Steve Kerr. Od Chicago Bulls do Golden State Warriors. Życie wojownika - Howard-Cooper Scott - ebook

Steve Kerr. Od Chicago Bulls do Golden State Warriors. Życie wojownika ebook

Howard-Cooper Scott

4,4

Opis

Niewielu sportowców przeżyło równie nieprawdopodobną karierę co Steve Kerr. Jako zawodnik zdobywał mistrzowskie tytuły w NBA, a później został trenerem, dyrektorem generalnym klubu i szanowanym komentatorem. Grał w jednym zespole z Michaelem Jordanem, Shaquille’em O’Nealem, Timem Duncanem, Scottiem Pippenem, Davidem Robinsonem czy Dennisem Rodmanem. To właśnie z nimi sięgał po pięć mistrzowskich pierścieni, przy okazji ucząc się od trzech szkoleniowców, którzy zostali członkami koszykarskiej Galerii Sław, i czwartego, który z pewnością nim zostanie – Gregga Popovicha.

Równie wielkie sukcesy Steve Kerr odnosi jako trener. Sięgnął z Golden State Warriors po cztery mistrzowskie tytuły, co czyni go jednym z najbardziej utytułowanych szkoleniowców w historii NBA. W tej fascynującej biografii Scott Howard-Cooper spogląda na życie Kerra z różnych perspektyw. Pisze o dorastaniu w rodzinie nauczycieli uniwersyteckich na Bliskim Wschodzie i straszliwej tragedii – zamordowaniu ojca przez terrorystów. O niefortunnych pierwszych latach kariery na uniwersytecie Arizona i w NBA, o mistrzowskich sezonach w Chicago Bulls i San Antonio Spurs, a także o sukcesach odnoszonych w roli pierwszego trenera Golden State Warriors.

Steve Kerr to człowiek, który już za życia stał się legendą. Ta historia doskonale pokazuje, w jaki sposób osiągnął sportowy szczyt i jak za jego sprawą doszło do wielkich zmian w najlepszej koszykarskiej lidze świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 444

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (18 ocen)
8
9
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TBekierek

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia koszykarza, trenera a przede wszystkim człowieka. Polecam
00
Valril

Nie oderwiesz się od lektury

Historia jest pierwszorzędna, książka dość wolno się rozkręca ale warto!
00
maniu1982

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała historia wspaniałego człowieka. Polecam!
00

Popularność




Dla Jordana, Taylora i Nory

MICHAŁ RUTKOWSKI WSTĘP

„Steve Kerr znów znalazł się w sytuacji, w której musi coś światu udowodnić” – tymi słowami kończy się biografia Kerra autorstwa Scotta Howarda-Coopera.

Książka ukazała się na początku 2021 roku, w środku pandemii COVID-19. Prowadzeni przez Kerra Warriors zakończyli sezon 2019/20 z najgorszym bilansem w całej NBA, a przyszłość klubu malowała się w fatalnych barwach. Stephen Curry miał wkrótce skończyć 33 lata, dwie inne gwiazdy drużyny – Klay Thompson i Draymond Green – też były już po trzydziestce, drużyna była przetrzebiona przez serię kontuzji. Rok później Warriors wygrali 39 meczów, ale nawet nie awansowali do play-offów, a rozgrywki zakończyli dwiema porażkami w fazie play-in. Eksperci byli zgodni, że ekipa Golden State jest za stara, żeby walczyć o najwyższe trofea, że szron na głowie i nie to zdrowie, że bez Kevina Duranta Warriors nie są już mistrzowską drużyną, że panowanie dynastii dobiegło końca. Nadeszła najwyższa pora na trudne decyzje i przebudowę zespołu.

Rok później Kerr znowu udowodnił wszystkim, że się mylili. Nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni. Prowadzeni przez Curry’ego, Thompsona i Greena Warriors zdobyli mistrzostwo NBA. A Curry zdobył w końcu upragnioną nagrodę MVP finałów.

Biografia Kerra ukazuje się w Polsce na koniec sezonu 2022/23. Warriors męczyli się w sezonie zasadniczym, długo nie było wiadomo, czy w ogóle awansują do play-offów, a na wyjeździe przegrali aż 30 z 41 meczów (czwarty najgorszy wynik w całej NBA). Ostatecznie zakończyli rozgrywki z przeciętnym bilansem 44-38, awansowali do play-offów z szóstego miejsca na Zachodzie, w pierwszej rundzie stoczyli nadzwyczajny siedmiomeczowy bój z młodą drużyną Sacramento Kings, ale odpadli w drugiej rundzie po wspaniałej rywalizacji z LeBronem Jamesem i jego Los Angeles Lakers.

I znowu się zaczęło. Ponownie słychać głosy, że się skończyli, że są za starzy, że leciwym gwiazdom kończą się kontrakty, więc pora na wyprzedaż, że to koniec dynastii, że Warriors nie umieją wygrywać z LeBronem, więc trzeba będzie wszystko zacząć od nowa.

„Steve Kerr znów znalazł się w sytuacji, w której musi coś udowodnić”. To nieoficjalne motto całego życia Kerra, który nieustannie musiał i sobie, i całemu światu coś udowadniać. Kiedy tułał się po świecie i nic nie wskazywało na to, że może zostać zawodowym koszykarzem. Kiedy żadna uczelnia nie chciała mu zaoferować koszykarskiego stypendium. Kiedy był na wylocie z drużyny w Arizonie. Kiedy dzień po śmierci ojca zagrał niewiarygodny mecz. Kiedy doznał fatalnej kontuzji kolana, która miała zakończyć jego karierę. Kiedy został wybrany w drafcie przez Suns z numerem 50, podobno tylko dla PR-u. Kiedy nikt nie chciał go zatrudnić, a on wymyślił sobie, że idealnym pracodawcą będą dla niego mistrzowie z Chicago. Kiedy w 1997 roku podczas szóstego meczu z Utah powiedział Michaelowi w trakcie przerwy, że będzie gotowy, jeśli dostanie piłkę. Kiedy wyszedł na parkiet podczas rywalizacji z Dallas Mavericks, choć miał już tylko odcinać kupony od dawnej kariery w San Antonio. I wreszcie kiedy jako trener debiutant bez żadnego doświadczenia zbudował w Golden State Warriors wspaniałą dynastię, jedną z najlepszych drużyn w historii NBA.

Sam zainteresowany podchodzi do dywagacji na temat przyszłości swojego zespołu ze stoickim spokojem. „Wiem, jak to jest. Grałem w Bulls. Przeżyłem Ostatni Taniec. Ale kiedy patrzę na tę drużynę, to czegoś takiego nie czuję. Steph, Klay i Draymond mają jeszcze wiele do zaoferowania” – powiedział w wywiadzie dla lokalnej stacji radiowej 95,7 The Game. A podczas konferencji prasowej po odpadnięciu z rywalizacji dodał: „Teraz skupiam się przede wszystkim na tym, co poszło nam dobrze. Fatalnie rozpoczęliśmy sezon i od samego początku musieliśmy gonić rywali, walczyć o awans do play-offów. Pod koniec sezonu zaczęliśmy prezentować się lepiej, świetnie zagraliśmy w epickiej pierwszej rundzie z Sacramento. Daliśmy z siebie wszystko, ale to był szczyt naszych możliwości. Jesteśmy dziś jedną z ośmiu najlepszych drużyn w NBA. Nie mamy jednak drużyny mistrzowskiego kalibru”.

Trudno dziś przewidzieć, czy latem 2023 roku Warriors rozpoczną przebudowę i proces odmładzania drużyny, czy też podejmą jeszcze jedną próbę sięgnięcia po mistrzostwo dotychczasowym składem. Ale jeśli ktoś miałby udowodnić światu, że niemożliwe nie istnieje, to na pewno Steve Kerr, który jeden taki Ostatni Taniec starszych panów już przeżył.

Poza boiskiem Steve także pozostaje spójny do bólu i konsekwentnie broni swoich przekonań. Nigdy wcześniej trenerzy i koszykarze NBA nie zajmowali tak otwarcie stanowiska w kwestiach społecznych. Jordan nie chciał kiedyś poprzeć ciemnoskórego kandydata demokratów w wyborach do Senatu, choć jego kontrkandydat był zdeklarowanym rasistą, bo – jak tłumaczył Michael – „Republikanie też kupują buty”. Kerr pomógł zrewolucjonizować NBA nie tylko pod względem koszykarskim, ale również światopoglądowym. Jest świadom swojej popularności i nie waha się z niej korzystać, nawet przeciwko Donaldowi Trumpowi. Prezydent Joe Biden chwali zawodników Warriors: „Otwarcie opowiadają się przeciwko rasizmowi i za równością. Zachęcają ludzi do głosowania w wyborach, namawiają dzieci i ich rodziny do zdrowego odżywania, bawienia się w bezpiecznych miejscach, starają się jednoczyć kraj w walce z przemocą z użyciem broni palnej”.

Po zdobyciu kolejnego tytułu mistrzowskiego Kerr mógł w styczniu 2023 roku razem ze swoją drużyną z czystym sumieniem przyjąć zaproszenie do Białego Domu, który miał już innego gospodarza. Joe Biden trochę pożartował z tego, że Steve’owi zaczyna chyba brakować palców, żeby pomieścić na nich wszystkie zdobyte w karierze pierścienie mistrzowskie, ale całe spotkanie miało poważny charakter, a poprzedziły je obrady poświęcone walce z przemocą z użyciem broni palnej. Przy stole zasiedli Kerr, dwaj zawodnicy Warriors, Klay Thompson i Moses Moody, prezydent Biden i pracownicy administracji prezydenta.

Widok Kerra przy okrągłym stole w Białym Domu sprawia, że nawet opisywany przez Howarda-Coopera pomysł sprzed lat, żeby Kerr został doradcą Białego Domu do spraw relacji z przywódcą Korei Północnej, nie wygląda już dziś na aż tak szalony.

Los sprawił, że Kerr związał karierę z koszykówką, ale on sam doskonale wie, że koszykówka jest tylko rozrywką. I że są sprawy znacznie od niej ważniejsze.

24 maja 2022 roku w teksańskiej podstawówce w Uvalde doszło do jednej z najkrwawszych szkolnych strzelanin w historii Stanów Zjednoczonych. Zginęło 21 osób. Tak się złożyło, że na ten sam dzień zaplanowano czwarty mecz finałów Konferencji Zachodniej pomiędzy Golden State Warriors i Dallas Mavericks. Trenerzy mają obowiązek wystąpić przed meczem na konferencji prasowej i w ramach sesji dla mediów odpowiedzieć na pytania dziennikarzy. Kerr pojawił się na spotkaniu z dziennikarzami i wygłosił płomienne oświadczenie.

„Nie zamierzam mówić o koszykówce. Pytania dotyczące koszykówki nie mają dziś żadnego znaczenia. Po zakończeniu naszej rozgrzewki 650 kilometrów stąd zamordowanych zostało czternaścioro dzieci i ich nauczyciel*. Dziesięć dni temu w Buffalo zabito ciemnoskórych starszych ludzi**. W kościele w Kalifornii Południowej zamordowano ludzi pochodzenia azjatyckiego***. A teraz te dzieci zabite w szkole. Kiedy w końcu coś z tym zrobimy! Mam już dość, mam już serdecznie dość składania kondolencji załamanym członkom rodzin zamordowanych osób. Mam już dość tych wszystkich minut ciszy. DOŚĆ!” – mówił, a momentami wręcz krzyczał łamiącym się głosem, waląc dłonią w pulpit, ze łzami w oczach, z trzęsącymi się dłońmi. Swój krzyk protestu kierował do republikańskich senatorów, którzy od lat blokują wszelkie próby utrudnienia dostępu do broni. Po czym wyszedł z sali, nie odpowiadając na pytania.

Kerr naprawdę doskonale rozumie, co czują rodziny wszystkich pomordowanych. Po przeczytaniu książki Howarda-Coopera zrozumiemy jego emocje dużo lepiej.

* Ostateczny bilans masakry w Uvalde był jeszcze bardziej przerażający – zginęło 21 osób, w tym 19 dzieci i dwoje nauczycieli, a rannych zostało jeszcze 17 osób.

** 14 maja 2022 roku w afroamerykańskiej dzielnicy Buffalo w stanie Nowy Jork doszło w supermarkecie do strzelaniny, podczas której 18-letni sprawca, deklarujący się jako zwolennik białej supremacji, zabił dziesięć osób i ranił trzy inne.

*** 15 maja 2022 roku w tajwańskim kościele prezbiteriańskim w Laguna Woods w Kalifornii Południowej uzbrojony napastnik zastrzelił jedną osobę i ranił pięć innych.

PROLOG

Steve Kerr i Bob Myers zaczęli sobie dziękować w najdziwniejszych możliwych okolicznościach – na boisku, kilka minut po zakończeniu sezonu 2018/19, gdy rywale świętowali zdobyty ich kosztem mistrzowski tytuł. W dodatku kończący się właśnie sezon okazał się dla Warriors tak bolesny, że łatwo było sobie wyobrazić, że również nadzieje na awans do play-offów w 2020 roku odchodzą w zapomnienie. Ekipa Golden State została właśnie totalnie zdemolowana. Obrońcy mistrzostwa NBA zostali tego wieczora pozbawieni tytułu na własnym parkiecie, a gwiazda drużyny, rzucający obrońca Klay Thompson, zerwał więzadło w kolanie i miał opuścić większość kolejnego sezonu, a może nawet w ogóle w nim nie zagrać. Wszystko to dzień po tym, jak druga gwiazda drużyny, niski skrzydłowy Kevin Durant, zerwał ścięgno Achillesa. Miało go to zapewne kosztować rok gry, o ile w ogóle zechciałby powrócić do drużyny jako wolny agent. Podczas finałowej rywalizacji morale drużyny tak bardzo legło w gruzach, że w trakcie jednego z meczów mniejszościowy właściciel klubu popchnął Kyle’a Lowry’ego, obrońcę Raptors, kiedy ten, goniąc za uciekającą piłką, wpadł w pierwszy rząd przy boisku*.

Wieczorem 13 czerwca 2019 roku Kerr był totalnie wypruty psychicznie po pięciu maratonach pojedynków w play-offach w ciągu pięciu lat w roli pierwszego trenera. I dręczyło go to chyba nawet bardziej niż porażka w tych przeklętych finałach. Zastanawiał się, czy nie pójść do szatni gospodarzy i nie pogadać z komisarzem Adamem Silverem, żeby zapytać, czy Warriors nie mogliby darować sobie kolejnego sezonu i zamiast tego spędzić wiele miesięcy, jeżdżąc na rowerach i popijając wino we Włoszech. Ale najpierw razem z dyrektorem generalnym Myersem zatrzymał się obok opuszczonej ławki rezerwowych Warriors. Panowie się uściskali – w ten sposób raczej okazywali, że doceniają to, jakie mają szczęście, niż próbowali pocieszyć się wzajemnie po koszykarskim kataklizmie, który właśnie dotknął ich klub. Podczas krótkiej rozmowy prawie się rozpłakali – Thompson właśnie jechał do szpitala, bo stało się ewidentne, że kontuzja zawodnika jest bardzo poważna. Ale jednocześnie obaj przyjaciele chcieli wyrazić sobie wdzięczność, bo zaczęło do nich docierać, że ta wspaniała seria, która była ich udziałem, dobiegła końca.

Wszystkie mistrzowskie osiągnięcia Kerra wymagały od niego wieloletnich zmagań z przeciwnościami losu i umiejętności radzenia sobie z porażkami. Jak wtedy, kiedy okazał nadludzkie opanowanie podczas pierwszego meczu po morderstwie jego ojca. Jak wtedy, kiedy w 1986 roku doznał kontuzji kolana, która mogła nawet zakończyć jego karierę. Albo wtedy, kiedy do upadłego walczył o to, żeby utrzymać się w NBA. Nawet jego gwiazdorskie epizody w roli zawodnika – jak pamiętny rzut z wyskoku w 1997 roku w Chicago albo niewyobrażalny comeback w San Antonio w 2003 roku – były odpowiedzią na najsłabsze momenty w jego koszykarskiej karierze.

I pierwsze chwile po utracie tytułu mistrzów NBA na rzecz Toronto Raptors też takie właśnie były. Po wielu miesiącach przekonywania Warriors i ich kibiców, żeby doceniali te magiczne pięć sezonów, zanim zrobi się za późno i pozostaną po nich jedynie wspomnienia, Kerr zebrał asystentów i pracowników działu wideo w gabinecie i praktycznie zmusił ich do tego, by cieszyli się ostatnimi wspólnymi chwilami, po których mieli rozjechać się na wakacje. Potem czekały ich przygotowania do kolejnego sezonu, 2019/20 – wszyscy wiedzieli, że będzie on zupełnie inny. Poczęstował podwładnych ulubionym piwem, Modelo Especial, i przeszedł się po pokoju. Bruce Fraser, jego przyjaciel i jeden z asystentów, wspomina: „Zbliżył się do ludzi ze sztabu, mówił, jak bardzo każdego z nas ceni. A przecież nigdy wcześniej tego nie robił. Nie próbował sprawić, że poczujemy się lepiej. Chciał nam tylko pokazać, jak bardzo mu na nas zależy”. To samo powiedział zawodnikom – po meczu darował sobie ponury ton, zamiast tego skupił się na pozytywnym przekazie i docenieniu wszystkich. „Nie potrafię opisać, jak bardzo jestem wam wdzięczny za to, że znalazłem się z wami, że mogłem was trenować i wam pomóc” – powiedział.

Kerr naprawdę potrafił doceniać pozytywy, nauczył się tego jeszcze jako nastolatek. Pierwszy przyznawał, jasno i bez fałszywej skromności, że nie zasługiwał na stypendium Uniwersytetu Arizony, które spadło mu z nieba, a potem był realistą, kiedy przed zbliżającym się draftem w 1988 roku, mówił, że nie ma większych szans na utrzymanie się w lidze dłużej niż przez rok albo dwa. To, że później osiągnął wymarzone sukcesy na uczelni w Tucson i spędził 15 lat w NBA, zdobywając pięć tytułów mistrzowskich i wykorzystując szansę na naukę od takich mistrzów jak Phil Jackson i Gregg Popovich, też nie było czymś oczywistym. Pełne ciepłych słów i wyrazów uznania toasty piwem wzniesione 13 czerwca 2019 roku w gabinecie zaraz po przegranej pokazywały współpracownikom nowe oblicze Kerra i przypominały go z końcówki kariery na Uniwersytecie Arizony, kiedy stwierdził: „Jestem jednym z największych szczęściarzy na świecie”. Kontuzja kolana, której doznał w 1986 roku, nauczyła go wytrwałości, a sam powiedział: „Śmierć ojca pomogła mi poukładać sobie wszystko we właściwy sposób”.

Następny sezon, 2019/20, okazał się gorszy, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. I nawet jeśli miałaby to być tylko przerwa w historii klubu, który pozbierałby się na kolejną kampanię, 2020/21, to okres ten w większości stanowił odzwierciedlenie osobistej historii Kerra. Zaczynał przecież jako niechciany kandydat do gry w koszykówkę na uczelni, potem został wybrany pod koniec draftu i spędził kilka lat w roli łatwo zastępowalnego zawodnika, który często zmieniał kluby i miał minimalny wkład w grę swoich drużyn. Wielokrotnie doświadczył, jak to jest być pomijanym, ale umiał też reagować na to w odpowiedni sposób. Warriors w ogonie stawki NBA to może i dziwna sytuacja, ale konieczność stromej wspinaczki pod górę Kerr poznał aż za dobrze. Oto znów znalazł się w odpowiednim miejscu.

* Amerykański miliarder i filantrop Mark Stevens został za ten postępek wyrzucony z hali, a potem ukarany przez władze NBA grzywną w wysokości pół miliona dolarów i zawieszony na cały kolejny sezon 2019/20. Miał wtedy zakaz wstępu na mecze i nie mógł pełnić żadnych klubowych funkcji (przypisy pochodzą od tłumacza).

ROZDZIAŁ 1 BEJRUT

W drugim dniu rekonesansu zwiadowczego, do którego sami się zgłosili, uznali, że w zburzonych wodach Oceanu Spokojnego dostrzegli dwie japońskie łodzie podwodne, znajdujące się w dogodnej pozycji, żeby 7 grudnia 1941 roku zaatakować Kalifornię Południową albo przynajmniej odbyć misję szpiegowską na lądzie. I byli przekonani, że są tam jeszcze cztery jednostki wojenne wroga. Siedmioletnia Ann Zwicker i inne dzieciaki z sąsiedztwa udały się na morski brzeg Palisades Park w Santa Monica, żeby odegrać swoją rolę w dziecięcych działaniach wojennych. Ojciec Ann stał na straży, pełniąc służbę w cywilnej obronie przeciwlotniczej, a kiedy kończył zmianę, to kładł ciężki wełniany sweter, czapkę, gwizdek na długim łańcuchu i opaskę na półce w sypialni, zawsze na wierzchu, żeby był do nich łatwy i szybki dostęp. Dlatego Ann i kilkoro jej przyjaciół uznali, że ich patriotycznym obowiązkiem będzie deptanie japońskiego bzu, który rósł na dziko na brzegu morza i na części podwórek.

Ale Ann dorastała głównie w znajomym kalifornijskim otoczeniu. Santa Monica była cichym światem wysadzanych drzewami ulic. Jej rodzice – John i Susan Zwickerowie – bardzo się kochali. John od 40 lat pracował w tej samej firmie. Ann była blisko związana z młodszą siostrą Jane i miała całą okolicę do zabawy. Czasy, w których istniała groźba ataków łodzi podwodnych, były oczywiście straszne, ale też nie zaprzątało im to zazwyczaj myśli. Na co dzień świat dziewczynek składał się przede wszystkim z przyjaciół z sąsiedztwa, a wyobraźnię uruchomiły im westernowe słuchowisko radiowe Tom Mix and The Lone Ranger i strach przed włączeniem kryminalnych słuchowisk I Love a Mystery i This Is Your FBI. I nawet wyprawy do Los Angeles, błyskawicznie rozwijającego się miasta, które znajdowało się 24 kilometry na wschód, były rzadkością. A kiedy w 1944 roku właściciel domu podwyższył ich rodzinie czynsz, a rodzice uznali, że cena jest zbyt wysoka, by ją zaakceptować, rodzina została eksmitowana i w oczy zajrzało im widmo problemów. Ale Ann i tak wspomina tamte czasy bardzo ciepło – po prostu musieli przeprowadzić się kilka ulic dalej. Jej opowiadanie dopełnia spokój pięknych zasłon i pokrowców na meble, które mama uszyła do nowego domu, czerwona tapeta powieszona przez tatę we wspólnym pokoju dziewczynek i długie biurko zamówione dla dwóch uczennic podstawówki.

Późniejsza nauka w liceum Santa Monica była tak fajna, że Ann nie mogła pogodzić się z tym, że w 1952 roku ją ukończyła. Wybór uczelni Occidental College, znajdującej się jakieś 40 kilometrów od domu, za Los Angeles, był jak na jej standardy bardzo odważny. Ale rozmowa z sąsiadem w Erdman Hall, który niedawno powrócił z rocznego pobytu w Grecji i opowiadał, jak to jest mieszkać za granicą, rozbudziła w Ann pragnienie podróży i choć było to bardzo niespodziewane, jednocześnie odmieniło jej życie. Od tamtej chwili pracowała ciężko, żeby zdobyć stopień magistra w dziedzinie edukacji, ale jednocześnie przeglądała mapy w poszukiwaniu inspiracji i szansy.

Pierwszym wyborem Ann Zwicker okazały się Indie, ale rodzice się na to nie zgodzili. Uznali, że to zbyt awanturniczy pomysł. Próbowali nakierować nieustraszoną córkę na Europę, ale Stary Kontynent nie był dla dziewczyny wystarczająco egzotyczny, bo szukała czegoś totalnie innego. Kiedy jeden z duchownych z rodzinnego kościoła powrócił z Bliskiego Wschodu i zaczął zachwycać się pięknem regionu i jakością edukacji na uniwersytetach na wybrzeżu Libanu oraz opisywać, jak fale Morza Śródziemnego prawie liżą uniwersyteckie kampusy, wydawało się, że to idealny kompromis. Działał tam nawet Kościół Prezbiteriański – Ann mogła zatem spędzić drugi rok studiów za granicą na AUB (American University of Beirut), Uniwersytecie Amerykańskim w Bejrucie.

W sierpniu 1954 roku 21-letnia Ann wsiadła w Los Angeles do awionetki i poleciała do Bostonu, do babci ze strony matki. Stamtąd pojechała do Nowego Jorku, gdzie spotkała się z sześcioma studentkami, które razem z nią miały odbyć podróż holenderskim frachtowcem do stolicy Libanu. Statek MS Bantam, na którym nawet wcześnie rano panowały upał i wilgoć, dopłynął do portu docelowego 17 dni później, 5 października. Po pasażerki przyjechał samochód z uczelni i zabrał je do dzielnicy uniwersyteckiej, do trzypiętrowego budynku znajdującego się kilka przecznic od kampusu.

Ann rozpakowała się w pokoju, który miała dzielić z czterema koleżankami, co stanowiło dla niej znaczącą odmianę, wcześniej miała bowiem pokój tylko z młodszą siostrą, po czym poszła do stołówki zjeść obiad. Mierząca 170 centymetrów blondynka z Kalifornii, z jasną cerą i zielonymi oczami, bardzo wyróżniała się pośród studentek z Cypru, Iraku, Jordanii, Libanu i innych krajów znajdujących się o tysiące kilometrów od Santa Monica. Ale serdeczność i gościnność nowych znajomych z regionu sprawiły, że przybyszka od razu poczuła się w Bejrucie dobrze, na swoim miejscu. Potem Ann chciała dowiedzieć się czegoś więcej na temat zajęć, więc udała się na krótki spacer do dziekanatu, żeby spotkać się z doradcą do spraw studentek. Zza biurka przywitała ją Elsa Kerr.

Ann Zwicker i Elsę Kerr bardzo wiele łączyło. Obie były Amerykankami i znajdowały się z dala od domu w czasach, kiedy rodzice woleli, żeby ich córki pozostawały w domu. Były podobnego wzrostu i wyróżniały się fizycznie. Ale też obie pasjonowały się nauką – Zwicker zamierzała pracować kiedyś na uczelni, a Kerr była zatrudniona w administracji uniwersytetu, wyszła za mąż za profesora, który został potem dziekanem Wydziału Biochemii na AUB. No i oczywiście łączył je jeszcze duch przygody.

Kiedy Elsa Reckman wyjechała z Ohio, żeby studiować język turecki w Stambule, to poznała tam Stanleya Kerra i w 1921 roku wyszła za niego za mąż. Razem pracowali, ratując dzieci z Armenii i wysyłając je do Libanu. W latach 20. prowadzili sierociniec dla ormiańskich chłopców w Bejrucie. Stanley zaczął potem wykładać na AUB, a Elsa na Beirut College for Women (Bejrucki Uniwersytet dla Kobiet).

Ann miała mnóstwo szczęścia, że tak szybko po przybyciu do Bejrutu znalazła sobie sprzymierzeńczynię na tak ważnym stanowisku. Ale znacznie ważniejsze dla jej przyszłości okazało się to, że Elsa powiedziała swojemu synowi Malcolmowi, że powinien poznać tę młodą panienkę z Kalifornii. Gdyby Ann miała tego świadomość, być może uznałaby, że nie chce zostać wyswatana z Amerykaninem. Nie wyjechała przecież ze Stanów, żeby zostać dziewczyną kogoś z USA. Najlepszym dowodem na to byli chłopcy, z którymi umawiała się na randki przez kilka pierwszych tygodni pobytu w Bejrucie – dwóch Libańczyków, Palestyńczyk i Grek. Poznawała ich na zajęciach albo dzięki poszerzającemu się kręgowi przyjaciół z zagranicy.

Ale Malcolm wydawał się na swój sposób inny i niezależnie od tego, czy był Amerykaninem, czy nie, z pewnością nie przypominał żadnego z chłopców, których Ann spotykała jeszcze w Stanach. Kiedy po raz pierwszy zauważyła go siedzącego przy barze po drugiej stronie sali w popularnej dzielnicy klubów nocnych, od razu dostrzegła jego zalety. Był wysoki, szczupły, schludny, miał jasnobrązowe włosy i chłopięcy urok. Zauważyła też jego niebieską sztruksową kurtkę, która oznaczała, że reprezentuje Ivy League, zrzeszającą najlepsze uniwersytety w Stanach.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności okazał się już sam fakt, że w ogóle tam był. Miał wyjechać na Oxford na studia uzupełniające, ale zaatakowała go choroba – nawrót artretyzmu we wczesnym stadium. Mo musiał zostać razem z rodzicami i trojgiem rodzeństwa w Libanie. Kiedy tydzień później Ann i Malcolm trafili na tę samą popołudniową imprezę, młody człowiek podszedł do niej, gdy tańczyła, i się jej przedstawił. Potem im lepiej go poznawała, tym pod większym była wrażeniem.

Ukończył Princeton – jego kurtka nie kłamała, naprawdę uczył się na jednej z uczelni Ivy League. Magisterium robił na AUB, na studiach poświęconych Bliskiemu Wschodowi, i mówił płynnie po arabsku. Był inteligentny i bardzo uczciwy, ale miał też prześmiewcze poczucie humoru. Najważniejsze jednak, że Ann zrobiła na nim duże wrażenie. I wzajemnie.

Siedemnastego marca 1955 roku – raptem cztery miesiące po ich pierwszym spotkaniu, na cztery miesiące przed końcem roku akademickiego i planowanym powrotem Ann do Kalifornii – Malcolm się jej oświadczył. Pobrali się następnego lata, gdy ona ukończyła studia na Occidental, a on obronił pracę magisterską w AUB i zaczął studia doktorskie na prywatnym Uniwersytecie Johna Hopkinsa w Waszyngtonie. Nadal dzieliły ich trzy strefy czasowe, ale przynajmniej znajdowali się na tym samym kontynencie.

Ich ślub odbył się 18 sierpnia 1956 roku w Kościele Prezbiteriańskim w Santa Monica, przy zapalonych świecach i wybranej przez świadka muzyce Bacha oraz Mozarta. Przyjęcie weselne zorganizowano w ogrodzie przy domu Zwickerów. Nowożeńcy przeprowadzili się do Massachusetts, żeby Malcolm mógł pracować nad doktoratem. Doktoryzował się w czerwcu 1958 roku i kiedy Ann była w ciąży z pierwszym dzieckiem, został zatrudniony jako wykładowca na Wydziale Politologii Uniwersytetu Amerykańskiego w Bejrucie.

Miała więc powrócić z mężem do Libanu, tym razem na czas nieokreślony, z dzieckiem w drodze. Ale z taką samą żądzą przygody jak cztery lata wcześniej. I Ann, i Malcolm uznali, że trzyletni kontrakt z AUB to najlepsza opcja dla jego kariery naukowej.

Nastolatka z kalifornijskiej bańki w Santa Monica bardzo szybko stała się obywatelką świata. Ich córka Susan przyszła na świat 13 listopada 1958 roku w tym samym szpitalu w miasteczku uniwersyteckim w Bejrucie, w którym urodził się Malcolm. „Nie przejmuj się, następnym razem będzie chłopiec” – powiedział po arabsku młodemu ojcu jego fryzjer niedługo po narodzinach córki.

Kiedy 21 maja 1961 roku urodził się John Malcolm Kerr, Malcolm nie musiał już znosić obelg Libańczyków. Gdy trzyletni kontrakt dobiegał końca, rodzina Kerrów liczyła więc już cztery osoby. Samolot zabrał ich na kolejną przygodę, czyli studia habilitacyjne Malcolma w St. Antony’s College w Oxfordzie w Anglii. Potem Kerr podpisał kontrakt z Wydziałem Politologii na uczelni UCLA. Młodzi rodzice stwierdzili, że chcą osiąść w Stanach Zjednoczonych.

Ale już jesienią 1964 roku znowu wyjechali. Tym razem Malcolm otrzymał grant naukowy, w ramach którego miał spędzić rok w Kairze i napisać książkę. Zamieniło się to w dwuletnią przerwę od pracy na UCLA i kolejne 12 miesięcy spędzone w Bejrucie. To w Egipcie Ann i Malcolm dowiedzieli się, że spodziewają się kolejnego dziecka. A także tego, że poród nastąpi podczas ich pobytu w Libanie. Tym samym trzeci potomek miał się urodzić w tym samym szpitalu co jego brat, siostra i ojciec. Stephen Douglas Kerr przyszedł na świat w Centrum Medycznym AUB 27 września 1965 roku. Miał blond włosy i strasznie płakał.

Pierwsze godziny życia spędził spowity dymem, bo goście, którzy z czekoladkami i kwiatami odwiedzali inne świeżo upieczone matki we wspólnej sali szpitalnej, palili papierosy.

Na szczęście dzieci znajdowały się zazwyczaj w osobnej salce dla noworodków, ale Ann i Malcolm, który został z żoną na noc, i tak szukali schronienia w kącie za zasłoną. Nie dało się tam jednak wyciszyć ciągłych rozmów ani, co gorsza, zneutralizować doprowadzającego ich do szału smrodu tytoniu. Ostatecznie skończyło się to o dziesiątej wieczorem, kiedy noworodki przyniesiono na karmienie. W sali wciąż wisiało mnóstwo papierosowego dymu, ale przynajmniej wszystkich gości poproszono o wyjście.

W kolejnych miesiącach, kiedy Ann zabierała Steve’a na popołudniowe spacery w wózku, musiała wymijać góry śmieci zalegające na rogu ulicy obok ich domu w dzielnicy Ain Mreisseh. Podobne manewry były konieczne nawet w dzielnicach z eleganckimi sklepami. Smród czasami okazywał się nie do zniesienia – Ann jedną ręką pchała wtedy wózek, a drugą zatykała nos.

Co nie zmieniało faktu, że Steve urodził się w wyrafinowanym mieście słynącym z międzynarodowego handlu, wysokiego poziomu edukacji i kolorowych ogrodów, które spływały z balkonów niczym wodospady. Uniwersytet AUB, gdzie uczyło się 3246 studentów reprezentujących 59 krajów i 24 różne religie, stanowił idealny symbol różnorodności państwa przyjaznego Amerykanom, zwłaszcza tym, którzy nazywali Bejrut domem. Nie byli tam tylko turystami, związali się z nadmorską stolicą emocjonalnie.

Dziesięć lat przed tym, jak wojna domowa zniszczyła Liban i odmieniła go na wiele pokoleń, Bejrut był dla Ann tak samo urzekający jak podczas spędzanego za granicą magicznego trzeciego roku studiów, roku, który odmienił jej życie. Bo przecież to nie tak, że po prostu przyjechała tu z Malcolmem jak żona za mężem. Ekscytowała ją perspektywa powrotu do tego miasta, mimo wszystkich tych wyzwań, których mogłaby uniknąć, gdyby pozostała w pobliżu Santa Monica. Ale były tam gazety po angielsku, arabsku i francusku, podobnie jak jedzenie z całego świata, przygotowywane często na miejscu w restauracjach z białymi obrusami.

Niespełna rok po narodzinach Steve’a państwo Kerrowie powrócili do Kalifornii Południowej, a Malcolm znów zaczął wykładać na UCLA. W lipcu 1968 roku urodził się Andrew, ostatni członek rodziny. Przyszedł na świat w tym samym szpitalu w Santa Monica co Ann. Byli już sześcioosobową rodziną i potrzebowali więcej miejsca. Ann znalazła swój wymarzony dom na szczycie otoczonego z trzech stron przez kaniony wzgórza w Pacific Palisades, z zachodnim widokiem na Pacyfik i wschodnim na panoramę miasta. Plaża stanowa Will Rogers znajdowała się w odległości pięciu minut samochodem w dół wzgórza.

Ale nawet wtedy, gdy mieli już swoje miejsce, co wydawało się ostatecznym sygnałem, że choć wcześniej żyli zawsze na walizkach, to teraz na dobre zapuszczają korzenie w Stanach, nie przestawali myśleć o Libanie. Kamienne patio z drewnianymi drzwiami i z widokiem na kanion przypominało Malcolmowi o drugim domu, który jego rodzice mieli w górskiej wiosce dwadzieścia kilka kilometrów na południe od Bejrutu, z podobną panoramą na malownicze śródziemnomorskie wybrzeże. Ann też była pod wrażeniem podobieństwa obu punktów widokowych łączących panoramę miasta z morzem.

Steve miał trzy i pół roku, kiedy przeprowadził się do jedynego domu w Stanach, jaki znał przed pójściem na studia. Był to powiew stabilizacji w czasach ciągłych tymczasowych przeprowadzek rodziny Kerrów z kraju do kraju. W roku szkolnym 1970/71 chodził do przedszkola w Aix-en-Provence w południowej Francji. Nawet wiele dziesięcioleci później, kiedy był już dorosłym facetem sporo po pięćdziesiątce, to Pacific Palisades i nieforemny biały dom na szczycie wzgórza, z przylegającymi kwaterami gościnnymi, pozostawał dla jego rodziny czymś stałym. Ann czuła się tam szczególnie szczęśliwa podczas pięciu lat po powrocie z Francji i po spędzeniu kolejnego lata w Tunezji. Wybierała się na cudowne spacery z psem po sąsiednich wzgórzach, grillowała na murowanym patio albo bawiła się na dworze z dziećmi, a czasem urządzała imprezy. Z sadzonek sosen i eukaliptusów, które zasadziła w kanionie, wyrosły wielkie drzewa.

To, że drugi syn państwa Kerrów jest szczęśliwy, że w końcu pozostają w jednym miejscu, widać było przede wszystkim w jego coraz większej miłości do sportu, a zwłaszcza do koszykówki i baseballa. Steve lubił się włóczyć i odnalazł się w typowych chłopięcych aktywnościach, dzięki czemu z jednej strony mógł robić coś razem z amerykańskimi rówieśnikami, a z drugiej – znajdował ujście dla swojej ambicji i waleczności. Choć potem grał też w tenisa, z którego jego rodzice zrobili sport rodzinny, i uprawiał surfing, to najbardziej pasowały mu dyscypliny zespołowe. Był to pierwszy sygnał, że w przyszłości może zostać koszykarzem i trenerem, który będzie nienawidził indywidualne podejście i grę jeden na jednego.

„Zawsze kiedy byliśmy w Los Angeles, tata zabierał mnie na mecze Dodgersów i koszykarskiej drużyny UCLA – mówił Steve. – Uwielbiał to prawie tak bardzo jak ja”. Mówił tak, choć kiedy po latach to wspominali, przyznawali ze śmiechem, że kiedy synowie przyglądali się treningom baseballistów, to ich ojciec, prawdziwy mól książkowy, czytał na trybunach Dodger Stadium „New Yorkera”.

Gdy Steve miał sześć lat, regularnie już grywał na płaskim podjeździe – jego pasja do koszykówki była ewidentna od wczesnego dzieciństwa. I to mimo że – jak wspominał Andrew – musiał toczyć zażarte pojedynki ze starszym i większym bratem Johnem w ramach typowych dla rodzeństwa rytuałów przejścia. (Pewnego dnia ich ojciec w końcu powalił Johna na ziemię, żeby ten doświadczył na własnej skórze, jak to jest być słabszym). Malcolm przed wyjściem na zawody sportowe pomagał przy obiedzie, a John zawsze grał na serio i Steve musiał sam wyszarpywać sobie drogę do kosza.

„To był niezwykły widok – opisywała w swoich wspomnieniach Ann w przypływie matczynej dumy. – Stał tyłem do tablicy, trzymał piłkę w rękach na wysokości kolan, po czym wyskakiwał wysoko w górę i wykonując ruch do tyłu, przerzucał piłkę nad głową. Była bardzo duża w porównaniu z rzucającym nią małym chłopcem, więc wyglądało to tak, jakby to ona go za sobą niosła”.

Determinacja Steve’a była oczywista, podobnie jak mroczne huśtawki nastrojów, które zbyt często zaczęły rządzić jego światem. Rozkoszny chłopiec szybko zmienił się w młodego baseballistę z potężnym temperamentem; tracił nad sobą panowanie, kiedy nie grał zbyt dobrze, zwłaszcza na pozycji miotacza. W przeciwieństwie do prawie nieprzerwanej akcji w grze w koszykówkę ciągłe przerwy w grze w baseballu przed oddaniem rzutu sprawiały, że miał zbyt wiele czasu na myślenie.

Dużo później poznaliśmy Kerra jako kogoś, kto radził sobie z presją i umiał nad sobą zapanować, ale Steve był chłopcem, który w dzieciństwie często wpadał w furię. Ann przyznała, że nabyta przez syna z czasem umiejętność kontrolowania emocji była jednym z jego największych osiągnięć. Rodzice odetchnęli z ulgą, kiedy ostatecznie wybrał koszykówkę.

Kiedy w 1976 roku państwo Kerrowie przeprowadzili się do Egiptu, gdzie Malcolm miał pracować jako profesor wizytujący na Uniwersytecie Amerykańskim w Kairze (AUC), Ann ostrzegła dzieciaki, że kraj ten niespecjalnie im się spodoba. „Jedzenie jest koszmarne, do tego strasznie gorąco, wszystko się lepi, wszędzie kurz, a w telewizji mówią tylko po arabsku” – powiedziała. I dodała: „Ale wiele się tam nauczymy i będzie to wspaniała przygoda”. Na wieść o kolejnej zmianie Steve zareagował ze stoickim spokojem, oddając kolejne rzuty do kosza przytwierdzonego nad garażem na podjeździe domu w Pacific Palisades. Perspektywa przeprowadzki rozczarowała go, zwłaszcza że oznaczała rozłąkę z koszykówką.

Kiedy Kerrowie – dwoje dorosłych i czworo dzieci w wieku od ośmiu do 17 lat – wysiedli z wyczarterowanego przez AUC samolotu z Nowego Jorku, ciągnąc ze sobą deski do pływania, rakiety tenisowe, wypakowane po brzegi walizki i oczywiście piłkę do koszykówki, lotnisko w Kairze było wypełnionym ludźmi bulgoczącym kotłem, w którym panował charakterystyczny dla późnego lata upał. Mały bus załatwiony przez uczelnię zabrał ich na południe, na nadmorską promenadę Nile Corniche, do znajdującego się w pobliżu miasteczka uniwersyteckiego mieszkania na przedmieściach Al-Ma’adi. Nowa rezydencja była cztery razy mniejsza niż ich „dom na zawsze” w Kalifornii Południowej, Kerrowie musieli też korzystać z jednej wspólnej łazienki. Od czasu do czasu tutejszymi zakurzonymi ulicami spacerowało stado kóz, prowadzone przez kobiety w długich czarnych szatach.

Steve z entuzjazmem rozpoczął szóstą klasę, choć wcale nie był zachwycony tym, że jest w Kairze. Nigdy wprawdzie nie podzielał pasji do edukacji dziadków od strony ojca, rodziców (wszyscy oni byli nauczycielami) ani trojga rodzeństwa, które miało w przyszłości zrobić kariery naukowe, ale on też traktował szkołę poważnie. Większość ze złowieszczych przepowiedni matki się sprawdziła, wielu 11-latków poddałoby się w obliczu takich niedogodności, ale pozytywne nastawienie i waleczność Steve’a popychały go do przodu – zarówno wtedy, jak i w przyszłości.

Ann była pozytywnie zaskoczona pojawiającymi się kolejnymi szansami na pracę nauczycielską, a Malcolm zrobił od razu takie wrażenie na uczelni, że jej rektor przyznał mu się, że za rok planuje przejść na emeryturę i ma nadzieję, że profesor wizytujący rozważy odejście z UCLA i przeprowadzkę do Egiptu na stałe, by przejąć po nim tę funkcję.

Steve jeszcze wtedy nie wiedział, że znalazł się na życiowym rozdrożu. Rodzice bowiem bardzo poważnie rozważali, czy nie skorzystać z okazji i nie pozostać w regionie, gdzie Malcolm objąłby bardzo ważną posadę, a Ann mogłaby znowu pracować jako nauczycielka. Długo na ten temat debatowali, ale ostatecznie postanowili powrócić zgodnie z planem do Los Angeles. Uznali, że gdyby mieli wyjechać na kilka lat z Pacific Palisades, w grę musiałaby wchodzić oferta pracy z najlepszego możliwego miejsca – z dobrze im znanego Uniwersytetu Amerykańskiego w Bejrucie, z którym czuli się osobiście związani.

Jesienią 1977 roku wrócili do Kalifornii Południowej. Nie umieli jednak przestać myśleć o tym, co by było, gdyby… Ann tęskniła za światem arabskim i wyobrażała sobie swoje życie w roli nauczycielki i żony rektora uniwersytetu. Tęsknota rosła, kiedy oglądali w telewizji prezydenta Egiptu Anwara as-Sadata, który jako pierwszy arabski przywódca odwiedził Izrael i udał się z historyczną wizytą do Jerozolimy. Malcolm miał przynajmniej satysfakcję, kiedy prezydent Carter wyznaczył go na swojego doradcę do spraw regionu – wpływy ojca Steve’a wykraczały poza tradycyjny świat akademicki. Profesor Kerr został doradcą Białego Domu i Rady Bezpieczeństwa Narodowego.

Ale jego rosnąca pozycja wiązała się też z niepożądanymi zdarzeniami. Którejś nocy we wrześniu 1978 roku stojący tuż obok sypialni Johna samochód Malcolma eksplodował na podjeździe. Autor anonimowego telefonu na policję Los Angeles przyznał się do zamachu w imieniu żydowskiego zbrojnego ruchu oporu. Nikogo nie aresztowano. „Dlaczego to zrobili?” – pytali retorycznie przyjaciele z całego świata – niektórzy dzwonili z bardzo daleka – kiedy dowiedzieli się o incydencie z międzynarodowych serwisów informacyjnych. „Przecież pisałeś tak samo krytycznie o Arabach i Izraelczykach”.

Nie sposób było nie dostrzec przykrej ironii losu w tym, że państwo Kerrowie, wcześniej przez tyle miesięcy podróżujący po krajach uważanych powszechnie za niebezpieczne, zostali zaatakowani w urokliwej dzielnicy Pacific Palisades.

Ale choć Ann i Malcolm tęsknili za Egiptem i musieli zmierzyć się z przerażającą rzeczywistością – stali się przecież celem potencjalnego zamachu we własnym kraju – to powrót do Los Angeles sprawił, że Steve mógł zostać na uczelni UCLA chłopcem do podawania piłek. Oficjalne zatrudnienie w ważnym klubie koszykarskim byłoby ekscytujące dla każdego 13-latka, ale dla młodego Kerra możliwość przebywania na jednym parkiecie z drużyną Bruins okazała się pracą marzeń.

Baseballowa ekipa Dodgers i koszykarska UCLA były od zawsze jego ukochanymi drużynami. Zaangażował się emocjonalnie tak mocno, że kiedy w 1974 roku dobiegła końca seria 88 zwycięstw Bruins, to się rozpłakał. W 1978 roku Kerr zbierał piłki po niecelnych rzutach podczas rozgrzewek przed rozpoczęciem meczu i w jego przerwie. A w trakcie samych spotkań siedział pod koszem, gotowy do wycierania mopem parkietu z potu zawodników.

Tak jakby los odpłacał mu się za wiele lat, podczas których musiał przenosić się z kraju do kraju, mimo że pragnął prostszego życia pełnego koszykówki, baseballa, pływania na desce i surfowania po Pacyfiku. Kiedy był w gimnazjum, Steve krótko grał też w futbol, ale zrezygnował z tej dyscypliny po złamaniu ręki i wybiciu barku. Pozostał przy baskecie i poznał Herba Furtha, który organizował w Pacific Palisades koszykarskie młodzieżowe ligi letnie. Podczas meczów rozgrywanych u siebie w UCLA Furth pilnował zegara odmierzającego czas gry, do jego obowiązków należało zatrudnianie chłopców do podawania piłek. Niebieskie sztruksy i biała tenisowa koszulka Steve’a stały się obiektem zazdrości wielu chłopców oglądających mecze z trybun.

Choć trener Gary Cunningham nie miał zbyt wiele kontaktu z chłopcami do podawania piłek i nie odzywał się do nich, nie licząc sporadycznych komunikatów dotyczących zadań koszykarskich, to na Steve’a zwrócił uwagę gwiazdor drużyny, skrzydłowy Kiki VanDeWeghe. Był uważnym obserwatorem i nawet grając na uczelni, potrafił rozpoznać młody talent. Co więcej, sam ukończył w 1976 roku liceum Palisades i wiedział od Furtha, że Kerr i jego koledzy będą zbierać dla niego piłki z tablic i wycierać parkiet.

Steve nie miał jednak pojęcia, że jego wysiłki znalazły się pod czujnym okiem VanDeWeghe’a, który opowiadał później: „Chłopak bardzo się starał. Co jakiś czas rzucał sobie potajemnie z wyskoku. Kiedy już zeszliśmy z parkietu albo i wcześniej. Dostrzegam, kiedy ktoś lubi rzucać, widzę, czy dobrze się ustawia, jak układa rękę do rzutu, jak trafia. Kiedy ktoś wie, co robi, to po prostu łatwo to zauważyć. Można rozpoznać chłopaków, którzy mają smykałkę strzelecką i spędzają dużo czasu na treningach. Było widać, że Steve jest dokładnie kimś takim”.

VanDeWeghe oglądał z uwagą to samo, czemu Ann Kerr przyglądała się wcześniej z miłością jako matka – widać było, że Steve wykorzystuje całe ciało, żeby wyrzucić piłkę z wysokości bioder. „Jego rzut z wyskoku wyglądał inaczej, ale piłka prawie za każdym razem lądowała w koszu” – wspomina VanDeWeghe. Kerr nie umiał się powstrzymać i wciąż ryzykował. „Zasady dotyczące obowiązków chłopców od podawania piłek były bardzo surowe”, ale on co jakiś czas je łamał i rzucał sobie wbrew zakazom.

Jego młodość coraz bardziej przeplatała się z UCLA. Poza oczywistą relacją z tą uczelnią za pośrednictwem Malcolma mniej więcej w tym samym czasie, kiedy został chłopcem od podawania piłek, uczęszczał też na obóz koszykarski Woodena w Palisades. I tam nie był już kimś anonimowym. Furth należał do zwolenników trenera Johna Woodena, a Jerry Marvin, trener Kerra z liceum, przyjaźnił się z Cunninghamem i także był uczniem Woodena.

Legendarny emerytowany trener wciąż przewijał się przez świat Kerra i zawsze wywierał na niego wpływ – już jako dorosły koszykarz Steve nienawidził pojedynków jeden na jednego i wierzył, że najważniejsze jest to, żeby być zawsze gotowym do gry. (Ale nigdy nie przebił pod tym względem Woodena, który miał totalnego bzika na punkcie przygotowań – posiadał katalog planów treningowych z konkretnymi datami sprzed wielu lat i co roku uczył zawodników, w jaki sposób mają zakładać skarpetki, żeby nie porobiły im się pęcherze).

Ann była bardzo zadowolona, bo Malcolm przyjął posadę dyrektora programu studiów zagranicznych Uniwersytetu California w Egipcie. Kolejna przeprowadzka odbyła się bardziej ze względu na nią niż na karierę jej męża. Znów miała szansę na nauczanie na Uniwersytecie Amerykańskim w Kairze i na zrobienie magisterium z lingwistyki stosowanej. Tym razem Malcolm miał się poświęcić dla innych, choć na przeprowadzkę na Bliski Wschód nigdy nie trzeba było go specjalnie namawiać.

Tak jak można się było spodziewać, Steve się załamał, kiedy dowiedział się o konieczności kolejnych przenosin. Nie tylko po raz kolejny przed ukończeniem 14. roku życia miał zmienić miejsce zamieszkania, lecz do tego zostać odseparowany od swojej prawdziwej miłości, czyli od koszykówki. I to w czasach, kiedy jego postępy w lidze rzucały się już w oczy.

Nikt nie stawiał pod znakiem zapytania jego pasji, ale teraz zaczęły się też pojawiać sygnały, że pewnego dnia może zostać ważnym zawodnikiem reprezentacji liceum Palisades. Gdyby tylko rodzice mu na to pozwolili. Ale w sierpniu 1979 roku wyruszył razem z nimi i Andrew w drogę na lotnisko, co oddalało go od kariery sportowej. Susie została na miejscu, żeby kontynuować naukę na trzecim roku w Oberlin, a John rozpoczął naukę na pierwszym roku w Swarthmore.

Kair stał się drugim domem Kerrów w świecie arabskim, choć najsilniejsza więź łączyła ich nadal z Bejrutem. Ale rozczarowanie kolejną przeprowadzką zaczęło ustępować, często na kilku obszarach naraz. Po pierwsze ich mieszkanie na tych samych przedmieściach Al-Ma’adi okazało się większe od klitki, w której musieli się gnieździć poprzednio, a ponadto byli teraz w czwórkę, a nie w szóstkę. Wejście do klubu sportowego Al-Ma’adi, gdzie można było pograć w tenisa i popływać na basenie, znajdowało się po drugiej stronie ulicy. W pobliskim sklepie spożywczym sprzedawano amerykańskie płatki Frosted Flakes, japońskie telewizory i elektryczne wentylatory z Tajwanu, a rodzina Kerrów patrzyła, jak ci, którzy mają mniej szczęścia od nich, stoją w kolejce w sklepach rządowych, żeby kupić chleb, kurczaka, ser i mleko. Rozmowy przy obiedzie obejmowały takie tematy jak humorystyczna konstatacja, że syn obalonego szacha Iranu zapisał się na prowadzone przez Malcolma na AUC zajęcia z wprowadzenia do polityki Bliskiego Wschodu.

No i była tam też koszykówka. Mecze odbywały się często na znajdujących się pod gołym niebem boiskach pełnych kamieni, a drużyna kolegów Steve’a, uczniów dziewiątej klasy Szkoły Amerykańskiej w Kairze, składającej się z dzieci obywateli amerykańskich zamieszkałych w stolicy Egiptu, grała z seniorskimi zespołami z kraju, który nie miał jakichś wielkich tradycji koszykarskich.

Młody Kerr zaczął doceniać ten okres, nawet życie w środowisku, którego większość osób z Kalifornii nie potrafiłaby zrozumieć, bo trudno było opisać radość jazdy na koniach po pustyni i wspinania się po piramidach. Kiedy zdobył 40 punktów w meczu przeciwko dwudziestokilkuletnim Egipcjanom, następnego dnia rywale zaproponowali mu miesięczną pensję, samochód i mieszkanie. Ale rodzina odmówiła, bo nie chciała, żeby przed pójściem na studia Steve utracił status amatora.

„Ludzie nie rozumieją tego, jaki jest Kair – mówił po latach Kerr. – Myślą o Egipcie i widzą piramidy i wielbłądy. Ale tak naprawdę Kair jest dla amerykańskiego nastolatka wspaniałym miejscem. Wszędzie można spotkać Amerykanów, nie ma tu też zbyt wielu zasad, których trzeba by przestrzegać. To był dla mnie fantastyczny czas”.

Ale i tak chciał stamtąd wyjechać i wrócić do Ameryki, do bardziej uporządkowanego systemu, w którym mógłby rozwijać się w baseballu i koszykówce, grając przeciwko lepszym przeciwnikom, bez konieczności manewrowania pomiędzy kamieniami. Pragnienie stawiania sobie wyzwań i coraz ambitniejszych celów na licealnej scenie Południowej Kalifornii, jednej z najbardziej wymagających w całym kraju w obu tych dyscyplinach sportu, ze wszystkimi tymi boiskami koszykarskimi w halach i na dworze, przekonało Malcolma i Ann, że powinni pozwolić Steve’owi na powrót do Ameryki i zamieszkanie z przyjaciółmi.

„Zawsze koncentrował się przede wszystkim na koszykówce” – powiedziała Ann. Wyjątkowo dobrym pomysłem okazało się też przejście jesienią 1980 roku do drugiej klasy w liceum Palisades, znanego potocznie jako Pali. Kilka miesięcy wcześniej VanDeWeghe został wybrany do NBA w pierwszej rundzie draftu z numerem 11, a inny wyróżniający się zawodnik liceum, Chip Engelland, grał w barwach potęgi uniwersyteckiej, Duke. Przed zakończeniem nauki w 1979 roku jedną z sędzin odpowiedzialnych za liczenie wyniku była Jeanie Buss, córka nowego właściciela Lakers, Jerry’ego Bussa.

Malcolm pracował nad swoją pozycją na Bliskim Wschodzie dokładnie wtedy, kiedy Steve wynosił się z tego świata. Kiedy Susan i John przylecieli do Kairu, żeby spędzić tu lato 1980 roku razem z rodziną i Andrew, Steve udał się do Kalifornii, by rozpocząć drugi rok nauki w Palisades.

Mniej więcej w tym samym czasie Jasir Arafat posłał po Malcolma. Przywódca Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP) dowiedział się od jednego ze swoich doradców, byłego studenta Kerra, że najlepszy amerykański ekspert do spraw regionu przyjechał z najstarszym synem z Kairu do Bejrutu na wycieczkę. Arafat chciał się z nim spotkać. Malcolm został zaprowadzony do domu przywódcy OWP, gdzie się dowiedział, że słynącego ze środków bezpieczeństwa, znajdującego się w ciągłym ruchu Arafata tam nie ma. Okazało się, że łatwiej się z nim umówić niż spotkać.

Po chwilach wypełnionych napięciem i elementami komedii, kiedy to poszukiwali słynnego człowieka w zakamarkach Bejrutu, Malcolm i doradca Arafata zatrzymali się przy ponurym bloku mieszkalnym w zatłoczonej dzielnicy muzułmańskiej w zachodniej części miasta. Kerr wszedł i zobaczył, że palestyński przywódca siedzi na wielkiej kanapie. Miał na kolanach dwoje dzieci i karabinek AK-47 w zasięgu ręki. Gospodarz się pochylił, przesunął broń na bok, żeby zrobić Amerykaninowi miejsce obok siebie.

Arafat powiedział obojgu Kerrom, że szanuje Uniwersytet Amerykański w Bejrucie i stwierdził, że OWP będzie nadal chronić szkołę podczas trwającej już piąty rok wojny domowej w Libanie. Wtedy uważali, że kontrola bojówek OWP nad rejonem miasteczka studenckiego w zachodnim Bejrucie to dobra wiadomość. Ale jednocześnie zmartwili się, że uniwersytet straci poparcie ustawodawców w Waszyngtonie, bo doskonale wiedzieli, jaka będzie reakcja na informację, że Amerykanie finansują uczelnię wspieraną przez terrorystów.

Podczas tamtej podróży członkowie zarządu AUB próbowali wybadać, czy Malcolm byłby zainteresowany możliwością objęcia za rok albo dwa funkcji kolejnego rektora uczelni, na tym stanowisku szykowała się bowiem zmiana. Ale niezależnie od tego, że była to nieformalna propozycja i nie było pewne, czy mogłoby w ogóle do tego dojść, Ann i Malcolma i tak podekscytowało ewentualne rozpoczęcie nowego etapu życia, który wydawał im się czymś naturalnym. Co więcej, oboje byli przekonani, że powrót do Bejrutu będzie dla nich idealnym rozwiązaniem.

Steve Kerr: A Biography: A Life

Copyright © Scott Howard-Cooper 2021

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2023

Redakcja – Grzegorz Krzymianowski

Korekta – Maciej Cierniewski

Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Fotografia na I stronie okładki – David Berding / Getty Images

Autorzy i wydawca dołożyli wszelkich starań, by dotrzeć do wszystkich właścicieli i dysponentów praw autorskich do ilustracji zamieszczonych w książce. Osoby, których nie udało nam się ustalić, prosimy o kontakt z wydawnictwem.

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2023

ISBN epub: 9788382103809

ISBN mobi: 9788382103793

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka, Julia Siuda

Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Paulina Gawęda, Piotr Jankowski, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Klaudia Sater, Monika Czekaj, Małgorzata Pokrywka

Finanse: Karolina Żak, Honorata Nicpoń

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl