Charaktery, czyli obyczaje naszych czasów - Jean de La Bruyère - ebook

Charaktery, czyli obyczaje naszych czasów ebook

Jean de La Bruyère

0,0
54,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Chwałą jednych jest, że piszą dobrze, a innych, że się do tego nie zabierają” stwierdza w swoich Charakterach Jean de La Bruyère, francuski eseista żyjący w epoce Ludwika XIV. A że sam robił to po mistrzowsku, jego książka, będąca zbiorem obserwacji i anegdot z Dworu (Wersalu) i Miasta (Paryża), w ciągu sześciu lat doczekała się ośmiu (!) wydań, a on sam został przyjęty w poczet Akademii Francuskiej. Pisał krytycznie, ale prawdziwie. Jego człowiek jest więc daleki od ideału, to istota, którą znamy z autopsji: zmienna, samolubna, próżna i egoistyczna.
W aforyzmach i maksymach de La Bruyère’a potrafił wzbić się na wyżyny uogólnienia, ale w następujących scenkach nie gardził już konkretem z krwi i kości. Dlatego Charaktery zaludniają całe tłumy postaci, w których XVII-wieczni czytelnicy bez trudu rozpoznawali ówczesnych dworzan, bogaczy i innych bywalców salonów. Miał niezwykły talent obserwatorski, a jego spostrzeżenia (choćby to o dwóch sposobach odnoszenia sukcesów w życiu: albo dzięki własnej pracowitości, albo przez głupotę innych) zachowują nieprzemijającą aktualność i atrakcyjność. To znak, że mamy do czynienia nie tylko celnym spostrzeżeniem, ale też z literaturą najwyższych lotów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 567

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



REDAKTOR PROWADZĄCY: Hubert Musiał
PROJEKT OKŁADKI: Piotr Tarasiuk
OPRACOWANIE TYPOGRAFICZNE I SKŁAD: Grzegorz Majcher
KOREKTA: Joanna Morawska, Sylwia Majcher
Na okładce wykorzystano niedokończoną rycinę Muszkieter Hendricka Goltziusa.
Obok spisu treści i na IV stronie okładki wykorzystano rycinę Alegoria głupoty i pijaństwa z książki Étienne’a Tabourota, Les Bigarrures (1576).
Na wewnętrznych stronach okładki rycinę Widok pałacu Luwr w Paryżu anonimowego twórcy. Materiały pochodzą ze zbiorów Rijksmuseum w Amsterdamie
Portret La Bruyere’a – staloryt Juliena Léopolda Boilly pochodzi ze zbiorów Biblioteki Narodowej/Polona.pl
Wydanie drugie, poprawione
Warszawa, 2021
© Copyright by Jakub Tatarkiewicz © Copyright by Państwowy Instytut Wydawniczy
ISBN 978-83-8196-290-2
KSIĘGARNIA INTERNETOWA
www.piw.pl
POLUB PIW NA FACEBOOKU!
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Konwersja: eLitera s.c.

OD TŁUMACZA

Obecne wydanie Charakterów nie jest pierwszym polskim przekładem tego dzieła. W 1787 roku ukazały się u Dufoura w Warszawie Charaktery czyli przymioty z Teofrasta z obyczajami tego wieku przez J. de la Bruyera z Akademii Paryskiej przełożone i napisane, z francuskiego na polskie tłumaczone przez H.J.P.K.M. Za literami krył się hrabia Józef Podoski, kasztelan mazowiecki. Przekład Podoskiego, nie najwierniejszy i nie najcelniejszy, cieszył się jednak powodzeniem, o czym świadczy parę wydań, i zaspokoił zainteresowanie La Bruyère’em na całe stulecie. Dopiero z początkiem XX wieku pracę nad nowym tłumaczeniem podjął Antoni Potocki. Zamierzając dać pełny przekład, zdołał jednak opublikować tylko niewielki wybór pod tytułem Charaktery czyli obyczaje naszego wieku (Lwów 1911, stron 212). W obszernym, interesującym wstępie tłumacz między innymi poddał krytyce dzieło swego poprzednika, tak charakteryzując swój stosunek do przekładu Podoskiego:

Inna rzecz, że przekład kasztelański oddał obecnemu wielkie usługi. Jakkolwiek nie uznałem za możliwe ani jednej uwagi wprowadzić z dawnej redakcji, jednak sam korzystałem, karta po karcie, z pracy Podoskiego, bodaj przez kontrast jej z oryginałem wyświetlając sobie zadanie własne.

Pojąłem je jako oszczędną gospodarkę słowa, w mniemaniu, że tak najbliżej stanę językowego założenia Charakterów. Na zbytek dosadności nie siliłem się wcale, a przy tym nie zacierałem świadomej troski o wyraz właściwy, jak nie ukrywał jej sam autor. Starałem się iść za nim literalnie trop w trop[1].

Przekład Potockiego ma w istocie poważne zalety, jest w zasadzie wierny, a przy tym swobodny, tłumacz wykazuje dużą inwencję w oddawaniu swoistych cech oryginału. Dla zachowania ciągłości kulturalnej przejęliśmy w obecnym wydaniu pewne najtrafniejsze sformułowania Potockiego, oczywiście wtapiając je w zastosowaną konwencję, której celem było maksymalne zbliżenie La Bruyère’a do współczesnego języka i sposobu myślenia. Czytelnicy osądzą, czy i w jakim stopniu cel ten został osiągnięty.

Samo podjęcie nowego, pełnego wydania Charakterów w języku polskim nie wymaga chyba specjalnego uzasadniania. La Bruyère nie należy co prawda do największych literatury francuskiej, ale jest jej wybitnym i typowym przedstawicielem. Sam nurt, do jakiego przynależy, jest zjawiskiem bardzo francuskim i nie ma – przynajmniej na tę skalę – odpowiednika w innych literaturach. Francuzi nazwali tę grupę swoich pisarzy „moralistami”, przy czym słowo „moralista” zachowuje tu w znacznej mierze swój sens etymologiczny (od mores – obyczaje). Uwaga „moralistów” skupia się na obyczajach ludzkich w najszerszym znaczeniu słowa, zainteresowania ich dotyczą dziedzin, które dzisiejsza nauka dzieli między psychologię, socjologię i filozofię człowieka. Dzięki temu Charaktery, podobnie jak inne dzieła nurtu moralistycznego, pozwalają na wielostronny wgląd w epokę, w której powstały. Poza tym dociekliwość „moralistów” przysłużyła się walnie innym dziedzinom literatury, przede wszystkim wielkiej powieści francuskiej XVIII, XIX i XX wieku, weszła w krwiobieg dzieł, bez których nie do pomyślenia jest pejzaż literacki ostatnich stuleci. Można powiedzieć, że La Bruyère – chętnie cytowany przez Prousta – należy także do jego prekursorów.

Anna Tatarkiewicz

PRZEDMOWA AUTORA

Oddaję dług, jaki zaciągnąłem, zapożyczając od ludzi temat mojej książki[1]. Dopełniwszy mego zadania z całą rzetelnością, na jaką mnie stać, a na jaką ono samo zasługuje – muszę przekazać moje dzieło ludziom z powrotem. Mogą teraz przyglądać się swojej podobiźnie, nakreślonej z natury, a jeśli dostrzegą w sobie ukazane tam wady – poprawić się z nich. To jedyny cel, jaki pisarz powinien sobie stawiać, i jedyny sukces, jakiego – bez większej nadziei – może oczekiwać. Skoro ludzie nie tracą ochoty do zła, trzeba nieustannie uświadamiać im ich wady. Gdyby zabrakło sędziów i krytyków, świat stałby się może jeszcze gorszy. Po to głosi się kazania i chwyta za pióro, aby temu zapobiec. Kaznodzieja czy pisarz nie są w stanie opanować przyjemności, jaką sprawia im uzyskany aplauz, ale powinni się wstydzić, jeśli swymi słowami czy pismami dążyli wyłącznie do zdobycia pochwały. Nie mówiąc już o tym, że najpewniejszą i najmniej wątpliwą pochwałą, jaką można zyskać – jest odmienienie i poprawienie obyczajów. Mówić, pisać powinniśmy tylko po to, aby ludzi pouczać, jeśli jednak przy okazji potrafimy zyskać uznanie, nie musimy się tego wstydzić, o ile tylko uczyniliśmy budujące prawdy łatwiejszymi do przyjęcia. Jeśli do książki zakradną się jakieś myśli czy uwagi, którym brak ognia, celności, życia – mimo iż wtrącono je, aby ułatwić czytelnikowi lekturę, urozmaicić tekst, pobudzić uwagę, zwrócić ją ku temu, co ma nastąpić (chyba że chcemy w ten sposób trafić do prostaczków, których nie należy lekceważyć) – czytelnik ma prawo takie wtręty skrytykować, autor zaś powinien je usunąć: to reguła. Ale jest jeszcze inna zasada, i w moim interesie proszę, aby czytelnik zechciał jej przestrzegać. A mianowicie, proszę, aby liczył się z tytułem tej książki i uświadamiał sobie przez cały czas lektury, że opisuję obyczaje i charaktery naszych czasów. Bo chociaż często czerpię przykłady z francuskiego dworu królewskiego i z obyczajów moich rodaków, nie należy w opisanych obyczajach dopatrywać się tylko jednego dworu albo jednego kraju, gdyż w takim razie moje dziełko utraciłoby na znaczeniu i na uniwersalności, a czytelnik nie zrozumiałby, że chciałem odmalować ludzi w ogóle – i nie uchwyciłby racji, które kierowały układem rozdziałów, ani też pewnej nieuchwytnej logiki w porządku refleksji, składających się na moją książkę. Oprócz tego koniecznego zastrzeżenia, którego sens jest dosyć oczywisty, wolno mi, jak sądzę, zastrzec się przed wszelkimi grymasami, nieuzasadnionymi pretensjami, złośliwą interpretacją, niesłusznymi podejrzeniami i wszelką nierzetelną krytyką, przed złośliwością i złą wolą. Trzeba umieć czytać, a potem albo nie zabierać głosu, albo przekazać to, co się naprawdę wyczytało, ani mniej, ani więcej. A czasem nie wystarcza, że ktoś umie czytać, trzeba jeszcze, aby chciał to zrobić. Jeśli powyższe warunki – których przestrzegania rzetelny i sumienny pisarz ma prawo oczekiwać od ludzi pewnego pokroju jako jedynej nagrody – jeśli więc wspomniane warunki nie są spełnione, wątpię, czy w ogóle warto pisać, przynajmniej jeśli autor woli własny spokój niż dobro publiczne i służbę prawdzie. Przyznam się zresztą, że od 1690 roku wahałem się przed piątym wydaniem, targany wątpliwościami, czy ulegając ochocie, dopełnić i wzbogacić książkę nowymi charakterami, czy też cofnąć się w obawie, że niektórzy czytelnicy gotowi powiedzieć: „Czy te Charaktery nigdy się nie skończą i czy ich autor nie zdobędzie się na nic innego?”. Z jednej strony rozumni ludzie mówili mi: „Temat jest poważny, potrzebny, interesujący, niewyczerpany. Żyj jak najdłużej i pisz dalej. Nie ma roku, aby ludzkie szaleństwa nie dostarczyły ci tematu do nowego tomu”. Inni nie bez racji ostrzegali mnie przed zmiennością i kapryśnością czytelników (chociaż czytelnicy dali mi niemało powodów do zadowolenia) i sugerowali, że skoro od kilkudziesięciu lat prawie wszyscy czytają, ot, tak sobie, dla zabawienia czytelników trzeba by nowego tematu i nowego tytułu. Mówili, że niechęć do wysiłku zapełniła ostatnio księgarnie i zalała świat utworami jałowymi i nudnymi, bez stylu i bez oryginalności, niewiernymi ani regułom, ani zdrowemu rozsądkowi, sprzecznymi z dobrymi obyczajami i z ogładą, napisanymi byle jak i tak też czytanymi, wyłącznie dla ich nowości. I że jeśli nie potrafię nic więcej, jak tylko uzupełniać rzetelną książkę, to najlepiej, abym spoczął na laurach. Uwzględniłem wówczas obie te tak sprzeczne opinie i zająłem stanowisko pośrednie. Dorzuciłem nieco nowych uwag do tych, które już podwoiły pierwsze wydanie książki, ale aby czytelnicy, ciekawi nowości, nie musieli przedzierać się przez stare partie i aby od razu mogli trafić na to, co ich interesuje, postarałem się wyodrębnić w pewien sposób drugie dopełnienie, uważałem także, że nie zaszkodzi wyróżnić w inny, prostszy sposób pierwsze dopełnienie, uzmysławiając tym postęp, jakiego dokonały moje Charaktery, i służąc czytelnikowi pomocą w wyborze lektury. A że czytelnicy mogliby się lękać, że nigdy nie skończę z tymi dopiskami, przyobiecałem na zakończenie z całą szczerością, że nie dopuszczę się już więcej czegoś podobnego. Jeśli kto będzie mi miał za złe, że nie dotrzymałem słowa, zamieszczając w trzech dalszych wydaniach sporo nowych uwag[2], przekona się przynajmniej, że wtapiając (przez usunięcie gwiazdek) dawny tekst w nowy, nie tyle chciałem zmusić kogoś do czytania od nowa, ile raczej pozostawić potomności bogatszy, pełniejszy, lepiej uporządkowany obraz naszych obyczajów. Nie chciałem zresztą dawać tu maksym: maksymy to coś w rodzaju prawideł moralnych, a nie przypisuję sobie ani dostatecznej powagi, ani talentu, aby uważać się za prawodawcę. Wiem także, że odstąpiłbym od obyczaju, który chce, aby maksymy, wzorem wyroczni, były zwięzłe. Niektóre z moich uwag odpowiadają temu, inne są obszerniejsze: można myśleć o świecie na różne sposoby i na różny sposób wyrażać swoją myśl: przez sentencję, rozumowanie, metaforę albo jeszcze inną figurę stylistyczną, przez paralelę, przez zwykłe porównanie, przez relację z wydarzenia, jeden rys, opis, malowidło: stąd właśnie różnice w rozmiarach moich uwag. Zresztą autorzy maksym chcą, aby ich słuchano. Co do mnie, godzę się chętnie, aby mówiono, że nie dostrzegłem prawdy, byleby inni dostrzegli ją lepiej.

1

Ludzie od siedmiu tysięcy lat istnieją i myślą, przybywamy za późno, powiedziano już wszystko, co było do powiedzenia. Jeśli chodzi o refleksje obyczajowe, zebrano już najdoskonalszy i najcenniejszy plon myśli. Nam pozostaje tylko pokłosie po klasykach i po najbardziej utalentowanych współczesnych.

2

Rzecz w tym, aby dobrze myśleć i celnie myśl swoją wyrażać. Nie próbujmy nakłonić innych do naszych upodobań i przekonań: to byłoby za trudne.

3

Napisanie książki to takie samo rzemiosło jak zrobienie zegarka, autorowi nie wystarczy tu sama inteligencja i rozsądek. Pewien urzędnik dzięki swoim walorom doszedł do najwyższych godności, nie brakło mu rozumu i doskonale dawał sobie radę w różnych sprawach. Wydał książkę o obyczajach – śmieszną jak rzadko[1].

4

Trudniej wyrobić sobie nazwisko dziełem naprawdę wybitnym niż nazwiskiem już zdobytym podnieść wartość byle czego.

5

Dopóki satyra albo pamflet krążą w odpisach, ukradkiem, z zastrzeżeniem, aby wróciły tą samą drogą, uchodzą za znakomite, choćby były szczytem miernoty. Dopiero druk jest próbą ogniową.

6

Gdyby z niektórych książek o obyczajach usunąć przedmowę, dedykację, wstęp, spis rzeczy, aprobatę cenzury, zostałoby tak niewiele stron, że z biedą można by to nazwać książką.

7

Są pewne dziedziny, w których przeciętność jest nie do zniesienia: poezja, muzyka, malarstwo, krasomówstwo.

Co to za męka słuchać złego mówcy albo wierszoklety z patosem wygłaszającego swe wiersze.

8

Niektórzy dramaturgowie chętnie uprawiają tyrady napuszonych wierszy, które mają być mocne, wzniosłe i pełne szlachetności[2]. Prostaczkowie słuchają chciwie, wznosząc oczy, otwierając usta: myślą, że im się to podoba, a im mniej rozumieją, tym goręcej podziwiają, ledwo nadążając z oklaskami i okrzykami zachwytu. Dawniej, kiedy byłem bardzo młody, myślałem, że autorzy wiedzą, co chcieli powiedzieć, że miejsca te są jasne i zrozumiałe dla aktorów i dla widzów z pierwszych i ostatnich rzędów, ale sam – mimo najlepszych chęci – nie rozumiałem nic a nic. Teraz uleczyłem się z młodzieńczych złudzeń.

9

Jak dotychczas, nikt nie widział arcydzieła, które byłoby dziełem zbiorowym. Homer sam stworzył Iliadę, Wergiliusz – Eneidę, Tytus Liwiusz – Dekady, a mówca rzymski[3] swoje Mowy.

10

W sztuce jest pewien punkt, w którym dzieło osiąga doskonałość, tak jak w naturze jakieś zjawisko osiąga pełnię czy dojrzałość. Kto czuje, co jest doskonałe, i zachwyca się tym – ma dobry smak, kto nie czuje, a zachwyca się czym innym – ma smak wątpliwy. A zatem istnieje dobry smak i zły smak, i słusznie się o nie spieramy.

11

Ludzie odznaczają się raczej pochopnym sądem niż dobrym smakiem, a właściwie można powiedzieć, że niewielu ludzi łączy inteligencję z wyrobionym smakiem i wyczuciem krytycznym.

12

Bohater swoim życiem wzbogacił dzieje, a historycy upiększyli czyny bohatera. Nie wiadomo teraz, kto komu więcej zawdzięcza: historycy tym, którzy dostarczyli im tak szlachetnego tworzywa, czy wielcy ludzie swoim dziejopisom.

13

Epitet na epitecie to marna pochwała. Najlepszą pochwałą są same fakty i sposób, w jaki się je opowiada.

14

Cały talent literacki sprowadza się do tego, aby rzecz trafnie ująć i celnie wyrazić. Mojżesz* [JEŚLI ROZWAŻAĆ GO TYLKO JAKO CZŁOWIEKA PISZĄCEGO.][4], Homer, Wergiliusz, Horacy górują nad innymi pisarzami tylko tym, co wyrażają i przy pomocy jakich czynią to obrazów. Aby pisać naturalnie, wyraziście, głęboko – trzeba pisać prawdę.

15

Ze stylem należałoby postąpić tak samo jak z architekturą. Zarzucono zupełnie porządek gotycki, wprowadzony do świątyń i pałaców przez barbarzyńców[5]. Sięgnięto znów po styl joński i koryncki. To, co przedtem można było zobaczyć tylko w ruinach dawnego Rzymu i Grecji, stało się znów nowoczesnością i jaśnieje na naszych portykach i perystylach. Podobnie też w literaturze dorównać starożytnym i – jeśli to w ogóle możliwe – prześcignąć ich można, tylko krocząc za nimi.

Ileż wieków upłynęło, zanim ludzie w naukach i sztukach potrafili powrócić do smaku starożytnych i wznieść się znów ku prostocie i naturalności.

Starożytni i najzdolniejsi ze współczesnych są naszą strawą, wyciskamy ich, dobywamy z nich, co się da, i nasycamy tym nasze utwory[6]. A potem, gdy ktoś już jest pisarzem i wydaje mu się, że idzie o własnych siłach, obraca się przeciwko starożytnym i zaczyna na nich pomstować. Tak właśnie dzieci, mocne od posilnego mleka, na którym wyrosły, rzucają się z pięściami na piastunkę.

Współczesny autor[7] dowodzi zazwyczaj niższości starożytnych na dwa sposoby: rozumowy i przykładowy. Za rozum służy mu jego osobisty smak, a za przykład – własne utwory.

Ktoś przyznaje, że starożytni, jakkolwiek ich dzieła są nierówne i sprzeczne z regułami, mają czasem niezgorsze pomysły. Zaczyna cytować owe pomysły i tylko dzięki temu jest czytany.

Niektórzy utalentowani pisarze wypowiadają się po stronie starożytnych przeciwko zwolennikom nowożytności, ale ich własne dzieła tak bardzo naśladują starożytnych, że trudno uwierzyć w ich bezstronność. Nie można też przyznać im racji[8].

16

Powinni byśmy chętnie czytywać nasze utwory tym, którzy potrafią je ocenić i wytknąć w nich błędy.

Tylko maniak nie chce słuchać żadnej rady i nie pozwala nic wytknąć w swoim utworze. Autor powinien z taką samą skromnością słuchać zarówno pochwał, jak i krytyk, z którymi spotykają się jego utwory.

17

Wśród różnych sposobów, w jakie można wyrazić daną myśl, tylko jeden jest naprawdę dobry. Mówiąc albo pisząc, nie zawsze nań wpadamy, a jednak zwrot taki istnieje, wszystko inne to fuszerka, która nie może zadowolić utalentowanego pisarza, pragnącego, aby inni pojęli jego myśl.

Dobry autor, który przy pisaniu nie szczędzi wysiłku, przekonuje się często, że zwrot, którego tak długo szukał nadaremnie, to właśnie zwrot najprostszy i najbardziej naturalny, na który – zdawałoby się – powinien był wpaść od razu i bez trudu.

Ci, którzy w twórczości kierują się nastrojem, skłonni są nieustannie poprawiać swe utwory, a że nastrój nie jest stały i zmienia się zależnie od okoliczności, pisarze tacy w krótkim czasie krzywią się na zwroty i wyrażenia, które przedtem najbardziej im przypadały do smaku.

18

Dzięki inteligencji, która pozwala nam napisać coś dobrego, doznajemy także wątpliwości, czy utwór nasz jest aż tak dobry, aby zasługiwał na przeczytanie.

Człowiek przeciętny uważa, że pisze wspaniale, człowiek rozumny – że pisze niezgorzej.

19

„Namówiono mnie – pisze Aryst – abym przeczytał moją rzecz Zoilowi[9]: zrobiłem to. Z początku, zanim ochłonął, dosyć mu się podobało, przede mną chwalił powściągliwie, potem już nigdy przed nikim. Nie mam mu tego za złe i nie oczekuję po koledze nic innego. Nawet mi go żal, że musiał słuchać czegoś dobrego, co nie wyszło spod jego pióra”.

Ci, którzy z racji rangi społecznej nie podlegają zazdrości autorskiej, mają albo inne zainteresowania, albo inne troski, brak im czasu na zajmowanie się cudzymi myślami i obojętnieją na nie. Mało kto z powodu stanu serca, umysłu albo kieszeni może rozkoszować się przyjemnością, jaką sprawia naprawdę dobre dzieło sztuki.

20

Przyjemność krytykowania unicestwia przyjemność, jaką jest wzruszanie się czymś bardzo pięknym.

21

Niektórzy ludzie czują co prawda wartość czytanego im rękopisu, ale nie wypowiadają pozytywnej opinii, zanim się nie przekonają, jaki los spotka dany utwór po wydrukowaniu, jakie przyjęcie zgotują mu osoby miarodajne. Nie ośmielają się wypowiedzieć własnej opinii, chcąc płynąć z prądem na fali tłumu. Dopiero po wszystkim mówią, że to oni pierwsi ocenili dane dzieło i że opinia publiczna poszła za nimi[10].

Ludzie tacy tracą najlepszą okazję przekonania nas o swych zdolnościach i wiedzy, udowodnienia, że potrafią wydawać wyroki, ocenić jako dobre to, co jest dobre, a jako lepsze to, co lepsze. Otóż wpada im w ręce znakomite dzieło, jest to pierwszy utwór danego pisarza, autor nie wyrobił sobie jeszcze wielkiego nazwiska, nic za nim nie przemawia, chwaląc jego dzieło, nie można przypodobać się nikomu z osób wpływowych. Nie chcemy, zeloci, abyście od razu wołali: „To arcydzieło! Szczyt ludzkich możliwości! Granica ludzkiego słowa! W przyszłości stosunek do tego utworu będzie miarą dobrego smaku!”. Przesadne, niesmaczne frazesy, trącące zabieganiem o pensje czy opactwo, frazesy, które tylko szkodzą dziełu zasługującemu na pochwałę i które chcemy pochwalić. Ale czemu nie powiedzieć po prostu: „To dobra książka”. To prawda, że powiecie tak z całą Francją, z cudzoziemcami i z własnymi rodakami, gdy książkę będą drukować w innych krajach Europy i przetłumaczą na wiele języków. To trochę późno.

22

Niektórzy po przeczytaniu jakiejś książki wyławiają z niej pewne sprawy, których nie zrozumieli, a w dodatku jeszcze zniekształcają ich sens własnym komentarzem. Tak zniekształcone i wypaczone – stanowiące już tylko ich własną myśl i własną formę – poddają surowej krytyce, twierdząc, że to nic dobrego, a wszyscy się z nimi zgadzają. Ale utwór, który tacy krytycy rzekomo cytują, a w istocie wcale nie cytują – nie traci przez to nic a nic ze swej wartości.

23

„Cóż pan powie o książce Hermodora?” „Bardzo niedobra!” – odpowiada Antym. „Niedobra?” „Lichota – dodaje – szkoda o tym mówić”. „Ale czy pan ją czytał?” „Skądże”. Czemu nie doda, że Fulwia i Melania, nie czytając, nie zostawiły na książce suchej nitki, a on przyjaźni się z tymi paniami?

24

Arsen[11] patrzy na ludzi z wyżyn swej mądrości, a widząc ich z tak wysoka, jest przerażony ich małością. Chwalony, wynoszony pod niebiosa przez paru ludzi, którzy przyrzekli sobie wzajemny podziw, sądzi – niezależnie od swej rzeczywistej wartości – że zjadł wszystkie rozumy, choć daleko mu do tego. Przejęty wzniosłością swych myśli, ledwo zadaje sobie trud wycedzenia z rzadka jakiejś wyroczni. Wynosząc się ponad ludzkie sądy, pozostawia dla zwykłych śmiertelników życie konsekwentne i harmonijne, a sam z własnej zmienności opowiada się tylko przed tymi, którzy go ubóstwiają. Oni jedni umieją sądzić, umieją myśleć, umieją pisać, powinni pisać. Nie ma utworu, choćby nie wiem jak dobrze przyjętego i powszechnie cenionego przez ludzi kulturalnych, który by Arsen – już nie powiem: pochwalił – ale bodaj raczył przeczytać. Nie poprawi go też ten portret, którego nie weźmie do ręki.

25

Teokryn[12] naszpikowany jest zbędną mądrością, jego poglądy zawsze różnią się od innych, jest nie tyle głęboki, co pedantyczny, dba tylko o wzbogacenie swej pamięci. Roztargniony, pyszałkowaty, zdaje się drwić w duchu z tych, którzy – jego zdaniem – nie są go warci. Przypadkiem czytam mu jakąś moją rzecz, Teokryn słucha. Ledwo skończyłem, zaczyna mi mówić o sobie. „A co – powiadasz mi – myśli o twoim utworze?” Już powiedziałem: mówi o sobie.

26

Z najdoskonalszego dzieła nie ostałby się nawet szczątek, gdyby autor wierzył wszystkim krytykom, z których każdy ma mu coś innego do zarzucenia.

27

Doświadczenie dowiodło, że na dziesięć osób, które chciałyby usunąć z książki jakieś wyrażenie czy pogląd, znaleźć można zawsze dziesięć innych, które się o nie upomną. Jedni wołają: „Czemu usuwać tę myśl? Nowa, znakomita i doskonale wyrażona”. Inni utrzymują, że albo darowaliby sobie tę myśl, albo przynajmniej wyrazili ją inaczej: „Jest u ciebie – powiadają – sformułowanie, które trafia w samo sedno i oddaje istotę rzeczy”. „Jest tam zwrot – twierdzą inni – niezręczny, który chyba nie oddaje tego, co, jak się zdaje, chciałeś dać do zrozumienia”. A jedni i drudzy myślą o tym samym, wszyscy są koneserami i uchodzą za takich. Cóż innego pozostaje autorowi, niż nabrać odwagi i podzielać zdanie tych, którzy go chwalą.

28

Poważny autor nie musi martwić się wszelkimi bredniami, brudami, złośliwościami i insynuacjami, do jakich mogą dać powód pewne partie jego książki, a tym bardziej nie musi niczego usuwać. Wie dobrze, że choćby pisał nie wiem jak uczciwie, nie uniknie złośliwości szyderców i że najlepsze dzieła bywają dla nich pretekstem do mówienia bredni.

29

Gdyby wierzyć pewnym krytykom, równie pochopnym, jak bezapelacyjnym w swoich sądach, mowy ludzkiej nie wystarczyłoby dla wyrażenia naszych uczuć: trzeba by przemawiać na migi albo też wypowiadać się bez słów. Możemy nie wiem jak starać się o zwięzłość i treściwość, możemy cieszyć się jak najlepszą opinią w tej mierze – tamci mimo wszystko zarzucają nam rozwlekłość. Trzeba by pisać wyłącznie dla tych krytyków, pozostawiając im wszystko do dopowiedzenia. O zdaniu sądzą z pierwszego słowa, o rozdziale – ze zdania: ledwo przeczytaliście im fragment utworu, mają dosyć, wiedzą już, o co chodzi, i rozumieją wszystko od a do z. Najmilszą lekturą byłby dla nich zestaw łamigłówek i nie mogą odżałować, że enigmatyczny styl, który im tak odpowiada, należy do rzadkości i niewielu pisarzy chce go uprawiać. Rzeka, której bieg, choć wartki, jest równy i harmonijny, czy też pożar, co gnany wiatrem, rozpościera się po lesie, trawiąc dęby i sosny, nie kojarzy im się z literaturą. A pokażcie im ogień grecki[13], który ich zaskoczy, albo błyskawicę, która ich oślepi, to odżegnają się od was na dobre.

30

Jakże wielka jest różnica między dziełem wybitnym a dziełem bezbłędnym, to znaczy zgodnym z regułami. Sam nie wiem, czy te ostatnie w ogóle się zdarzają. Możliwe, że nielicznym genialnym twórcom łatwiej zdobyć się na wielkość i wzniosłość niż unikać wszelkiego rodzaju wykroczeń przeciwko regułom. Cyd po ukazaniu się powitany został jednogłośnym zachwytem, okazał się silniejszy niż władza i polityka, które na próżno usiłowały go unicestwić, zjednoczył po swej stronie ludzi z zasady różniących się opiniami i uczuciami – możnych i lud. Wszyscy znają go na pamięć i w teatrze przepowiadają tekst przed aktorami. Krótko mówiąc, Cyd to jedno z najwspanialszych dzieł[14], jakie można sobie wyobrazić, a czyż mimo to Cyd[15] nie spotkał się z krytyką, i to z bardzo słuszną krytyką?

31

Gdy jakiś utwór zachwyca, budzi w was szlachetne uczucia i podnosi na duchu, nie szukajcie innych reguł, by według nich sądzić to dzieło. Widocznie jest dobre i wyszło z rąk mistrza.

32

Capys[16], który kreuje się na sędziego w dziedzinie stylu i uważa, że sam pisze jak Bouhours[17] i Rabutin[18] razem wzięci, sprzeciwia się powszechnej opinii i wbrew wszystkim uważa, że Damis to nie pisarz. A Damis[19] ulega większości i wraz z licznymi czytelnikami uważa, że to Capys jest nieciekawym autorem.

33

Obowiązki nowinkarza sprowadzają się do tego, aby powiedział: „Pokazała się taka i taka książka, wydana u Cramoisy’ego[20], taką a taką czcionką, jest pięknie oprawna, na dobrym papierze, kosztuje tyle a tyle” – powinien wiedzieć wszystko, łącznie z tym, jaki jest szyld księgarza, który książkę sprzedaje. Obłęd nowinkarza zaczyna się z chwilą, gdy chce bawić się w krytyka.

Szczyt wzniosłości nowinkarza to mętne wywody na temat polityki.

Nowinkarz wieczorem kładzie się ucieszony z nowiny, która w nocy wychodzi z obiegu i rano trzeba ją zarzucić[21].

34

Mędrzec[22] trawi życie na obserwowaniu ludzi i natęża umysł, aby ujawnić ich wady i śmieszności. Jeśli dba o styl, w jakim wyraża swe myśli, to nie tyle przez próżność autorską, ile po to, aby odkrytą prawdę ukazać we właściwym świetle, aby wywarła zamierzony skutek. Niektórzy czytelnicy uważają, że odwdzięczą się autorowi z nawiązką, jeśli przeczytają jego książkę i stwierdzą, że jest bardzo inteligentna. Ale mędrzec nie cieszy się z takich pochwał, bo nie one przyświecały mu w trudzie i nocnym czuwaniu. Zamierzenia jego sięgają wyżej, cel – wznioślejszy. Oczekuje od ludzi nagrody cenniejszej i rzadszej niż wyrazy, a nawet dowody uznania: chce uczynić ich lepszymi.

35

Głupcy czytają książkę i nie rozumieją ani w ząb. Ludzie przeciętni uważają, że ją zrozumieli bez reszty. Ludzie rozumni nie rozumieją wszystkiego: to, co trudne, wydaje im się trudne, a co jasne – jasne. Pięknoduchy wolą uważać za trudne, co nie jest nim wcale, i nie pojmować tego, co aż nadto zrozumiałe.

36

Autor na próżno stara się zyskać podziw swoim dziełem. Głupcy czasem podziwiają, ale to głupcy. Ludzie rozumni mają w duszy zadatki wszelkich prawd i wszelkich uczuć, nic nie jest dla nich niespodzianką – nie podziwiają, przyznają rację.

37

Nie wiem, czy można zdobyć się w listach na więcej inteligencji, zręczności, wdzięku i na lepszy styl, niż to spotykamy w listach Balzaca i Voiture’a[23]. Brak tam jednak uczuć, które zapanowały dopiero później, a zjawiły się dzięki kobietom. Kobiety pójdą dalej niż my w twórczości tego rodzaju. Znajdują one pod piórem wyrażenia i zwroty, które my zdobywamy jako wynik długiej pracy i uciążliwych poszukiwań. Mają dar dobierania słów i potrafią wtrącić je tak trafnie, że choćby były bardzo znane, zyskują urok nowości i wydają się jakby stworzone do tego celu. Tylko kobietom udaje się jednym słowem wyrazić pełnię uczucia i subtelnie oddać subtelną myśl, nie do naśladowania jest ich tok mowy, w którym jedno spontanicznie wypływa z drugiego, wiążąc się tylko znaczeniem. Gdyby kobiety przestrzegały zawsze poprawności, ośmieliłbym się twierdzić, że listy niektórych pań byłyby najlepiej w naszym języku napisanymi utworami[24].

38

Jedyna wada Terencjusza[25] to pewna oschłość uczuć, poza tym co za czystość, jaka precyzja rysunku, co za wytworność, wdzięk, jakie charaktery. Jedyna wada Moliera[26] wiąże się z tym, że nie unikał gwary i nie pisał prawidłowo, poza tym co za ogień, co za prostota, jaka siła komiczna! Jak wierny obraz obyczajów, jaki bicz na ludzkie śmieszności! Ale któż zdołałby w jednej osobie połączyć walory obu tych komediopisarzy!

39

Czytałem Malherbe’a i Teofila[27]. Obaj studiowali naturę, z tym że Malherbe stylem dojrzałym i harmonijnym ukazuje to, co w naturze najpiękniejsze i najszlachetniejsze, proste i pełne prostoty: daje obraz z natury bądź też spisuje dzieje. Teofil natomiast bez wyboru, bez umiaru, piórem niezdyscyplinowanym i nierównym albo wpada w nadmierną wierność, rozwodzi się nad szczególikami, uprawia anatomię, albo coś dodaje, przesadza, wykracza poza prawdę natury: pisze romanse.

40

Ronsard[28] i Balzac mieli – każdy w swoim rodzaju – dosyć złego i dobrego, aby na ich przykładzie mogli wyrosnąć wielcy prozaicy i poeci.

41

Sądząc ze stylu można by przypuszczać, że Marot[29] pisał po Ronsardzie. Od Marota dzieli nas zaledwie parę słów.

42

Ronsard i jego współcześni raczej popsuli styl, niż go udoskonalili. Opóźnili styl na drodze rozwoju, narażając na to, że mógł raz na zawsze rozminąć się z doskonałością i nigdy jej nie osiągnąć[30]. Zdumiewające, że dzieła Marota, tak naturalne i niewymuszone, nie wywarły większego wpływu na Ronsarda, skądinąd tak pełnego ognia i polotu, i nie uczyniły go poetą większym niż Marot i sam Ronsard. Dziwne także, jak zaraz po Belleau, Jodelle’u[31], Du Bartasie[32] – przyszli Racan[33] i Malherbe, tak że nasz język, ledwo doznawszy szkody, znów odzyskał czystość.

43

To nie do wybaczenia, że Marot i Rabelais[34] usiali swe dzieło brudami: obaj mieli dosyć sił i talentu, aby obejść się bez tego, nawet jeśli ustępowali czytelnikom, którzy wolą się śmiać, niż zachwycać. Zwłaszcza trudno zrozumieć Rabelais’go. Mówcie sobie, co chcecie, jego dzieło to zagadka nie do wytłumaczenia: prawdziwa chimera o twarzy pięknej kobiety, ale z łapami i ogonem płaza czy innej poczwary, przedziwne połączenie subtelnego i głębokiego opisu obyczajów z obrzydliwym zepsuciem. Tam, gdzie jest niedobry, przekracza wszelkie granice, to delicje dla tłuszczy, tam, gdzie jest dobry, staje się po prostu znakomity i wspaniały, jego dzieło może być daniem dla najwybredniejszych smakoszy.

44

Dwu pisarzy[35] poddało krytyce Montaigne’a[36], którego zresztą, podobnie jak oni, nie uważam za pisarza bez skazy. Niemniej jednak wydaje mi się, że obaj ci krytycy nie umieją go docenić. Jeden z nich myśli za mało, aby ocenić autora tak bardzo myślącego, drugi myśli za subtelnie, aby pogodzić się z myśleniem tak pełnym prostoty.

45

Stylem poważnym, spokojnym, uczciwym można dojść daleko. Po dziś dzień czytamy Amyota[37] i Coeffeteau[38], a kogóż innego ze współczesnych im pisarzy? Balzac pod względem języka i sposobu wyrażania się mniej się zestarzał od Voiture’a, ale jeśli Voiture stylem, umysłowością i prostotą nie jest nowoczesny, jeśli różni się od naszych pisarzy, to tylko dlatego, że łatwiej go było zlekceważyć, niż naśladować, a ci nieliczni, którzy idą w jego ślady, nie potrafią mu dorównać.

46

„Hermès galant”[39] to dno. Jest sporo innych temu podobnych płodów pióra. Kupowanie byle czego to dowód głupoty, ale wzbogacanie się na byle czym – to wcale niegłupie. Kto nie pozwala sobie czasem na brednie, daje dowód, że nie zna gustów gminu.

47

Widzimy, że opera to jakby szkic wspaniałego widowiska: daje przedsmak takiego widowiska.

Nie wiem doprawdy, jak się to dzieje, że opera z tak znakomitą muzyką i całą swoją królewską wystawnością zdołała mnie znudzić[40].

Zamiast pewnych partii wolelibyśmy w operze coś innego, chwilami łapiemy się na tym, że tęskno nam do końca spektaklu – wynika to z braku efektów teatralnych i w ogóle tego wszystkiego, co mogłoby nas zainteresować.

Opera jak na razie to jeszcze nie poemat, to tylko zbiór luźnych wierszy. Od czasu gdy z powodu oszczędności Amfiona[41] i jemu podobnych zniesiono maszynerię teatralną, opera przestała być widowiskiem – to koncert, to znaczy głosy wsparte instrumentami. Utrzymywać, jak to czynią niektórzy, że intryga dobra jest tylko dla dzieci, że uchodzi w Teatrze Marionetek[42] – to doprawdy oszukiwanie publiczności i wyrabianie w niej złego smaku. W rzeczywistości intryga dodaje fikcji uroku i wyrazu, utwierdza widza w przyjemnym złudzeniu, jakiego dostarcza teatr, dopełniając to złudzenie niezwykłymi efektami. Lotów napowietrznych, rydwanów i przemian nie trzeba w Berenikach[43] czy w Penelopie[44] – trzeba w operach, bo istotą tego typu widowiska jest to, iż powinno w równym stopniu zachwycać umysł, oczy i uszy.

48

Myślałby kto, że cały teatr, maszyneria, balety, wiersze, muzyka, całe widowisko, łącznie z salą, gdzie się je prezentuje, to znaczy łącznie z dachem i czterema ścianami – że wszystko to jest zasługą owych entuzjastów[45]! Że to oni wymyślili łowy na wodzie, rozkosze Stołu* [POLOWANIE W LESIE CHANTILLY.], cuda Labiryntu* [POMYSŁOWA WIECZERZA WYDANA W LABIRYNCIE W CHANTILLY.]! Tak przynajmniej można by wywnioskować z ich podniecenia i z zapału, z jakim wychwalają to wszystko. Jeśli się nie mylę i jeśli w istocie niczym się nie przyczynili do wspomnianych uroczystości, tak wspaniałych, tak wytwornych, tak długotrwałych – w takim razie dwie rzeczy budzą mój podziw: zimna krew człowieka, który to wszystko puścił w ruch[46], oraz rozgorączkowanie kibiców, którzy nie ruszyli palcem.

49

Znawcy, to znaczy ci, którzy uważają się za znawców, wypowiadają na temat widowisk bezapelacyjne sądy, tworząc kapliczki i rozbijając się na przeciwstawne obozy. Każdy z tych obozów, kierując się wszystkim innym, tylko nie dobrem powszechnym ani poczuciem sprawiedliwości – podziwia jakiś jeden rodzaj poezji czy muzyki, a wygwizduje wszystko inne. Zapał przejawiany w obronie własnej stronniczości szkodzi danej sprawie nie mniej niż sprawie przeciwnej. Niezliczone sprzeczności zniechęcają poetów i muzyków, opóźniają rozwój sztuk i nauk, pozbawiając je korzyści, jakie wynikłyby dla tych dziedzin ze swobodnego współzawodnictwa znakomitych mistrzów, gdyby mogli oni – każdy w swoim rodzaju i zgodnie z własną koncepcją – tworzyć wybitne dzieła.

50

Dlaczego w teatrze tak swobodnie się śmiejemy, a wstydzimy się tam płakać? Czyżbyśmy z natury woleli kpić z tego, co śmieszne, niż wzruszać się tym, co zasługuje na wzruszenie? Czy może wstrzymuje nas obawa przed grymasem zniekształcającym twarz? Rysy zmieniają się bardziej w czasie niepohamowanego śmiechu niż w najdotkliwszej boleści, a w obecności możnych i wszelkich ludzi godnych szacunku odwracamy twarz zarówno w śmiechu, jak w płaczu. Czy może nie chcemy zdradzić się z naszym miękkim sercem, objawić słabości, zwłaszcza że chodzi o fikcję, która nas niejako oszukuje? Ale pomijając ludzi, którzy obnoszą się z własną powagą albo trzeźwością umysłu i zarówno śmiech, jak płacz uważają za objaw słabości – czegóż oczekiwać można po scenie tragicznej? Że nas rozśmieszy? A zresztą czyż w tragedii prawda nie obowiązuje tak samo jak w komedii? Czy serce, aby się wzruszyć, nie musi w każdym z tych gatunków mieć do czynienia z prawdą? Czy tak łatwo je zadowolić? Czyż w obu gatunkach nie domagamy się prawdopodobieństwa? Nie dziwimy się, gdy cały teatr wita śmiechem jakieś miejsce komedii, domyślamy się, że to coś zabawnego, dobrze napisanego i dobrze zagranego. Podobnie więc przymus, jaki zadajemy sobie, aby opanować łzy, oraz fałszywy śmiech, jakim je pokrywamy – dowodzą niezbicie, że naturalną reakcją, wywołaną przez sceny tragiczne, byłby szczery płacz, bez skrępowania, bez innej troski oprócz otarcia łez. Notabene, gdybyśmy się zgodzili okazywać swe uczucia, przekonalibyśmy się, że w teatrze grozi nam raczej nuda niż szlochanie...

51

Tragik od pierwszej chwili chwyta nas za serce, nie pozwala nam odetchnąć ani ochłonąć, a jeśli na chwilę folguje, to po to tylko, aby zaraz znów pogrążyć w otchłaniach i udrękach. Prowadzi was przez litość ku grozie albo przez grozę ku litości, wiedzie przez łzy, szlochy, niepewność, nadzieję, obawę i grozę aż do katastrofy. Nie ma to być misterna plecionka pięknych uczuć, czułych wyznań, miłosnego gruchania, wdzięcznych wizerunków, słówek słodkich, a czasem na tyle dowcipnych, aby mogły pobudzić do śmiechu[47] – choćby nawet po tym wszystkim miała nastąpić scena, w której rokoszanie* [ROKOSZ – NIEWYMYŚLNY FINAŁ TRAGEDII.] nie dają sobie przemówić do rozumu, w której – gwoli regułom – przelewa się wreszcie krew, a jakiś jeden nieszczęśnik przypłaca wszystko życiem.

52

Nie wystarcza, aby w teatrze nie pokazywano złych obyczajów, trzeba, aby pokazywano obyczaje dobre i budujące. Bywa komizm tak niewybredny i wulgarny albo też tak mdły i bez wyrazu, że ani twórca nie powinien go stosować, ani widzowie – szukać w nim rozrywki. Gbur wiejski czy pijak mogą dostarczyć paru scen do farsy, dla motywów tych jednak nie ma miejsca w prawdziwym komizmie: jakże można by z nich uczynić główny wątek komedii? Powie ktoś: „To postacie wzięte z natury”. Na tej zasadzie będzie się niebawem zaprzątać uwagę widzów lokajem, który gwiżdże, chorym w toalecie, pijakiem, który chrapie albo wymiotuje: czy jest co bardziej „wziętego z natury”[48]? Charakter fircyka polega na tym, że goguś wstaje późno, pół dnia spędza na ubieraniu się, mizdrzy się przed lustrem, skrapia perfumami, nakłada sobie muszki, otrzymuje bileciki i odpisuje na nie. Ukażcie to na scenie: im dłużej pokazywać będziecie taką postać, przez jeden akt, przez dwa akty, tym sztuka bliższa będzie natury i oryginału, ale też tym nudniejsza i nie do zniesienia.

53

Wydaje się, że powieść i dramat mogłyby być równie pożyteczne, jak na razie są szkodliwe. Pokazują nam one tak wzniosłe przykłady stałości, miłości, bezinteresowności, charaktery tak piękne i doskonałe, że trzeba się dziwić, jeśli potem jakaś młoda osoba, patrząc z tej perspektywy wokoło siebie i widząc samych przeciętnych ludzi, niepodobnych do postaci scenicznych – potrafi poczuć do nich jakąś słabość.

54

Corneille w swoich najwybitniejszych osiągnięciach jest niezrównany, jego oryginalność jest nie do podrobienia, ale Corneille jest nierówny. Najwcześniejsze jego komedie[49] są oschłe, rozwlekłe i nie rokowały nadziei, że ich autor zajdzie tak daleko, ostatnie zaś utwory przyprawiają nas o zdumienie, że mógł upaść z tak wysoka. W paru najlepszych jego sztukach zdarzają się niewybaczalne wykroczenia przeciwko dobremu smakowi, deklamatorstwo wywołujące rozwlekłość i nudę, niedbała wersyfikacja i styl, niepojęte u tak wielkiego poety. Jego siłą był wybitny umysł (jemu zawdzięczał pewne wiersze, najpiękniejsze, jakie zdarzyło nam się czytać), sposób prowadzenia akcji (sprzeczny niekiedy z zasadami starożytnych) i wreszcie finały sztuk. Nie zawsze szedł za smakiem Greków i wielką ich prostotą, lubił przeładowywać scenę wydarzeniami, z którymi zresztą poczynał sobie zwykle bardzo zręcznie, na podziw zasługuje zwłaszcza wielka różnorodność i rozmaitość koncepcji jego licznych utworów. Wydaje się, że utwory Racine’a są mniej zróżnicowane i grzeszą pewną jednostajnością, ale za to Racine jest równy, szlachetny, zawsze taki sam – zarówno jeśli idzie o koncepcje, prowadzenie akcji swych sztuk – pełnych miary, zgodnych ze zdrowym rozsądkiem i z naturą – jak też jeśli idzie o wersyfikację, czystą, bogatą w rymy, wytworną, pełną harmonii. Racine to wierny kontynuator starożytnych, przestrzegający za ich przykładem czystości i prostoty akcji, nie brak mu, podobnie jak Corneille’owi, wielkości ani wzniosłości, siły patetycznej ani zdolności trafiania do serc. Czy można wyobrazić sobie coś bardziej wzruszającego niż Cyd, Polieuktes czy Horacjusze? Jakiej wielkości ducha brak Mitrydatowi, Porusowi, Burrusowi[50]? Obu twórcom nieobce były silne uczucia, ulubione przez starożytnych i wywoływane przez tragików – uczucie grozy i litości. Dowodem tego Orestes w Andromace Racine’a i Fedra tegoż autora, a także Edyp i Horacjusze Corneille’a. Jeśli jednak wolno by mi było przeprowadzić między nimi porównanie, wyróżniając to, co każdy ma najbardziej własnego i co najczęściej znajduje znakomity wyraz w ich dziełach, można chyba powiedzieć: Corneille każe nam podporządkować się swoim charakterom i pojęciom, Racine do nas się przystosowuje. Corneille maluje ludzi, jakimi powinni by być, Racine – jakimi są. U Corneille’a jest więcej cnót, które podziwiamy i powinni byśmy naśladować, u Racine’a więcej uczuć, jakie obserwujemy u innych i jakich doświadczamy we własnym sercu. Królestwem Corneille’a jest to wszystko, co najszlachetniejsze, najpiękniejsze, najbardziej nieodparte w rozumie, dziedziną Racine’a to, co najbardziej pociągające i najsubtelniejsze w uczuciu. U jednego – maksymy, prawidła, zasady, u drugiego – dobry smak i uczucie. Ciekawsze są sztuki Corneille’a, bardziej wzruszają nas – sztuki Racine’a. Corneille jest moralniejszy, Racine – bliższy natury[51]. Wydaje się, że jeden podąża śladami Sofoklesa, a drugi więcej zawdzięcza Eurypidesowi[52].

55

Lud nazywa elokwencją łatwość, z jaką niektórzy potrafią mówić długo sami, żywo gestykulując, nadrabiając silnym głosem i mocnymi płucami. Pedanci dostrzegają elokwencję tylko w ozdobnych przemowach, nie odróżniając jej od natłoku figur retorycznych, wielkich słów i okrągłych okresów.

Tymczasem wydaje się, że umiejętność przekonania o jakiejś prawdzie to logika, natomiast elokwencja to dar wewnętrzny, który pozwala nam panować nad sercami i umysłami innych ludzi, sprawia, że potrafimy ich natchnąć czy namówić do wszystkiego, co chcemy.

Elokwencję odnaleźć można w rozmowie i we wszelkiego rodzaju literaturze. Osiąga się ją raczej wówczas, gdy się o nią nie stara, niż wówczas, gdy się o nią zabiega zbyt usilnie.

Elokwencja ma się tak do wzniosłości jak całość do części.

Co to takiego wzniosłość? Nie wydaje się, aby kto określił istotę tego pojęcia. Czy to figura retoryczna? Czy jest rezultatem zastosowania figur, a przynajmniej pewnych figur? Czy występuje w każdym rodzaju literackim, czy też można ją osiągnąć, tylko pisząc na wzniosłe tematy? Czy na przykład sielanka może odznaczać się tylko naturalnością, a listy prywatne i rozmowy – tylko subtelnością? Czy może naturalność i subtelność to właśnie wzniosłość utworów, które odznaczają się tymi cechami? Co to takiego wzniosłość? Gdzie jej szukać?

Synonimy to wyrażenia albo zwroty oznaczające jedno i to samo. Antyteza to przeciwstawienie dwu prawd, które nawzajem rzucają na siebie światło. Metafora czy porównanie zapożycza z innej dziedziny zmysłowy obraz dla wyrażenia jakiejś prawdy. Hiperbola wykracza poza prawdę, aby ją tym lepiej uzmysłowić. Wzniosłość to obraz prawdy, ale prawdy dotyczącej szlachetnego przedmiotu, maluje ją całą, jej przyczynę i jej skutek, wzniosłość to wyrażenie albo obraz prawdy takiej najgodniejsze. Ludzie średniego talentu nie znajdują jedynego właściwego wyrażenia i uciekają się do synonimów. Młodzież daje się olśnić blaskowi antytezy i nią posługuje się najchętniej. Ludzie rozumni, którzy lubią obrazy ścisłe, z natury rzeczy skłaniają się ku metaforze i porównaniu. Umysły zbyt żywe, pełne ognia, które bujna wyobraźnia unosi poza reguły i rozsądek, nie zadowalają się nawet hiperbolą. Do prawdziwej wzniosłości zdolni są tylko najwięksi geniusze.

56

Każdy pisarz, chcąc pisać jasno, powinien wstawić się w położenie swych czytelników, spojrzeć na swój utwór jako na coś całkiem nowego, czytanego po raz pierwszy, jakby ktoś obcy dał mu swoją rzecz do oceny – i przekonać się wówczas, że jeśli chcemy, aby nas rozumiano, nie wystarcza, abyśmy rozumieli samych siebie, trzeba jeszcze zdobyć się na zrozumiałość.

57

Piszemy tylko po to, aby nas słuchano, ale w takim razie powinniśmy przynajmniej dawać do słuchania coś wartościowego. To prawda, że należy mieć czystą dykcję i używać właściwych słów, ale trzeba także, aby właściwe słowa wyrażały myśli szlachetne, wnikliwe i pełne pięknej treści. Zły użytek robimy z jasnych i prawidłowych słów, oddając je w służbę treści jałowej, bezpłodnej, bezsensownej, nieużytecznej, nietrafnej. Cóż z tego czytelnikom, jeśli z łatwością rozumieją utwory puste i błahe albo nijakie i pospolite – raczej znudzeni wywodami autora niż zmęczeni odczytywaniem jego myśli.

Właśnie pochlebna opinia o czytelnikach każe pogłębiać utwory, starać się o styl finezyjny, a czasem nawet za subtelny.

58

Lektura książek pisanych przez ludzi, którzy są uwikłani w walkę koterii, jest o tyle trudna, że nie zawsze można w nich odróżnić ziarno od plewy. Fakty ulegają zniekształceniu, racje przeciwników nie są przekazywane z całą siłą i ścisłością, a co najgorsze, trzeba czytać całe litanie wymysłów, jakimi obrzucają się poważni skądinąd ludzie, dla których jakiś punkt doktryny czy zakwestionowany fakt stają się powodem osobistej obrazy. Dzieła polemiczne mają tę szczególną właściwość, że nie zasługują ani na niebywałe powodzenie, jakim cieszą się przez pewien czas, ani na głębokie zapomnienie, w jakie popadają, gdy – po wygaśnięciu żaru sporów – dzielą los zeszłorocznych kalendarzy[53].

59

Osiągnięciem i chlubą jednych jest to, że piszą dobrze. Zasługą innych – że nie piszą wcale.

60

Od jakichś dwudziestu lat pisujemy zgodnie z regułami, jesteśmy wiernymi poddanymi konstrukcji, wzbogaciliśmy język o nowe słowa, zrzuciliśmy jarzmo latynizmu i przywróciliśmy stylowi tok czysto francuski, nieomal odnaleźliśmy miarę, jaką pierwsi odkryli Malherbe i Balzac, a potem wielu innych ponownie utraciło, wprowadziliśmy w dziedzinę słowa maksymalny ład i ścisłość: to wszystko niepostrzeżenie wiedzie nas do tego, że wprowadzimy tam także myśl.

61

Zdarzają się artyści i twórcy o umyśle tak szerokim jak sztuka i nauka, które uprawiają. Dzięki swemu talentowi i pomysłowości twórczej z nawiązką zwracają uprawianej przez siebie dziedzinie to, co zawdzięczają jej samej i jej regułom. Aby uszlachetnić sztukę, wykraczają poza jej granice, odchodząc od reguł, jeśli nie prowadzą one do wielkości i wzniosłości. Idą samotnie, ale dochodzą wysoko i docierają daleko, zawsze pewni swego i utwierdzeni w swych poczynaniach sukcesami wartości, jakie czasami można zyskać, uchylając się od reguł. Ludzie zacni, poczciwi, pełni umiaru nie tylko nie dorastają do nich, nie podziwiają ich, ale nawet nie pojmują i za nic nie chcieliby ich naśladować – pozostają spokojnie w swoim kręgu, docierając do pewnego punktu, który stanowi granice ich zdolności i wiedzy. Dalej nie idą, bo dalej nie sięgają wzrokiem, mogą być najwyżej pierwszymi wśród drugorzędnych i celować w tym, co przeciętne.

62

Bywają umysły niejako poślednie, podrzędne, które wydają się stworzone na zbiornicę, rejestr, skład tego, co stworzył geniusz innych[54]. To plagiatorzy, kompilatorzy, interpretatorzy, myślą, mówią tylko to, co najpierw pomyśleli inni, a ponieważ nawet dokonywanie wyboru myśli wymaga inwencji, ich wybór jest niefortunny, niecelny i prowadzi ich raczej do zaśmiecania sobie głowy niż do jej wzbogacania. Ludzie tacy nie mają w sobie nic oryginalnego, nic, co byłoby ich własne, umieją tylko to, czego się nauczyli, a uczą się tego, co nikogo nie obchodzi, wiedzy pustej, jałowej, niewdzięcznej i bezpłodnej. Wiedza taka nie przydaje się na nic w rozmowie ani w towarzystwie, podobna do monety, która wyszła z obiegu. Jesteśmy zarazem zdumieni erudycją tych ludzi i znudzeni ich wywodami czy pismami. Takich ludzi pospólstwo i możni mylą z uczonymi, a rozumni zaliczają do pedantów.

63

Krytyka bardzo często nie jest wiedzą: to rzemiosło, do którego trzeba więcej zdrowia niż rozumu, więcej pilności niż talentu, więcej rutyny niż zdolności. Jeśli w stosunku do pewnych dziedzin uprawia ją człowiek, który więcej czyta, niż myśli – wyrządza szkodę i czytelnikom, i pisarzowi.

64

Radzę autorowi, który urodził się na kopistę i w swej skromności stale się na kimś wzoruje[55], aby na model brał sobie dzieła zrodzone przez rozum, imaginację czy choćby erudycję. Jeśli nawet nie dorówna pierwowzorowi, to przynajmniej się do niego zbliży i będzie go można czytać. Powinien natomiast jak ognia strzec się naśladowania tych, którzy piszą, idąc za nastrojem, którym serce inspiruje słowa i figury retoryczne, którzy to, co rzucają na papier, dobywają niejako z głębi duszy: to wzorce ryzykowne, idąc za nimi, łatwo popaść w chłód, płaskość i śmieszność. W istocie, śmiałbym się z człowieka, który na serio chciałby mówić moim głosem albo upodobnić się do mnie z twarzy.

65

Ktoś, kto urodził się jako Francuz i chrześcijanin, ma w satyrze ręce związane. Wielkie tematy są mu zakazane, czasem sięgnie po nie, aby znów wrócić do pomniejszych, którym dodaje wielkości przez swój styl i talent[56].

66

Jeśli nie chcemy być podobni do Dorilasa czy Handburga[57], wystrzegajmy się próżnych igraszek słownych. Można natomiast w niektórych gatunkach literackich pozwalać sobie na pewne słowa, korzystać z przenośni i z dobitnych określeń, współczując ludziom, którzy nie pojmują, jaką przyjemność sprawia posługiwanie się tymi słowami albo przysłuchiwanie się im.

67

Kto pisząc, liczy się jedynie z gustami swoich czasów, ten dba raczej o siebie niż o swoje dzieło. Trzeba zawsze dążyć do doskonałości, a wtedy potomni potrafią oddać nam sprawiedliwość, jakiej czasem odmawiają współcześni.

68

Nie trzeba doszukiwać się śmieszności tam, gdzie jej nie ma. Czyniąc tak, psujemy smak i wypaczamy sąd własny i cudzy, ale jeśli w czymś jest śmieszność, trzeba ją dojrzeć i ujawnić – z wdziękiem, bez uszczypliwości, ku pouczeniu innych.

69

„Horacy i Boileau powiedzieli to już przed tobą”. Wierzę ci na słowo, ale jednak podaję tę myśl za swoją. Czyż nie wolno mi po Horacym i Boileau odkryć prawdy, którą niemało innych znów po mnie odkryje?

1

Kto zdoła – choćby miał najwspanialszy talent i najwyższe walory – oprzeć się poczuciu własnej nicości, gdy pomyśli, że umierając, pozostawi świat nieczuły na jego stratę, świat, w którym tyle ludzi może go zastąpić.

2

Całą wartością niektórych ludzi jest ich nazwisko. Widząc ich z bliska, przekonujecie się o ich nicości, z daleka – mogą imponować.

3

Nie wątpię, co prawda, że ludzie – zgodnie z ich zdolnościami i zawodem – powołani do różnych funkcji wywiązują się z nich jak najlepiej. Niemniej jednak śmiem twierdzić, że w świecie jest jeszcze mnóstwo ludzi znanych albo nieznanych, którzy też robiliby to bardzo dobrze. Skłaniają mnie do tej opinii znakomite osiągnięcia pewnych ludzi, których wyniósł czysty przypadek, a przedtem nie oczekiwano po nich nic nadzwyczajnego.

Iluż wspaniałych i utalentowanych ludzi zmarło, a nigdy o nich nie mówiono? Ilu takich żyje jeszcze, a nikt o nich nie mówi i mówić nie będzie?

4

Z jakim trudem człowiek, który nie ma za sobą żadnej koterii, nie należy do żadnej kliki, ale jest sam i za całą protekcję ma swą wewnętrzną wartość – z jakim trudem, powtarzam, człowiek taki musi wydobywać się z mroku, aby zyskać pozycję równą pozycji byle durnia z poparciem!

5

Mało kto skłonny jest sam ze siebie docenić wartość innego człowieka.

Ludzie są zanadto zajęci sobą, aby mieli czas zastanawiać się nad innymi. Dlatego też człowiek bardzo wartościowy, ale skromny, może długo pozostać nieznany.

6

Ludziom często brak zdolności i talentu, niekiedy brak tylko okazji. Jednych należy chwalić za to, czego dokonali, drugich za to, co potrafiliby dokonać.

7

Częściej napotykamy rozum niż ludzi, którzy posługują się własnym rozumem albo też doceniają rozum innych i potrafią z niego korzystać.

8

Narzędzi jest więcej niż robotników, a wśród robotników – więcej złych niż dobrych. Co byście pomyśleli o kimś, kto by chciał piłować heblem albo brać do heblowania piłę?

9

Nie ma gorszej pańszczyzny, niż wyrabiać sobie nazwisko. Życie się kończy, a człowiek nie położył nawet podwalin tego gmachu.

10

Co zrobić z Egesippem, który szuka pracy? Posłać go do finansów czy do wojskowości? Wszystko jedno, niech idzie, gdzie mu dogodniej, bo przecież właśnie tak samo nadaje się do zarządzania pieniędzmi jak do władania bronią. „Nadaje się do wszystkiego” – mówią jego przyjaciele, co znaczy nieodmiennie, że nie nadaje się do niczego. Tak to wielu ludzi, w młodości zajętych sobą, zdemoralizowanych przez próżniactwo albo używanie świata, uważa później, nie wiadomo dlaczego, że ich nieudolność czy zła sytuacja finansowa to dostateczny powód, aby państwo dawało im pracę czy wsparcie. Rzadko wysnuwa się stąd wniosek, że ludzie powinni by obracać pierwsze lata swego życia na pracę i studia, tak by ich umiejętności czy wiedza mogły przydać się państwu, aby byli niejako konieczną cząstką gmachu i by państwo dla własnego dobra gotowe było troszczyć się o zapewnienie im kariery i nagrodzenie zasług.

Powinniśmy pracować nad sobą, aby stać się najgodniejszymi jakiejś funkcji: reszta niech nas nie obchodzi, to rzecz innych.

11

Starać się, aby nas ceniono za to, co nie zależy od innych, tylko od nas samych, albo też zrezygnować z uznania – to hasło nieocenione i w praktyce nieskończenie przydatne, użyteczne zarówno dla nieudolnych, jak dla dobrych i mądrych, bo czyni ich twórcami własnej kariery, a przynajmniej spokoju. A przy tym hasło fatalne dla możnych, bo przerzedziłoby ich dwór, a raczej liczbę niewolników, wraz z częścią władzy zmniejszyłoby pychę, miarę ich wielkości sprowadziłoby do ilości pojazdów czy dań na stole, pozbawiłoby ich przyjemności, jaką znajdują w tym, gdy się ich błaga, prosi, nalega, gdy każą na siebie czekać albo wręcz odmawiają, przyrzekają, a nie dotrzymują. Przekreśliłoby pasję, z jaką niekiedy wywyższają durni, a niszczą zasłużonych (jeśli przypadkiem potrafią się na nich poznać). Przepędziłoby z dworu knowania, intrygi, krecią robotę, podłość, pochlebstwa, łajdactwa, z dworu burzliwego, pełnego intryg i gwałtownych namiętności uczyniłoby coś w rodzaju sztuki teatralnej, która dla mędrców byłaby tylko zajmującym widowiskiem. Sprawiłoby, że ludzie różnych stanów żyliby z godnością i pogodą ducha. Powiększyłoby wolność, pobudziłoby w ludziach talenty, a także skłoniło ich do pracy i doskonalenia się, pobudziłoby do współzawodnictwa, zapaliłoby do chwały, do miłości dobra. Z dworaków małostkowych, udręczonych niepokojem, bezużytecznych, często stanowiących ciężar dla państwa – uczyniłoby roztropnych administratorów, przykładnych ojców rodzin, dobrych oficerów, wybitnych dowódców, mówców albo filozofów. A dla nikogo z tych wszystkich nie miałoby żadnej złej strony, prócz tego jednego, że swoim potomkom pozostawiliby mniej dóbr, a za to więcej dobrych przykładów.

12

We Francji trzeba niemałej siły ducha i szerokiego umysłu, aby siedzieć spokojnie w domu, obywając się bez funkcji i stanowisk. Prawie nikomu nie starczy siły wewnętrznej dla odgrywania takiej roli ani zasobów, aby nimi zapełnić pusty czas, nie uciekając się do tego, co pospólstwo nazywa interesami. A przecież chodzi tylko o to, aby próżnowaniu mędrca nadać stosowniejszą nazwę: aby rozmyślanie, prowadzenie rozmów, czytanie i spokój nazwać pracą.

13

Człowiek wybitny, który piastuje jakieś stanowisko, nie dokucza innym zarozumiałością, nie tyle upaja się funkcją, jaką sprawuje, ile raczej trapi świadomością, że istnieją wyższe stanowiska, których nie piastuje, chociaż czuje się do nich powołany. Skłonniejszy do samoudręki niż do zarozumialstwa czy pyszałkowatości, jest utrapieniem tylko dla siebie samego.

14

Człowiek wartościowy niechętnie zabiega o względy władz, i to dla całkiem innych powodów, niż można by przypuszczać. Nie ma prawdziwej wartości bez skromności, a skromność nie pozwala nam uważać, jakobyśmy sprawiali dostojnikom przyjemność, podsuwając się im pod oczy, narzucając się ze swoją osobą. Człowiek wartościowy przypuszcza raczej, że może być natrętem, i potrzebuje wszelkich możliwych powodów, wiążących się z panującymi powszechnie zwyczajami i z własnym poczuciem obowiązku – aby zdecydował się stanąć przed obliczem władzy. Ten zaś, kto żywi o sobie jak najlepsze mniemanie, tak zwany pyszałek, chętnie prezentuje się i zabiega o uznanie władz z tym większą pewnością siebie, że nie postoi mu w głowie, aby dostojnicy, patrząc na niego, mogli być o nim innego zdania niż on sam.

15

Dla człowieka uczciwego nagrodą za gorliwość, z jaką pełni swe obowiązki, jest satysfakcja, którą mu daje ich spełnienie. Potrafi obejść się bez pochwał, uznania i wdzięczności, które nie zawsze przypadają mu w udziale.

16

Jeśli wolno mi przeprowadzić porównanie między dwoma nierównymi stanami, powiedziałbym, że człowiek wielkiego ducha ma taki sam stosunek do swoich obowiązków jak dekarz do krycia dachów. Żaden z nich nie dąży do narażania życia, ale też nie uchyla się przed niebezpieczeństwem. Dla nich obu śmiertelne niebezpieczeństwo jest ujemną stroną zawodu, ale nie przeszkodą w jego wykonywaniu. Jeden nie uważa za powód do dumy, że znalazł się w okopach, że zdobył redutę, że wdarł się na szańce, podobnie jak drugi nie chwali się, że wspiął się na szczyt domu czy dzwonnicy. Obaj myślą o tym, aby dokonać czegoś jak najlepiej, gdy tymczasem samochwał dba przede wszystkim o to, aby inni mówili, że czegoś dokonał.

17

Skromność w stosunku do zasług jest tym, czym na obrazie cień w stosunku do postaci: dodaje im wyrazistości i żywości.

Prostota zachowania to normalny strój ludzi przeciętnych, skrojony na ich miarę, ale ta sama prostota jest ozdobą tych, którzy dokonali w swym życiu czegoś wielkiego. Ludzi takich porównuję do kobiety, która nie myśli o swej urodzie i dzięki temu jest tym bardziej urocza.

Niektórzy ludzie, zadowoleni z siebie, z jakiegoś uczynku czy roboty, która wyszła im nie najgorzej, zasłyszawszy, że wielkim ludziom do twarzy ze skromnością, uzurpują sobie skromność, udając naturalnych i pełnych prostoty. Przypominają wówczas osoby niskiego wzrostu, które w drzwiach schylają się, aby nie zawadzić głową o ramę.

18

Masz syna jąkałę: nie posyłaj go na mównicę. Masz córkę stworzoną do świata: nie zamykaj jej między westalkami[1]. Xantus[2], twój wyzwoleniec, jest wątły i nieśmiały: nie zwlekając, odbierz go z wojska czy z milicji. „Chcę go wyprowadzić na ludzi” – powiadasz. Obsyp go łaskami, obdaruj majątkiem, dobrami, tytułami, korzystaj z ducha epoki, żyjemy w czasach, gdy to wszystko przyniesie mu więcej chluby niż prawdziwe zasługi. „Za dużo by to mnie kosztowało”. Czy serio mówisz to, Krassusie? Pomyśl, że to kropla zaczerpnięta z Tybru, aby wyposażyć ukochanego Xantusa i nie dopuścić do smutnych skutków, jakie pociągnie powierzenie mu funkcji, której nie podoła.

19

W przyjaciołach trzeba uwzględniać tylko zalety, które w nich cenimy, nie zważając na ich pomyślną czy niepomyślną sytuację. Jeśli czujemy, że potrafimy towarzyszyć przyjaciołom w niedoli, powinniśmy śmiało i ufnie utrzymywać z nimi stosunki nawet wtedy, gdy opływają w pomyślności.

20

Skoro zazwyczaj przejmujemy się tym, co niezwykłe, czemu tak mało przejmujemy się niezwykłymi zaletami ducha?

21

To pięknie być dobrze urodzonym, ale także niezgorzej być człowiekiem, którego nie pytają o urodzenie.

22

Od czasu do czasu pojawiają się na ziemi jednostki niezwykłe, nadzwyczajne, obdarzone nieprzeciętnymi zaletami, podobne do owych rzadkich gwiazd, które nie wiadomo skąd się biorą i gdzie się podziewają. Ludzie tacy nie mają przodków ani potomków: sami stanowią cały swój ród.

23

Rozum odkrywa nam nasz obowiązek, ukazuje, że powinniśmy go dopełnić, choćby z narażeniem życia: wyzwala w nas odwagę albo ją zastępuje.

24

Gdy celujemy w uprawianej przez nas sztuce, gdy osiągamy w niej maksymalną doskonałość, wznosimy się jak gdyby ponad daną dziedzinę i zrównujemy się z ludźmi najszlachetniejszymi i najdostojniejszymi. V.[3] to malarz, C.[4] – muzyk, a twórca Pyrama[5] – poeta, ale Mignard[6] to Mignard, Lulli – Lulli, a Corneille – Corneille.

25

Człowiek wolny, nieżonaty, jeśli mu nie brak rozumu, może wznieść się ponad swój stan, wypłynąć na szerokie wody, zrównać się z ludźmi najbardziej w świecie cenionymi. Żonatemu przychodzi to trudniej: zdawałoby się, że małżeństwo utwierdza każdego na danym miejscu.

26

Trzeba przyznać, że prócz walorów osobistych najwięcej blasku i powagi przyczyniają ludziom godności i tytuły. Kto nie może być Erazmem[7], niechże próbuje zostać biskupem[8]. Niektórzy chcąc dodać sobie wielkości, obwieszają się parostwami, orderami, prymasostwami, purpurą, nie zawadziłaby im tiara. Ale po co kapelusz kardynalski Trofimowi[9]?

27

Ubranie Filemona[10] – powiadasz – błyszczy od złota. – Złoto błyszczy też u jubilera. – Odziany jest w najpiękniejsze materiały. – Czyż brak ich w sklepach i czy nie można ich tam kupować na łokcie? – Ale wspaniałość stroju podnoszą hafty i szamerunki! – A więc chwała pracowitym rękom! – Jeśli go zapytać o godzinę, dobywa zegarka – istne cudo, garda jego szabli jest z onyksu* [AGATU.], na palcu błyska diament najczystszej wody, nie brak mu żadnego drobiażdżka, które nosimy przez próżność albo dla wygody, nie żałuje sobie błyskotek, niby młody mąż starej a bogatej żony. – Nareszcie mnie zaciekawiłeś. Trzeba by choć rzucić okiem na te wszystkie wspaniałości. Przyślij mi więc ubranie i klejnoty Filemona, jego samego mogę ci darować.

Mylisz się, Filemonie, jeśli sądzisz, że cenią cię wyżej dla twej wspaniałej karety, gromady darmozjadów, którzy włóczą się za tobą, i sześciu koni, które cię ciągną. Odsuwamy na bok cały ten przepych, aby dotrzeć do ciebie, a ty jesteś zwykłym durniem.

Niemniej jednak trzeba czasem wybaczyć człowiekowi, który z wielkim orszakiem, bogatym strojem i świetnym pojazdem ma się za lepiej urodzonego czy mądrzejszego od innych: wszak czyta tę opinię w zachowaniu i oczach ludzi, którzy doń[11] mówią.

28

Osobistość, bywała u dworu i na mieście, w długim płaszczu z jedwabiu albo drogiego sukna[12], z bogatym pasem wysoko na brzuchu, w trzewikach safianowych, z takąż piuską na głowie, z szeroką, mocno krochmaloną krezą, ze staranną fryzurą i rumianą twarzą, osobistość, która w dodatku zna się co nieco na metafizyce i wie dokładnie, jak ogląda się Boga twarzą w twarz – to Uczony[13]. Skromny człowiek, który – zagrzebany w swej pracowni – całe życie rozmyśla, bada, porównywa, czyta, pisze – to nudziarz[14].

29

U nas żołnierz bywa tylko dzielny, polityk – uczony, nie stać nas na więcej. U Rzymian polityk był dzielny, żołnierz – uczony. Rzymianin był zarazem żołnierzem i politykiem.

30

Wydaje się, że nazwa „bohater” odnosi się do jednego tylko zawodu – wojennego, a nazwa „wielki człowiek” rozciąga się na wszelkie zawody: urzędnika, uczonego, rycerza, człowieka dworu. Obie zaś razem nie dorównują nazwie „dobry człowiek”.

31

Na wojnie różnica między bohaterem a wielkim człowiekiem jest nieznaczna: wszelkie walory wojenne składają się na jedno i drugie. Niemniej jednak wydaje się, że bohater jest przede wszystkim młody, przedsiębiorczy, nieugięty, dzielny, nieustraszony, a wielki człowiek wyróżnia się mądrością, dalekowzrocznością, wszechstronnymi zdolnościami, doświadczeniem. Aleksander był może tylko bohaterem, Cezar – wielkim człowiekiem.

32

Emil[15] urodził się taki, jakimi najwięksi ludzie stają się dopiero dzięki wychowaniu, zastanowieniu i pracy nad sobą. Gdy był młody, wystarczało, że wprowadzał w czyn wrodzone zdolności oraz szedł za głosem geniuszu. Czyn, działanie wyprzedziły u niego wiedzę, a raczej wiedział od razu to, czego się nie uczył. Czy mam powiedzieć, że zabawy jego dzieciństwa były jednym pasmem zwycięstw? Czynów, dokonanych przez niego w młodości, starczyłoby dla opromienienia sławą całego życia, któremu i potem towarzyszyło niezwykłe szczęście, połączone z dojrzałym doświadczeniem[16]. Nie zmarnował żadnej okazji zwycięstwa, a gdy okazji nie było, sam je stwarzał swymi zaletami i szczęśliwą gwiazdą, budząc podziw dla czynów, których dokonał, i dla tych, których mógł był dokonać. Widziano w nim człowieka nieustraszonego, nieugiętego, wielkie serce, pełne talentów i mądrości, człowieka przytomnego tam, gdzie inni tracili głowę, wodza, który, stanąwszy na czele wojsk, był dla nich obietnicą zwycięstwa, a sam wart był więcej niż niejedno wojsko. Oblężenia, od których odstępował[17], odwroty – przynosiły mu jeszcze większą chwałę niż zwycięstwa: dopiero po nich wymienia się jego zwycięskie bitwy i zdobyte miasta. Słyszeliśmy, jak mówił: „Uciekałem”, z taką samą prostotą, z jaką stwierdzał: „Pobiliśmy ich na głowę”. Widzieliśmy w nim człowieka oddanego państwu, swemu rodowi, głowie swego rodu, lojalnego wobec Boga i ludzi, tak pełnego szacunku dla cudzych zasług, jakby sam nie posiadał tychże zasług w najwyższym stopniu, człowieka szczerego, prostego, wielkodusznego, któremu brakło chyba tylko pomniejszych zalet.

33

Potomkowie bogów* [SYNOWIE I WNUKOWIE KRÓLÓW.], żeby tak rzec, omijają prawa natury i stanowią wyjątek z reguły. Nie oczekują prawie nic od czasu i biegu lat, walory wyprzedzają w nich wiek. Rodzą się pełni mądrości i osiągają doskonałość, nim inni wyjdą z dzieciństwa.

34

Krótkowidze, to znaczy ludzie o umyśle ograniczonym i ciasnym, nie potrafią pojąć wszechstronności talentów, jakie czasem przejawiają się w jednym człowieku. Jeśli widzą w kimś uroki cielesne – zręczność, zgrabność, żywość – nie chcą uznać darów duchowych, głębi, wnikliwości, mądrości. Z życiorysu Sokratesa wykreślają jego taniec.

35

Nie ma człowieka nie wiem jak doskonałego i niezbędnego dla swych bliskich, który by nie miał jakiejś wady, zmniejszającej żal po jego stracie.

36

Człowiek rozumny, prostolinijny i prawy może dać się podejść. Nie podejrzewa nikogo o zastawianie na niego pułapki i chęć oszukania, ufność czyni go mniej ostrożnym i wystawia na łup złośliwości. Ale uchowaj Boże zaczepiać go po raz drugi: człowiek taki tylko raz daje się oszukać.

Jako człowiek prawy będę jak ognia unikał krzywdzenia kogokolwiek, ale przede wszystkim, jeżeli zależy mi na własnym interesie, skrzywdzenia człowieka rozumnego.

37

Nie ma sytuacji nie wiem jak błahej, nieznaczącej, najprostszej, w której nie zdradzałoby nas nasze zachowanie. Dureń wchodzi, wychodzi, siada, wstaje, milczy, stoi – całkiem inaczej niż człowiek rozumny.

38

Znam Mopsusa[18] z wizyty, jaką mi złożył, mimo że mi nie był przedstawiony. Ludzi, których sam nie zna, prosi, aby go prowadzili do innych, którzy go nie znają. Pisuje do kobiet znanych sobie tylko z widzenia. Wciska się w krąg osób godnych szacunku, a niemających pojęcia, kto to taki. Znalazłszy się w ich gronie, nie czeka na pytanie, nie czuje, że się narzuca, gada jak najęty, dużo a głupio. Kiedy indziej znów trafia na jakieś zebranie, siada byle gdzie, nie zważając na własną rangę i na rangę innych. Wypraszają go z miejsca przeznaczonego dla ministra, siada na miejscu księcia i para: wszyscy się z niego śmieją, tylko on zachowuje dostojną powagę. Spędźcie psa z tronu, wlezie na kazalnicę: patrzy wokoło obojętnym okiem, nie znając wstydu ani zakłopotania. Podobnie jak dureń nie wie, co to rumieniec.

39

Celsjusz[19]