Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystko jest możliwe - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 czerwca 2020
Ebook
29,90 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Wszystko jest możliwe - ebook

Zawsze jest czas, by rozpocząć nowe życie. Nawet jeśli czasem tego nie chcemy, warto zaryzykować. Bo szczęście i miłość mogą czekać tuż za rogiem.


W wyniku perfidnej intrygi kolegi z pracy, Alicja zostaje pozbawiona prawa wykonywania zawodu. Jako lekarka nie może się z tym pogodzić. Jednak nie pozostaje jej nic innego, jak zupełnie zmienić swoje życie. Przenosi się do małego miasteczka w Karkonoszach. Tam, wśród pięknych górskich pejzaży, pragnie uporządkować swoje życie. Wynajmuje mały drewniany domek, przygarnia psa Mądralę i kota Narzekalskiego i podejmuje pracę w lokalnej restauracji. Ale zamiast upragnionego spokoju na jej drodze stają dwaj, zupełnie od siebie różni, mężczyźni. Zakochuje się w niej sympatyczny alpinista, Kostek, jednak jej serce może skraść ktoś inny. Chociaż Alicja nie myśli o nowej miłości, los ma dla niej inne plany.

Który z mężczyzn zdobędzie serce Alicji? Jak potoczą się dalsze losy niesłusznego oskarżenia i niesprawiedliwego wyroku skazującego? Jaką rolę w życiu Alicji odegra mała dziewczynka z patologicznej rodziny?
W malowniczych Karkonoszach, wśród życzliwych mieszkańców małego górskiego miasteczka, życie toczy się swoim torem.
Dajcie się ponieść pięknej opowieści o trudnych wyborach i poszukiwaniu szczęścia.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8195-154-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

* * *

Wyszła przed dom, trzymając w dłoniach kubek z gorącą herbatą, której aromat przyjemnie drażnił nozdrza. Zanurzone w bursztynowym płynie plasterki pomarańczy, paseczki imbiru i szczypta cynamonu oraz pływający po wierzchu goździk przywoływały Alicji na myśl święta Bożego Narodzenia w jej rodzinnym domu, w czasach kiedy jeszcze wszystko było proste, kiedy świat wydawał się szczęśliwy. Kiedy myślała, że tak już będzie zawsze, i miała poczucie, że nic złego jej w życiu nie spotka. Jednak wyszło, jak wyszło… Czy była nieszczęśliwa? W gruncie rzeczy trudno powiedzieć. Czasem to złe, co spotyka nas w życiu, w ostatecznym rozrachunku wychodzi nam na dobre.

Rozejrzała się wokoło. Słońce powoli chowało się za widoczne w oddali góry. W dolinie zapanowała już szarość zasnuta przez wczesnojesienną mgłę, ale zbocze, na którym się znajdowała, nadal oświetlały czerwienie i żółcie zachodzącej ognistej kuli. Poczuła na twarzy jej ciepło. Przysiadła na starej drewnianej ławeczce. Dawno temu któryś z poprzednich właścicieli domostwa ulokował ją przy samej ścianie zbudowanej z kamienia i cegły, które to nagrzane za dnia wieczorem oddawały swoją energię. Musiał dobrze wiedzieć, że miejsce jest zaciszne i roztacza się z niego zapierający dech w piersiach widok. Przymknęła powieki, poddając się rozchodzącemu po ciele ciepłu. Pociągnęła łyk aromatycznego napoju, westchnęła z lubością. Wokoło panowała cisza. Żadnych rozmów, żadnej muzyki, odgłosów ruchu ulicznego. Nic… Tylko szum wiatru i od czasu do czasu radosny świergot ptaka zaznaczającego wszem wobec swoją obecność.

Stary mały domek, który wynajmowała od kilku miesięcy, stał na obrzeżach niewielkiego karkonoskiego miasteczka. Miała wprawdzie wokoło sąsiadów zamieszkujących podobne poniemieckie wiejskie domy, ale nie przeszkadzali sobie wzajemnie. Wystarczająca odległość zapewniała im intymność. A z miejsca, w którym się właśnie znajdowała, miała już tylko widok na góry. I siedząc tutaj w porze, kiedy dzień ustępuje zmierzchowi, mogła sobie wyobrażać, że jest sama na świecie, a problemy po prostu nie istnieją.

Mądrala i Narzekalski, dwaj jej wierni przyjaciele, wiejskie znajdy, które przylgnęły do niej wkrótce po tym, jak wprowadziła się do starego domu, jak zwykle rozłożyły się bezczelnie u jej stóp, wygrzewając się w cieple ostatnich chwil popołudnia. Kot i pies. Kota nazwała Narzekalskim, bo miał w zwyczaju miauczeć, wydając przy tym odgłosy, jakby biadolił, skarżył się na coś i miał pysk pełen klusek. Znalazła go z przetrąconą łapką, nie był w stanie chodzić i zdechłby z pewnością, gdyby nie jej pomoc. Na szczęście miejscowy weterynarz szybko poradził sobie z tym problemem. Teraz kocur czasami utykał na chorą nogę, zazwyczaj kiedy pędził przed siebie po nierównym terenie. A Mądrala? Tego zwierzaka z kolei znalazła w lesie, zdychał z głodu przywiązany metalową linką do drzewa. Nie obyło się bez kroplówek, ale już po kilku dniach był jak nowo narodzony. W jego spojrzeniu było tyle mądrości, tyle zrozumienia, że czasami miała wrażenie, iż czyta w jej myślach. Co by zrobiła bez tych wiernych towarzyszy? Kiedy płakała po nocach, nowi przyjaciele po cichutku wdrapywali się do jej łóżka. Najpierw właził kocur Narzekalski i przebierając delikatnie łapkami, mościł się w jej stopach. Gdy w końcu znieruchomiał, do szturmu przystępował dzielny Mądrala, superpies rasy kundel, z rudą sierścią tu i ówdzie umazaną smołą czy czymś podobnym, zupełnie niedającym się usunąć, i wykonawszy szybkie dwa piruety, natychmiast układał się tuż przy Narzekalskim. I tak nieruchomo spędzali noc razem ze swoją panią, nie zmieniając pozycji do samego ranka, prawdopodobnie w obawie, że zostaną natychmiast sprowadzeni do poziomu podłogi i skierowani na swoje wspaniałe legowiska, które ich opiekunka własnoręcznie uszyła im ze starych gałganków.

Gdy tu przyjechała, była wrakiem człowieka. Fizycznie i psychicznie. Bezustannie miała wrażenie, że tonie na płyciźnie i nic ani nikt nie jest w stanie jej uratować. Schudła w ciągu trzech miesięcy siedem kilo, nie spała po nocach, jadła tylko wtedy, kiedy robiło się jej słabo lub ból żołądka stawał się tak dokuczliwy, że uniemożliwiał jako takie funkcjonowanie. Ale to miejsce podziałało na nią jak najlepsze lekarstwo, jak niezastąpiona psychoterapia. Już po miesiącu pobytu tutaj zaczęła przybierać na wadze, coraz rzadziej nękały ją nocne koszmary. Powoli odzyskiwała równowagę.

Z upadku można się przecież tylko podnieść…

Straciła poczucie czasu. Działo się tak za każdym razem, kiedy zmęczona po całym dniu pracy siadała na swej ulubionej ławeczce i odpływała w inny wymiar. Odzyskiwała poczucie rzeczywistości dopiero wówczas, gdy wieczorny chłód przenikał na wskroś jej ciało, wdzierał się pod ubranie. Nawet szal ani koc, którymi się zazwyczaj otulała, nie stanowiły dla zimna wystarczającej bariery. Wstawała wtedy z niechęcią, opatulała się miękką wełną i z pustym już kubkiem wchodziła do domu, po czym zamykała za sobą drzwi, ciężki żelazny klucz przekręcając zawsze dwa razy.

Czy można zacząć wszystko od nowa? Czy to się uda? Czy można bezpowrotnie odciąć się od poprzedniego życia i nigdy do niego nie wracać? Nawet w myślach? Nawet w snach? Ona tak zrobiła, ale czy rzeczywiście? Bezpowrotnie i nieodwołalnie?

Taką miała nadzieję.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Szósta rano.

Restauracja zaczynała tętnić życiem. Nosiła nazwę Strome Zbocze, była bowiem zlokalizowana na obrzeżach miasteczka. Miejscowość licznie odwiedzali turyści – zimą dzięki wyciągom narciarskim, w pozostałych porach roku z powodu wyśmienicie przygotowanych tras rowerowych i to zarówno tych dla wyczynowców, jak i dla zwykłych rowerzystów. Piechurzy także mieli tutaj co robić. Od strony szutrowej drogi gospoda wydawała się parterowym drewnianym budynkiem krytym gontem, ale od strony zbocza miała aż trzy poziomy z imponującym tarasem na najwyższym piętrze, z którego roztaczał się piękny widok na Karkonosze. Jednak nie tak urokliwy jak ten, który Alicja podziwiała co wieczór, odpoczywając na ławeczce przed swoim domem.

Alicja zaparkowała obok restauracji znaleziony w drewutni stary rower, który samodzielnie wyszykowała – wyczyściła, naoliwiła, założyła nowy łańcuch oraz opony. Teraz jeździł jak trzeba i mogła codziennie pokonywać nim pięć kilometrów w jedną stronę. Rano trasa nie stanowiła problemu, znaczna jej część prowadziła z górki, gorzej było wieczorami, kiedy wracała zmęczona wielogodzinną pracą, w większości ­wykonywaną w pozycji stojącej. Wówczas różnica poziomów momentami zdawała się nie do pokonania. Ale cóż… Nie miała wyjścia, jakoś musiała dotrzeć do domu, a autobus przejeżdżał tą trasą jedynie trzy razy w ciągu dnia, i w dodatku nigdy w dogodnych dla niej godzinach. Jednak dopatrzyła się także pozytywów tej sytuacji. Czuła się zdecydowanie silniejsza, jej mięśnie nie były już tak sflaczałe, miała ładną sylwetkę, poprawiła się wydolność jej organizmu i ogólnie po prostu była zdrowsza.

– Cześć! – rzuciła w przestrzeń, wchodząc do kuchni.

Przemierzyła pomieszczenie szybkim krokiem i zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi prowadzące do małej szatni dla pracowników – kucharzy, kuchcików i pomocników kuchennych, czyli dla niej. Jako jedyna stała tutaj na najniższym szczeblu restauracyjnej hierarchii. Niżej od kuchcika. Miała etat na zmywaku. Praca jak każda inna. Trudno było oczekiwać, aby dawała jej szczególną satysfakcję, ale przynajmniej zarabiała dzięki niej minimum krajowe, które pozwalało przeżyć od pierwszego do pierwszego. Było też kilka plusów – mogła dorabiać nadgodzinami, nie wydawała prawie nic na jedzenie i nie zżerał jej stres. Poza tym w obecnym stanie ducha nie byłaby chyba zdolna do wykonywania żadnej bardziej odpowiedzialnej profesji. A już na pewno nie wyuczonej. Zresztą… tej nie było jej wolno uprawiać przez najbliższe dwa lata. I dobrze…

Nie zależało jej!

Szybko przebrała się w swój uniform. O ironio! Nie różnił się zbyt wiele od jej poprzedniego roboczego ubioru. Białe płócienne spodnie, biały kubraczek, biała chustka zawiązana z tyłu głowy stanowiły w ostatnim miesiącu jej codzienny strój przez większość dnia. Tylko zadania do wykonania miała zaiste inne. Ale cóż… Nie zawsze człowiek jest panem swego losu. Czasami ten los decyduje za nas, zupełnie wbrew naszej woli, nie po naszej myśli. I nie jesteśmy zazwyczaj w stanie temu zaradzić.

Od strony kuchni docierała do niej hałaśliwa muzyka. Ostatnio niezbyt dobrze tolerowała takie głośne dźwięki. Męczyły ją. Zdecydowanie wolała ciszę wypełniającą jej mały domek. Gdyby tylko mogła, nie ruszałaby się z niego na krok. Jednak nie było to możliwe. Musiała za coś opłacić czynsz, zrobić zakupy czy po prostu mieć na inne potrzebne wydatki. Nie były to wielkie kwoty, ale z poprzedniego życia nie pozostały jej żadne oszczędności. Musiała zarabiać, aby przetrwać. A że potrzeby miała niewielkie, wystarczała jej minimalna pensja.

Sprawnie narzuciła na wierzch mundurka ciemnogranatowy fartuch i przewiązała dwukrotnie wokół talii zdecydowanie za długi pasek. Szybkim ruchem wcisnęła pod chustkę niesforne kosmyki włosów i energicznym krokiem weszła do kuchni. Kilka osób z personelu krzątało się już wokół metalowych szafek, obficie zastawionych przywiezionymi przed chwilą przez szefową artykułami. Ta była na nogach najwcześniej ze wszystkich. Codziennie skoro świt jechała na targ do sąsiedniej miejscowości, skąd przywoziła wyśmienite świeże produkty prosto od samych rolników, czyli z pierwszej ręki. A że była jednocześnie właścicielką tego przybytku, targowała się jak mało kto. Jednak rolnicy już ją dobrze znali, zaopatrywała się przecież u nich od niemalże piętnastu lat. Wiedzieli, że jeżeli raz ją zawiodą, nie wróci do nich już nigdy i stracą jednego ze swoich najlepszych klientów.

Maria Baran przed miesiącem skończyła sześćdziesiąt lat i czuła się już zmęczona prowadzeniem takiego stylu życia. Kochała swoją pracę, ale ileż można? I dla kogo? Była na tym świecie sama jak palec. Mąż zmarł przed sześcioma laty z powodu niewydolności nerek, dzieci nigdy nie miała, rodzice nie żyli już od dawna, jej jedyna siostra wyprowadziła się na inny kontynent. Dla kogo więc miała się tak zaharowywać? Komu zostawi to wszystko? Opowiadała o tym wielokrotnie swemu personelowi podczas wspólnej pracy w kuchni. To oni byli dla niej rodziną. Jedyną, jaką miała. No, może oprócz siostrzeńca, ale jego ciągle gdzieś gnało po świecie. Dlatego przed miesiącem posłała do lokalnych gazet ogłoszenie, że przyjmie nowego szefa kuchni. Ona zamierzała zająć się jedynie marketingiem i sprawami logistycznymi. I wreszcie trochę odpocząć. Mieć czas na przeczytanie książki, obejrzenie filmu… Na podróżowanie. Zawsze marzyła o dalekich ciepłych krajach, lecz praca wypełniała jej całe życie. Ale teraz postanowiła powiedzieć „dość” i wreszcie to zmienić. Miała pieniądze (aż nadto), była zdrowa, wyglądała też niczego sobie jak na swój wiek, dlaczego więc nie miałaby zaznać odrobiny szczęścia? Wprawdzie nie da się zacząć życia od nowa, ale granica młodości przesuwa się wraz z wiekiem.

Czuła się wystarczająco młoda, żeby jeszcze zaszaleć.

Jej restauracja była lokalem bardzo popularnym w okolicy. Nie tylko wśród mieszkańców, lecz także turystów. Ci niejednokrotnie zbaczali wiele kilometrów z wyznaczonej trasy, żeby tylko spróbować jej słynnych potraw – barszczu ukraińskiego z czarną fasolą na kiszonych przez nią samą burakach, żuru na kiełbasie z dzika z dodatkiem prawdziwków i świeżo startego chrzanu, giczy cielęcej glazurowanej w miodzie z sosem borówkowym, ciasta cytrynowego z prażonymi migdałami i wielu, wielu innych smakowitości, o których było głośno na całym Dolnym Śląsku. I nie tylko.

Na razie zgłosiło się pięciu kandydatów, trzy kobiety i dwóch mężczyzn, ale pozostawiła sobie jeszcze dwa tygodnie na podjęcie decyzji. Szczerze mówiąc, myślała, aby ster oddać mężczyźnie, ale płeć nie była tu priorytetem. Liczyły się oczywiście doświadczenie, osiągnięcia, popularność… I talent, ma się rozumieć. Jednak byłoby miło współpracować z facetem, a nie z kolejną kobietą. Wśród ośmiu osób zatrudnionych w kuchni było zaledwie trzech mężczyzn, i to niewiele jeszcze umiejących młodzików, raczkujących dopiero w sztuce kulinarnej. No… może poza jednym.

Alicja spojrzała serdecznie na krzątającą się szefową. Lubiła tę kobietę. Darzyła ją szacunkiem, uwielbiała jej potrawy i podziwiała ją za życiowe osiągnięcia. Maria była drobnej budowy. Miała jasnobrązowe włosy, które zazwyczaj wiązała w krótką kitkę. Jej uszy zdobiły zawsze te same srebrne kolczyki w kształcie kuleczek, oprócz nich nie nosiła żadnej innej biżuterii. Zresztą chyba była minimalistką. Charakteryzował ją zawsze prosty, acz elegancki ubiór i poza wspomnianymi kolczykami nie używała dodatkowych ozdób – apaszek, falbanek, koronek. Jednak mimo to, a może właśnie dzięki temu, miała klasę. To coś, co wyczuwało się już od pierwszych chwil spędzonych w jej towarzystwie.

– Dzień dobry – odezwała się Alicja, mijając panią Marię i podchodząc do swojego miejsca pracy – ocynkowanego nowoczesnego zmywaka z zainstalowaną obok profesjonalną zmywarką. Pomimo wczesnej pory w zlewie piętrzyła się sterta brudnych naczyń. Nie zwlekając, zaczęła spłukiwać resztki i wkładać talerze do komory urządzenia. Na szczęście muzyka w radiu zmieniła się na spokojniejszą.

– Witaj, Alicjo! – Szefowa uśmiechnęła się serdecznie. – Mam dla ciebie specjalne zadanie. – Mówiąc to, odłożyła na blat dwa dorodne brokuły i podeszła do swojej pracownicy. – Nie zdążyłam odebrać serów z Teodorówki. Zeszło mi rankiem tyle czasu na targu, musiałam długo czekać na dostawę potrzebnych mi na dzisiaj produktów, że na sery zwyczajnie już mi go nie starczyło. Chciałabym, żebyś po nie pojechała.

– A co ze zmywakiem? – zapytała zaskoczona Alicja. Nigdy dotąd nie powierzano jej innych obowiązków.

– Poradzimy sobie przez te półtorej godziny, nie martw się. Tyle czasu powinno ci wystarczyć. Twoje obowiązki przejmie Bartek. – W tym momencie spojrzała na młodego chłopaka z kręconymi włosami przewiązanymi czerwoną bandanką, a on kiwnął głową w stronę Alicji, uśmiechając się szeroko i prezentując doskonały rząd białych równiutkich zębów.

Lubiła tego młodzika. Jako pierwszy z załogi się nią zaopiekował. Pokazał wszystko w kuchni, poinformował, co i jak funkcjonuje, zabawiał ją przy tym z zapałem, zauważywszy jej przygnębienie. Miał dwadzieścia trzy lata i od roku pracował jako pomocnik kucharza. Był jednak utalentowany, Alicja zdołała się już o tym przekonać. A i szefowa powierzała mu kolejne obowiązki – coraz więcej potraw przygotowywał samodzielnie.

– Przepraszam, że nie powiedziałam ci o tym od razu – kontynuowała pani Maria. – Niepotrzebnie się przebierałaś, ale ten pomysł wpadł mi do głowy dopiero przed chwilą. Myślałam, że dam radę sama wszystko załatwić, ale nijak nie jestem w stanie zdążyć. A pamiętasz, że dzisiaj mamy to firmowe spotkanie dla inżynierów? Zaczyna się już o szesnastej. Wprawdzie pierwsze w planie są wykłady, jednak i tak na tę godzinę musi być już gotowy zimny bufet z przekąskami.

– Nie ma sprawy, szefowo. Chętnie pojadę. – Alicja uśmiechnęła się do swej rozmówczyni.

– Masz prawo jazdy?

– Jasne!

– Weź zatem mojego jeepa, kluczyki leżą na biurku. Przynieś też jakąś kartkę i długopis, napiszę ci adres. Wpiszesz sobie w GPS i nie powinnaś mieć problemu z trafieniem na miejsce. Od głównej drogi prowadzą na farmę drewniane drogowskazy, nie sposób ich przeoczyć. Odbierzesz trzy albo cztery skrzynki z serami, właściciel wszystko ci zapakuje do bagażnika, nie musisz niczego dźwigać. A jak wrócisz, Bartek albo Kuba rozpakują towar. I nie trzeba płacić, rachunki reguluję na koniec miesiąca.

Po kilku minutach Alicja stała już na parkingu przed restauracją i przez moment podziwiała samochód szefowej. Jeep wrangler… Uwielbiała te auta. Od dawna marzyła o takim pojeździe, ale niestety, jak dotąd nie było jej na niego stać, pozostawał w sferze marzeń. A teraz… na zmywaku mogła co najwyżej zarobić na zabawkę miniaturę, a nie na oryginał. Obeszła go wokoło, delikatnie dotykając czerwonej karoserii, czarnych masywnych nadkoli, spojrzała na „uśmiechnięty” grill, pogładziła przedni reflektor, który niczym oko spozierał na nią zawadiacko. Auto było wprawdzie zabłocone, jakby pani Maria jeździła nim po sudeckich bezdrożach, ale i tak prezentowało się pięknie. A może właśnie dlatego…

Alicja wiedziała, że to kultowa, jedna z najpopularniejszych i najbardziej wytrzymałych terenówek na świecie, która przez kilkadziesiąt lat nieznacznie tylko zmieniła swój wygląd. Co tu dużo mówić – ikona w swojej klasie. Z czcią zajęła miejsce za kierownicą, przekręciła kluczyk w stacyjce i usłyszała cichy pomruk pracującego silnika. Wpisała w GPS adres, po chwili na ekranie wyświetliła się trasa. Włączyła radio. Paweł Domagała śpiewał swoim ciepłym głosem:

Powiedz, że mnie kochasz

Nie żałujesz żadnej z chwil

Obudź w środku nocy

Wtul się we mnie z całych sił

Uchyliła okno i poczuła na twarzy przyjemny powiew wiatru. Słońce już coraz mocniej przygrzewało o tej porze wiosennego dnia. Gdyby nie fakt, że właśnie prowadziła samochód (na dodatek nie swój), z lubością przymknęłaby oczy i poddała się błogiemu ciepłu. Droga wiła się łagodnymi zakolami, systematycznie się wznosząc. Po chwili osiągnęła szczyt i wtedy Alicję otoczyły niesamowite, spektakularne widoki. Poczuła, że jej dotychczasowe zmartwienia, życiowe porażki odpływają gdzieś w niebyt, stają się zupełnie nieważne wobec takiego piękna nieprzewidywalnej natury.

Zewsząd okoliła ją soczysta wczesnowiosenna zieleń traw i drzew pięknie opromienionych migotliwym światłem porannego słońca. Wszystko zdawało się aż kipieć niecierpliwie, aby wybuchnąć w pełnym rozkwicie. Alicja także poczuła przypływ pozytywnej energii. Bo jakże mogłoby być inaczej, kiedy wokoło taka wiosna…

I nawet ten słońca brak

Nie boli tak

Bo jestem ja

Wystarczę ja

I ta cudowna piosenka…

Zatrzymała samochód w niewielkiej zatoczce utworzonej na szczycie wzniesienia.

– Wow! – wyrwało się z jej piersi.

Wysiadła i rozejrzała się z zachwytem, podziwiając wspaniałe widowisko rozległej górskiej panoramy. Niżej rozciągały się polany reglowe, czyli po prostu hale w przeplatających się odcieniach seledynowej, pistacjowej i miętowej zieleni. Wypasały się na nich stadka owiec, z tej odległości widoczne jako białe punkciki, przywodzące na myśl cząstki popcornu rozsypanego na trawiastozielonym suknie. Nad głową Alicji rozpościerał się niczym nieskażony wielki błękit.

Po drugiej stronie wzgórza wiła się droga prowadząca w dół wprost do farmy – celu podróży. Kobieta rozejrzała się jeszcze dookoła, wdychając głęboko rześkie powietrze, ale nie mogła dłużej marnotrawić czasu na podziwianie tych bajecznych widoków. Miała zadanie do wykonania, a potem czekała na nią praca w restauracji. Jej ukochany zmywak!

Wsiadła z powrotem do jeepa i wolno zjechała szosą, by po kilku minutach znaleźć się w urokliwym miejscu. Zaparkowała samochód przed starym drewnianym domostwem i wysiadła, rozglądając się z ciekawością. Wokoło panowała niczym niezmącona cisza, nie było żywej duszy. Alicja przyjrzała się domowi, który natychmiast ją zauroczył. Siedlisko zbudowano z drewnianych bali ułożonych na kamiennej podmurówce. Widać było na nim ząb czasu. Komin z brązowej cegły dumnie wieńczył dwuspadowy dach kryty drewnianym gontem. Pośrodku dachu znajdowało się okno w kształcie bawolego oka i przez moment odniosła wrażenie, że to okno-oko uważnie ją obserwuje, jednak po chwili roześmiała się sama do siebie. Do budynku przynależał ganek, obficie obrośnięty jakimś pnączem, które teraz zaczynało nieśmiało wypuszczać soczysto­zielone listki. Brąz starego drewna ożywiały okiennice ozdobione czerwonymi góralskimi ornamentami. Takie same wzory okalały okna.

Dom był cudny! Zupełnie jak nie z tej epoki. Niczym z bajki!

– Halo! – zawołała. – Jest tu kto?

Nikt nie odpowiedział. Weszła na ganek i zastukała żelazną kołatką w masywne dębowe drzwi. Nadal nie było żadnego odzewu. Usiłowała zajrzeć do wnętrza przez niewielkie okno znajdujące się obok wejścia, ale nie udało się jej dostrzec niczego oprócz fragmentu komody oraz skrawka podłogi ułożonej z cegieł. Zrezygnowana zeszła po drewnianych schodach i usiadła na ławce tuż obok nich. Wyjęła z kieszeni telefon i zadzwoniła do szefowej.

– Pani Mario, tutaj nikogo nie ma – odezwała się niepewnie. – Czy mam czekać na właściciela?

– Na pewno jest w serowarni. Zadzwonię do niego, zaraz do ciebie przyjdzie. Gdzie jesteś?

– Siedzę na ławce przed domem.

– Dobrze. Zostań tam i czekaj – odpowiedziała szefowa i natychmiast się rozłączyła.

Alicja rozparła się wygodniej na siedzisku, oparła gło­­wę o ciepłe drewno, przymknęła oczy i poddała się rozgrzewającym promieniom słońca. Pomyślała, że to ­dobrze, iż los rzucił ją w te strony. Wyciszyła się, uspokoiła, zaczynała być tu po prostu szczęśliwa. Po chwili z oddali dotarło do niej ujadanie psa. Otworzyła oczy, przysłaniając je jedno­cześnie dłonią przed rażącym światłem, i spojrzała w stronę, z której dochodził dźwięk.

Najpierw ujrzała psa rasy border collie, raz po raz podskakującego radośnie, z powiewającą na wietrze sierścią i uśmiechniętym pyskiem. Pomyślała, że pasowałby do jej zwierzyńca, z pewnością zaprzyjaźniłby się z jej towarzyszami niedoli. Nadal osłaniała dłonią oczy, ochraniając je przed oślepiającym słońcem, i przyglądała się pędzącemu czworonogowi. Nie budził jej strachu. Czuła, wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy. I kiedy po chwili zwierzę dopadło jej kolan, merdając radośnie ogonem i zapamiętale oblizując jej dłonie, zrozumiała, że się nie pomyliła. W tym momencie usłyszała przenikliwy gwizd i zza rogu budynku, prawdopodobnie szopy, wyłonił się gospodarz. Alicja przyjrzała się mu i poczuła, jakby właśnie zobaczyła coś nadzwyczajnego.

Był jak nie z tego świata! Rosły facet wyglądał jak kow­boj z westernu. Szedł krokiem Johna Wayne’a. Ubrany w wytarte dżinsy, kurtkę z brązowej skóry, z kowbojskim czarnym kapeluszem zdobiącym głowę, wyglądał jak nie z tej ziemi. Ba! Jak nie z tej epoki!

– Drań! Do nogi! – zawołał „Wayne” niskim głosem, a pies posłusznie usiadł przy nim, nie odrywając nadal wzroku od Alicji i dysząc z wywieszonym ozorem, przez co sprawiał wrażenie, jakby się uśmiechał od ucha do ucha. Długim ogonem radośnie zamiatał ziemię.

Alicja patrzyła na nich zaciekawiona.

– Witam panią. Teodor Adamczewski – powiedział ­gospodarz, wyciągając do niej dłoń na przywitanie. Jednak jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Nie uśmiechnął się. Odniosła wrażenie, że jej nie dostrzega. – Maria ­dzwoniła przed chwilą, powiedziała, że przyjechała pani po sery.

– Dzień dobry. Jestem Alicja Sadowska.

– Bardzo mi miło. Sery są w chłodni, najlepiej będzie, jeśli podjedziemy tam samochodem.

– Oczywiście. – Ruszyła powoli w stronę jeepa.

– Nie będzie miała pani nic przeciwko temu, aby Drań wsiadł z nami?

– Nie! Myślę, że pani Maria by się zgodziła.

– O, tak! Oni się z Marią uwielbiają. Ona zawsze ma dla niego smaczne kąski, które wyciąga nie wiadomo skąd.

I uśmiechnął się, niemal niezauważalnie, a wtedy jego twarz z delikatnymi zmarszczkami wokół oczu przez moment stała się nieco pogodniejsza, prawie przyjacielska. Ale tylko przez moment. Alicja pomyślała, że rozmawia z nim zaledwie od kilkudziesięciu sekund, a czuje się w jego towa­rzystwie zaskakująco dobrze, nawet pomimo pozornego braku ogłady. Zrobiło się jej smutno. Bo przecież jeszcze tak niedawno miała podobne odczucia wobec kogoś, kto ją tak perfidnie skrzywdził. Otrząsnęła się z przykrych wspomnień, zupełnie jak mokry pies strząsa z siebie krople wody.

Po chwili jechali wąską drogą w stronę parterowych zabudowań gospodarczych znajdujących się w oddali. Nie rozmawiali, jedynie gospodarz pojedynczymi słówkami wskazywał jej kierunek: „proszę jechać prosto, niech pani skręci w prawo, proszę zatrzymać się przed wejściem do tego budynku”. Jego przystojne oblicze znów się zmieniło, stało się marsowe, ponure i wrogie…

Gdy samochód stanął, właściciel otworzył drzwi, a Drań z jazgotem wyskoczył na zewnątrz i zataczał z rozpędem kółka wokół auta, wesoło merdając ogonem. Przynajmniej on wykazywał odrobinę radości i życzliwości dla innych.

– Poczeka pani tutaj, aż przyniosę towar, czy chce pani wejść ze mną do środka? – zapytał gospodarz, pochylając się ku niej.

Alicję zaskoczyła ta propozycja. Sądziła raczej, że będzie chciał szybko się jej pozbyć. Pomyślała, że facet jednak jest trochę dziwny.

– Nigdy nie byłam w takim miejscu. Chętnie zobaczę, jak się produkuje sery – odpowiedziała, wysiadając.

Pierwsze z pomieszczeń, w którym się wkrótce znaleźli, wyglądało jak mały wiejski sklepik sprzed wojny. Za drewnianą ladą ustawiono masywne regały, a na nich słoiki z owocowymi i warzywnymi przetworami, wszystkie obklejone jednakowymi firmowymi etykietami. Obok chłodnia z podwójnymi przeszklonymi drzwiami ukazywała wnętrze wypełnione różnymi gatunkami żółtych i pleśniowych serów. Pod oknem stały dwa stoliki nakryte obrusami w czerwoną kratkę, trochę tak z francuska lub włoska, przy nich drewniane krzesła z rodzaju tych, które pamiętała ze starego babcinego domu. Stoły przyozdobiono pojemnikami z przyprawami oraz fajansowymi wazonikami z bukietami polnych kwiatów. Po drugiej stronie przez otwarte drzwi Alicja dojrzała sterylną wykafelkowaną od podłogi do sufitu halę z metalowymi meblami, przypominającą trochę salę operacyjną. Wokół stołów zapełnionych kręgami żółtych serów krzątali się dwie kobiety i mężczyzna, wszyscy ubrani w czyściutkie białe fartuchy, a ich włosy szczelnie okrywały siatkowe czepki.

– Chciałaby pani zwiedzić zakład? – zapytał zaskakująco uprzejmie gospodarz.

Alicja spojrzała na zegarek.

– Bardzo chętnie, ale niestety czas mnie goni – odpowiedziała ze smutkiem. – Może innym razem. Dzisiaj muszę wracać do pracy.

Adamczewski kiwnął lekko głową, a jego twarz znów przybrała maskę obojętności. Alicja pomyślała, że facet sprawia wrażenie, jakby nic nie było godne jego uwagi. I jak gdyby wszystko go irytowało, żeby nie powiedzieć – wkurzało.

Po kilku minutach skrzynki pełne serów znalazły się w bagażniku jeepa, a gdy ruszała samochodem sprzed wytwórni, dostrzegła jeszcze w tylnym lusterku gospodarza przywołującego psa i ruszającego w kierunku małego budynku z kamienia, z wysokim ceglanym kominem, z którego leniwie wydobywała się cienka wstęga białego dymu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: