Chłopiec z lasu - Harlan Coben - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Chłopiec z lasu ebook i audiobook

Harlan Coben

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Mężczyzna o tajemniczej przeszłości musi znaleźć zaginioną nastolatkę.

Najnowsza powieść mistrza zwrotów akcji, Harlana Cobena!

New Jersey, 1986 rok. W Stanowym Parku Krajobrazowym Ramapo Mountain znaleziono dziecko. Brudne, odziane w łachmany i… kompletnie dzikie. Chłopiec rozumie po angielsku, lecz nic nie mówi. Nikt nie zgłaszał zaginięcia. Nikt nie wie, kim chłopiec jest i jak długo przebywał w lesie. Nikt nie wie, jak udało mu się przetrwać.

Trzydzieści lat później Wilde stara się żyć normalnie, choć jego przeszłość wciąż pozostaje tajemnicą – także dla niego samego. Pewnego dnia otrzymuje wiadomość o zaginięciu nastolatki. Nikt się nim nie przejmuje – nawet jej własny ojciec – ale pewna ważna osoba z przeszłości Wilde prosi go o pomoc w znalezieniu dziewczyny. Jedyną wskazówką jest to, że była ostatnio nękana.

Ponieważ sam nigdy nigdzie nie należał, Wilde nie może zignorować sprawy outsiderki, która nikogo nie obchodzi. Ale żeby wyjaśnić tajemnicę jej zniknięcia, będzie musiał wrócić do swojej przeszłości i do miejsca, w którym władza pozwala na utrzymywanie sekretów, które mogą zagrozić milionom ludzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 444

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 56 min

Lektor: Leszek Filipowicz

Oceny
4,3 (4468 ocen)
2272
1389
616
159
32
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bernadka1986

Nie polecam

Z tym lektorem nie da się niestety słuchać. Kwestie postaci wypowiada w groteskowy i niepoważny sposób. Nie oddaje zupełnie klimatu książki i czyni ją śmieszną.
31
ElbietaN

Nie oderwiesz się od lektury

Coben...i nic więcej nie trzeba mówić. Fajnie ,że jest druga część. Polecam
20
solo81

Nie oderwiesz się od lektury

Trzyma poziom i fajne nawiązania do Wina i Lockwoodow , super książka , polecam gorąco
10
IceFlowers

Dobrze spędzony czas

Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Cobena. Książka wciąga. Historia w niej przedstawiona toczy się dość dynamicznie, ale jej zakończenie w zasadzie niczym nie zaskakuje. Na pewno sięgnę po inne książki tego autora.
10
myszolow

Nie oderwiesz się od lektury

Co en w dobrej formie, ciekawa fabuła, niespodziewane plot twisty. Polecam - podobno jest do tego druga część wydana w 2021 lub 2022.

Popularność




Mężczyzna o tajemniczej przeszłości musi znaleźć zaginioną nastolatkę.

New Jersey, 1986 rok. W Stanowym Parku Krajobrazowym Ramapo Mountain znaleziono dziecko. Brudne, odziane w łachmany i… kompletnie dzikie. Chłopiec rozumiał po angielsku, lecz nie mówił. Nikt nie zgłaszał zaginięcia. Nikt nie wiedział, kim jest i jak długo przebywał w lesie. A przede wszystkim – jak udało mu się przetrwać.

Trzydzieści lat później Wilde stara się żyć normalnie, choć jego przeszłość wciąż pozostaje tajemnicą – także dla niego. Pewnego dnia otrzymuje wiadomość o zaginięciu nastolatki. Nikt się nią nie przejmuje – nawet jej własny ojciec – ale pewna ważna osoba z przeszłości Wilde’a prosi go o pomoc w znalezieniu dziewczyny. Jedyną wskazówką jest to, że była ostatnio nękana.

Wilde, który przez całe życie czuł się wyobcowany, nie może zignorować losu nikogo nieobchodzącej outsiderki. Ale żeby wyjaśnić sprawę jej zniknięcia, będzie musiał wrócić do własnej przeszłości i do miejsca, z którym związane są rządowe tajemnice mogące zagrozić milionom ludzi. A władze wiedzą, jak strzec swoich sekretów.

harlancoben.com

HARLAN COBEN

Współczesny amerykański pisarz, który uznanie w kręgu miłośników literatury sensacyjnej zdobył swoją trzecią książką, Bez skrupułów, opublikowaną w 1995 roku. Jako pierwszy współczesny autor otrzymał trzy prestiżowe nagrody literackie przyznawane w kategorii powieści kryminalnej, w tym najważniejszą – Edgar Allan Poe Award. Światowa popularność Cobena zaczęła się w 2001 roku od thrillera Nie mów nikomu, zekranizowanego w 2006 roku. Kolejne powieści, m.in. Wszyscy mamy tajemnice, Tęsknię za tobą, Nieznajomy i Już mnie nie oszukasz, uczyniły go megagwiazdą gatunku i jednym z najchętniej czytanych autorów, także w Polsce.

W 2018 roku platforma Netflix zawarła z Harlanem Cobenem umowę, dzięki której w ciągu kilku najbliższych lat powstanie aż 14 ekranizacji jego powieści! Od 30 stycznia 2020 roku na Netflix można oglądać serial Nieznajomy, a od 12 czerwca 2020 roku na tej platformie jest dostępny serial polskiej produkcji pt. W głębi lasu, który bije rekordy popularności!

harlancoben.com

Tego autora

NIE MÓW NIKOMU

BEZ POŻEGNANIA

JEDYNA SZANSA

TYLKO JEDNO SPOJRZENIE

NIEWINNY

W GŁĘBI LASU

ZACHOWAJ SPOKÓJ

MISTYFIKACJA

NA GORĄCYM UCZYNKU

KLINIKA ŚMIERCI

ZOSTAŃ PRZY MNIE

SZEŚĆ LAT PÓŹNIEJ

TĘSKNIĘ ZA TOBĄ

NIEZNAJOMY

JUŻ MNIE NIE OSZUKASZ

NIE ODPUSZCZAJ

O KROK ZA DALEKO

CHŁOPIEC Z LASU

Myron Bolitar

BEZ SKRUPUŁÓW

KRÓTKA PIŁKA

BEZ ŚLADU

BŁĘKITNA KREW

JEDEN FAŁSZYWY RUCH

OSTATNI SZCZEGÓŁ

NAJCZARNIEJSZY STRACH

OBIECAJ MI

ZAGINIONA

WSZYSCY MAMY TAJEMNICE

W DOMU

Mickey Bolitar

SCHRONIENIE

KILKA SEKUND OD ŚMIERCI

ODNALEZIONY

Jako współautor

AŻ ŚMIERĆ NAS ROZŁĄCZY

NAJLEPSZE AMERYKAŃSKIE OPOWIADANIA KRYMINALNE 2011

Tytuł oryginału:

THE BOY FROM THE WOODS

Copyright © Harlan Coben 2020

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2020

Polish translation copyright © Andrzej Szulc 2020

Redakcja: Anna Walenko

Zdjęcie na okładce: Eberhard Grossgasteiger/Pexels

Projekt graficzny okładki: Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

ISBN 978-83-8215-288-3

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comFacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

Benowi Sevierowi,wydawcy i przyjacielowi.Dwanaście książek – i na tym nie koniec…

„North Jersey Gazette”, 18 kwietnia 1986

ODNALEZIONY W LESIE, PORZUCONY PRZEZ BLISKICH „MAŁY DZIKUS”

Jak udało się trafić na ślad „prawdziwego Mowgliego”?

Westville, New Jersey. W Stanowym Parku Krajobrazowym Ramapo Mountain, niedaleko Westville, natrafiono na żyjącego samotnie w lesie zarośniętego małego chłopca, którego wiek ocenia się na sześć do ośmiu lat. Co jeszcze bardziej zaskakujące, władze nie są w stanie ustalić jego tożsamości i nie wiedzą, jak długo tam przebywał.

„Jest niczym Mowgli z Księgi dżungli”, powiedział funkcjonariusz policji z Westville, Oren Carmichael.

Chłopca – który mówi i rozumie po angielsku, ale nie wie, jak się nazywa – dostrzegli jako pierwsi turyści z Clifton, Don i Leslie Katzowie. „Sprzątając po pikniku, usłyszeliśmy nagle szelest w zaroślach – opowiada pan Katz. – W pierwszej chwili przestraszyłem się, że to niedźwiedź, ale potem rzucił się do ucieczki i zobaczyliśmy go całkiem wyraźnie”.

Trzy godziny później wychudłego, obszarpanego chłopca odnaleźli w prowizorycznym obozowisku strażnicy parku i funkcjonariusze miejscowej policji. „Na tę chwilę nie wiemy, jak długo przebywał w lesie i jak się tam dostał – mówi komendant straży parku Ramapo Mountain, Tony Aurigemma. – Chłopiec nie pamięta rodziców ani żadnych dorosłych. Jesteśmy w kontakcie z innymi służbami, ale jak na razie nie mamy żadnych informacji o zaginionych dzieciach w podobnym wieku i o podobnym wyglądzie”.

W minionym roku wędrujący po parku turyści kilkakrotnie wspominali o „zdziczałym chłopcu” albo, jak to określali, „małym Tarzanie”, którego widzieli w lesie, lecz opowieści o nim uważano za element miejscowej legendy.

„Wygląda to tak, jakby ktoś go urodził i zostawił w leśnej głuszy”, mówi turysta z Morristown, James Mignone.

„To najdziwniejszy przypadek przetrwania na łonie natury, z jakim kiedykolwiek się zetknęliśmy – stwierdził komendant Aurigemma. – Nie wiemy, czy chłopak był tam przez kilka dni, kilka tygodni, miesięcy czy nawet lat”.

Osoby, które mogłyby udzielić jakichkolwiek informacji na temat chłopca, proszone są o kontakt z policją w Westville.

„Ktoś musi coś wiedzieć – mówi funkcjonariusz Carmichael. – Mały nie spadł tam przecież z nieba”.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Rozdział 1

23 kwietnia 2020

Jak udaje jej się przetrwać?

Jak jest w stanie codziennie znosić tę udrękę?

Dzień po dniu. Tydzień po tygodniu. Rok po roku.

Siedzi w szkolnej auli z utkwionym w ścianie, niewidzącym wzrokiem. Jej twarz jest kamienną maską. Nie mruga i nie zerka w lewo ani w prawo. W ogóle się nie porusza.

Patrzy tylko prosto przed siebie.

Otaczają ją koledzy i koleżanki z klasy, wśród nich Matthew, ale ona na nikogo nie spogląda. I do nikogo się nie odzywa, choć im nie przeszkadza to odzywać się do niej. Chłopcy – Ryan, Crash (owszem, naprawdę tak ma na imię), Trevor, Carter – wciąż ją przezywają, szepczą paskudne rzeczy, szydzą z niej i stroją sobie żarty. Rzucają w nią drucianymi spinaczami i gumkami. Pstrykają smarkami z nosa. Żują w ustach skrawki papieru, robią z nich kulki i ciskają w jej stronę. Kiedy kulka przyklei się do jej włosów, śmieją się do rozpuku.

Dziewczyna – ma na imię Naomi – siedzi bez ruchu. Nie próbuje ściągać z włosów zaślinionych kulek. Patrzy prosto przed siebie. Ma suche oczy. Matthew pamięta, jak dwa albo trzy lata wcześniej, w trakcie tej nieprzerwanej codziennej udręki, zalśniły w nich łzy.

Ale teraz to się nie zdarza.

Matthew patrzy. Patrzy i nic nie robi.

Nauczyciele już dawno przestali zwracać na to uwagę.

– No dobrze, Crash, dosyć tego – mówi znużonym głosem jeden z nich, ale ani Crash, ani inni w ogóle się tym nie przejmują.

A Naomi musi to znosić.

Matthew powinien coś zrobić, powinien to powstrzymać, ale nic nie robi. Już nie. Kiedyś spróbował.

Nie skończyło się to dobrze.

Próbuje sobie przypomnieć, kiedy zaczęły się kłopoty Naomi. W podstawówce była pogodnym dzieckiem. Zawsze się uśmiechała, tak to pamięta. Owszem, nosiła używane ubrania i niezbyt często myła włosy. Część dziewcząt trochę się z niej nabijała. Ale wszystko było w porządku aż do pewnego dnia, kiedy na zajęciach u pani Walsh, w czwartej klasie, zrobiło jej się nagle niedobrze i zwymiotowała na linoleum. Brązowe odpryski rzygowin poleciały na Kim Rogers i Taylora Russella, a smród był tak okropny, że pani Walsh musiała wyprosić z sali lekcyjnej wszystkie dzieci, wśród nich i Matthew, i posłać je na boisko, gdzie trzymając się za nosy, powtarzały „Fuj, fuj”.

Po tym epizodzie sytuacja Naomi diametralnie się zmieniła.

Matthew często się nad tym zastanawiał. Czy czuła się źle od samego rana? Czy jej ojciec – matka zniknęła już wtedy z pola widzenia – zmusił ją, by poszła do szkoły? Czy gdyby Naomi została tamtego dnia w domu, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy to, że zwymiotowała, było jakimś punktem zwrotnym, czy może i tak znalazłaby się na tej mrocznej, ciernistej, pełnej udręki ścieżce?

Kolejna zaśliniona kulka papieru przykleja się jej do włosów. Naomi słyszy kolejne wyzwiska. Kolejne okrutne kpiny.

Siedzi i czeka, aż to się skończy.

Przynajmniej na razie. Przynajmniej tego dnia. Musi wiedzieć, że nigdy nie skończy się na dobre. Nękanie nigdy nie ustaje na długo. Towarzyszy jej przez cały czas.

Jak udaje jej się przetrwać?

W niektóre dni, tak jak dzisiaj, Matthew bacznie to obserwuje i ma ochotę coś zrobić.

Na ogół jednak aż tak bardzo się nie przejmuje. Dręczą ją i w inne dni, ale dzieje się to tak często, jest takie powtarzalne, że staje się czymś w rodzaju odległego szumu. Matthew poznał już straszną prawdę: można się uodpornić na okrucieństwo. Można uznać, że jest normą. Można je zaakceptować i robić swoje.

Czy Naomi też je zaakceptowała? Czy się na nie uodporniła?

Matthew nie potrafi na to odpowiedzieć. Ale ona codziennie tam jest: siedzi w ostatnim rzędzie w sali lekcyjnej, w pierwszym rzędzie w szkolnej auli, sama przy narożnym stoliku w kafeterii.

Aż któregoś dnia – tydzień po tej akademii w auli – Naomi tam nie ma.

Któregoś dnia znika.

I Matthew musi odkryć, co się stało.

Rozdział 2

– Ten facet powinien siedzieć za kratkami, bez dwóch zdań – stwierdził Hipster Mądrala.

Uczestnicząca w nadawanej na żywo debacie Hester Crimstein już miała udzielić na to ciętej riposty, gdy nagle zauważyła kątem oka kogoś, kto wyglądał jak jej wnuk. W blasku jupiterów studia telewizyjnego trudno było cokolwiek zobaczyć, ale to był prawie na pewno Matthew.

– No, no, ostro powiedziane – skomentował prezenter, powabny niegdyś absolwent elitarnej szkoły średniej, którego podstawową techniką prowadzenia debaty było stroszenie brwi, jakby uważał wszystkich swoich gości za idiotów, niezależnie od tego, jak sensownie się wypowiadali. – Co pani na to, pani Crimstein?

Pojawienie się wnuka – to musiał być on – trochę zdekoncentrowało Hester.

– Hester?

To nie najlepsza chwila, żeby się rozpraszać, skarciła się w duchu. Skup się.

– Jest pan obrzydliwy – rzuciła.

– Słucham?

– Słyszał pan, co powiedziałam. – Hester zmierzyła Hipstera Mądralę swoim słynnym bazyliszkowym spojrzeniem. – Obrzydliwy.

Skąd się tutaj wziął Matthew?

Jej wnuk nigdy wcześniej nie przychodził bez uprzedzenia – ani do jej kancelarii, ani na salę sądową, ani do studia telewizyjnego.

– Mogłabyś to rozwinąć? – spytał prowadzący.

– Jasne – rzuciła, nadal piorunując wzrokiem Hipstera Mądralę. – Nienawidzi pan Ameryki.

– Co takiego?

– Mówię serio – podjęła, wyrzucając ręce w górę. – Po co nam w ogóle system sądowniczy? Komu jest potrzebny? Mamy przecież opinię publiczną, prawda? Nie będzie procesu, ławy przysięgłych, sędziego… wyrok niech wyda gawiedź na Twitterze.

Hipster Mądrala nieco się wyprostował.

– Tego nie powiedziałem – oznajmił.

– Dokładnie tak pan powiedział.

– Mamy dowód, Hester. Bardzo wyraźne wideo.

– Ach, wideo… – Zakręciła palcami, jakby mówili o duchu. – Czyli znowu: niepotrzebni są przysięgli ani sędzia. Wystarczy, że pan, jako samozwańczy przywódca twitterowej gawiedzi…

– Nie jestem…

– Cicho, teraz ja mówię. I przepraszam, ale zapomniałam, jak pan ma na imię. Nazywam pana w duchu Hipsterem Mądralą, ale czy mogłabym mówić do pana Chad? – Facet otworzył usta, Hester nie dała mu jednak dojść do słowa. – Świetnie. A zatem powiedz mi, Chad, jaką, twoim zdaniem, powinien ponieść karę mój klient? Bo jeśli chcesz orzekać o jego winie lub niewinności, dlaczego nie mógłbyś także wydać wyroku?

– Mam na imię Rick. – Facet poprawił na nosie swoje hipsterskie okulary. – I wszyscy widzieliśmy to wideo. Pani klient uderzył człowieka w twarz.

– Dzięki za tę błyskotliwą analizę. Wiesz, co bardzo by nam pomogło, Chad?

– Mam na imię Rick.

– Rick, Chad, nieważne. Naprawdę bardzo by nam pomogło, gdybyś ty oraz tobie podobni po prostu podejmowali za nas wszystkie decyzje. Pomyśl, ile zaoszczędzilibyśmy czasu. Umieścilibyśmy to wideo w mediach społecznościowych i orzekli o winie na podstawie kliknięć. Kciuk w górę albo kciuk w dół. Nie trzeba świadków, zeznań ani dowodów. Wystarczy sędzia Rick Chad.

Hipster Mądrala lekko się zaczerwienił.

– Wszyscy widzieliśmy, co pani bogaty klient zrobił temu biedakowi.

– Zanim przejdziemy dalej, pokażmy jeszcze raz to wideo tym, którzy dopiero zaczęli nas oglądać – wtrącił prowadzący.

Hester chciała zaprotestować, ale pokazywali już ten filmik setki razy i wiedziała, że będą go dalej pokazywać setki razy, w związku z czym jej protest będzie nieskuteczny i sprawi jedynie, że jej klient, zamożny konsultant finansowy, Simon Greene, wyda się jeszcze bardziej winny.

Co ważniejsze, mogła wykorzystać tych kilka sekund przerwy na sprawdzenie, o co chodzi jej wnukowi.

Feralne wideo – liczba odtworzeń wynosiła już cztery miliony i stale rosła – zostało zarejestrowane iPhone’em przez turystę w Central Parku. Widać było na nim, jak klient Hester, Simon Greene, w idealnie uszytym garniturze i z idealnie zawiązanym krawatem od Hermèsa, zaciska pięść i uderza w twarz rozmamłanego, niechlujnego młodego człowieka, o którym Hester wiedziała, że jest narkomanem i nazywa się Aaron Corval.

Z nosa Corvala trysnęła krew.

Obraz był w nieodparty sposób dickensowski: Uprzywilejowany Bogacz bez żadnego powodu wali w nos Biednego Ulicznika.

Hester szybko obróciła głowę w stronę Matthew i mrużąc oczy w blasku telewizyjnych świateł, próbowała nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Jako specjalistka od prawa karnego bywała częstym gościem w programach publicystycznych, a poza tym dwa razy w tygodniu „słynna obrończyni” Hester Crimstein miała w tej samej stacji własny program zatytułowany Crimstein on Crime. Jej nazwisko wymawiało się co prawda „krimstin”, a nie „krajmsztajn”, lecz aliterację i tak uznano za interesującą, a tytuł dobrze wyglądał na dolnym pasku.

Matthew stał w cieniu. Widziała, że zaciera ręce, dokładnie tak jak robił to jego ojciec, i poczuła tak mocne ukłucie w sercu, że na chwilę zabrakło jej tchu. Zastanawiała się, czy nie podejść do niego i nie zapytać, po co tu przyszedł, ale wideo dobiegło tymczasem końca i Hipster Rick Chad cały się aż pienił.

– Widziała pani? – Kropelki śliny z ust wylądowały mu na brodzie. – To jasne jak słońce. Pani bogaty klient bez powodu zaatakował bezdomnego.

– Nie wiemy, co się działo, zanim sfilmowano tę scenę.

– To nie ma żadnego znaczenia.

– Owszem, ma. Po to mamy system sądowniczy, żeby samozwańczy stróże prawa, tacy jak pan, nie nawoływali w sposób nieodpowiedzialny do przemocy wobec niewinnego człowieka.

– No nie, nikt tu nie mówi o przemocy.

– Owszem, mówił pan. Kilka minut temu. Chce pan, żeby mój klient, ojciec trójki dzieci, bez żadnej kryminalnej przeszłości, trafił od razu za kratki. Bez procesu, bez niczego. Dalej, Rick Chad, pokaż, jakim jesteś kryptofaszystą. – Hester walnęła pięścią w biurko i Hipster Mądrala aż się wzdrygnął. – Zamknąć go w pierdlu, zamknąć go w pierdlu! – zaczęła skandować.

– Niech pani przestanie!

– Zamknąć go w pierdlu!

Skandowanie Hester działało Rickowi Chadowi na nerwy i robił się coraz bardziej szkarłatny na twarzy.

– Nie to miałem na myśli. Wszystko pani przeinacza.

– Zamknąć go w pierdlu!

– Proszę przestać. Nikt tego nie mówił.

Hester miała całkiem niezły dar naśladownictwa i używała go czasami na sali sądowej, żeby w subtelny, aczkolwiek trochę niepoważny sposób wyprowadzać z równowagi prokuratora.

– „Ten facet powinien siedzieć za kratkami, bez dwóch zdań” – powtórzyła wypowiedziane wcześniej słowa Ricka Chada, starając się jak najlepiej naśladować tembr jego głosu.

– Decyzję w tej sprawie podejmie sąd, ale skoro człowiek zachowuje się w taki sposób, skoro w biały dzień bije ludzi po twarzy, może jednak należałoby go zneutralizować i zwolnić z pracy.

– Dlaczego? Bo tak twierdzi na Twitterze pan, a razem z panem Deplorable-Dental-Hygienist i Nail-Da-Ladies-69? W ogóle nie zna pan sytuacji. Nie wie pan nawet, czy ten film jest autentyczny.

Prowadzący znów nastroszył brwi.

– Twierdzi pani, że wideo jest sfabrykowane? – zapytał.

– Oczywiście, że może być sfabrykowane. Miałam kiedyś pewną klientkę. Ktoś zrobił fotomontaż, umieszczając jej uśmiechniętą buźkę obok martwej żyrafy, i napisał, że to ona zabiła ją na polowaniu. Okazało się, że zdjęcie zamieścił z zemsty jej były mąż. Wyobrażacie sobie, z jaką spotkała się falą hejtu?

Historia nie była prawdziwa – Hester na poczekaniu ją zmyśliła – ale mogła być prawdziwa, a to czasami wystarcza.

– Gdzie jest teraz pani klient, Simon Greene? – zapytał Rick Chad.

– A co to ma do rzeczy?

– Jest w domu, prawda? Wypuszczono go za kaucją?

– Jest niewinnym człowiekiem, wspaniałym, troskliwym mężczyzną…

– I bogatym.

– Teraz chciałby pan zlikwidować możliwość zwolnienia za kaucją?

– Bogatym białym mężczyzną.

– Posłuchaj, Rick Chad, kiedy patrzę na tę twoją modnie przystrzyżoną bródkę i wełnianą czapeczkę… to od Kangola?… wiem, że jesteście wszyscy „przebudzeni” i tak dalej, ale wasze łatwe odpowiedzi i sprowadzanie wszystkiego do kwestii rasy jest tak samo wredne, jak łatwe odpowiedzi i sprowadzanie wszystkiego do kwestii rasy przez drugą stronę.

– No, no, teraz zaczynamy mówić o dwóch stronach.

– Nie, skarbie, to nie są dwie strony, więc słuchaj uważnie. Nie zdajecie sobie sprawy, że szybko stajecie się tacy sami jak ci, których nienawidzicie.

– Spróbujmy to odwrócić – powiedział Rick Chad. – Gdyby Simon Greene był biedny i czarny, a Aaron Corval bogaty i biały…

– Obaj są biali. Nie opowiadaj, że chodzi o rasę.

– Zawsze chodzi o rasę, ale dobrze. Gdyby facet w łachmanach uderzył białego mężczyznę w garniturze, Hester Crimstein z pewnością nie podjęłaby się jego obrony. Siedziałby teraz w celi.

No tak, pomyślała Hester. Musiała przyznać, że w tym, co powiedział Rick Chad, było sporo racji.

– Hester? – odezwał się prowadzący.

Czas tej części się kończył, więc Hester podniosła ręce na znak, że się poddaje.

– Skoro Rick Chad twierdzi, że jestem świetną adwokatką, kimże jestem, by to podważać? – podsumowała.

Wśród widzów rozległy się śmiechy.

– To wszystko, jeśli chodzi o tę sprawę – oświadczył prowadzący. – Po przerwie zajmiemy się najnowszymi kontrowersjami wokół świeżo nominowanego kandydata w wyborach prezydenckich, Rusty’ego Eggersa. Czy Eggers jest pragmatyczny, czy brutalny? Czy naprawdę stanowi największe zagrożenie dla Ameryki? Zostańcie z nami.

Hester wyciągnęła z ucha słuchawkę i odpięła mikrofon. Zanim jeszcze zdążyła wstać, zaczęła się przerwa na reklamy. Ruszyła w stronę Matthew. Był już taki wysoki, zupełnie jak jego ojciec… Poczuła kolejne ukłucie w sercu.

– Coś z twoją mamą…? – zapytała.

– Nie, nic się nie stało – powiedział. – Wszystko w porządku.

Hester po prostu nie mogła się powstrzymać. Choć miała niecałe metr sześćdziesiąt wzrostu i wnuk był od niej prawie o trzydzieści centymetrów wyższy, podeszła bliżej i złapała zakłopotanego nastolatka w niedźwiedzi uścisk. Kiedy był mały i jego ojciec, David, jeszcze żył, Matthew zbytnio go nie przypominał, ale teraz był kubek w kubek jak on – z postury, chodu, tego, jak zacierał ręce i marszczył czoło – i Hester czuła, że znów pęka jej serce. Nie powinna oczywiście tak reagować. To, że widziała w tym chłopcu odbicie swego nieżyjącego syna, powinno stanowić dla niej źródło pociechy, zupełnie jakby jakaś mała część Davida przetrwała wypadek i żyła dalej. Tymczasem, choć minęło tyle lat, te upiorne przebłyski kosztowały ją bardzo wiele, otwierały zasklepione rany i Hester zastanawiała się, czy naprawdę warto tak cierpieć, czy nie lepiej nie czuć niczego, niż znosić taki ból. Pytanie było oczywiście retoryczne. Nie miała wyboru i nie chciała, by to się zmieniło – nieodczuwanie niczego bądź też stwierdzenie któregoś dnia, że ma to już za sobą, byłoby najgorszą zdradą.

Trzymała więc wnuka w objęciach i zaciskała mocno oczy. Chłopak poklepał ją po plecach, jakby chciał dodać jej otuchy.

– Babciu? – Tak właśnie ją nazywał. Babcią. – Na pewno dobrze się czujesz?

– Nic mi nie jest.

Matthew miał skórę ciemniejszą od ojca. Jego matka, Laila, była czarna, co jego również czyniło kimś czarnym, kolorowym, dwurasowym, czy jak to teraz nazywano. Wiek nie był żadnym usprawiedliwieniem, ale Hester, która już jakiś czas temu skończyła siedemdziesiąt lat, choć powtarzała wszystkim, że przestała je liczyć po sześćdziesiątych dziewiątych urodzinach – śmiało, nie krępujcie się, słyszała już wszystkie żarty na ten temat – zorientowała się, że trudno jej nadążać za stale zmieniającą się terminologią.

– Gdzie jest twoja mama? – zapytała.

– Chyba w pracy.

– To o co chodzi?

– Mamy w klasie taką dziewczynę – bąknął Matthew.

– I co z nią?

– Zaginęła, babciu. Mogłabyś pomóc?

Rozdział 3

– Nazywa się Naomi Pine – powiedział Matthew.

Siedzieli na tylnym siedzeniu należącego do Hester cadillaca escalade. Matthew jechał pociągiem do Nowego Jorku godzinę, z przesiadką na Frank Lautenberg Station w Secaucus, ale Hester uznała, że szybciej i roztropniej będzie go odwieźć do Westville samochodem. Nie było jej tam od ponad miesiąca, o wiele za długo, więc mogła jednocześnie pomóc swojemu zaniepokojonemu wnukowi i spędzić trochę czasu z nim i jego mamą, starając się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, albo, jak mówią Anglicy, zabić jednym kamieniem dwa ptaki, co jeśli się zastanowić, było naprawdę dziwaczną i okrutną metaforą. Rzucasz kamieniem, zabijasz dwa ptaki… i to ma być coś dobrego?

Patrzcie tylko, rzucam kamieniem w pięknego ptaka. Dlaczego? Dlaczego ktoś miałby to robić? Nie wiem. Jestem chyba psychopatą i kurczę… jakimś cudem trafiłem dwa ptaki! O rany! Ubiłem dwa ptaki!

– Babciu?

– Ta Naomi… – Hester oddaliła od siebie głupie myśli – jest twoją przyjaciółką?

Matthew wzruszył ramionami, jak potrafią to robić tylko nastolatki.

– Znam ją jakby od szóstego roku życia.

Nie odpowiedział wprost na jej pytanie, ale machnęła na to ręką.

– Jak dawno temu zaginęła?

– Jakby od tygodnia.

Jakby od tygodnia. Jakby od szóstego roku życia. Te „jakby” i „no wiesz” doprowadzały Hester do szaleństwa, ale nie był to odpowiedni moment, by się czepiać.

– Dzwoniłeś do niej? – zapytała.

– Nie znam jej numeru.

– Szuka jej policja?

Wzruszenie ramion nastolatka.

– Rozmawiałeś z jej rodzicami?

– Mieszka ze swoim tatą.

– Rozmawiałeś z nim?

Matthew skrzywił się, jakby był to najbardziej absurdalny pomysł pod słońcem.

– To skąd wiesz, czy nie jest chora? Albo nie wyjechała na wakacje czy gdzieś indziej?

Cisza.

– Dlaczego uważasz, że zaginęła?

Matthew wbił po prostu wzrok w okno. Tim, od wielu lat pracujący u Hester jako jej osobisty kierowca, zjechał z drogi numer 17 do centrum Westville, w New Jersey, niecałe pięćdziesiąt kilometrów od Manhattanu. W polu widzenia pojawiły się góry Ramapo, które, bądź co bądź, należą do Appalachów. Wspomnienia, jak to mają w zwyczaju, zaczęły się zakradać i kąsać Hester.

Ktoś powiedział jej kiedyś, że wspomnienia bolą, a najbardziej te dobre. Z biegiem lat zdała sobie sprawę, że to szczera prawda.

Hester i jej nieżyjący mąż, Ira – zmarł przed siedmiu laty – wychowali trzech synów na „górskim przedmieściu” (tak je nazywali) Westville w stanie New Jersey. Ich najstarszy syn, Jeffrey, był chirurgiem szczękowym i mieszkał teraz w Los Angeles ze swoją czwartą żoną, Sandy, agentką nieruchomości. Sandy była pierwszą z czterech żon, która nie była od niego nieprzyzwoicie młodsza i nie pracowała wcześniej jako pomoc dentystyczna w jego gabinecie. Zawsze to jakiś postęp, łudziła się Hester. Środkowy syn, Eric, pracował, tak jak jego ojciec, w mgławicowym świecie finansów – Hester nigdy nie wiedziała, co tam właściwie robili, czy to jej mąż, czy syn, poza przesuwaniem sterty pieniędzy z A do B, aby umożliwić C. Eric miał ze swoją żoną Stacey trzech synów, których zmajstrowali, podobnie jak Hester i Ira, w dwuletnich odstępach. Rodzina przeniosła się niedawno do Raleigh w Karolinie Północnej, obecnie bardzo atrakcyjnej miejscowości.

Najmłodszy syn, David – prawdę mówiąc, ulubieniec Hester – był ojcem Matthew.

– Kiedy mama wraca do domu? – zapytała wnuka.

Jego matka, Laila, pracowała, tak jak jego babka, w dużej kancelarii prawnej, ale specjalizowała się w prawie rodzinnym. W trakcie studiów na Uniwersytecie Columbia odbywała staż u Hester i tak poznała jej syna.

Laila i David zakochali się w sobie praktycznie od pierwszego wejrzenia, wzięli ślub i mieli jednego syna, Matthew.

– Nie wiem – odparł chłopak. – Chcesz, żebym wysłał jej esemesa?

– Jasne.

– Babciu?

– Co, skarbie?

– Nie mów o tym mamie.

– O czym?

– O Naomi.

– Dlaczego?

– Po prostu jej nie mów, dobrze?

– Dobrze.

– Obiecujesz?

– Daj spokój – mruknęła, nieco zirytowana, że wnuk się tego domaga. – Obiecuję. Oczywiście, że obiecuję – dodała po chwili łagodniejszym tonem.

Matthew zajął się telefonem, a Tim skręcił w prawo, w lewo, a potem jeszcze dwa razy w prawo i znaleźli się w znajomym bajkowym zaułku o nazwie Downing Lane. Mieli przed sobą wspaniały dom, w stylu chaty z bali, który Hester i Ira wznieśli czterdzieści dwa lata temu. To tutaj odchowali Jeffreya, Erica i Davida, a potem, przed piętnastu laty, kiedy ich synowie dorośli, uznali, że czas już opuścić Westville. Kochali swój dom u podnóża gór Ramapo, Ira nawet bardziej od Hester, bo był miłośnikiem świeżego powietrza i uwielbiał piesze wędrówki, łowienie ryb i te wszystkie rzeczy, których ktoś, kto nazywał się Ira Crimstein, nie powinien w żadnym wypadku uwielbiać. Trzeba było jednak iść z duchem czasu. Miasteczka takie jak Westville są po to, by odchować potomstwo. Bierzecie ślub, wyprowadzacie się z wielkiego miasta, rodzą wam się dzieci, chodzicie na ich mecze piłki nożnej i występy taneczne, wzruszacie się na ceremoniach wręczenia świadectw i rozpoczęcia roku szkolnego, potem dzieci idą na studia, od czasu do czasu was odwiedzają i śpią do południa, a potem nie robią nawet tego – i jesteście już sami. I tak jak w każdym życiowym cyklu, nadchodzi czas, abyście zostawili to za sobą, sprzedali dom kolejnej młodej parze, która chce wynieść się z miasta i mieć dzieci, i zaczęli wszystko od nowa.

Kiedy się starzejecie, miasteczka takie jak Westville nie są już dla was – i nie ma w tym nic złego.

Dlatego Hester i Ira rzeczywiście się stąd wyprowadzili. Znaleźli mieszkanie przy Riverside Drive na górnym Manhattanie, z widokiem na rzekę Hudson. Było wspaniałe. Przez prawie trzydzieści lat jeździli tym samym pociągiem, którym dojechał do niej teraz Matthew, z przesiadką w Hoboken, i mając już swoje lata, uznali, że to fantastyczne móc obudzić się i pójść do pracy pieszo albo podjechać ledwie kilka przystanków metrem.

Hester i Irze bardzo spodobało się życie w Nowym Jorku.

Co się tyczy ich dawnego górskiego domu przy Downing Lane, sprzedali go w końcu swemu synowi Davidowi i jego cudownej żonie Laili, którzy spodziewali się właśnie pierwszego dziecka – Matthew. Hester obawiała się, że dla Davida zamieszkanie w tym samym domu, w którym dorastał, może być pewnym obciążeniem, ale zapewnił ją, że to idealne miejsce, by założyć własną rodzinę. Razem z Lailą gruntownie odnowili dom i nadali mu swoje własne piętno – do tego stopnia, że odwiedzając ich, Hester i Ira prawie nie rozpoznawali wnętrza.

Matthew wciąż wpatrywał się w ekran telefonu. Położyła mu dłoń na kolanie i podniósł wzrok.

– Zrobiłeś coś? – zapytała.

– Co?

– Z Naomi.

– Nie. Nic nie zrobiłem. Na tym polega problem.

Tim zatrzymał się na podjeździe jej dawnego domu. Wspomnienia przestały się zakradać – po prostu przypuściły na nią frontalny atak. Tim ustawił dźwignię biegów na parkowanie i obrócił się, żeby na nią spojrzeć. Pracował u niej od prawie dwudziestu lat, odkąd tylko wyemigrował z Bałkanów. Dlatego wiedział. Popatrzył jej prosto w oczy, a ona ledwo dostrzegalnie kiwnęła głową na znak, że wszystko w porządku.

Matthew zdążył już podziękować Timowi i wysiąść. Hester dotknęła klamki, ale Tim powstrzymał ją chrząknięciem. Hester przewróciła oczami i zaczekała, aż jej kierowca, kawał chłopa, wysiądzie, wyprostuje się i otworzy jej drzwi. Było to absolutnie niepotrzebne, ale kiedy robiła to sama, Tim czuł się urażony, a stoczyła już tego dnia dość potyczek i nie potrzebowała kolejnej.

– Nie wiem, jak długo to potrwa – uprzedziła go.

– Będę czekał. – Ciągle mówił z wyraźnie obcym akcentem.

Matthew wszedł już wcześniej do domu i zostawił uchylone drzwi. Hester wymieniła jeszcze jedno spojrzenie z Timem, po czym ruszyła brukowaną alejką – tą samą, którą ona i Ira samodzielnie ułożyli pewnego weekendu przed trzydziestu trzema laty – i weszła do środka.

– Matthew?

– Jestem w kuchni.

Ruszyła w głąb domu. Matthew otworzył drzwi wielkiej lodówki Sub-Zero – za jej czasów nie było jej tutaj – i Hester ponownie przypomniała sobie Davida, kiedy był w jego wieku, a właściwie wszystkich swoich synów w ich licealnych latach: Jeffreya, Erica i Davida, wiecznie zaglądających do lodówki. W domu nigdy nie było dość jedzenia. Pożerali wszystko niczym żywe zgniatarki do śmieci. Wszystko, co kupiła, znikało w ciągu jednego dnia.

– Jesteś głodna, babciu?

– Nie, nie jestem.

– Na pewno?

– Na pewno. Powiedz mi, co się dzieje, Matthew.

Zza drzwi lodówki wyłoniła się jego głowa.

– Pozwolisz, że zrobię sobie najpierw kanapkę?

– Jeśli chcesz, pojedziemy coś zjeść.

– Mam za dużo pracy domowej.

– Dobrze, zaczekam.

Hester poszła do salonu z telewizorem i poczuła zapach palonego drewna. Ktoś ostatnio palił w kominku. To było dziwne. A może nie. Spojrzała na stolik.

Był nieskazitelnie czysty. Zbyt czysty, pomyślała.

Ułożone równo czasopisma. Ułożone równo podkładki pod szklanki. Wszystko na swoim miejscu.

Zmarszczyła brwi.

Kiedy Matthew jadł kanapkę, weszła na palcach na piętro. Wszystko to oczywiście nie powinno jej obchodzić. David nie żył już od dziesięciu lat. Laila zasługiwała na to, by być szczęśliwa. Hester nie miała na myśli nic złego, ale po prostu nie mogła się powstrzymać.

Weszła do głównej sypialni.

Wiedziała, że David spał po drugiej, dalszej, stronie łóżka. Laila od drzwi. Duże łóżko, rozmiar king size, było posłane. Nieskazitelnie.

Zbyt nieskazitelnie, pomyślała.

Poczuła, jak rośnie jej w gardle gula. Przeszła przez sypialnię i zajrzała do łazienki. Tam również panował idealny porządek. Nadal nie mogąc się powstrzymać, sprawdziła poduszkę po stronie Davida.

Po stronie Davida? Twój syn nie żyje od dziesięciu lat, Hester. Odpuść sobie.

Zajęło jej to kilka sekund, ale w końcu dostrzegła na poduszce jasnobrązowy włos.

Długi jasnobrązowy włos.

Odpuść sobie, Hester.

Z okna sypialni widać było tylne podwórko, a w oddali górę. Za trawnikiem zaczynało się zbocze porośnięte drzewami, najpierw z rzadka, potem coraz gęściej, aż w końcu przechodziły w gęsty las. Jej chłopcy oczywiście się tam bawili. Ira pomógł im zbudować domek na drzewie, forty i Bóg wie co jeszcze. Patyki służyły im za strzelby i noże. Bawili się też w chowanego.

Któregoś dnia, gdy David miał sześć lat i bawił się w lesie, Hester usłyszała, jak z kimś rozmawia. Kiedy go o to zapytała, cały stężał.

„Bawiłem się sam ze sobą”, odparł.

„Ale słyszałam, jak z kimś rozmawiasz”.

„To mój niewidzialny przyjaciel”, oświadczył jej mały syn.

Z tego, co wiedziała, był to jedyny raz, kiedy ją okłamał.

Usłyszała teraz, jak na dole otwierają się frontowe drzwi.

– Cześć, mamo – przywitał matkę Matthew.

– Gdzie jest babcia?

– Gdzieś tutaj. Babciu?

– Już idę!

Spanikowana Hester uciekła z sypialni i zaszyła się w łazience. Czując się jak kompletna idiotka, spuściła wodę i odkręciła nawet kran, żeby zachować pozory. Dopiero po chwili podeszła do schodów. Laila stała na dole, bacznie się jej przyglądając.

– Cześć – powiedziała Hester.

– Cześć.

Laila była prześliczna. Nie dało się tego inaczej określić. Robiła piorunujące wrażenie w dopasowanym szarym biznesowym kostiumie, który opinał ją tam gdzie trzeba, czyli w jej wypadku wszędzie. Biała bluzka wspaniale kontrastowała z jej ciemną karnacją.

– Dobrze się czujesz? – zapytała.

– Tak, oczywiście.

Hester zeszła ze schodów. Kobiety krótko się uścisnęły.

– Co cię do nas sprowadza, Hester?

– Babcia pomaga mi w szkolnym projekcie – powiedział Matthew, wychodząc z kuchni.

– Tak? Na jaki temat?

– Prawa karnego.

Laila zrobiła zdziwioną minę.

– Nie mogłeś mnie o to poprosić?

– Babcia występuje w telewizji – dodał niezbyt zręcznie Matthew. Marny z niego kłamca, pomyślała Hester. Zupełnie jak jego ojciec. – No i bez obrazy, mamo, ale jest słynną adwokatką.

– Naprawdę? – Laila popatrzyła na teściową, a ta wzruszyła ramionami. – Skoro tak, to dobrze.

Hester cofnęła się myślami do pogrzebu Davida. Laila stała, trzymając małego Matthew za rękę. Miała suche oczy. Nie płakała. Tamtego dnia ani razu. Ani razu w obecności Hester czy kogokolwiek innego. Wieczorem Hester i Ira zabrali Matthew na hamburgera do Allendale. W pewnym momencie Hester zostawiła wnuka i męża i wróciła do Westville. Wyszła na tylne podwórko, na polanę przed lasem, gdzie tyle razy widziała, jak David znika, by spotykać się z Wilde’em. I nawet stamtąd, ze sporej odległości, przy wyjącym wietrze, słyszała gardłowy szloch synowej w sypialni. Był tak bolesny i rozdzierający, że wydawało się jej, że Laila zaraz się złamie i nikt nie zdoła jej naprawić.

Laila nie wyszła ponownie za mąż. Jeśli w ciągu ubiegłych dziesięciu lat byli jacyś mężczyźni – a musiała mieć wiele, wiele propozycji – nigdy o nich nie wspomniała.

Ale teraz był ten wysprzątany aż za bardzo dom i długi jasnobrązowy włos na poduszce.

Odpuść sobie, Hester.

Wyciągnęła nagle ręce i przytuliła synową.

– Co jest? – spytała zaskoczona Laila.

Odpuść sobie.

– Kocham cię – szepnęła Hester.

– Ja też cię kocham.

Hester zacisnęła mocno oczy. Nie była w stanie powstrzymać łez.

– Dobrze się czujesz? – zapytała Laila.

Hester wzięła się w garść, cofnęła się o krok i wygładziła spódnicę.

– Nic mi nie jest. – Sięgnęła do torebki i wyjęła chusteczkę. – Po prostu…

– Wiem – powiedziała cicho Laila.

Ponad jej ramieniem Hester spostrzegła, że Matthew kręci głową, przypominając, co mu obiecała.

– Lepiej już pójdę. – Ucałowała oboje i wyszła z domu.

Tim czekał na nią przy otwartych drzwiach samochodu. Bez względu na pogodę i porę roku, zawsze miał na sobie czarny garnitur i czapkę szofera. Hester powtarzała mu, że nie musi się tak ubierać i ani garnitur, ani czapka do niego nie pasują. Być może dlatego, że był taki zwalisty. Albo dlatego, że nosił broń.

Siadając z tyłu, Hester po raz ostatni spojrzała na dom. Matthew stał w progu i na nią patrzył. Znów to sobie uświadomiła.

Jej wnuk poprosił ją o pomoc.

Nigdy wcześniej tego nie robił. Nie powiedział jej wszystkiego. Jeszcze nie. Ale nurzając się we własnym nieszczęściu, opłakując tę dziurę w swoim życiu, zapomniała, że ta dziura była o wiele gorsza dla Matthew, dorastającego bez ojca, zwłaszcza bez takiego ojca: bez tego dobrego i serdecznego człowieka, który odziedziczył wszystko, co najlepsze, po niej, a jeszcze bardziej po Irze. A Ira – była o tym przekonana – zmarł na atak serca, bo nie mógł się pogodzić ze stratą syna w wypadku.

Tim usiadł na miejscu kierowcy.

– Słyszałeś, co mówił Matthew? – zapytała.

– Tak.

– I co myślisz?

Tim wzruszył ramionami.

– On coś ukrywa – stwierdził.

Hester nic na to nie odpowiedziała.

– Wracamy do miasta? – zapytał Tim.

– Nie – odparła. – Najpierw wpadniemy na posterunek policji w Westville.

Rozdział 4

– No, no, niech mnie kule biją. Hester Crimstein na moim skromnym posterunku.

Siedziała w gabinecie szefa policji Westville, Orena Carmichaela, który choć wkrótce, w wieku siedemdziesięciu lat, miał przejść na emeryturę, pozostał tym, kim był zawsze – cudownym niezrównanym mięśniakiem.

– Mnie też miło cię widzieć, Oren.

– Świetnie wyglądasz.

– Ty też. – Siwizna tak bardzo służy mężczyznom. To niesprawiedliwe, pomyślała. – Jak się miewa Cheryl? – zapytała.

– Rzuciła mnie.

– Serio?

– Tak.

– Zawsze robiła na mnie wrażenie idiotki.

– Naprawdę?

– Bez obrazy.

– Nie czuję się obrażony.

– Była piękna – dodała Hester.

– Tak.

– Ale głupia. Czy jestem nietaktowna?

– Cheryl mogłaby tak pomyśleć.

– Nie obchodzi mnie, co mogłaby pomyśleć.

– Mnie też. – Uśmiech Orena Carmichaela ją oszołomił. – To odbijanie piłeczki jest fajne.

– Prawda?

– Ale coś mi się zdaje, że nie przyjechałaś tutaj, żeby słuchać moich ciętych ripost.

– Czemu nie. – Hester odchyliła się na krześle. – Jak dzieciaki nazywają sytuację, w której wykonuje się kilka rzeczy naraz?

– Wielozadaniowość.

– Otóż to. – Założyła nogę na nogę. – Może to właśnie teraz robię.

Mogłaby powiedzieć, że ma słabość do mężczyzn w mundurach, gdyby nie było to takim banałem. Tak czy owak, Oren Carmichael pięknie prezentował się w mundurze.

– Pamiętasz, kiedy tu ostatnio byłaś? – zapytał.

Hester uśmiechnęła się.

– To było z powodu Jeffreya.

– Z kładki dla pieszych zrzucał jajka na samochody.

– Stare dobre czasy – mruknęła. – Dlaczego nie zadzwoniłeś do mnie, ale do Iry, żeby odebrał Jeffreya z posterunku?

– Iry aż tak się nie bałem.

– Mnie bałeś się bardziej?

– Jeśli chcesz użyć czasu przeszłego, proszę bardzo. – Oren Carmichael odchylił się na oparcie krzesła. – Chcesz powiedzieć, w jakiej sprawie przychodzisz, czy mamy dalej prowadzić tę pogawędkę?

– Sądzisz, że pójdzie nam lepiej?

– Pogawędka? Nie może chyba pójść gorzej.

Trzydzieści cztery lata temu Oren wchodził w skład grupy, która znalazła w lesie małego chłopca. Wszyscy, łącznie z Hester, byli przekonani, że zagadka szybko zostanie rozwiązana, ale nikt nigdy nie zgłosił się po Wilde’a. Nie udało się odkryć, kto porzucił go w lesie i jak chłopiec tam w ogóle trafił. Nie ustalono również, jak długo tam przebywał i jak zdołał przetrwać.

Po tych wszystkich latach nadal nikt nie wiedział, kim, do diabła, jest Wilde.

Hester zastanawiała się przez chwilę, czy nie zapytać Orena o Wilde’a, dowiedzieć się, co u niego słychać, i dopiero potem przejść płynnie do właściwego powodu swojej wizyty.

Ale Wilde nie powinien jej już interesować, więc od razu przystąpiła do rzeczy.

– Naomi Pine. Wiesz, kto to jest?

Oren Carmichael splótł dłonie i oparł je na swoim płaskim brzuchu.

– Myślisz, że znam każdą licealistkę w tym miasteczku?

– Skąd wiedziałeś, że jest licealistką?

– Nic ci nie umknie. Powiedzmy, że ją znam.

Hester zastanawiała się, jak to ująć, ale w końcu stwierdziła, że lepiej wyłożyć karty na stół.

– Wiem z dobrze poinformowanego źródła, że zaginęła.

– Z dobrze poinformowanego źródła?

Okej, więc może jednak nie wyłożyła na stół wszystkich kart. Boże, ale ten Oren był przystojny.

– Tak – potwierdziła.

– Czy twój wnuk nie jest przypadkiem w wieku Naomi?

– Udajmy, że to zbieg okoliczności.

– Swoją drogą, to dobry dzieciak. Mam na myśli Matthew.

Hester nie odpowiedziała.

– Nadal trenuję szkolną drużynę koszykówki – podjął Oren. – Matthew jest tak samo pracowity i waleczny jak…

Nie wymówił imienia Davida. Żadne z nich się nie poruszyło. Na dłuższą chwilę zawisło między nimi ciężkie milczenie.

– Przepraszam – odezwał się w końcu Oren.

– Nie masz za co przepraszać.

– Czy mam znowu udawać? – zapytał.

– Nie – odparła cicho. – Nigdy. Nie, kiedy chodzi o Davida.

Oren, jako szef miejscowej policji, był w tamtą noc na miejscu wypadku.

– Odpowiadając na twoje pytanie, nie, nic mi nie wiadomo, żeby Naomi zaginęła – oznajmił.

– Nikt tego nie zgłosił?

– Nie, a dlaczego miałby?

– Ona od tygodnia nie chodzi do szkoły.

– I co z tego?

– Więc może byś tak wykonał parę telefonów?

– Martwisz się?

– To za mocno powiedziane. Po prostu by mnie uspokoiło.

Oren podrapał się po brodzie.

– Czy jest coś, co powinienem wiedzieć?

– Poza numerem mojego telefonu?

– Hester…

– Nie, nic. Wyświadczam tylko komuś przysługę.

Oren zmarszczył brwi.

– Wykonam parę telefonów – rzucił po chwili.

– Świetnie.

– Domyślam się, że nie chcesz, żebym zrobił to później i przekazał ci telefonicznie, co zdołałem ustalić?

– A co, taki jesteś teraz zajęty?

Westchnął. Zadzwonił najpierw do domu Naomi. Bez odpowiedzi. Następnie do szkolnej kancelarii. Sekretarka kazała mu zaczekać.

– Nieobecność uczennicy została zweryfikowana – poinformowała go po chwili.

– Rozmawiała pani z jej ojcem?

– Ja nie, ale ktoś inny z kancelarii.

– I co powiedział?

– Mam tylko zaznaczone, że nieobecność jest usprawiedliwiona.

– Nic więcej?

– A co? Sugeruje pan, że powinnam ją odwiedzić?

Oren zerknął na Hester, a ta pokręciła głową.

– Nie. Sprawdzam po prostu wszystkie opcje. Coś jeszcze?

– Tylko to, że dziewczyna będzie chyba musiała powtarzać klasę, jeśli ostro nie przysiądzie fałdów w wakacje. W tym semestrze ma bardzo dużo nieobecności.

– Bardzo dziękuję.

Oren rozłączył się.

– Bardzo dziękuję – powiedziała Hester.

– Nie ma za co.

– Wiem, skąd znasz Matthew – odezwała się po krótkim namyśle. – Bo znasz mnie i znałeś Davida. A także z drużyny koszykówki.

Oren nie odpowiedział.

– I wiem, że bardzo się udzielasz w życiu tej społeczności, co ci się chwali.

– Ale zastanawiasz się, skąd znam Naomi.

– Tak.

– Powinienem to chyba wyjaśnić na samym początku.

– Zamieniam się w słuch.

– Pamiętasz film Klub winowajców?

– Nie.

Oren zrobił zdumioną minę.

– Nigdy go nie widziałaś?

– Nie.

– Naprawdę? Rany, moje dzieciaki stale to oglądają, choć nakręcili go jeszcze, nim się urodziły.

– Wyjaśnisz mi, w czym rzecz?

– Pamiętasz tę aktorkę, Ally Sheedy?

Hester stłumiła westchnienie.

– Nie.

– Nieważne. W tym filmie Ally Sheedy gra licealną outsiderkę, która przypomina mi Naomi. W jednej ze scen przestaje się pilnować i mówi: „Moje życie domowe jest niesatysfakcjonujące”.

– I to ma być Naomi?

Oren kiwnął głową.

– To nie byłby pierwszy raz, kiedy uciekła z domu. Jej ojca… to informacja zastrzeżona… trzy razy zatrzymano za jazdę po pijanemu.

– Czy coś wskazuje na molestowanie?

– Nie, nie sądzę, żeby to było to. To raczej kwestia zaniedbywania. Matka Naomi odeszła jakieś pięć, może dziesięć lat temu. Ojciec pracuje do późna w Nowym Jorku. Moim zdaniem po prostu nie radzi sobie z wychowaniem córki.

– Rozumiem – mruknęła Hester. – Dzięki, że mi powiedziałeś.

– Odprowadzę cię.

Przy drzwiach stanęli naprzeciwko siebie. Hester poczuła, że się czerwieni. Czy człowiek jest na to kiedykolwiek za stary?

– Zechcesz mi powtórzyć, co Matthew powiedział ci o Naomi? – zapytał Oren.

– Nic nie powiedział.

– Proszę cię, Hester, udajmy, że jestem dobrze wyszkolonym stróżem prawa, z czterdziestoletnim doświadczeniem. Przypadkiem zajeżdżasz na mój posterunek i pytasz o mającą problemy dziewczynę, która jest klasową koleżanką twojego wnuka. Tkwiący we mnie detektyw dochodzi do wniosku, że Matthew musiał ci coś powiedzieć.

Hester chciała zaprzeczyć, ale nic by to nie dało.

– Poza protokołem… tak, Matthew poprosił mnie, żebym się tym zajęła.

– Dlaczego?

– Nie wiem.

Oren czekał na coś więcej.

– Naprawdę nie wiem.

– No dobrze.

– Wygląda na to, że się o nią martwi.

– W jakim sensie?

– Powtarzam ci, że nie wiem. Ale jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym to bliżej zbadać.

Oren uniósł brwi.

– Zbadać w jaki sposób?

– Myślę, że powinnam do niej pojechać. Porozmawiać z jej ojcem. Dobrze?

– Czy miałoby jakieś znaczenie, gdybym się na to nie zgodził?

– Nie. I nie, nie sądzę, żeby to było coś poważnego.

– Ale?

– Ale Matthew nigdy dotąd o nic mnie nie prosił. Rozumiesz?

– Chyba tak, rozumiem. I jeśli badając tę sprawę, czegoś się dowiesz…

– Natychmiast do ciebie zadzwonię, obiecuję. – Hester wyjęła i podała mu swoją wizytówkę. – Jest tutaj numer mojej komórki.

– Mam ci dać swój numer?

– To nie będzie konieczne.

– Czy nie powiedziałaś przed chwilą, że do mnie zadzwonisz? – zapytał, wpatrując się w wizytówkę.

Hester czuła, jak serce wali jej w piersi. Wiek to zabawna sprawa. Kiedy serce zaczyna ci walić w ten sposób, masz wrażenie, że znów jesteś w liceum.

– Oren?

– Tak?

– Wiem, że powinniśmy być nowocześni, wolni od seksistowskiego myślenia i tak dalej.

– Zgadza się.

– Ale nadal uważam, że to facet powinien zadzwonić do dziewczyny.

Oren pomachał jej wizytówką.

– I tak się złożyło, że mam teraz twój numer.

– Ale nie dzwoń za szybko.

– Uważaj na siebie, Hester.

• • •

– Na razie tylko podstawowe informacje – powiedział Tim, wręczając jej kilka kartek. – Reszta nadejdzie wkrótce.

W bagażniku mieli drukarkę podłączoną do laptopa, który Tim trzymał w schowku w desce rozdzielczej. Asystenci Hester przesyłali jej czasem informacje na telefon, lecz generalnie wolała mieć do czynienia z papierem. Lubiła robić uwagi piórem czy podkreślać ważne frazy.

Stara szkoła. Albo po prostu starość.

– Masz adres Naomi Pine? – zapytała Tima.

– Tak.

– To daleko stąd?

Tim spojrzał na GPS.

– Cztery kilometry. Sześć minut.

– Jedziemy.

Ruszył z miejsca, a ona tymczasem zajrzała do notatek. Naomi Pine, lat szesnaście. Rodzice rozwiedzeni. Ojciec Bernard, matka Pia. Ojcu przyznano wyłączną opiekę nad córką, co samo w sobie było interesujące. Matka zrzekła się wszelkich praw rodzicielskich. Mówiąc delikatnie, dość nietypowe.

Dom był stary i zaniedbany. Farba, niegdyś biała, przybrała teraz kremowobrązowy kolor. Wszystkie okna były zasłonięte popękanymi okiennicami albo grubymi roletami.

– Co o tym myślisz? – zapytała Tima.

– Wygląda jak tajny lokal operacyjny w moim dawnym kraju. Albo miejsce, gdzie torturują dysydentów.

– Zaczekaj tutaj.

Na podjeździe stało nowiutkie audi A6, warte prawdopodobnie więcej niż cały dom. Podchodząc do drzwi, Hester zdała sobie sprawę, że zbudowano go w stylu wiktoriańskim. Podobne szeregowce określano niegdyś mianem „Painted Lady”, ale wszelki niewieści wdzięk, jaki mógł posiadać ten budynek, ulotnił się wraz z odcieniem farby.

Hester zapukała do drzwi. Bez odpowiedzi. Zapukała ponownie.

– Proszę zostawić przesyłkę przy drzwiach – odezwał się męski głos.

– Panie Pine?

– Jestem zajęty. Jeśli mam coś podpisać…

– Panie Pine. Nie doręczam żadnej przesyłki.

– Kim pani jest?

Facet miał lekko bełkotliwy głos. Nadal nie otwierał drzwi.

– Nazywam się Hester Crimstein.

– Że jak?

– Hester…

Drzwi w końcu się otworzyły.

– Panie Pine?

– Skąd ja panią znam? – zapytał Bernard Pine.

– Nie zna mnie pan.

– Ależ tak, znam. Chyba z telewizji.

– Zgadza się. Nazywam się Hester Crimstein.

– Kurczę… – Wycelował w nią palec i pstryknął. – To pani jest tą adwokatką, która stale występuje w wiadomościach. Zgadza się?

– Zgadza.

– Wiedziałem. – Nagle cofnął się o krok, z podejrzliwą miną. – Zaraz, zaraz, czego pani ode mnie chce?

– Przyjechałam tu w związku z pana córką.

Pine otworzył szerzej oczy.

– Naomi – dodała Hester.

– Wiem, jak ma na imię moja córka – warknął. – Czego pani chce?

– Nie chodzi do szkoły.

– I co z tego? Jest pani z dyrekcji?

– Nie.

– Więc co panią obchodzi moja córka? Czego pani ode mnie chce?

Bez marynarki, z podkrążonymi oczami, z rozluźnionym krawatem i podwiniętymi rękawami koszuli wyglądał jak facet, który wrócił właśnie z całodziennej harówy. Jego popołudniowy zarost wydawał się wieczorny lub nocny. Hester mogła się założyć, że Pine nalał już sobie szklaneczkę czegoś mocniejszego.

– Czy mogę porozmawiać z Naomi?

– Po co?

– No cóż… – Hester przywołała na usta swój legendarny rozbrajający uśmiech. – Proszę posłuchać, nie chcę panu w żadnym wypadku zaszkodzić. Nie jestem tu w urzędowym charakterze.

– To w jakim?

– Wiem, że to trochę niezwykłe… ale czy z Naomi wszystko w porządku?

– Nie rozumiem… dlaczego interesuje się pani moją córką?

– Wcale się nie interesuję. Nie chciałam być wścibska. – Hester rozważyła wszystkie opcje i uznała, że najlepiej będzie spróbować podejścia osobistego. – Naomi chodzi do szkoły razem z moim wnukiem, Matthew. Może o nim wspominała?

Pine zacisnął mocno wargi.

– Po co pani tu przyjechała?

– Matthew i ja… to znaczy chciałam się upewnić, czy wszystko z nią w porządku.

– Nic jej nie jest. – Zaczął zamykać drzwi.

– Mogę ją zobaczyć?

– Chyba pani żartuje?

– Wiem, że nie chodzi do szkoły.

– I co z tego?

Rozbrajający uśmiech najwyraźniej nie zadziałał.

– Gdzie jest Naomi, panie Pine? – Tym razem w głosie Hester zadźwięczała stal.

– Jakie ma pani prawo…?

– Żadnego – odparła Hester. – Nie mam żadnego prawa. Ale przyjaciel Naomi się o nią martwi.

– Przyjaciel? – parsknął Pine. – To pani wnuk jest teraz jej przyjacielem, tak?

Hester nie bardzo wiedziała, co ma sądzić o jego tonie.

– Proszę tylko, żeby mi pan pozwolił się z nią zobaczyć.

– Tu jej nie ma.

– A gdzie jest?

– To naprawdę nie powinno panią obchodzić.

– Mówił pan, że widział mnie w telewizji – powiedziała jeszcze ostrzej.

– I co z tego?

– Chyba pan wie, że lepiej ze mną nie zadzierać. – Spiorunowała go wzrokiem.

Pine cofnął się o krok.

– Naomi pojechała do swojej matki – mruknął, zaciskając dłoń na klamce. – I wie pani co? Najlepiej będzie, jak pani i pani wnuk odczepicie się od mojej córki. A teraz proszę się wynosić z mojego terenu.

Facet zamknął drzwi, a potem, jakby chciał podkreślić swoje oburzenie, zasunął głośno zasuwę.

Tim czekał na Hester przy samochodzie. Kiedy się zbliżyła, otworzył jej drzwi.

– Kawał chama – mruknęła.

Robiło się późno. Zapadał zmierzch. W tym rejonie, zwłaszcza w pobliżu gór, prawie nie działało uliczne oświetlenie. Tego dnia nie mogli już w żaden sposób pomóc Naomi Pine.

Tim siadł za kierownicą i włączył silnik.

– Powinniśmy już chyba wracać – powiedział. – Za dwie godziny zaczyna się pani program.

Patrzył na nią w lusterku wstecznym i czekał.

– Kiedy ostatnio odwiedziliśmy Wilde’a? – zapytała Hester.

– We wrześniu minie sześć lat.

Powinno ją zdziwić, że minęło tyle czasu. Powinno ją zdziwić, że Tim tak dobrze pamiętał, kiedy to było.

Powinno. Ale wcale nie zdziwiło.

– Myślisz, że uda ci się znaleźć do niego drogę?

– O tej porze? – Tim przez chwilę się zastanawiał. – Chyba tak.

– No to spróbujmy.

– Nie może pani do niego zadzwonić?

– Wątpię, żeby miał telefon.

– Mógł przenieść się gdzie indziej.

– Nie – odparła Hester.

– Albo może go nie być w domu.

– Tim…

Wrzucił bieg.

– Już jadę.

Rozdział 5

Tim dostrzegł zjazd, dopiero kiedy po raz trzeci przejechali Halifax Road. Wąska dróżka była prawie całkiem zarośnięta i kiedy w nią skręcili, mieli wrażenie, że przedzierają się przez gigantyczną gęstwinę. Pędy i gałęzie szorowały dach i boki auta niczym obrotowe szczotki w myjni samochodowej. Kilkaset metrów na południe, nieopodal Split Rock Sweetwater, był Obóz Modlitewny Ludu… Jak oni teraz kazali się nazywać? Ludem Ramapough Lenape, góralami Ramapough, Indianami Ramapough czy po prostu Ramapoughami, biorącymi swój początek, zdaniem jednych, od rdzennych mieszkańców tej ziemi, zdaniem innych, od walczących w wojnie o niepodległość Hesyjczyków, którzy współżyli z miejscowymi, a zdaniem jeszcze innych, od zbiegłych niewolników, którzy schronili się u dawnych Indian Lenape jeszcze przed wojną secesyjną. Tak czy owak, Ramapoughowie – Hester starała się tego zbytnio nie komplikować – byli teraz samotniczym, ale i wymierającym szczepem.

Trzydzieści cztery lata wcześniej, kiedy niedaleko stąd odnaleziono małego chłopca, noszącego teraz nazwisko Wilde, wielu podejrzewało – i nie zmieniło się to po dziś dzień – że mały miał coś wspólnego z Ramapoughami. Nikt oczywiście nie wiedział nic na pewno, ale kiedy ma się do czynienia z kimś odmiennym, biednym i samotnym, rodzą się różne legendy. Że na przykład jakaś kobieta ze szczepu porzuciła swoje nieślubne dziecko albo że w ramach jakiegoś porąbanego plemiennego rytuału chłopca wysłano do lasu. Albo że mały zabłądził i plemię nie chce się do niego przyznać. Wszystko to, rzecz jasna, było bzdurą.

Słońce dawno już zaszło. Drzewa nie tyle stały przy drodze, ile się na nią wpychały; górne gałęzie chyliły się ku sobie i stykały niczym ręce dzieci, robiących „pajacyki”. Było ciemno. Hester domyślała się, że skręcając z Halifax Road, uaktywnili pierwszy czujnik, a potem, jadąc tą wąską dróżką, dwa albo trzy następne. Kiedy dotarli do końca drogi, Tim zawrócił o sto osiemdziesiąt stopni i stanęli przodem do wyjazdu.

W lesie nadal panowały cisza i spokój. Jedyne oświetlenie dawały reflektory samochodu.

– Co teraz? – zapytał Tim.

– Zostań w samochodzie.

– Nie może pani tam iść sama.

– Ale czy mogę nie iść sama?

Oboje jednocześnie sięgnęli do klamek, lecz Hester powstrzymała Tima stanowczym: „Zostań!”. Wysiadła i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Pediatra, który zbadał Wilde’a po tym, jak go odnaleziono, ocenił jego wiek na sześć do ośmiu lat. Chłopiec potrafił mówić. Nauczył się tego, jak twierdził, „przyjaźniąc się w tajemnicy” z synem Hester, Davidem, a także włamując do letnich domów i godzinami oglądając telewizję. Tak właśnie Wilde – poza korzystaniem w cieplejszych porach roku z płodów lasu – zdobywał pożywienie: przetrząsając ludzkie śmietniki i kosze na śmieci w pobliżu parku, ale głównie zakradając się (czyli włamując) do letnich domów i uszczuplając zawartość lodówek i spiżarni.

Chłopiec nie pamiętał żadnego innego życia.

Nie pamiętał rodziców. Rodziny. I kontaktów z kimkolwiek poza Davidem.

Wracało do niego tylko jedno wspomnienie – prześladując chłopca, a teraz mężczyznę, nie pozwalając mu zasnąć w nocy, sprawiając, że budził się zlany zimnym potem. Statyczne wspomnienie, pozbawione jakiejkolwiek akcji: pogrążony w mroku dom, mahoniowa podłoga, czerwona balustrada, portret wąsatego mężczyzny i głośne krzyki.

„Jakiego rodzaju krzyki?”, pytała Hester małego chłopca.

„Straszne”.

„Oczywiście, rozumiem. Ale chodzi mi o to, czy krzyczał mężczyzna? Kobieta? Jak to zapamiętałeś?”.

Wilde przez chwilę się zastanawiał.

„To byłem ja – odparł. – To ja krzyczałem”.

Teraz skrzyżowała ramiona, oparła się o samochód i czekała. Nie trwało to długo.

– Hester.

Kiedy Wilde pojawił się w jej polu widzenia, miała wrażenie, że zaraz eksploduje jej serce. Nie wiedziała dlaczego. Może taki miała po prostu dzień i widok najlepszego przyjaciela jej syna – ostatniego człowieka, który oglądał Davida żywego – po raz kolejny do głębi ją poruszył.

– Cześć, Wilde.

Wilde był geniuszem. Dobrze o tym wiedziała. Skąd to się wzięło? Dziecko przychodzi na świat zaprogramowane. Tego właśnie dowiadujemy się jako rodzice: że nasze dziecko jest tym, kim jest, tym, czym jest, i że my, rodzice, w bardzo dużym stopniu przeceniamy nasz wpływ na to, kim się stanie. Przyjaciółka Hester powiedziała kiedyś, że rodzic jest podobny do mechanika samochodowego – może naprawić auto, dbać o jego stan techniczny i sprawność na drodze, ale nie może go w fundamentalny sposób zmienić. Jeśli do warsztatu wjedzie sportowy samochód, nie wyjedzie stamtąd jako SUV.

Tak samo jest z dziećmi.

Częściowo więc wynikało to z tego, że Wilde tak właśnie został genetycznie zaprogramowany – jako geniusz.

Ale specjaliści twierdzą również, że bardzo ważny jest wczesny etap rozwoju, że dziewięćdziesiąt procent ludzkiego mózgu kształtuje się przed piątym rokiem życia. Wyobraźmy sobie jednak Wilde’a w tym wieku. Wyobraźmy sobie, na co był narażony, co przeszedł i co go stymulowało, skoro jako małe dziecko musiał naprawdę sam o siebie zadbać, zdobyć pożywienie, znaleźć schronienie i się obronić.

W jaki sposób zintensyfikowało to rozwój jego mózgu?

Wilde wszedł w światła reflektorów, żeby mogła go zobaczyć. Uśmiechnął się do niej. Był pięknym mężczyzną, z ogorzałą cerą, atletyczną budową ciała, silnymi przedramionami wystającymi z podwiniętych rękawów flanelowej koszuli, w spłowiałych dżinsach i sfatygowanych butach trekkingowych, z długimi włosami.

Długimi jasnobrązowymi włosami.

W tym samym odcieniu co włos, który Hester znalazła na poduszce.

– Co cię łączy z Lailą? – walnęła prosto z mostu.

Wilde milczał.

– Nie zaprzeczaj, że coś cię łączy.

– Nie zaprzeczam.

– A zatem?

– Laila ma swoje potrzeby.