Kształt dźwięku - Paula Er - ebook + książka

Kształt dźwięku ebook

Paula Er

4,2

Opis

Nie wahaj się żyć tak, jak gra melodia twojej duszy.

Maria to zbliżająca się do czterdziestki kobieta sukcesu, która wraz z mężem prowadzi modny antykwariat. Ich wspólne życie, na pozór szczęśliwe i spokojne, mąci jednak nieustannie powracająca myśl o braku dziecka. Oboje czują się coraz bardziej sfrustrowani i zniechęceni, a kłótnie i wzajemne pretensje wciąż przybierają na sile. Pewnego wieczora, po kolejnej ostrej wymianie zdań, Maria udaje się na samotny spacer i słyszy muzykę, która prowadzi ją do starego, opuszczonego domu. To właśnie tam poznaje Jakuba, młodszego o trzynaście lat, zagubionego mężczyznę, starającego się w nostalgicznych dźwiękach pianina ukryć rodzinne sekrety… Dokąd doprowadzi ich obojga tragiczna historia sprzed lat?

Teraz byłam pewna. Ktoś grał na pianinie. Miałam wrażenie, że dźwięk szybuje nade mną. Melodia była spokojna i piękna. Wydawało mi się, że gdzieś już ją słyszałam. Tylko gdzie? Nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Jednak ją znałam. Tego byłam pewna. Przywodziła mi na myśl jakieś niejasne wspomnienie. Coś we mnie poruszała. Grała na zakurzonych strunach mojej duszy. Jednak gdy tylko skupiłam uwagę na własnej reakcji, starając się ją zrozumieć, wszystko we mnie ucichło. Spłoszyło się jak nieufna sarna.

Paula Er, autorka „Wolności jaskółki”. Powieść zdobyła tytuł książki marca 2018 w kategorii „proza polska”, który przyznany został przez „Magazyn Literacki Książki”. W 2020 roku ukazała się jej druga powieść „Tam, gdzie milczą róże”. Brała udział w tworzeniu powieści „Dowód dojrzałości”, z której całkowity dochód ze sprzedaży został przekazany na budowę domu dla samotnych nieletnich matek. Od 2014 roku prowadzi profil na Facebooku o nazwie Wkurzona Żona, na którym publikuje historie małżeńskie kobiet, które nie mają z kim porozmawiać o dręczących je problemach. Prywatnie żona i matka dwójki dzieci. Interesują ją ludzkie historie i sposób, w jaki wpływają na życiowe decyzje.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 279

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (33 oceny)
15
9
8
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Joannajoank

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00

Popularność




Pani nie ma kości ze szkła, trzeba biec za życiem. Jeżeli ta szansa przeminie, to pani serce stanie się tak wyschnięte i łamliwe jak moje kości. Tak więc – dalej, odwagi, goń za tym.

Jean-Pierre Jeunet, Guillaume Laurant „Amelia”

Dom eksplodował dźwiękiem. Klawisze starego pianina zdawały się przyjmować kolejne ciosy. Coraz szybsze i bardziej intensywne. Agresywne. Drżące dźwięki układały się w przejmującą melodię, przypominającą nocne polowanie lub skazaną na porażkę walkę ze sztormem.

Mówiłaś, że moja muzyka ściągnie cię nawet z zaświatów. Gdzie teraz jesteś? Wróć! Daj mi jakiś znak!

Palce zwolniły bieg. Na białych klawiszach pojawiły się ślady łez. Mężczyzna opadł na nie pogrążony w rozdzierającym szlochu. Przypadkowe dźwięki mieszały się z wyzierającą z niego rozpaczą.

Wróć…

Gdzieś na dole skrzypnęła deska. Nie zwrócił na to uwagi. To stary dom. Przyzwyczaił się, że chata reaguje na zmiany temperatur, jak staruszka uskarżająca się na reumatyzm. Podniósł głowę, otarł łzy i zagrał jej ulubioną melodię. Za wszelką cenę starał się opanować drżenie rąk, choć każda nuta przypominała mu o jej uśmiechu i dotyku. O tym, jak bardzo w niego wierzyła.

Wróć…

Zamknął oczy i zaklinał wszechświat. Nagle coś wyrwało go z transu. Śmiech? To niemożliwe. Wrócił do grania. Jednak dźwięk zmaterializował się tuż za nim. Zamarł. Spiął się w sobie, a jego ciało pokryła gęsia skórka. Odwrócił się powoli. Był sam. Potrząsnął głową i zamknął klapę pianina. Wziął to za objaw przemęczenia. Głowa płatała mu figle. Miał zamiar się przespać. Gdy tylko odszedł od instrumentu, znów to usłyszał. Tym razem na dole. Dałby sobie rękę uciąć, że jakieś dziecko biega z radosnym śmiechem po jego kuchni.

Ostrożnie zszedł po starych, drewnianych schodach, nasłuchując każdego, nawet najcichszego, szelestu. Nie wierzył w duchy. O wiele bardziej obawiał się ludzi. Tak jak się spodziewał, kuchnia była pusta. Podszedł do drzwi wejściowych. Okazały się zamknięte od środka. Nikt nie mógł tu wejść. Czy to możliwe, żeby…?

Rozdział 1

Wypadłam na klatkę schodową jak rażona piorunem. Zaakcentowałam swoje wyjście głośnym trzaśnięciem drzwi. Zatrzymałam się w połowie drugiego piętra. Chciałam zawrócić, wyrzucić z siebie jeszcze jedno słowo, ale ostatecznie machnęłam ręką, złapałam głęboki oddech i zbiegłam po schodach wprost do wyjścia.

Dupek.

Zastanawiałam się, jakim cudem udało nam się nie pozabijać przez te wszystkie lata. Może Bóg w swojej mądrości doskonale wiedział, co robi, nie dając nam dziecka? Od dawna było to moje największe marzenie, ale teraz… Teraz zaczęłam dopatrywać się w tym niespełnieniu głębszego sensu.

W mojej głowie wciąż kołatała się myśl, że marnuję swój cenny czas. Rozdrabniam go na seriale i śledzenie cudzego życia na Facebooku. W przerwach wysłuchując gderania męża, które coraz dotkliwiej drażni mi uszy. Czasem muszę popatrzeć na swój dowód osobisty, żeby przypomnieć sobie, że mam dopiero trzydzieści dziewięć, a nie sześćdziesiąt dziewięć lat, bo na tyle właśnie się czuję.

Ruszyłam przed siebie przez miasto. Mijałam obce twarze pędzących gdzieś ludzi. Niektórzy byli samotni, inni zapatrzeni w ekrany smartfonów. Rodzice dźwigali na ramionach ciężkie, szkolne plecaki, słuchając opowieści rozemocjonowanych dzieci. Uśmiechali się przy tym pod nosem lub zatapiali we własnych myślach, wyłapując jedynie najistotniejsze informacje, kwitując je krótkim yhym i tak.

Od zawsze mieszkałam niedaleko szkoły. Cieszyłam się, że dzieli mnie od niej pięć minut drogi. Idealne rozwiązanie dla zapominalskiego dziecka, gorsze dla zbuntowanej nastolatki. Nie mogłam powiedzieć rodzicom, że odjechał mi autobus lub pociąg utknął między miastami. Chociaż nie wagarowałam zbyt często, to te drobne ucieczki musiałam planować tak, żeby któreś z rodziców nie zobaczyło mnie z balkonu.

Stary budynek mojej dawnej podstawówki zastąpił gmach z wszelkimi udogodnieniami. Nowoczesny, dwupiętrowy i czysty. Z windą i kolorowymi boiskami. Oblegany przez uczniów, a jeszcze bardziej przez rodziców z podaniami o przyjęcie ich dziecka. Wszyscy zachwycają się tym miejscem. Czy mnie się podoba? Nie. Dla mnie jest zimne i bezduszne.

Czemu? Wciąż pamiętam moją starą szkołę. Przeciekający dach, wieczne awarie prądu, dziurawe szatnie i wytatuowane inicjałami ławki. Zimne korytarze świadkujące licznym bójkom. Niedomykające się toalety, w których paliło się pierwsze papierosy i naprędce przepisywało lekcje. Liczne zakamarki, ukrywające pierwsze pocałunki i dramaty, które z perspektywy czasu wydają się tylko dziecięcymi wymysłami. Sama poznałam tam swoją pierwszą miłość. Platoniczną, ale miłość. Może to dlatego tak dobrze ją wspominam?

Nie wiem, czy ma to jakieś znaczenie, ale szkoła śni mi się do dziś. Znów jestem dzieckiem. Czasem siedzę w ławce, a czasem snuję się po klasach i uparcie czegoś szukam. Niekiedy nawet to znajduję, ale wciąż umyka mi ono z pamięci tuż po przebudzeniu.

Poczułam lekkie uderzenia w łydkę. Jakieś dziecko wjechało we mnie rowerem, wyrywając mnie z zamyślenia i objęć przeszłości.

– Nic się nie stało, zdarza się – odpowiedziałam na przeproś panią zmieszanej matki.

Przeszłam jeszcze kawałek po równych, betonowych kostkach. Przystanęłam przed ruchliwą ulicą. Obejrzałam się kilka razy w lewo i trochę mniej razy w prawo. Ktoś powinien postawić tu światła. Przebiegłam na drugą stronę, chociaż nie było takiej potrzeby. Nie wiem, czemu tak się śpieszyłam.

Skręciłam w lewo. Wąska, piaszczysta ścieżka nie pasowała do ruchliwego miasta, betonowych konstrukcji i pulsujących życiem sklepów. Wiła się między trawami i znikała w gęstwinie drzew. Była jak niesforny włos uciekający z misternie upiętego koka.

To ciekawe, że ta sama droga może znaczyć dla ludzi zupełnie co innego. Podobnie jak słowa. Dla jednych była skrótem na drugi koniec miasta, dla innych drogą do domu, a dla jeszcze innych znaczyła tak niewiele, że nie była warta zapisania się w pamięci.

A dla mnie? Sama nie wiem. Opowiadam tę historię, gdy stoję na jej końcu i wracam do początku. Może później udzielę odpowiedzi na to pytanie.

Miejsce, do którego mnie prowadziła, znalazłam przypadkiem. Zdarzyło się to podczas jednego z moich samotnych spacerów. Nie pamiętam dokładnie którego, bo wtedy spacery nie znaczyły dla mnie wiele. Zazwyczaj nie zapuszczałam się w odosobnione miejsca, ale tamtego dnia poczułam nagłą ochotę całkowitego odcięcia się od zgiełku miasta. Szłam spokojnie i nagle, jakby coś mnie popchnęło. Idź tam. Po co? No idź.

Posłuchałam. Planowałam dojść tym zapomnianym skrótem na drugi koniec miasta. Jednak plany mają to do siebie, że lubią żyć własnym życiem. Minęłam kilka ogródków działkowych. Zawsze marzyłam o takim miejscu dla siebie. Rozpadająca się budka, ukryta w krzakach. Po co? Żeby się ukryć. Każdy potrzebuje czasem zniknąć, choćby się do tego pragnienia nigdy nie przyznał. W tej ciasnocie czułabym się bezpieczna. Jak w ramionach matki.

Chwilę później pozdrowiła mnie grupka pijaczków. Zupełnie niegroźnych. Miejscowych. Pewnie całe dnie zajętych rozprawianiem o ważkich sprawach tego świata. To musi być nawet miłe. Czasem i kuszące.

Pod podeszwami zadudniły głucho deski. Weszłam na kładkę. Wąską, możliwe, że zbitą kiedyś przez miejscowych. Wody pod nią było tyle co kot napłakał. Kiedyś pewnie musiało być jej więcej.

Skręcaj. Gdzie? Skręcaj teraz.

Aż przystanęłam z tego zdziwienia. Ktoś nieproszony najwidoczniej zadomowił się dziś we mnie. Skręcaj teraz? Skręcić mogłam tylko w prawo. W jeszcze węższą ścieżkę. Ledwo co było ją widać. Prześledziłam jej bieg wzrokiem, upewniając się, że mnie nie zwiedzie. Prowadziła do zagajnika. Wiedziałam, co za nim jest. Pola. Opuszczone i zapomniane. Niby po co miałabym tam skręcić? Kto mógłby chcieć włóczyć się piaszczystymi uliczkami pośrodku niczego?

Skręcaj!

Nie miałam nic lepszego do roboty, więc skręciłam. Niech mu będzie, temu komuś. Poszłam. Otoczyły mnie drzewa i wiotkie krzewy, poprzeplatane melodią wydobywającą się z ptasich gardeł. Jeśli nie liczyć pozostawionych przy drzewach worków na śmieci, kilku starych kołder i porzuconej wersalki, zagajnik był bardzo przytulnym miejscem. Wzięłam głęboki wdech. Rześkie, wiosenne powietrze wypełniło mi płuca i uspokoiło myśli. Znów na chwilę przystanęłam. Patrzyłam na pierwsze liście i nieśmiałe kwiaty. Tamtego dnia, gdyby ktoś mnie obserwował, pewnie pomyślałby, że mam nie po kolei w głowie. Co chwilę się zatrzymywałam, czegoś nasłuchiwałam, rozmawiałam z kimś w myślach, czegoś szukałam i komuś przytakiwałam. To właśnie wtedy jakieś dziwne dźwięki przedarły się do mojej świadomości. W pierwszej chwili pomyślałam, że mi się wydaje. No bo skąd by się tu wzięły? Zabłądziły? Może to ten ktoś w mojej głowie płata mi figle?

Wytężyłam słuch. Zniknęły. Pewnie się przesłyszałam. Raczej na pewno. Rozejrzałam się dookoła, aby się upewnić, że jestem w tym miejscu sama. Wcale bym się nie zdziwiła, ujrzawszy rozłożoną na kocu grupkę młodzieży lub parę szukającą samotności na świeżym powietrzu. Wzruszyłam ramionami i poszłam dalej.

I znów. Teraz byłam pewna. Ktoś grał na pianinie. Miałam wrażenie, że dźwięk szybuje nade mną. Melodia była spokojna i piękna. Wydawało mi się, że gdzieś już ją słyszałam. Tylko gdzie? Nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Jednak byłam przekonana, że ją znałam. Przywodziła mi na myśl jakieś niejasne wspomnienie. Coś we mnie poruszała. Grała na zakurzonych strunach mojej duszy. Jednak gdy tylko skupiłam uwagę na własnej reakcji, starając się ją zrozumieć, wszystko we mnie ucichło. Spłoszyło się jak nieufna sarna.

Wytłumaczyłam sobie, że muzyka na pewno dochodzi z oddalonego osiedla domków jednorodzinnych. Może mieszka tam jakiś uzdolniony muzyk? A może najzwyczajniej w świecie ktoś urządza sobie na podwórku grilla, słuchając przy tym klasycznych utworów? Bo czemu nie? Dobra muzyka wzmaga apetyt.

Zanim się zorientowałam, znalazłam się na ogromnej, pustej przestrzeni. Zostawiłam za sobą drzewa i ptasie trele. Muzyka wciąż wiła się nad moją głową, wyraźna i coraz żywsza. Nigdy się tu nie zapuszczałam. Dziwne miejsce. Dziura w środku żywego organizmu miasta.

Wyobraziłam sobie czasy, gdy rosły tu złote łany zboża, przez które przebijała czerwień maków i błękit chabrów. Oczami wyobraźni widziałam ludzi, którzy w pocie czoła dbali o swoją ziemię. Czułam zapach spalonej słońcem łąki. Słyszałam pobrzękiwania tęczowych skrzydeł ważek. Dzisiaj w oddali widać było tylko wysokie żurawie i zimny plac budowy. Pewnie z czasem blokowiska pożrą cały ten teren. Ukryją pod betonowymi cielskami niegdyś płodną ziemię, uśpią ją na wieki.

Coś za mną przebiegło. Wyprostowałam się i spięłam w sobie. Obejrzałam się – pusto. Dziwny był ten dzień. Może powinnam wrócić do domu? Ale nie chciałam. Jeszcze nie teraz. Czułam, że nie mam do czego.

Niebo zaczynało różowieć. Ptaki śmielej śpiewać. Powietrze intensywniej pachnieć. Jest taka godzina, która ma w sobie magię. Ani to południe, ani wieczór. Jednak każdy wie, że gdy nadejdzie, dzień zaczyna znikać.

Wiedziałam, że jeśli pójdę na zachód, dotrę do drugiego końca miasta. Nawet gdyby się ściemniło, stamtąd już trafię na swoje osiedle. Miasto nie zna nocy. Zawsze rozświetlają je latarnie lub pędzące samochody. Tu, w tej pustce, noc musi mieć swoje królestwo. Nie jestem odważna. Nigdy nie byłam. Zmrok napawał mnie lękiem.

Mimo wszystko zwolniłam kroku. Zapatrzyłam się w majaczący w oddali las. Dawno nie byłam w lesie. Obiecałam sobie, że następnym razem zrobię sobie po nim wycieczkę. Z ciemności zaczęły wyłaniać się dachy domów. Wszystkie identyczne, równe i symetrycznie ustawione. Nowoczesne i drogie. Wdzierające się w królestwo pustki. Koniec drogi.

Muzyka była coraz głośniejsza. Żal mi było ją zostawiać. A jeśli nigdy więcej jej nie usłyszę? Jak mam ją zapamiętać? Gdyby miała słowa, odnalazłabym ją bez trudu. A może dobrze, że ich nie miała? Może zepsułyby ją i zabiły jej magię? Tego nie chciałam.

Coś jednak psuło wrażenie nowoczesności. Jeden mały element, tkwiący jak zadra w idealnie wyszlifowanym blacie stołu. Drewniany dom, z delikatnie zmurszałym dachem. Otoczony drzewami i bujnymi krzakami. Zrozumiałam, że to właśnie z niego wydobywa się muzyka. Pomyślałam, że ktoś, kto go zamieszkuje, musi mieć piękne widoki. Za domem rósł gęsty las. Ten sam, po którym planowałam wycieczkę. Wyobraziłam sobie mieszkającą w chacie parę staruszków. On gra swoje ulubione melodie, a ona krząta się po kuchni z uśmiechem na twarzy. Chociaż prawdopodobnie ludzie z mojej wizji nie istnieli, zrobiło mi się przyjemnie ciepło na sercu. Usiadłam na pniu drzewa, przewróconego przez bezlitosne wiosenne burze. Zamknęłam oczy. Utonęłam w magicznych dźwiękach pianina, zupełnie tracąc poczucie czasu.

Od tamtej pory przychodziłam tu praktycznie każdego dnia. Po pracy, po kłótni z mężem lub po prostu odpocząć. Nie bardzo wiedziałam, kim jest osoba, która potrafiła zaczarować muzyką moją szarą rzeczywistość, ale byłam jej za to dozgonnie wdzięczna.

Rozdział 2

Wróćmy do dnia, o którym chcę ci opowiedzieć.

Idąc dobrze już znaną sobie ścieżką, poczułam, że coś jest nie tak. Nie słyszałam muzyki, choć zazwyczaj witała mnie w połowie drogi. Była jak radosny szczeniak. Podbiegała i uciekała. Sama nie wiem, czemu poczułam się zawiedziona. Przychodziłam tu na darmowe koncerty i aż dziw, że nikt jeszcze nie wezwał policji. Osobiście czułabym się zaniepokojona, gdyby jakaś obca kobieta wysiadywała o stałych porach pod moim domem. Nawet gdybym była uzdolniona muzycznie. Dotarłam do swojego drzewa. Właśnie tak o nim myślałam. Ale ono nie było moje. Ot zwykły przewrócony konar. Stanęłam przy nim, nasłuchując uważnie, jednak wciąż nic się nie działo. Miałam nadzieję, że to tylko chwilowa przerwa, a mój tajemniczy pianista wróci niebawem do instrumentu. Może miał gości?

Zdjęłam z siebie bluzę, aby rozłożyć ją na konarze. Spróchniała kora nie była najlepszym siedziskiem, możesz mi wierzyć. Usiadłam na niej, wystawiając twarz do ostatnich promieni słońca. Zamknęłam oczy i po prostu byłam. Oddychałam. Czekałam. Miałam wrażenie, że stopiłam się z martwym drzewem, stając się jego częścią.

Wciąż nic się nie działo. Muzyka uparcie milczała.

A jeśli coś się stało? Przecież nie mogę tam pójść i ot tak zapukać do drzwi. Co miałabym powiedzieć? Dzień dobry, od jakiegoś czasu wysiaduję u państwa pod domem. Słucham, jak ktoś gra na pianinie. Dziś nie słyszałam muzyki i jestem zaniepokojona. Wszystko w porządku?

A jeśli nikt nie otworzy? Mam zaglądać przez okna? Może od razu powinnam zadzwonić na policję? Mam złe przeczucia, ponieważ właściciel domu nie gra na pianinie. Czy go znam? Nie. Ale proszę przyjechać.

Robiło się późno. Siedziałam tu już prawie pół godziny, wyczekując na sama nie wiem co. Podniosłam się, strzepując z bluzy drobny pył. Już miałam chować ją do torby, gdy zauważyłam, że ktoś jechał na rowerze. Chyba szybko, bo unosił się za nim kurz. Do tego machał w moją stronę. Obejrzałam się przez ramię. Bo niby dlaczego miałby machać do mnie? Spodziewałam się zobaczyć osobę, do której skierowane było pozdrowienie. Nikogo jednak nie było. Przez moją głowę przemknęła nieprzyjemna myśl. To pewnie syn lub wnuczek osób mieszkających w drewnianym domu. Zaniepokoili się i wezwali kogoś, żeby mnie przegonił. Poczułam nagły wstyd i skurcz w brzuchu. Co ja sobie myślałam…

Postać zatrzymała się obok mnie, oparła rower o pień i zmierzyła mnie wzrokiem. Był to młody mężczyzna. Wtedy nie potrafiłam określić jego wieku. Istnieją na tym świecie ludzie, których czas się nie ima. Nie są ani młodzi, ani starzy. Po prostu są. Przylgnęłam do niego wzrokiem. Miał delikatne rysy twarzy i oczy w najpiękniejszym odcieniu błękitu, jaki w życiu widziałam. Wtedy nie byłam pewna, czemu ugięły się pode mną nogi. Czy ze stresu spowodowanego tym, co miałam za chwilę usłyszeć? A może raczej przez jego spojrzenie? Bo musisz wiedzieć, że patrzył pięknie. Czy w ogóle można tak patrzeć? Tak jakby samym spojrzeniem wszczepiało się w duszę słowa?

– Dzień dobry – powiedział.

Najwyraźniej chciał dodać coś jeszcze, ale od razu temu zapobiegłam:

– Dzień dobry, ja naprawdę bardzo przepraszam. Już sobie idę. Obiecuję, że więcej nie będę niepokoiła pana dziadków. Ja tylko słuchałam muzyki… Pana dziadek… Lub babcia… Pięknie gra. Tylko tyle. Przepraszam, naprawdę, już sobie idę… – Czułam się zażenowana jak nigdy w życiu. Do tego za wszelką cenę starałam się nie nawiązywać z nieznajomym kontaktu wzrokowego, żeby nie pogarszać swojej beznadziejnej sytuacji.

– Co? – Chłopak zmarszczył czoło. Podrapał się po jasnych włosach i najwyraźniej starał się zrozumieć sens mojego słowotoku.

– Co? – powtórzyłam po nim bezmyślnie. Popatrzyłam na niego i zauważyłam, jak jego twarz znów łagodnieje, a usta rozciągają się w szerokim uśmiechu.

– Jaki dziadek? – zapytał, powstrzymując się od śmiechu.

– No dziadek, z tego domu… Chyba gra… Albo babcia… – Musiałam zrobić dziwną minę, bo chłopak znów zaczął się śmiać. – Mama? – dodałam, starając się wyjść z całej sytuacji z twarzą.

– Wujek – odpowiedział ze śmiertelną powagą.

– Aha…

Zupełnie zbił mnie z tropu.

– Żartuję! To ja gram. Widuję panią przez okno. – Pokazał palcem na niewielkie, prostokątne okienko na poddaszu.

– Przepraszam…

– Za co? Bez przesady. Miło mi, że ktoś chce mnie słuchać. Dzisiaj się spóźniłem, szef mnie zatrzymał. Dlatego tak się śpieszyłem. Wystraszyłem panią? – Teraz to on wyglądał na odrobinę zmieszanego.

Nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Spodziewałam się chyba wszystkich możliwych scenariuszy, ale nie tego. Znów przypadkiem spojrzałam mu w oczy i natychmiast tego pożałowałam. Takie oczy powinny być zabronione.

– Mam na imię Jakub. – Wyciągnął do mnie rękę.

– Maria, miło mi. Jeśli możesz, nie mów do mnie pani. Nie jestem znów taka stara.

– Widzę. – Jakub znów przeczesał jasne włosy dłonią. Na chwilę zapadła między nami niezręczna cisza. Miałam ochotę uciec z tego miejsca. Zapomnieć o nim. Nigdy tu nie wrócić.

– Chyba nie chcesz powiedzieć, że już idziesz? – Chłopak dotknął delikatnie bluzy przewieszonej przez moje przedramię.

Prawie zasłabłam. Co to za człowiek?

– Chyba powinnam, robi się późno…

– Nie żartuj. Zapraszam do środka, dzisiaj nie musisz siedzieć na zewnątrz. – Wciąż nie zdejmował dłoni z mojego przedramienia.

Czułam jej ciepło przez warstwę polaru. Skupiłam wzrok na jego ręce. To też był błąd. Wypukłe żyłki drgały przy każdym ruchu smukłych palców. Mój Boże. W sumie nie wiedziałam już, co gorsze. Oczy anioła czy nieprzyzwoicie męskie dłonie.

– A co powiesz dziadkom? – Wzięłam głęboki oddech i popatrzyłam mu prosto w twarz. Przecież to tylko nieznajomy chłopak. Chyba młodszy ode mnie, ale nadal nie byłam pewna o ile. Teraz to on uciekł spojrzeniem. Całe szczęście.

– A co ty się tak uparłaś na tych dziadków? – zaśmiał się łagodnie. – Dom jest pusty. Dziadek zmarł kilka lat temu. Chciałem się tu przeprowadzić, ale za duże koszty remontu. Sama widzisz, jak to wygląda. Przyjeżdżam tu grać i trochę schować się przed światem.

Jak dobrze go wtedy rozumiałam.

– Mam wejść z tobą do pustego domu? Przecież cię nie znam! – Popatrzyłam na niego i najwidoczniej znów zrobiłam głupią minę.

Jakub zaśmiał się rozbrajająco.

– No tak, zapraszam – powiedział to w taki sposób, jakbyśmy znali się od lat, a nie od dziesięciu minut. Złapał rower i oddalił się wolnym krokiem w stronę chaty.

Stałam tak jeszcze chwilę, wpatrując się w jego plecy i zbierając rozbiegane myśli. Naprawdę chcę tam wejść? Przecież to nie miało tak być. Nie tak sobie to wszystko wyobrażałam. Wiedziałam, że pójście do pustego domu z obcym facetem jest skrajnie nieodpowiedzialne. Gdyby zrobiła to któraś z moich koleżanek, popukałabym się w głowę, ale… Nogi same poniosły mnie za Jakubem. Trudno – pomyślałam. – Raz się żyje.

Rozdział 3

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28

Kształt dźwięku

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-214-8

© Paula Er i Wydawnictwo Novae Res 2020

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Wioletta Cyrulik

Korekta: Emilia Kapłan

Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek