trzydziestym pod względem zapisów do szkół średnich. Stwierdzenie „Jesteśmy na trzydziestym miejscu!” nie brzmi już tak dumnie. Ogólnie rzecz biorąc, zgodnie ze wskaźnikiem postępu społecznego Stany Zjednoczone znajdują się na dwudziestym szóstym miejscu pod względem dobrostanu obywateli, w tyle za wszystkimi pozostałymi członkami G7, a także za znacznie uboższymi krajami, takimi jak Portugalia i Słowenia. Co więcej, Ameryka należy do zaledwie garstki krajów, których wynik się pogorszył. „Choć wydajemy na opiekę zdrowotną więcej niż jakikolwiek inny kraj na świecie, wyniki Stanów Zjednoczonych w dziedzinie ochrony zdrowia są porównywalne z wynikami Ekwadoru, a amerykański system szkolnictwa daje wyniki zbliżone do tego w Uzbekistanie”2 – podsumowano we wskaźniku postępu społecznego w 2018 roku.

„Nasz kraj zawodzi w wielu sprawach, które uważamy za najbliższe swojemu sercu – zauważył Michael E. Porter, profesor Harwardzkiej Szkoły Biznesu oraz ekspert w dziedzinie konkurencyjności międzynarodowej, który zaprojektował wskaźnik postępu społecznego. – I sytuacja się pogarsza”. Demokraci obwiniają prezydenta Trumpa, a republikanie prezydenta Obamę, lecz regres w naszym kraju trwa niezależnie od tego, kto akurat sprawuje władzę. Profesor Porter zauważa, że „rozłam w naszym społeczeństwie nie jest uwarunkowany słabością konkretnego przywódcy, lecz niezdolnością instytucji do zapewnienia przeciętnemu obywatelowi znaczącego awansu społecznego”3.

W kategoriach ludzkich „rozłam w społeczeństwie” oznacza dysfunkcjonalność, jakiej statystyki zwyczajnie nie potrafią w pełni ukazać. To rozpad, który rozbija rodziny i rozdziera tkankę społeczną. Kościoły, kluby towarzyskie i inne organizacje obywatelskie nie zapewniają takiej spójności społecznej ani pomocy jak dawniej. Rząd nie przejawia woli, by wkroczyć i wypełnić tę lukę, więc wiele dzieci cierpi niepotrzebnie, a dysfunkcje przekazuje się następnemu pokoleniu.

Molly jest naszą przyjaciółką i mieszka przy trasie autobusu numer sześć. Skończyła edukację w ósmej klasie i urodziła córkę, mając zaledwie piętnaście lat. Wtedy nie wyjawiła nikomu, kto jest ojcem dziecka, więc mówiono, że jest „puszczalska” i „bezmyślna”. Wiele lat później wyznała, że jej córka, nazwijmy ją Laurie, urodziła się w wyniku gwałtu dokonanego przez ojca Molly. Jedną z pierwszych osób, którym Molly wyjawiła swój sekret, była jej matka.

„Twój tata zgwałcił też mnie. Tak pojawiłaś się na tym świecie” – usłyszała od niej. Coś takiego byłoby olbrzymim brzemieniem dla każdej rodziny. Laurie, która dorastała, wiedząc, że urodziła się w wyniku kazirodczego gwałtu, uczyła się w domu przez całą podstawówkę, a potem przez kilka miesięcy chodziła do dziewiątej klasy, lecz nie dawała sobie rady i ostatecznie zrezygnowała. Dorosła Laurie jest bystra, gra na pianinie i święci triumfy na polu golfowym, ale ma pięcioro małych dzieci z czterema różnymi mężczyznami. Łączyła nas bliska przyjaźń z dziadkiem ze strony ojca dwóch jej córek, więc spytaliśmy Molly o dziewczynki.

Molly z synem mieszka tutaj, obok trasy szkolnego autobusu numer sześć niedaleko Yamhill

Fot. Lynsey Addario

„To po prostu za dużo dzieci jak na jedną osobę” – odpowiedziała zmartwiona. Najstarszy syn Laurie został dwukrotnie wydalony z przedszkola: raz za zakłócanie spokoju, a drugi raz za to, że ukradł iPada należącego do przedszkolanki. To przygnębia Laurie, która obecnie uczy w domu pięcioro dzieci, mimo że sama ma za sobą zaledwie kilka miesięcy formalnego kształcenia. Laurie nie chciała z nami o tym rozmawiać, ale Eric Pleger, nasz wspólny przyjaciel, regularnie widuje jej dzieci, więc spytaliśmy go o tamte dwie córeczki. Pokręcił głową. „To zabrzmi okropnie, bo przecież chodzi o małe dziewczynki – odrzekł posępnie – ale suną prostą drogą do pudła”.

Część historii, które opowiadamy w tej książce, wywołuje dyskomfort. Dzielimy się nimi jednak, ponieważ Amerykanie muszą sobie uświadomić nowe realia, a ponury obraz sytuacji mogą złagodzić nasze propozycje dotyczące zarówno mądrzejszej polityki, jak i indywidualnych działań filantropijnych. Serce się kraje, gdy człowiek próbuje pisać kronikę cierpienia w miejscu, które kocha. Szczególnie trudno było nam patrzeć, jak dysfunkcje w życiu starych przyjaciół powielają się w życiu ich dzieci i wnuków. Tak jednak wygląda historia znacznej części amerykańskiej klasy robotniczej. Owszem, wzrost gospodarczy pociąga za sobą zmiany, a „twórcza destrukcja” jest równie potrzebna, jak nieunikniona. Nie musi ona jednak oznaczać niszczenia rodzin na wiele pokoleń.

Przede wszystkim Ameryka niewystarczająco inwestuje w dzieci, wskutek czego ich potencjał bardzo często pozostaje niewykorzystany. Siedemdziesiąt sześć procent dorosłych przewiduje, że ich dzieciom będzie się żyło gorzej niż im samym4. The World Bank Human Capital Project szacuje, że z powodu nierówności społecznych lub mankamentów naszego systemu edukacji i ochrony zdrowia amerykańskie dziecko realizuje swoje możliwości w zaledwie siedemdziesięciu sześciu procentach. Daje to Stanom Zjednoczonym dwudzieste czwarte miejsce wśród stu pięćdziesięciu siedmiu krajów, zgodne z ich wskaźnikiem postępu społecznego. Wiele innych krajów, nawet znacznie uboższych, radzi sobie lepiej.

Wyniki osiągane w standaryzowanych testach z matematyki są dobrym prognostykiem przyszłych zarobków. Wydaje się niepokojące, że amerykańscy piętnastolatkowie w międzynarodowym teście z matematyki PISA koordynowanym przez OECD wypadają poniżej średniej dla państw wysoko rozwiniętych. Prawie jedna trzecia testowanych nie przekracza poziomu uważanego za niezbędny warunek poradzenia sobie we współczesnym świecie. Testy PISA pokazały, że jedyną dziedziną, w której amerykańscy uczniowie naprawdę górują nad innymi, jest pewność siebie. Częściej niż młodzież z innych krajów są przekonani, że doskonale opanowali materiał, nawet jeśli w rzeczywistości radzą sobie z nim gorzej.

Niewykształcone dzieci wyrastają na dorosłych z problemami i częściej umierają w młodym wieku, między innymi z powodu rozpaczy i lęku. Wiele z nich boi się przyszłości albo wątpi, że odnajdzie się w dzisiejszym społeczeństwie i gospodarce. Liczba samobójstw jest na najwyższym poziomie od II wojny światowej, a miesięcznie w Stanach Zjednoczonych więcej osób umiera z powodu opioidów i innych narkotyków niż od broni palnej czy w wypadkach samochodowych5. Co siedem minut kolejny Amerykanin umiera z powodu przedawkowania, a jedno na ośmioro amerykańskich dzieci mieszka z rodzicem cierpiącym na zaburzenia spowodowane używaniem substancji psychoaktywnych6. Doktor Daniel Ciccarone z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco, specjalizujący się w medycynie rodzinnej i lokalnej służbie zdrowia, zauważa, że nadużywanie narkotyków na taką skalę, jaką obecnie obserwujemy, jest objawem głębszej choroby. „Jeśli nie zajmiemy się źródłem cierpienia Amerykanów, to nawet gdybyśmy skonfiskowali wszystkie pigułki opioidowe, cierpienie to będzie się przejawiało pod postacią innego problemu dotyczącego społeczeństwa i zdrowia publicznego – powiedział nam. – Jeśli chcemy naprawdę zakończyć kryzys opioidowy, musimy zrozumieć podstawowe przyczyny cierpienia i bólu w Ameryce”.

Anne Case i Angus Deaton, ekonomiści z Uniwersytetu w Princeton, nazywają te przypadki zgonów spowodowanych narkotykami, alkoholem i samobójstwami „śmiercią z rozpaczy”. To w zasadzie dobre określenie tego, co spotkało wielu pasażerów autobusu numer sześć. Rozpacz bierze się między innymi z frustracji wywołanej utratą statusu społecznego, dobrej pracy i nadziei na przyszłość dzieci. Uważa się, że nierówności są obecnie większe niż w złotej epoce XIX wieku, a zaledwie trzech Amerykanów – Jeff Bezos, Bill Gates i Warren Buffett – posiada majątek równy majątkowi całej uboższej połowy populacji7. Senator Mark Warner, umiarkowany demokrata z Wirginii, który przed zaangażowaniem się w politykę odnosił sukcesy, inwestując na rynku telekomunikacyjnym, i pracował na kierowniczym stanowisku, ujął to bez ogródek: „Moim zdaniem współczesny amerykański kapitalizm nie działa”[4]. Ray Dalio, miliarder i założyciel Bridgewater, największego na świecie funduszu hedgingowego, zgadza się z tą opinią, mówiąc: „Jestem kapitalistą, a nawet ja uważam, że kapitalizm się zepsuł”8. Dodaje: „Problem polega na tym, że kapitaliści zazwyczaj nie wiedzą, jak dobrze podzielić ciasto, a socjaliści zazwyczaj nie wiedzą, jak sprawić, żeby to ciasto wyrosło”9.

To sceptyczne podejście do kapitalizmu podzielają zwłaszcza młodzi Amerykanie. Niedawno, bo w 2010 roku, ponad dwie trzecie osób w wieku od osiemnastu do dwudziestu dziewięciu lat miało o nim pochlebne zdanie; dziś według Instytutu Gallupa Amerykanie w tej grupie wiekowej mają lepsze zdanie o socjalizmie (pięćdziesiąt jeden procent) niż o kapitalizmie (czterdzieści pięć procent)10. Problemy są najbardziej rażące w Stanach Zjednoczonych, lecz widać je także w Wielkiej Brytanii i w mniejszym stopniu w niektórych innych krajach rozwiniętych. Martin Wolf z „Financial Times” twierdzi, że doświadczamy „kryzysu kapitalizmu demokratycznego”.

Pierwszym wnioskiem płynącym z naszej podróży i z tematyki tej książki jest to, że społeczności robotnicze – w stopniu nienotowanym w bardziej uprzywilejowanych częściach Stanów Zjednoczonych – giną w oparach bezrobocia, rozpadu rodzin, narkomanii, otyłości i przedwczesnej śmierci. Ameryka stworzyła pierwsze na świecie prawdziwe społeczeństwo klasy średniej, lecz obecnie olbrzymia część Amerykanów czuje, że grozi jej wypadnięcie z tej strefy bezpieczeństwa i komfortu. Codzienne życie około stu pięćdziesięciu milionów Amerykanów jest naznaczone nieustanną obawą o to, że choroba, zwolnienie z pracy albo wypadek samochodowy obrócą ich świat w ruinę.

Jeden na siedmioro Amerykanów żyje poniżej progu ubóstwa – to znacznie większy odsetek niż w Kanadzie czy innych krajach OECD, a naukowcy szacują, że w pewnym momencie w tej sytuacji znajdzie się połowa wszystkich Amerykanów. W przeprowadzonym niedawno sondażu Rezerwy Federalnej odkryto, że prawie czterdzieści procent obywateli nie dysponuje czterystoma dolarami na nieprzewidziane wydatki, związane na przykład z awarią samochodu albo przeciekającym dachem11. Nawet nie myślą o emeryturze. Gdy wszystko inne zawodzi, sprzedają osocze – nawet dwa razy w tygodniu – za trzydzieści albo czterdzieści dolarów.

Drugim wątkiem tej książki jest to, że cierpienia amerykańskiej klasy robotniczej można było uniknąć. Odzwierciedla ono jednak dziesięciolecia błędów w polityce społecznej, a często także niepotrzebne okrucieństwo: wojnę z narkotykami, która doprowadziła do masowego zamykania ludzi w więzieniach, obojętność na utratę robotniczych miejsc pracy, niewystarczającą opiekę medyczną, przyjęcie wysoce niesprawiedliwego systemu kształcenia, ulgi podatkowe dla potentatów przemysłowych, przychylne miliarderom orzeczenia sądowe, zgodę na rosnące nierówności oraz systematyczne niedoinwestowanie dzieci i takich form pomocy społecznej jak leczenie uzależnienia od narkotyków.

Władze państwowe zbyt często stawały po stronie kapitału przeciwko pracownikom, osłabiając związki zawodowe i obniżając płace, zwłaszcza robotników niewykwalifikowanych. Gdyby federalna stawka minimalna z 1968 roku nadążała za inflacją i zdolnością produkcyjną, wynosiłaby dziś dwadzieścia dwa dolary za godzinę, a nie siedem dolarów dwadzieścia pięć centów (w wielu stanach i miejscowościach obowiązuje wyższa stawka). Prowadzi się błyskotliwe debaty na temat tego, ile powinna wynosić optymalna płaca minimalna, w jaki sposób powinna być zróżnicowana w poszczególnych częściach kraju zależnie od kosztów życia oraz w którym momencie zaczyna ona znacząco osłabiać zatrudnienie, lecz prawie każdy ekonomista specjalizujący się w rynku pracy uważa, że powinna być znacznie wyższa, niż jest obecnie na poziomie federalnym. Ponadto wiele przedsiębiorstw stosuje wobec pracowników ze stawką godzinową nieprzewidywalne grafiki pracy: niekiedy pracują oni do późna, a następnego dnia zaczynają wcześnie, co sprawia, że są niewyspani, nie mają jak zaplanować opieki nad dziećmi i wizyt lekarskich czy udziału w wywiadówkach szkolnych. W badaniu przeprowadzonym w 2019 roku stwierdzono, że przez tego rodzaju grafiki pracownicy byli jeszcze bardziej niezadowoleni i zestresowani niż przez niskie zarobki, a często jest to przecież niepotrzebne i nieludzkie12.

Bezwzględność i niekiedy wręcz podłość zakradły się do amerykańskiej polityki, zakorzenionej w błędnym przekonaniu, że ci, którzy borykają się z bezrobociem, brakiem pieniędzy, narkotykami i bałaganem w życiu, są w gruncie rzeczy słabi, zagrożeni niesamodzielnością i potrzebują surowego traktowania. W czasie wielkiej recesji w latach 2008–2009 i jej następstw rząd ratował banki z Wall Street, lecz zatwierdził nieskuteczne formy pomocy, przez które miliony osób straciły pracę. Bańka spekulacyjna na rynku nieruchomości odzwierciedlała niebywałą chciwość i poziom korupcji wśród pracowników umysłowych, a cenę za nie zapłaciło dziesięć milionów rodzin, które straciły domy.

Trzeci wątek, którym zajmujemy się w tej książce, daje więcej nadziei: wyzwaniom można sprostać, ponieważ możemy przyjąć postawę cechującą się zarówno współczuciem, jak i skutecznością. Choć magiczne różdżki nie istnieją, przedstawimy zarys programu mogącego złagodzić negatywne skutki ubóstwa i zapewnić wsparcie rodzinom borykającym się z problemami. Według Jamesa Heckmana, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, strategie przeciwdziałające wykluczeniu społecznemu, jeśli obejmą zagrożone nim osoby już w najmłodszych latach, zwracają się siedmiokrotnie pod postacią zmniejszonych wydatków na zakłady poprawcze dla młodzieży, edukację specjalną i pilnowanie porządku publicznego. Programy mające pomagać nastolatkom z niezamożnych domów w planowaniu rodziny także zwracają się po wielokroć, ponieważ wkładka wewnątrzmaciczna stanowi jedną piętnastą kosztu porodu pokrywanego przez Medicaid[5]. Takie inicjatywy jak odliczenie od podatku dochodowego (EITC)[6] pokrywają większość generowanych przez siebie kosztów, a przy tym mobilizują ludzi do wejścia na rynek pracy, gdzie stają się podatnikami.

Jako obywatele powinniśmy także wywierać nacisk na wszystkich polityków, zarówno demokratów, jak i republikanów – chodzi bowiem o Amerykanów, a zbyt wielu naszych przedstawicieli wyłanianych w wyborach nie podeszło poważnie do pogłębiającego się kryzysu humanitarnego w naszym kraju. Zdarzają się przypadki zaniedbywania obowiązków przez polityków obu partii. To apel o bardziej odpowiedzialne, empatyczne i oparte na dowodach podejście do rządzenia.

Aby wypracować mądrzejszą politykę, musimy się wznieść ponad zwyczajowy dyskurs skupiony wyłącznie na osobistej odpowiedzialności i na gadaniu o tym, że trzeba się wyciągać z kłopotów za własne cholewki. Mądrzejsza polityka wymaga od naszego kraju zrozumienia systemowych przyczyn, dla których ludzie zostają w tyle, dogłębnego pojmowania tego, jak wiele dzieci dorasta bez szans na dobrą przyszłość. Owszem, popełniają błędy, ale niekiedy zawodzimy je, zanim one zawiodą nas. Zachowania autodestrukcyjne są równie realne jak choroby autoimmunologiczne, lecz i jedne, i drugie można leczyć. Dążmy do zrozumienia, empatii i gotowości do pomocy, zamiast wytykać palcem.

Moc empatii bywa ogromna. Weźmy Mary Daly, dziewczynę, która dorastała w miasteczku niedaleko Saint Louis i była dość dobrą uczennicą. Potem jednak jej ojciec stracił pracę na poczcie, rodzice zaczęli się kłócić i w końcu się rozwiedli, a Mary nie potrafiła się skupić na lekcjach. W wieku piętnastu lat rzuciła szkołę, wprowadziła się do przyjaciół i zatrudniła w sklepie z pączkami należącym do jej babci i dziadka. Chciała zostać kierowcą autobusu. Szkolny doradca zawodowy wspomniał o niej Betsy Bane, nauczycielce w miejscowym college’u, a ta namówiła Mary do ukończenia szkoły średniej. W wieku siedemnastu lat dziewczyna uzyskała średnie wykształcenie, osiągając najlepszy wynik, mimo że nie poświęcała nauce wiele czasu. Bane zaczęła ją namawiać, żeby poszła do college’u. Mary nigdy nie myślała o studiach i powiedziała, że nie stać jej na czesne, lecz Bane zaproponowała, że sama zapłaci za pierwszy semestr.

Na Uniwersytecie Missouri Mary Daly natychmiast zaczęła odnosić sukcesy i w 1985 roku zdobyła dyplom z ekonomii, a następnie obroniła magisterium i doktorat. Po habilitacji w 1996 roku została badaczką w Systemie Rezerwy Federalnej, gdzie jej mentorką była Janet Yellen, także ekonomistka. Daly pięła się w górę, często skupiając się na nierównościach społecznych, i w 2018 roku objęła stanowisko prezeski Banku Rezerwy Federalnej w San Francisco. Jak to ujęła Heather Long z „The Washington Post”, jest w tej roli „jedną z najbardziej wpływowych osób kształtujących politykę gospodarczą Stanów Zjednoczonych”13. Daly ufundowała stypendium na Uniwersytecie Missouri, by oddać cześć Bane, która z kolei twierdzi, że wiele takich perełek pozostaje niezauważonych.

Gdy przez Stany Zjednoczone przesączał się ból, w Yamhill jak w soczewce skupiły się problemy amerykańskiej klasy robotniczej. W ciągu roku w małym miejscowym liceum dwoje uczniów popełniło samobójstwo: chłopak powiesił się w domu, a dziewczyna zastrzeliła się w samochodzie na szkolnym parkingu. Syn następcy Nicka na stanowisku przewodniczącego samorządu, podziwiany i uwielbiany przez wszystkich, zmarł wskutek przedawkowania narkotyków.

Stacy Mitchell, jedna z koleżanek z klasy Nicka, energiczna cheerleaderka i zawodniczka licealnej drużyny siatkarskiej, zmagała się z alkoholizmem i w końcu straciła dach nad głową. Zamieszkała w namiocie i pewnej mroźnej zimowej nocy zamarzła. Miała czterdzieści osiem lat. Myśl, że lubiana dziewczyna z rodziny, która zapuściła w tym miasteczku głębokie korzenie, mogła zamarznąć jako osoba bezdomna, była druzgocąca. Tej nocy umarła nie tylko Stacy; coś zginęło także w nas wszystkich.

Mnóstwo dzieci z Yamhill uniknęło tragicznego losu i poradziło sobie doskonale – później zgłębimy historie niektórych z nich. Z problemami borykali się jednak nie tylko ci, którzy rzucili szkołę. W wyścigu o miano najlepszego ucznia w liceum rywalizowała z Nickiem Donna King, wyjątkowo bystra dziewczyna, której ojciec był kierowcą ciężarówki zatrudnionym przez hrabstwo. Donna i Nick szli łeb w łeb, a potem Donna zaszła w ciążę. Wyjaśniła nam, że wiedziała o istnieniu okręgowej placówki na rzecz planowania rodziny, lecz słyszała, że jej pracownicy nie potrafią dochować tajemnicy zawodowej i że gdyby poprosiła o środki antykoncepcyjne, mogłoby to dotrzeć do jej ojca i wywołać skandal w rodzinie. Ciąża też wywołała skandal. Donna wyszła za swojego chłopaka Marvina i zdołała ukończyć szkołę dzięki samodyscyplinie i intelektowi. Ani ona, ani Marvin nie poszli do college’u, po części ze względu na dziecko, a po części z powodu związanych z tym kosztów, lecz są inteligentni, ciężko pracują, przestrzegają prawa i nigdy nie nadużywali narkotyków. Mimo to nie było im łatwo. Marvin pracował w fabryce przyczep, dopóki jej nie zamknięto. Potem zatrudnił się jako drwal, lecz doznał urazu kręgosłupa. Niedawno się przebranżowił i został zawodowym informatykiem. Pracuje dla Nike. Donna również pracowała w wielu miejscach: w biurze podatkowym, hotelu i dla Amwaya. Przeważnie zarabia na życie, sprzątając w cudzych domach.

Donnie udało się stworzyć wspaniałą, silną rodzinę, z której jest dumna – i ma ku temu powody. Gdyby jednak dorastała w zamożnym nowojorskim domu albo będąc nastolatką, otrzymała pomoc w zakresie planowania rodziny, mogłaby zostać lekarką. To nie zdolności Donny stanowiły problem, lecz ograniczone możliwości klasowe.

Czasami ma się chęć przeciwstawiać cierpienie białej klasy robotniczej cierpieniu Afroamerykanów albo członków innych grup mniejszościowych. To błąd. Polityka rządu nie przysłużyła się klasie robotniczej w ogóle, bez względu na kolor skóry jej przedstawicieli, i potrzebujemy solidarności, a nie konfliktu wśród tych, których tak bardzo się pomija. Wyzwania, przed jakimi stała Donna w białej społeczności wiejskiej, nie różnią się aż tak bardzo od tych, z jakimi mierzą się bystre czarnoskóre dzieci robotników w miastach całego kraju. „The Boston Globe” odnalazł dziewięćdziesiąt trzy osoby, które ukończyły szkoły z najlepszym wynikiem i pojawiły się na łamach tej gazety w latach 2005–2007 w serii zatytułowanej „Faces of Excellence”14. Były to pracowite, inteligentne dzieciaki prześcigające rówieśników, przeważnie kolorowe, i prawie jedna czwarta z nich chciała zostać lekarzami. Nikt z tego grona nie spełnił jednak swojego marzenia, a jednej czwartej nie udało się zdobyć tytułu licencjata w ciągu sześciu lat. Czworo straciło dach nad głową, jedna osoba trafiła do więzienia, jedna zmarła. „Globe” nazwał to „epidemią niewykorzystanego potencjału”, co wydaje się słusznym określeniem bez względu na to, czy mowa o czarnych dzielnicach Bostonu czy o oregońskich wsiach, w których dominują biali – nie wspominając o latynoskich częściach Teksasu czy o obszarach na zachodzie zamieszkanych przez rdzennych Amerykanów.

Niektórzy zakładają, że poważne trudności napotykają wyłącznie ludzie z najniższego szczebla drabiny społecznej, ale to nieprawda. Tkanka gospodarcza i społeczna w niemal całym kraju uległa zniszczeniu i wszyscy płacą za to wysoką cenę. Biały Dom szacuje, że epidemia opioidowa kosztuje Stany Zjednoczone pół biliona dolarów rocznie – to więcej niż cztery tysiące dolarów na gospodarstwo domowe.

Jednym z mechanizmów, za których pośrednictwem ból przenika z dolnych warstw społecznych do całego narodu, jest system polityczny. Około sześćdziesięciu milionów Amerykanów mieszka na wsiach, które zmagają się z trudnościami. Nic więc dziwnego, że ci ludzie cierpią i czują frustrację. System polityczny Stanów Zjednoczonych daje im jednak nieproporcjonalnie wielki wpływ na politykę. Ich głos ma szczególną wagę w senacie, gdzie każdy stan reprezentuje dwoje senatorów, przez co wyborca z Wyoming ma sześćdziesiąt osiem razy większy wpływ na wybór senatora niż wyborca z Kalifornii[7]. To wpisane w funkcjonowanie senatu i Kolegium Elektorów uprzywilejowanie małych rolniczych stanów nadal będzie dawało tamtejszym wyborcom ogromny wpływ na najbliższą przyszłość, a wiejskie obszary Ameryki od dziesięcioleci doświadczają kryzysu gospodarczego i niepokojów społecznych wywołujących wśród wyborców złość i rozczarowanie. Łatwo zobaczyć konsekwencje polityczne takiej sytuacji: Amerykanie z klasy robotniczej przyczynili się do zwycięstwa Donalda Trumpa. Powody, dla których go poparli, były skomplikowane i obejmowały niekiedy ksenofobię, rasizm oraz seksizm, lecz około ośmiu milionów tych wyborców poparło Baracka Obamę w 2012 roku15. Ich głosy oddane na Trumpa były krzykiem rozpaczy, ponieważ czuli się zapomniani, zaniedbani i pogardzani przez klasę polityczną.

Po objęciu urzędu Trump potraktował jednak chłodno swoich wyborców z klasy robotniczej. Składał obietnice bez pokrycia dotyczące miejsc pracy w kopalniach i przemyśle produkcyjnym, lecz nie podjął żadnych znaczących działań, by pomóc robotnikom, przeciwnie – ograniczył zakres ustawy o przystępnej opiece zdrowotnej. Była to kolejna scena długiego dramatu o tym, jak politycy zdradzili amerykańską klasę robotniczą.

Wielu krytyków ubolewa nad indolencją, brakiem odpowiedzialności i autodestrukcyjnymi zachowaniami klasy robotniczej. „National Review” w 2016 roku wzywało do „uczciwego spojrzenia na życie z zasiłku, uzależnienie od narkotyków i alkoholu oraz na anarchię rodzinną – czyli na płodzenie potomstwa z całą przezornością i mądrością bezpańskiego psa”16, a na koniec stwierdziło, że „biały amerykański margines społeczny jest niewolnikiem zepsutej, samolubnej kultury wytwarzającej przede wszystkim nieszczęście i zużyte igły do wstrzykiwania heroiny”. To prawda, że zbyt wielu uczniów z klasy robotniczej przestaje chodzić do liceów, a potem ma dzieci z przygodnych związków, i że jest to prosta droga do ubóstwa. Ron Haskins i Isabel Sawhill z Instytutu Brookingsa zaobserwowali, że wśród ludzi przestrzegających trzech tradycyjnych zasad – skończenie szkoły średniej, zdobycie pracy na pełny etat i ślub przed urodzeniem dzieci – jedynie dwa procent żyje w ubóstwie. Przestrzegając tych reguł gry, zwanych przepisem na sukces, można zatem w zasadzie uniknąć biedy. Dla porównania w ubóstwie żyje siedemdziesiąt dziewięć procent osób nieprzestrzegających żadnej z tych zasad. Jedna czwarta dziewczyn wciąż zachodzi w ciążę przed ukończeniem dziewiętnastego roku życia, więc najwyraźniej nastolatki obu płci rzeczywiście mają skłonność do nieodpowiedzialnych zachowań.

Brak odpowiedzialności nie jest jednak wyłącznie ich domeną. Amerykańska młodzież uprawia seks równie często jak młodzież europejska, lecz Europejki zachodzą w ciążę trzykrotnie rzadziej – ponieważ ich kraje oferują znacznie lepszą kompleksową edukację seksualną i łatwiejszy dostęp do skutecznych form antykoncepcji. Zatem owszem, rodzenie dzieci przez nastolatki odzwierciedla ich indywidualny brak odpowiedzialności, lecz także brak odpowiedzialności ze strony całego społeczeństwa. Jeśli zamierzamy obwiniać młodzież, powinniśmy też przyznać, że marnie się spisaliśmy, zaniedbując tworzenie systemów wsparcia, aby nastolatki przechodzące burzę hormonów nie niszczyły sobie przyszłości – nie wspominając o przyszłości ich dzieci.

Ta dzisiejsza erozja społeczna i związane z nią obniżanie się średniej długości życia w Stanach Zjednoczonych przypomina nam sytuację w innym państwie: w Związku Radzieckim. W latach osiemdziesiątych ZSRR wciąż był supermocarstwem mającym program kosmiczny, wspaniałe orkiestry i opery oraz imponujące osiągnięcia naukowe, szczególnie matematyczne. Mógł wysadzić w powietrze całą planetę. Z łatwością olśniewał turystów zwiedzających Ermitaż w Leningradzie albo plac Czerwony w Moskwie. To wszystko wznosiło się jednak na gospodarczym i społecznym fundamencie, który coraz bardziej pękał z powodu katastrofalnych w skutkach decyzji politycznych.

W kraju szerzyły się alkoholizm i niezadowolenie. Mężczyźni sięgali po wódkę przed południem i znikali w oparach alkoholu, nim nastało popołudnie. W fabrykach mawiało się: oni udają, że nam płacą, a my udajemy, że pracujemy. Sowieccy urzędnicy wiedzieli o głębokich i złożonych problemach społecznych i gospodarczych, ale woleli ignorować pijaństwo, narkotyki i nieobecność w pracy, przekonani, że to nie wpłynie na politykę centralną. Zaprzestali za to publikowania danych dotyczących śmiertelności.

Gdy już nie dało się uciec od problemu nadużywania środków odurzających, sekretarz generalny Michaił Gorbaczow wypowiedział wojnę pijaństwu i zamknął sklepy monopolowe, uznając alkoholizm za problem moralny związany ze słabością charakteru i brakiem odpowiedzialności. Tak naprawdę alkoholizm i narkotyki były jednak objawami znacznie głębszych problemów strukturalnych oraz takich błędów politycznych jak kolektywizacja rolnictwa, dysfunkcyjna gospodarka nakazowa i inwazja na Afganistan. Błędy te sięgały wiele dziesięcioleci wstecz i nie można było ich dłużej tuszować. Nadzieje się rozwiały. Gdy w Związku Radzieckim spadła średnia długość życia, tak jak obecnie dzieje się w Stanach Zjednoczonych, była to oznaka problemów systemowych, jakich nie mogła dłużej zasłaniać patriotyczna retoryka. Powinno to było zadziałać jak dzwonek alarmowy, tak samo jak spadająca średnia długość życia w Stanach Zjednoczonych powinna być sygnałem alarmowym dla nas.

3Gdy znikają miejsca pracy

Sprawdzianem naszego postępu nie jest to, czy dokładamy coś do dostatku tych, którzy mają dużo, lecz czy zapewniamy wystarczająco dużo tym, którzy mają za mało.

Franklin Delano Roosevelt, drugie przemówienie inauguracyjne, 20 stycznia 1937

Jednym z kolegów Nicka i młodych Knappów ze szkolnego autobusu numer sześć był Kevin Green. Podobnie jak Nick miał brązowe oczy i włosy oraz tak jak on w liceum startował w biegach przełajowych, toteż czasami mylono ich na licealnej bieżni. „Dawaj, Kevin, dawaj!” – wołali kibice podczas zawodów, gdy mijał ich Nick. Obaj mieszkali na farmach na północ od Yamhill, niedaleko Cove Orchard, latem pracowali przy zbiorach truskawek, a potem awansowali do lepiej płatnej pracy przy układaniu bel siana. Razem z Farlanem i resztą Knappów w siódmej i ósmej klasie mieli lekcje przyrody z nauczycielem, który wpajał im, że ewolucja to pomyłka, i puszczał religijne filmy wychwalające kreacjonizm. W liceum Kevin i Nick poszli na kursy spawania i rolnictwa, po czym dołączyli do organizacji młodzieżowej Future Farmers of America (FFA). Po treningach, w których ścigali się w biegach przełajowych albo na bieżni, Nick często odwoził Kevina na jego rodzinną farmę, na której hodowano świnie, gęsi, kurczęta i dwie krowy mleczne.

Oczywiście były też między nimi różnice. W domu Kevina znajdowało się niewiele książek, podczas gdy dom Nicka był nimi wypełniony. Rodzice Nicka, para profesorów głęboko wierzących w edukację, czytali mu w dzieciństwie, zabierali go na turnieje szachowe, dyskutowali przy kolacji o wydarzeniach na świecie oraz zaszczepili mu przekonanie, że będzie zbierał piątki i pójdzie na studia. Dom Nicka nie był o wiele ładniejszy ani wygodniejszy niż dom Kevina, lecz pod względem etosu pracy i oczekiwań wobec dzieci istniała między nimi przepaść. Tom, ojciec Kevina, skończył jedynie pięć klas, mówił przeważnie o silnikach samochodowych, był porywczy i rządził w domu twardą ręką.

Kevin Green i Nick trenowali biegi przełajowe w Liceum Yamhill i Carlton

Fot. dzięki uprzejmości Liceum Yamhill i Carlton

„Kiedyś mój tata odrąbał swojemu bratu palec” – powiedział nam pewnego razu Kevin z większym podziwem, niż to było stosowne. On sam miał w dzieciństwie pociąg do katastrofalnych w skutkach zabaw z ogniem. „W drugiej klasie częściowo spalił dwa domy” – wspominał Clayton, jego młodszy brat, z którym także od dawna się przyjaźniliśmy.

W liceum Kevin uczył się słabo, za to doskonale radził sobie na zajęciach praktyczno-technicznych. Potrafili z Claytonem rozłożyć na części każdy samochód, a potem idealnie złożyć go z powrotem. Gdy Clayton miał trzynaście lat, kupił za dwadzieścia dolarów zdezelowanego chevroleta z 1955 roku z zepsutym silnikiem i przez kilka lat pieczołowicie remontował go razem z Kevinem. Gdy skończyli, pojazd lśnił i jeździł jak marzenie. W 1985 roku sprzedali go za półtora tysiąca dolarów komuś, kto używa go do dziś.

Kevin Green w 1983 roku ze złowionym przez siebie dwukilogramowym pstrągiem. Kiedyś ten zapalony wędkarz wskoczył do rzeki i złapał rybę gołymi rękami

Fot. dzięki uprzejmości Irene Green

Serdeczny i wyluzowany, obdarzony pogodnym usposobieniem i chęcią pomagania innym, Kevin dogadywał się w zasadzie ze wszystkimi. Słynął z tego, że pomaga przyjaciołom w obowiązkach, i z zamiłowania do łowienia ryb. Pewnego razu, stojąc na moście, zauważył rybę w rzece. Nie miał wędki, więc wskoczył do wody, żeby złapać tę rybę rękami – a potem przyrządził ją na kolację. W naukę nie był jednak aż tak zaangażowany. Wspominał, że chce zostać architektem, lecz nie miał pojęcia, jak zdoła opłacić studia, więc traktował prace domowe jak coś nieobowiązkowego i na początku ostatniej klasy oznajmiono mu, że ma za mało punktów, by skończyć szkołę. Natychmiast zapisał się na zajęcia przygotowujące do egzaminu GED[8] i zdobył odpowiednik dyplomu ukończenia szkoły średniej, zanim jego koledzy i koleżanki z klasy skończyli liceum. Zdobył średnie wykształcenie jako pierwszy mężczyzna w rodzinie i wydawało się, że droga do sukcesu stoi przed nim otworem. Podobnie jak większość mieszkańców Yamhill w tamtych czasach wierzył w złudną maksymę, którą lubił powtarzać Paul Ryan, były spiker Izby Reprezentantów: „W naszym kraju okoliczności urodzenia nie determinują dalszego losu”.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy końcowe

1 Dzieci ze szkolnego autobusu numer sześć

1 Zob. D. Leonhardt, We’re Measuring the Economy All Wrong, „The New York Times”,14.09.2018, nytimes.com, nyti.ms/3nFE8eZ, dostęp: 17.01.2022. Wartość została skorygowana o poziom inflacji.

2 Dane na temat tygodniówek i stawek godzinowych pochodzą z Current Population Survey, baz danych, tabel i kalkulatorów na stronie internetowej Biura Statystyki Pracy i dotyczą lat 1979–2019. Mediana zarobków pracowników z dyplomem college’u w 2019 roku jest mniej więcej o piętnaście procent niższa niż w 1979 roku, po skorygowaniu o poziom inflacji. Jeszcze gorzej jest w przypadku osób, które nie skończyły szkoły średniej: mediana ich zarobków po skorygowaniu o poziom inflacji jest o mniej więcej dwadzieścia jeden procent niższa niż w 1979 roku.

3 J. Ray, Americans’ Stress, Worry and Anger Intensified in 2018, „Gallup News”, 25.04.2019, news.gallup.com, bit.ly/3GIbTDV, dostęp: 7.01.2022.

4 Zob. Provisional Drug Overdose Death Counts, National Center for Health Statistics, 2019, cdc.gov, bit.ly/3KmBDYy, dostęp: 17.01.2022. W 2017 roku liczba zgonów spowodowanych przedawkowaniem narkotyków osiągnęła szczytową wartość i przekroczyła siedemdziesiąt tysięcy.

5 Zob. Alcohol Facts and Statistics, National Institute on Alcohol Abuse and Alcoholism, niaaa.nih.gov, bit.ly/33LcKoU, dostęp: 17.01.2022.

6 Zob. Suicide, National Institute of Mental Health, nimh.nih.gov, bit.ly/33t2m5l, dostęp: 17.01.2022.

7 D. Alighieri, Boska komedia, przeł. J. Korsak, Wolnelektury.pl, bit.ly/3J2kF00, dostęp: 17.01.2022.

2 Jesteśmy na trzydziestym miejscu!

1 Zob. J. E. Stiglitz, A. Sen, J. P. Fitoussi, Report by the Commission on the Measurement of Economic Performance and Social Progress, 2009, ec.europa.eu, bit.ly/3LAMXjM, dostęp: 17.01.2022.

2Social Progress Index. Executive Summary, apo.org.au, bit.ly/3tLXing, dostęp: 17.01.2022, s. 13.

3 M. E. Porter, America Traded One Recession for a Far More Serious One, „The Boston Globe”, 21.09.2018, bostonglobe.com, bit.ly/3rrMAiU, dostęp: 17.01.2022.

4 Zob. P. O’Connor, Poll Finds Widespread Economic Anxiety, „The Wall Street Journal”, 5.08.2014, wsj.com, on.wsj.com/3IY321n, dostęp: 17.01.2022; wyniki pochodzą z sondażu „Wall Street Journal” i NBC News.

5 Zob. J. Ducharme, U.S. Suicide Rates Are the Highest They’ve Been Since World WarII, „Time”,20.06.2019, time.com, bit.ly/376ZjRM, dostęp: 17.01.2022. Miasto Herriman w stanie Utah przeżyło w ciągu niespełna roku samobójstwa sześciorga uczniów szkoły średniej oraz jej niedawnego absolwenta. Zob. też: I. Lovett, One Teenager Killed Himself, Then Six More Followed, „The Wall Street Journal”, 12.04.2019, wsj.com, on.wsj.com/3NIsNpY, dostęp: 17.01.2022.

6 Zob. R. N. Lipari, S. L. Van Horn, Children Living with Parents Who Have a Substance Use Disorder, „The CBHSQ Report”,Substance Abuse and Mental Health Services Administration, 24.08.2017,samhsa.gov, bit.ly/3fDxNw0, dostęp: 17.01.2022.

7 Zob. Ch. Collins, J. Hoxie, Billionaire Bonanza, Institute for Policy Studies, 8.11.2017,ips-dc.org, bit.ly/3rpC9wj, dostęp: 17.01.2022. Collins i Hoxie twierdzą, że jeden procent najzamożniejszych amerykańskich gospodarstw domowych posiada 39,7 procent całego majątku prywatnego. W latach 1860–1900 dwa procent najzamożniejszych amerykańskich gospodarstw domowych posiadało ponad jedną trzecią majątku narodowego, a mniej więcej trzy czwarte należało do najzamożniejszych dziesięciu procent.

8 R. Dalio, tweet z 7.04.2019, twitter.com, bit.ly/3tIWD5U, dostęp: 17.01.2022.

9 Tenże, Why and How Capitalism Needs to Be Reformed, 5.04.2019, economicprinciples.org, bit.ly/33LBY6j, dostęp: 17.01.2022.

10 Zob. F. Newport, Democrats More Positive about Socialism than Capitalism, „Gallup News”, 13.08.2018, gallup.com, bit.ly/3qKAu5H, dostęp: 17.01.2022.

11 Zob. J. Larrimore i in., Report on the Economic Well-Being of U.S. Households in 2017, Board of Governors of the Federal Reserve System, May 2018, federalreserve.gov, bit.ly/3uSLGhm, dostęp: 17.01.2022.

12 Zob. D. Schneider, K. Harknett, Consequences of Routine Work-Schedule Instability for Worker Health and Well-Being, „American Sociological Review” 2019, vol. 84, issue 1, s. 82–114.

13 H. Long, ‘Nobody Like You Has Ever Done It’. How a High School Dropout Became President of the San Francisco Federal Reserve, „The Washington Post”, 18.01.2019, washingtonpost.com, wapo.st/3A6OVUx, dostęp: 17.01.2022.

14 Zob. The Valedictorians Project, „The Boston Globe”,17.01.2019, apps.bostonglobe.com, bit.ly/3ru9y95, dostęp: 17.01.2022.

15 Zob. G. Skelley, Just How Many Obama 2012-Trump 2016 Voters Were There?, University of Virginia Center for Politics, 1.06.2017, centerforpolitics.org, bit.ly/3qxuOM1, dostęp: 17.01.2022. Według Skelleya było 8,4 miliona takich wyborców.

16 K. D. Williamson, Chaos in the Family, Chaos in the State. The White Working Class’s Dysfunction, „National Review”, 17.03.2016, nationalreview.com, bit.ly/3IfpXFe, dostęp: 17.01.2022.

Przypisy

[1] Te dane pochodzą z przejmującego filmu dokumentalnego Edwarda R. Murrowa z 1960 roku pod tytułem Harvest of Shame, opowiadającego o migrujących robotnikach. Dokument ten doprowadził do poprawy ich warunków życia (jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autorów).

[2] John Denver – gwiazda muzyki country; największe sukcesy odnosił w latach siedemdziesiątych (przyp. tłum).

[3] Johnny Carson – aktor komediowy i prezenter telewizyjny, najbardziej znany jako wieloletni gospodarz popularnego programu NBC The Tonight Show (przyp. tłum.).

[4] Senator Warner wierzy oczywiście w gospodarkę rynkową, ale uważa, że obecny system faworyzuje inwestowanie w sprzęt, a nie w zasoby ludzkie. Warner zwraca także uwagę, że kapitał wysokiego ryzyka w przytłaczającej większości trafia do białych mężczyzn w Nowym Jorku, Kalifornii i Massachusetts. Jego zdaniem należy poszerzyć możliwości Amerykanów borykających się z problemami, by mogli wyjść z ubóstwa dzięki pracy zarobkowej. Chciałby też bardziej wspierać inwestowanie w kapitał ludzki zamiast w maszyny. Sugeruje na przykład, że pracodawca powinien móc skorzystać z dodatku na badania i rozwój nie tylko przy zakupie komputera, lecz także podczas szkolenia pracowników.

[5] Medicaid – amerykański państwowy system ubezpieczeń zdrowotnych dla osób o najniższych dochodach (przyp. tłum.).

[6] Earned Income Tax Credit (EITC) – ulga podatkowa dla osób pracujących i par o niskich lub umiarkowanych dochodach, której wysokość jest uzależniona m.in. od liczby wychowywanych przez nie dzieci (przyp. tłum.).

[7] Stan Wyoming ma najmniejszą populację ze wszystkich stanów USA – poniżej 600 tysięcy mieszkańców, a najludniejszym stanem jest zamieszkana przez blisko 40 milionów ludzi Kalifornia (przyp. tłum.).

[8] General Education Development (GED) – zestaw czterech testów, których zdanie jest równoważne z uzyskaniem świadectwa ukończenia szkoły średniej (przyp. tłum.).

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawla II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

tel. +48 22 621 10 48

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2022

Wydanie I