Sekretne życie pobożnych kobiet - Philyaw Deesha - ebook + książka
BESTSELLER

Sekretne życie pobożnych kobiet ebook

Philyaw Deesha

4,2

Opis

Czy będąc lesbijką, można wierzyć w Boga? Czy gorsza jest wnuczka, która bluźni myślą podczas nabożeństwa, czy taka, która do kościoła nie chodzi wcale? Debiutancki zbiór opowiadań Deeshy Philyaw to dziewięć słodko-gorzkich historii czarnych kobiet, których życiowe decyzje ukształtowało dorastanie blisko Boga. Opisując ich prawdziwe pragnienia, tęsknoty i dylematy, Philyaw literackim zmyśleniem próbuje odpowiedzieć na pytanie, czy Kościół na pewno tak samo kocha swoje siostry, jak miłuje swych braci w wierze.

Nie jest to jednak proza rozliczeniowa – wprawdzie bohaterki Philyaw często się z Bogiem spierają i próbują wybrać między tym, co „moralne”, a tym, co „grzeszne”, w końcu jednak decydują się działać zgodnie z sercem. Bo Sekretne życie pobożnych kobiet to przede wszystkim opowieść o poszukiwaniu miłości – do siebie, przyjaciół, rodziny i partnerów. Czasem pełna czułości i poczucia humoru, czasem – gniewu i tęsknoty za wolnością.

Nie bez powodu opowiadania Philyaw zdobyły najważniejsze wyróżnienia literackie w Stanach Zjednoczonych. To wysmakowana, choć też zawadiacka podróż przez nieoczywiste historie wyzwolenia, nie tylko religijnego czy seksualnego, ale przede wszystkim emocjonalnego – gdy największym ograniczeniem bohaterek bywają one same.

Książka nominowana do Amerykańskiej Nagrody Książkowej oraz wyróżniona Nagrodą PEN Clubu i Fundacji im. Williama Faulknera, The Story Prize, a także Nagrodę Literacką „Los Angeles Times”.

„Wspaniałe opowiadania Philyaw przenikają się i uzupełniają, łącząc prywatne zmagania bohaterek w piękny chór.” „Publishers Weekly”

„Zbiór wyśmienitych opowiadań, zaludnionych przez poruszające, wielowymiarowe postacie. Te opowiadania, czułe, ogniste, piękne, zakradną się do waszych serc i zapuszczą korzenie.” „Kirkus Reviews”

„Historie tych kobiet żyją, pulsuje w nich czułość i niedoskonałość, uzupełniają się nawzajem, tworząc piękną melodię kobiecej determinacji.” „Amazon Book Review”

„Oszałamiające opowiadania Philyaw uzależniają, a przy tym ukazują głębię i wrażliwość czarnych kobiet.” „Observer”

„W tym roku bólu i wyrzeczeń z każdej strony debiutanckiego tomu opowiadań Deeshy Philyaw bije soczyste dobro. Ten zbiór zwiastuje narodziny najprawdziwszego literackiego skarbu.” „Minneapolis Star Tribune”

„Seks, przyjaźń, wolność i sprawczość to główne motywy przewijające się przez tę zawadiacką, przenikliwą książkę, której nie sposób się oprzeć.” „Ms. Magazine”

„Oto historie o czarnych kobietach, których jeszcze nigdy nie opowiedziano z taką głębią, dowcipem i przenikliwością […].” „Pittsburgh Post-Gazette”

„Nie jest to zbiór ckliwych romantycznych historyjek. Miłość w opowiadaniach Philyaw ma wszystkie możliwe odcienie, od słodkiej po gorzką, od seksownej po siostrzaną, od chwilowej po wypróbowaną przez czas.” „Barrelhouse”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 176

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (79 ocen)
34
28
15
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pdefiance

Dobrze spędzony czas

jestem trochę rozdarta - jednocześnie trochę się zawiodłam, bo liczyłam na więcej opowiadań, bardziej rozbudowany wątek religijny, może na coś kontrowersyjnego, dosadnego, brutalnego, a z drugiej - dostałam jednak coś lepszego, niż się spodziewałam, bardziej subtelnego w temacie religijności, bez bicia łopatą po głowie tytułową pobożnością, a raczej podskórną, wyczuwalną w niuansach obecnością tego elementu życia kobiet i dziewczyn. tematy opowiadań są różne: od związków miłosnych po więzy rodzinne, relacje hetero- i homoseksualne, w tych lżejszych tematycznie nie brakuje mroku i rozgoryczenia, a w zdecydowanie bardziej dramatycznych - czułości i bystrych refleksji.
20
slate222

Nie oderwiesz się od lektury

genialny zbiór
10
Hali59

Z braku laku…

Książka nieciekawa. Szkoda czasu.
00
Tuliaszn

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra literatura.
00

Popularność




Opowiadania są gatunkiem narodowym Ameryki, jej rdzeniem, nerwem, pulsem. Precyzyjne i gęste, znakomicie opisują rzeczywistość (a czasem nadrzeczywistość), chwytają historie i obrazy. Dla literatury są tym, czym jazz dla muzyki.

W serii prezentujemy zbiory opowiadań najwybitniejszych amerykańskich twórców – powstałe zarówno przed wieloma laty, jak i współczesne; książki ważne, głośne, nagradzane, ale także elektryzujące debiuty.

Kolejna książka w serii:

John Cheever, Wizja świata. Opowiadania wybrane

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Tytuł oryginału angielskiego The Secret Lives of Church Ladies

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Obraz na okładce: Jonathan Green, First Sunday, 1995 © by Jonathan Green

Copyright © 2020 by Deesha Philyaw

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2023

Copyright © for the Polish translation by Rafał Lisowski, 2023

Opieka redakcyjna Tomasz Zając

Redakcja Emilia Radzyńska

Korekta Patrycja Pączek / d2d.pl, Alicja Listwan / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-722-3

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Wołowiec 2023

Wydanie I

Dla Taylor i Peyton,

i wszystkich próbujących się uwolnić

Niechaj usłyszą: ja nie upadłam.

Skoczyłam

ku wolności.

Ansel Elkins, Autobiography of Eve

Eula

Eula wynajmuje apartament w Clarksville, dwa miasta dalej. Ja przywożę jedzenie. W tym roku dla mnie sushi, a dla niej wędliny i sałatka ziemniaczana. Nic ciężkiego. Bylebyśmy nie były głodne. Przywożę też szampana. W tym roku, który, tak samo jak każdy, może być naszym ostatnim, przywożę trzy butelki andré spumante.

Wzięłam też parę gwizdków i sylwestrowe okulary na rok 2000. Dwa zera w środku to soczewki. Niewykluczone, że przez pluskwę milenijną utoniemy w ciemności, jak tylko Dick Clark skończy odliczanie na Times Square. Ale mnie to pasuje. Po ciemku andré pije się równie dobrze.

Kiedy się już rozgościmy, Eula zabiera się do sałatki i wędlin. Jest bardzo wybredna, jeśli chodzi o jedzenie. Właściwie to jeśli chodzi o wszystko. U niej każda rzecz musi być w punkt. Obie jesteśmy nauczycielkami, więc przywiązujemy wagę do szczegółów, ale ona znacznie bardziej niż ja. Nie orientuje się jednak, że sałatkę ziemniaczaną kupiłam w supermarkecie, dodałam posiekane jajko na twardo, musztardę, marynatę ogórkową i paprykę, a potem przełożyłam to wszystko do swojej czerwonej miski Tupperware. Pałaszuje dokładkę, klepie się po brzuchu i mówi, że przeszłam samą siebie.

Po skończonym posiłku i obciągnięciu butelki andré puszczam prysznic. Lubimy, żeby leciał ukrop. Mnie ciepło odpręża, ale Euli daje chyba coś innego. Zostaje tam jeszcze długo po tym, kiedy ja wychodzę. Przez zaparowane drzwi kabiny widzę jej różowy czepek. Stoi z pochyloną głową, a ja się zastanawiam, czy prosi Boga o wybaczenie za to, że sprzeniewierzyła się Jego łasce, mimo że wciąż czeka na znak Jego troski.

Gdy Eula i ja skończyłyśmy trzydziestkę, czyli dziesięć lat temu, już przez pół życia byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Poznałyśmy się w dziesiątej klasie jako jedyne czarne dziewczyny na zajęciach z angielskiego dla uzdolnionych. Eula była wtedy nowa w szkole, przeprowadziła się z rodziną z Karoliny Północnej. Potrzebowała przyjaciółki, zupełnie jak ja. Byłyśmy marzycielkami i na marginesach zeszytów do matematyki planowałyśmy szczegóły naszego podwójnego wesela na Hawajach. Nasi mężowie mieli być kolejarzami, tak jak nasi ojcowie. Uczyłybyśmy w liceum, zapisałybyśmy się do kościelnego koła kobiet i mieszkałybyśmy przez płot. Nasze dzieci bawiłyby się razem.

Z nastaniem naszych trzydziestych urodzin okazało się, że rzeczywiście uczymy w szkole i służymy w kole kobiet, ale reszta marzeń się nie spełniła. Urodziny Euli świętowałyśmy w jej mieszkaniu, gdzie wypiłyśmy zdecydowanie za dużo wina z sokiem. W końcu wylądowała na moich kolanach ze spódnicą zwiniętą wokół bioder. Widziałam biel bawełnianych majtek między jej tęgimi brązowymi udami. Pachniała wanilią.

– Masz czasami wrażenie, że zaraz eksplodujesz? – zapytała, ziejąc mi w twarz gorącym owocowym oddechem.

Nie odpowiedziałam, bałam się, że moja szczerość ją wypłoszy. Nie miało to zresztą znaczenia, ponieważ mówiła dalej, błagała, żebym jej dotknęła, bo nikt nigdy nie dotykał jej tam na dole. Powiedziała, że zawsze była grzeczną dziewczynką. Zresztą już to wiedziałam. Jako nastolatka nie wymykała się tak jak ja z domu rodziców, zaciekawiona, a potem rozczarowana tym, co zbyt gwałtowni chłopcy mają do zaoferowania. Z kolei jako dorosła kobieta w przeciwieństwie do mnie nie zaliczała krótkich znajomości z mężczyznami, których imion nawet nie warto pamiętać. Modliła się i czekała na swojego Boaza jak biblijna Rut.

Eula gorąco wierzy. Wątpliwości nie cisną jej się stale do gardła tak jak mnie.

Tamtej nocy jednak wsunęła sobie moją dłoń pod białe bawełniane majtki i zupełnie zapomniała o Boazie. Długo nie poszłyśmy spać, aż w końcu całe byłyśmy lepkie od potu. Rano utopiła wyrzuty sumienia w milczeniu i kawie.

Mniej więcej po miesiącu, w sylwestra, zadzwoniła, aby mi oznajmić, że zarezerwowała apartament w Clarksville. Kupiłam białą pizzę i trzy butelki asti spumante.

Rok później z okazji jej urodzin zaplanowałam dla nas wyjątkową kolację u siebie. Pojechałam na targ rybny przy Avery i kupiłam wszystkie składniki na gumbo, jej ulubione danie. Uwielbiała gumbo mojej babci Pauline, tylko że bez okry, więc takie przyrządziłam. Gotowałam je wieczorem przed urodzinami Euli, bo babcia zawsze mówiła, że gumbo jest smaczniejsze, gdy się przegryzie przez cały dzień w chłodziarce.

Kiedy mieszałam zasmażkę, co w przygotowywaniu gumbo lubię najmniej, ponieważ wymaga cierpliwości, Eula zadzwoniła z prośbą o przełożenie kolacji na później. Reese, adwokat z naszego kółka biblijnego dla singli, z którym spotykała się dopiero pół roku, zaprosił ją z okazji urodzin do restauracji. To było niespodziewane. Słowa wylewały jej się z ust jedną falą – „OchCarolettoonmisięchybaoświadczy” – a ja tylko dalej mieszałam zasmażkę.

– Rozumiesz, prawda? – zapytała.

– Jasne.

Usiłowałam wymyślić, co jeszcze mogę powiedzieć, co Eula chciałaby usłyszeć i w czym nie pobrzmiewałyby gorycz i uraza, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Zresztą to nie miało znaczenia, bo po prostu trajkotała dalej: zachodziła w głowę, jakim cudem Reese zgadł jej rozmiar pierścionka, i zastanawiała się, jak udać zaskoczenie, kiedy w końcu zada jej to pytanie.

Koniec końców tamtego wieczoru niespodzianka czekała i Eulę, i Reese’a. Romantyczną kolację w restauracji na dachu (tę zamierzoną niespodziankę) przerwała jego żona, od której się wyprowadził.

Później, kiedy Eula zadzwoniła, żeby opowiedzieć, co się stało, jej wściekłość nieomal wylewała się z telefonu. Słuchałam tego, siedząc w łóżku i zajadając drugą miskę gumbo (z okrą), a obok mnie cicho chrapał mąż innej kobiety.

Z czasem Eula miała innych Reese’ów, innych takich „prawie”. Ostatecznie jednak skreślała ich jako za starych lub za młodych. Za biednych albo za głupich. Albo to oni skreślali ją, przekonawszy się, że ani uwodzeniem, ani presją nie nakłonią jej, by się z nimi przespała. Ostatnio tych Reese’ów było coraz mniej i z każdym rokiem coraz mniej przypominali Boaza.

Czasami się zastanawiam, czy Eula doszukuje się wad w tych wszystkich mężczyznach, bo w głębi duszy nie chce żadnego i tylko robi to, czego się od niej oczekuje.

Ale o takich sprawach nie rozmawiamy.

Po prysznicu Eula wkłada biały T-shirt i białe bawełniane majtki. Pada plecami na szerokie łóżko, unosi się na świeżutkiej białej pościeli, puchatych poduszkach i wydętej kołdrze. Włosy ma owinięte jedwabną różową chustką. Wypija duży łyk prosto z drugiej butelki andré.

– Chcesz? – Wyciąga ją w moją stronę.

Pełznę do niej z nóg łóżka. Kiedy jestem już obok, unosi butelkę do moich ust, a potem leje mi szampana po koszuli nocnej i chichocze.

– Zaraz posprzątam – stwierdza.

Odstawia butelkę na szafkę i popycha mnie na poduszki. Siada na mnie okrakiem, ściąga mi koszulę, a potem liże wszędzie, gdzie wylądował szampan.

Budzę się mniej więcej po godzinie, nadal pijana. Eula wstała, pije właśnie z ostatniej butelki andré. Wyciszyła telewizor, ale widzę, że Dick Clark zapowiada białą dziewczynkę z kolorowymi włosami, która na początku zeszłego roku wylansowała jakiś przebój. Nie pamiętam, jak to dziecko się nazywa, ale to chyba bez znaczenia. Kompletnie nie umie tańczyć, a śpiewa jeszcze gorzej.

– Mam postanowienie noworoczne – odzywa się Eula z na wpół przymkniętymi oczami. – Jeżeli w walentynki dalej będę sama, będą to ostatnie, które spędzę bez mężczyzny należącego tylko i wyłącznie do mnie.

– Gruba deklaracja – mówię, sięgając po butelkę. Jej stwierdzenie, że jest sama, nie spływa po mnie równie łatwo jak zwykle. – Co zamierzasz?

– Jak mawia pastor, Pan Bóg nie pokieruje zaparkowanym autem. Muszę się odpowiednio ulokować, żeby kogoś poznać, i muszę zrobić w swoim życiu miejsce dla męża.

– To znaczy?

– Po pierwsze ostatnio zaniedbuję kółko biblijne. Jeżeli chcę poznać pobożnego mężczyznę, muszę bywać w odpowiednich miejscach.

– Przecież na kółku biblijnym poznałaś Reese’a…

Eula przewraca oczami.

– I odnowię dom – mówi dalej. – W tej chwili nie ma w nim miejsca dla mężczyzny. Muszę stworzyć przestrzeń dla męża.

– Coś jak feng shui.

– Feng co?

– Nieważne.

Wyobrażam sobie, że Eula będzie zajęta tymi poszukiwaniami męża, a ja co? Raz na jakiś czas znajdę sobie żonatego faceta? Następnego sylwestra spędzę bez niej? Ja też chcę zmian, ale nie mam planu.

– I zapiszę się w naszym kościele do drużyny softballowej dla singielek – dodaje Eula.

– Przecież nawet nie lubisz sportu – odpowiadam ze śmiechem.

– Śmiej się, śmiej. – Poprawia sobie poduszki pod plecami. – Ale ty też powinnaś wziąć się za siebie, Caroletto. Nie chcesz mieć do kogo wracać? Kogoś, z kim spędzisz życie? Nie chcesz być szczęśliwa?

Patrzę na Eulę, na jej nie tak już świeże kędziory, wilgotne po pobycie między moimi nogami. Gdy myślę o jej pytaniu, buzuje we mnie coś okrutnego i żałosnego zarazem, grożącego, że wykipi. Od kiedy ona cokolwiek wie o moim szczęściu i od kiedy ją to obchodzi? Ale tak choć trochę?

– Jestem szczęśliwa – odpowiadam, zmuszając się, by zabrzmiało to odważnie, choć wcale się tak nie czuję. – Teraz. Tutaj. Z tobą. To nie musi być tylko ta jedna noc. Mogłybyśmy…

– Caroletto, mam nadzieję, że nie zrezygnowałaś z poszukiwań męża. Ja mam misję i ty też możesz mieć.

Jej głos jest bezbarwny, jak u najbardziej wyczerpanej akwizytorki świata. Eula odsuwa się ode mnie na krawędź łóżka i patrzy w telewizor.

– Spójrz na mnie. Proszę.

Kręci głową.

– Nie chcę umrzeć jako dziewica – mówi w stronę telewizora. – A ty chcesz?

Chyba zwlekam z odpowiedzią o moment za długo.

Eula odwraca się do mnie gwałtownie.

– Ty… nie jesteś?!

Nie wiem, co jest zabawniejsze: jej myśl, że ja, czterdziestoletnia baba, przez tyle lat nie uprawiałam seksu z mężczyzną, czy to, że po wszystkim, co robiłyśmy razem przez te lata, nadal uważa nas za dziewice.

– Eulo…

– Ty? Z jakimś brudnym chłopem? – Zakrywa usta dłonią. W tym momencie Eula, nauczycielka w szkółce niedzielnej, przejmuje kontrolę nad Eulą, nauczycielką biologii. – Nie jesteś czysta?!

– Eulo!

Spodziewam się, że złapie ubranie i ucieknie. Ale tego nie robi. Siedzi na łóżku, a jej ciałem wstrząsa płacz.

– To nie tak miało być – powtarza ze szlochem.

Nawet nie wiem, co to jest „to”. Ja z mężczyznami? Ona ze mną? Życie?

– A jak?

Odwraca się i patrzy na mnie.

– Ja tylko chcę być szczęśliwa – płacze. – I normalna.

Pragnę pokonać dzielącą nas przestrzeń, przyciągnąć Eulę do siebie, ukołysać, aż ustaną łzy, obiecać, że wszystko będzie dobrze, ale nie śmiem tego zrobić. Nie potrafię sprawić, że wszystko będzie dobrze, nie tak, jak ona tego pragnie.

– Normalna według kogo? Mężczyzn, którzy nie żyją od tysięcy lat? Którzy uważali, że niewolnictwo jest spoko, i traktowali kobiety jak własność?

– Biblia to nieomylne słowo Boże – szepcze Eula tak niezłomnie, jak tylko pozwala na to szept.

– I wierzysz w to wyłącznie dlatego, że inna grupa mężczyzn tak zinterpretowała słowa tamtych pierwszych. Mówi się, że wiarę należy pokładać w Bogu, nie w ludziach. Myślisz, że Bóg chce, żebyś ty albo jakakolwiek inna kobieta spędziła całe dekady bez czyjegoś dotyku? Całe swoje życie? Jak siostra Stewart, siostra Wilson, siostra Hill, moja matka po śmierci ojca, te wszystkie kobiety w kościele, które myślą, że muszą wybierać między przypodobaniem się Bogu a czymś tak podstawowym, tak ludzkim jak bycie trzymaną w ramionach i poznaną w najintymniejszy sposób? Jeśli Bóg był kiedyś człowiekiem…

– Jeśli?! – Eula wypluwa to słowo.

– …to dlaczego miałby tworzyć zasady wymuszające tak bolesny wybór?

– Ja nie kwestionuję woli Boga.

– Ale może powinnaś kwestionować wolę ludzi, którzy nauczyli cię tej Jego wersji. Bo bynajmniej ci to nie służy.

Eula patrzy na mnie, mrużąc oczy.

– Nie jesteś tym, kim myślałam.

– Ty też nie jesteś tym, kim myślałaś.

W telewizji tłum na Times Square szaleje. Już za moment odliczanie. Eula i ja leżymy w łóżku, na sobie mamy tylko sylwestrowe okulary na rok 2000. Gwizdki zostały w siatce.

– Chciałabym kiedyś przywitać Nowy Rok na Times Square – mówi Eula, ale przez szampana jej słowa trochę się zlewają.

– Ze mną? Mogłybyśmy się wybrać w przyszłym roku, zamiast przyjeżdżać tutaj.

Eula nie odpowiada.

„Nasi przyjaciele na antypodach jako pierwsi przywitali Nowy Rok w australijskim Sydney – mówi Dick Clark do białej kobiety w tłumie, ubranej w aksamitny fioletowy kapelusz à la Szalony Kapelusznik. – W innych krajach również nie doszło do awarii prądu ani komputerów. Czy myśli pani, że pluskwa milenijna to było wiele hałasu o nic?”

– Boję się, Caroletto.

– Wiem.

Eula zaczyna szeptać. Przysuwam się, żeby usłyszeć, co mówi, i uświadamiam sobie, że się modli.

Kiedy wypowiada słowo „amen”, wstaję, podchodzę do nóg łóżka i klękam. Paznokcie u stóp ma pomalowane lakierem równie różowym jak chustka na jej włosach. Łapię ją za kostki i przyciągam do siebie. Przesuwa się na pupie do krawędzi, a stopy stawia płasko na łóżku po obu stronach mnie. Rozchyla kolana. Popycham lekko wnętrze jej ud, żeby była otwarta jak ołtarz.

„10… 9… 8…”

Mówię językami.

„4… 3… 2…”

Eula ma swoje modlitwy, a ja mam swoje.

Nie-Daniel

Zaparkowałam w cieniu za hospicjum i czekałam. Na kolanach trzymałam paczkę prezerwatyw Magnum XL. Znowu czułam się jak szesnastolatka, tylko że tym razem to ja kupiłam prezerwatywy, zamiast liczyć w tej kwestii na chłopaka. Tym razem chłopak był mężczyzną, którego przez pomyłkę wzięłam za dawnego kolegę z gimnazjum, kiedy dwa tygodnie wcześniej nasze drogi przecięły się po raz pierwszy przy głównym wejściu do hospicjum. Ja wchodziłam, a on wychodził. Myślałam, że to Daniel McMurray, więc przyglądałam mu się dłużej, niż powinnam, a on zaczął przyglądać się mnie. Później tego samego wieczoru wpadłam na niego ponownie, gdy wychodził z sali naprzeciwko tej, w której leżała moja matka. Jego matka miała raka piersi, moja – jajników.

Zerknęłam na telefon. 10.27. Nieźle wyliczyłam ten bieg do Walmartu po prezerwatywy. Nie-Daniel miał zejść za trzy minuty. Żeby zmylić siostrę Irie, pielęgniarkę na nocnym dyżurze, nigdy nie wychodziliśmy ani nie wracaliśmy jednocześnie. Tak naprawdę wcale nie nazywała się Irie, tylko tak ją przezywałam za jej plecami, bo była Jamajką. Była również wredną zołzą. Złożyłam na nią skargę do szefowej ośrodka z sugestią, że z tak obcesowym zachowaniem nadaje się raczej do kostnicy. Siostra Irie lubiła jednak Nie-Daniela. Jemu nie pyszczyła, kiedy o coś pytał. Powiedział mi, że raz nawet z nim żartowała, gdy późną nocą chodził po piętrze w kusych spodenkach do biegania. „Chłopaku, jak tak się tu będziesz kręcił w tych majtaskach, to ktoś przez pomyłkę weźmie cię na mycie gąbką”.

Siostra Irie nie była głupia. Mogłaby skojarzyć fakty i zorientować się, że Nie-Daniel i ja jesteśmy… no właśnie, kim? Jak nazwać to, kiedy czyjeś matki są sąsiadkami w hospicjum, noce są długie i bezsenne, i oto ktoś również spędził cały dzień na rozmowach z firmami ubezpieczeniowymi, wierzycielami, bankami, pastorami, krewnymi i znajomymi, z których jedni mieli lepsze intencje, a drudzy gorsze? Ktoś jest równie sumiennym synem, jak ty – sumienną córką, ktoś także jest w rodzinie głównym ogarniaczem burdelu, poręczycielem, pokojówką, szoferem, terapeutą, doradcą zawodowym i bankomatem. Ktoś także zarazem wyczekuje i boi się śmierci snującej się w kulisach, tej nieprzewidywalnej aktorki.

Jak nazwać to, kiedy ten ktoś nosi obrączkę, ale nigdy nie wspomina żony z imienia? Żony, która została w domu w sąsiednim stanie z dwójką dzieci? O nic nie pytaj i o niczym nie mów.

Dokładnie o wpół do jedenastej Nie-Daniel zastukał w szybę po stronie pasażera. Przez parę chwil siedzieliśmy w milczeniu tak jak zawsze na początku. Czasami płakałam, czasami on też, bo mogliśmy być tutaj, poza zasięgiem Jezusa naszych matek, pielęgniarek na autopilocie, pustych frazesów i kretyńskiej, udającej słowa pocieszenia teologii o woli Bożej. A potem w końcu któreś z nas się odzywało.

Ale tego wieczoru… jak zacząć? Od tego, na czym skończyliśmy dzień wcześniej? Gdy kolejna chaotyczna rozmowa o pogrzebach i chciwym rodzeństwie nagle przerodziła się w pocałunki, przerodziła się w moją koszulkę na podłodze, przerodziła się w moje sutki w ustach Nie-Daniela.

Zaczęliśmy tak: Nie-Daniel wziął ode mnie paczkę prezerwatyw, wyjął jedną, a potem odłożył resztę na deskę rozdzielczą obok mojej komórki. Wiedziałam, że dzwonek, tak samo jak ja, ma ustawiony na maksymalną głośność, bo telefon, ten telefon, może nadejść w każdej chwili. Potem chwycił moją twarz w dłonie i popatrzył na mnie. Spuściłam wzrok.

– Nie – powiedział. – Musisz być… tutaj. Cała ty. Tutaj.

Unosząc spojrzenie do jego oczu, czułam się jak Syzyf pchający kamień. W jego oczach zobaczyłam żonędzieciumierającąmatkę. Zamrugałam, potem raz jeszcze, aż wzrok mi się przejaśnił.

Na tylnym siedzeniu Nie-Daniel rozebrał mnie, rozebrał siebie, a potem zanurzył twarz między moje nogi. Sięgnęłam nad głowę, chwyciłam się drzwi z tyłu i krzyczałam, dochodząc raz za razem.

Kiedy wreszcie włożył prezerwatywę i podniósł mnie na kolana, moje nogi były wiotkie i bezużyteczne. Obrócił mnie tyłem do siebie, przycisnął dłoń do moich pleców i pchnął mnie do przodu. Przykrył moje ciało swoim, a potem we mnie wszedł. Był gwałtowny, ale nie był niedelikatny.

Zastanawiałam się, czy myśli o tym samym co ja: co będzie, jeśli któraś z naszych matek umrze, podczas gdy tutaj spółkujemy, jak określiłaby to moja babka?

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.