Mroczny książę - Los Ewa - ebook + audiobook + książka

Mroczny książę ebook i audiobook

Los Ewa

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

To ty decydujesz, jak bardzo dasz się zaślepić miłości

Marta Amal ma w życiu wszystko, czego zawsze pragnęła – ukochanego mężczyznę, pieniądze, podróże i luksusowe hotele. Jednak szczęście najwyraźniej nie jest jej pisane. Jak sama o sobie mówi: to nie jest bajka o księciu i Kopciuszku, to moje prawdziwe życie.
Podczas urlopu w Jordanii Marta poznaje radykalną islamską rodzinę swojego męża, Mikaila. Do głosu dochodzi mroczna strona osobowości jej ukochanego, której do tej pory nie znała. Mężczyzna zaczyna stosować przemoc psychiczną i fizyczną wobec Marty i dzieci. Coraz więcej wskazuje również na to, że brał udział w zamachu na hotel w Akabie. Mimo problemów, z którymi musi się borykać, młoda kobieta postanawia pomóc siostrom Mikaila – ciężarnej Laili, więzionej przez ich wuja w willi w Amanie, oraz Elif, która potajemnie spotyka się z kochankiem. Marta musi ukrywać prawdę przed mężem, którego wciąż kocha, ale z każdym dniem traci do niego zaufanie. Gdy wyjdzie na jaw, kto doprowadził do uwolnienia Laili, nie będzie mogła liczyć na niczyją pomoc…

Prawie wjeżdżamy w tłum ludzi na promenadzie. Widzę ich przerażone twarze, szarpię Mikaila za rękę.
– Powiedz mu, żeby się zatrzymał, zanim stanie się coś złego! Co on robi?
Nagle Amir obraca się do nas:
– A teraz wy zobaczyć, jak wszystko wylatuje w powietrze. Jak tu przycisnąć – wskazuje jakieś pokrętło pod deską rozdzielczą – to będzie bum!
Czuję zawroty głowy i szum w uszach wywołany zawrotną szybkością.
Patrzę pytająco na męża.
– Mikail? Co on mówi? Co to ma znaczyć?
Nie odpowiada. Dalej pędzimy jak szaleni. Mój mąż wydaje mi się przez chwilę zupełnie obcym człowiekiem – zimnym, złym. Przed oczami przelatuje mi nasze wspólne życie. Tyle chwil… Czyżby to wszystko miało się skończyć tu, na tej promenadzie? Życie moje i moich dzieci?


Ewa Los – mieszka w Opolu. Z wykształcenia jest bibliotekarką, ale obecnie nie pracuje. Zajmuje się córką i domem oraz spełnia swoje marzenia o wydawaniu książek. Pisała od zawsze, jednak tylko do szuflady. Kocha czytać, to jej największa pasja. Interesuje się także innymi kulturami i religiami, a zwłaszcza islamem i judaizmem. Marzy o dalekich podróżach, zwłaszcza na Bliski Wschód.

Mroczny książę” to kontynuacja „Ćmy” i trzecia publikacja w jej dorobku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 647

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 27 min

Oceny
4,3 (16 ocen)
10
2
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sairx

Z braku laku…

Podobnie jak część pierwsza- dużo przeskoków w czasie, fabuła przewidywalna, zachowania bohaterów dość mocno odrealnione…
00

Popularność




Część I W jego świecie

Gdyby wszystko inne zginęło, lecz on pozostał, ja nadal bym istniała; lecz gdyby wszystko inne trwało, a on został unicestwiony, cały wszechświat stałby mi się całkowicie obcy.

Emily Bronte, Wichrowe Wzgórza

1

Nazywam się Marta Amal. Mój mąż Mikail mawia czasem, że jestem upadłym aniołem. Kiedy po odsiadce wyszłam na wolność, otoczył mnie miłością i luksusem, ale ja pragnęłam jedynie wolności. Czułam się jak ptak w złotej klatce. A później wszystko się popsuło w sposób, który mogę przyrównać jedynie do sennego koszmaru.

To nie jest opowieść o księciu z bajki i Kopciuszku. To moje prawdziwe życie…

Spaceruję samotnie po naszym ogrodzie, mój wzrok przesuwa się obojętnie po misternych, szemrzących strumykach i finezyjnych drzewkach bonsai, lecz kiedy nagle wibruje mój telefon, prawie unoszę się ze szczęścia, a moje serce wybija radosny rytm: Mikail, Mikail… Od razu wiem, że to on.

– Tak, kochany…

– Marta? Jesteś smutna? Co się dzieje?

Uwielbiam sposób, w jaki wymawia moje imię, z lekką, seksowną chrypką, swoim doskonałym, brytyjskim akcentem.

– Tęsknię za wami. Michelle jest tam z tobą?

– Oczywiście, że jest. Nasza córka zawsze jest ze mną. Nie spuszczam jej z oka nawet na chwilę.

– Jesteście już w Jordanii? Skąd dzwonisz?

– Sprawy trochę się skomplikowały… Nie lecimy do Jordanii.

Zamieram, słysząc to. Z jednej strony się cieszę, że Mikail i Michelle wracają do domu, ale co to może oznaczać? Coś złego z Lailą?

– Powiedz prawdę! Mów! Czy coś się stało twojej siostrze? Nie lecisz jej szukać?

– Lecę, ale później…

– Jak to? Nic nie rozumiem. A James? Nie ma go z wami?

– No właśnie. Chodzi o to, że on… zniknął. Po prostu dał nogę. Nie wiem, gdzie jest. Ten gnój nie chce się żenić z moją siostrą. Rozmyślił się…

– I co teraz z Lailą? – niepokoję się.

Mój dobry nastrój pryska jak mydlana bańka.

– Laila jest na razie bezpieczna.

– Jak możesz tak mówić? Ona musi odzyskać wolność!

– Nic jej nie grozi. A mój przylot do Jordanii w tej chwili niczego nie zmieni… Po co mam tam lecieć, skoro nie mogę przywieźć jej męża? No, sama powiedz… Po co?

– Ale nie można przecież tak zostawić tej sprawy! – podnoszę głos o ton.

– Nie zostawię. Obiecuję ci… Też się o nią martwię. A teraz muszę już kończyć… Odezwę się. Pa!

Mikail niespodziewanie przerywa połączenie.

Zamyślona wracam do domu… Idę prosto do pokoju dziecięcego, gdzie Mariah usypia Alika. Chcę nacieszyć oczy widokiem jego czarnych ślepek i oliwkowej skóry. I pragnę zapomnieć o tej rozmowie, na którą się tak cieszyłam, a która prawie doprowadziła mnie do łez.

Niepokoję się bardzo losem siostry mojego męża – Laili, którą półtora tygodnia temu uprowadził własny ojciec. Biedna dziewczyna jest w pozamałżeńskiej ciąży. A to w świecie, z którego pochodzi, jest niewybaczalne…

Mikail obiecywał mi, że nic jej się nie stanie, że sprowadzi tego całego Jamesa do Jordanii. I młodzi będą mogli się pobrać. A tymczasem wygląda na to, że do ślubu nie dojdzie.

Aż ciarki mi przechodzą po plecach, kiedy wyobrażę sobie, co ona musi teraz czuć. Sama, zrozpaczona, w obcym kraju… Co oni jej mogą zrobić?

Co gorsze, nie wiem, czy mogę do końca ufać Mikailowi w tej kwestii… Przecież to on zawiadomił ojca, że Laila jest w ciąży. Czy tego żałuje? A jeśli tylko gra przede mną?

– Czy coś się stało? – pyta mnie Mariah, kiedy zmartwiona pochylam się nad łóżeczkiem synka.

Nie wiem, czy powinnam ją wtajemniczać w nasze rodzinne historie, ale w tej chwili jest jedyną osobą, z którą mogę porozmawiać, a czuję się tak strasznie samotna i przytłoczona tym, co się wydarzyło.

– Chodzi o panienkę Lailę. Wiesz, co ją spotkało?

– Coś mi się obiło o uszy. – Mariah czerwienieje. – To nie znaczy, że ktoś tutaj plotkuje… Albo szpieguje. W każdym razie na pewno nie ja… Bardzo mi zależy na tej pracy. Gdyby pan się dowiedział…

– Mariah, nikt cię nie zamierza zwolnić. Dobrze się zajmujesz naszym synem. Ja nigdy nie dopuszczę do tego, żeby mój mąż cię zwolnił. W końcu chyba mam jakiś wpływ na niego.

Mina Mariah wyraża dobitnie, co kobieta o tym myśli… I przez chwilę robi mi się głupio.

Rzeczywiście, gdyby Mikail zamierzał zwolnić którąś służącą, na pewno nie radziłby się mnie w tej kwestii. Zresztą, obawiam się, że nie tylko w tej…

Znowu pochylam się nad łóżeczkiem. Alik, kiedy śpi, wygląda jak młodsza wersja Mikaila. Ma taki poważny i niewinny wyraz twarzy. I te długie, podwinięte na końcach rzęsy. Uśmiecham się z czułością. Po co właściwie chciałam rozmawiać z Mariah? Przecież i tak niczego się od niej nie dowiem.

– Myślisz, że naprawdę coś może grozić Laili? Powiedz, ty znasz lepiej te sprawy. Ona jest w ciąży i nie ma męża…

– To niedobrze – mówi Mariah. – Bardzo niedobrze.

Widzę, że nie chce już o tym rozmawiać, więc daję jej spokój.

– Możesz już iść. Ja zajmę się Alikiem.

Wiem, że Mikail będzie zły, kiedy się dowie, że rozmawiałam ze służącą na takie tematy. A przecież wcale nie jestem pewna jej lojalności. Prawdę mówiąc, już nieraz się na niej zawiodłam. Po co to zrobiłam?

Chciałam po prostu z kimś podzielić się swoim zmartwieniem. W tym domu jestem bardzo samotna. Trzymając synka w ramionach, przechadzam się po pustych pokojach, przekładam poduszki na kanapie, poprawiam kwiaty w wazonie… Humoru wcale nie poprawia mi widok Elif – drugiej siostry mojego męża, która półleżąc na sofie w salonie, przegląda swoim zwyczajem magazyny o modzie. Obok niej stoi szklanka z zieloną herbatą i talerzyk z niemiłosiernie słodkimi daktylami, których nienawidzę prawie jak jej samej.

Przysiadam ostrożnie na brzegu kanapy.

– Mikail wraca…

– I co? – Podnosi na mnie swoje ciemne oczy o kształcie migdałów. Tak bardzo podobne do oczu jej brata.

– Nic. Chciałam tylko, żebyś wiedziała.

– Przecież wiem – uśmiecha się pobłażliwie. – Jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym.

– To powiedział ci co z Lailą?

– Tak. Gówniara ma kłopoty. Poważne. – Elif stuka palcem w smartfon. – Zasłużyła sobie.

– Jak możesz tak mówić?! – wybucham. – To wasza siostra. Ja naprawdę się o nią martwię… Co jej może grozić?

Elif wzrusza ramionami z doskonale wystudiowaną obojętnością.

– To hańba dla rodziny. Nie wiadomo, co nasz ojciec postanowi.

– Przecież to nie jej wina! Tylko tego całego Jamesa!

– To zawsze wina kobiety, jeśli nie umie utrzymać przy sobie mężczyzny.

– Zdradzał ją! Co ty wygadujesz?

– Czasem trzeba przymknąć oko na pewne rzeczy.

– Co ty w ogóle mówisz? Ty byś tak zrobiła?

– Oczywiście. – Elif sięga po kolejnego daktyla. – Moja siostra jest bezbożna i niemoralna. Zaszła w ciążę bez ślubu, a Koran jasno precyzuje, co się robi z takimi jak ona.

– No dobrze, ale nie można jej jakoś pomóc?

– Masz na myśli znalezienie jej męża? To będzie trudne.

– Nie, mam na myśli zwrócenie jej wolności. Laila ma swoje plany. Może niech jej dadzą spokój.

– Tak po prostu? Zwariowałaś? To niemożliwe!

– Czy Mikail nie mógłby jakoś wpłynąć na waszego ojca?

– Wiesz, co ja myślę? – Elif wstaje i zaczyna spacerować po pokoju. – Nawet gdyby mógł, to by nie chciał. I na pewno tego nie zrobi…

– Jak to? Przecież mi obiecał, że uratuje Lailę…

– Nie wiem. – Elif patrzy na mnie złośliwie. – Ty go znasz lepiej. Przecież to podobno twój mąż.

– Jak to podobno?

– Bo taki ślub nic nie znaczy. Jesteś w dalszym ciągu chrześcijanką.

– Może już niedługo – wyrywa mi się. – Obiecałam mu coś. Ale jeśli on nie dotrzyma swojej obietnicy, to nie wiem.

– Naprawdę? – Siostra mojego męża przygląda mi się zdumiona.

– Tak. Jutro mam pierwsze spotkanie dla kobiet, które chcą przejść na islam.

Elif wydaje z siebie pogardliwe prychnięcie.

– Jeszcze ci coś powiem. Mikail jest zależny od naszego ojca. Przede wszystkim finansowo. I dlatego nie zrobi nic w sprawie Laili, rozumiesz? Nic. Siedzi u niego w kieszeni… Mój brat nie kiwnie nawet palcem, żeby gówniarę z tego wyciągnąć. To mu się nie opłaci.

Robi mi się gorąco.

– Jak to?

– A tak to. Ten dom kupił mu nasz ojciec. Utrzymanie go i takiej ilości służby, życie na odpowiednim poziomie to wszystko kosztuje. I to niemało. Młodzi lekarze w Anglii aż tyle nie zarabiają. A teraz jeszcze nie wiadomo, kiedy będzie mógł wrócić do pracy po tej chorobie. Nie, Marta… Mikail w niczym nie sprzeciwi się ojcu. To nie leży w jego interesie. Uwierz mi.

– A więc co będzie z Lailą?

Elif nie obchodzi jej młodsza siostra. To dla mnie niepojęte. Nieraz kłóciłam się z Danką, walczyłyśmy o względy rodziców, ale gdyby ktoś chciał ją skrzywdzić, wydrapałabym mu oczy.

Czy Mikail mnie oszukał? Wcale nie zamierzał pomóc Laili? W takim razie po co leciał do Stanów?

Smutna wracam do swojego pokoju i kładę synka do łóżeczka.

Trudno mi zrozumieć układy panujące w tej rodzinie. Czuję się samotna i osaczona przez złe przeczucia. Kiedy się tu wprowadziłam, myślałam, że moje życie z Mikailem będzie bajką… Przecież mieliśmy wszystko, a przede wszystkim siebie. Teraz już nie jestem tego taka pewna. Tyle złych rzeczy się wydarzyło. Bardzo złych. Także między nami…

Bolą jego kłamstwa, brutalność, ale najbardziej to, co stało się z Lailą. Nawet jeśli nie miał w jej porwaniu bezpośredniego udziału, to sama widziałam, jak cieszył się, że ma siostrę z głowy. Pamiętam ten błysk w jego oku i okrutne słowa: „Znajdą jej męża, ma siedzieć w domu i rodzić dzieci. Koniec ze studiami i włóczeniem się po świecie”.

Czy on naprawdę tak myśli? Mój Mikail? Ten, o którym sądziłam, że jest najlepszym człowiekiem na świecie? Już nie wiem, kim naprawdę jest.

Zawsze mówił, że nie akceptuje przemocy, a przecież to właśnie jest przemoc, i to w stosunku do najbliższej osoby.

Wyjmuję z kosza na pranie T–shirt, w którym spał przed wyjazdem, wącham go i wkładam na siebie. Sięga mi za kolana i jest lekko przepocony. Zasypiam w nim na połowie łóżka męża.

2

Rano czuję się trochę spokojniejsza. Biorę prysznic, ubieram się i schodzę na śniadanie, przywiązując sobie do piersi synka w chuście. Elif siedzi nad filiżanką kawy i ogląda w skupieniu jakiś list.

– Co tam masz? – pytam.

– Nie umiem czytać urzędowych pism po angielsku – przyznaje. – O co tutaj chodzi? Możesz mi przetłumaczyć?

Biorę od niej kartkę.

To śmieszne, że Elif wychowała się w Anglii, mieszka tu prawie od urodzenia i nie potrafi czytać po angielsku, a ja, emigrantka, znam ten język lepiej niż ona.

– To przypomnienie o obowiązku nauki w szkole. Jeśli Ahmed i Fatima nie zaczną nauki, to grozi ci grzywna. To nawet dobrze. Może wreszcie się opamiętasz. Dzieci muszą się uczyć!

– Mikail zapłaci tę karę. I znowu będzie spokój na jakiś czas – odpowiada beztrosko Elif, smarując grzankę masłem.

– Mogą ci je odebrać – odpowiadam, siląc się na spokój. – Tutaj tak jest napisane… Naprawdę, Elif.

Wcale niczego takiego tam nie ma, ale liczę na to, że ona da się nabrać.

– Gdzie? – Zabiera ode mnie kartkę i ogląda ją podejrzliwie.

– O, tutaj! – Wskazuję jej palcem rząd literek na dole z nadzieją, że nie będzie mogła ich odczytać.

– No, może i tak – stwierdza, odkładając pismo. – Poradzimy coś na to z Mikailem. Niech tylko wróci.

– Ale co można na to poradzić? Trzeba dzieci zapisać do szkoły i tyle. Mikailowi na pewno zależy, żeby Ahmed i Fatima się uczyli.

– Wątpię, żeby mu na tym zależało. – Elif pogardliwie wzrusza ramionami.

– Bo to nie jego dzieci? Mikail taki nie jest – protestuję. – Opiekowaliśmy się nimi tyle czasu, jak ciebie nie było.

– Przecież wiem, że to była twoja inicjatywa, a nie jego. I wiesz, co ci powiem? Lepiej, jakbyście je zostawili u babci. Mama Hassana miała zamiar po nie przyjść następnego dnia… Chciała je tylko trochę ukarać, bo strasznie rozrabiały, ale ty zaraz musiałaś się wtrącić. Musiałaś udawać taką dobrą?

Odbiera mi mowę z oburzenia. Dopiero po dłuższej chwili odpowiadam:

– Nie musiałam niczego udawać. W moim świecie zostawienie dwójki małych dzieci na pastwę losu to przestępstwo. A gdyby im się coś stało? Nawet nie miały co jeść. Były okropnie głodne. Co z ciebie za matka?

– A z ciebie? Porzuciłaś własną córkę. Nawet nie wiesz, gdzie ona jest.

– Co ty za bzdury opowiadasz? Michelle jest z ojcem w Stanach i za parę godzin tu będą.

– Mikail nie jest jej ojcem, a nawet gdyby nim był, to przede wszystkim jest mężczyzną, jak chyba zdążyłaś zauważyć.

– I co z tego? – Nie rozumiem do czego zmierza, ale robi mi się gorąco ze złości.

– Wątpię, żeby potrafił się zaopiekować małą dziewczynką… Może zamiast tego będzie wolał pójść na dziwki i gdzieś ją zostawi…

– Jesteśmy sobie wierni. Mikail nie chodzi na żadne dziwki.

– Tutaj nie musi, bo ma ciebie! – Elif śmieje się szyderczo. – Ale tam… – zawiesza tajemniczo głos. – Amerykanki są ładne i chętne. Niemoralne podobnie jak Europejki. Nie wiesz, jaki z mojego brata był kiedyś podrywacz i pewnie dalej jest… On się nigdy nie ustatkuje.

– Nie, to nieprawda – protestuję, usiłując się pozbierać. – Nie zdołasz mnie wyprowadzić z równowagi. Gadaj sobie, co chcesz!

Ostentacyjnie dolewam sobie kawy i sięgam po kanapkę z masłem orzechowym.

– A właśnie, gdzie są twoje dzieci? Bo jakoś ich tu nie widzę? Chyba powinny jeść o tej porze śniadanie, nawet jeżeli nie chodzą do szkoły. Może znowu znalazły sobie jakąś głupią zabawę jak wtedy, kiedy zjeżdżały ze schodów na tacy.

– Ach, nie. Nie tym razem. Bawią się gdzieś w ogrodzie. Basma dała im po kanapce. – Elif macha ręką, jakbym była muchą, od której się opędza.

Jej beztroska mnie zdumiewa.

– I nie wiesz nawet, gdzie są? A jeśli wyszły na ulicę?

– Po co miałyby to robić? – Jej cienkie, wyskubane brwi unoszą się teatralnie do góry.

– Bo to tylko dzieci. Powinny chodzić do szkoły, a wtedy nie miałyby czasu na głupie pomysły.

I tak rozmowa z Elif zatoczyła koło i wróciłyśmy do punktu wyjścia.

– Zastanówmy się, czego miałyby się nauczyć w tej szkole? – Moja szwagierka mlaska językiem. Nienawidzę tego odgłosu. Podobnie jak innych jej gestów: chwytania się za głowę i szarpania za włosy, wywracania oczami. Cały ten zestaw przyprawia mnie o mdłości. Nie wiem, po co tu siedzę i z nią rozmawiam.

– Może będą się uczyć tego, co im się przyda w życiu, co? Matematyki i angielskiego.

– Zachodnia kultura! – Znowu mlaska językiem z pogardą. – Po co im to?

W tej chwili do kuchni wpadają Ahmed z Fatimą. Chłopak oczywiście słyszał naszą wymianę zdań.

– Nie pójdę do szkoły! Nie pójdę! Przecież mam zostać szahidem!

– Nie pójdziesz – zgadza się Elif. – A teraz sio mi stąd! Idźcie do ogrodu albo gdziekolwiek… Muszę jeszcze spokojnie pomalować paznokcie. Może potem pojedziemy na zakupy. Jak będziecie grzeczni. Albo do McDonalda.

Ahmedi I Fatima wybiegają przez otwarte drzwi do ogrodu.

Patrzę na szwagierkę z niedowierzaniem.

– Ty słyszałaś, co on powiedział?

– Tak, słyszałam – przyznaje Elif obojętnie i wkłada filiżankę do zmywarki. Bransoletki na jej szczupłych rękach pobrzękują przy każdym ruchu.

– Ale to niemożliwe! – podnoszę głos. – Nie możesz chcieć, żeby Ahmed zabił niewinnych ludzi i przy okazji siebie. Mikail się o tym dowie. Bądź pewna.

– Chyba chciałaś powiedzieć niewiernych, a nie niewinnych. I tak, jeśli chcesz wiedzieć, to chcę, żeby mój syn był dżihadystą. Każda prawdziwa muzułmańska matka tego chce.

– Nie! – Przyciskam do siebie synka.

– I dlatego ty nigdy nie będziesz prawdziwą muzułmańską matką ani żoną. Jesteś po prostu tanią dziwką, z którą on się zabawia. Ale czy nie zauważyłaś, że Mikail już zaczyna mieć ciebie dość? Nie znasz tylu trików i sztuczek, którymi mogłabyś przykuć jego uwagę na czas dłuższy niż ten, w którym rozkładasz przed nim nogi.

– Nie obrażaj mnie w moim domu! Niedługo Mikail wróci i…

– W twoim domu? Bywałam tu, kiedy nikt jeszcze o tobie nie słyszał. I będę, kiedy ciebie już tu nie będzie. Co nastąpi, uwierz mi, już niedługo… Mój brat szybko się znudzi i zapragnie kolejnej zdobyczy. Tutaj nikt nie traktuje cię poważnie. Nawet służba się z ciebie śmieje.

Pokonana jej złośliwością i nienawiścią, która nie ma sobie równych, opuszczam kuchnię i idę do siebie, gdzie starannie zamykam drzwi od środka, na wypadek, gdyby tu przyszła i zechciała mnie znowu dręczyć. Po co w ogóle zaczynałam z nią tę idiotyczną rozmowę? Przecież mogłam przewidzieć, jak się to skończy. Nie umiem być nawet w połowie tak podła jak siostra mego męża. Jej jad jest godny kobry afrykańskiej.

Sięgam po smartfona, żeby zadzwonić do Mikaila i mu się wyżalić, ale zdaję sobie sprawę, że jeśli w Anglii jest rano, to tam musi być późny wieczór, a może noc?

Już nic nie wiem. Nawet nie potrafię obliczyć różnicy czasowej. A może oni właśnie lecą? Są gdzieś nad Atlantykiem? Przechodzi mnie dreszcz, kiedy o tym pomyślę.

Od jakiegoś pilota i stu ton skrzydlatego żelastwa zależy życie dwojga najbliższych mi na świecie osób…

Nawet nie zapytałam, kiedy wracają. Nie zdążyłam, bo tak szybko się rozłączył.

I co bym mu powiedziała? „Kochanie, dowiedziałam się od twojej siostry, że w naszym domu rośnie przyszły terrorysta, a ty wcale nie masz zamiaru szukać Laili, bo ojciec ma cię w garści, i zabawiasz się z Amerykankami, zaniedbując moją córkę. Podobno jestem tylko dziwką, którą niedługo się znudzisz”.

W dalszym ciągu bawię się smartfonem, kiedy on nieoczekiwanie zaczyna wibrować. Jednak to nie Mikail, tylko Tobiasz.

Po tym, co między nami zaszło, nie bardzo chcę z nim rozmawiać, ale telefon dzwoni tak natrętnie, że w końcu odbieram. Zresztą i tak nie mam nic lepszego do roboty.

– Ach, jesteś wreszcie – mówi z ulgą mój przyjaciel. – Nie odzywasz się od dwóch dni. Wszystko w porządku?

– Tak, dziękuję ci za telefon, ale poradzę sobie. Jest dobrze…

– Nie słyszę tego w twoim głosie. Prawdę mówiąc, brzmisz tragicznie… Niepokoimy się o ciebie z Jeremiaszem.

– Masz rację. Przejrzeliście mnie. Jest źle.

Teraz, kiedy ich słyszę, mam ochotę się rozpłakać.

– Ale co? Coś z Mikailem? Coś z jego sercem? Pokłóciliście się?

– Nie zdążyłam się z nim pokłócić, bo szybko się rozłączył. Wracają z Michelle do Anglii… Nie lecą na razie do Jordanii, bo James zniknął. Po prostu dał nogę i Mikail uznał, że ta podróż nie ma sensu.

– To rzeczywiście niedobrze – odpowiada Tobiasz.

Widzę teraz ich obu na ekranie smartfona. Jeremiasz siedzi na kanapie ze skrzyżowanymi nogami, z ręką na kolanie Tobiasza i usiłuje zabrać mu telefon.

– Daj mi, ja też chcę coś powiedzieć. No, daj!

Przeciągam palcem po ekranie, jakbym chciała być jeszcze bliżej nich…

– Wiecie co, ja myślę, że on odpuścił sobie pomoc siostrze. A to może mieć dla niej tragiczne konsekwencje – mówię.

Jeremiasz w końcu przejmuje telefon od Tobiasza.

– Czy ty wiesz, jakie Laila ma obywatelstwo?

– Chyba takie jak Mikail, brytyjskie i tureckie. A co?

– No to może niech zgłosi to do konsulatu? Jeśli ona jest tam przetrzymywana wbrew swojej woli… Przecież to jest przestępstwo.

– Jakby nic nie wyszło z tym konsulatem, to nadamy sprawie rozgłos – obiecuje Tobiasz. – Nie wiem, może jakieś organizacje broniące praw człowieka? Amnesty International?

– Wiecie, ile jest podobnych spraw? Często bardziej drastycznych – mówię z powątpiewaniem.

– Zróbmy to, musimy coś zrobić! – gorączkuje się Jeremiasz. – Biedna Laila. Cholernie mi jej żal…

– Może najpierw poczekamy, aż Mikail wróci. – Tobiasz studzi jego zapał. – Czy jesteś pewna, że on jest po naszej stronie? To znaczy Laili i twojej? Bo gdybyśmy rozpętali jakąś akcję, to możesz mieć nieprzyjemności… Milczę przez dość długą chwilę.

– Marta, jesteś tam? – niepokoi się Tobiasz.

– Tak, jestem – odpowiadam w końcu.

– I?

– Nie jestem pewna, po czyjej stronie jest Mikail.

Trudno uwierzyć, że to powiedziałam, a zwłaszcza że mogę tak w ogóle myśleć. Jednak naprawdę w tej chwili tak czuję.

– No to musimy poczekać, aż on wróci, żeby się o tym upewnić. Czy chcesz ratować Lailę wbrew jego woli?

– Oczywiście, że chcę ją ratować! – wybucham. – A mój mąż… On nie ma prawa mieć nic przeciwko temu, przecież mi obiecał…

– Nie chciałaś, żeby leciał do Jordanii – przypomina Jeremiasz.

– Tak, bo bałam się o jego serce. Ale teraz jeszcze bardziej obawiam się o Lailę…

– W takim razie nie ma na co czekać. Przylatujemy dzisiaj. Znajdę jakieś połączenie.

– Na pewno macie inne plany – protestuję. – Chcecie być razem… Sami.

– Przecież będziemy razem. Tu czy tam.

– A co z twoimi rodzicami?

– Nie mogę do nich iść bez ciebie i Alika. Jak by to wyglądało?

– No tak. Załatwiłeś się – przyznaję. – Kłamstwo ma krótkie nogi. W każdym razie obiecuję ci, że w przyszłym roku znajdę jakiś sposób, żeby spędzić z nimi święta.

– Nie chcę cię tak wykorzystywać – mówi Tobiasz. – Nie mam prawa. To był tylko raz…

– Ale ja bardzo polubiłam twoich rodziców – protestuję. – Zwłaszcza mamę. Co prawda dalej uważam, że okłamywanie ich, że jesteśmy parą, nie jest w porządku, ale jeśli to ma ich uszczęśliwić. Jeremiasz, co ty na to? Nie masz nic przeciwko temu, żebym dalej odgrywała rolę dziewczyny twojego chłopaka?

– Mnie to nie przeszkadza, ale wątpię, żeby twój mąż pozwolił ci lecieć samej na Wigilię do Polski. A za nami chyba też nie przepada.

– Jakoś to załatwię, a poza tym wiesz, że Mikail nie obchodzi świąt Bożego Narodzenia.

– Właśnie, a ty co chciałaś robić w święta? – włącza się Tobiasz.

– Niczego nie planowałam – przyznaję. – Miałam zamiar spędzić je tylko z synkiem i czekać na resztę mojej rodziny. Nie mam nawet choinki, bo jest tu Elif i nie chcę jej drażnić.

– Mikail nie pozwoli ci mieć choinki w święta? – pyta Jeremiasz z niedowierzaniem. – Przecież to tylko drzewko. Symbol.

– Nie wiem. Kiedyś mieliśmy choinkę, ale od tego czasu trochę się zmieniło… On zrobił się trochę bardziej radykalny.

– W takim razie przylatujemy. Nie ma już o czym dyskutować – przerywa Tobiasz. – Nie będziesz siedzieć sama w Wigilię. Spodziewaj się nas jeszcze przed pierwszą gwiazdką. Damy ci znać, kiedy tylko wylądujemy, bierz małego i od razu wal do nas. Zrobimy sobie super święta.

Kiedy kończymy rozmawiać, czuję ogromną ulgę, że chłopcy już spieszą mi na ratunek, a moja udręka i samotność w tym pustym domu niedługo się skończą.

Kiedyś byliśmy tu szczęśliwi – ja, Mikail, Michelle i Alik, Ahmed i Fatima. Nasza wspaniała szóstka. To było, zanim Elif wyszła z więzienia i wydarzyła się ta historia z Lailą. Co prawda Ahmed pyskował i obiecywał nam, że zostanie terrorystą, a Mikail bywał gwałtowny, porywczy i nieobliczalny, ale i tak było dobrze.

A teraz? Czy to możliwe, że Mikail postanowił dać sobie spokój z Lailą? Cokolwiek się z nią stanie, jego to już nie dotyczy. Tym bardziej, że podobno bierze od swojego ojca pieniądze… To niegodziwe, straszne i okropne.

Nie chcę znowu płakać. Mleko się już rozlało i nie ma co nad nim szlochać. Ja i chłopcy będziemy próbowali uratować Lailę wszystkimi sposobami. Nawet wbrew mojemu mężowi i jego obłąkanej, radykalnej rodzince. Tylko muszę tym razem działać racjonalnie, a nie tak jak ostatnim razem, kiedy zapomniałam skasować SMS od Laili i Mikail go przeczytał. Przeze mnie dowiedział się, że dziewczyna jest w Anglii. Od tego się wszystko zaczęło.

Roztrzęsiona próbuję znaleźć coś sensownego do ubrania. Dawno nie robiłam zakupów. W pewnym momencie jakoś przestało mi na tym zależeć. Dzisiaj mam ochotę zaszaleć. Tylko co wypada włożyć na spotkanie kobiet, które chcą przyjąć islam? Przecież nie założę hidżabu? Nie wiem, czy w ogóle powinnam tam iść… Ale jeżeli nie pójdę, Mikail na pewno się o tym dowie. Ma swoje sposoby… To pierwsze spotkanie i powinnam na nim być.

Mąż nigdy mnie nie namawiał, żebym przeszła na islam. To był wyłącznie mój pomysł, ale teraz, kiedy jemu zaczęło na tym zależeć, ja mam ochotę się wycofać. Tylko że już chyba za późno. Nie możemy dojść do porozumienia.

Robię delikatny makijaż i upinam włosy z tyłu. Zakładam białą sukienkę za kolana. I kozaki. Tak chyba będzie dobrze. Nie za wyzywająco.

Jestem ciekawa tych kobiet, które chcą stać się muzułmankami. Może uda mi się z którąś porozmawiać? Czy mają podobne problemy jak ja? Czy robią to z miłości do mężczyzny? Czy rodzina ich ukochanego je zaakceptowała? O islamie mówi się tyle złych rzeczy… Gdyby mój mąż wyznawał jakąkolwiek inną religię, nie miałabym z tym żadnego problemu.

Przez chwilę zastanawiam się, czy nie wziąć synka ze sobą. Jego obecność ukoiłaby moją obolałą duszę, ale dochodzę do wniosku, że sama muszę stawić temu czoło… Nie będę się zasłaniać dzieckiem. To tylko spotkanie informacyjne. To Laila jest w niebezpieczeństwie, a nie ja.

A jednak czuję tremę. Przypomina mi się Tower Hamlets – islamska dzielnica w Londynie, w której byliśmy z Mikailem, przypominają opowieści Valko, które czytuję z wypiekami na twarzy. Wiele z tych historii kończy się tragicznie. A ja teraz robię krok w kierunku kobiet, które zasłaniają włosy i są posłuszne, bo tak nakazuje Koran.

Ja, Marta – wieczna buntowniczka. A przecież tak naprawdę robię to dla Mikaila. Tylko dla niego. To on jest moim Bogiem, moim światłem na tej ziemi. Bóg jest daleko, a Mikail blisko…

Dzwonię po Mariah. Jak zwykle zjawia się błyskawicznie. Jakby stała pod drzwiami.

A może stała? Może Mikail kazał jej mnie pilnować? Ta dziewczyna mnie intryguje. Niby udaje głupią, ale czasem chwytam jej spojrzenie, gdy wydaje jej się, że na nią nie patrzę.

Jest w nim współczucie? Nie, niemożliwe! Przecież to ja mam wszystko. Jestem żoną wspaniałego, bogatego człowieka, lekarza. A ona tylko biedną służącą z dalekiej Syrii.

– Zaopiekujesz się Alikiem – mówię – przez jakieś dwie godziny. Idę na spotkanie kobiet, które chcą przyjąć islam. Co? Czemu tak patrzysz? Masz coś przeciwko temu?

– Ja? – przeraża się służąca. – Ja tutaj tylko pracuję…

Jej uszy i policzki stają się czerwone. Nie wiem dlaczego, ale postanawiam ją trochę podręczyć.

– Ale masz chyba jakieś zdanie na ten temat?

– Tylko pracuję – powtarza. – Pan nie byłby zadowolony…

– Z czego? Że rozmawiasz ze mną? – atakuję ją. – Chciałam cię tylko zapytać, czy przyjęłabyś inne wyznanie ze względu na ukochanego?

– Jestem chrześcijanką – mówi cicho Mariah. – I nią zostanę.

– Naprawdę? Myślałam, że… I nie przeszkadza ci, że to nie jest chrześcijański dom?

– Tylko pracuję – powtarza po raz trzeci.

Prawie udało mi się doprowadzić ją do płaczu i robi mi się jej żal.

Do szału doprowadza mnie, że nie mogę z nią normalnie porozmawiać. A przecież jesteśmy w jednym wieku. Cokolwiek bym nie powiedziała, ona jest speszona albo zszokowana.

I ciągle powtarza, że pan nie byłby zadowolony albo że ją zwolni. A ona nie chce stracić pracy.

Nie miałam pojęcia, że Mariah nie jest muzułmanką. Dopiero teraz spostrzegam malutki krzyżyk na srebrnym łańcuszku, który wisi między jej piersiami. Jest naprawdę maleńki, ledwie go widać. To pewnie jedyna biżuteria, jaką posiada. Wiem od Mikaila, że pochodzi z bardzo biednej rodziny.

– Jaki masz ładny krzyżyk – mówię.

– Dostałam go od chrzestnego – szepcze Mariah.

Widzę, że czuje się coraz bardziej nieswojo i bardzo chciałaby już wyjść z tego pokoju.

– Alika chyba trzeba przewinąć – mówi, pochylając się nad moim synkiem. – To może ja się już tym zajmę?

– Poczekaj. Jeszcze nie skończyłyśmy rozmowy. Ja mam taką ładną bransoletkę… Chcę ci ją dać.

– Nie mogę tego przyjąć. Nie wolno mi.

– A kto tak powiedział? Masz to zapisane w umowie o pracę? Bo masz jakąś umowę, prawda? Chyba Mikail nie zatrudnia cię na czarno? Opłaca ci jakieś składki emerytalne, ubezpieczenie? Mariah, nie możesz dać się robić w konia tylko dlatego, że jesteś w obcym kraju. Jesteś chrześcijanką, ja też, jak na razie, więc myślę, że powinnyśmy się trzymać razem. A właśnie, jak zamierzasz spędzić jutrzejszą Wigilię? Nie jest ci smutno? Nawet nie mamy choinki… Ja idę do przyjaciół i w związku z tym chciałabym cię prosić, żebyś nie wspominała o tym mojemu mężowi.

– Czy mogę już iść? – pyta Mariah. – Przyniosę pieluszki i zasypkę… I zajmę się Alikiem.

– Poczekaj. – Sięgam do komódki i wyjmuję pozłacaną bransoletkę ze szmaragdem.

– To prezent świąteczny ode mnie – mówię.

– Nie mogę. Jak ktoś zobaczy, że to mam, to powie, że ukradłam – protestuje Mariah cała czerwona i zapłakana, jakbym zrobiła jej jakaś straszną krzywdę.

– To ja wytłumaczę, że dostałaś ode mnie. – Wciskam jej biżuterię w rękę, a ona się wzbrania. – Mariah, jestem po twojej stronie i chciałabym, żebyś ty była po mojej. Może przyjdzie czas, że będę potrzebowała twojej pomocy… Jeżeli nie chcesz nosić tego klejnotu, to po prostu go sprzedaj, a pieniądze możesz posłać rodzinie. Na pewno im się przydadzą.

– Dziękuję pani – odpowiada i bierze ode mnie bransoletkę, jakby jeszcze nie wierzyła, że naprawdę chcę jej to dać.

– I nie martw się. Nie powiem o tym mojemu mężowi, jeśli to cię tak martwi.

Mariah wychodzi, a ja zastanawiam się, po co staram się zdobyć przychylność tej dziewczyny, najwyraźniej całkowicie lojalnej swemu pracodawcy. Może po prostu chciałabym mieć kogoś, komu mogłabym zaufać, bo jak na razie jestem tu zupełnie sama.

To trochę przerażające uczucie. Nie mogę ufać nawet Mikailowi, chociaż tak bardzo go kocham.

3

Do Wigilii zostało niewiele czasu, więc postanawiam kupić prezenty dla przyjaciół, a także dla Mikaila i dzieci. Chyba mój mąż się nie obrazi, jeśli wręczę mu prezent? Mam ignorować święta i udawać, że ich nie ma, ponieważ on ich nie obchodzi?

Naprawdę, zdaję sobie sprawę, jakie będzie trudne pogodzenie tego wszystkiego. Mieli rację wszyscy moi bliscy: Danka, ojczym, moja mama. Tylko że nie jest możliwe wyrzec się kogoś, kto jest ci przeznaczony, z powodu innego koloru skóry, religii, kultury. Tak po prostu powiedzieć swemu sercu: „Milcz, ucisz się”. Przynajmniej ja tego nie potrafię.

Nigdy nie przepadałam za świętami. Denerwowały mnie reklamy świąteczne w telewizji, które zaczynają się już na początku listopada, zaraz po Święcie Zmarłych, szykowanie ton jedzenia, jakby miał być koniec świata, prezenty kupowane na ostatnią chwilę. Teraz, kiedy widzę lampki bożonarodzeniowe i świąteczne dekoracje, coś mnie ściska w gardle.

Cholera, co ja chcę zrobić? Wyrzec się swoich korzeni? A dzieci?

Nie może każde z nas wyznawać innej religii. Ten ekumenizm w naszej rodzinie się nie uda…

Ale mój syn w meczecie bijący pokłony w stronę Mekki? Dlaczego tak mnie to uwiera? Powinnam się już dawno z tym pogodzić.

Może dlatego moja rodzina tak się ode mnie odsunęła. Mama z Robertem, Anią i Jasiem wyjechali do jego rodziców i nawet nie było mowy o wspólnym spędzaniu świąt. Bo jak niby miałoby to wyglądać?

Te myśli są tak przykre, że wędruję do kolejnych sklepów, żeby jakoś poprawić sobie humor. Dawno nie robiłam porządnych zakupów, ale teraz mam na nie ochotę. Wybieram prezenty – eleganckie spinki do mankietów dla Tobiasza, skórzaną kurtkę dla Jeremiasza, dla Mikaila czarną, jedwabną koszulę i dżinsy w tym samym kolorze.

Już wyobrażam sobie, jak zabójczo będzie w tym wyglądał. Mój przystojny mąż, najprzystojniejszy i najbardziej seksowny na świecie mężczyzna. Mój mroczny książę.

Dla Michelle kupuję lalkę dzidziusia: piekielnie drogą zabawkę z wszystkim akcesoriami. Wydaje dwadzieścia cztery różne dźwięki i wygląda jak prawdziwe dziecko. Ahmed dostanie ode mnie zestaw edukacyjnych gier komputerowych, a Fatima, która pięknie rysuje, przybory do malowania. Bardzo długo zastanawiam się nad prezentem dla Elif. To absolutny nonsens, żebym jej cokolwiek dawała, ale w końcu kupuję piękną chustę z ornamentem i złotą bransoletkę. Dla Alika wybieram karuzelkę na łóżeczko z obracającymi się słonikami, która gra uspokajającą melodyjkę. Płacę kartą, wszystko to każę zapakować i wysłać pod wskazany adres.

Zadowolona wychodzę ze sklepu. Nie mam pojęcia, ile zapłaciłam, rachunek wyrzucam, bo nic mnie to nie obchodzi… To jest jeden z plusów życia z Mikailem.

Po wyjściu ze sklepu biorę taksówkę, żeby jak najszybciej dojechać pod adres, który mam zapisany na skrawku papieru. Nie wzięłam samochodu, bo wydawało mi się, że to gdzieś blisko, ale okazuje się, że to wschodni Londyn. Kluczymy z kierowcą, usiłując znaleźć ten adres wśród parterowych domków. Nawet zaczynam się denerwować, że nie zdążę na czas. Cóż, może to nie byłoby aż takie złe. W końcu robię to tylko dla niego, bez wewnętrznego przekonania, że powinnam tu być. Jeszcze do tego nie dojrzałam, ale Mikail zaczyna się niecierpliwić.

Płacę kierowcy, który jest Azjatą. Ach, ten Londyn. Tutaj naprawdę można spotkać wszystkie nacje świata. Znowu nie patrzę na rachunek…

Stoję przed parterowym domkiem otoczonym małym ogródkiem i zastanawiam się, po co tu przyjechałam. Myślałam, że to będzie jakaś sala wykładowa, a nie prywatne mieszkanie, jednak adres się zgadza.

Parę spłoszonych uderzeń serca później jestem już w środku i siedzę na różnokolorowych poduszkach na podłodze. Nie ma tu krzeseł, tak jak w domu rodziców Mikaila. To sprawia, że od razu przypomina mi się, jak matka mojego ukochanego napadła na mnie i oblała mnie kwasem. Brakuje mi tchu i czuję się co najmniej dziwnie. Chcę stąd wyjść. To irracjonalny strach, ale boję się, że ta szalona kobieta wyskoczy nagle zza drzwi. Może ona gdzieś tu jest? Przecież wiem, że to niemożliwe, bo Jasmine Amal – matka mojego męża – leży w tej chwili w szpitalu, sparaliżowana po wylewie.

Staram się głęboko oddychać, żeby się uspokoić, i rozglądam się uważnie po pomieszczeniu oddzielonym kotarą od reszty domu. Są tu trzy kobiety, w tym jedna z partnerem. Prowadząca zajęcia to wysoka, wyglądająca, co zadziwiające, na Afroamerykankę, pięćdziesięciolatka w pięknym, delikatnym hidżabie. Ma bardzo ciemną skórę i duże, pełne wargi.

Rozdaje nam karteczki z tekstem napisanym po arabsku. Pod spodem jest tłumaczenie na angielski.

– Od tego zaczniemy – mówi. – To Szahada. Wyznanie wiary: „Nie ma Boga oprócz Allacha, a Muhammad jest jego wysłannikiem”. Zastanówcie się nad tym w domu i pomyślcie, jak można interpretować te słowa. Są bardzo ważne, a ich wygłoszenie, dobrowolnie i bez przymusu oraz najlepiej w obecności dwóch świadków, wystarcza do przyjęcia islamu, który jest jedną z trzech głównych religii monoteistycznych.

Właśnie. Dobrowolnie i bez przymusu…

– Twórcą religii jest Mahomet, który ogłosił się w Mekce wysłannikiem Boga i jego prorokiem. Objawienia, które otrzymywał za pośrednictwem archanioła Gabriela, są spisane w świętej księdze islamu – Koranie. Podstawowym dogmatem jest wiara w jedynego boga, Allacha, który stworzył świat z niczego i dalej stwarza. Największą świętością jest Czarny Kamień, który w interpretacji religijnej został zrzucony z nieba przez Archanioła Gabriela. Początkowo miał biały kolor, ale stał się czarny pod wpływem ludzkich grzechów. Znajduje się we wschodnim rogu świątyni Al–Kaba w Mekce. Jego kult sięga czasów przed-muzułmańskich.

Słuchając spokojnego głosu wykładowczyni, trochę się rozluźniam. Serce już tak przestaje mi walić. Udaje mi się parę razy głębiej odetchnąć. Przyglądam się innym kobietom, które przyszły na wykład. Najbardziej intryguje mnie para, która siedzi przy drzwiach. Wyglądają trochę jak ja i Mikail. Ona blondynka, on czarny i potężny Arab o wyraźnie orientalnych rysach. Sprawiają wrażenie bardzo zakochanych. Ona co chwila zwraca wzrok ku ukochanemu, jakby szukała jego aprobaty, a on tak na nią patrzy, jak kiedyś Mikail na mnie na początku naszej znajomości. W jego czarnych oczach jest bezmiar, ocean miłości, ogrom czułości i zachwyt. Raz pozwala sobie na drobny gest, delikatnie muska kciukiem jej dłoń. Dostrzegam na ich palcach obrączki, ona ma założony hidżab… A więc są już małżeństwem. Jak ja i Mikail.

Wzruszam się, gdy ukradkiem na nich spoglądam. Oby im się tylko udało. Oby nam się udało… Mnie i Mikailowi. To dlatego tu dzisiaj jestem. Chcę walczyć o nasze uczucie, z którym ostatnio nie jest najlepiej.

Pozostałe kobiety przyszły tu same, więc nie wiem, czy ich mężowe są muzułmanami.

Afroamerykanka prosi, żebyśmy przeanalizowały dokładnie słowa Szahady, które mamy na karteczkach, i zaprasza na następne spotkanie, na którym będziemy analizować zwyczaje i kulturę.

Po wykładzie mam ochotę podejść do młodej pary, ale nie robię tego z braku odwagi. Przede wszystkim interesuje mnie, jak ją przyjęła jego rodzina. Zamiast tego podchodzę do prowadzącej, która uśmiecha się na mój widok.

– Jak się podobało? Widziałam, że pani jest trochę zdenerwowana. Narzeczony z innej bajki?

– Mąż – przyznaję. – Jestem tu dla niego. A pani jest muzułmanką?

– Tak. – Afroamerykanka kiwa głową. – Ale nie od urodzenia.

– Mąż?

– Nie mam męża.

– Przepraszam. Nie chciałam być wścibska.

– Nie jest pani.

– To dlaczego?

– Dlaczego przeszłam na islam? Po przeanalizowaniu innych wyznań i odrzuceniu tego, w którym się wychowałam.

– Czyli?

– Moi rodzice należeli do kościoła Baptystów. Chrześcijaństwo mi nie odpowiada.

– Naprawdę? A dlaczego?

– Islam jest według mnie najdoskonalszą z wszystkich monoteistycznych religii formą oddawania czci Bogu. To temat na dłuższe rozważania… Ale obiecuję, że wrócimy do tego podczas naszych kolejnych spotkań. Będzie pani przychodzić?

– Tak. Obiecuję.

– To przeprowadzimy sobie takie porównanie religii pochodzących z jednego korzenia, czyli chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. To szalenie ciekawe. I proszę się już tak nie bać. Postaram się rozwiać pani wątpliwości. Tylko że teraz naprawdę muszę już iść.

Prowadząca zbiera swoje papiery i wkłada je do teczki zapinanej na zamek szyfrowy.

Dziękuję jej za poświęconą mi uwagę i wychodzę na ulicę. Jestem naprawdę dumna z siebie, jakbym dokonała nie wiadomo jakiego wyczynu. Spoglądam na zegarek. Chyba mogę już zadzwonić do Mikaila. Tam musi być rano. Ciągle nie mogę uwierzyć, że on i nasza córka są tak daleko i w innej strefie czasowej.

Długo nie odbiera, włącza się poczta głosowa i zaczynam się denerwować. Stoję pod jakimś daszkiem, z którego kapie woda, bo oczywiście zaczęło padać. W końcu jesteśmy w Londynie. Przesuwam się, żeby nie zmoknąć i czekam, aż mój mąż w końcu odbierze ten cholerny telefon. Mijają minuty i nic, ale w końcu słyszę jego głos.

– Co tak wydzwaniasz?

– Ładne przywitanie! Po prostu chciałam was usłyszeć.

– Przecież rozmawialiśmy wczoraj…

– Właśnie, to było wczoraj. Dlaczego jesteś taki podenerwowany? Stało się coś?

– Musiałem zjechać na parking, żeby z tobą porozmawiać. A trochę się spieszę. Nawet bardzo.

– To gdzie ty jedziesz? Gdzie Michelle? – Staram się ukryć zdenerwowanie w swoim głosie.

– Jest tutaj ze mną. Gdzie ma być? Śpi na tylnym siedzeniu. Wyjechaliśmy wcześnie, bo jedziemy na lotnisko.

– Lecicie do Anglii? Nareszcie!

– Do Nowego Jorku.

– Co?

Wydaje mi się, że się przesłyszałam.

– Podobno James tam jest.

– I jak zamierzasz go znaleźć?

– Popytam tu i tam.

– Ale przecież go nie zmusisz, żeby podpisał te papiery. Na pewno nie będzie chciał. Nie możesz za nim latać po całym świecie.

– To mam ratować Lailę czy nie?

– No tak… Ale jak chcesz to zrobić? Może obiecasz mu coś, żeby zgodził się podpisać ten okropny kontrakt ślubny? Może jakieś pieniądze?

– Pieniądze? Ten gnój ma ich więcej ode mnie. Dlatego może robić, co chce. Przemówię mu jeszcze raz do rozumu. To ostatnia szansa, Marta…

– A co się stanie z Lailą, jeśli to się nie uda i James nie podpisze papierów ślubnych?

– Nie wiem…

– Nie wiesz?

– Będę musiał znaleźć jej innego męża.

– Jak? Nie możecie jej zmuszać do małżeństwa!

Przesuwam się, bo woda znowu zaczyna mi kapać na głowę. Coraz gorzej leje.

– Marta, muszę kończyć, bo spóźnię się na lotnisko.

– Obawiam się, że ten lot nic nie da. Może lepiej spróbować tam na miejscu, w Jordanii?

– Ale co miałbym zrobić? Zawinąć ją w dywan i wynieść?

– Nie wiem. Wezwać policję? Przekonać twego ojca?

– Jedno i drugie jest absolutnie niemożliwe. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę? Nikt nie będzie po mojej stronie. A ojca tam nie ma. Zresztą i tak nie będzie chciał ze mną o tym rozmawiać.

– Mikail, zrób coś. Ja nie będę mogła z tym żyć, jak jej się coś stanie. Obiecałeś mi…

– Przecież właśnie to robię, ale jak James się nie zgodzi, to będę musiał odpuścić. Marta, ja też nie chcę, żeby jej się coś stało. Wierzysz mi?

– Wierzę…

– Muszę kończyć, bo Michelle się budzi.

– Naprawdę? Pokaż mi ją.

Chcę zobaczyć moje dziecko, ale widzę tylko, że zaraz padnie mi bateria w telefonie. Nie zdążyłam wezwać taksówki. Ciągle leje, a ja jestem gdzieś we wschodnim Londynie.

– Marta, co się dzieje?

– Byłam na spotkaniu dla kobiet, które chcą przejść na islam.

– No wiem. Obiecałaś mi, że tam pójdziesz. Dobrze, że się zdecydowałaś.

– Tylko że zaraz mi się telefon rozładuje, a nie zdążyłam zadzwonić po taksówkę. Leje jak z cebra. I to jest trochę dziwna dzielnica. Nie wiem, gdzie tu jest jakiś postój taksówek.

– Wiesz, co zrobię? Czekaj tam i nigdzie się nie ruszaj. Zadzwonię do Elif, żeby po ciebie przyjechała. Uratuję cię jak zawsze.

– To już lepiej zamów mi taxi – mruczę. – Mój ty książę na białym koniu…

Mikail coś jeszcze mówi, ale bateria w telefonie pada ostatecznie. Przez ścianę deszczu nic nie można zobaczyć. Dalej stoję pod daszkiem, ale ta ochrona niewiele mi daje. Jestem już cała mokra. Czekam cierpliwie. Skoro Mikail powiedział, że mnie uratuje, to uratuje. On zawsze dotrzymuje słowa i przybywa mi z pomocą. Nie szkodzi, że tym razem nie zrobi tego osobiście.

Nagle widzę Afroamerykankę przedzierającą się przez ścianę deszczu. Idzie prosto do samochodu, który zaparkowany jest nieopodal. Wiatr wygina jej parasol. Nagle zauważa mnie skuloną pod daszkiem, który już raczej niczego nie osłania.

– To pani? Myślałam, że dawno pani odjechała. Proszę ze mną do samochodu, podwiozę panią.

– Nie, dziękuję. Muszę czekać na szwagierkę. Przyjedzie po mnie – odpowiadam.

– Jest pani tego pewna?

– Tak, jestem pewna. A jeśli nie, to mąż sprowadzi tu taksówkę.

– A gdzie on teraz jest?

– W Stanach.

Afroamerykańska muzułmanka patrzy na mnie dziwnym wzrokiem. To, co mówię, pewnie brzmi niedorzecznie.

– To może chociaż weźmie pani mój parasol? Odda mi pani przy najbliższym spotkaniu. Ja zaraz wsiadam do samochodu, więc go nie potrzebuję.

– Dziękuję – mówię i biorę od niej parasolkę.

Muzułmanka odjeżdża, a mnie pozostaje tylko czekać na ratunek.

Po kwadransie podjeżdża Elif swoim czerwonym vanem. Po raz pierwszy się cieszę na jej widok. Zatrzymuje się z piskiem opon obok mnie.

– No ładnie – mówi, obrzucając mnie wściekłym wzrokiem. – Wsiadaj, co tak się gapisz? Mikail dzwonił do mnie. Akurat miałam peeling. Musiałam przerwać. Kazał mi natychmiast jechać po ciebie. Co z tobą, kobieto jest nie tak? Nie potrafisz sobie załatwić taksówki? A gdzie twój samochód? Myślisz, że jestem twoim kierowcą?

– Bateria mi padła w telefonie. Nie krzycz tak – odpowiadam z godnością, sadowiąc się koło niej na siedzeniu pasażera.

– Jesteś cała mokra. Pomoczysz mi siedzenie. – Krzywi się.

– To co mam zrobić? Wysiąść?

– Może tak by było najlepiej. A po co tu właściwie przyjechałaś? To jakaś podejrzana dzielnica. Masz tutaj jakiegoś kochanka czy co?

– No wiesz co? – oburzam się. – Nie jestem tobą. Myślisz, że nie wiem, że się z kimś spotykasz?

Powiedziałam to tylko tak sobie, żeby się odgryźć, ale teraz widzę, że coś jest na rzeczy. W wielkich migdałowych oczach mojej szwagierki dostrzegam panikę.

– Co ty?

– Patrz na drogę – upominam ją. – Przy takiej ulewie łatwo o stłuczkę, a chciałabym dojechać cało.

– Powiedz, co miałaś na myśli?

– Nic – ucinam. – Żartowałam.

Jezu, ona naprawdę kogoś ma! – cieszę się w duchu, że teraz będę mieć na nią haka.

– To dlaczego tu przyjechałaś?

– Miałam spotkanie dla kobiet, które chcą przejść na islam.

– Naprawdę? Mówisz serio? Moim zdaniem to strata czasu w twoim przypadku. Ty jesteś jak Laila, ta mała dziwka… Ona straciła wiarę, a ty nigdy nie będziesz muzułmanką. Ani prawdziwą żoną dla mojego brata. Tylko przy kimś takim on by się ustatkował.

– Do tego, że mnie obrażasz, już się przyzwyczaiłam, ale jak możesz tak mówić o swojej siostrze, której grozi niebezpieczeństwo? Może raczej powinnaś się zastanowić, jak jej pomóc.

– Ja? Nic nie mogę zrobić. Jestem tylko kobietą.

– Może byś jakoś wpłynęła na ojca?

– U nas kobiety nie mają wpływu na mężczyzn. To oni podejmują decyzje i tak jest dobrze.

– No tak, zapomniałam.

W tej chwili dzwoni telefon Elif.

– To Mikail – mówi. – Nie mogę teraz z nim rozmawiać.

– To ja odbiorę. – Wyciągam jej telefon z torebki z ogromną chęcią usłyszenia jeszcze raz głosu męża.

– Mikail, to ja. Jestem już z Elif w samochodzie.

– To dobrze. Już trochę się bałem o ciebie. Dlaczego u licha nie pojechałaś tam samochodem?

– Wiesz, że się gubię w Londynie. Wolę taksówki. Przynajmniej wiem, że dojadę na miejsce.

– A dlaczego nie naładowałaś telefonu?

– Będziesz mi robić wyrzuty, jak wrócisz. Już nie mogę się tego doczekać. Mogę porozmawiać z Michelle? Bardzo się za nią stęskniłam.

– Zaraz, mamy odprawę na lotnisku…To nie jest najlepszy moment. Skoro już jesteś bezpieczna, to rozłączam się.

– Nie dał mi nawet porozmawiać z dzieckiem. – Patrzę zdumiona na Elif.

Wzrusza ramionami.

– I co ja ci na to poradzę? Może nie chce, żeby mała się skarżyła. Pewnie źle się nią opiekuje.

– Nie uda ci się mnie zdenerwować – mówię. – Lepiej powiedz, czy wiedziałaś, że oni lecą do Nowego Jorku?

– Oczywiście. Mamy ze sobą cały czas kontakt. Przecież jesteśmy rodzeństwem.

– Ale z Lailą się chyba nie kontaktujesz?

– Oczywiście, że tak.

– Kłamiesz! Wiedziałabym o tym.

– A skąd?

– Mikail by mi powiedział. To ona może dzwonić do kogo chce? Ma internet?

– Tylko do mnie i do Mikaila.

– A ja? Może mogłabym z nią porozmawiać?

– Wykluczone! Mikail zabronił!

– Jak to? – Czuję, że zasycha mi w ustach. – Przecież on wie, jak bardzo mi na tym zależy.

– Uważa, że masz na nią zły wpływ. Namawiałabyś ją do ucieczki albo jakoś inaczej mąciłabyś jej w głowie.

– Błagam cię, Elif… Pozwól mi z nią porozmawiać! Tylko się upewnię, że wszystko z nią w porządku, że ma wszystko, czego jej potrzeba. Mikail się nie dowie.

– Mowy nie ma, ale mogę ci powiedzieć, że ma się dobrze.

– W obozie dla uchodźców? Wątpię… To jakaś biedna wioska. Pewnie nie ma tam wody ani toalet.

– Jaka biedna wioska? Oszalałaś? Laila jest w Ammanie. Nasz wuj Wassim ma tam dom. Piękny dom z ogrodem i basenem. Laila ma wszystkie wygody. A ojciec i Mikail robią, co się da, żeby znaleźć jej męża. Oczywiście nie mogą zagwarantować, że będzie młody i przystojny. – Elif chichocze, a mnie robi się niedobrze.

– I to będzie oczywiście małżeństwo fikcyjne? – Chwytam się jeszcze resztek nadziei.

– Oczywiście, że nie. Co ci przychodzi do głowy? Mężuś będzie miał wszystkie prawa zagwarantowane w kontrakcie ślubnym.

– Przecież ona tego nie wytrzyma!

– Wytrzyma, nie ona jedna…

– A więc Mikail mnie okłamał? Nie szuka Jamesa?

– Może i szuka, ale przy okazji rozejrzy się za jakimiś szpetnymi dziadkami wdowcami z naszej rodziny. Jest ich tam trochę.

– Mikail nie mógł mi tego zrobić – mówię zdrętwiałymi wargami. – Obiecywał, że ją uratuje…

– Przecież właśnie ją ratuje.

Dopiero teraz spostrzegam, że wciąż trzymam w zaciśniętej ręce kartkę z Szahadą, nad którą miałam się zastanowić w domu. Mam ochotę cisnąć ją w błoto. Nie robię tego jednak, tylko starannie chowam karteczkę do portfela.

4

Po powrocie do domu z ulgą uwalniam się od towarzystwa Elif, która wraca do kosmetyczki dokończyć swoje zabiegi upiększające. Zastanawiam się, dla kogo tak się stara, skoro jej mąż siedzi w więzieniu i raczej nie ma szans, żeby je kiedykolwiek opuścił. Może rzeczywiście kogoś poznała? To byłby numer! Coś musi być na rzeczy, skoro tak się przestraszyła mojego niewinnego żartu.

Nie mam jednak teraz czasu się nad tym zastanawiać, bo dostaję SMS-a od chłopaków, że już są na lotnisku i jeśli chcę, i mam czas, to mogę po nich przyjechać.

Oczywiście, że mam czas. Akurat tego mi nie brakuje. Godzinami szwendam się po rezydencji i usiłuję sobie znaleźć jakieś sensowne zajęcie. Nawet mój mały synek nie wypełnia całkowicie pustki i nudy mojego życia w tej złotej klatce.

Uradowana, że nie będę siedzieć sama w Wigilię, wbiegam do pokoju dziecięcego, gdzie Mariah usypia Alika.

– Bierz małego. Jedziemy na lotnisko po moich przyjaciół. Potem ty wrócisz do domu.

Służąca patrzy na mnie dziwnym wzrokiem.

– Dobrze, proszę pani.

– No to ubieraj dziecko i się pospiesz. Na co się tak gapisz?

Mam ochotę nią potrząsnąć. Zaczynam rozumieć, na czym to polega. Ona celowo mnie ignoruje. Jest służącą Mikaila, a nie moją. Wykonuje moje polecenia, ale cały czas mruczy pod nosem, że pan nie będzie zadowolony.

Przez całą drogę na lotnisko nie odzywam się do niej ani ona do mnie. Usta ma zaciśnięte w wąską kreskę.

Chłopców widzę z daleka. Trudno ich nie dostrzec, są tak charakterystyczni. Tobiasz obejmuje ramieniem swojego chłopaka, który jest co najmniej o półtorej głowy od niego niższy. Jeremiasz ma plecak i kolorową czapkę z pomponem. Wygląda prawie jak nastolatek – młodo i niewinnie. Tobiasz za to prezentuje się jak stuprocentowy mężczyzna – jest wysoki, wysportowany, bardzo męski. Kobiety gapią się na niego, ale nie wiedzą, że to gej…

Macham do nich i przeciskam się z trudem przez tłum ludzi.

Lotniska zawsze mnie przytłaczają, czuję dojmującą samotność i strach, słysząc obcojęzyczne zapowiedzi odlotów.

Tobiasz stawia torbę na ziemi i przytula mnie. Moje oczy są teraz dokładnie na wysokości jego klatki piersiowej. Podnosi mi palcem brodę do góry.

– Marta, stało się coś? Wszystko w porządku?

– Nic nie jest w porządku. Proszę, zabierzcie mnie stąd. Jedźmy już do was.

Jeremiasz delikatnie głaszcze mnie po policzku.

– Chodzi o Lailę? Coś z nią?

– Tak. Nie jest dobrze. – Wzdycham.

– To może porozmawiamy o tym u nas w domu. Tutaj się nie da. A gdzie masz małego?

– Czeka z Mariah w samochodzie.

– Kim jest Mariah?

– Służącą. Jest trochę dziwna, ale dobrze opiekuje się Alikiem. Mieliśmy opiekunkę z agencji, ale Mikail musiał ją zwolnić, bo bardziej pilnowała swojego smartfona niż naszego syna. W sumie trudno znaleźć kogoś sensownego. Mariah jest najlepsza – paplam, nie zwracając uwagi, czy mnie słuchają.

Rozstaliśmy się w dość nieprzyjemnych okolicznościach po tym, co zaszło (albo nie zaszło) między mną a Tobiaszem, ale teraz umieram ze szczęścia, że już nie będę sama w czasie Świąt.

Szybko opuszczamy lotnisko i dobiegamy do samochodu. Pozwalam Tobiaszowi prowadzić, gdyż zna Londyn lepiej ode mnie i pewniej się po nim porusza. Jeremiasz zajmuje miejsce obok ukochanego, a oczy Mariah, siedzącej z małym na tylnym siedzeniu, na widok moich przyjaciół aż się otwierają szeroko ze zdumienia. Nie mówiłam jej, że przyjaźnię się z gejami, a od razu widać, że chłopcy są w sobie zakochani, odnoszą się do siebie z czułością i troską. Tobiasz zapina ukochanemu pas, mierzwiąc mu grzywkę, jakby był małym dzieckiem, a Jeremiasz kładzie mu rękę na kolanie i trzyma ją tak przez całą drogę. Uważam, że to urocze, ale Mariah najwyraźniej nie, bo siedzi wtulona w kąt jak nastroszony ptak i nie odpowiada, gdy chłopcy usiłują ją zagadywać. Napotykam w lusterku wzrok Tobiasza i kręcę ledwo dostrzegalnie głową, żeby dali jej spokój.

– To może ja wysiądę? – odzywa się Mariah cicho zachrypniętym głosem. – To już niedaleko…

– Nie, odwieziemy cię do samego domu – protestuję. – Po co masz chodzić sama po mieście? Jest zimno. Wysiądziesz przed domem, a ja pojadę z moimi przyjaciółmi. Nie wiem, o której wrócę. Nie czekaj na mnie. Alik będzie ze mną. Sama się nim zajmę.

Mariah milczy z rezygnacją, ale pozwala się odwieźć do domu.

– Pan nie będzie zadowolony – mówi mi na pożegnanie i odchodzi, starannie otulając się płaszczem.

– Wali mnie, czy będzie zadowolony czy nie – mruczę, ale nie wiem, czy usłyszała.

Tobiasz rusza z piskiem opon sprzed naszej posesji.

– Co to było? – Jeremiasz parska śmiechem. – Mariah chyba nas nie polubiła…

– Daj spokój – mówię. – To prosta dziewczyna, chrześcijanka z Syrii. Pochodzi z ubogiej rodziny i pieniądze, które płaci jej Mikail, posyła swojemu rodzeństwu i matce. Próbowałam ją przekupić, dałam jej bransoletkę i krzyżyk… Ale to na nic. Jest mu całkowicie lojalna. I obawiam się, że donosi. Mój mąż pomaga też innym służącym. Przygarnął Palestynkę, której rodzina zginęła w bombardowaniu. Bo nie wiem, czy się orientujecie, ale jałmużna jest jednym z obowiązków muzułmanina. Tylko wielkoduszność mojego męża nie obejmuje najbliższych osób… Mnie i jego młodszej siostry. Widocznie o tym w Koranie nie napisali.

– Spokojnie. – Jeremiasz przechyla się przez przednie siedzenie i klepie mnie po kolanie. – Mów, co się dzieje… Co znowu zrobił Mikail?

– Nic nie zrobił. W tym właśnie rzecz, że nic. Miał znaleźć tego całego Jamesa. Nie wiem, czy w ogóle go będzie szukał. Podobno chłopak uciekł do Nowego Jorku… Mikail leci tam za nim. Z moją córką.

– Wszystko będzie dobrze. – Tobiasz zatroskany patrzy na mnie znad kierownicy.

– Nic nie będzie dobrze. Laila wcale nie chce wyjść za mąż. Ani za Jamesa, ani za nikogo. A już na pewno nie za żadnego starego zgreda. Podobno Mikail i jego ojciec szukają kogoś na gwałt. Byle kogo… Rozumiecie? Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a oni ją po prostu uwięzili. Miała plany, marzenia. Odebrali jej to, jej życie.

– Czekaj, a skąd ty to wszystko wiesz? – Jeremiasz wyciąga chusteczkę z tylnej kieszeni dżinsów i podaje mi ją, żebym wytarła sobie łzy, które już zaczynają mi płynąć po policzkach.

– Od drugiej siostry Mikaila, Elif. Ona twierdzi, że ma kontakt mailowy i telefoniczny z Lailą, która jest więziona w jakiejś wilii w Ammanie. Prosiłam ją, żeby mi podała numer, bo chciałabym porozmawiać z Lailą i się upewnić, czy wszystko z nią w porządku. A wiecie, co ona powiedziała?

– Nie, ale na pewno zaraz nam to powiesz. – Tobiasz parkuje przed domem, oddaje mi kluczyki i bierze torby, a Jeremiasz przejmuje ode mnie Alika.

– Powiedziała, że nie da mi tego telefonu, bo Mikail jej zabronił. Mam się nie kontaktować z Lailą, bo mogłabym mieć na nią zły wpływ i namawiać ją do ucieczki… Mój mąż mnie okłamał!

– Może się to da jakoś wyjaśnić. – Tobiasz przepuszcza mnie przodem, bo właśnie wchodzimy do ich apartamentu. – Może to ta dziewczyna kłamie?

Po kilku chwilach siedzę już w ich doskonałej kuchni, gdzie wszystko jest biało–czarne. To królestwo Jeremiasza. To on tutaj gotuje i wychodzi mu to rewelacyjnie. Nawet mimo braku trzech palców.

– Przecież dzisiaj jest Wigilia. – Tobiasz siada okrakiem na stołku. Ma podwinięte rękawy kraciastej koszuli, widać jego umięśniony tors, ciemne włosy spadają mu na czoło.

Cały czas muszę pamiętać, że on jest gejem, a ja mam męża.

– Tak, zrobię wam niezapomniane święta – mówi Jeremiasz. – Już nawet wiem, co ugotuję… Myślałem o tym w samolocie.

– No to najwyższy czas, bo dochodzi trzynasta, a my nic nie mamy. Ani choinki, ani cholernego karpia, ani barszczu z uszkami – uśmiecha się Tobiasz.

– Ja też nie mam choinki – mówię ze smutkiem. – Kiedyś mieliśmy ogromną. Stała w hallu. Mikail nawet sam ją przyniósł, ale teraz go nie ma, a ja nie chcę prowokować Elif.

– No to dobrze, że przyjechałaś do nas. Nie będziesz tam siedzieć sama i płakać – mówi Tobiasz. – Choinkę ubierzemy, mamy bombki i światełka, a Jeremiasz przygotuje nam te dwanaście potraw.

– Naprawdę chcecie mnie tu mieć przez święta? – zastanawiam się. – Taką histeryczkę, która beczy i gada w kółko o jednym…

– Tak, chcemy – odpowiadają chłopcy chórem, jakby składali przysięgę małżeńską.

– No to idźcie do salonu – mówi Jeremiasz. – A ja zobaczę, co mamy w lodówce. No, idźcie!

– Ty myślisz, że on mnie jeszcze kocha? – pytam Tobiasza, kiedy idziemy do salonu i układam się na kanapie z podwiniętymi nogami.

– Kto by cię nie kochał. Napijesz się czegoś? W sensie wina albo szampana.

– Dzisiaj jest Wigilia. A poza tym mam dziecko… Nie chcę, żeby było tak jak ostatnim razem. Jak się kogoś kocha, Tobiasz, to się go nie okłamuje.

– Tak, ale tutaj w grę wchodzi jeszcze czynnik kulturowy, a nie tylko miłość do ciebie.

– Tobiasz, on jest wykształcony, jest lekarzem. Skończył prestiżową uczelnię, przeczytał tyle książek, że nie widziałam takiej ilości w całym swoim, kurwa, pieprzonym życiu, więc powiedz mi, jak taki mężczyzna może myśleć jak jakiś Beduin, że coś tam jest napisane w Koranie i że kobieta podlega mężczyźnie. Jak może więzić swoją siostrę i szukać jej geriatryka na męża, bo nikt inny jej już nie zechce? Bo jest zhańbiona. Rozumiesz? Zhańbiona!

– Wiesz co – mówi Tobiasz – to ty się jednak napij wina… A jakby co, to się zajmiemy Alikiem. Wiesz, że potrafimy.

– No dobra. To dawaj to wino – mówię.

– Białe czy czerwone?

– Wszystko, kurwa, jedno.

– Tylko abyś do Wigilii stała na nogach, bo to jakoś nie po chrześcijańsku.

– Wali mnie to – mówię.

Tobiasz odkorkowuje butelkę. Po chwili leję już łzy do kieliszka.

– A najgorsze jest to, że ja go kocham. Kocham tego drania jak nikogo na świecie. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Boski jest, cudny, nieludzko piękny. Świeci jakimś nieziemskim blaskiem. Wiesz, mnie się wydaje, że on w ogóle nie jest człowiekiem.

– Naprawdę? – dziwi się Tobiasz, dolewając mi wina. – A co? Nie chodzi do toalety? Nie sypia? Może zstąpił z Olimpu i jest wcieleniem Zeusa?

– Raczej proroka Mahometa, jeśli już…

Jeremiasz przychodzi z kuchni.

– Chcecie karpia na słodko czy może go doprawić?

– Doprawić – mówi Tobiasz. – Wystarczy tych słodkości… Prorok Mahomet, który świeci, to już za dużo.

– O co chodzi? Znowu oglądałeś jakieś memy w internecie? – dziwi się Jeremiasz. – Trzeba przynieść choinkę z piwnicy.

– Pójdę – mówi Tobiasz. – A ty, kochany, pilnuj dziecka i jego mamusi, żeby nam nie odpłynęła za wcześnie, bo wtedy nici z prezentów i kolacji. Nie przypali ci się coś w kuchni za ten czas?

– Nie, wszystko jest pod kontrolą.

– No to idę. – Tobiasz wychodzi.

Ja zostaję teraz na odmianę z Jeremiaszem, który żartobliwie chowa przede mną butelkę.

– A myślałem, że tylko mężczyźni piją pod kłopoty – mówi. – Tylko co ja mogę wiedzieć o prawdziwych mężczyznach?

– Jesteś prawdziwym mężczyzną, chociaż gejem. – Przytulam go z pijackim rozczuleniem. – Jesteś słodkim chłopcem.

– Właśnie… Chłopcem, a nie mężczyzną.

– Co ty mówisz? – dziwię się. – Masz jakieś kompleksy?

– Mam metr siedemdziesiąt wzrostu – zwierza mi się, jakby to był jakiś wstydliwy sekret.

– Tyle co ja…

– No właśnie, a ty jesteś dziewczyną. A właściwie to nawet tyle nie mam, tylko dodaję sobie trzy centymetry, nosząc wkładki w butach…

Zaczynam chichotać tak, że nie mogę się powstrzymać.

– Tylko tobie mogę to powiedzieć, bo jesteś moją przyjaciółką. Zawsze byłem najmniejszy w klasie.

– Wiem. Przecież pamiętam.

– A no tak. Słusznie. Przecież chodziłaś z moim bratem do klasy.

– Czym się przejmujesz? Tobiasz cię kocha. A metr siedemdziesiąt to nie jest żadna katastrofa. Pomyśl sobie, co by było, gdybyś miał metr sześćdziesiąt. Żadne wkładki by ci już nie pomogły – chichoczę.

– Boję się, że on mnie zostawi i znajdzie sobie kogoś bardziej atrakcyjnego. Tobiasz, jak zauważyłaś, jest dość próżny… Uroda jest dla niego bardzo ważna. Godzinami siedzi w łazience i ma tony kosmetyków.

– Naprawdę? To tak jak mój Mikail. Ciągle się stroi, ale udaje, że to go wcale nie interesuje. Ciuchów ma więcej niż ja. Żebyś widział jego garderobę.

– No widzisz, mamy takich ładnych partnerów, to sami musimy się starać. A tymczasem ja nie mam trzech palców i noszę wkładki w butach.

– Mnie też już nic nie pomoże – mówię, dotykając swego policzka, na którym wciąż są drobne blizny i nierówności po ataku matki Mikaila.

– Ach, ja też się napiję. – Jeremiasz nalewa wina do kieliszka. – Pod kompleksy!

Po chwili wraca Tobiasz z piwnicy, dźwigając jakieś sztuczne paskudztwo.

– Nie macie prawdziwej choinki? – dziwię się rozczarowana. – To plastikowe szkaradzieństwo pachnie najwyżej kurzem…

– Jesteśmy ekologiczni – mówi Tobiasz – szkoda lasu. A o czym rozmawialiście? Może o Laili? Trzeba poczekać, aż się święta skończą, bo teraz nic się nie da zrobić. Najważniejsze, to wiedzieć dokładnie, gdzie ona jest, bo inaczej to jak szukanie igły w stogu siana.

– No ja już wiem, że na pewno nie jest w obozie dla uchodźców palestyńskich. Takiej wioski w ogóle nie ma. Sprawdzałam w internecie. Mój mąż mnie okłamał. Pewnie celowo… Od początku wydawało mi się to idiotyzmem. Rodzina Mikaila jest zamożna. Co oni by robili w jakiejś biednej wiosce?

– Musisz poznać dokładny adres.

– Jak? Mikail z pewnością mi tego nie powie, Elif też nie. Chociaż może z nią coś by się udało, bo mam na nią pewnego haka. Wydaje mi się, że ona kogoś ma. I na pewno chce to ukryć przed Mikailem.

– To spróbuj coś od niej wyciągnąć. A jak będziemy już coś więcej wiedzieć, to może uda się Lailę jakoś stamtąd wydostać.

– Dziękuję wam. – Na samą myśl o ratunku dla Laili trzeźwieję z minuty na minutę, choć wypiłam już sama prawie pół butelki czerwonego wina. Jeremiasz tylko umoczył usta w swoim kieliszku.

– Przecież jeszcze nic nie zrobiliśmy. Nie dziękuj.

Ubieramy z Tobiaszem ekologiczną choinkę we wszystkie świecidełka, które udało nam się znaleźć.

– Jest dziwaczna – podsumowuję nasze wysiłki.

– Postmodernistyczna – stwierdzają zgodnie chłopcy. – Zdecydowanie.

Pod choinką kładę prezenty dla nich. Okazuje się, że oni też coś dla mnie mają. Dostaję czytnik e–booków.

– Masz tam nagrane Szatańskie wersety Salmana Rashdiego i powieść Houellebeqa Uległość.

– A co to takiego? Chcecie ze mnie zrobić jaką intelektualistkę czy co?

– Krytyka islamu. Mogę ci jeszcze ściągnąć Korzenie nienawiści, czyli moja prawda o islamie Oriany Fallaci. Jednak lepiej, żeby twój mąż tego nie widział – śmieje się Tobiasz.

– Dzięki, ale czy myślicie, że w końcu zacznę czytać i myśleć? Myślenie to nie moja specjalność. Dajcie mi jeszcze coś do picia.

– Liczyliśmy, że pójdziesz z nami na pasterkę, ale pijanej cię tam nie zabierzemy.

– To wy jesteście wierzący? – dziwię się.

– Tak, tylko żyjemy w stanie permanentnego grzechu. – Tobiasz przymierza przed lustrem koszulę i zakłada spinki do mankietów, które mu kupiłam. – Nie możemy przyjmować komunii.

– No i nie jest to porąbane? To tak jak z moim ojczymem Robertem.

– A co z nim?