Dialogi. Humoreska dramatyczna. Proza poetycka - Janusz Korczak - ebook

Dialogi. Humoreska dramatyczna. Proza poetycka ebook

Janusz Korczak

0,0

Opis

Tom zawiera wybór utworów literackich Janusza Korczaka: „Bezwstydnie krótkie”, „Senat szaleńców. Humoreska ponura”, „Sam na sam z Bogiem. Modlitwy tych, którzy się nie modlą”. Korczak poświęcił życie pracy z dziećmi i propagowaniu idei poszanowania praw dziecka. Swoje poglądy formułował w postaci tekstów literackich – zarówno dla dzieci, jak i dorosłych – oraz publicystycznych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 123

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Janusz Korczak

Dialogi. Humoreska dramatyczna. Proza poetycka

Warszawa 2020

Bezwstydnie krótkie

a) Pisać? (szkoda czasu).

b) Czytać? (kino – kryzys książki).

c) Wydawca się krzywi (papier – druk).

d) Zresztą czytelnik sam...

Bezwstydnie krótkie (nowele).

– Ależ to głupiec.

– Wiem.

– Nie ma żadnych kwalifikacji.

– Wiem.

– W dodatku, niezupełnie, jakby to – no, niezupełnie pewny człowiek.

– Wiem.

– Takie odpowiedzialne stanowisko.

– A masz pan innego kandydata?

– Innego? – No, przecie – tak od razu – z miejsca.

– Aha: no, to wiedz pan, że ze względów taktycznych, dla dobra stronnictwa, on musi tymczasem być i mądry, i wykwalifikowany, i najzupełniej pewny. – Tymczasem. Zobaczy się, co dalej.

– Chyba że tak.

– Mówię ci jak uczciwy człowiek: on niewart pomocy. Sam sobie winien. Mógł mieć. – No, ale jak się uparł, że mu nie wypada, to wybacz.

– No, ale tak go zostawić? On zawsze był przecie dziwak.

– Nie dziwak, ale dureń. Wiesz, co mi wtedy powiedział? „Ja kraść nie będę”. – Rozumiesz: wszyscy mogą, tylko nie on.

– Wiesz przecie: nigdy nie liczył się ze słowami.

– Ale ja się liczę i grosza mu nie pożyczę. Dosyć! Ma, na co zasłużył.

– Więc nie oddał?

– Lepiej jeszcze. Pożyczył znów trzysta złotych.

– Idiota jesteś.

– Ależ poczekaj: jaka ty w gorącej wodzie kąpana.

– No, więc gadaj.

– Od razu ostro wsiadłem. A on: „Czy się zapieram – jak tylko będę miał – jak będziesz w potrzebie, też pomogę”. I powiada: „Napadłeś na mnie”.

– A ty?

– Mówię mu, że jak żyję, na nikogo nie napadałem, tylko żeby zwrócił. A on: „Pożycz mi jeszcze trzysta, to – już razem”.

– I pożyczyłeś?

– A co miałem robić? Mówił, że ma nóż na gardle.

– Idiota jesteś.

– Rzeczywiście. Ciekaw bardzo jestem, co ty byś na moim miejscu zrobiła? Miał nóż na gardle.

– Powiadam ci: boki zrywać.

– No, nie wierzę.

– Głupia jesteś. Wracam właśnie od nich.

– Ale skąd się, u licha, dowiedział?

– Ba. Kiedy dostał ostatni anonim, poleciał z nim do biura detektywów.

– Daj pokój, bo pęknę. Do biura detektywów? No i co?

– No, nic. Powiedzieli, że tak. Więc naprzód miał jego zastrzelić, potem siebie, siebie i ją, ją i siebie, a potem przebaczył.

– A ona?

– Ona mu przyrzekła, że ostatni raz.

– I uwierzył?

– Nie tylko on, ale ona, ona sama uwierzyła. I to jest najkomiczniejsze.

– Skąd wiesz?

– Mówiła mi. Wracam właśnie od nich. On zapłakany, ona zapłakana. Jak w romansie dla młodzieży.

– Co też to się dzieje na świecie.

– Pomyśl tylko: w dzisiejszych czasach... Idź do nich, przekonasz się... Warto!...

– Zwyrodnienie? No, dobrze. Niech sobie będzie zwyrodnienie. – Lesbijska? Dobrze. Niech będzie, jaka chce. Ale zlituj się, człowieku, ja się tylko pytam: czym? – No – czym? I jak ich dwie, to kto, jak? Musiałeś się przesłyszeć albo zażartowali z ciebie.

– To i ty kradnij.

– Nie umiem, Ewuniu. Ani ojciec, ani dziad.

– Sprobuj, Adasiu. Widzisz przecie. Czy ja wyrzucam pieniądze?

– A czyż ja mówię?

– Nie mogę końca z końcem. Życie brzydnie. Dzieciska się marnują. Sprobuj także. Dlaczego inni?

– Nie kuś mnie, kobieto... A jak jeszcze imię stracę? Pomyśl tylko: sąd – śledztwo – prokurator. – Pro-ku-ra-tor. Za nic.

– No, nie. Ja tylko tak. Ślubowałam, to będę wierną – choćbyś nawet tam i został do końca uczciwy. – No, uściśnij mnie. Przytul mnie przynajmniej, Adasiu. – Oooch, Boże!

– Powiadam ci: tak spodlałem w tej naszej demokratycznej, tak do cna schamiałem, że jak mnie w tramwaju jaki obdartus albo Żyd potrąci – już nawet nie odczuwam potrzeby wyrżnięcia go w pysk. Rozumiesz: nawet potrzeby... Usunę się – i nic...

– A ty co?

– Ja? No, powiedziałem jej, jak należy. Że jest żoną, matką. Do czego to podobne? Powiedziałem, że kobieta powinna się szanować. Że jeśli w rodzinie moralność już tego, to wszystko zginie. – Powiedziałem, że – bo ja tam pamiętam – do rozumu, do serca przemówiłem. Długo mówiłem.

– No, a ona?

– Powiada, że teraz taka moda, że wszystkie – kto ich tam zrozumie. Musi przecież coś wiedzieć, kiedy mówi. Teraz naprawdę trudno się dogadać. Tak się coś wszystko pokotłowało, pokiełbasiło po tych wojnach. Moda na zdradzanie. Pierwsze słyszę.

– To tak? Więc na to nasi bohaterowie krew przelewali, żebym w niemodnym kapeluszu chodziła? Na to zerwali kajdany, żeby żona urzędnika niepodległej w zeszłorocznych sukniach na pośmiewisko się wystawiała? Ty barbarzyńco, najeźdźco, ty okkupańcie!

– Dlaczego wyraźnie nie powiedzą? To wolno, tego nie. Temu wolno, temu nie. Do wczoraj było wolno, od dziś nie. – Józef za to samo nic, a Karol w kozie. – Władek przed rokiem jeszcze nic, a Paweł już dziś w pace. – Franek we Lwowie nic, a Filipowi w Warszawie wytoczono sprawę. A potem się dziwią, że jest zastój. – Ludzie się boją, nie mogą się zorientować. – Nie każdy chce zaraz, żeby o nim gazety smarowały. Bo żeby choć pisać zabronili. Ale nie. Pierwszy lepszy pismak weźmie i dopiero będzie cię szkalował. A jak ma, jucha, dowody, to i sąd nie pomoże. Jakie sądy, taka to i cała... Nie darmo Niemcy – jakże to: Polnische Bruderschaft.

– Wiem – wszystko wiem. Ty mi kurierkową wiedzą nie zaimponujesz. – Tylko że dawniej kłanialiśmy się jednemu. Albo Niemcowi, albo Moskalowi. A teraz wszystkim: i Czech, i Moskal, i Niemiec, i Włoch, i Anglik, i Turek. Przecież nawet mamy posła w Palestynie też. – Ja bym tym parchulom posłów jeszcze opłacał. – Wolę jednego gospodarza niż dziesięciu. – Tak.

– Bój się Boga, przecież inni też.

– Kto: inni?

– No, Francuzi, Anglicy, Niemcy.

– Powiadasz, że inni? – Więc co z tego? Widocznie chcą. Widać im tak dobrze. A ja nie chcę – i basta. Basta – rozumiesz – baaaassssta!

– A czy czasem nie ona właśnie ukradła?

– Ależ sąsiedzie, co też sąsiad? Gdybyście widzieli, jak szukała. Łzy miała w oczach. – Musiałem ją uspokajać. – Mówi: „Tak mi przykro, że akurat ze mną”.

– Może udawała?

– Cóż znowu. Najwyżej dwadzieścia lat – dziecko prawie. Skąd by taka przewrotność?

– Po nich wszystkiego się można spodziewać.

– Ja wiem. Ale nie ona. Tak się do mnie tuliła. „Wsią pachniesz” – mówi. – I w głowę – i w oko („w oczko”, mówi), i w twarz, i w szyję...

– Podejrzane, sąsiedzie. Przecież my już nie tacy młodzi.

– Mówiła, że młodych nie lubi, bo natrętni. Zresztą – pięćdziesiąt lat – to jeszcze nie tego – nie taki znów wiek!

– A ile było w portfelu?

– Bagatela: nawet nie całe pięćset.

– Sama nie wiem, jak to się stało. Zaraz na dworcu. Taki uprzejmy. Pyta się: do kogo, po co? Powiada, że trzeba być bardzo ostrożną. Aż żenująco usłużny. – Już nawet nie jak znajomy, ale – przyjaciel. – Ten kapelusz on mi właśnie doradził.

– Ale pomyśl: przecież to jednak okropne.

– Ja też mu tak powiedziałam. Bo trzeba ci wiedzieć, żem zaczęła strasznie płakać, aż mnie wodą cucił. I tak właśnie mówię: „To przecież okropne”.

– A on?

– Tak się jakoś naiwnie uśmiechnął i mówi: „A cóż w tym złego, żeśmy wymienili kilka serdecznych wyrazów?”.

– Kilka – – serdecznych – – wyrazów? Dziwna doprawdy ta Warszawa. Trzeba się będzie wybrać.

– Dobrowolnie? – Nie. – Co to, to nie. Na kryminały dam, ale nie na szkoły. – Dosyć! – Żeby chamom do reszty we łbach poprzewracać. – Powszechne nauczanie! – A do gnoju, psi synu. – Kto będzie bydło pasał, krowy doił, kartofle kopał – profesory? – Seminaria, psiakrew: agitatorów tylko. – Widły, hyclu, nie gazetę. W pysk, nie wybory. – Ja mam do tego paskudztwa rękę przykładać? – Kryminał – i owszem, ale nie szkoły. – Na mnie możecie nie liczyć. – A ile wam tam brak jeszcze do tej waszej – szkoły?

– Mogą sobie, panie dzieju, robić, co chcą. I ludowładztwo, i żydowładztwo, nawet komuniści, owszem. – Mnie nic do tego. Mamy prezydenta, mamy ministrów, sejm. Płacą im: niech rządzą. Po mojemu głupio, ale trudno – widać tak ma być. – Ale na moich śmieciach: ja pan. I tu niech mi się nie wtrącają. Demokracja? – Dobrze. – Ale jeszcze nie u mnie. – Może ja głupi, może nie taki znów głupi. – Ale dopóki ja żyję... panie dzieju – niech oni mi swoich porządków – tu – nie – bo stracę wreszcie cierpliwość.

– No, już dobrze – dobrze. Zmarnowałem ci życie. Dobrze. Źle zrobiłaś, że wyszłaś za mnie. Dobrze. Jesteś nieszczęśliwa. Nie rozumiem ciebie. Jestem egoista, tyran. Zgoda. – Ale musisz chyba przyznać, że zupa jest przydymiona?

– Jakże? Na wspólnika brać notorycznego złodzieja?

– Mój kochany, znam go lepiej niż ty. I mogę cię zapewnić, że nie tylko nie jest notoryczny, a właśnie – wprost odwrotnie – to jest nieskazitelnie uczciwy złodziej. I właśnie takiego nam potrzeba. Nie wolno się do ludzi uprzedzać. A ty zaraz: notoryczny... Jak się chce robić interesy, nie można się bawić w grę słów... Notoryczny... Myślałby kto...

– Bo właściwie nawet nie wypada, żeby panna z dobrego domu urodziła nagle dziecko.

– Po pierwsze: nie nagle. A po drugie: po co zaraz dziecko? – W Paryżu jest doktór, który tam coś szczepi małpom i wcale dzieci nie mają. – Człowiek majętny, na stanowisku. – Dlaczego by nie miał pojechać z nią do Paryża? – A ja – będę się mogła nawet wystarać o paszport ulgowy. – Zobaczysz, że będzie dobrze.

– Boję ja się tego dobrego.

– Pan nie wierzysz? – I ja nie wierzyłem. – Ale są. – Wiem na pewno. – Już dawno. – Wtedy nazywali się – wolnomularze. – Tylko panie, ani słówka. Nie wolno o nich. Ani mru-mru. – Wszystko – oni. – Wojna – masoni. – Dolar – masoni. – Jakaś tam, panie, heca – masoni. Tylko, na miły Bóg, ani słowa, że ja to panu... Bo sprzątną... Uważasz pan? – Sprzątną bez pardonu. – I nikt się nie ośmieli nawet – dać znać do komisariatu. – Otrują i – cicho, sza. Utopią – i sza. – Panie kochany, człowiekowi włosy dęba stają.

– Więc co robić?

– Nic. – Sza! Życie każdemu miłe.

– Doprawdy – niesprawiedliwi jesteśmy. Że mogą się ubrać w brylanty, smacznie zjeść i siedzieć w loży – nawet tego im nie użyczyć? Toć oni, niebożęta, nic innego nie mają. – Zresztą: ich to tak jeszcze bawi.

– No, właśnie: wróciłam późno. Więc co? – Z chłopcami! – No, tak: z chłopcami. – Dosyć tej opieki! – Bylem na czas przyszła do biura. – A mama mi może zabroni? – Jestem na posadzie. Jestem niezależna. – Może mam się kłaść do łóżka z kurami – z maszyną do pisania? Chce mnie mama wtrącić w perwersję? Dobre sobie. – – – Przestań się dąsać, matulu. – Jak będziesz grzeczna, i ciebie wprowadzę w świat.

– Wyspiański? Owszem. Ale słuchaj: Margrabina. Niewidoma córka. – I on się poświęcił. Potem ona go z takiego niebezpieczeństwa. A żebrak był spadkobiercą tego, co na galerach. – Spotkali się i dopiero zaczął ją całować. Takie piękne. – Płakałam. Śnił mi się. – Jaki szlachetny! – Bo gdyby nie (zapomniałam – jakieś takie włoskie imię), gdyby nie ten łotr, mogli się jeszcze w pierwszym tomie pobrać. Tyle cierpieć: dwa tomy. – Ale i Wyspiański niczego.

– Ależ to oszustwo.

– Niech i tak będzie.

– Więc?

– Więc ideały, mój kochany, dobre dla pensjonarek. A ty jesteś przecież mężczyzną. W twoim wieku trzeba się już zacząć szanować. Nie wolno się kierować fantazjami.

– Więc mam okradać Polskę?

– A kto ją ma okradać, jeśli nie my? Wolisz może, żeby Żydzi?

– Ani my, ani oni.

– Dzieciak jesteś. Stary dzieciuch. Wstydź się.

– Powiadam mu: stać cię, to używaj. Pyta się – jak, co? Więc ja: wszystko. – Samochód – gramofon – kino – szampan – foxy – jazzy – czekolada – karty – troty – filantropia – pijama – zegar z dewizą złotą – obrazy ręczne – portrety olejne – bomboniery – bukiety – brązy – psy – kobiety. Co najdroższe! A on nie: mówi, że trzeba oszczędzać. No i leży. I gdybym go nie uprzedzał. Ale mówię: „Patrz tylko, jak ja”. – No i co? – Ano nic. Ja mam, a on... Szkoda, bo dobry nawet, tylko lekkomyślny chłop. – Oszczędzał. – No i co? – A uprzedzałem – mówiłem.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.