Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

SPATiF - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
27 lipca 2022
Ebook
55,90 zł
Audiobook
59,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
55,90

SPATiF - ebook

Przez kilka powojennych dekad Klub Aktora Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu był towarzyskim, kulturalnym i informacyjnym centrum stolicy. Artystom zapewniał poczucie bezpieczeństwa, a kulturze ciągłość, zwłaszcza dzięki wyjątkowym bywalcom pamiętającym jeszcze okres międzywojenny. O przekroczeniu progu SPATiF-u marzyli wszyscy: pisarze i tajniacy, członkowie KC i opozycjoniści, sportowcy, waluciarze i dziewczyny szukające szczęścia lub zarobku. Ale o tym, kto mógł wejść i dostąpić wtajemniczenia, decydował szatniarz Franio – człowiek instytucja.

Znajdujący się w samym sercu Warszawy klub, nieustannie inwigilowany przez bezpiekę, pozostawał wyspą wolności aż do stanu wojennego. Sam lokal działa do dziś, ale zmieniły się klimat i obyczaje. Po dawnym SPATiF-ie zostały jedynie legenda i mnóstwo anegdot z czasów, gdy za zamkniętymi drzwiami, skrywającymi nie zawsze piękne tajemnice, toczyło się intensywne życie. I ta historia – polskiego kina, teatru, estrady i literatury – barwnie opisana w książce Aleksandry Szarłat.

„Był taki adres, było takie miejsce. Historia SPATiF-u jest opowieścią o czasie i ludziach do tego czasu należących. Artyści i pretendenci, kolorowe ptaki i alkoholowe ćmy. Tyrmand, Komeda, Jędrusik, okazjonalne kelnerki, przyszłe żony. Ci ludzie potrafili ze sobą rozmawiać, nie spieszyli się tak bardzo, nie gonili za luksusami, bo żadnych luksusów nie było. Przy wódce, tańcząc lub przeklinając, żyli, po prostu żyli. Ale było to życie prawdziwe, życie na dwieście procent. Chodziło przecież o to, żeby się nie nudzić. „Polsko, nie bądź nudna” – wołał Kisiel. W SPATiF-ie zawsze było ciekawiej – tak jak w pasjonującej książce Aleksandry Szarłat.” Łukasz Maciejewski

Kategoria: Sport i zabawa
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8191-543-4
Rozmiar pliku: 5,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

To opowieść o świecie, którego już nie ma. Jej bohaterowie pochodzą z różnych kręgów. Można ich po części odnaleźć w _Dziadów części III_, _Weselu_, powieściach Curzia Malapartego i _Pod wulkanem_ Malcolma Lowry’ego. Tańczą swój chocholi taniec na ruinach czasu. Biesiadują na tle grobów ofiar II wojny światowej i stalinizmu, manifestacji 1956 roku, Marca 1968, Grudnia 1970, Czerwca 1976 i Sierpnia 1980. Żyją w czasie zawieszonym, w „pomiędzywojniu”. Chcieliby zatrzasnąć za sobą drzwi przeszłości, ale nie potrafią. Jak pisał Malaparte, wojna nigdy nie kończy się dla tych, co walczyli. Zapomnieć o przeszłości i o rozczarowaniu, jakie przyniosła rzeczywistość, pomaga _spiritus_ – duch – ze spirytusem pomieszany. Daje pozór wolności, upaja. Wraz z otrzeźwieniem pojawia się kac, a z nim wracają realia.

Capri dla wielu jest symbolem bezpiecznego schronienia. W realnym świecie – na szczycie urwiska, w trudno dostępnym miejscu – wybudował swój dom-azyl Malaparte. Ci, którzy zapragną się tam dostać, będą potrzebowali szczęścia lub determinacji. „Na świecie istnieją tylko dwa raje: Ameryka oraz Capri”² – mówi generał Cork ze _Skóry_.

Rajem, domem wolności, bezpieczną wyspą dla artystów filmu i teatru w PRL-u jest Klub Aktora – SPATiF. Mogą do niego wejść tylko nieliczni, a gdy się tam znajdą, nikt niczego nie może im nakazać. Trudno powiedzieć, dokąd zmierzają, bo żaden bunt tu się nie rodzi, żadne dzieło zbiorowe nie powstaje. Klubowi goście bronią się żartem, rozmową, czasem awanturą. Wtedy złość i niezgoda na rzeczywistość trochę się rozmywają, bledną – taki zawór bezpieczeństwa władza zafundowała im i sobie samej.

Klubowiczów nie sposób utrzymać w miejscu akcji – wychodzą i wracają, wlokąc różne historie. To, kim są, oraz ich przeszłość wpływają na klimat tego miejsca. Nie sposób jej pominąć, wycinki z życia bohaterów są jak kadry uzupełniające fabułę. Bywa, że docierają tu jako młodzi ludzie, a wstają od stolika trzydzieści lat później, by zaraz potem odejść na zawsze.

Stoliki w tym świecie są stałym elementem scenografii. Do niektórych wolno się dosiąść, do innych nie. Bo siedzą przy nich goście ważni i ważniejsi. Ci ważniejsi ciągną za sobą ogon historii – byli „kimś” już przed wojną. Znały ich Warszawa, Lwów, Wilno. Janusz Minkiewicz, nocny książę Warszawy, jak poetycko mówi o nim Janusz Głowacki, skupia wokół siebie znanych literatów; satyryk Józef Prutkowski – oficerów i sportowców. Jest jeszcze Stanisław Wohl, żywa historia polskiego filmu, który gromadzi w swojej profesorskiej loży wybitnych filmowców.

Przy stolikach goście zaklinają czas. To do niego się modlą, do niego odwołują. „W życiu szkoda tylko jednego – czasu”³, wspomina Sławomir Mrożek w _Dzienniku_ słowa Leopolda Tyrmanda. Z tymże nieuchwytnym wymiarem wiąże się najgłębsze pragnienie Kazimierza Brandysa: „Poprosiłbym o to, żeby czas mijał wolniej. Sto razy wolniej, dziesięć razy wolniej. Bo mimo złej pogody i ciemności, mimo niewesołych myśli, pomimo wszystko – bardzo nie chciałoby się stąd odchodzić”⁴. Tyle że w klubach środowiskowych czas biegnie nielinearnie – jak we śnie z zaburzonym porządkiem zdarzeń, w którym wszystko jest możliwe.

Nikt nie przypuszcza, jak ważny dla polskiej inteligencji stanie się Klub Aktora – SPATiF. Że przez ponad trzy dekady aż do transformacji ustrojowej będzie stanowić centrum rozrywkowo-kulturalno-informacyjne stolicy, a poharatanym przez wojnę artystom zapewni poczucie bezpieczeństwa. Młode pokolenie, które nie miało szansy uczestniczyć w intelektualnych grach bywalców Ziemiańskiej, będzie obserwować tych, którzy niegdyś brali w nich udział: Antoniego Słonimskiego, Jarosława Iwaszkiewicza, Adama Ważyka, Janusza Minkiewicza. Sam widok mistrzów słowa wywiera wrażenie. Według wspomnień Michała Komara zobaczyć przy stoliku Słonimskiego to tak, „jakby sam Mickiewicz przyszedł na kieliszek”⁵.

Grupa literatów na dworcu w Warszawie przed odjazdem na wieczór literacki do Pragi. Widoczni od lewej: Jarosław Iwaszkiewicz, Jan Lechoń, Maria Morska-Kwaster i Kazimierz Wierzyński. W drugim rzędzie Antoni Słonimski. 1928

NAC

Klub Aktora – SPATiF działa przez cały okres PRL-u z krótką przerwą w stanie wojennym – teoretycznie do dziś, a praktycznie do transformacji ustrojowej. Pełni funkcję wentyla napięć społecznych, dzięki zaś wyjątkowym bywalcom, łączącym okres międzywojenny ze współczesnością, zapewnia to, co kulturze nieodzowne – ciągłość.Po wojennej zawierusze ludzie poszukują swoich bliskich. Są wzruszenia, rozpacz i wybuchy radości. Jerzy Jurandot, satyryk, autor tekstów dla teatrzyków literackich, między innymi dla „Cyrulika Warszawskiego”, satyrycznego organu poetów spod znaku Skamandra, 18 stycznia 1945 roku – dzień po wyzwoleniu Warszawy – szuka swojej żony, Stefanii Grodzieńskiej. Błądzi wśród szkieletów wypalonych domów i zwałów gruzu. W tłumie życiowych rozbitków dostrzega dwóch oficerów, z których jeden wydaje mu się znajomy. Podchodzi więc do niego i się przedstawia. Zanim zdąży zapytać o Stefanię, słyszy: „Martwi się pan o żonę? Żyje, jest spikerką Polskiego Radia w Lublinie. Widziałem ją tydzień temu”¹.

Owych dwóch oficerów to twórcy polskiego kina – operator filmowy kapitan Stanisław Wohl i reżyser podpułkownik Aleksander Ford (właściwie: Mosze Liwszyc lub Lifszyc). Przybyli do kraju z I Dywizją Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Wohl, absolwent Ecole Technique de Photographie et de Cinématographie na Sorbonie, na froncie trzyma kamerę zamiast karabinu. W wyzwolonej stolicy kręci z Fordem film dokumentalny o jej codzienności na zgliszczach.

Warszawa jest kompletnie zrujnowana. W tej sytuacji dwa najważniejsze miejsca na nowej mapie Polski to Łódź i Lublin, do którego zjeżdżają ocaleńcy – ze Lwowa, z Wilna, zewsząd. W tej tymczasowej stolicy kraju tworzy się rząd, odradzają najważniejsze instytucje. Trzeba tu być, jeśli w przyszłości chce się coś znaczyć.

Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku wybuchł entuzjazm trudny do opisania. W wolnej Polsce można było wreszcie pisać i mówić po polsku. Pisarze dawali upust swojej radości, bawiąc się językiem ojczystym. Słonimski podpisywał swoje recenzje pseudonimem Pro-Rok, Lechoń – Pawie Pióro, Tuwim pseudonimów miał ponad czterdzieści, między innymi Schyzio Frenik, Owóż, Czyliżem… Założyli Wielką Kwaterę Głównej Armii Zbawienia Polski i tworzyli cudowne dziełka w rodzaju parodii kalendarza dla rolników _Pracowita pszczółka. Kalendarzyk encyklopedyczno-informacyjny na rok 1921_, pełnego purnonsensowych żartów.

Radość z zakończenia II wojny światowej ma inny wymiar. Tym, co spaja kolejne pokolenie, jest trauma wojny. W tle są cierpienia i śmierć, gdzieś na dnie czai się strach o przyszłość. Gombrowicz w _Dzienniku_ pisze: „Po zmaganiach z Rosją, z Niemcami, czekał nas bój z Polską. Nic dziwnego zatem, że niepodległość okazała się cięższa i bardziej upokarzająca od niewoli. Póki byliśmy pochłonięci buntem przeciw obcej przemocy, pytania: kim jesteśmy? co mamy z siebie zrobić? jak gdyby zasnęły – ale niepodległość zbudziła śpiącą w nas zagadkę”².

Pytań o przyszłość nie brakuje.

Kazimierz Brandys: „W Lublinie, gdzie montowały się pierwsze rządy późniejszej Polski Ludowej, działał Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Był problem sumienia, czy się zaangażować w tę działalność, czy nie. W końcu wszyscy, z którymi byłem w kontakcie, jakoś się zaangażowali”³. On również, z czego po latach będzie się tłumaczył.

Pan Minkiewicz w Lublinie

Kogóż w Lublinie 1944 roku nie ma! Przed ludźmi pióra otwierają się tu możliwości pracy w prasie i radiu, na aktorów czeka Teatr Wojska Polskiego, na pisarzy – reaktywowany Związek Literatów.

Jest Ryszard Matuszewski, krytyk i przyszły autor szkolnych podręczników; jest Kazimierz Brandys; ze Lwowa przybył z rodziną Mirosław Żuławski, prawnik, późniejszy pisarz i dyplomata. Są poeci Mieczysław Jastrun i Adam Ważyk, który do Lublina dotarł w randze majora z Pierwszą Dywizją Kościuszkowską. Przywędrował ze Związku Radzieckiego także Prutkowski, lwowski poeta, a zarazem aktor amator tamtejszych teatrzyków satyrycznych. 1 września 1944 roku zgłasza się do Sztabu I Armii Wojska Polskiego i dostaje zgodę na prowadzenie teatru wojskowego. Wytrwa przy nim pięć miesięcy.

W tym samym czasie do Lublina dociera z podwarszawskiej wsi Stefania Grodzieńska. Impulsem do wędrówki staje się znaleziony obok śmietnika kawałek „Gazety Lubelskiej” z wierszem Janusza Minkiewicza. Nie zna autora bliżej, zagrała tylko w kabarecie Cyrulik Warszawski epizod w sztuce, którą napisał on ze Światopełkiem Karpińskim. W latach trzydziestych była tam tancerką lub – jak się wtedy mówiło – piplają. Nie ma wielkich nadziei, by słynny Minio ją pamiętał, ale jest jedyną łączącą ją z przeszłością nicią, którą może uchwycić. Minkiewicz to znana postać przedwojennej Warszawy, bywalec kawiarni Ziemiańskiej i nocnej Adrii, przede wszystkim zaś autor szopek politycznych i wierszy.

Grodzieńska idzie zatem prosto do „Gazety Lubelskiej” i dowiaduje się, że owszem, Minkiewicz ma etat, ale w radiu. W radiu słyszy: „O tak, pan Minkiewicz pracuje tu, ale nie bywa”. Dostaje jego adres – Minkiewicz mieszka w wynajętym pokoju. Jest południe. Starsza pani, która otwiera Grodzieńskiej drzwi, dziwi się: „O tej porze?! O tej porze pan Minkiewicz śpi i nie życzy sobie, żeby go budzić. Ale może pani zaczekać”⁴. Po jakimś czasie wychodzi z pokoju wysoki, lekko przygarbiony brunet w prochowcu zakrywającym uda do połowy. Bosy. Ku zaskoczeniu Stefanii przyznaje, że „ledwie, ledwie” ją pamięta. O nic nie pyta, za to stwierdza: „pewnie nie masz pieniędzy, kartek, dachu nad głową”. Ona potakuje w milczeniu, więc prosi ją, by poczekała. Po chwili zjawia się ubrany. Idą do Domu Żołnierza. Tam Minkiewicz oddaje jej „świńską tuszonkę” – swój obiad. Mówi też, że po południu jest konkurs na spikerkę radiową i że powinna się zgłosić. Jeśli nie wygra, on zastanowi się, co dalej. Grodzieńska wygrywa. Ma pracę. Każdego ranka zaczyna: „Tu Lublin na fali 224 metry”. Dzięki temu odnajdzie ją Jurandot. Uczyni to zresztą w momencie szczególnym – w trakcie stypy po sobie samym. Stefania urządza ją dla kolegów z radia, ponieważ straciła nadzieję, że odnajdzie go żywego.

To od niego radiowcy dowiadują się, jak wygląda wyzwolona Warszawa. Jurandot opowiada: „O zburzonych i doszczętnie wypalonych domach. O sterczących, poskręcanych szynach tramwajowych. O tysiącach dawnych mieszkańców, którzy w upiornej ciszy szukali śladów swojego niedawnego życia”⁵.

Minkiewicz wkrótce awansuje na kierownika literackiego Polskiego Radia, zacznie też pisać dla „Polski Zbrojnej”. Aż trudno uwierzyć, że jest rówieśnikiem Stefanii.

Nie ona jedna odnosi takie wrażenie. „Ja przeżywałem studencką miłość, on był od razu przesadnie dorosły; więcej, pozował na »starca«, milczący, przygarbiony, z ponurą pokerową maską na twarzy, z której trudno było odczytać, że to jeden z najdowcipniejszych ludzi w Polsce. Znajomi, którym mówiłem, że chodziliśmy do jednej klasy, nie chcieli wierzyć. Zdawało im się, że Janusz mógł być moim ojcem”⁶ – wspomina Matuszewski.

Minkiewicz, Grodzieńska i Jurandot będą w przyszłości razem pracować i spotykać się w innych realiach w warszawskim SPATiF-ie.

Stefania Grodzieńska i Janusz Minkiewicz na plaży w Ustce. Lato 1948

East News

Na terenach wolnych od działań wojennych zaczyna się odradzać kultura. W Lublinie wychodzą kolejne pisma, między innymi satyryczny „Stańczyk”, założony przez Leona Pasternaka, niegdyś współpracownika „Szpilek”. W 1944 roku Minkiewicz publikuje tam wiersz _Do bardzo obecnie niezadowolonych_, w którym daje do zrozumienia, że nie identyfikuje się z międzywojenną Polską i londyńskim rządem: _Dziś niby nad posadką każdy z was się gryzie, / Lecz siedząc po kawiarniach – bezrobotnych klasa – / Marzycie o bezpłatnej do Londynu wizie: / „Za Anglosasa jedz, pij i popuszczaj pasa!” / gdy dziś chcecie mnie wplątać w nową waszą bujdę, / Gdy niejeden z was jakąś „wspólnotą” mnie mami – / Odpowiadam: – w tę stronę albo w tamtą pójdę. / Może z tym, może z owym… / Z diabłem, lecz nie z wami!_⁷.

Forum do żartów szybko znika. „Stańczyk” zostaje zamknięty po wydaniu pięciu numerów. Powód jest oczywisty, wyłuszcza go Minkiewicz:

_Tego „Stańczyk” bardzo gniewa, / Że dowcipy nadto z lewa, / Temu przyszło zaś do głowy, / Że jest nazbyt prawicowy, / Ten się zasadniczo zżyma, / Że postawy „Stańczyk” ni ma, _ _/ Ktoś tam krzyczy: – Gdzie jest Cenzor?! Panie, ugryź się pan w jęzor. / Zapamiętaj, jeśli łaska: / Demokracja jest, u diaska! / A że „Stańczyk” w pana godzi, / To nam właśnie o to chodzi!_⁸_._

Tymczasem władzy chodzi o coś zupełnie innego.

W miejsce zamkniętych pism powstają nowe – „Stańczyka” zastępują „Szpilki”. To tam od 1947 roku Minkiewicz zamieszcza zabawne miniatury. Współpracuje też z „Przekrojem” (pierwszy numer ukazał się 15 kwietnia 1945 roku) i przez dwa lata prowadzi tam rubrykę „Pigułki”, __ które „należy zażywać przed, podczas lub po »Przekroju«, najlepiej między Kamyczkiem a Wiechem”. „Pigułek” jest siedem: po jednej na każdy dzień tygodnia.

Wkrótce wraz z innymi polskimi literatami (są między nimi Jastrun i Ważyk) zostaje zaproszony na wycieczkę do Moskwy. Koledzy zazdroszczą im nie tyle samego wyjazdu wypełnionego komunistyczną indoktrynacją, ile prezentów – wyjechali obdarci, wrócili w ciepłych paltach z karakułowymi kołnierzami i futrzanych czapkach. Miłościwy ten komunizm.

Minkiewicz nie zapomina o rozrzuconych po świecie dawnych kolegach. Dzięki niemu w grudniu 1944 roku – jak wspomina Wojciech Karpiński w tomie _Twarze_⁹ – powróci z Rosji poeta Paweł Hertz, który wojenną poniewierkę zakończył jako bibliotekarz w Samarkandzie.

Przyjaciele skamandryci, którzy jeszcze nie tak dawno żartowali w Ziemiańskiej, są wciąż na emigracji; Julian Tuwim, Jan Lechoń i Kazimierz Wierzyński w Nowym Jorku, Antoni Słonimski i Mieczysław Grydzewski w Londynie.

Przystanek Łódź

„Rok 1939 to koniec nie tylko wolnej Rzeczpospolitej Polskiej, ale także wolnej Rzeczpospolitej Poetyckiej. Powtarza się sytuacja sprzed listopada 1918 roku: poezja wraca na służbę”, zauważa Bohdan Urbankowski w _Czerwonej mszy_¹⁰. Trudno się z nim nie zgodzić. Nowy ład w ujęciu wybitnych poetów z pewnością nie zachwyca, wręcz przeraża. Słowa raz zapisane nie giną, zostaną z nimi na lata.

Budowanie życia na ruinach pod dyktando komunistów okazuje się niełatwe. Władza dzieli. Na tych dobrych, co walczyli w słusznej sprawie, i tych złych, co biegali z karabinem po lasach. Zaczynają się zapełniać więzienia. Józef Różański, szef bezpieki, funduje byłym akowcom tortury.

Aktorzy, literaci, najróżniejsi artyści muszą określić swoje miejsce w społeczeństwie.

Żarty? Na miarę czasu. W 1945 roku w Łodzi, w gmachu zaadaptowanym na potrzeby Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”, odbywa się wielka feta, czy też raczej „popijawa”, jak pisze Jerzy Zaruba, przedstawiciel przedwojennej bohemy. Z tej okazji grafik Henryk Tomaszewski urządza pierwszy powojenny happening: na uroczystości zjawia się w mundurze esesmana, obwieszony hitlerowskimi orderami i zajmuje jeden z pokoików. Na drzwiach maluje swastykę i napis _Nur für Deutsche_. „Długi czas musieliśmy tłumaczyć gorliwemu milicjantowi, który chciał go koniecznie aresztować, że to był tylko żart”¹¹. Tym razem kończy się jedynie na nakazie usunięcia napisu.

Przedwojenni marzyciele szybko się przekonują, że nowy ład nie sprzyja żartom. Ale oni także się zmienili – postarzali o lata wojny. Doświadczyli tyle, że te lata mają prawo liczyć co najmniej podwójnie. Bo jaką miarą mierzyć pobyt w getcie czy obozie koncentracyjnym?

W marcu 1945 roku zapada decyzja o przeniesieniu wielu instytucji kultury z Lublina do Łodzi. Miasto prawie nienaruszone wojną na chwilę przejmie rolę kulturalnej stolicy kraju – tworzy się tam teatr, otwierają redakcje gazet. Prócz codziennej „Rzeczpospolitej”, naczelnego organu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, wychodzi tygodnik „Kuźnica”, formuje się „Czytelnik”. Są tu już reżyserzy, krytycy, aktorzy, pisarze, wśród nich Dobiesław Damięcki, Stefania Grodzieńska, Jerzy Jurandot, Zygmunt Kałużyński, Jan Kott. Z Lublina przyjechał Janusz Minkiewicz z rodziną, są Dygatowie, Jan Brzechwa, Władysław Broniewski, Mieczysław Jastrun z żoną Mieczysławą Buczkówną, Ryszarda Hanin z mężem Leonem Pasternakiem, Pola Gojawiczyńska.

„W tamtych latach, w latach gdy rodziła się »Kuźnica«, skończyła się najciemniejsza noc! Ci, co ją przeżyli, wyszli z lasów spragnieni jednego: żyć, żyć, żyć”¹² – pisze Adolf Rudnicki, który wraz z innymi pisarzami znajduje schronienie w Domu Literatów na Bandurskiego 8 (dziś Mickiewicza). Okazałą kamienicę po zakończeniu działań wojennych zarekwirowali na kwatery literackie oficerowie I Armii WP, Pasternak i Ważyk. Znajdują się tam lokale różnej wielkości, od kawalerek po czteropokojowe. Te większe mają dostać literaci z rodzinami. Ważyk, mimo że jest sam (żona Gizela zginęła w czasie wojny), protestuje przeciwko przydzieleniu mu małego mieszkania i pod nieobecność Mariana Piechala zajmuje jego rodzinny apartament. Przecież Ważyk też może mieć rodzinę! I niebawem ją ma – żeni się z młodą aktorką, Marią Krawczykówną.

Na co dzień Ważyk chodzi w mundurze i z naganem, czym budzi zrozumiały respekt. W nowej Polsce czuje się jak ryba w wodzie. Wieczorem, gdy wraz z kilkoma pisarzami opuszcza restaurację, zaczepia ich sowiecki patrol. Ważyk się stawia: „_A wy znajetie, kto ja! Wy znajetie, kto takoj Kościuszko! Kościuszko – eto ja!_”¹³.

Wiele lat później córka Stanisława Dygata, Magda, zauważy, że wojenna przeszłość literatów, czyli udział w walce, zapewniała im środowiskowy prestiż. Jej ojciec do tej grupy nie należał.

Teatr Syrena wystawia w Łodzi pierwszą w powojennej rzeczywistości _Szopkę polityczną 1945–1946_ autorstwa __ Janusza Minkiewicza i Jana Brzechwy. Również filmowcy nie zasypiają gruszek w popiele. Na początek zajmują pałacyk fabrykanta Oskara Kona przy ulicy Targowej. Dzięki działaniom Stanisława Wohla, Aleksandra Forda i Jerzego Toeplitza powoli zaczyna się materializować idea szkoły filmowej. Kiedy brakuje sprzętu – a brakuje wszystkiego – władze wyrażają zgodę na wyprawę filmowców do dawnej wytwórni UFA w Berlinie. Jak wspomina Kazimierz Kutz, rekwirują tam kamery, lampy, wózki, całe osprzętowanie i jako łup wojenny przywożą do Łodzi¹⁴. Rusza produkcja filmowa. Ford ma już się czym chwalić – nakręcił pierwszy w powojennej Polsce film dokumentalny. _Majdanek – cmentarzysko Europy._

W 1946 roku ukazuje się tom satyr Minkiewicza _Kazania i skargi_. Wkrótce potem satyryk z Brzechwą, Grodzieńską i Stefanem Wiecheckim, czyli Wiechem, objeżdżają kraj z programem _Ladacznica z zasadami_. Ludzie są spragnieni rozrywki. Dwa lata później to samo towarzystwo (z Władysławem Broniewskim zamiast Wiecha) znów wyrusza – salonką doczepioną do pociągu – w dwumiesięczny objazd. Występy są biletowane, na widowni brakuje miejsc.

Minkiewicz w 1947 roku ma trzydzieści trzy lata i ponieważ uważa siebie za zgrzybiałego starca, zaczyna pisać pamiętnik. Drukuje go w redagowanych przez Iwaszkiewicza „Nowinach Literackich”.

Sądy i osądy

Związek Artystów Scen Polskich wznawia działalność 17 czerwca 1945 roku, tuż po wyjściu Leona Schillera z obozu koncentracyjnego. Nowo powołanemu prezesowi, Dobiesławowi Damięckiemu, który dociera do Warszawy z Łodzi, zależy na porozumieniu z peerelowską władzą. W lipcu 1945 roku dochodzi do spotkania czteroosobowej delegacji związku z Leonem Kruczkowskim, wiceministrem kultury. Przyjęcie jest chłodne. Kruczkowski sugeruje, by ZASP podporządkował się Komisji Centralnej Związków Zawodowych. Podczas drugiego spotkania precyzuje: wszyscy pracownicy teatru, także techniczni i administracyjni, mają należeć do jednej organizacji zawodowej. List ministra, w którym położył on nacisk na nową strukturę ZASP-u oraz „właściwie postawioną weryfikację”, odczytano podczas Walnego Zjazdu Delegatów w sierpniu 1945 roku. Jednocześnie Henryk Ładosz w imieniu prezydenta Warszawy, Stanisława Tołwińskiego, apeluje „o walkę o świadomego recenzenta i podniesienie godności artysty w społeczeństwie”¹⁵. Owa „godność” stanie się wkrótce problemem, który jako pierwszy podzieli środowisko ludzi teatru i filmu – wróci sprawa wojennej kolaboracji aktorów.

Zgodnie z wytycznymi ministerstwa ZASP ma powołać Sąd Weryfikacyjny, który oceni postawę moralną aktorów w czasie wojny. Przewodniczy mu Bohdan Korzeniewski, wśród członków jest między innymi Dobiesław Damięcki.

Podczas okupacji na terenach polskich niektóre wydarzenia kulturalne i teatry były przeznaczone wyłącznie dla Niemców. Sprzeciwił się temu ZASP i w 1940 roku uchwalił zakaz występowania w zawłaszczonych przez Niemców imprezach. Jednocześnie z inicjatywy Bohdana Korzeniewskiego, Leona Schillera i Edmunda Wiercińskiego postulował utworzenie Tajnej Rady Teatralnej. Miałaby ona za zadanie przede wszystkim stworzenie ram dla organizacji teatrów w wolnej Polsce oraz opracowanie projektu weryfikacji aktorów, nieuznających zakazu współpracy z okupantem.

W 1945 roku weryfikacji zostaje poddanych dwa i pół tysiąca aktorów, śpiewaków oraz tancerzy. Zakaz występowania w teatrach złamało około dwustu artystów, wśród nich gwiazdy: Stanisława Perzanowska, Jerzy Leszczyński, Lucyna Messal, Adolf Dymsza, Józef Węgrzyn, Maria Malicka, Lidia Wysocka, Józef Kondrat.

Sąd Weryfikacyjny pracuje wolno – przez trzy lata po wyzwoleniu. Wymiar kary bywa różny: zawieszenie w prawach członka ZASP-u, zakaz zajmowania stanowisk kierowniczych, pozbawienie na jakiś czas prawa do występowania w teatrze, radiu i filmie. Na afiszach nazwiska ukaranych aktorów mają zastępować gwiazdki, a oni sami powinni część honorariów przekazywać na cele społeczne.

ZASP jest zawiedziony pobłażliwym stosunkiem środowiska do wymierzonych kar. „Ta kara okazała się dużo mniej bolesna, niż przewidywał. Środowisko było tolerancyjne. fałszywie pojmowane koleżeństwo”¹⁶ – zauważył po latach Korzeniewski.

Pół wieku po wojnie temat wraca. W 1997 roku na łamach kwartalnika „Pamiętnik Teatralny” toczy się dyskusja podająca w wątpliwość zasadność owych osądów. Uniewinniono – nie uniewinniono, błoto przyklejone do podeszwy trudno oderwać. Wielu artystów zostało skrzywdzonych. Szemrana opinia wlecze się za delikwentem. Problem wróci w kolejnej odsłonie – w czasie stanu wojennego.1 NOWA ARYSTOKRACJA

Kupiona przez ZASP w 1939 roku kamienica w Alejach Ujazdowskich 45 na szczęście nie została zburzona, ale wymaga remontu. Dobiesław Damięcki uzyskał na to zgodę władz. Od marca 1945 roku obowiązuje zresztą nowa nazwa: aleja Marszałka Józefa Stalina. Na razie udało się przysposobić do użytku pomieszczenia na parterze. Prezes z rodziną – żoną Ireną i synami: Damianem oraz młodszym Maciejem – znajdzie tu tymczasowe przytulisko. Dwa piętra na trzy lata przejmie Ministerstwo Odbudowy. Od 1950 roku cały budynek ma wrócić do ZASP-u.

Co Damian Damięcki, rocznik 1941, pamięta z tamtych lat? W SPATiF-ie spotykamy się w lutym 2020 roku. Aktor objaśnia mi zmiany, pokazuje dawny rozkład pomieszczeń: gdzie były kuchnia, sypialnie, czego już nie ma, a co pozostało.

– Mieszkaliśmy tu może pół roku, może rok, dokładnie nie pamiętam – opowiada. – Rozsuwałem drzwi pomiędzy pokojami i jeździłem rowerem w kółko z jednego do drugiego. Któregoś dnia ojciec przyniósł do domu łuk refleksyjny. Mówiliśmy na niego „murzyński”, co uruchomiało wyobraźnię. Stałem w małym pokoiku i szyłem z niego do ogromnej słomianej tarczy strzelniczej, ustawionej w drugim pokoju.

Aleje Ujazdowskie 45. Fotografia z 1938 roku

Archiwum Państwowe w Warszawie

Ojciec, były członek PPS, w domu bywał rzadko. Po wojnie prześladował go Urząd Bezpieczeństwa za działalność w Polskiej Organizacji Wojskowej i posiadane odznaczenia: był kawalerem orderu Virtuti Militari za III powstanie śląskie oraz z powodu odmowy wstąpienia do PZPR. Ubecy chcieli go zmusić do współpracy. Po przedstawieniu w teatrze zabierali go na Rakowiecką na przesłuchanie prowadzone według najgorszych NKWD-owskich metod. Następnego dnia odwozili prosto na spektakl.

Kiedy Dobiesław pojawia się w domu, szuka zapomnienia w alkoholu. Dzieją się wtedy dziwne rzeczy. Rodzinie pomaga gosposia, Maria Kiljańska, która w powstaniu straciła męża i dwóch synów. Dobiesława darzy uwielbieniem.

– Mam w pamięci taki obrazek – kontynuuje Damian. – Ojciec na golasa wychodzi z pomieszczeń kuchennych i staje w drzwiach z jaśkiem na głowie ułożonym na kształt dwurogu, charakterystycznego dla czasów napoleońskich. Jedną rękę trzyma na piersi, drugą na plecach niczym Napoleon. Przed nim klęczy pani Maryjka, modli się i całuje go po dłoniach.

Po latach w naszym dawnym mieszkaniu zaczęło się toczyć życie towarzyskie teatrów. Moda i obowiązek nakazywały, by po spektaklu przyjść tutaj, pogadać, napić się. To było najciekawsze, najlepsze miejsce w Warszawie. Ilekroć przychodziłem tu pić wódkę, miałem poczucie, że wchodzę prawie jak do świątyni. Tu przecież mieszkałem i stąd pochodzi moje wspomnienie o ojcu, którego z innych sytuacji życiowych słabo pamiętam – wyznaje.

Klimat tego miejsca tworzyli ludzie, którzy biegli do niego jak do mekki i uznawali je za azyl. Dziś ten niepowtarzalny mikroświat oddala się w astronomicznym tempie. Wielu bohaterów barwnych opowieści bezpowrotnie odeszło, a rozmówców, do których udaje mi się dzisiaj dotrzeć, często zawodzi pamięć.

Czy uda się o tym świecie opowiedzieć, oddać jego atmosferę, charakter? Jerzy Gruza, reżyser, bywalec Klubu Aktora, już przed laty sceptycznie odnosił się do tego pomysłu: „Nie sposób opisać SPATiF-u. Na to trzeba by poświęcić kilka tomów. Był wyjątkowy. W Nowym Jorku podobny charakter miały _Russian Tea Room_ na Czterdziestej Siódmej Ulicy albo bardziej Elaine’s w Drugiej Alei. Prowadziła go Elaine Kaufman, jakby rodzona siostra Ireny Szymańskiej z »Czytelnika«, wszystko o wszystkich wiedziała i rozsadzała gości według własnego uznania, wiedząc, kto do kogo pasuje i co z tego wyniknie. Kiedy przed laty wszedłem tam z Elą Czyżewską i dowiedziała się, że jestem z Warszawy, zapytała:

– Co się stało? Podobno w Warszawie SPATiF zamknięty?”¹.

Nowe porządki

Po wyprowadzce Damięckich do mieszkania na Żoliborzu w kamienicy rozpoczyna się remont parteru. Wokół Związku Artystów Scen Polskich panuje zamieszanie, wraca groźba jego likwidacji. Problemem dla władzy jest usytuowanie ZASP-u wobec organizacji pokrewnych. Od czerwca 1948 roku po decyzji Komisji Centralnej Związków Zawodowych działa bowiem Związek Zawodowy Pracowników Sztuki i Kultury.

Wiosną 1948 roku odbywa się XX Walny Zjazd Delegatów ZASP-u. ZASP łączy się z pięcioma innymi organizacjami zawodowymi i tym samym kończy trzydziestoletnią działalność. Arnold Szyfman czyta list pożegnalny, w którym podkreśla doniosły wkład Związku w rozwój polskiego teatru i aktorstwa.

Formalny proces likwidacyjny trwa od kwietnia 1949 do czerwca 1950 roku. Na początku 1950 roku Rada Stowarzyszeń Artystycznych przy Ministerstwie Kultury i Sztuki wydaje decyzję o powołaniu nowej instytucji. Komisję organizacyjną tworzą między innymi Aleksander Zelwerowicz, Jan Kreczmar, Aleksander Ford, Henryk Szletyński, Marian Wyrzykowski i Kazimierz Rudzki. W lipcu 1950 roku w Warszawie odbywa się zjazd, na którym 12 lipca powstaje Stowarzyszenie Polskich Artystów Teatru i Filmu (SPATiF) z prezesem Leonem Schillerem. Stowarzyszenie przejmuje wszelkie aktywa ZASP-u (majątek ruchomy i nieruchomy), w tym Schronisko Artystów Weteranów Scen Polskich imienia Wojciecha Bogusławskiego w Skolimowie. Formalnościom staje się zadość 31 sierpnia 1950 roku.

I jak my teraz będziemy żyli

W marcu 1953 roku krajem wstrząsa tragedia: umiera Józef Stalin.

Olgierd Łukaszewicz ma wtedy pięć lat. Mieszka z rodzicami i bratem bliźniakiem na Śląsku. Kiedy radio podaje wiadomość o śmierci wodza, Olo froteruje podłogę w pokoju, co uważa za świetną zabawę – rozpędza się i sunie po gładkich deskach jak po lodzie. Na dźwięk marsza żałobnego reaguje radosną jaskółką. Przerażona mama wbiega do pokoju i rzuca się do okien, by czym prędzej zaciągnąć zasłony. Nikt z sąsiadów nie może zobaczyć tej bezrozumnej radości dziecka. Gdyby stało się inaczej, rodzinę Łukaszewiczów czekałyby wielkie kłopoty.

Po śmierci Stalina rozpacza cała Polska. „I jak my teraz będziemy żyli?” – pytają publicyści jak kraj długi i szeroki. W żałobie pogrążają się literaci i artyści, wśród nich Tuwim, który dla sowieckiej „Prawdy” pisze: „»On jest nasz!« – powie ludzkość, krocząc w przyszłość z jego imieniem na ustach. Od Łaby po Ocean Spokojny wszędzie imię Stalina będzie imieniem żywym, najdroższym”². Ukazują się poświęcone Stalinowi wydania specjalne polskich czasopism, pełne równie pompatycznych wypowiedzi polityków i ludzi kultury, między innymi Iwaszkiewicza: „Wielki obrońca pokoju, który zawsze określał pokój w swoim genialnie prostym i jasnym umyśle. Nie we frazesach i pięknie abstrakcyjnych zdaniach, ale w konkretnych czynach na zawsze pozostanie symbolem najwyższego ideału ludzkości, symbolem pokojowej i braterskiej współpracy między narodami”³. Sławi przymioty wodza inny bywalec Ziemiańskiej, Ważyk: _Mądrość Stalina / rzeka szeroka, / w ciężkich turbinach / przetacza wody, / płynąc wysiewa / pszenicę w tundrach, zalesia stepy, / stawia ogrody_⁴.

Ubolewają Tadeusz Konwicki, Zofia Nałkowska, Julian Przyboś i Maria Dąbrowska. Dramatyzuje w wierszu _Umarł Stalin_ Konstanty Ildefons Gałczyński: _Krzyczy Wołga. Szlocha Sekwana. / Woła Dunaj. Jęczą rzeki chińskie. / Broczy Wisła jak otwarta rana._

SPATiF również czuje się zobowiązany, by przekazać wyrazy współczucia Wszechzwiązkowemu Towarzystwu Teatralnemu: „Wstrząśnięci wieścią o zgonie Wodza Związku Radzieckiego i całej postępowej ludzkości, Józefa Stalina, łączymy się z aktorstwem radzieckim w jego ciężkiej żałobie. Wraz z całym narodem polskim aktorstwo polskie głęboko odczuwa stratę genialnego Współpracownika i Kontynuatora dzieła Lenina, Wyzwoliciela i Przyjaciela Polski, Myśliciela, z którego wskazań czerpaliśmy i będziemy czerpać natchnienie w naszej sztuce. W tej żałobnej chwili aktorstwo polskie wraz z całym narodem jeszcze mocniej złączy się ze swoją Partią wokół nieśmiertelnych sztandarów Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina”⁵.

Ma swój udział w sławieniu mędrca narodu radzieckiego także Minkiewicz, który w 1951 roku pisze poemat dla dzieci _Lenin w Poroninie_. Wiele lat później Magda Dygat kupi tę książkę w antykwariacie i pod rysunkiem obejmujących się Lenina i Stalina znajdzie „recenzję” napisaną niewprawną dziecięcą ręką – jak oceni – trafiającą w sedno: „Głupie wariaty”.

Minkiewicza, a przy okazji i siebie, tłumaczy Antoni Marianowicz: „We wczesnych latach pięćdziesiątych pisywaliśmy z Januszem różne bzdury, których dzisiaj się wstydzę, bo nie trzeba było tego pisywać, trzeba się było zająć malowaniem mieszkań albo jakimiś innymi posługami, nie było wówczas tragarzy na dworcu, trzeba było nosić walizki, a pisaliśmy jakieś niepotrzebne rzeczy. No ale bardzo szybko nam to przeszło”⁶.

„Intelektualiści… Jak mogli afirmować wszystko, co podsuwano im pod nos?”⁷ – zastanawia się Adolf Rudnicki, zawsze wierny sobie, co podkreśla Andrzej Dobosz: „Między 1950 a 1956 rokiem Adolf Rudnicki był ukochanym pisarzem inteligencji polskiej, ponieważ nie napisał ani pół stroniczki, w której ulegałby presji realizmu socjalistycznego”⁸.

Ból po śmierci wodza dotyka nawet Stanisława Dygata, który daje upust swojej rozpaczy w „Przeglądzie Kulturalnym”: „Różne i nieproste są drogi, którymi polski inteligent zmierzał do świadomości nowego obywatela naszej Ojczyzny. Nie ma drogi, u której wyjścia nie leżałyby Myśl i Dzieło Stalina. One wskazały nam prawdziwy błysk światła, za którym idąc, wyzwalało się w nas miarowo wszystko, co w człowieku najżarliwsze i najlepsze. A wraz z tym rosła każdego dnia najgorętsza miłość do Wielkiego Nauczyciela. Miłość, której nie da się określić inaczej jak: synowska. Stalin odkrył nam prawdziwy sens słów i kryjących się za nimi pojęć jak: Prawda, Miłość, Patriotyzm, które straszliwie zdeprawowane fałszem najnikczemniejszych interesów w służbie burżuazji mąciły naszą świadomość, myliły krok naszych najlepszych w intencjach zamierzeń. Stalin stworzył naszą świadomość – Stalin dał nam życie. Godzin, które przeżyliśmy przy Jego konaniu, nie zamaże już nic i nigdy w naszej pamięci. Nic i nigdy nie zdoła wydrzeć z naszych serc żalu i smutku po Jego śmierci”⁹.

Prasa prześciga się w publikowaniu not hagiograficznych i bolesnych nekrologów „geniusza narodów”. Zamieszczenia takowego odmawia jedynie „Tygodnik Powszechny”, __ za co ponosi surową karę – zostanie zamknięty. Jego wydawanie wznowiono dopiero w grudniu 1956 roku.

Autorytety autorytetami, a ludzie na ucho wyszeptują dowcip: „W miejscowości, w której urodził się Lenin, po muzeum z pamiątkami po Leninie dziecku, oprowadza stary przewodnik: »Tutaj jest książka Lenina, tutaj jego buciki dziecięce, tutaj zabawki, tutaj kajety z zadaniami szkolnymi itd., a tu trumienka Lenina«. »Jak to? Przecież Lenin jest pochowany w mauzoleum w Moskwie« – dziwi się jeden ze zwiedzających. »Tak – odpowiada przewodnik – ale tu leży jako dziecko«”¹⁰.

Tuwim uczcił zgon Stalina tekstem _Potęga, której nic nie złamie_ w tygodniku „Przekrój”. Pół roku później, w grudniu 1953 roku, to jego nekrologi pojawiają się w prasie. Towarzysz stolikowych spotkań w Ziemiańskiej i nocnych wędrówek ze Słonimskim po międzywojennej Warszawie zmarł na zawał serca w Zakopanem.

Gdy w Związku Radzieckim budowano kult Stalina, Słonimski w postscriptum do jednego ze swoich felietonów tłumaczył: „Do panów idiotów i redaktorów niektórych pisemek. Zdanie: »Stalin nie tylko jest mądry, ale i dobry« użyte jest w sensie ironicznym. Należy to rozumieć odwrotnie. Ale tylko to. Innych rzeczy proszę nie rozumieć odwrotnie”¹¹. Tak pisał w 1938 roku. W 1953 milczy. Krytyka władzy jest niewskazana. Kiedy Minkiewicz w 1954 roku wraz z Arturem Marią Swinarskim zakłada w restauracji na MDM-ie kabaret polityczny „Stańczyk”, wiadomo, że nie ma on szans na przetrwanie.

Krytykowanie władzy w PRL-u długo jeszcze nie będzie możliwe. Na razie pisarze prześcigają się w okazywaniu lojalności partii. Jerzy Andrzejewski, późniejszy buntownik, w 1951 roku pisze książkę _Partia i twórczość pisarza_, w której wytycza kierunek literatom. Rola partii? Wiodąca. Ta zasada będzie obowiązywała przez lata. „Zanim powstały wydawnictwa niezależne, pełną swobodę wypowiedzi mieli w kraju tylko artyści zamieszczający swoje utwory na ścianach publicznych toalet”¹² – ironizował Janusz Głowacki.3 BRACTWO STOLIKOWE

„Polsko, bądź mniej nudna!” – apeluje Kisielewski i tłumaczy, że ojczyzna mniej nudna „na pewno będzie bardziej przez swych synów kochana”. Apel zostaje wysłuchany i wprowadzony w czyn wcześniej, nim zdążył wybrzmieć.

Na początku lat pięćdziesiątych lokali gastronomicznych w Warszawie nie ma za wiele. Poza tym nie cieszą się dobrą opinią: „Te knajpy-stodoły, bary bez indywidualnego charakteru, chamska obsługa, puste gabloty i wódka wypijana pospiesznie, bez żadnej przyjemności, rytuały i zabawy”¹ – opisuje Nowakowski.

Kisielewskiego brzydzą nawet lokale z wyższej półki: „Byłem w reprezentacyjnym lokalu Warszawy – Bristolu. Jedzenie mdłe, bez smaku, »receptowe«, wódka ciepła, herbata śmierdzi chlorem, w kawie sama cykoria, za to na sali pełno cudzoziemców, a ceny fantastycznie wysokie”².

Omija takie miejsca inteligencja, okupująca w ciągu dnia kawiarnie, w których oddaje się rozmowom o niczym, czyli o literaturze i sztuce. Partyjni decydenci pogardliwie określają ją mianem „kawiarnianej”. Jednocześnie lokale, w których tak bezproduktywnie spędza się czas, stają się ideologicznie podejrzane.

Punkt widzenia środowiska artystycznego przedstawia Maryna Kobzdejowa: „Komunizm był dla nas wszystkich czymś, co należy po prostu przeczekać. Praca była czymś, czego się wtedy nie uprawiało. Zarabianie pieniędzy nie było w dobrym tonie. W dobrym tonie było posiadanie pieniędzy”³.

Bal karnawałowy w hotelu Bristol. Warszawa 1958

Fot. Piotr Baracz / East News

Nikt więc nie pyta, skąd je mają choćby „rotmistrz” Andrzej Rzeszotarski czy Adam Pawlikowski. Najważniejsze, by czarne noce komunizmu były jak najbardziej kolorowe. Obietnicę takich chwil, zanim rozkręci się Klub Aktora w Alejach Ujazdowskich, daje restauracja Kameralna, popularnie zwana Kamerą.

Jest jedyna w swoim rodzaju: można z niej nie wychodzić przez całą dobę, a jeśli zdrowie pozwala – można nie wychodzić w ogóle, co szybko odkrywają miłośnicy knajpianego stylu życia, a wśród nich obiecujący pisarz Marek Hłasko: „Kameralna była restauracją pomyślaną bezbłędnie i dzieliła się na trzy części: Kameralna dzienna pierwsza, Kameralna dzienna druga i Kameralna nocna. Odkrywczość tego pomysłu gastronomicznego polegała na tym, że można było zacząć pijaństwo w Kameralnej drugiej dziennej już wcześnie rano, po czym można było przejść na obiad do Kameralnej pierwszej, bawić się z kielichem do wieczora, kiedy to otwierano Kameralną nocną, i tam dopiero wyrobić się towarzysko i dramatycznie”⁴.

Nocna otwiera się o dziewiątej wieczorem, zaś o składzie gości decyduje szatniarz – pan Miecio. Tym, co przemawia na rzecz ewentualnego klienta, jest znana twarz lub gruby portfel. Od niedysponujących ani jednym, ani drugim pan Miecio domaga się okazania „legitymacji”, choć nikt ich tu nigdy nie wydawał. Gości obowiązuje strój wieczorowy. Dla mężczyzn to marynarka i krawat. Uprzywilejowani mogą stosowne elementy stroju wypożyczyć za opłatą od szatniarza. Ci, którzy cieszą się nadzwyczajnymi względami, jak choćby Hłasko i dziennikarz Andrzej Roman, swój „zestaw dyżurny” trzymają na stałe w szatni. Kameralna jest pierwszym w powojennej Warszawie miejscem, o którym opowiada się anegdoty. Kiedy Jan Himilsbach zamawia śledzia po japońsku, prosi jednocześnie kelnera o słownik polsko-japoński. Wkład w rozwój knajpianej polszczyzny ma też Hłasko, który na roznoszone przez kelnerów tace wypełnione małymi kieliszkami wódki mówi: „żyrandol”, gdyż przypominają mu one kryształowe żyrandole w Pałacu Kultury i Nauki.

Popularne jest zamawianie „lornety”, co oznacza dwie setki wódki, oraz „inwalidy”, czyli tatara z jednym jajkiem. Kamerę odwiedza również Minkiewicz. Kiedy zamawia koniak i owoce południowe, kelnerzy biegną po ćwiartkę czystej wódki i kiszone ogórki…

Można tu spotkać „wszystkich”, więc i Janusza Morgensterna, zwanego przez przyjaciół Kubą, który wspomina: „Chodziliśmy w Warszawie do SPATiF-u, Bristolu, Manekina, potem do Kameralnej. Do Kameralnej wprowadził mnie Hłasko. Był rok 1955, przy jednym stoliku siedzieli znakomici graficy: Lenica, Świerzy, Henryk Tomaszewski. Wtedy też poznałem najwybitniejsze pióra w Polsce. Zaprzyjaźniłem się ze Stasiem Dygatem, z Tadziem Konwickim, poznałem Adolfa Rudnickiego, Brandysów. Tworzyliśmy wszyscy jedno środowisko. Nikt nie miał własnego mieszkania, nikt się nie zamykał w swojej prywatności. Żyliśmy otwarcie”⁵.

Czar Kamery pryska w połowie lat sześćdziesiątych. Towarzystwo przenosi się do innych miejsc. Bohema wybiera SPATiF, co nie oznacza, że nie odwiedza innych lokali: przed południem kawiarni PIW-u na Foksal, kawiarni Czytelnika na Wiejskiej i hotelu Bristol. Ten ostatni, podobnie jak Kameralna, również ma część dzienną, czyli kawiarnię, i nocną z dancingiem przy orkiestrze na pierwszym piętrze. Dla Janusza Głowackiego to swego czasu „najważniejsze miejsce na świecie”. Do Bristolu przychodzą też między innymi: Zbigniew Cybulski, Kazimierz Brandys, Bohdan Łazuka i Adam Pawlikowski, zwany Dudusiem. Według Agnieszki Osieckiej genialny nierób, według malarki Hanny Bakuły – „jedyny diabeł”, jakiego znała.

Na kawę wpada Beata Tyszkiewicz. Lubi ją wypić z Andrzejem Łapickim, co staje się przyczyną plotek. Gdy dotrą do córki Łapickiego, Zuzanny, ta na widok ojca w towarzystwie Tyszkiewicz z właściwym sobie poczuciem humoru rzuci: „O, rodzice przyszli!”.

Jak się tworzy legenda

Zofia Komedowa Trzcińska w jednej ze swoich książek wspomnieniowych pisze, że w SPATiF-ie spotkała Krzysztofa Teodora Toeplitza… Ale w którym SPATiF-ie? Małym, przy Pankiewicza, czy już tym w Alejach Ujazdowskich? Odpowiedzi mogłabym szukać w archiwum Klubu Aktora. Ale kiedy pytam o nie w sekretariacie biura class="figure-portrait"ądu ZASP-u, spotyka mnie niemiła niespodzianka. Pada odpowiedź: „Nie istnieje”.

Nie istnieje, ponieważ nikt nie przywiązywał do tego klubu znaczenia – nie robiono zdjęć, nie dokumentowano rozwoju, co najwyżej w piwnicy Instytutu Teatralnego można odnaleźć stenogramy zebrań stowarzyszenia i sprawozdania finansowe pełne skrupulatnych zapisków, nierzadko ręcznych, ile kupiono krzeseł, a ile węgla na opał. Tak więc nigdzie nie zapisano daty uroczystego otwarcia tego legendarnego miejsca. Odwołać się do pamięci bywalców też nie sposób – tych, którzy mogli w tym wydarzeniu uczestniczyć, nie ma już wśród nas, najstarsi zaś spośród moich rozmówców – dziewięćdziesięciolatkowie – tego faktu nie pamiętają.

O początkach klubu w Alejach Ujazdowskich zaświadcza jedynie protokół z 29 czerwca 1957 roku, który odnajduję w archiwum Instytutu Teatralnego: „Od chwili powstania w 1954 roku Klub Aktora przechodził trzy fazy organizacyjne: od 1954 do początku IV kwartału 1955 roku klub znajdował się w okresie rozruchowym, zmagał się z licznymi trudnościami wewnętrznymi i na skutek wadliwych niekiedy ustawień personalnych w kierownictwie oraz braku czynnika fachowego działał w sposób niedostateczny gospodarczo, był przyczyną licznych reklamacji ze strony członków ZASP oraz przynosił deficyt gospodarczy. Od początku IV kwartału 1955 do początku 1957 roku działał sprawnie pod kierownictwem obywatelki Jarmuszkiewiczowej i sprawnej działalności pionu finansowego prowadzonego przez obywatelkę Brzeszczyńską. W okresie tym klub wydobył się z trudności finansowych, osiągając pełną samowystarczalność”.

Po otwarciu Klubu Aktora w alei Stalina ten przy Pankiewicza staje się przede wszystkim miejscem spotkań pracowników opery i baletu, przy czym oba lokale mają wspólne kierownictwo.

Zastępcą Alicji Jarmuszkiewiczowej jest Władysław Sidorowski. W późniejszym okresie, jak wynika z dokumentów, wśród szefów klubu pojawiają się jeszcze Jan Zawartowski (1961) i Irena Ciaciuch (1961–1962). Nie dokonali najwyraźniej niczego godnego zapamiętania, bo nie zaistnieli we wspomnieniach bywalców. Tymi zaś, którzy najtrwalej się w ich pamięci zapisali, są Władysław Sidorowski oraz jego następca, Kazimierz Jaroszyński.

Pierwszy z nich, jak pisze Nowakowski, to przedwojenny restaurator. W końcu 1954 roku razem z Jarmuszkiewiczową kompletuje załogę klubu: kucharzy, kelnerki, barmanki. Do bezpośredniej obsługi gości zatrudnia przede wszystkim kobiety. Wie, co robi. Kobiety ocieplają atmosferę, a im są ładniejsze, tym więcej klientów mogą przyciągnąć do restauracji. Zatrudnia też ważną, jak się później okaże, personę – szatniarza Franciszka Króla. Gdy słynny Franek podpisuje 15 grudnia umowę o pracę, ma trzydzieści jeden lat. W Klubie zostanie na ponad ćwierć wieku. Przez rok będzie pracował bez zmiennika. Adam Nowotniak, dla bywalców „pan Adaś”, wkroczy do szatni rok później. Odejdzie ze SPATiF-u w 1975 roku.

Potwierdzenie, że główny SPATiF otwiera się dla gości w 1955 roku, znajduję w archiwum IPN w dokumencie dość szczególnym – protokole z toczącego się w 1971 roku śledztwa w sprawie zabójstwa Jana Gerharda, redaktora naczelnego tygodnika „Forum”. Sprawa jest tajemnicza, zbrodni dokonano w biały dzień w mieszkaniu ofiary. Gerhard obracał się w środowisku dziennikarzy, aktorów i polityków. Jednym z 1850 przesłuchiwanych świadków jest Minkiewicz, który rzekomo w Klubie Aktora przedstawił Gerharda dziewczynie „kawiarnianej”, z zawodu fryzjerce.

„Od 1955 roku, to jest od chwili oddania do użytku Klubu Aktora SPATiF, mieszczącego się w Alejach Ujazdowskich, jestem tam stałym bywalcem. Nigdy nie spotkałem tam Jana Gerharda. Być może, że on tam bywał, ale ja nie znałem go z wyglądu. Tak więc nie mogłem go nikomu przedstawiać” – prostuje informację służb satyryk, co skrzętnie zapisuje plutonowy Zbigniew K., Inspektor Wydziału III Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej.

W klubie przybywa gości – nic dziwnego, że Minkiewicz nie dostrzegł wśród nich Gerharda – ale zarząd chciałby, by było ich znacznie więcej.

– Zastanawialiśmy się, co by mogło klubowi nadać ciekawy wyraz, ciągle ktoś miał nowe pomysły – opowiada Ignacy Gogolewski. – Aż tu nagle wybuchł on jakąś niebywałą atmosferą. Pojawili się wybitni ludzie, high life Warszawy. Do tego wytwornego miejsca, w którym bywali seniorzy, zaczęła ukradkiem zaglądać młodzież. I naraz klub stał się taką atrakcją, że jak się jechało taksówką, wystarczyło rzucić „SPATiF” i nic więcej nie trzeba było dodawać. Wszyscy chodziliśmy tam po teatralnych premierach. Klub pęczniał, stworzył się zupełnie niezrozumiały teren spotkań.

Kogo aktor zapamiętał?

– Przy stoliku zasiadał Słonimski i surowym wzrokiem mierzył otoczenie; przy innym, w kącie, Ważyk w towarzystwie jednej bądź dwóch osób. Do reżyserów filmowych chętnie przysiadali się aktorzy i demonstrowali wielką sympatię wobec tych, którzy mogli ich obsadzić. – Uśmiecha się do wspomnień.

Przed Październikiem 1956 roku w Klubie Aktora nie tylko toczy się życie towarzyskie. W ciągu dnia odbywają się tu różne spotkania. Na przykład Jerzy Toeplitz, rektor łódzkiej szkoły filmowej, przychodzi na zebrania partyjne. Bierze w nich też udział Leon Kasman, naczelny „Trybuny Ludu”. Omawiane są referaty Chruszczowa i wytyczne rządu.

Przed wojną Witold Gombrowicz, który nie mógł znieść prymatu skamandrytów w Ziemiańskiej, ustanowił „swój” stolik w kawiarni Zodiak. Podobnie teraz – każdy, kto w nowej rzeczywistości coś znaczy, zawłaszcza jakieś kawiarniane miejsce. Wkrótce niemal cała Warszawa wie, gdzie w określonych godzinach może spotkać luminarzy. Choćby Słonimski na początku lat pięćdziesiątych przedpołudnia spędza w kawiarni U Marca, od 1957 roku lubi wpaść do kawiarni „Czytelnika”, zaś w latach 1958–1968 bywa w kawiarence PIW-u przy Foksal 17. Po jej zamknięciu przez władze po pamiętnym Liście 34 przenosi swój stolik do Ujazdowskiej. Obiady jada jak wszyscy artyści albo w stołówce literatów na Krakowskim Przedmieściu, albo w SPATiF-ie. Tam też czasami spędza wieczory. Kto ma ważną sprawę do Słonimskiego, zawsze go znajdzie.

Wszędzie tam zaglądają oczywiście funkcjonariusze SB. Siadają z tyłu, z boku, podsłuchują. Chętnie znaleźliby się przy stoliku artystów, ale znają swoje miejsce w szeregu.

„Jeden z kolegów-pisarzy był kiedyś przesłuchiwany na Mostowskich – pisze Krzysztof Mętrak. – Oficer bezpieki długo go przestrzegał, żeby nie chodził do kawiarni, gdzie przesiadują Słonimski i Konwicki. Nagle przy tym się rozmarzył: »Ja sam bym chciał tam siedzieć, to bardzo dowcipni ludzie«”⁶.

Znamienici goście od połowy lat pięćdziesiątych wieczorami lądują najczęściej w SPATiF-ie. Wielu z nich biesiaduje tam już od południa, kiedy wydawany jest obiad.

Krystyna Cierniak-Morgenstern, żona Janusza Morgensterna: „Był PRL, biednie i niewesoło, a czasem strasznie. Ale my przeżyliśmy wojnę, dla nas wszystko, co potem, było już tylko lepsze. Większość z nas nie miała jeszcze wtedy mieszkania, a ci co mieli, to najwyżej kawalerkę. Żeby się spotkać, trzeba było wyjść na miasto. A gdzie? Obiad u Literatów od 13.00 do 14.00. Kolacja w SPATiF-ie, od 20.00 aż do północy. Wszystko wtedy kosztowało kilka złotych, każdego było stać”⁷.WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2022

Wydanie I
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: