Śmieci z kosmosu - Ristović Ana - ebook + książka

Śmieci z kosmosu ebook

Ristović Ana

4,0
30,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tom wierszy Śmieci z kosmosu (oryginalne wydanie z 2013) w przekładzie Miłosza Waligórskiego trafia w ręce polskiego czytelnika w specyficznym czasie wzmożonej koniunktury na tzw. literaturę odpadkową (pochylającą się nad nadprodukcją dóbr i zanieczyszczeniem świata), choć w jej poezji odpadki mają inny, szerszy, bardziej metaforyczny charakter. W swoich tekstach Ristović przedstawia rzeczywistość jako siedlisko chaosu, które można zrozumieć dzięki wolnej woli, przygląda się osobom wykluczonym, „z marginesu”. Między słowami można wyczuć nostalgię za starymi czasami, lęk przed nieposkromionym rozwojem cywilizacji i tym samym… zanikiem poezji.
 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 42

Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



REDAKTOR TOMU: Paweł Orzeł
REDAKCJA: Marcin Sendecki
KOREKTA: Michał Trusewicz
PROJEKT OKŁADKI: Barbara Bugalska
SKŁAD I ŁAMANIE: Barbara Bugalska
This translation was made possible through the support of Translation House
Wydanie pierwsze
Warszawa, 2020
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2020 © Copyright by Ana Ristović, 2020 © Copyright for the Polish translation by Miłosz Waligórski
ISBN 978-83-8196-110-3
KSIĘGARNIA INTERNETOWA
www.piw.pl
POLUB PIW NA FACEBOOKU!
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Konwersja: eLitera s.c.

Napisz książkę

piękną,

mocną,

szczerą,

nagą,

cichą,

delikatną,

kruchą,

silną,

jasną;

napisz

książkę

śmieszną,

uwodzicielską.

Napisz ją,

jeśli nie dla

kogoś,

to dla siebie

– i dla mnie.

Fabian Hafner (1966–2016)

ZŁOTE ŚMIECI

Tej nocy runie na nas rój

spadających gwiazd,

posypie się złoty deszcz

(następny za czterdzieści lat).

A czy wiesz, że wszystko,

co bierzesz dziś za piękno,

co zachwyca cię na pogodnym niebie,

to w gruncie rzeczy

odpadki z kosmosu,

złuszczona skóra,

złuszczona błona macicy,

parchy między palcami,

wypadające włosy.

Niektóre z tych

złotych śmieci

sprowadziły kiedyś

życie na Ziemię.

JESZCZE JESTEM

Dziczeje co kilka lat,

drogi panie. Uparta jest, franca.

Myśli zaczynają mutować i świat,

który obejmują, przeistacza się

nie do poznania.

Zabiera narządy, części mojego ciała.

Lecz one: nerki, wątroba, płuca, splot

węzłów chłonnych, ścięgna i tkanki –

nie znikają, stają się

metaforą siebie, nerek, wątroby, płuc.

Trwają same w sobie, a ja z nimi, sama w sobie,

gdzieś poza wierszem.

Tak zwaną nerkę

nurtują szybkie wody.

Tak zwaną wątrobę

ropa ze wszystkich złóż.

Tak zwane płuca

powietrze nie powietrze.

Puste nurtuje próżne.

I tak dalej. Póki one są,

jestem. Drogi panie,

dzielnie trzymam się tego wiersza,

którego nie ma.

Każdym ścięgnem.

Jeszcze kilka książek, a zniknie mózg.

„Nareszcie – można powiedzieć – chwała Bogu”.

Potem zostanie samo serce.

Wokół niego zawirują

niewidzialne, liryczne, przenośne

części byłego ciała, którym

odebrano formę, ale dano treść.

Serce, trochę większe od truskawki,

spocznie w trawie i będzie bić

w imieniu wszystkich,

pańskim także.

Przeczyta je pan i wykrzyknie „kocham!”.

A potem chwyci je ptak

i odleci, naprawdę, dosłownie.

Osiągnie wysokość, na którą

nie wzbił się jeszcze

żaden wiersz.

SMOKING / NO SMOKING

Ucieszyła się na widok popielniczki

w hotelowym pokoju

w Klagenfurcie, czyli Celovcu,

serbska poetka,

właśnie wróciła od Musila,

część muzeum

poświęcono Ingeborg Bachmann,

która, jak mówią,

zginęła przez papierosa,

w łóżku w Rzymie.

Włączyła telewizor, cicho,

bo miasto już spało

(była siódma wieczorem).

Poruszała się po cienkiej linii,

nie wiedziała, czy ma ciało

iguany, pudla z muzeum zwierząt domowych

czy kornika, co drąży zgniłe drzewo

historii powszechnej.

Dwie godziny

jechała z lotniska do hotelu.

Taksówkarz całą drogę milczał,

z uprzejmości.

Powiedział tylko, że ostatnio

jest ciepło.

Wszędzie obowiązywała ta kurtuazyjna cisza.

Jak na wodzie,

kiedy mijają się statki

i nie wolno do siebie machać,

bo ktoś mógłby to uznać za S.O.S. 

Ucieszyła się więc, a potem

prawie spłonęła,

bo zawartość popielniczki

wysypała na papier, zawinęła

i wyrzuciła do kosza w łazience.

(Myślała przy tym o różnicach).

Popiół przykrywał już jej głowę,

przenosiła się na miękkie

wysypisko bez właściwości,

gdzie snuł się dym

jak z małego krematorium

i zakrwawioną podpaskę,

i karmin pomadki na niedopałku

zespalał

w Jedno.

NA LUDZKĄ MIARĘ

W modzie są nowe stołki:

siadamy na nich,

nie przestając chodzić –

ich nogi zastępują nasze,

obie, lewą i prawą.

Siadamy okrakiem,

ujeżdżamy stołek, jak konia.

Przemieszczamy się

bez kiwnięcia palcem,

podróżujemy,

siedząc w miejscu.

Rano stołek wnosi nas do windy,

gdzie na swoich czworonogach

czekają sąsiedzi.

Żadnych rozmów o pogodzie,

chyba że o wilgoci, która wnika w drewno,

ani słowa o zdrowiu, chyba że

o inicjatywie rady mieszkańców,

żeby kupić nowe gwoździe,

bo w niektóre stołki

wdała się już rdza.

Stołek tego spod dziewiątki

stracił nogę, amputacja:

facet ma doła,

napiszmy do spółdzielni, niech mu dadzą

stołek zaufania.

Nowe stołki to także sposób

na ścisk w autobusach:

zakaz wstępu

bez własnego siedzenia!

A gdy się napatoczy

jakiś stojący żebrak,

w ramach jałmużny

można go wziąć na kolana.

Cwaniaczek, chciałby

trafić do muzeum, wozić się

po targach mebli z tabliczką:

„Tak kończą ci, co się zaparli,

by używać swych nóg”.

Ktoś leży na chodniku, krzyczy:

– Uciekł mi stołek, łapać go! –

ale nikt nie pomaga mu wstać,

ludzie są litościwi.

– Poleciał na zebranie rady miejskiej,

mają mówić o likwidacji

wózków inwalidzkich –

tłumaczą.

Jak tu za nim biec?

Bywa, że stołek

idzie z nami do teatru:

siada sam na sobie